- Opowiadanie: PostrachKlawiatury - Pies na Wachę

Pies na Wachę

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pies na Wachę

 

*Część poprzednia

 

 

Pies na wachę

 

 

 

Wrócił w chwili, w której taksówka z Bakiem odjechała. Przejście nie było ani przyjemne, ani łatwe. Dochodził do siebie przez kilkanaście cennych sekund, podczas których samochód niemalże zniknął mu z oczu. Ciężko dysząc przekręcił kluczyk w stacyjce, wrzucił bieg i ruszył za celem. Krew w jego żyłach zdawała się mieć konsystencję dżemu; raczej przeciskała się przez naczynia krwionośne, niż swobodnie przez nie przepływała. Organizm Barrego płacił cenę za trzecią wycieczkę do sfery astralnej w ciągu jednej doby.

 

Utrzymywał możliwie największy dystans, jednak dyskretne śledzenie taksówki było utrudnione przez znikomy ruch uliczny. Jechali w stronę centrum, trzymając się głównych dróg. Po około pół godziny jazdy dojechali do Szakala. Charakterystyczny neon wciąż jarzył się niczym wabik na komary.

 

Barry zatrzymał się w odległości około pięćdziesięciu metrów od wejścia do lokalu, nieopodal którego stał śledzony samochód.

 

 

***

 

 

 

– Jesteś pewien? – Gorm po raz trzeci obejrzał się przez ramię. Głowa ledwo wystawała mu ponad dolną krawędź szyby.

 

– Tak, jedzie za nami od mieszkania Marka.

 

– Szlaaaaag – głos prawnika brzmiał wysoko i chrapliwie. Wciąż działał na niego proszek podany mu przez Sima. – Będą z tego jakieś kłooopoty? – przeciągał zgłoski i mocno mrużył oczy. Wypełniony szlachetnymi gazami neon palił go w rozszerzone źrenice mocniej od słońca. Na całe szczęście przeszła mu czkawka.

 

– Masz jakieś pomysł kto to może być? – zapytał szpic.

 

– Bo ja wiem? – kraśny wydawał się nieco nazbyt skonfundowany tym pytaniem. Sim zabębnił palcami w kierownice:

 

– Chcesz, żebym to z ciebie wyciągał, czy jak? Ściemniasz, brodaty przyjacielu, a możesz jeszcze potrzebować zaufanego, wyścigowego taksówkarza – elf mrugnął do niego.

 

– Daj spokój Gooooorm – wtrącił się Mark. – Opowiedz mu. Zresztą sam baaaardzo chciałbym to usłyszeć.

 

Krasnolud obrócił się i ponownie spojrzał na prawnika:

 

– Ty naprawdę nic nie pamiętasz? Nic?

 

– To nie jest taaaak. Pamiętam, że wpadłem do Szakala po robocie. Pamiętam też, że spotkałem ciebieeee i tego aplikanta w korytarzu do kibelka i… i…

 

– I…?

 

– I w sumie to wszyyyystko – Mark uśmiechnął się rozbrajająco. Powieki miał już niemal zamknięte.

 

– A blondi? Nie przypominasz sobie blondynki? Naprawdę fajna dupeczka, jak na długala oczywiście. Miała falowane blond włosy, seksowną czarną sukienka i drapieżne spojrzenie. Wiesz, jedna z tych panienek, które wyłączają mózg samym uśmiechem. – Samo jej opisywanie rozżarzyło znajdujące się na dnie krasnoludzkiego żołądka węgielki pożądania. Niech mu góra na łeb spadnie, jeśli nie była to gorąca laska!

 

– Bloooondi? Człowieeeku, o czym ty… Czekaj. Blondi? No jaaasne, że pamiętam! Macie coś do picia? STRAAASZNIE mnie suszy – mówił coraz bardziej rozwlekle.

 

– Nie chcę was popędzać panowie – dołączył się Sim – ale sugerowałbym przejść się do lokalu, zanim Mark niespodziewanie zdecyduje się na zakończenie imprezy.

 

– Jasieszuję sałkiem dooobrze – głowa człowieka raz za razem opadała mu na pierś.

 

– Opowiecie mi o co chodziło z tą kobietką, kiedy wrócicie z aktówką.

 

– Dobra – przytaknął krasnolud. – Idziemy!

 

 

***

 

 

 

Sportowy wóz mknął przez śpiące miasto. Mijał kolejne kwartały kamienic, niczym wygłodniała pantera przeczesująca swoje terytorium łowieckie. Pomruk jaki wydawał jego potężny silnik, idealnie wpisywał się w to porównanie.

 

– Jaki masz plan Judith? – zapytał Ed.

 

– W wozie Barrego została moja torebka z komórką.

 

– Aha, rozumiem. Wszystko super, ale martwienie się o szminkę i nowiuśkiego Astrala możesz przełożyć na później. Przypominam ci, z całym szacunkiem, że zostałaś naprędce wydymana przez szczurowatego sukinsyna, który odda Szefowi znalezioną przez ciebie Wachę.

 

– Gdybyś, z całym szacunkiem, wkładał tyle samo wysiłku w logiczne myślenie, co w swoją paplaninę, to może udałoby ci się wpaść na to samo co ja – odgryzła się.

 

– Czyli wracamy do pierwszej wypowiedzi… – zadumał się. – Chodzi o komórkę, tak?

 

– Brawo.

 

– Czyli, że co? Potrafisz ją namierzyć? Wiesz, że nigdy nie lubiłem bawić się w zgadywanki.

 

– Ja nie – uśmiechnęła się nieco szerzej.

 

– Chcesz jechać do tej krótkiej? – mężczyzna skrzywił się. – To babsko wredniejsze nawet od ciebie.

 

– Ed, zrozum. W większości przypadków jestem naprawdę miła. Po prostu nie lubię gdy pieprzysz trzy po trzy.

 

– Ehh, wybacz mi, ale kiedy jesteś w tej kiecce trudno mi skupić się na czymś innym, niż twoje nogi. Może po wszystkim się umówimy? – na chwilę oderwał wzrok od drogi.

 

– Nie Ed. Jedź do Osy.

 

 

***

 

 

 

Atmosfera w Szakalu zgęstniała, stała się cięższa i bardziej przesycona alkoholową mocą. Na parkiecie bawiły się już tylko nieliczne jednostki, a większość imprezowiczów wzięła się do picia na poważnie. Wielu z nich widziała już upragnioną linię mety, za którą powiewały zwycięskie chorągwie Ostatecznego Upojenia.

 

Gorm oraz Mark wykręcili się od obowiązkowej szatni i od razu ruszyli w stronę baru. Miejsce, w którym parę godzin temu prawnik upijał się w samotności, pozostawało puste. Kraśny sprawdził całą ladę wszerz i wzdłuż, ale nigdzie nie było śladu aktówki. Zagaił więc do barmana:

 

– Nie widziałeś może czy ktoś wychodził stąd z torbą?

 

– Chodzi ci o torbę tego kolesia? – wskazał na Marka, który upatrzył dla siebie idealne miejsce. Wsparł się o ścianę (a właściwie się na niej położył), rytmicznie kiwając w połowie bezwładną głową. Na jego twarzy malował się uśmieszek, a oczy miał całkowicie zamknięte.

 

– Taa. Wychodziliśmy razem i kiedy dojechaliśmy do domu, nagle przypomniało mu się o aktówce – kraśny przewrócił oczyma i rozłożył ręce. – Tak to właśnie jest, jak się pije z długalami.

 

Barman (człowiek) uśmiechnął się i pochylił na barze:

 

– Powiem szczerze. Widziałem, jak z aktówką wychodziła kobieta. Przedtem rozmawiała z tym facetem, więc uznałem, że są znajomymi. W innym razie raczej zatrzymałbym torbę na przechowanie, albo przynajmniej zapytał laskę dlaczego ją ze sobą zabiera. Co każdą imprezę mamy przynajmniej kilka fantów pozostawionych przez gości. Zazwyczaj wracają do właścicieli.

 

– Blondynka? Taka fajna laska, w małej czarnej i szpilkach?

 

– Dokładnie.

 

– Noż kurwa – kraśny zaklął pod nosem. – Trudno, dzięki za informacje.

 

– Słuchaj – barman skinął na Gorma. – Ta kobieta co jakiś czas pojawia się w Szakalu. Zapamiętałem ją wyjątkowo dobrze, bo… no po prostu rzadko widuje się tak gorące panienki.

 

– Mnie nie musisz tego tłumaczyć.

 

– Tak czy inaczej zawsze przychodzi sama. Zamawia drinka i rozgląda się po lokalu. Czasem zagaduje do jakiś facetów, starając się odciągnąć ich na stronę. Wydawało mi się dziwne, że piękna kobieta musi szukać towarzystwa w ten sposób. Z drugiej strony, co mnie do tego? – Barman zamilkł i przez chwilę bił się z czymś w myślach: – Jest jeszcze coś.

 

Gorm zainteresował się: – Mów śmiało; dzisiejszej nocy chyba nic mnie nie zaskoczy.

 

– Raz odniosłem wrażenie, że… jakby to powiedzieć… No, że obwąchuje kolesia, którego sobie przygruchała.

 

Kraśny uniósł brew:

 

– Ja tam lubię jak dziewczyna dobrze pachnie – zerknął kontrolnie na Marka. Długal wciąż opierał się o ścianę i starał się pstrykać palcami w rytm muzyki.

 

– Nie chodzi o to, że raz czy dwa niuchnęła mu przy szyi. Ona go obwąchiwała.

 

– Jak pies?

 

– Coś takiego. Tak czy inaczej, było to niepokojące.

 

– Wiesz może jak się nazywa?

 

Barman rozłożył ręce: – Krasnoludzie, ja tu głównie polewam wódę. Nie wypytuję się klientów o nic, czego sami nie chcieliby mi powiedzieć.

 

– Mhm. Dzięki raz jeszcze.

 

Podszedł do podpierającego ścianę mężczyzny, który niepokojąco zastygł w bezruchu.

 

– Wszystko w porządku, Mark?

 

– Nieeee. Wszystko mi się miesza i wiruje. Czuję się… rozciągnięty. Znalazłeś moją tooorbę?

 

– Chyba twoja koleżanka nas wyprzedziła.

 

Twarz Marka wykrzywiła się w grymasie tak bolesnym, że Gormowi zrobiło się go prawdziwie żal. Miał wrażenie, że spogląda na skarconego szczeniaka, który do końca nie wiedział za co dostał po nosie.

 

– Truuuudno. Ważne, że próbowaliśmy… Teraz, chciałbym już wrócić do domu. Pomożesz mi?

 

– Jasne. – Ruszyli w stronę wyjścia z Szakala. – Wytrzymaj jeszcze trochę.

 

 

***

 

 

 

Osa mieszkała w jednym z blokowisk położonych między przedmieściem, a ścisłym centrum miasta. Chociaż niedawno wybudowane budynki wyglądały naprawdę schludnie, wciąż były to zaledwie domy czynszowe. W osiedlach tych znajdował się cały przekrój wielobarwnego społeczeństwa, pełnego kontrastów, różnych języków i zwyczajów. Dominowały tam dziesięciopiętrowe wieżowce, które niemal zawsze posiadały podziemne kondominia, przeznaczone dla krasnoludów.

 

Zarówno powierzchnia jak i podziemie żyło własnym rytmem. Na górze i na dole znajdowały się sklepy, ryneczki, tanie pijalnie piwa i miejsca użyteczności publicznej, takie jak placówki poczty. Świat skąpanej w blasku słońca powierzchni, nie różnił się wiele od swego skrytego pod ziemią odpowiednika. Ceny mieszkań wahały się w zależności od rejonu miasta i głębokości. Kraśni woleli tereny położone z dala od rzeki, z kondominiami głęboko wgryzającymi się w skałę. Najdroższe apartamenty miały ściany wycięte w kamieniu – wybudowane (czy też wykute) bez użycia betonu. Tam też ceny wywoływały zawroty głowy.

 

Zostawili sportowy samochód na parkingu pod wieżowcem (Ed trzy raz sprawdził czy drzwi są zamknięte) i podeszli pod klatkę schodową. Judith wcisnęła odpowiedni przycisk domofonu. Po minucie ciszy wdusiła guzik ponownie.

 

– Pewnie śpi.

 

– Osa? To nocny marek. Mam wrażenie, że całkowicie pokrochmaliły się jej pory doby.

 

– A może ma gościa? – Ed porozumiewawczo poruszył brwiami.

 

Blondynka parsknęła pod nosem: – Prędzej postawiłabym na to, że śpi. W życiu nie słyszałam, żeby interesowała się jakimś facetem.

 

Z głośnika domofonu popłynął chrapliwy głos:

 

– Kogo tam niesie do cholery?

 

– Tu Judith. Mogę wejść?

 

Rozległo się bzyczenie otwieranych drzwi i dwójka ludzi Szefa weszła do środka. Jechali windą i w milczeniu patrzyli przed siebie. Mimo upływu trzech miesięcy wciąż coś tkwiło w powietrzu. Judith mogła tylko domyślać się jakie kosmate myśli krążyły Edgarowi po głowie. Przylgnęła do niego łatka skończonego babiarza (czy raczej jebaki), a biorąc pod uwagę jego atletycznie zbudowane ciało, nie trudno było się domyślić w czym tkwił sekret. Gdyby tylko zrobił porządek z opadającymi na ramiona piórami i kolczykami w uszach, to mógłby owijać wokół palca kobiety każdego sortu. Wizerunek przebrzmiałej gwiazdy rocka z poprzedniej epoki nie pasował do jego ledwie przekroczonej trzydziestki.

 

Z łatwością rozpoznawali mieszkania wysokich i niskich. Te zamieszkałe przez krótkich lub kraśnych charakteryzowały się drzwiami wyposażonymi w podwójne klamki. Osa mieszkała pod numerem dwudziestym drugim.

 

– Stań z boku – poprosiła Judith.

 

– Chcesz mnie przeszmuglować?

 

– Daj spokój Ed, wiesz jaka jest Osa.

 

– Taa, wredne babsko.

 

Blondynka wcisnęła dzwonek i złożyła ręce na podołku. Przywołała na usta idiotyczny uśmiech, zupełnie jakby w środku nocy wpadła do swojej koleżanki na plotki przy cieście. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich kobieta-niziołek. Na nosie miała okulary w rogowej oprawie, zza których spoglądała para bursztynowych oczu. Nosiła szarą bluzę z kapturem, luźne dresowe spodnie i za duże kapcie. Spięte włosy bezskutecznie kamuflowały okres dzielący je od ostatniego mycia. W zestawieniu z odstawioną Judith, Osa prezentowała się mizernie.

 

– Właśnie kończę trzeci sezon „Bezwstydnych”, jeżeli chcesz, to właź. – Osa zaprosiła ją machnięciem ręki i znikła w środku.

 

– Czekaj! Nie jestem sama.

 

Krótka zamarła w pół kroku. Oparła ręce na biodrach i uniosła wysoko brew.

 

– Taa?

 

Judith skinęła na stojącego na lewo od drzwi Eda. Facet wyszedł i odgarnął długie włosy opadające mu na czoło.

 

– Ta-dam. Kopę lat! – Był dwa razy wyższy od Osy.

 

– O-ho. Widzę, że nadal zajmujesz się trudną młodzieżą. – Musiała podnieść głowę żeby spojrzeć mu w oczy. Edgar przykucnął ułatwiając jej zadanie.

 

– Dobrze wiedzieć, że u ciebie wszystko po staremu. Jak tam Wojownicy w Sieci? Słyszałem, że po osiągnięciu setnego poziomu przysyłają w nagrodę zdjęcia z rzeczywistego świata.

 

– Możecie sobie odpuścić, dzieciaki? Mamy szansę zdobyć trochę Wachy i wykiwać arcydupka za jednym zamachem, więc pakować się do środka. No już!

 

– Nie przypominam sobie, żebyś od kogokolwiek otrzymywała klucze do mojego mieszkania. Zakładam jednak, że musi chodzić o coś BARDZO ważnego. Wchodźcie.

 

– Czy ja zrobiłem im coś złego? – westchnął pod nosem mężczyzna.

 

 

***

 

 

 

Widział jak Mark w towarzystwie krasnoluda wracają do samochodu. Nie mógł ryzykować zadymą przed Szakalem – potencjalna liczba świadków była po prostu zbyt duża. Trójka odjechała, a Barry ruszył za nimi. Stawiał dziesięć do jednego, że jadą z powrotem na Johna Ormdelo. Prawdopodobnie wrócili, żeby coś załatwić lub zabrać na szybko. Szperacz zerknął na aktówkę znajdującą się przed fotelem pasażera – chyba nawet domyślał się czego szukali. Szansa na to, że będą kontynuować poszukiwania z zalanym prawnikiem była nikła. Właściwie mógł od razu ruszyć pod apartamentowiec i tam dobrze przygotować się do akcji. Niestety owe marne procenty na zgubienie Baku, w zestawieniu z wiedzą Judith, nie pozwalały mu na wypuszczenie trójki poza zasięg wzroku.

 

Podejrzewał, że kobieta wróciła zdążyła już wrócić do gry o Wachę, chociaż wątpił by tak szybko załatwiła wsparcie innego Szperacza. Założenie to, trochę go uspokajało. Istniało także ryzyko uświadomienia się Baku – z takim potencjałem, mógł wyprawiać rzeczy, przy których przemierzanie sfery eterycznej stanowiło dziecięcą igraszkę. Kwestia ta gryzła go dość mocno – przypadek Marka Sargatha był jedyny w swoim rodzaju. Przytłaczająca większość Baków około trzydziestki, miała rezerwy wypalone niemal do cna. Nieświadomi ludzie marnowali drzemiącą w nich energię bez ładu i składu; najczęściej nieświadomie. Cenna Wacha spalała się więc na niepokojące przeczucia, prorocze sny, „przypadkowe” odnalezienie rzeczy, spełniające się życzenia (albo pogróżki) czy delikatne manipulacje pogodą. Dlatego też młode Baki stanowiły najbardziej smakowity kąsek.

 

Rzecz jasna pozostawał problem uświadomionych swojego potencjału Baków, a raczej (idąc za rządową nomenklaturą) Przypadków Regulowanych. Szef kategorycznie zakazywał wydobywania Wachy z Regulowanych, czego zresztą nie musiał tłumaczyć swoim ludziom. Ci biedni pechowcy nieustannie mieli na głowie odpowiedzialnych za nich agentów. Program Regulacji był jednym z podstawowych założeń Postulatów Pokoju Alana Eburona i realizował go cały cywilizowany świat. Doświadczenia Ostatniej Wojny (nazwa trochę z tyłka biorąc pod uwagę to co od wieków działo się pod ziemią) skutecznie wybiły z głów przywódców politycznych, jak i zwykłych ludzi i nie-ludzi, marzenia o ujarzmieniu magii i jej pochodnych.

 

Co prawda, samoistne uświadomienia zdarzały się bardzo rzadko, jednak w przypadku Marka Sarghata nic nie było pewne. Barry wolał wykorzystać bezbronność prawnika i capnąć go, póki alkohol (czy też toksyna Judith) krążył w jego organizmie.

 

Kiedy drugi raz tej nocy minęli to samo skrzyżowanie nabrał pewności – jechali z powrotem do apartamentowca. Układał w myślach plan działania, gdy śledzony samochód z piskiem opon zawrócił. Barry również dał po heblach i zaczął gwałtownie kręcić kierownicą.

 

 

***

 

 

 

– Łoooooł! – krzyknął Gorm, wpadając na drzwi taryfy.

 

– Mama nie mówiła, że trzeba zapinać pasy? – zapytał Sim, wrzucając kolejne biegi niczym kierowca rajdowy.

 

– Paaaanie kierowcooo, bo nie wytrzymaaam! – gdzieś z tyłu dobiegały żałosne prośby i postękiwania Marka.

 

– Opłata dodatkowa za rzyganie nadal aktualna – szpic szybko przypomniał Gormowi warunki umowy.

 

Kraśny pokręcił głową, zapiął szybko pasy i odwrócił się do długala:

 

– Masz zapięte pasy? Spróbuj je zapiąć… Czekaj, nie w tę dziurę! O, tam dooooo…!

 

Elf wszedł w kolejny zakręt, niewybrednie skomentowany przez dźwięk klaksonu dobiegający z przeciwległego pasa. Wjechali do betonowego tunelu, wypełnionego żółtym blaskiem latarni.

 

– Zgubimy go?

 

Szpic w odpowiedzi docisnął pedał gazu:

 

– Zobaczymy co ta kupa złomu jeszcze potrafi!

 

– Kupa złomu? To danadorska bryka! – Gorm czule poklepałby samochód, ale rosnąca prędkość wciskała go w fotel.

 

– Po dwudziestu pięciu latach serwisowania u ludzi danadorskie pozostały może klamki w drzwiach. Wiesz ile kosztują oryginalne części?

 

Pytanie zostało uznane za retoryczne, gdyż kraśny był zbyt zajęty spoglądaniem w wsteczne lusterka.

 

– Dobra nasza, został w tyle!

 

Zbliżali się do rozwidlenia tunelu.

 

– W lewo czy w prawo? – zapytał.

 

– Tylko nieee praaawo – wybełkotał Mark. Elfickie zaklęcia najwyraźniej całkowicie straciły swoją moc, gdyż znów bezwładnie wisiał na zapiętych ostatkiem sił pasach.

 

– No to w lewo! – Szpic wyprzedził białego vana, znów narażając się na klaksonową reprymendę. Mknął znacznie szybciej, od dopuszczalnego limitu. Elektroniczne tablice ostrzegające przed korkami i pokazujące prędkość uczestników ruchu, płonęły wściekłą, oskarżycielską czerwienią.

 

 

***

 

 

 

Bez wahania skręcił w prawo. Barry, jako Szperacz, mocno polegał na intuicji, a ta podpowiadała mu, że właśnie tę drogę wybrał kierowca Baku. Gnał ile fabryka dała, aż punktowe oświetlenie tunelu niemal zlało się w długą nieprzerwaną linię. W końcu wyjechał z podziemnego odcinka trasy, lecz nigdzie nie widział taksówki.

 

– Kurwa! – uderzył dłońmi w kierownicę i zdjął nogę z gazu. Mógł dostać się do drugiego wylotu tunelu, jednak musiałby nadłożyć kawał drogi.

 

– Do dupy z tym – syknął pod nosem i przez chwilę naprawdę wyglądał jak rozjuszony szczur. Pozostawało mu tylko jedno rozwiązanie – apartamentowiec. Zmienił pas i skręcił w prawo. Czy popełnił błąd śledząc ich samochodem? Bak, a raczej towarzyszący mu nie-ludzie, są już świadomi ciągnącego się za nimi ogona. Podjęli desperacką (i skuteczną) próbę ucieczki samochodem i szansa na to, że zaprzepaszczą jej skutki odstawiając Marka w to samo miejsce, była po prostu znikoma.

 

Skręcił gwałtownie w zjazd prowadzący na stację benzynową. Zatrzymał się na niewielkim parkingu, otoczonym rzędami szaro-zielonych tui. Miał jeszcze jednego asa w rękawie, chociaż jak na tę noc była to mocno zgrana karta. Czwarte przejście w sferę astralną wiązałoby się z śmiertelnym ryzykiem. Mógłby nie odnaleźć w sobie sił na powrót do opuszczonego ciała i na zawsze utkwić w bezbarwnym pseudoświecie. Zbyt duże ryzyko. Nie był w stanie zliczyć, ile razy tej nocy powtórzył to przeklęte słowo.

 

– Jebać to! – krzyknął, ponownie znęcając się nad bogu ducha winną kierownicą.

 

Odkąd skończył trzynaście lat jego życie było nieustannym pasmem podejmowanego ryzyka. Gdy poznał Szefa, wszystkie zwariowane akcje nabrały sensu; wreszcie mógł skupić swoje zdolności na czymś konkretnym, ba – na czymś Wielkim. Nie oznacza to jednak, że jego zajęcie choć przez moment stało się bezpieczniejsze. Przypomniał sobie woń Baku; zapach Wachy tak mocny, że udrażniał górne drogi oddechowe niczym mentolowe dropsy, przy okazji niemal wypalając dziurę w mózgu.

 

Jeżeli miał to zrobić, potrzebował solidnego przygotowania. Najlepiej też kondensatorów. Nie mógł ot-tak wskoczyć w pustkę, bo ona nie potraktuje go ze wzajemnym lekceważeniem. Wprost przeciwnie – tym razem będzie trzymać jego duszę zachłannie, ze wszystkich sił. Musiał też wybrać odpowiedni moment – gdyby odnalazł ich przed dotarciem do celu, pożytek z całego przejścia byłby żaden. Uznał, że przeprowadzi dziesięć pełnych cykli medytacyjnych. Powinno zająć mu to jakieś pół godziny.

 

 

***

 

 

 

Mieszkanie Osy doskonale oddawało jej styl życia i podejście do świata. Na niziutkich meblach piętrzyły się pojemniki po żarciu na wynos, a puste butelki po winie i jej ulubionym napoju gazowanym Szmul (który zapachem i kolorem przypominał kwas akumulatorowy) walały się wszędzie w koło. Na ścianach wisiały dziesiątki plakatów przyklejonych brązową taśmą izolacyjną, a część z nich głosiła takie chwytliwe slogany jak: „Życie na rauszu to hakowanie systemu” – czy – „Krótki-pedofil – geniusz zbrodni”.

 

– Ale masz tu syf – burknął Ed. Skrzywił się i chwycił w dwa palce jakiś zwiewny fatałaszek, kurzący się na segmencie.

 

– Na twoim miejscu nie dotykałabym tego – odparła Osa.

 

Judith powstrzymywała się od komentarzy, zresztą widok który ją zastał, zupełnie jej nie zaskoczył. Osa żyła w innym świecie, gdzie do pracy podróżowało się światłowodami, zamiast twarzy widywało się awatary, a sprzątanie polegało na skanowaniu systemu antywirusami.

 

Dla ludzi poruszanie się po mieszkaniu niziołka stanowiło pewien problem. Z ich punktu widzenia znajdowali się w dziwacznym przedszkolu, w którym zamiast klocków i lalek otaczały ich miniaturowe książki, radio, doniczki i szuflady. Jedynie takie rzeczy jak okna, drzwi i wysokość sufitów przystosowana była do ludzkiego wzrostu. Jako, że szafy i kredensy niziołków rzadko kiedy sięgały powyżej metra pięćdziesięciu, ściany ich mieszkań często zagospodarowane były podwójnie.

 

– Siadajcie gdzie znajdziecie miejsce – powiedziała kobieta-niziołek i sama zgarnęła pozostałości wczorajszej (albo przedwczorajszej) kolacji z fotela. Usiadła, krzyżując nogi.

 

– Mówcie o co chodzi, a ja dokończę odcinek – pacnęła klawisz laptopa, skrytego do tej pory pośród zalegających naczyń.

 

Edgar spiorunował spojrzeniem Judith, a jego mina, delikatnie mówiąc, wyrażała powątpiewanie w przydatność krótkiej. Blondynka uspokoiła go dyskretnym gestem dłoni, po czym zaczęła:

 

– Potrafisz zlokalizować komórkę?

 

– A to szmata! Wiedziałam, że puści się z Adamem. Pewnie, że potrafię, masz numer i PIN?

 

Niziołka w chaotyczny sposób łączyła komentowanie serialu i rozmowę z Judith.

 

– Tak, mogę ci je podyktować.

 

– Cicho – uciszyła ją Osa. – Daj mi dwie minuty. To ostatnia… NO NIE! WIEDZIAŁAM! Idiota by się domyślił!

 

Przenikanie do hermetycznego, tajemnego świata Osy zawsze wiązało się z pewnym obciążeniem dla zdrowia psychicznego. Edgarowi udało się odgruzować jeden z foteli przeznaczonych dla gości-długali, zaś Judith wolała postać. W końcu odcinek „Bezwstydnych” dobiegł końca. Osa gwałtownie zamknęła pokrywę laptopa, ziewnęła, poprawiła okulary i skinęła na nich bez słowa.

 

Gospodyni zaprowadziła ich do mniejszego pokoju, który w porównaniu zresztą mieszkania stanowił świątynię porządku i spokoju. Jedynym źródłem światła w tym wysprzątanym pomieszczeniu był spory, płaski ekran. Właściwie, poza komputerem, biurkiem, wielkim (jak na standardy niziołków) skórzanym fotelem i stojakiem na płyty, pokój świecił pustką. Ściany, które w reszcie mieszkania ukryto pod warstwami plakatów lub rzędami szafek, tutaj świeciły chłodną bielą.

 

Kobieta-niziołek dosłownie wskoczyła na fotel, który lekko zaskrzypiał w proteście przeciw takiemu traktowaniu. Parę ruchów myszą i na monitorze wyświetlił się pulpit.

 

– Jak chcesz to zrobić? – zapytał Edgar. Znał się co nieco na komputerach, ale wiedział, że przy Osie jego wiedza i umiejętności bledły.

 

– Patrz i się ucz, chłopaczku.

 

Rozległ się stukot klawiszy. Dla Judith to co działo się na ekranie stanowiło czarną magię, zresztą Edgar rozumiał niewiele więcej. Włamanie się do bazy danych operatora sieci komórkowej zajęło Osie nie więcej niż pięć minut.

 

– Dobra laska, podawaj numer i PIN.

 

Judith podyktowała odpowiednie cyfry.

 

– Miejmy nadzieje, że twoja karta SIM jest zarejestrowana w sieci.

 

– Połączenie z internetem telefonu nie wystarczy? – zapytał Edgar.

 

– Można próbować przez GPS, ale musiałbyś mieć na telefonie zainstalowaną aplikację namierzającą – dalej stukała w klawisze. – Tak w ogóle, to wpadliście do mnie tylko po to, żeby znaleźć komórkę? – Osa spojrzała do góry i dostrzegła zakłopotane twarzy długali.

 

– O co chodzi z tym pieprzonym telefonem? No i co miałaś na myśli mówiąc o Wasze i arcydupku?

 

Edgar miał już się odezwać, ale Judith położyła mu rękę na ramieniu: – Pewien sukinsyn wyrwał mi torebkę. W komórce miałam zapisany numer do Baku.

 

– Skoro tak twierdzisz… – Osa znów zanurzała się w cyfrowym świecie. – Dobra, mam już MNITK. Oby dało się zrobić triangulację…

 

– Że co? – goście zgodnie wybałuszyli gały.

 

– Gdy telefon łapie zasięg, to łączy się ze stacją bazową – Osa tłumaczyła zmęczonym głosem profesjonalisty. – Telefon i stacja bazowa zaczynają się komunikować. Jeżeli połączy się z co najmniej dwiema stacjami, można wytyczyć parokilometrowy wycinek okręgu, w którym znajduje się komórka. Jeżeli jednak złapie połączenie z trzema stacjami, można zrobić triangulację – czyli zastosować algorytm, pozwalający na zawężenie terenu poszukiwań do jakiś pięćdziesięciu metrów. Generalnie, im więcej połączeń tym łatwiej go znaleźć.

 

– Myślisz, że będą jakieś problemu? – zapytała Judith.

 

– Nie. – Splotła drobne palce i w ciszy przyglądała się rzędom cyfr przeskakującym na monitorze. – Mamy go.

 

 

***

 

 

 

– Zgubiliśmy go! – Po pięciu minutach jazdy bez ogona, Gorm wreszcie się rozluźnił.

 

– Do usług – uśmiechnął się Sim.

 

– Teraz trzeba odstawić Marka.

 

– Jeżeli komuś bardzo zależy na naszym śpiochu – szpic nawiązał do pijackiego chrapania dobiegającego z tylnej kanapy – to wróci pod jego mieszkanie.

 

– Zakładasz, że chodzi o Marka. Skąd ta pewność?

 

– Spójrz na siebie. Z całym szacunkiem, ale z was dwóch, to raczej długal wygląda na szychę.

 

Kraśny burknął jakiś niezrozumiały komentarz pod nosem: – A może chodzi o ciebie, szpicu?

 

– Moi wrogowie czekaliby w ukryciu do ostatniej chwili, żeby móc wbić mi nóż w plecy – słowa Sima ochłodziły wnętrze taksówki o jakieś dziesięć stopni. Kierowca wytrzymał kilka sekund w śmiertelnej powadze, po czym wybuchnął śmiechem: – Śledzić? Mnie?!

 

Gorm wiedział, że elf ma rację. Pozostawienie bezbronnego długala na pastwę losu nie wpisywało się w jego pokrętny kodeks honorowy. Musiał wziąć te brzemię na siebie.

 

– Jedziemy do mnie – zadecydował.

 

Niby od niechcenia, elf popukał w licznik.

 

– Przecież Mark stawia – kraśny rozłożył ramiona. – Prawda Mark?

 

Chhhrrrr…

Koniec

Komentarze

Się dzieje, liczni ludzie i nieludzie miotają się po mieście. Wreszcie rzeczy zaczynają się wyjaśniać. Czekam na ciąg dalszy. Popraw "z resztą" na "zresztą". Nie w jednym miejscu. Coś tam jeszcze było, ale nie mogę sobie przypomnieć, co. […] rzucił Sim, wrzucając kolejne biegi […] – powtórzenie.

Babska logika rządzi!

Zreszty poprawione. Powtórzenie zmienione. Dzięki za pochylenie się za tekstem i komentarz. Planuję dalej rozwijać niewyjaśnione wątki i motywy, ale jeszcze sam nie wiem dokąd zmierza ten tekst :D. Mam ogólną koncepcję, masę luźnych pomysłów i precyzuję je dopiero na etapie stukania w klawisze. Przyznam, że daje mi to wielką frajdę.

No, no, przyznam szczerze, że przeczytałam oba kawałki na raz i to z ogromnym zaciekawieniem. Jest akcja, są dobre postacie. Czekam na ciąg dlaszy!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki! bemik – odsyłam jeszcze do części 1 i 2. Idzie tak: Drink po pracy (1), Szef lubi konkurencję (2), Elficka magia w proszku (3) i Pies na Wachę (4) Uświadomiłem sobie, że popełniłem błąd. Powinienem był zatytułować całą serię, co by ludzie teraz nie błądzili po meandrach forum.

W Twoim profilu powinno być po kolei. Dadzą radę. Ale w kolejnym kawałku możesz dać linki do wszystkich poprzednich. Z tytułami.

Babska logika rządzi!

Kto poszuka ten trafi, ale rzeczywiście wymyśl tytuł i poproś Beryla, jak wróci, żeby Ci dopisał np tak

Drink po pracy (Epopeja część 1) i potem kolejne.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Cały czas bardzo dobrze. Dość rzadki przypadek, że kolejne części nie nudzą, a tylko zaostrzają apetyt na ciąg dalszy.

Infundybuła chronosynklastyczna

Fajne, fajne, też czekam na piąteczkę :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka