- Opowiadanie: Mattioris - Księga Umarłych

Księga Umarłych

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Księga Umarłych

 

NEFTHIS

– Gdzie on jest?!

Głos Nefthis rozległ się w sali tronowej, niczym trzask z bicza. Była kobietą drobnej postury, jednak braki te nadrabiała wielkim temperamentem. Nazywanie jej bezbronną i słabą, mogło się źle skończyć. Kiedy jej czarne jak węgle oczy płonęły, to wtedy, lepiej było zejść jej z drogi. Doskonale wiedziała o tym fakcie, dlatego często wykorzystywała go na swoją korzyść. Jednym spojrzeniem, potrafiła załatwić tyle samo, co przez tydzień bezowocnych rozmów. W świecie polityki było to ogromną zaletą, dlatego często towarzyszyła swojemu mężowi, przy tego rodzaju okazjach. Wspierała go samym patrzeniem.

 

Tym razem, było jednak inaczej. Samozapłon dokonał się bez udziału jej woli. Wybuch gniewu był tak potężny, że nie tylko jej oczy płonęły. Ona cała płonęła. W promieniu dwóch metrów od miejsca w którym stała, przedmioty obracałyby się w popiół. Na szczęście, sala tronowa była wielka i pusta, czyli bezpieczna od charakteru Nefthis. Ścianom z piaskowca i kamiennej posadzce, nic nie było w stanie zagrozić. Nawet Wielki Rha w największym przypływie gniewu, zdołał tylko ją zadrapać. Dokładnie dwa kroki przed Nefthis, metrowa rysa, przypominała o tamtym zdarzeniu, jednocześnie dawała świadectwo o potędze pałacu Czterech Słońc. Teraz to pęknięcie, niczym granica dwóch państw, dzieliła Nefthis i siedzącego na obsydianowym tronie Setha.

 

– Jak śmiesz patrzeć się na mnie z tym swoim uśmieszkiem?! Jak śmiesz udawać, że nic się wydarzyło?! Jak śmiesz?! Odpowiedź mi! Gdzie on jest? W co go wrobiłeś?

 

Głos Nefthis przetoczył się po sali, niczym burza, odbił się od kamiennych ścian i jako grzmot ponownie dotarł do uszu Setha. Mężczyzna poprawił się na krześle. Ręką pełną złotych pierścieni na palcach, strzepnął niewidoczny pyłek z ramienia i przemówił spokojnym, wręcz aksamitnym głosem:

 

– Po pierwsze, moja droga, nie krzycz. Rozumiem twoje zbulwersowanie, ale pomimo, że uwielbiam słuchać twojego głosu, bo jest słodki niczym miód. To w takim nadmiarze może tylko zaszkodzić.

Nefthis już nabierała w płuca powietrze, żeby mu odpowiedzieć w typowy dla siebie sposób, ale ten powstrzymał ją gestem dłoni.

– Zanim zaczniesz znowu rozlewać go po tej sali, daj mi proszę dokończyć. Ranisz mnie, oskarżając o nic nie robienie w sprawie twojego męża, bowiem moi ludzie znaleźli już jego pustynny żaglowiec. Z wiadomości, które nie tak dawno otrzymałem, znalezienie go jest tylko kwestią czasu. Dlatego, proszę cię moja droga szwagierko, zachowaj swoje siły na jego powitanie.

– Nie wierzę ci – odparła Nefthis. – Czuję, że coś kombinujesz. To ty stoisz za jego zniknięciem. Jeszcze nie wiem jak, ale wiedz, że się dowiem.

– Oczywiście, moja droga. Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszy mnie twoja szczerość. – Zrobił krótką pauzę. – Wiedz jednak, że ze zniknięciem Ozyrysa, nie mam nic wspólnego.

 

Podniósł się z tronu, a jego długie, jedwabne szaty, rozlały się u jego stóp. Szmaragdowa toga, ozdobiona była złotymi haftami i rubinowymi paciorkami. W pasie, obwiązany był długą, bursztynową chustą, która fałdami opadała mu z lewej strony ciała. Kiedy zaczął schodzić po stopniach, miało się wrażenie jakby nie wykonywał żadnego kroku. Za nim, niczym wodospad, spływał materiał sukni.

Potknij się, pomyślała z mściwą satysfakcją Nefthis. Seth wykrzywił wargi w uśmiechu, jakby doskonale wiedział co jej chodziło po głowie. Nie spełnił jej niewypowiedzianego życzenia i bezpiecznie znalazł się na tym samym poziomie co ona.

 

– Zanim stąd odejdziesz – zaczął, a w jego wąskich oczach pojawił się niebezpieczny błysk. – Chcę, żebyś wiedziała, że twój mąż zostanie skazany pod zarzutem morderstwa. Jak zapewne ci wiadomo, śmierć Amhotepa i Ozyrysa, są ze sobą powiązane.

 

Nefthis chwilę stała, wpatrując się w swojego znienawidzonego szwagra, starając się uspokoić nerwy. Brzydziła ją jego śniada, podłużna twarz, czarne włosy zaczesane do tyłu i kozia bródka. Oczy, wzmocnione czarną kredką i usta wiecznie wykrzywione w kpiącym uśmiech, nadawały mu wygląd wrednego szakala. Nie lubiła szakali. Tak bardzo się różnił od Ozyrysa, że dziwiła się jak mogli być braćmi.

 

– Jak na razie, nie jesteś tutaj panem – przemówiła – i nie możesz go skazać bez żadnych dowodów. Kiedy wróci mój pan mąż, zostanie on OSĄDZONY, a nie skazany. I zrobi to Maat, a nie ty. – Odwróciła się na pięcie i zagarniając suknie, opuściła salę.

 

Seth stał i spojrzeniem odprowadził ją za drzwi, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Jego szata u dołu zafalowała i coś zaczęło spod niej wychodzić. Mężczyzna nie przejął się za bardzo tym faktem, tylko podciągnął materiał, żeby ułatwić temu czemuś wyjście. Okazało się, że było to nagie dziecko. Seth spojrzał z zatroskaniem na chłopczyka i położył mu dłoń na główce, w iście ojcowski sposób. Dziecko odwzajemniło spojrzenie i wyszczerzyło ostre zęby w demonicznym uśmiechu.

 

Nefthis po opuszczeniu sali tronowej, chciała jak najszybciej odnaleźć Maat. Czuła się zagubiona i wybita z równowagi, a tylko ona mogła jej pomóc. Od służek dowiedziała się, że znajdzie ją w łaźni. Królewskie termy, bo tylko z tych korzystała Maat, znajdowały się na niższym poziomie pałacu, czyli na tak zwanym Drugim Sońcu. Piętro na którym obecnie przebywała, i na którym znajduje się sala tronowa, nosił nazwę Pierwszego Słońca. Było to zarazem najwyższe piętro pałacu i to tutaj znajdowała się siedziba władcy. Pomimo królewskiego tytułu, poziom ten charakteryzował się surowym wystrojem wnętrz. Wysokie pomieszczenia, wsparte na prostych kolumnach. Brak jakichkolwiek ozdób, rzeźb, czy malowideł, na których można, by było zawiesić oko. Nefthis nie lubiła tutaj przebywać. Jedynym plusem tego piętra, były wielkie okna, a właściwie otwory w murach, przez które można było wyjść na zewnątrz, na marmurowe tarasy, które praktycznie okalały pałac z każdej strony. Przez grube, kamienne mury, było tutaj przyjemnie chłodno, a przez okna, było zawsze jasno. Podobało jej się chodzenie po korytarzu i przekraczanie snopów światła, szczególnie widoczne podczas zachodu słońca. Przypominała sobie wtedy dzieciństwo, jak to bawiła się, że taki snop światła, to magiczna bariera po przekroczeniu której, stawało się starszym. I tak z dziecka, prostując się, i zadzierając wysoko głowę, robiła się na dorosłego, by potem pochylić się i podeprzeć się o wyimaginowaną laskę, udając starą babę. Nefthis uśmiechnęła się na te wspomnienia.

 

 

Wyszła na zachodni taras. Ściana gorąca, cofnęła ją o kilka kroków. Akurat trwał zachód czerwonego słońca, dlatego przystanęła na chwilę, podziwiając świat skąpany w szkarłatnej poświacie. Na horyzoncie coś jej zamajaczyło. Ręką przysłoniła światło, próbując wypatrzyć co to takiego. Była to jedna z powietrznych barek, która najprawdopodobniej wracała do Czterech Słońc. Nie, nie wracała, a uciekała. Uciekała przed burzą piaskową, która odznaczała się czarnym pasem, na linii horyzontu. Nie dobrze, pomyślała, i kontynuowała dalej swoją wędrówkę. Szerokimi schodami, dotarła na niższy poziom.

 

To piętro, od górnego, różniło się wszystkim. Przede wszystkim było pełne przepychu. Pozłacane kolumny, kolorowe płytki na podłogach, witraże w oknach, rzeźby i płaskorzeźby, malowidła ścienne i olbrzymie arrasy. Można było dostać ocząpląsu. Każdy korytarz, każde pomieszczenie, było wręcz osobnym dziełem sztuki. Nadmiar wszystkiego przytłaczał, a do tego dochodzili ludzie, w większości arystokracja i bogaci kupcy, by drugie słońce stało się bardzo duszne. Uciekali oni z dolnych poziomów w ich mniemaniu pełnego pospólstwa i chamstwa. Myśleli, że mieszkając wyżej od innych, automatycznie stawia ich to na lepszej pozycji. Nefthis nie cierpiała takiej obłudy.

 

Przed wejściem do łaźni stało dwóch strażników. Dobrze trafiłam, pomyślała, po czym weszła do środka. Straż ją znała i nawet nie myślała zagradzać jej drogi. A propos bycia lepszym, cała łaźnia została zamknięta dla innych i oddana na wyłączny użytek Maat. Kochała ona przepych i luksus. Nie potrafiła i nie chciała odmawiać sobie czegokolwiek. Nie cierpiała też towarzystwa nieznajomych, dlatego chcąc skorzystać z usług, jakie niosła ze sobą królewska łaźnia, wypraszała wszystkich. Gdyby mogła, wyprosiłaby cały poziom. Dziwne i zdumiewające było jednak to, że była osobą powszechnie poważaną i znaną ze swojej sprawiedliwości i prawości. Pełniła funkcję sędzi.

Zastała ją, gdy brała kąpiel z koziego mleka. Jej beztroski śmiech niósł się głucho po pustej łaźni, a cętki odbitych od tafli wody, promieni słonecznych, uprawiały dziki taniec, na kolorowych płytkach.

 

– O! Witaj kochana! – powiedziała Maat, rozparta na krawędzi baseniku.

Swoje ciemnoblond włosy miała rozsypane na podłodze, a służka klęczała za nią i nakładała na nie jakiegoś rodzaju odżywkę. Pomimo swojego zamiłowania do luksusów, nie zakładała biżuterii. Z ozdób nosiła tylko kolczyki wykonane z piór, które nie zdejmowała nawet do spania. Teraz też je miała.

– Zechcesz się przyłączyć? – zaproponowała. – Porozmawiamy sobie spokojnie.

– Jesteś sama? – spytała.

– Nie licząc Astarte, to tak. – Skinęła głową na służkę.

 

Nefthis rozważała za i przeciw. Sumienie mąciła jej myśli, że nie powinna oddawać się przyjemnościom, kiedy los jej pana męża stoi pod znakiem zapytania. Z drugiej jednak strony, chciała się dowiedzieć co jest granie i mu pomóc. Szalę przeważyło, jednak zmęczenie i niedawne spotkanie, dlatego postanowiła przyjąć ofertę.

 

– Z przyjemnością – odparła, rozwiązując sznurowanie sukni.

Gdy strój wylądował u jej stóp, ciało wystawione na chłodniejsze powietrze, pokryło się gęsią skórką. Weszła szybko do basenu, jednak kozie mleko nie było wcale cieplejsze.

– Brrrr, jak ty to wytrzymujesz? Ile tu siedzisz? – zapytała.

– A co? Bardzo zimne? Nie poczułam jak ostygło. Trochę już tu siedzę. Asarte! – zwróciła się do służki. – Przynieś no nam ciepłej wody w dzbanach. Chwilę sobie posiedzimy, a potem przejdziemy do sauny, co ty na to kochana? – spytała z uśmiechem, odwracając się do Nefthis.

Nefthis w odpowiedzi, skinęła nieśmiało głową. Gdy Astarte odeszła, Maat zapytała:

– Co cię tak trapi moja kochana? – spytała sędzina.

– Idzie burza piaskowa… – odpowiedziała.

Maat prychnęła.

– Czym ty się przejmujesz? W tych murach nic nam nie grozi. Tą całą burzę to przesiedzę tutaj. – Wskazała ręką na ściany. – Nawet czubka nosa nie wystawię na zewnątrz.

– Skóra ci odejdzie, jak tu tak dalej będziesz się moczyła – rzekła Nefthis. – Będziesz brzydka i pomarszczona.

 

Maat nie odpowiedziała. Zamknęła oczy i zanurzyła głowę. Po chwili wyskoczyła, rozchlapując mleko na wszystkie strony. Opryskana Nefthis, zaczęła się bronić, a Maat zaczęła wzniecać ręką falę i atakować nimi swoją przyjaciółkę.

 

– Ja brzydka? Może jeszcze powiesz, że stara! – krzyczała Maat. – Ja ci dam!

 

Obie zanosiły się histerycznym śmiechem. Mleko wylatywało w powietrze, jak gejzer. Moczyło i malowało na biało, wszystko dookoła. Tak były zaabsorbowane zabawą, że nie zauważyły, jak wróciła Asarte. Przystanęła obok i patrzyła na te dziecinne zabawy swojej pani z lekkim pobłażaniem.

 

– Ach, ach, jesteś już – powiedziała z zadyszką Maat. Zostaw te dzbanki i idź rozpalić piec w saunie. Niedługo się tam zjawimy.

 

Nefthis cała biała od mleka, powstrzymywała ataki śmiechu. Zabawą opróżniły basen do połowy, odsłaniając górne części swych ciał.

 

– Co cię tak bawi? – zapytała wojowniczo Maat. – Chcesz więcej?

– Cycki masz blade – odparła, wybuchając śmiechem.

– Ty wcale nie jesteś lepsza! Biała jak śmierć! – I rzuciła się na nią, próbując ją utopić. Chwilę trwały te zapasy nim zdążyły się ponownie uspokoić.

– Dobra, dobra. Wystarczy. – Podniosła ręce w obronnym geście.

Nefthis uśmiechnęła się do niej.

– Dzięki, Maat – powiedziała.

– Nie ma za co. – Odwzajemniła jej uśmiech, i nie musiały już nic więcej dodawać. – Chodź już, rozgrzejemy się i pogadamy.

 

Maat wstała i wyszła na brzeg. Mleko spływało po jej idealnych kształtach, tworząc białą kałuże u jej stóp. Wzięła dzban z wodą i polała się nią, pozbywając się w ten sposób tłustego mleka ze swojego ciała. Nefthis poszła w jej ślady i tak oczyszczone, udały się do sauny. W saunie, w specjalnym koszu, czekały już na nie rozgrzane kamienie. Usiadły na drewnianych ławkach, a Maat nabrała wody z wcześniej przygotowanej miski. Dodała kilka kropel aromatycznego olejku i polała kamienie. Gorąca para wzbiła się w powietrze, okrywając wszystko niczym ciepła pierzyna. Maat nabrała nosem powietrze. Słodki zapach aromatu, załaskotał ją w gardło.

 

– Uwielbiam to – rzekła, zamykając oczy. – Co tam, kochana?

– Czuję się zagubiona i skołowana. Nic nie wiem co się dzieje. – odpowiedziała. – Byłam u Setha. Zresztą niepotrzebnie, bo się tylko zdenerwowałam. Ty wiesz co się stało, prawda?

– Wiem, wiem, wszystko wiem – odparła Maat, nie otwierając oczu. – Ozyrys zabił Amhotepa, po czym uciekł na pustynie. Tak brzmi nieoficjalna wersja, która za sprawą Setha, staje się powoli oficjalna.

– Czyli coś wiesz? – zaczęła Nefthis. – Poznałaś prawdę? Wiesz o co chodzi?

– Tak, nie i niekoniecznie nie. – Maat podniosła się i polała kamienie. Nowa, gęsta para wypełniła pomieszczenie.

 

Nefthis przyłapała się na tym, że wpatruje się jak urzeczona, w błyszczące od potu ciało Maat. Duże, jędrne piersi. Oliwkowa cera, bez żadnej skazy i piękne, lśniące włosy. Samanie była jakaś specjalnie brzydka, Ozyrys często na nią mówił; mała czarna, bo rzeczywiście była filigranowa i nosiła długie, kruczoczarne włosy, często zawiązane w warkocz. Jednak w porównaniu z Maat, każda kobieta wypadała blado.

 

– Zacznę od Amhotepa. – Maat wróciła do przerwanego wątku. – Wiem, i ty też może wiesz, że na polecenie Rha, Amhotep czegoś szukał.

 

– Tak, wiem. Teściu pod koniec swojego żywota, mocno sfiksował. Żyje historią i biega za legendami. Wciągnął w to biednego wujaszka. Czyżby jego śmierć miała z tym jakiś związek?

– Nie wykluczam tego. Ja w przeciwieństwie do ciebie, wiem czego szukał staruszek. Chodziło o Pierwszy Księżyc. – I widząc zdziwioną minę przyjaciółki, wyjaśniła – Mityczny poziom pałacu, znajdujący się pod ziemią. Znasz legendę o początku Czterech Słońc? Jak Pierwszy Rha wydarł pałac władcy podziemi?

– No oczywiście, że znam. Kto nie zna? Wyciąganie pałacu, zajęło Rha cztery dni. Za każdym razem wyciągał po jednym poziomie. Jeden poziom na każde słońce. Stąd ta nazwa.

– Tak, dokładnie, ale to nie koniec. Istnieje jeszcze jedna wersja tej legendy, w której Rha wyciągnął jeszcze jeden poziom. Jednak rozwścieczony władca podziemi, w nocy, kiedy Rha odpoczywał, wciągnął piąte, a w sumie to pierwsze piętro z powrotem do siebie. Ci co znali tą wersję, szukali dostępu do Pierwszego Księżyca, ale nikomu jak do tej pory się nie udało.

– Czyli uważasz, że Amhotep szukał ten cały Pierwszy Księżyc i go znalazł? – zapytała z niedowierzaniem Nefthis.

– Kto wie? Może dla jakiegoś dziwaka, był to dostateczny powód, żeby go zabić.

– Dla takiego dziwaka jak Seth.

– Ja tego nie powiedziałam – rzekła Maat i utworzyła kolejną porcję pary.

 

Nefthis była już cała mokra. Dla niej, było już za dużo tego wypacania się. Gorące powietrze utrudniało jej oddychanie, a pot z jej pleców spływał strumieniami pomiędzy jej pośladki. Zaraz się rozpuszczę, pomyślała.

 

– Starałam się porozmawiać z ojcem – kontynuowała Maat – ale jest w takim stanie, że niczego konkretnego się nie dowiedziałam. Bełkot starca, na łożu śmierci. Nawet nie wiem, czy jest świadomy śmierci przyjaciela. Smutne.

– Ale dlaczego ta śmierć i zniknięcie mojego męża ma mieć jakiś związek? -zapytała Nefthis.

– Świadkowie twierdzą, że Ozyrys i Amhotep, chwilę przed jego śmiercią mieli ostrą wymianę zdań. Dlatego pierwsze podejrzenie od razu padło na twojego męża.

– Świadkowie podłożeni przez Setha?! – Głos zadrżał jej od gniewu, a krew w żyłach zagotowała się momentalnie.

– Nie, kochana – odparła spokojnie. – Świadkowie wiarygodni i sprawdzeni przeze mnie.

– Przepraszam. – Poczuła wstyd za swój wybuch.

– Nie ma za co. Rozumiem cię doskonale. Odpowiedź mi jednak proszę, czy twój mąż wspominał ostatnimi czasu o czymś, co by miało związek z Amhotepem, albo ojcem? Może też przejawiał wzmożoną ciekawość odnośnie legend?

Nefthis zastanawiała się chwilę szukając w pamięci.

– Niee – zaczęła – nie wydaję mi się. Chociaż jak teraz o tym myślę, to może rzeczywiście zachowywał się trochę dziwnie. Nie umiem tego określić… Czy to by miało jakiś związek? – zapytała bardziej siebie, niż Maat.

– Zobaczymy. Na razie, twój mąż jest głównym podejrzanym. Tak nagłe zniknięcie, w związku z dowodami jego kłótni z denatem, stawia go w złym świetle – przemówiła Maat, oficjalnym tonem. – Takie są fakty. Oczywiście śledztwo będzie trwało nadal, jednak dla swojego dobra, lepiej, żeby się szybko odnalazł i wyjaśnił całe to zdarzenie.

– Oby…

 

Nagle drzwi od sauny, otworzyły się. Atmosfera oczyściła się, gdy świeże, chłodne powietrze wyparło od spodu, to nagrzane przez parę. Nefthis przyjęła ten powiew zimna z wyraźną ulgą. Do pomieszczenia weszła Asarte.

 

– Przepraszam najmocniej, ale Czcigodny Rha, prosi obie panie do siebie. Chcę się z wami widzieć.

Nefthis i Maat wymieniły zaskoczone spojrzenia.

– Rha ma się lepiej?

– Nie wiem, pani, przekazuję tylko wiadomość – odpowiedziała Asarte, wpatrując się uparcie w czubki swoich sandałów.

– Dobrze. Przekaż komu trzeba, że zaraz tam będziemy.

– Oczywiście – Asarte skłoniła się i wyszła.

– Ojciec prosi o spotkanie? – zapytała Maat – Co najmniej dziwne.

– Mam złe przeczucia co do tego… – odparła Nefthis, mając na myśli to, co nie tak dawno mówiła Sethowi na wyjściu: “Jak na razie, nie jesteś tutaj panem”. Czyżby to już?

Koniec

Komentarze

Tekst nienajgorszy. Trochę powtórzeń i literówek, kłopoty z fleksją. Szkoda, bo takie niedopatrzenia psują płynność czytania. Opowiadanie ucięte jak toporem dość niespodziewanie, czyli można liczyć na ciąg dalszy. Niezręcznie mówić per: "teściu". Pozdrawiam.

Zapowiadało się nieźle, ale skończyło się na wizycie dwóch bab w łazience. Panie się powygłupiały, poplotkowały sobie i nic nie wyjaśniły. Jedwabne szaty w starożytnym Egipcie? Kąpiel w mleku a promenie odbijały się od tafli wody? Jak wspomniał Ryszard – sporo usterek językowych. Literówki, nadmiar zaimków, chyba jakieś zgubione słowa… Spróbuj przeczytać tekst na spokojnie jeszcze raz. Albo i kilka razy.

Babska logika rządzi!

Dzięki za uwagi i wytknięcie błędów. Będę na nie zwracał szczególną uwagę. Czytałem tekst kilka razy, ale chyba za często i za szybko, bo już wszsystko mi się zaczęło kręcić. Chciałem poznać opinię innych, czy w ogóle coś z tego będzie. Mogłem jednak zastosować zasadę Kinga.  Co do jedwabiu – dlaczego nie? To nie jest stricte starożytny Egipt, mógł przecież być importowany. Pozdrawiam

Dlaczego nie jedwab? Aż przemogłam lenistwo, wstałam i zajrzałam do dwóch książek. Wykopaliska archeologiczne sugerują, że w Chinach używano jedwabiu już trzy tysiące lat temu, to prawda. Ale że świat był wtedy większy, więc w bliższe nam rejony tkanina dotarła znacznie później. Rzymianie mogli się z nią zapoznać w połowie pierwszego wieku. Ostatni Ptolemeusze się nie załapali. Owszem, to nie jest starożytny Egipt, ale, jak rozumiem, świat bogów w nim wymyślonych. I wydaje mi się, że jedwabna szata nie pasuje do mieszkańców tak samo jak dżinsy. Aha, bursztynowa chusta też mi zazgrzytała, ale już się nie chciałam czepiać. Jako określenie koloru chyba może być.

Babska logika rządzi!

Może i tak, ale nie porównywałbym jedwabiu do dżinsów. Użyłem takiego materiału, bo według mnie, pasują do mojego wyobrażenia tej postaci. Nie ma problemu, możesz się nie zgadzać, przynajmniej przełamałem twoje lenistwo :) Bursztynowa chusta – oczywiście chodziło mi o określenie koloru. Zastanawiałem się nad Soczystą Papają, albo Ognistym Tabasco, ale się powstrzymałem :)

A sauna nie zgrzyta? :P

Dlatego fantastyka jest taka popularna wśród piszących, że zawsze można wykręcać się sianem jeżeli chodzi o merytoryczne wątpliwości. Nie trzeba znać historycznych lub geograficznych uwarunkowań, nie trzeba wykazywać się wiedzą merytoryczną. Zawsze można pisać, że to mój, wymyślony świat. Fantastyka jest rajem dla dyletantów i tak już zostanie. Pozdrawiam.

Nawet podoba mi się. Widzę, że nawiązujesz do jednego z najbardziej znanych egipskich mitów i tworzysz własną „wersję wydarzeń”. ;) Zamieniłabym jednak ten nieszczęsną jedwabną togę na ubranie wykonane z cienkiego lnianego płótna. Literówki i niezręczności językowe – do poprawienia. Mnie osobiście, najbardziej „zazgrzytały” poniższe dwa zdania: „Z drugiej jednak strony, chciała się dowiedzieć co jest granie i mu pomóc”. – rozumiem, że nie „granie”tylko „grane” – ale nawet to słowo nie pasuje mi ani do świata przedstawionego, ani do języka, którym mogłaby posługiwać się bohaterka. Zbyt to współczesne oraz nie ta grupa społeczna i wiekowa. ;) „– Świadkowie podłożeni przez Setha?!” – może prędzej podstawieni?

Dzięki koeijo. Miało być "grane", autokorekta była mądrzejsza, a później przeoczyłem. Właśnie to się wiąże z tym, co wcześniej mówiłem, że za szybko ten tekst czytałem i poprawiałem. Ale przynajmniej wiem teraz na co mam zwracać uwagę, a do wszystkich zastrzeżeń, postaram się zastosować :) Następnym razem mam zamiar zamieścić większy fragment, plus ten poprawiony.

Nowa Fantastyka