- Opowiadanie: Kero - Dzieci Stackowsky'ego

Dzieci Stackowsky'ego

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzieci Stackowsky'ego

 

 

Zapraszam do lektury mojego nowego opowiadania "Dzieci Stackowsky'ego". Proszę o szczerą ocenę mojego warsztatu, fabuły i opowiadania i wskrócie jak wam się czytało :)

 

 

Dzieci Stackowsky’ego

 

 

 

 

 

– Esbern! Esbern! – krzyczała żona. Jej głos był przesączony bólem i przerażeniem. Mąż leżał na podłodze pokoju dziecinnego, brudząc krwią wykładzinę w samochodziki. Przeszywający ból z rany w obojczyku, błyskawicznie sparaliżował całe jego ciało. Pośpiesznie minął go wysoki mężczyzna w czarnym ubraniu z dymiącym pistoletem w dłoni. Jego twarz zakrywała przewiązana chusta.

 

– Alan! Eliza! – płakała jego żona. Nie usłyszał już tupotu na schodach, ani dźwięku syreny ambulansu. Szloch jego żony towarzyszył mu aż do momentu utraty przytomności.

 

Alan…

Eliza…

 

 

Stalowy zegarek drżący na biurku rozdzwonił się o ustawionej godzinie. Naukowiec, przyzwyczajonym ruchem uderzył w głośnego towarzysza. Odruchowo spojrzał także na elektroniczny zegarek przyczepiony na pasku do nadgarstka. Była piąta rano. Wyłączył monitor komputera i wyszedł z pracowni, zamykając za sobą drzwi.

 

– Jeszcze raz dziękuję Roger, wrócę za pół godziny, jak zwykle – zagaił przechodzącego stróża wręczając mu kartę-klucz.

 

– Powinien pan odpocząć, profesorze – odparł ze zmieszaniem młody chłopak w szarym uniformie – Nie za dużo tej pracy?

 

– Dzisiaj projekt zostaje oficjalnie zamknięty. Chciałem mieć pewność, że nigdzie się nie pomyliłem – westchnął ruszając w stronę drzwi frontowych. Stróż jedynie pokiwał głową w odpowiedzi. Ten staruszek kiedyś się wykończy, pomyślał.

 

Mężczyzna po drodze zaszedł do łazienki i po dokładnym przemyciu twarzy spojrzał w lustro. Zaczerwienione oczy okalały głębokie zmarszczki. Krótkie siwe włosy, zaczesane do tyłu odsłaniały wysokie czoło, naznaczone podobnymi bruzdami. Trzydniowy zarost wyraźnie kontrastował z chorobliwie bladą skórą i wystającymi kośćmi policzkowymi. Miał na sobie długi biały kitel i szare, brudne spodnie. Ponownie spojrzał na zegarek. Zostało mu piętnaście minut by podbić kartę pracowniczą, więc pośpiesznie wyszedł z łazienki. Przy pokoju odpraw spotkał już kilku znajomych inżynierów i informatyków. Większość z nich była jeszcze przed trzydziestką.

 

– Profesor Esbern, jak zwykle kwadrans przed czasem! – zawołał młody chłopak z grubymi okularami na nosie.

 

– Co się dziwisz? W końcu to jego dzieci – roześmiał się drugi.

 

– Spokój! – wrzasnął niski mężczyzna w białym fartuchu. Nazywał się Orton White. Był zupełnie łysy, a jego twarz zdobiły długie siwe wąsy. W jednej chwili wszyscy młodzi zamilkli. Naukowiec przepraszająco spojrzał na Esberna. Znali się od wielu lat i wiedział, że przezwisko jakie nadali nowemu projektowi wcale nie przypadło mu do gustu. Profesor bez słowa podbił kartę pracowniczą i ruszył z powrotem do laboratorium.

 

Gromadka inżynierów, informatyków i techników wpadła do sali w której przez ostatnie trzy godziny siedział tylko Esbern. Jarzeniowe lampy jaśniały z każdą chwilą. Zapanował zgodny szum włączanych komputerów i szurających krzeseł. Profesor Esbern usiadł na swoim miejscu, od razu włączając monitor. Po chwili podszedł do niego Orton.

 

– Opracowaliśmy siedem programów diagnostycznych, z czego trzy napisane są samodzielnie przez ciebie, a ty sprawdzasz kod programowy ręcznie? – dziwił się komentując, obraz na ekranie komputera.

 

– Chcę mieć po prostu pewność, że wszystko będzie działać jak należy – odpowiedział, drżącymi rękoma wpisując kolejne komendy na klawiaturze.

 

– Esbern… – zaczął kładąc rękę na wychudłym ramieniu kolegi. – Wiem, że ci zależy i lepiej od innych rozumiem co tobą kieruje, ale ten projekt cię wykańcza. Poświęcasz mu za dużo czasu. To przez twoje chorobliwe zaangażowanie, te prototypy nazywają twoimi dziećmi.

 

– Epsilia i Omegion… – wyszeptał. – Pracuję nad nimi odkąd rozpoczął się projekt „android”. Wiem o nich więcej niż ktokolwiek w tym kompleksie. Nie mogę ich zawieść.

 

– Ich? Pamiętasz, że to nadal tylko maszyny, prawda?

 

Esbern nie odpowiedział na to pytanie.

 

Do sali laboratorium wszedł wysoki, młody mężczyzna w błękitnym mundurze. Krótkie czarne włosy były skryte pod beretem na którym przypięto złotą gwiazdką. Jego lewą pierś zakrywał gęsty rząd medali i orderów. Delikatny wąsik pod haczykowatym nosem przypominał szczurzy ogon. Pułkownik Morin Cersmann.

 

– Witam wszystkich inżynierów oraz informatyków! – zawołał głośno i wyraźnie. – Dzisiaj jest nasz wielki dzień! Jedzie już do nas grupa z pentagonu. Bogaci panowie generałowie sprawdzą czy nasze „dzieci” przydadzą się armii!

 

Wśród młodszych informatyków dało się wyczuć podekscytowanie. Esbern, schowany za swoim monitorem nie chciał nawet patrzeć na pułkownika. Starał się udawać, że cała sytuacja wogóle go nie dotyczy.

 

– Chciałbym przede wszystkim podziękować profesorowi Esbernowi Stackowsky’emu, za jego wkład w projekt.

 

– Dzieci Stackowsky’ego! – krzyknął któryś z techników, nie kryjąc euforii. Wąsik pułkownika delikatnie zadrżał.

 

– Co do tych dzieci pojawia się pewien problem, ponieważ nastąpiła lekka zmiana planów – zaczął Cersmann.

 

– Do czego pan pułkownik zmierza? – spytał Orton, widząc, że jego przyjaciel, choć zaczął się czerwienić i pocić, nadal chował się za monitorem.

 

– Widzicie, nie chciałbym, żeby komisja z pentagonu zrozumiała nas opatrznie. W końcu androidy to wspólny projekt całego instytutu prawda? Nie chcemy chyba, żeby sukces był przypisywany tylko jednej osobie?

 

Młodsi inżynierowie i technicy zaczęli szeptać między sobą. Wszyscy domyślali się do czego prowadzi ta rozmowa.

 

– Według mnie „Dzieci Stackowsky’ego” powinno być oficjalnym kryptonimem projektu a nie tylko jego roboczym przydomkiem. W końcu profesor Esbern poświęcał każdą wolną chwilę na ten projekt.

 

– Proszę się nie zapominać, profesorze White. Jestem po waszej stronie. W końcu razem zbudowaliśmy te roboty.

 

– Androidy – poprawił go niski informatyk, a słony pot zaczął spływać mu po całej twarzy. – Powinniśmy umieć docenić wkład jednostek.

 

– Zgadzam się z panem profesorze White, jednakże profesor Stackowsky nie jest jedyną osobą godną polecenia. Proszę się nie martwić. Pan także nie zostanie pominięty w sprawozdaniu, które zamierzam wygłosić.

 

Na te słowa, Esbern zrobił się strasznie blady, choć jego palce nadal przygrywały monotonny rytm na klawiaturze.

 

– Przecież to profesor Stackowsky miał wygłosić sprawozdanie dotyczące zastosowania naszych prototypów!

 

– Panie White, zapomina się pan. Decyzja już zapadła. Chciałem życzyć wszystkim owocnej pracy nad przyszłymi projektami. Panu również profesorze White – rzucił z obrzydliwym uśmieszkiem wychodząc z pracowni. Nikt nie odezwał się na długo po jego wyjściu, jedynie szum włączonych komputerów akompaniował tej ciszy.

 

– Co za sukinsyn! Karierowicz! Co za gnida! Robak bez kręgosłupa! – przeklinał głośno Orton – pozwolisz mu na to? – spojrzał z wyrzutem na kulącego się Esberna, nadal sprawdzającego kod na komputerze. – Projekt został już zatwierdzony! Zmiany które teraz wprowadzasz nie są nawet wgrywane! Już po wszystkim, rozumiesz?! – wrzasnął uderzając pięścią w biurko.

 

Drżące ręce Esberna przestały krążyć po klawiaturze. Wciąż blady spojrzał na rozwścieczonego przyjaciela.

 

– To nic. Ważne, że są ukończone. Dadzą sobie radę w każdej sytuacji. Nikt ich… – słowa ugrzęzły mu w gardle.

 

– Choć – rzucił krótko Orton, chwytając go za ramie widząc łzy spływające na spodnie i kitel. Niski profesor, poprowadził swojego przyjaciela do najbliższej łazienki, wspierając go na ramieniu jak pijanego kompana od kieliszka.

 

– Doprowadź się do porządku. Może uda nam się coś z tym jeszcze zrobić – rzucił zostawiając go przed drzwiami do łazienki. – Esbern, na Boga, minęło już dwadzieścia lat… – dodał cicho.

 

 

 

Młody mężczyzna biegł po schodach, przeskakując po trzy stopnie jednocześnie. Zimny, nieprzyjemny dreszcz znaczył długi szlak na jego plecach. Ktoś obcy był w pokoju dziecięcym. Tysiące przerażających myśli przelatywało mu przez głowę. Wszystkie drzwi na piętrze były pootwierane i od razu zauważył wysoką postać z ręką zaciśniętą na szyi jego syna. Sześcioletni chłopak wierzgał we wszystkich kierunkach, uderzając małymi piąstkami w szeroką rękę brutala.

 

Ojciec chłopca nie odezwał się, a jedynie stał, jakby przyklejony do podłogi, obserwując lufę pistoletu wycelowaną w swoją stronę.

 

– Szanowni goście – zaczął Cersmann. Stał na środku podwyższenia, niczym aktor na scenie. Przemawiał powoli, ważąc każdą sylabę, spoglądając na kilkuosobowe grono wysoko sytuowanych oficerów. Przypominał jarmarcznego sprzedawcę próbującego wcisnąć swój bubel przechodniom. – pozwolę sobie przedstawić wam efekt pracy naszego ośrodka, który nie mniej jednak muszę podkreślić jest w dość znacznym stopniu…

 

– Daruj sobie całe to przedstawienie, pułkowniku. Opowiedz lepiej o tych blaszakach – burknął bardzo stary generał w zgniło zielonym mundurze. Nerwowo postukiwał laską, dając do zrozumienia Cersmannowi, że jego cenny czas właśnie upływa.

 

– Oczywiście generale – młody oficer zgiął się niemal w pas i odsłonił stojące za nim androidy. Nacisnął kilka przycisków na panelu kontrolnym, który do tej pory trzymał w kieszeni. Maszyny natychmiast wyprostowały się, a ich oczy wypełniły błękitnym światłem. Pierwszy android był nieco niższy od człowieka . Zarówno głowa jak i tułów miały kształt jaja. Cienkie ręce zakończone były delikatnymi, długimi palcami. Głowę zdobiła para oczu wielkości pięści oraz drobne otwory w miejscu gdzie powinny znajdować się usta. Druga maszyna miała około dwóch metrów wysokości i była dwa razy szersza od swojego poprzednika. Spod grubych płyt pancerza dało się dostrzec hydrauliczne stawy i mięśnie. Tors maszyny przypominał literę V. Głowa o podobnym kształcie miała dwie pary małych, trójkątnych czujników, ciągle zmieniających odcień.

 

<Kontrola systemu. Receptory sprawne. Pamięć operacyjna sprawna. Motoryka optymalna. Jednostka 01 Omegion w gotowości bojowej. >

 

– Ten większy chyba coś brzęczy? – zainteresował się młody oficer z teczką na kolanach.

 

– To start systemu. Jeszcze nigdy nie były uruchamiane – Cersmann poczuł jak robi mu się gorąco. – Mamy tu dwie w pełni autonomiczne jednostki wojskowe. Najpierw nasza opiekunka, jak ją tutaj nazywamy – na znak czego, wstukał polecenie na kontrolce i mniejszy android wykonał kilka kroków na przód.

 

<Ostrzeżenie. Wykryto wpływ obcego sygnału na jednostkę 01 Epsilia. Uruchomienie protokołu obronnego. Poszukiwanie źródła.

 

– Znowu ten dźwięk. Do tego jego oczy też zmieniły kolor.

 

– To tylko procesor. – uspokajał pułkownik siląc się na uśmiech – tak więc przedstawię naszą opiekunkę. Model Epsilia ma bardzo rozbudowaną pamięć operacyjną. Posiada wbudowane systemy rozpoznawania i nadawania sygnałów dźwiękowych. To autonomiczna pomoc logistyczna. Jej drobna budowa pozwala na swobodne poruszanie się w bazie polowej jak i w szpitalu. Służy jako chirurg, pielęgniarka, kartograf, strateg…

 

– Wystarczy – przerwał generał nadal stukając laską o podłogę – czyli to po prostu mądry komputer z rękoma i nogami, tak?

 

– W pełni autonomiczny – bronił Cersmann. – Pozbawiony kontaktu z serwerami i łącznością, nadal potrafi przekazywać sygnał do jednostek bojowych i nimi dowodzić. Jednostkami takimi jak drugi model – ponownie nacisnął kilka przycisków na kontrolce. Android wycofał się do tyłu, a drugi, zajął jego miejsce.

 

<Zlokalizowano urządzenie nadające obcy sygnał. Tymczasowy brak reakcji. Trwa zbieranie danych>

 

– Tutaj z kolei mamy idealnego żołnierza. Wielki, szybki i niezwykle silny. Silniki hydrauliczne zamontowane w jego kończynach pozwalają mu podnieść ciężar maksymalnie do dwóch ton. Płyty pancerza czynią go praktycznie kuloodpornym. Działa w sposób niezależny, nawet gdy utraci łączność z bazą. Ma wgrane wszystkie znane strategie działań wojennych. To żołnierz, pilot i komandos w jednym. Plazmowe generatory, jakie mają w sobie zainstalowane oba modele, pozwalają na nieprzerwane funkcjonowanie, nawet przez wiele lat bez serwisowania. Ponadto, wykorzystując dowolne dostępne materiały, potrafią dokonywać samodzielnych napraw. Jeden robot naprawi drugiego przy pomocy zwykłego złomu, a nawet stworzy swoją kopię. Razem te dwa modele tworzą śmiertelnie groźną kombinację siły i myśli.

 

– A co jak te „autonomiczne jednostki” wydostaną się spod kontroli?

 

– To niemożliwe. Mają wbudowany system dezaktywacji. Można go wykonać globalnie, dzięki satelicie, lub na małą odległość – Cersmann pokręcił w ręku panelem – więc pomimo swojej autonomii, nadal są pod naszą ścisłą kontrolą.

 

– A co jeśli wróg zdobędzie kod dezaktywacyjny?

 

– Aby wpisać kod dezaktywacyjny, wcześniej trzeba dokonać autoryzacji. Obecnie maszyny są autoryzowane przez naukowców naszego kompleksu. Oczywiście z czasem wprowadzimy zmiany.

 

– Co panowie sądzą? – spytał oficer siedzący na widowni.

 

– Ten duży mi się podoba – ocenił generał wskazując Omegiona końcem drewnianej laski – ale tej małej nie potrzebujemy. Mamy dość ludzkich strategów i lekarzy, żeby wysługiwać się maszynami. Co innego kuloodporni żołnierze.

 

Zawsze to lepsze niż nic, pomyślał Cersmann.

 

– W porządku, czyli jak rozumiem Omegion do masowej produkcji a Epsilia do kasacji?

 

<Alarm. Przechwycono przekaz. Epsilia do kasacji. Kasacja. Zniszczenie. Śmierć. Nowe polecenie priorytetowe>

 

Cersmann zaskoczony spostrzegł że android ściska jego rękę trzymającą konsoletę.

 

<Polecenie: Chronić Epsilię>

 

Powolnym ruchem niczym imadło, metalowa dłoń zmiażdżyła zarówno urządzenie, jak i palce przerażonego oficera. Trzask kości i metalu akompaniował wrzaskom pułkownika. Epsilia wyprostowała się a jej oczy zabłysły nowym blaskiem.

 

– Panel kontrolny został dezaktywowany. Jednostka wolna. – odezwał się głos wewnątrz mniejszego androida. Dowódcy siedzący do tej pory na krzesłach poderwali się. Wszyscy wyciągnęli pistolety mierząc do androidów. Strażnicy przy drzwiach pomieszczenia uruchomili alarm. Po chwili do środka wbiegło ponad dwudziestu uzbrojonych żołnierzy. Epsilia była wyraźnie zdezorientowana. Trzymała ręce blisko siebie chowając się za plecami Omegiona.

 

– Wzmożony stan zagrożenia. Sugerowana ewakuacja.

 

Omegion stał niewzruszony jedną ręką sprawdzając czy Epsilia znajduje się dokładnie za nim.

<Ocena siły natarcia: Mierna. Szansa na wyrządzenie szkód jednostce: 5% Szanse na uszkodzenie jednostki Epsilia: 85% Sugestia przyjęta. Rozpoczynam ewakuację>

 

 

 

 

Krople deszczu z głośnym hukiem uderzały w czarną parasolkę. Wiązanki kwiatów leżące na płycie nagrobkowej rozmiękały coraz bardziej mieszając się ze świeżo przekopaną ziemią. Młody mężczyzna ściskał mocno parasol. Od wielu dni przychodzenie w to miejsce było jego jedynym zajęciem, oprócz upijania się na umór. Napuchnięte od płaczu oczy w kółko czytały datę śmierci dwójki dzieci, które zginęły tego samego dnia. Nie udało mu się ich uratować. Nie potrafił też pomóc swojej żonie. Z rozpaczy odebrała sobie życie niecały miesiąc po tym, jak pochowała własne dzieci. Teraz on stał nad grobem całej swojej rodziny, zupełnie sam. Nie miał dość siły by ich ocalić, ani dość odwagi by do nich dołączyć.

 

Esbern właśnie wracał z toalety. Próbował usprawiedliwić przed sobą zachowanie Cersmanna. Wolał skupić się na efekcie swojej pracy. Przygotował androidy na wszystko. Spędził wiele miesięcy nad projektowaniem zabezpieczeń, wprowadzaniem algorytmów. Wiedział, że jeżeli zostaną pozostawione same sobie, z pewnością wyjdą z każdej opresji. Nagle usłyszał jazgot syreny alarmowej i komunikat:

 

– Uwaga! Kod czerwony! Do wszystkich jednostek! Kompleks naukowy! Znaleźć i obezwładnić androidy!

 

Esbern zadrżał, gdy mierzący dwa metry robot dosłownie wypadł ze ściany niecałe dwa metry przed nim.

 

– Omegion – rozpoznał swój wynalazek. Maszyna miała liczne ślady po pociskach, zwłaszcza na korpusie. Tuż za nim chowała się Epsilia. Była zupełnie nie naruszona.

 

Ty ją chronisz, pomyślał zdumiony profesor.

 

Omegion popatrzył chwilę na starca i zupełnie go ignorując, zaczął rozrywać kolejną ścianę. W pokoju obok rozległy się wrzaski. Esbern natychmiast wbiegł tuż za robotami. W pomieszczeniu roiło się od informatyków, lecz na szczęście nie było w nim żołnierzy.

 

– Chcemy stąd uciec! – zawołała Epsilia rozglądając się po przerażonych naukowcach – Pomóżcie nam!

 

Jeden stażysta podbiegł do szafki z bronią.

 

– One nas pozabijają! – wrzasnął, wyciągając pistolet.

 

<Ostrzeżenie! Wykryto broń palną! Zlikwidować zagrożenie>

 

Ułamek sekundy później, Omegion był już przy chłopaku.

 

– Nie!

 

Ezbern Stackowsky uruchomił alarm pożarowy, wbudowany w ścianę. Z malutkich wywietrzników przy suficie zaczęły wylatywać chmury błękitnego gazu. Naukowcy zaczęli się krztusić. Niektórzy od razu padli na podłogę. Androidy zaskoczone niespodziewaną pomocą obserwowały starca zakrywającego twarz rękawem, który teraz kopał w kratę szybu wentylacyjnego tuż przy podłodze.

 

– Tędy – wybełkotał, czując jak traci przytomność. Omegion jednym szarpnięciem wyrwał obudowę i część ściany. Ezbern szybko wsunął się do środka. Szyb miał trochę ponad metr średnicy. Klęcząc posuwał się na przód a tuż za nim Epsilia. Korowód zamykał większy android wywołując strasznie dużo hałasu. Nie mieścił się w szybie, dlatego z każdym ruchem rozrywał go na strzępy.

 

– Straże usłyszą ten dźwięk – Epsilia była wyraźnie zaniepokojona.

 

– To bardzo blisko… wyjście… już nie daleko – wydyszał Esbern, gdy krople potu spływały mu po czole.

 

W głowie miał mętlik. To wszystko wydarzyło się tak szybko. Dlaczego pomagał tym… maszynom? Orton cały czas mu powtarzał. To tylko maszyny. Dlaczego więc teraz klęczał w szybie wentylacyjnym, odurzony gazem gaśniczym, który sam uruchomił? Co się z nim stanie gdy wojsko dowie się o jego działaniach?

 

Po chwili dotarli do rozwidlenia. Esbern szybko ocenił ich obecną lokalizację i wszedł do przewodu zjeżdżającego w dół. Na jego końcu również znajdowała się krata wentylacyjna, którą wybił swoim ciężarem. Lądując na podłodze znalazł się w małym, nieumeblowanym pokoju z metalowymi drzwiami po obu stronach.

 

– Gdzie my jesteśmy? – spytała Epsilia, gdy tylko wynurzyła się z szybu.

 

– To wyjście ewakuacyjne z bazy. Za tymi drzwiami rozciąga się teren wojskowy. Jeśli skręcicie na południe traficie na gęsty las, gdzie was nie odnajdą – wysapał wskazując drzwi przed sobą. Starzec z trudem łapał oddech, a nogi paliły go z bólu.

 

– A co potem?

 

– Potem, będziecie musieli radzić sobie sami. – uśmiechnął się do niskiego robota. W tej samej chwili, z szybu wypadł Omegion.

 

– Muszę wam wyłączyć systemy dezaktywacyjne. W przeciwnym wypadku wyłączą was przez satelitę.

 

Esbern zaczął odkręcać mocowania na plecach Epsilii. Omegion zaburczał groźnie, lecz nie zareagował. Naukowiec wprowadził swój kod autoryzacyjny i zupełnie dezaktywował moduł sterujący. Teraz nikt nie mógł ich wyłączyć. To samo uczynił z większym androidem.

 

– Gotowe. Możecie uciekać – powiedział uruchamiając drzwi, które rozsunęły się z cichym szumem. Tuż przed nimi rozciągała się długa równina, a na horyzoncie dało się dostrzec zieleń lasu.

 

Gdy już mieli wychodzić, Omegion zatrzymał się. Przyglądał się to Ezbernowi, to wyjściu.

 

– Dlaczego nam pomaga? – spytał sztucznym, mechanicznym głosem, pobawionym emocji i uczuć.

 

– Bo jesteście dziećmi Stackowsky’ego. Pamiętajcie o tym.

 

– Dziękuję – wydukał wyciągając przed siebie metalowe ramie.

 

– Taka moja rola. Może od początku taka była? – odparł Ezbern ściskając dłoń Omegiona – a teraz uciekajcie!

 

Omegion wziął Epsilię na ręce i pobiegł przed siebie. Nie minęło dużo czasu, a ich metalowe, błyszczące w słońcu ciała zniknęły za horyzontem.

 

 

Koniec

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Miałem straszne problemy z wyśrodkowaniem tesktu, pogrubieniem czcionki i odstępami. Wszystko mi się rozłaziło, dlatego przepraszam za te duże odstępu między wierszami :(

Nie jest dobrze. Z tekstu wynika, że profesor oddał klucz stróżowi tylko po to, żeby pójść do łazienki. I spędził tam pół godziny. Kryptonim "Dzieci Stackowsky'ego"? Na pewno żaden szpieg się nie kapnie, o co chodzi. Bo oni przecież nie potrafią czytać ani pisać, więc nie wklepią w wyszukiwarkę nazwiska profesora, żeby sprawdzić, czym się zajmuje. Tworzenie autonomicznych, trudnych do zniszczenia, zdolnych do samoreplikacji żołnierzy? Pomysł tak idiotyczny, że nawet armia nie powinna się na to zgodzić. To się nie może skończyć dobrze. Jedyne zaskoczenie, że fiasko nastąpiło już podczas pierwszego włączenia. Android to robot łudząco podobny do człowieka. Twoje trudno pomylić z ludźmi. Alarm pożarowy powoduje utratę przytomności? Uch, instytucja nie przepada za swoimi pracownikami. Językowo też jeszcze trochę pracy przed Tobą. Czasami piszesz rozdzielnie coś, co powinno być pisane łącznie. Odnoszę wrażenie, że nie zawsze do końca znasz znaczenie słów, które wykorzystujesz. Na przykład szyb jest pionowy, a Twoi bohaterowie nim idą. Pośpiesznie minął go wysoki mężczyzna w czarnym ubraniu z dymiącym pistoletem w dłoni. Jego twarz zakrywała przewiązana chusta.

– Alan! Eliza! – płakała jego żona. – Jak dla mnie, ten fragment oznacza, że płakała żona wysokiego mężczyzny. Takie odczucie chciałeś wywołać? Tego, że pistolet trzymało ubranie już się nie będę czepiać. Zaczerwienione oczy okalały głębokie zmarszczki. – W języku polskim to zdanie można interpretować na dwa sposoby. Osobiście uważam, że ten z oczyma dookoła zmarszczek jest znacznie weselszy.

Babska logika rządzi!

Typowe opowiadanie promujące akcję. Słabo przemyślane i pełne logicznych błędów. Ale po gruntownym przepracowaniu daje nadzieję na poprawną intrygę. Temat zbuntowanych robotów jest tematem niezwykle oklepanym z uwagi na jego atrakcyjność fabularną. Aby autor wymyślił coś naprawdę oryginalnego, musi się lepiej postarać. Wierzę jednak, że z czasem autor odniesie sukcesy literackie, czego szczerze życzę. Pozdrawiam.

Ryszard, dzięki, że we mnie wierzysz. Biorę się do roboty :D

ryszard ma sto dwadzieścia procent racji: warto przemyśleć od początku, usunąć nielogiczności konstrukcyjne i niedoróbki językowe – w tym dziele powinny bardzo pomóc celne uwagi Finkli – po czym napisać jeszcze raz. To nie szkodzi, że temat przerobiony na sto sposobów. Sto pierwszy też może być interesujący – zadatki widać.

AdamKB, masz rację, Finkla bardzo trafnie zauważył wiele niedociągnięć. To jest chyba przypadłość każdego początkującego pisarza. On myśli, że wszystko brzmi dobrze, a w rzeczywistości wychodzi coś nielogicznego. Finkla, jeżeli mogę Cię prosić, jeżeli znalazłeś jeszcze jakieś błędy, a ich nie wypisałeś (czy "łaś" bo nie jestem pewien ;) ) to bardzo proszę o dodanie ich w kolejnym komentarzu. Czy gdybym poprawił to opowiadanie, to mogę je wtedy jeszcze raz wrzucić na stronę ? Edycja jest chyba dostępna tylko przez pierwsze 48 godzin :/

Przez 24h, ale jeśli poprawisz u siebie, to Beryl może podmienić, kiedy wróci.

"Łaś", Kero, "łaś"…   Zgadza się, tyle że nie tylko w przypadku początkujących. Chociaż im najczęściej, ale, pociesz się, od czasu do czasu byki strzelają również ci bardziej doświadczeni.   Jeśli można sugerować: nie spiesz się. Szczególnie podczas sprawdzania gotowego tekstu. Staraj się "zobaczyć jak w kinie" opisy – w ten sposób można wyłapać takie kwiatki, jak ubranie z pistoletem i oczy dookoła zmarszczek. Dosłownie traktując to, co wynika z szyku wyrazów, dostajesz właśnie takie dziwolągi; gdy je sobie dokładnie zwizualizujesz, zauważysz to i poprawisz.

Błędy większego kalibru już wypisałam. Zostały drobiazgi. Zgrzytnęło mi nazwanie budzika towarzyszem. Ja tam swojego drania nie znoszę. ;-) Imiona robotów: dziwne wydaje mi się zmienianie "płci" literom. Ale to nie błąd, tylko moje widzimisię. Aha, robot-żołnierz zachowuje się raczej jak samiec alfa niż ostatnia omega… Zaskoczyło mnie, że roboty włączono dopiero przy generalicji. Naukowcy powinni wcześniej, w zaciszu gabinetów sprawdzić, czy wszystko działa. Chyba że właśnie tak zrobili, tylko pułkowniczyna nie miał o tym pojęcia… Taki super żołnierz i nie wie, co się dzieje z tyłu? Łapką musi sprawdzać, gdzie stoi Epsilia? Nie żałuj mu, wyposaż w kamerki dające widok na 360 stopni i jeszcze coś od góry. Albo jakiś wypasiony radar… Po kiego grzyba informatykom szafka z bronią? Terroryzują komputery, żeby się nie zawieszały? I zwykły stażysta ma do niej dostęp? To chyba nawet w Stanach nie powinno przejść. Wspominasz o średnicy szybu. Czyli okrągły w przekroju. Kto umieszcza walcowate kanały wentylacyjne w budynkach? A błędy językowe sam sobie wyłapuj. Najlepiej, jak radzi Adam, na spokojnie, odłóż tekst na co najmniej kilka dni.

Babska logika rządzi!

Gdzieś tam masz "choć" zamiast "chodź". Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Pomysł bardzo fajny i ogólne wrażenie pozytywne, mimo że fabuła się nie klei. Mam wrażenie, że Autor nie przemyślał do końca sposobu, w jaki przedstawi swoją historię. Nie bardzo wiadomo, co z czego wynika i dlaczego? Wydarzenia, spisane kursywą, niby łączą się z tymi późniejszymi sposób, ale czegoś mi tu brakuje.  Jakiegoś dodatkowego wyjaśnienia, nawiązania? Do przemyślenia i napisania od nowa.

Nowa Fantastyka