- Opowiadanie: Kasei - Dzieci Oriona

Dzieci Oriona

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzieci Oriona

 

Wchodziła po schodach na pierwsze piętro starego drewnianego domu. Wiatr huczał w kątach przez szpary w ścianach, okna zabito deskami. W korytarzu było niewiele światła, zaledwie tyle, by dojrzeć zarys poszczególnych stopni. Gdy spojrzała w górę, zobaczyła lekko uchylone wąskie drzwi. Słyszała dwa głosy, lecz nie mogła rozpoznać czyje. Kobieta krzyczała, prawdopodobnie na chłopaka, ale nie mogła rozróżnić ich słów.

Nagle schody zatrzęsły się, lustro w pokoju zalśniło srebrnym blaskiem i wylała się z niego czarna masa, która po chwili uformowała się na kształt dobrze zdudowanego mężczyzny o czerwonych, paraliżujących źrenicach. Popatrzył w jej kierunku, ale jakby jej nie zauważył. Głosy nagle ucichły, potem usłyszała głuchy szczęk metalu uderzającego o inny metal. Drzwi rozchyliły się szerzej i Kasei zobaczyła chłopaka, który długim sztyletem odpierał atak mężczyzny uzbrojonego w mosiężny miecz. Mógł mieć najwyżej szesnaście lat. Kobieta rzuciła się na ramiona mężczyzny orając mu paznokciami twarz. Ten ryknął przeciągle, ale zwinnym ruchem zrzucił ją ze swoich pleców. Uderzywszy głową o ścianę upadła zemdlona.

– Elizabeth! – chwila zawachania chłopaka wystarczyła, aby mężczyzna wytrącił mu oręż z ręki i przystawił miecz do gardła.

– Daj spokój, Avenel! I tak mnie nie pokonasz! Lepiej od razu powiedzcie, gdzie to jest!

– Nic ci nie powiem, nawet jakbym wiedział! Powiedz Belialowi, że nie dostanie Księgi! – śmiech mężczyzny wywołał u Kasei ciarki na plecach.

– Skoro tak… – uderzył chłopaka rękojeścią w głowę, ten zatoczył się niebezpiecznie na skraju schodów – Pamiętaj, że z waszą pomocą czy nie i tak znajdziemy Księgę!

Na schodach rozległy się kroki biegnących ludzi.

-Idą po Ciebie, Ketrell! – krzyknął chłopak zadowolony.

Do pokoju wpadło kilka osób, czerwonooki rzucił w nich kilkoma nożami, trafiając dwóch z nich. Trzeci zginął nadziany na jego długi miecz. Kasei wydała cichy jęk, gdy osunął się tuż pod jej stopami. Mężczyzna chyba coś usłyszał, bo obejrzał się na drzwi, za którymi się schowała, jednak po chwili wahania wskoczył z powrotem do lustra.

 

Kasei obudziła się cała zlana potem. Koszmary powtarzały się coraz częściej. Wzięła do ręki swój szkicownik i ponownie starała się naszkicować wizerunek chłopaka, ale tak jak poprzednio, nie wyszło najlepiej. Mimo że bardzo się starała, nie mogła przypomnieć sobie jego twarzy, włosów, zarysu szczęki… Pamiętała tylko oczy.

– Kasei! Wstałaś już? Jake już przyszedł! Zejdź na śniadanie!

– Idę mamo!

Pobiegła do łazienki, wzięła szybki prysznic i ubrała się staranniej niż zwykle, ale i tak nie spodobało jej się to, co zobaczyła w lustrze. Brązowe niesforne kosmyki z niedokładnie zawiązanego kucyka otaczały jej drobną twarz, na czoło opadała zbyt długa grzywka. Jak na prawie osiemnastoletnią dziewczynę wyglądała dziecinnie. Duże okulary w czarnych plastikowych oprawkach zakrywały oczy, aparat na zębach zniekształcał uśmiech. Ubrana w granatowy sweterek i plisowaną spódnicę do kolan wyglądała jak pensjonarka jakiejś drętwej szkoły dla dziewcząt, mimo że już zaczęły się wakacje. Pociągnęła usta bezbarwnym błyszczykiem, jedynym kosmetykiem tolerowanym przez jej matkę. Kilka lat temu, po kolejnym jej wyskoku zbuntowanej nastolatki zagrozili jej, że trafi z powrotem do sierocińca. Co prawda nie pamiętała tamtego miejsca, ale nie chciała tam trafić. Dlatego stała się przykładną córką państwa Marschmillow. Byli to ludzie bardzo konserwatywni w każdym tego słowa znaczeniu. Nie było mowy o krótkich spódniczkach, dekoltach, czy innych modnych rzeczach noszonych przez nastolatki.

– Kasei! Pospiesz się! Nie każmy czekać Jake'owi! – u szczytu schodów stała niska blondynka w średnim wieku, z fryzurą a'la Marylin Monroe i doskonałym makijażem. Jej biała sukienka w czerwone grochy rzucała się w oczy z daleka, nawet pod czerwonym, rozpinanym sweterkiem.

– Dobrze mamo! Już schodzę!

Wrzuciła szkicownik do szuflady zamykanej na kluczyk, o którą miała regularne awantury z matką i zbiegła po schodach.

– Cześć Jake! – w holu stał wysoki brunet o ciemnych oczach i chłopięcej urodzie. Jego wysportowana sylwetka widoczna była nawet pod dżinsami i obszerną bluzą. Zupełnie nie wyglądał na kujona, mimo że co roku dostawał stypendium za oceny.

– Ładnie wyglądasz! Moi rodzice będą zachwyceni!

– Może zjesz z nami Jake?

– Dziękuję, pani Marschmillow. Właściwie to powinniśmy iść. Zaproszenie rodziców obejmuje śniadanie. Nie wypada, aby Kasei przyszła i nic nie zjadła.

– Nie wypada także, żeby rzuciła się na jedzenie jak wilk na owieczkę. Wiesz, ile ta dziewczyna potrafi zjeść. – zdanie było wypowiedziane z życzliwością w głosie, ale i tak policzki Kasei zrobiły się czerwone.

– Może sobie na to pozwolić. – powiedział Jake, spoglądając rozbawionym wzrokiem na Kasei. – Ma wspaniałą figurę.

– Lepiej będzie jak już pójdziemy. – przerwała dyskusję, która stawała się zbyt krępująca. – Nie chcemy się przecież spóźnić. Prawda?

– Nie jest jeszcze tak późno… Auu! – kopniak w kostkę nie pozwolił mu dokończyć. Napotkawszy intensywnie wpatrującą się w niego Kasei, dodał szybko: – Ach, tak! Muszę jeszcze coś załatwić po drodze! Do widzenia, pani Marschmillow!

– Bawcie się dobrze, dzieci! I pamiętaj, Jake, odprowadź Kasei pod same drzwi! Nie później niż na osiemnastą. Wiesz, jak nie lubię, gdy wychodzi po zmroku!

– Dobrze, będziemy punktualnie!

Gdy Jake otwierał jej drzwi swojego volvo, matka obserwowała ich przez okienko w drzwiach ze zmartwioną miną. Jako najmłodsza z trójki adoptowanych dzieci państwa Marschmillow Kasei nie mogła chodzić do klubu z koleżankami, czy nawet do kina na późny film. Jej przyszywani bracia mogli robić, co im się podobało. Steven miał dziewiętnaście lat i czasami nocował u kolegów. Dwudziestotrzyletni Eryk potrafił nie pokazywać się przez kilka dni. Tylko Kasei była odcięta od wszelkich rozrywek. Tłumaczyła sobie, że to przez jej wcześniejsze zachowanie, ale parę imprez z alkoholem i kilka krótkich spódniczek to przecież nie koniec świata. Nawet nie chcieli słuchać, kiedy zaczynała pytać o pozwolenie.

– To co robimy po rodzinnym śniadanku? – zapytał, otwierając przed nią drzwi od strony pasażera.

– Jak to? Powiedziałeś mamie, że będziemy u ciebie do osiemnastej. – zdezorientowana spojrzała na Jake'a.

– Powiedziałem, że odprowadzę cię na osiemnastą, a nie że będziemy u mnie.

– Jesteś super! – uśmiechnęła się radośnie. – A już myślałam, że spędzę popołudnie grając w scrabble w salonie twoich rodziców.

– Właściwie, to ich nie ma w mieście. Pojechali na weekend do Paryża. Mamy chatę dla siebie.

– Nie chcę spędzić w domu całego dnia! Zróbmy coś fajnego!

– Może wesołe miasteczko? Koncert? Kino? – zaproponował jak zwykle usłużny Jake.

– Nie… posiedźmy po prostu w parku. Jest piękna pogoda. Potem zobaczymy… – Kasei uwielbiała przebywać na świeżym powietrzu. Mogła nic nie robić, tylko leżeć i obserwować chmury. – Możemy zajrzeć potem do tego nowego sklepu z płytami.

– Znów zaśniesz na trawie, a ja będę służył za parasol! – mimo to zatrzymał się przed wysokim ogrodzeniem parku.

Zjedli lekkie śniadanie w pobliskiej restauracji i wzięli kawę na wynos. Jake przewidział chyba, że będą leżeć na trawie, bo zabrał koc, kilka książek i koszyk ze słodkościami.

– Pytałaś mamy o sobotni wieczór? Może twój więzienny dozorca zrobi wyjątek i pozwoli ci póść z nami do tego nowego klubu? Nawet skazańcy mają przepustkę za dobre sprawowanie.

– Nawet nie poruszaj tego tematu! Jak tylko bym o tym wspomniała, dostałabym szlaban na tydzień. A z resztą i tak nie mam się w co ubrać… – miała tylko plisowane spódniczki i nie rzucające się w oczy, kolorowe sweterki. Jej najbardziej wystrzałowym ciuchem były wytarte dżinsy, które mogła zatrzymać tylko pod warunkiem, że nie wyjdzie w nich z domu.

– Andżela coś ci pożyczy. Macie ten sam rozmiar.

– Twoja siostra nawet mnie nie lubi! Dlaczego miałaby pożyczać mi jakieś ciuchy?

– Może dlatego, że Eryk zgodził się pójść z nami, a wiesz jak Amanda szaleje za nim. Zrobi wszystko o co ją poprosi.

– To tym bardziej nie mogę pójść! Jeśli Eryk się wygada… – spanikowana Kasei już chciała wstać z koca i wracać do domu, gdy usłyszała za sobą głos Eryka.

– Dlaczego we mnie nie wierzysz, siostrzyczko? Przecież nigdy cię nie wydałem.

– Bo nigdy nie miałeś powodu…

– Daj spokój i po prostu mi zaufaj. W końcu niedługo twoje urodziny. Niech to będzie prezent.

– Ale urodziny mam dopiero w listopadzie. – niepewnie spojrzała na brata: – Naprawdę mogę?

– No pewnie że możesz! Mama nie odmówi swojemu ukochanemu synkowi.

Kasei podskoczyła do góry i rzuciła się Erykowi na szyję. Chłopak miał krótkie, delikatnie kręcone kruczoczarne włosy, sylwetkę półboga i ciemną karnację. Jego oczy przypominały dwa szmaragdy, były to najbardziej zielone oczy, jakie widziała. Zawsze czuła się przy nim jak szara myszka. Podczas gdy Eryk przyciągał wzrok wszystkich dziewczyn na ulicy, na nią nikt nie zwracał uwagi.

– Dzięki, dzięki, dzięki… – wisiała mu na szyi.

– Dobra, daj już spokój… Póki co, chodźmy załatwić pewną sprawę. Musimy się pozbyć wreszcie tego aparatu. Nie potrzebny ci już ten kaganiec.

 

Nadeszła sobota. Kasei znów obudziła się zlana potem. Jej koszmar powrócił z większą ilością szczegółów. Znów wspinała się po schodach drewnianego domu, znów słyszała krzyk kobiety, znów widziała ją leżącą bez przytomności na podłodze. Jednak tym razem dostrzegła, że chłopak miał lazurowe oczy, które potrafiły zajrzeć ci w głąb duszy, jasne blond włosy ściągnięte w cienkiego kucyka, twardo zarysowaną szczękę. Był dość dobrze zbudowany jak na jego młody wiek. Ubrany w obcisłe spodnie i skórzaną kurtkę z kapturem wyglądał dość groźnie. Odwrócił się w jej stronę i spojrzał na nią bardzo łagodnym wzrokiem. Nawet po przebudzeniu nie potrafiła zapomnieć wyrazu jego oczu. Patrzył tak, jakby chciał jej coś powiedzieć, ale nie mógł dobyć z siebie głosu. Przerażona, a jednocześnie uwięziona w jego hipnotycznym spojrzeniu obudziła się zlana potem, zaplątana w prześcieradła.

Wstała niechętnie z łóżka i pomaszerowała do łazienki. Od dnia w parku Eryk nie wspomniał nic o sobotnim wieczorze, prawdopodobnie zapomniał, podczas gdy ona żyła nadzieją na wieczorne wyjście. Ubrana w kolejną z plisowanych spódniczek i tym razem lawendowy sweterek zeszła na śniadanie i usiadła grzecznie do stołu.

– Dzień dobry mamo.

– Jak dziś spałaś kochanie? – matka spojrzała na nią z troską w oczach, dojrzawszy cienie pod oczami.

– Nie najlepiej. – matka zrobiła dziwną minę i chyba dostrzegła przerażenie w jej oczach, a może jej się wydawało?

– Zapakuję ci ziółka, żebyś mogła sobie zaparzyć przed snem. Mam nadzieję, że pomogą.

– Zapakujesz? Wybierasz się dokądś? – jej matka nigdy nie wyjeżdżała z domu. Nigdy bez niej. To jej ojciec był wiecznie w podróżach służbowych.

-Nie bądź nie mądra Kasei. Czyżbyś zapomniała o waszych planach na wieczór? – Kasei poczuła pot na plecach. Czyżby jakimś cudem wiedziała o jej nadziejach związanych z klubem?

– Eryk powiedział mi o waszej wycieczce. Przecież musisz zdawać sobie sprawę, że nie zdążycie obejrzeć wszystkiego i wrócić samochodem przed zmrokiem. Musicie zanocować u jego przyjaciela. Poza tym nie masz się o co martwić. Znam rodziców tego chłopca. To bardzo dystyngowani ludzie. Na pewno ugoszczą was odpowiednio.

– Ale…

– Och, nie martw się na zapas kochanie, wszystko będzie dobrze. Kiedyś musisz spędzić noc poza domem.

Kasei była tak zaskoczona zachowaniem matki, że nawet nie zauważyła pochylającego się nad nią Eryka. Pochylił się do jej ucha i szepnął z dziwnym uśmieszkiem na twarzy:

– A nie mówiłem, że to załatwię? – podszedł : – Mamo wybacz, ale musimy zaraz ruszać, żebyśmy zdążyli na popołudniowe prezentacje.

– Tak, tak, Kasei, jedz szybciej, proszę cię. Skoro czeka was daleka droga, to przynajmniej wyjedźcie jak najwcześniej, żeby dotrzeć na miejsce przed zmrokiem!

Kasei spojrzała na Eryka, nie wiedząc czy jej się nie przesłyszało, ale jego figlarny uśmieszek wyraźnie potwierdził , że to się dzieje naprawdę. Pobiegła na górę spakować swój szkicownik i coś do przebrania na następny dzień, zabrała swój błyszczyk z łazienki i zbiegła na dół!

– Eryk! Jestem gotowa!

– Poczekaj na Jake'a! Jedzie z nami. Pamiętasz?

– Aha, ok. – Ledwie zdążyła obrócić się w kierunku przedpokoju, gdy do domu zajrzał Jake mówiąc, że poczeka na nich na zewnątrz. Musiał być równie podekscytowany co Kasei, bo nie przywitał się nawet z jej matką. Dziesięć minut później Kasei machała matce ręką przez tylną szybę volvo Jake'a.

 

Droga do domu Jake'a dłużyła jej się okropnie. Z drugiej strony nie spieszyło jej się do spotkania z siostrą Jake'a. Niby nigdy nie zrobiła jej nic złego, ale dziewczyna wyraźnie nie pałała do niej sympatią. Niestety wiedziała, że bez pomocy Andżeli nie może pokazać się w żadnym klubie.

– Cześć, Amando! Piękna, jak zawsze!- zawołał Eryk jeszcze zanim wyskoczył z samochodu.

Dziewczyna stojąca na progu była niebieskooką blondynką o figurze modelki. Niezwykle staranny makijaż i ciuchy wprost z magazynów o modzie sprawiły, że Kasei chciała schować się w mysią dziurę.

– Witaj, przystojniaku! Słyszałam, że idziemy dziś razem na imprezę?

– To zależy… – zauważył zaniepokojone spojrzenie Amandy. – Najpierw musisz mi pomóc. Trzeba odpowiednio przygotować Kasei do wyjścia. Jeżeli będę ją miał na oku, to może uda nam się razem pobawić? – puścił oko do Kasei, a ta przewróciła oczami.

– Oczywięcie, że nam się uda! Kasei, skarbie co u ciebie! Choć, pomogę ci się przygotować! – Kasei z nieszczęśliwą miną ruszyła do wejścia.

– A nie mówiłem? – szepnął jej do ucha Jake. – Eryk potrafi czynić cuda tymi swoimi oczami.

– Dlaczego na mnie nie spłynęła choć część jego uroku?

– Nawet nie wiesz, jak się mylisz.

Ale Amanda już ciągnąła Kasei do swojego pokoju, więc nie mogła tego usłyszeć.

 

Trzy godziny później Amanda stąpała po schodach z miną twórcy dzieła wszech czasów.

– Było ciężko, ale przedstawiam wam moje dzieło! – zrobiła teatralną pauzę. – Oto nowa Kasei!

Twarze Jake'a i Eryka wyglądały, jakby niebo im spadło na głowę. Szeroko otwarte oczy skierowane były na szczyt schodów. Patrzyli jak zauroczeni, gdy schodziła nowa Kasei.

Ubrana w czarną krótką sukienkę na ramiączka, marszczoną z przodu, przez co uwypuklała jej wręcz doskonałą figurę i w długich butach na obcasie wyglądała po prostu bosko. Z rozpuszczonymi włosami, ułożonymi w delikatne loki i bez okularów (Eryk kupił jej szkła kontaktowe), z makijażem podkreślającym jej oczy, wyglądała jak z reklamy jednej z firm kosmetycznych. Wreszcie było widać jej złote oczy.

– I jak? – zapytała dumna z siebie Amanda. – Jake, no powiedz coś! Dobrze się spisałam?

Nie mógł wydobyć z siebie słowa.

– Eryk, powiedz coś! To twoja siostra, prawda?

Zaskoczony Eryk rzucił szybko: – Tak, tak , fajnie wyglądasz, siostrzyczko!

– Eee… no… – komentarz Jake'a był imponujący.

Kasei skrzywiła się trochę, mówiąc: – Nie wyglądam zbyt wyzywająco?

– Jestem pewien, że nie będziesz podpierać ścian, a poza tym tak się teraz ubiera do klubów, prawda Jake?

– Eee… no… – z jeszcze bardziej niepewną miną Kasei zeszła po schodach, potykając się na ostatnim schodku i prawie by upadła, gdyby nie nadzwyczaj szybka reakcja Eryka. Teraz ona miała zaskoczony wyraz twarzy, ale bąknęła:

– Dzięki… Idziemy?

 

Klub "Dzieci Oriona" znajdował się w zaciemnionej uliczce, jednak jego neon widoczny był z daleka. Był to fosforyzujący napis na czarnym tle, umieszczony nad drzwiami wejściowymi. Przed drzwiami stał typowy dla takich miejsc, wysoki, umięśniony ochroniarz, mający wiecznie ten sam wyraz twarzy. Stali w długiej kolejce, a gdy wreszcie przyszła ich kolej, ochroniarz spojrzał w oczy Kasei i wpuścił ich do środka bez słowa. Zrobiła zaskoczoną minę, sądząc że niepełnoletniej, nie wpuści jej do środka. Było ciemno i duszno, wszędzie migały fluorescencyjne lasery, parkiet był pełen tańczących par. Tłum poruszał się w jednostajnym rytmie. Wokół pomieszczenia były ustawione stoliki. Przeciskali się powoli w ich stronę, mając nadzieję na znalezienie jakichś miejsc.

– Przyniosę drinki! – krzyknął jej do ucha Eryk. – Poszukajcie stolika!

– Choć, tam w rogu są chyba miejsca! – Jake złapał Kasei za rękę ciągnąc ją w stronę ściany.

– Idź, ja chcę potańczyć! – popatrzył na nią niepewnie, ale puścił jej rękę. Gdy została sama, zamknęła oczy i zaczęła powoli poruszać się w rytmie narzucanym przez DJ-a. Minęła może minuta, gdy poczuła czyjeś ręce na swoich biodrach. Otworzyła gwałtownie oczy i napotkała spojrzenie czerwonych oczu. Tańcząc obok niej intensywnie wpatrywał się w nią, nie zwracając uwagi na jej rosnące skrępowanie. Już miała się odezwać, gdy ktoś krzyknął jej do ucha: – Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci różowa kanapa!

Odwróciła się do Jake'a z uśmiechem, ale gdy obejrzała się za siebie, chłopaka już nie było.

– To chodźmy zobaczyć! – niepewnie pomaszerowała za Jake'em.

– Idzie Eryk z drinkami! – podchodzili włeśnie do pustego stolika.

– Trzymajcie, idziemy tańczyć z Amandą! Kasei, dla ciebie ten zielony, bez alkoholu! Bawcie się dobrze, dzieciaki!

– Wielkie dzięki, Eryk! – skrzywił się Jake.

Kasei przebiegła wzrokiem po tańczących, ale nie widziała już nigdzie chłopaka z dziwnymi oczami, mimo że rozglądała się kilkakrotnie. Nigdzie go nie było. Przetańczyła z Jake'em kilka następnych utworów, po czym z Andżelą ruszyły w stronę toalet.

– To nie jest tak, że cię nie lubię… – po paru drinkach siostra Jake'a nabrała odwagi. – Czy ty nie możesz zostawić Jake'a w spokoju?

– Nie rozumiem o co ci chodzi…

– To widać, że ty go nie kochasz, więc nie dawaj mu nadzie,i bawiąc się z nim cały wieczór! Daj mu szansę poznać kogoś innego! Nie możesz być taka samolubna!

– Ale przecież ja nie…

– Tak, wiem, że ty nie… ale on tak… i dlatego powinnaś trzymać się od niego z daleka, przynajmniej na jakiś czas…

– Ale ja nie mam nikogo innego… Amandla zrozum…

– To ty wreszcie zrozum… On cię kocha i to nie ma nic wspólnego z tą twoją przyjaźnią… Tak więc jeśli masz trochę cieplejszych uczuć do niego… zostaw go samego na resztę wieczoru… Proszę…

– Dobrze… – powiedziała do wychodzącej już dziewczyny.

Kiedy Kasei wyszła z łazienki, skierowała się w przeciwną stronę niż ich stolik. Doszła prawie pod samą ścianę i znów napotkała tajemnicze lazurowe oczy wpatrujące się… w nią. Śledziły każdy jej ruch, gdy niepewna zmieniła kierunek i ruszyła z powrotem do swojego stolika. Był pusty. "Pewnie reszta poszła tańczyć", pomyślała siadając w samym rogu. Było już po północy, a ona była taka zmęczona… Oparła głowę na kanapie i … zasnęła.

Znów była w ciemnym domu, na schodach, przez drzwi słyszała mężczyznę. Blondyn uderzył głową o drzwi, napotkał jej spojrzenie i odezwał się do niej spanikowanym głosem:

– Uciekaj, Katrino, uciekaj, oni nie mogą cię znaleźć! Wrócę po ciebie, a teraz uciekaj!

Gdy u jej stóp poległ trzeci mężczyzna, przerażona otworzyła oczy i napotkała zmartwione spojrzenie Jake'a, trzymającego ją w objęciach jak małe dziecko i głaszczącego po spoconym czole. Spojrzała na niego, w pierwszej chwili nie wiedząc gdzie się znajduje, po czym przytuliła się do niego. Po chwili jednak przypomniała sobie słowa Amandy i odsunęła się od niego na drugi koniec kanapy.

– Znowu ten sen? – zapytał z troską.

– Tak, tylko jakby wyraźniejszy, widziałam już gdzieś te oczy… – ledwie zdążyła to powiedzieć, zobaczyła blondyna stojącego kilka metrów od nich wpatrującego się w nią. Przestraszona zaczerpnęła gwałtownie powietrza, ale wtedy nadszedł Eryk z Amandą, zasłoniając jej chłopaka.

– Wszystko w porządku?

– Znów miała koszmar. – wyjaśnił Jake. – Chyba powinniśmy wracać.

– Dobra, wracajmy!

Godzinę później leżała wykąpana i przebrana w piżamę w pokoju gościnnym Jake'a ze szkicownikiem w dłoni. Rysowała blondyna wpatrującego się w nią w klubie. Stał pod ścianą i po prostu patrzył na nią, po chwili zniknął. A może jej się przywidziało? Może jeszcze wtedy miała przed oczami swój sen?

 

– Jak się czujesz? Miałaś jeszcze ten koszmar? – Eryk zajrzał do pokoju Kasei.

– Wszystko w porządku. Dzięki. Jak tam Amanda?

– Było minęło… – Eryk patrzył w podłogę.

– Czemu tak mówisz? Nie podoba ci się?

– Musimy o tym gadać, siostrzyczko? Lepiej powiedz, kto tobie wpadł w oko. – jej twarz zrobiła się czerwona.

– Dobrze wiesz, że nie interesują mnie takie rozrywki. – spojrzał na nią podejrzliwym wzrokiem.

– Naprawdę? Już zawsze zamierzasz być wzorową panienką z dobrego domu?

– Idziecie znów do tego klubu? – szybko zmieniła temat. Co mu miała powiedzieć, że podoba jej się jeden chłopak, ale zna go tylko ze snu?

– Tak, chcesz iść z nami?

– Jeżeli Amanda pożyczy mi ciuchy…

– Dobra, powiem Jake'owi!

– Nie! – wystraszony wyraz jej twarzy powiedział to, czego nie potrafiła wyrazić słowami. – Lepiej nie…

– Rozumiem. Amanda będzie o szóstej, weźmie ze sobą coś dla ciebie. O mamę się nie martw. Załatwię to…

 

Kilka godzin później, ubrana w czarne dopasowane spodnie, sandałki na wysokim obcasie, srebrny połyskujący top i czarną skórę nabijaną drobniutkimi ćwiekami stała pod "Dziećmi Oriona", czekając na znak selekcjonera. Gdy weszli do środka, znów poczuła duszny słodki zapach, oczy powoli przyzwyczajały się do ciemności. Rozglądała się szukając chłopaka o niebieskich oczach, ale nigdzie nie mogła go dostrzec. Zrezygnowawszy z poszukiwań wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza. Oparta plecami o ścianę zamknęła oczy i delektowała się letnim wiatrem, gdy usłyszała za zakrętem odgłosy szamotaniny. Wychyliła się zza węgła budynku i zobaczyła Eryka – kłócił się z kimś wyższym od niego o głowę.

– Eryk? Wszystko w porządku? – zapytała, wyłaniając się zza rogu. – Może zawołać kogoś…

– Kasei, wejdź do środka! Natychmiast!

– Ale Eryk…

– Wejdź do środka i poszukaj Amandy! Już!

Zanim odeszła, chłopak, z którym się kłócił odwrócił się, przeszywając ją niebieskim świdrującym spojrzeniem.

Nie możliwe! – pomyślała oniemiała. Czyżby poprzednio naprawdę go widziała? I skąd, do diabła, on znał Eryka? I czego mógł od niego chcieć?

– Do środka, mówiłem! – powtórzył, widząc, że nie odeszła.

– Daj spokój, sam i tak nie dasz sobie rady! Pomogę ci ją stąd zabrać! – aksamitny głos chłopaka łaskotał przyjemnie uszy Kasei.

– Nie! Nie wtrącaj się Lakewood! To nie twoje zadanie!

– Twoje też już nie! Poza tym nie najlepiej ci wychodzi! Poprzednim razem prawie ją mieli! Jak mogłeś ją tu dziś znów przyprowadzić!

– Nie wtrącaj się! Jest ze mną bezpieczna! – znów spojrzał na Kasei. – Idź do Amandy, słyszysz?

– Zabieram ją do Katedry! Możesz powiedzieć Marschmillow'om, że ich opieka nie będzie już potrzebna!

Chłopak odwrócił się i pomaszerował prosto… do niej! Wziął ją za rękę i poprowadził do wejścia do klubu. Nie wiele myśląc Kasei wyrwała mu rękę i uciekła w środek tańczących. Spanikowana pobiegła do tylnego wyjścia i wyjęła telefon chcąc zadzwonić do Jake'a. Nie zdążyła jeszcze wybrać numeru, gdy przed nią stanął blondyn. Za nim pojawił się postawny mężczyzna o dziwnych czerwonych oczach i odepchnął chłopaka. Ten w ułamku sekundy schylił się i wyjąwszy sztylet o srebrnej klindze, zwinnym ruchem wbił go prosto w serce mężczyzny! Jednak zza zakrętu wyłoniło się dwóch następnych. Jeden zaatakował chłopaka, drugi parł prosto na Kasei. Podczas gdy blondyn walczył z pierwszym, dziewczyna błyskawicznie sięgnęła do jego pasa, chwytając jeden z połyskliwych sztyletów. Obróciła się w miejscu twarzą do mężczyzny i zanim ten zdążył zadać cios, wbiła mu sztylet prosto w oko. Sparaliżowana strachem wstrzymała oddech, blondyn odwrócił się, złapał ją za ramię i wypchnął na tyły klubu. Wychodząc obejrzała się za siebie, spodziewając się zobaczyć nieżyjących mężczyzn, ale korytarz był pusty. Poczuła silne zawroty głowy i osunęła się prosto w wyciągnięte ramiona Eryka.

 

– Amanda, czy ona powinna tak dugo spać? Minęło już południe. Może on coś jej zrobił?

– Nic jej nie zrobił! Przecież byłem tuż obok! – głos należał do chłopaka o niebieskich oczach. – Uprzedzałem was, że powinna wiedzieć, z czym musi się zmierzyć! Teraz nie nadaje się do niczego! Mdleje na widok zakrwawionego noża!

– Przecież jeszcze nie ma pełnych osiemnastu lat! Szkolenie zaczyna się dopieru w dniu urodzin! Nie powinieneś był się w to mieszać! – Eryk był wściekły na blondyna.

– Tym razem musi być inaczej, dobrze wiesz…

– Eryk?… – słaba Kasei niepewnie usiadła na łóżku.

– Nareszcie! Kasei, nic ci nie jest?

– Głowa mi pęka, ale tak poza tym to chyba nie…

Otworzyła szerzej oczy i rozejrzała się po pomieszczeniu. Leżała w dużym łożu z jedwabną złotą pościelą i baldachimem, które stało w pokoju przypominającym zamek: białe ściany i sufit ze złotymi ornamentami w każdym rogu, kryształowy żyrandol, złote ramy obrazów, ogromne okna i ciężkie zasłony ze złotymi haftami. Przy łóżku stała biała komoda ozdobiona złotym ornamentem, w rogu szafa do kompletu, a po drugiej stronie łóżka szezlong pokryty złotą tkaniną, na którym siedzieli Eryk trzymając Amandę za rękę. Na wprost wpatrzony w nią stał chłopak o lazurowym spojrzeniu.

– Gdzie ja jestem? Gdzie mama?

– Witamy śpiącą królewnę! – odezwał się nieprzyjemnym tonem blondyn.

– Mam na imię Kasei, powiedz mu, Eryk – nie rozumiejąc o co chodzi patrzyła na brata, który wpatrywał się w podłogę pokrytą grubym złotym dywanem.

– Po prostu go posłuchaj, Kasei, dobrze?

Przeniosła wzrok na chłopaka.

– Nazywam się Avenel Kristofer Lakewood. Możesz mówić mi Kris. Ty nazywasz się Katrina Selena Whitehope. Kasei to skrót. Jesteśmy Strażnikami Księgi Syriusza. Twój przyszywany brat to Eryk Whereside, obok niego Andżela Swanfort. Ich zadaniem było przygotowanie cię do rozpoczęcia szkolenia. Jak widać mieli co innego do roboty. – zmierzył ich kpiącym spojrzeniem.

– Jakiego szkolenia? O czym ty mówisz? Jestem Kasei, Kasei Marschmillow…

– Ja się nie mylę. Rodzina Marschmillow była tylko twoimi opiekunami do czasu ujawnienia się twoich zdolności. Powinny pojawiać się stopniowo od twoich osiemnastych urodzin. Wtedy też zaczyna się szkolenie.

– Urodziny mam dopiero za cztery miesiące… Jakich zdolności?… Widziałam cię we śnie, powiedziałeś, że po mnie przyjdziesz… – zaskoczony Kris spojrzał na Eryka.

– O jakim śnie ona mówi?

– Co noc ma koszmar… Nigdy nie opowiadała szczegółów…

– Było coś o jakiejś księdze…

– Nie opowiadałeś jej nic o Księdze?! – warknął się Kris i podszedł do Eryka. – Zostało mało czasu! Kiedy chciałeś to zrobić?! – Kris złapał Eryka za koszulkę i podniósł go na nogi.

– Myślałem, że jeszcze zdążę, mam cztery miesiące…

– Czego od niego chcesz! Zostaw go! – w jednej sekundzie Kasei podniosła się z łóżka i odepchnęła zaskoczonego Krisa.

Oszołomiona stanęła w bezruchu i dopiero po chwili zorientowała się, że stoi na środku pokoju w cienkiej jedwabnej koszulce nocnej. Zawstydzona wskoczyła szybko do łóżka, zakopując się w pościeli.

– Gdzie są moje ubrania! – czerwony Kris podał jej torbę z markowego butiku.

– Tu znajdziesz wszystko, czego ci potrzeba. Od tej pory, kopciuszku, twoje poprzednie życie nie istnieje.

– Co ty mówisz? A szkoła? A moja mama? A Steven?

– Steven Whitehope to twój prawdziwy brat. Spotkasz go na śniadaniu, jak się wreszcie raczysz ubrać. Śniadanie jest tu codziennym rytuałem obowiązkowym dla wszystkich. Czekamy na dole. Amanda ci pomoże. – spojrzał na nią niechętnym wzrokiem i wyszedł, pociągając Eryka za sobą.

 

Kasei z okropnym bólem głowy podniosła się z łóżka.

– Gdzie jest łazienka? – spytała niepewnie. Po rozmowie w klubie Amanda patrzyła na nią jakoś inaczej. Nie widziała już w tym wzroku słabo ukrywanej niechęci, teraz mogła dostrzec dobrze widoczne poczucie winy.

– Wtedy, w klubie, ja… – zaczęła Amanda, ale nie słowa nie chciały przejść jej przez gardło. – Ja nie chciałam, żeby to tak wyszło. Właściwie to nie wiem, co ja sobie myślałam… – wzrok Amandy utkwiony był w greckich literach wychaftowanych na złotych zasłonach. Dopiero teraz Kasei mogła dokładniej przyjrzeć się wzorom otaczającym ją w około. Na każdej białej powierzchni złotem połyskiwały znaki przypominające te ze snów, ale były dodatkowo zdobione, wydawały się tak znajome, nie mogła sobie przypomnieć skąd.

– Kasei, przepraszam… Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – Amanda ze łzami w oczach popatrzyła na dziewczynę.

– Nie ma o czym mówić. Miałaś rację. On powinien żyć własnym życiem.

– Nie to było moim celem. Ja po prostu… nie chciałam wtajemniczać go w ten świat. Nie chciałam narażać go na żadne niebezpieczeństwo.

– Rozumiem. Więc on nie jest…

– Strażnikiem? Nie, ale wie o wszystkim. Trudno ukryć coś takiego przed kimś, z kim mieszkasz pod jednym dachem. Może nim zostać tylko osoba urodzona w dniu wstępowania Słońca w gwiazdozbiór. Czerpiemy naszą moc od gwiaz, naszych opiekunów. Ty jesteś urodzona jako Dziecko Ophiuchus – znaczy Wężownika. Jeszcze nie spotkałam nikogo pod patronatem tej konstelacji. To z niej czerpiesz moc i jest ona najsilniejsza, gdy Słońce jest w tym właśnie gwiazdozbiorze.

– To znaczy, że nie jestem człowiekiem?

– Jesteś takim samym człowiekiem, jak ja, czy Jake, tylko że masz pewne zdolności, które wykorzystasz do walki z ciemnością. Jesteś to winna gwiazdom, swoim opiekunom.

– O czym ty mówisz?

– Elizabeth ci wszystko wyjaśni. Spotkasz ją na śniadaniu, jeśli wreszcie wyjdziesz z tego łóżka.

– Nie mam w co się ubrać.

– Nie bądź głupia. Kris zrobił ci zakupy. Resztę załatwią Stewardowie – Mary i Waren. Pełnią tu rolę gospodarzy domu. Wypełniają też wszystkie nasze polecenia.

– Kris robił dla mnie zakupy?

– Jako najbardziej doświadczony z nas czuje się za nas odpowiedzialny jak starszy brat. Jest wyjątkowy. Jego zdolności ujawniły się już w wieku szesnastu lat. Nie ma lepszego wojownika. – Kasei nie potrafiła myśleć o nim jak o starszym bracie.

– No to gdzie ta łazienka?

 

Kasei ubrana w bardzo skąpą czarną sukienkę i swoją skórzaną kurtkę z ćwiekami i długie szpilki schodziła właśnie po schodach, gdy usłyszała z dołu odgłosy kłótni:

– Nie potrzebnie się wtrącasz, Kris! Nie potrzebuję twojej pomocy przy tym zadaniu! Wiem jak mam ją przygotować!

– Steven już od szesnastego roku życia był wtajemniczony we wszystko! A ona nawet nie wie że istnieje wogóle jakaś Księga! Dobrze wiesz, że w dniu urodzin musi dostać swojego iunctis viribus, a kto będzie chciał, jeśli ona jest kompletnie zielona!

– Daj spokój, Kris, mamy jeszcze czas…

– Chłopcy, powitajcie naszego gościa, zamiast się kłócić. – melodyjny głos należał do niewysokiej kobiety w długiej zielonej sukni, o pięknej twarzy anioła. Była to Elizabeth, kobieta z jej snu. Z wyciągniętymi rękami podeszła do niej i wzięła ją w objęcia.

– Witamy w Katedrze. Mam nadzieję, że dobrze spałaś?

– Na pewno, spała do południa, rannym ptaszkiem raczej nie jest. – Kris spojrzał na nią i szybko odwrócił wzrok.

– Kasei! – ucieszony Steven przywitał ją mocnym uściskiem, na co Kasei odpowiedziała szczerym uśmiechem.

– Tak, dziękuję. Jesteś Elizabeth?

– Tak, siądź z nami, proszę i zjedz coś.

– Śniłaś mi się… Poznałam cię. Widziałam też mężczyznę, Kris nazwał go Ketrell.

– Miło, że zapamiętałaś moje imię.

– Czy śniło ci się coś jeszcze? – w głosie Elizabeth słychać było fascynację.

– Nie… – czerwona jak piwonia Kasei spuściła wzrok.

Podeszła do jedynego wolnego krzesła. Stół był o wiele dłuższy, jednak stało przy nim dokładnie sześć krzeseł, po jednym dla każdego z nich. Gdy podniosła głowę, napotkała przeszywające spojrzenie wpatrzonych w nią oczu. Na przeciwko niej siedział Kris. Znieruchomiała na krótką chwilę, ale z odrętwienia wyrwał ją głos Elizabeth:

– Bardzo mi przykro, że nie miałyśmy okazji wcześniej się spotkać, jednak mam nadzieję, że szybko nadrobimy stracony czas. Zaraz po śniadaniu oczekuję cię w moim gabinecie. Kris pokaże ci drogę. Eryku, Andżelo, wasza pomoc już nie będzie nam potrzebna. Możecie wracać do swoich zajęć. Dam wam znać, jeżeli coś się wydarzy.

– To znaczy, że Kasei nie wraca? – zapytał zaskoczony Eryk. – Przecież to ja jestem jej opiekunem wprowadzającym.

– Skoro Kasei już do nas trafiła, nie będziemy przeciągać jej przygotowań do szkolenia. Zacznie od jutra. Kris, zajmiesz się jej sprawnością fizyczną. Twoim zadaniem będzie nauczyć ją walki. Ja zajmę się jej umysłem.

– Tak, Elizabeth.

Gdy ponownie spojrzała na Krisa, miał minę, jakby kazali przygarnąć mu bezdomnego, brudnego i brzydko pachnącego psa. Szybko odwróciła wzrok i wściekła wpatrzyła się w swój talerz.

 

Po śniadaniu Kris zaprowadził ją do gabinetu Elizabeth. Szli w milczeniu przez długi korytarz. Na jego białych ścianach wisiały obrazy w złotych ramach, przedstawiające różnych mężczyzn i kobiety. Wszyscy mieli lśniący tatuaż na przedramieniu. Każdy był inny, ale gdy na nie patrzyła zaczynały jaśnieć w ciemnym korytarzu. Gdy doszli do odpowiednich drzwi, Kris zatrzymał się tak nagle, że wpadła prosto na niego.

– Oj, przepraszam, niechciałam…

– Po prostu idź już. Elizabeth nie lubi czekać. – Po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.

W gabinecie panował półmrok. Powierzchnię ścian zajmowały regały z książkami sięgające wysokiego sklepienia. Nad drzwiami wisiał ogromny obraz przedstawiający jakieś skupiska gwiazd. Za mosiężnym białym biurkiem siedziała Elizabeth. Nie podnosząc głowy, wskazała Kasei krzesło na przeciwko siebie, po czym zaczęła:

– Jak już pewnie wiesz, jesteśmy Strażnikami Księgi Syriusza. Jest to niezwykle potężna Księga magii. Znajduje się w niej mnóstwo potężnych zaklęć, dlatego wzbudza powszechne zaintreresowanie w Podziemnym Królestwie. Bronimy jej przed Belialem – władcą najtrudniejszych do opanowania demonów. Trzech najpotężniejszych to: Baal – Pan Chaosu, Duriel – Pan Bólu i Andariel – Pan Cierpienia. Pierwszy z nich Baal, wysługuje się dziewięcioma Czarnymi Aniołami. Duriel polega na swojej żonie Lilith. Andariel zaś wykorzystuje ludzi. Wybiera słabych i cierpiących, mamiąc ich obietnicami bogactwa i władzy. To Famulusy. Gdy przestaną być użyteczni, strąca ich do Podziemia, gdzie oddaje ich Durielowi, żeby czerpał siły z ich bólu i cierpienia. Jednego z nich widziałaś w swoim śnie – to Ketrell. Każdy z demonów próbuje zdobyć Księgę, by przekazać ją Belialowi. Potrzebuje jej do otwarcia wrót do naszego świata. Co jakiś czas udaje mu się wysłać któregoś ze swoich demonów, lecz nie mogą oni długo przebywać w naszym świecie, gdyż nocą nasza moc wzrasta i wyganiamy ich z powrotem.

– Gdzie jest ta Księga?

– Tego nie wie nikt z nas. Ostatnim opiekunem Księgi był Wielki Czarodziej, Markus. Jednak Belial dowiedział się o tym i zabił go. Przed śmiercią jednak ukrył Księgę w bezpiecznym miejscu, pozostawiając mapę w umyśle jednego ze swoich dzieci. Tylko ono może ją odnaleźć i przekazać nam z powrotem.

– Wiecie, gdzie one są?

– Oczywiście, że tak, ale dopóki nie zdobędą w pełni swoich mocy, nie jesteśmy w stanie wydobyć z nich tych informacji.

– Kiedy będą gotowi?

– Niedługo. Strażnik jest w pełni mocy od swoich dwudziestych pierwszych urodzin. Od osiemnastych zaś uczestniczy w szkoleniu kształcącym go nie tylko w sztukach walki, ale także pomagającym poznać jego niezwykłe zdolności. Każdy ma swojego wprowadzającego. Do tej pory twoim był Eryk, ale nie sprawdził się najlepiej, więc będzie cię szkolił Kris. Jutro dostaniesz swój Gwiezdny Tatuaż symbolizujący twój Gwiazdozbiór. To z niego będziesz czerpała swoją siłę i moc.

– Już jutro? Myślałam, że najpierw szkolenie…

– Sytuacja jest wyjątkowa, bo Famulusy trafiły na twój trop. Bez znaku nie posiadasz ochrony. Mogliby cię łatwo zabić.

– Dużo was jest, znaczy Strażników?

– Nie. Katedra istnieje w każdym większym mieście. Na jedną Katedrę przypada średnio sześciu, do ośmiu Strażników i jeden Strażnik Matka lub Strażnik Ojciec. Razem tworzymy Radę. W tej Katedrze jest nas siedmioro: ja, Eryk, Amanda, Kris, Steven, ty i Julia, którą poznasz dopiero za kilka tygodni. Odwiedza teraz Katedrę w Paryżu. Za każdym razem, gdy Strażnik rezygnuje ze swych mocy lub ginie, rodzi się nowy, ale zanim dorośnie… Dlatego jest nas coraz mniej.

– Skąd wiedzieliście, że będę Strażnikiem?

– Kontrolujemy rejestr urodzin. Szkolenie odbywa każdy urodzony w dniu wstępowania Słońca w Gwiazdozbiór, czyli: 21. stycznia, 17. lutego, 12. marca, 19. kwietnia, 14. maja, 22. czerwca, 21 lipca, 11 sierpnia, 17. września, 31 października, 24 listopada, 29. listopada i 18. grudnia. Na początek przeczytaj te książki. To szczegółowe charakterystyki naszych wrogów. – położyła przed nią pięć opasłych tomów w grubych skórzanych oprawach. Po chwili na nich położyła złotą księgę,nie tak grubą jak pozostałe, mówiąc: – A tu znajdziesz wszystko o mocach poszczególnych Gwiezdnych Tatuaży. Ty urodziłaś się 29. listopada. Twój gwiazdozbiór to Ophiuchus, Wężownik. Nie mamy o nim zbyt wiele informacji. W swoim życiu spotkałam tylko jedno Dziecko Wężownika. Miał wielką moc i złote serce. – Jej oczy przybrały smutny wyraz. – Jutro naznaczymy cię Tatuażem. Pomoże w kształtowaniu twoich umiejętności w trakcie szkolenia. A teraz idź do swojego pokoju i zacznij czytać lektury, które ode mnie dostałaś. Na początek charakterystyka Ophiuchusa. – Wyszła z pokoju, nie zamykając drzwi.

Kasei ruszyła korytarzem z naręczem ksiąg. Miała ich tyle, że ledwo widziała dokąd idzie. Była już blisko pokoju, gdy zza rogu, zamyślony, wpadł na nią Kris. Książki rozsypałyby się wokół, lecz zanim zdążyły upaść, Kasei złapała trzy z nich. Pozostałe trzymał Kris.

– Mógłbyś uważać!

– Trzeba patrzeć, gdzie się idzie! Dlaczego taszczysz tyle książek! Nie mogłaś poprosić kogoś o pomoc?

– Ciekawe kogo? Może ciebie?

– A dlaczego nie? Czyżby krępował cię mój zabójczy wygląd, kopciuszku? – zapytał uwodzicielskim głosem.

– Nie nazywaj mnie tak. Nikt ci nie mówił, że jesteś denerwujący?

– Nawet jeśli, to z zazdrości. To pomóc ci, czy nie? – zapytał, tym razem urażonym tonem.

– Tak, proszę.

Zabrał jej księgi, zostawiając dla niej złotą.

– To dokąd teraz, kopciuszku?

– Mógłbyś mnie tak nie nazywać? Wiem, że nie pałasz do mnie sympatią, ale to nie daje ci prawa do…

– wow! Pohamuj tę prelekcję! Nigdy nie powiedziałem, że cię nie lubię.

– Nie ważne! Jeżeli nie chcesz mnie szkolić, poproszę Elizabeth o kogoś innego, może lepszego.

– Ja jestem najlepszy. – powiedział, prezentując idealne uzębienie. – Nie bez powodu ci mnie przydzieliła. – Mimo pięciu tomów zdołał otworzyć przed nią drzwi jej pokoju.

– I znowu ta wrodzona skromność. – Zapadła niezręczna cisza. – Dziękuję za pomoc. – Wydukała w końcu. Chciała zamknąć drzwi, ale zablokował je nogą.

– Wiem jak możesz mi się odwdzięczyć.

– No tak, nie ma nic za darmo. No więc, czego chcesz?

– Masz ochotę na małą wycieczkę? Muszę wybrać się do miasta i potrzebuję towarzystwa. – Jego głos zabrzmiał niepewnie.

– Nie chce mi się wierzyć, że akurat mojego. – powiedziała nie ukrywając urazy w głosie.

– Dlaczego nie? – zawachał się. – Poza tym reszty nie ma.

– To wszystko wyjaśnia. – skrzywiła się.

– Idziesz, czy nie? – stał tak przez chwilę z założonymi rękami, prezentując doskonałą muskulaturę ramion.

– Dobra, daj mi chwilę. – Zamknęła mu drzwi przed nosem i pobiegła do łazienki.

Dziesięć minut później, zastanawiając się, czy mówił poważnie, otworzyła szybko drzwi i… wpadła prosto w wyciągnięte ramiona Krisa, który stał dokładnie tam, gdzie go zostawiła.

– Oj, przepraszam. – Zaskoczona spojrzała w górę. Był od niej o głowę wyższy. W kącikach idealnie wykrojonych ust błąkał się nikły uśmieszek.

– Możemy już iść, czy chcesz się trochę poprzytulać? – oderwała się od niego gwałtownie.

– Tak, chodźmy.

Cieszyła się, że idzie pierwsza, mogąc ukryć rumieńce. Wyszli przed budynek, na niewielkim parkingu zaparkowany był mały dwuosobowy samochód z przyciemnionymi szybami. Na srebrnej masce widniała naklejka z logo jakiejś organizacji studenckiej.

– To dokąd jedziemy?

– Żeby móc walczyć, potrzebna ci broń. Mogłem kupić ją sam, ale pomyślałem, że chciałabyś zobaczyć. Potem możemy coś zjeść. Rano prawie nic nie zjadłaś.

Była zaskoczona, że to zauważył. Przez cały czas patrzył w swój talerz, unikając jej wzroku. Nawet, gdy zadawała jakieś pytania, starał się ją ignorować. Rozmawiał tylko z pozostałymi, jakby jej tam nie było. Skąd ta nagła potrzeba jej towarzystwa?

Podjechali pod niski budynek z niedużym oknem wystawowym, w którym zamiast jednej z szyb była deska z reklamą środka na komary. Rozglądając się dookoła nie zauważyła nikogo na ulicy. Było pusto i cicho.

– Co to za dziura? Po co nam antykwariat?

– To pozory. W rzeczywistości to tutaj nabywamy broń. Mają tu wszystko, czego nam potrzeba.

Weszli do środka. Zza lady wyłonił się niski człowieczek, miał dużo energii jak na staruszka.

– Witam, Panie Lakewood. Czym mogę panu dziś służyć? – przywitał ich obleśnym uśmieszkiem, mierząc Kasei wzrokiem.

– Potrzebujemy coś dla niej. – powiedział nieprzyjemnym głosem. – Na początek jakieś noże do rzucania, ze dwa sztylety, kilka shurikenów i czakram. Pospiesz się, Randal.

– Tak jest, Panie. Służę. – Staruszek zniknął za czerwoną kurtyną.

– Zawsze tak traktujesz ludzi? – zakpiła.

– To nie człowiek, przynajmniej nie do końca. To jeden z Famulusów. Jego oczy są nadal czerwone, ale urok rzucony na niego już nie działa. Gdy przestał być potrzebny, Andariel chciał go zabić, uratowałem mu życie. Teraz zaopatruje nas w broń.

– Zawdzięcza ci życie?

– Elizabeth kazała go zabić. – umilkł na wiodok nadchodzącego Randala.

Starszy mężczyzna wyłonił się zza kurtyny z naręczem noży i sztyletów, na ladę wysypał też kilka metalowych gwiazdek i srebrną obręcz wielkości talerza.

– Czy mogę służyć czymś jeszcze?

– Zapakuj to i dorzuć pas… – popatrzył na jaj talię – dziecięcy. – Uśmiechnął się delikatnie na widok rumieńca pojawiającego się na jej twarzy.

– Tak jest Panie. – Z niskim ukłonem podał pas.

Wychodząc ze sklepu Kris rzucił staruszkowi na ladę zwitek banknotów, który ten szybko schował do kieszeni fartucha i pożegnał gości przymilnym uśmieszkiem.

Wjechali w kolejną wąską uliczkę, tym razem wysiedli przed sklepem z ekskluzywną bielizną.

– Chyba nie zamierzasz tu robić zakupów? – spytała zażenowana.

– Właściwie, to ty zamierzasz. – uśmiechnął się zawadiacko, po czym ruszył w stronę sklepu.

– Żartujesz, prawda? Nie zamierzam tam nawet wchodzić! Nie interesują mnie takie zakupy! – wściekła zawróciła w stronę samochodu, jednak Kris szybko zagrodził jej drogę. – Pamiętasz sklep z bronią? – zapytał cicho.

– Tak, ale…

– Wyglądał jak sklep z bronią?

Kasei powoli zaczęła rozumieć, co chciał jej przez to powiedzieć.

– Wejdźmy tam wreszcie, zanim te dziewczyny zabiją mnie wzrokiem. – Rzuciła, a Kris obejrzał się i puścił oko do dwóch pięknych blondynek z niezwykle długimi nogami. – Czyżbyś chciała wreszcie przyznać, że mój urok zwala z nóg.

– Jedyne, do czego zamierzam się przyznać, to że coraz bardziej mnie irytujesz.

– Jeszcze zmienisz zdanie, kopciuszku. – znów ujrzała uśmiech anioła.

– Mówiłam ci, nie nazywaj mnie tak! – odwróciła się i niechętnie weszła do sklepu.

Powitała ich niska francuska o melodyjnym wysokim głosiku:

– Witamy, Panie Lakewood. W czym mogę pomóc?

– Jej też uratowałeś życie? – mruknęła.

– Niezupełnie.– Spojrzał na Francuzkę. – Potrzebujemy rady Gizell.

– Tędy proszę. – Gdy kobieta odwróciła się do nich plecami, szepnął Kasei do ucha: – Zachowuj się grzecznie, ona nie jest wtajemniczona. – Objął Kasei delikatnie w pasie. Zaskoczona dziewczyna nie była w stanie nic powiedzieć, czując elektryzujące ciepło wokół swojej talii.

Kobieta poprowadziła ich do następnego pomieszczenia, otworzyła ukryte z tyłu małe drzwiczki i wpuściła ich do środka. Kasei zobaczyła dobrze zbudowaną brunetkę, wokół której krzątały się młode dziewczyny. Każda miała swoje stanowisko pracy z maszyną do szycia i zestawem czarnych materiałów i skór. Pod ścianą stała wysoka szafa z mnóstwem srebrnych guziczków, napek, rzepów, ćwieków i innych ozdób. Brunetka podeszła do Kasei i bez słowa zaczęła zdejmować z niej miarę. Nie trwało to długo, po czym zwróciła się do Krisa:

– Pełny zestaw?

– Poprosimy też o dodatki i odświętną szatę. Przyda się też cieplejsze okrycie.

– Będzie gotowe pojutrze. Przyślę którąś z dziewcząt.

– Chcesz zrobić jakieś zakupy? – pytanie zadane niewinnym tonem skierowane było do Kasei.

– Zachowaj te żarciki dla siebie. – popatrzyła na niego zdegustowana.

– Pamiętaj, że proponowałem…

Wyszli tylnym wyjściem prosto na parking, gdzie stał jego samochód.

– Jesteś głodna? – szedł za nią bardzo blisko, czuła jego oddech na szyi. – W Katedrze będzie już po objedzie. Raczej nie zdążymy. – Usłyszał reakcję jej żołądka, gdy wspomniał o jedzeniu i znów zobaczy jaskrawy rumieniec, co przywołało na jego usta figlarny uśmieszek.

– Chyba powinnam coś zjeść.

Wszedł do baru po przeciwnej stronie ulicy i wziął dwa zestawy obiadowe na wynos. Podał jej pakunek i ruszył w stronę samochodu. Rozczarowanie Kasei miała wypisane na twarzy. Mimo że zauważył wyraz jej twarzy, nadal patrzył przed siebie. Byli już prawie na miejscu, gdy skręcił w boczną uliczkę.

– Myślałam, że wracamy. – nie była pewna jaką odpowiedź wolałaby usłyszeć. Z jednej strony chciałaby czegoś się o nim dowiedzieć, z drugiej czuła się przy nim niepewna i skrępowana.

– Śpieszysz się na randkę?

– Czy wszystko sprowadza się u ciebie do jednego tematu?

– Większość. To jak, spieszysz się?

– Mam dużo lektur…

– Takiemu przystojniakowi jak ja się nie odmawia. – Słowa wypowiedziane zabawnym tonem wywołały kolejne rumieńce, ale i uśmiech na twarzy. Dlaczego reagowała jak wychowanka klasztoru?

– To dokąd teraz?

– Na dach.

Złapał ją za rękę i poprowadził do tylnego wejścia Katedry. Windą dojechali na najwyższe piętro. Gdy drzwi się otworzyły, wyprowadził ją na wielki zadaszony taras. Stał tam stolik i kilka krzeseł. Rozłożył jedzenie na stoliku i rozsiadł się wygodnie. Mogła obserwować zachodzące słońce. Gdy skończyli, na niebie pojawiły już się pierwsze gwiazdy. Zrobiło się chłodno. Na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka.

– Zimno ci? – podszedł do i niej i zarzucił jej na ramiona swoją skórzaną kurtkę. Pachniała wiatrem i rozgrzaną skórą. – Choć, pokażę ci coś.

Zaprowadził ją do windy i zjechali na najniższy poziom.

– Znajdujemy się pod ziemią. Tutaj mają wstęp tylko Strażnicy. W tym miejscu otrzymasz swój Tatuaż.

Stała przed ogromnymi białymi wrotami, na których widniało trzynaście złocących się znaków. Każdy z nich iskrzył się w niezwykły sposób. Gdy Kris odsłonił swój Znak na przedramieniu, jeden za nich rozjażył się srebrnym blaskiem i wrota powoli zaczęły się otwierać. Za nimi zobaczyła niezliczoną ilość gwiazd tworzących różne obrazy i wzory. Każda świeciła innym światłem, niektóre zdawały się do niej mrugać, inne zapalały się i powoli gasły, by za chwilę rozbłysnąć silniejszym światłem.

– Gdy będziesz gotowa, Elizabeth przyprowadzi cię tu i wezwie twojego Gwiezdnego Patrona, który naznaczy cię Tatuażem.

– Ale ona powiedziała, że to ma być jutro…

– Co? Nie możliwe! – roześmiał się w głos. – Nawet ja dostałem swój tatuaż po dwóch tygodniach! Coś ci się musiało pomylić.

– Może i jestem młoda, ale nie głupia! Rozumiem co się do mnie mówi! Skoro powiedziała, że to będzie jutro, to tak będzie!

– Ale ty nic nie rozumiesz! Po otrzymaniu znaku będziesz widoczna dla demonów! Ty też będziesz mogła ich rozpoznać, ale bez szkolenia na niewiele ci się to zda, gdy ktoś cię zaatakuje!

– Nie jestem dzieckiem! Dam sobię radę! A w ogóle to co cię to obchodzi! To nie twoja sprawa! – nie usłyszała co odpowiedział, bo odwróciła się i pobiegła wprost do windy, której drzwi zamknęły się tuż przed jego nosem. Wpadła do swojego pokoju i zamknąwszy kopniakiem drzwi, usiadła wściekła na łóżku i zaczęła czytać.

 

Zdenerwowany Kris wpadł do gabinetu Elizabeth bez pukania. Podniosła głowę znad jednej z ksiąg i popatrzyła na niego zdziwiona.

– Czy jest jakiś powód twojego niegrzecznego zachowania? A może po prostu masz zły dzien i wpadłeś się tym ze mną podzielić?

– Jutro zamierzasz wykonać jej Tatuaż!? Przecież wiesz, co to oznacza! Ona nawet nie zdaje sobie sprawy z niebezpieczeństwa, które ją czeka!

– Uspokój się, Avenelu. Do póki będzie w Katedrze, nic jej nie grozi. Nie powinieneś się tym interesować. To nie jest twoja sprawa. Musimy zrobić to, co konieczne.

– Ale ona nawet nie wie nic o swoich zdolnościach! Chyba nie myślisz, że nauczy się tego z książek, które od ciebie dostała.

– Od tego, zdaje mi się, jesteś ty. Jutro zaczynacie trening. Musisz po prostu postarać się trochę bardziej niż zwykłe. Pamiętaj, że jest bardzo ważna, tak jak Steven. Nie wiemy, które z jego dzieci zna tajemnicę Księgi.

– Ale Steven nie otrzymał jeszcze Tatuażu, więc dlaczego ona ma go mieć?

– Już po pierwszym roku szkolenia zorientowałam się, że Steven nie nadaje się na Strażnika. To głupi dzieciak, który wszystko traktuje jak zabawę. Wczoraj Rada zdecydowała o odesłaniu go do Marschmillowów. Nie będziemy go już niepokoić. Za to Kasei… Pewnie słyszałeś o jej snach? Nikt z nas nie potrafi w ten sposób obserwować świata, a ona nas tam widziała. Z resztą, wiedziałam, że jest wyjątkowa, gdy zorientowałam się, że jest Dzieckiem Wężownika. Dlatego przydzieliłam ją tobie, Avenelu. Jako Książę Nadziemia musisz jej strzec. Wiesz, że nie należy lekceważyć decyzji Rady.

– Tak, wiem. – Spuścił wzrok, nie mając więcej argumentów.

– A teraz idź odpocząć. Jutro zaczynacie szkolenie.

 

Stała przed domem swoich przybranych rodziców schowana za drzewem po drugiej stronie ulicy. Padał deszcz, na niebie zasnutym chmurami nie widziała żadnych gwiazd. Podjechał czarny lincoln, wysiadł niego Steven. Rozejrzał się dokoła, dostrzegając zbliżających się dwóch ludzi. Jeden z nich, Ketrell – poznała go z daleka – zawołał go po imieniu. Steven odwrócił się, ale w tej chwili Kasei wyskoczyła zza drzewa i krztknęła:

– Uciekaj, Steven, do domu! Szybko, uciekaj!

Steven wskoczył do domu, nie oglądając się za siebie. Wtedy Ketrell i jego kumpel spostrzegli Kasei i ruszyli biegiem w jej kierunku. Biegła najszybciej, jak mogła, ale oni doganiali ją coraz bardziej. Słyszała, jak wołali jej imię. Wbiegła na ulicę, chcąc ukryć się w pobliskim parku, ale zza zakrętu wyskoczyła czerwona furgonetka i już miała w nią uderzyć, gdy usłyszała własny krzyk.

– Kasei! Kasei! Obudź się! Kasei! – do pokoju wpadł Kris.

– Kasei! Co się z nią dzieje?! Co jej jest?

– Chyba ma jakiś koszmar. Rzuca się na łóżku i krzyczy…

Samochód był tuż, tuż, obejrzała się jeszcze na Ketrella patrząc na niego roziskrzonym wzrokiem…

– Kasei, kopciuszku, obudź się, słyszysz mnie? – cichy głos Krisa przedzierał się do jej świadomości.

Otworzyła szeroko oczy, usiadła gwałtownie na łóżku i spojrzała dzikim wzrokiem na Amandę, która niczym uderzona z niezwykłą siłą, runęła na plecy kilka metrów dalej.

– Kasei! To ja, Kris! Słyszysz mnie?

Zamknęła oczy, czując okropny ból głowy. Dzwoniło jej w uszach. Opadła słaba na poduszki. Amanda podniosła się z podłogi i obolała podeszła znów do łóżka, tym razem zachowując ostrożność.

– Kasei? Dobrze się czujesz? To ja, Andżela. Wszystko w porządku?

– Nic nie jest w porządku! Amanda, przepraszam, ja… Nie wiem, jak to się stało… Ja nic nie zrobiłam… Ostrzegłam Stevena, a potem oni mnie gonili i nadjechał ten samochód…

Kris podszedł do łazienki i zmoczył mały ręczniczek i delikatnie położył go jej na skroni.

– Przyniosłam ci ubranie. Twoje stroje jeszcze nie dotarły.

– O czym mówiłaś? Jak ostrzegłaś Stevene? Kto cię gonił? – próbował zebrać do kupy chaotyczną opowieść Kasei.

Podniosła się do pozycji siedzącej i powoli opowiedziała mu swój sen.

– Zawsze śniło mi się to samo, a dziś wszystko było inaczej…

– Odpocznij jeszcze, muszę pomówić z Elizabeth. Śniadanie przyniesie ci Mary.

– Przeproś ode mnie Elizabeth, dobrze? Nie wiem jak to się stało…

– Spokojnie, nic jej nie będzie, kopciuszku. A teraz połóż się i odpocznij. – Po wyjściu z pokoju skierował się prosto do Elizabeth.

 

Gdy otworzyła oczy, Mary ustawiała tacę na małym stoliku w rogu pokoju. Zastawa była z cieniutkiej porcelany, srebrne sztućce odbijały promienie słońca w stronę kryształowych kieliszków, tworząc na białych ścianach tączowe wzory. Usłyszawszy, że Kasei się obudziła, odwróciła się do niej patrząc na nią z ciepłym uśmiechem.

– Nareszcie się panienka obudziła! Myślałam, że znów zabiorę pełne talerze.

– Która jest godzina?

– O, już po drugiej, panienko. Przespała panienka śniadanie, więc przyniosłam obiad. Proszę do stołu, zanim ostygnie. Pan Avenel zaglądał tu co godzinę! Jakże on się o panienkę martwił! Nie pozwolił nikomu innemu tu zaglądać!

Kasei obudziła się wypoczęta i pełna energii. Wyskoczyła szybko z łóżka i zasiadła do obiadu. Była tak pochłonięta jedzeniem, że nie słuchała paplaniny kobiety. Nie zauważyła nawet, gdy wyszła, a zamiast niej pojawił się Kris.

– Najadłaś się, kopciuszku? – zaskoczona, prawie udławiła się ostatnim kęsem deseru. Popiła szybko wodą z kryształowego kieliszka i z tradycyjnym już rumieńcem na policzkach spojrzała na Krisa.

Siedział, a właściwie leżałna jej łóżku i przyglądał się jej z zadziornym uśmiechem.

– Długo tu jesteś?

– Wystarczająco długo, żeby zobaczyć jak pałaszujesz te owoce. Nigdy nie widziałem takiego zadowolenia z deseru!

– Jeżeli przyszedłeś się ze mnie nabijać, to daruj sobie… – podniosła się od stołu, zamierzając wejść do łazienki.

– Zaczekaj chwilę, kopciuszku. Właściwie nie po to przyszedłem. Chciałem ci przekazać, że ze Stevenem wszystko w porządku. Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale uratowałaś mu życie. Eryk i Amanda odeskortowali ich do Nadziemia. Tam będą bezpieczni.

– Skąd wiesz o…

– Zaraz po tym, jak wyszedłem, zamierzałem porozmawiać z Elizabeth, ale ona już wiedziała, Marschmillowowie do niej zadzwonili. To nie był sen, miałaś jakby wizję.

– Czyli to działo się naprawdę?

– Tak. Znaleźliśmy też furgonetkę. Nie miała śladu wypadku, jakby nie zdążyła cię dosięgnąć.

– A co z Amandą? Jak ja to zrobiłam? Ja nie chciałam…

– To jest część twojej mocy. Każdy Znak daje inną. Ja jako Strzelec, mam zdolności przywódcze i mądrość w walce. Moim darem jest zdolność przewidywania ciosu przeciwnika. Niestety, działa to tylko w walce wręcz. Eryk to Ryby, wie, co czuje druga osoba. Wie, kiedy jesteś pewny siebie, a kiedy się boisz. Amanda jako Wodnik, zawsze znajdzie drogę ucieczki. Julia to Skorpion, jest zmysłowa i uwodzicielska. Potrafi omotać każdego. Steven jako Koziorożec powinien umieć wyczuwać, że zbliża się niebezpieczeństwo, ale jego moc jest tak słaba, że nie potrafi się zorientować, kiedy właściwie działa. Nikt nie zna charakterystyki Wężownika. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć na czym polegają twoje zdolności.

– A te sny? Skąd się biorą?

– Elizabeth podejrzewa, że potrafisz podróżować we śnie. Twój duch odrywa się od ciała, ale nie mogą go skrzywdzić, tak jak nie można zabić ducha, więc jesteś wtedy bezpieczna. Jednak, gdy ktoś w tym czasie zabije twoje ciało, nie będziesz moga wrócić. Jeżeli jesteś w dobrej formie, proponuję zacząć trening sprawnościowy. Idę się przygotować. Spotkajmy się za godzinę w siłowni.

 

Gdy odpoczęła po objedzie, poszła do ogromnej sali gimnastycznej pełnej różnych przyrządów do ćwiczeń, drążków, lin i drabinek ciągnących się od sklepienia umieszczonego na wysokości drugiego piętra. Przez najbliższe trzy godziny ćwiczyli skoki, salta, przerzuty, kopniaki i obroty w powietrzu. Kasei była już zmęczona, strój lepił się do jej spoconej skóry. Jednak Kris nie zgodził się nawet na chwilę przerwy.

– Nie wyjdziesz stąd, dopóki nie uda ci się poprawnie wykonać tego salta.

– Zawsze jesteś taki wredny? Przecież ja już nie mam siły! Ćwiczymy już od trzech godzin!

– Myślisz, że demon da ci odpocząć? Jego nie będzie obchodziło jak długo walczysz. Jego celem jest zabicie ciebie, nie zawacha się ani chwili! Nie bądź dziecinna, kopciuszku! Narzekasz jak małe dziecko! Czyżbym tracił przy tobie czas, który mógłbym poświęcić na…

Nie zdołał dokończyć zdania, bo wściekła Kasei wzbiła się w powietrze, wykonując doskonałe salto w tył, po czym kopnęła go pierś z niesamowitą siłą, lądując z gracją tuż przed nim. Zaskoczony i nieprzygotowany na cios Kris zatoczył się do tyłu, potknął się o stojącą tam ławeczkę treningową i upadł na podłogę.

– Czy tak wystarczy? – zapytała, po czym z gracją obróciła się na pięcie, zostawiając oniemiałego Krisa na podłodze. W drzwiach minęła się z Erykiem, który z otwartymi ustami przyglądał się Krisowi.

– Nie wiedziałem, że to potrafi! Muszę częściej zabierać ją do miasta. Chyba nie znajdzie się nikt, kto odważy się ją zaczepić.

– Zaskoczyła mnie! Nie byłem przygotowany. Masz jakiś szczególny interes, czy po prostu próbujesz być dowcipny? – rozdrażniony Kris podniósł się szybko z podłogi.

Eryk poczerwieniał. – Właściwie to chcę z tobą pogadać. Masz chwilę?

Zamknął drzwi i podszedł do Krisa. Zastanawiał się chwilę po czym wydukał niepewnym tonem:

– Chciałbym, żebyś nie zawracał głowy Kasei.

– O czym ty, do diabła, mówisz?

– Kasei nie ma doświadczenia z chłopakami. Wiesz, jak działasz na większość dziewczyn. Nie chcę, żeby przez ciebie cierpiała. Wiesz, jak skończyła Pam.

– W ułamku sekundy Kris złapał Eryka za koszulę i przycisnął go do ściany, przytrzymując z nogami nad ziemią.

– Sugerujesz, że to była moja wina? Przecież wiesz, jak było! Nie mogłem nic zrobić!

– Nie to miałem na myśli… – opadł na podłogę, gdy Kris rozluźnił uścisk. – Gdyby nie poszła wtedy za tobą… Zrozum… Przez siedemnaście lat Kasei była moją młodszą siostrzyczką i nadal ją tak traktuję. Martwię się o nią…

– Powinieneś o tym pomyśleć wcześniej! Dzisiaj ma otrzymać Tatuaż, a nawet nie wie co to dla niej oznacza.

– Wybrali jej już iunctis viribus?

– Wielkiego wyboru nie ma. Stevena Rada odesłała do Marschmillowów, zdecydowali, że się nie nadaje, ty masz Andżelę, Elizabeth ma Katedrę. Zostaję ja i Julia. Wątpię, by zdążyła tu dotrzeć do wieczora, nawet gdyby jej kazali.

– Tego się właśnie bałem. Możesz mi obiecać, że jej nie skrzywdzisz?

– Dobrze wiesz, że jeżeli byłoby trzeba, oddałbym życie za każdego z was… Za nią też…

– Nie o krzywdę fizyczną mi chodzi. Serce potrafi krwawić bardziej, niż najgorsza rana.

– Wiem… Nie musisz się martwić. – uściskali się po bratersku i wyszli z sali.

 

Wściekła szła przez korytarz szybkim krokiem, łzy ciekły jej po policzkach. Nawet nie wiedziała, czy obrała właściwy kierunek. Była pod drzwiami swojego pokoju, gdy zobaczyła Amandę idącą ku niej. Szybko wytarła oczy i podniosła głowę.

– Elizabeth mnie przysyła. Prosiła, żebyś to włożyła. To odświętna szata Strażników. – zobaczyła zaczerwienione oczy Kasei. – Co się stało?

– Nie chcę o tym rozmawiać. Muszę iść pod prysznic, wracam z siłowni.

– Wiedziałam, że musi chodzić o Krisa. Powiedział ci coś przykrego?

– Naprawdę nie chcę o tym mówić! – weszła do pokoju, jednak nie zamknęła za sobą drzwi, co Amanda potraktowała jak zaproszenie do rozmowy.

– Możesz mi zaufać, Kasei.

– Dlaczego on mnie tak traktuje! – chciało jej się płakać, ale powstrzymała się ostatkiem sił. Nie chciała się rozklejać przy Amandzie. Wiedziała, że powiedziałaby Erykowi, a on był zawsze nadopiekuńczy. – Co ja mu takiego zrobiłam?

– Myślę, że tu nie chodzi o ciebie. Czy Eryk opowiadał ci o Pam?

– Kim jest Pam? – spytała zaskoczona.

Andżela wahała się przez chwilę, jednak po chwili podjęła rozmowę.

– To była jego iunctis viribus, połączona. Każdy Strażnik ma swojego partnera do walki. Moim jest Eryk. Większość par łączy głębsze uczucie. Tak też było w przypadku Pam i Krisa. Pięć lat temu, zaraz po otrzymaniu znaków, Kris wyruszył samotnie na polowanie na demona. Pam była chora i nie chciała iść, była sama w domu rodziców, jej matka pojechała do apteki. Poczuła się zmęczona i zdrzemnęła się… i tam ją dorwali. My, Strażnicy, jesteśmy bezbronni podczas snu. Nasze zmysły ich nie wyczuwają. Nie spodziewamy się zagrożenia. Kris ją znalazł. Połączeni wyczuwają, gdy drugiemu dzieje się coś złego. Niósł ją na rękach przez kilka kilometrów, zanim dotarł do Katedry. Kilka miesięcy z nikim nie rozmawiał, nie wychodził z pokoju. Potem dołączył do nas Eryk. Dopiero on mu pomógł się z tego otrząsnąć…

– Tak mi przykro… – wyznanie Amandy wstrząsnęło Kasei. – Ale co to ma wspólnego ze mną?

– Dziś podczas naznaczenia zostaniesz połączona ze swoim iunctis viribus. W naszej Katedrze bez partnera jest tylko Kris…

– Nie! Nie ma nikogo innego? Może mogłabym porozmawiać z Elizabeth…

– To nic nie da. Jeżeli naznaczenie ma się odbyć dziś wieczorem, Rada nie zmieni decyzji. Myślałam, że ktoś cię uprzedził.

– A niby kiedy? Nie mam pojęcia na czym w ogóle polega ta cała moc, ani z kim dokładnie mamy się zmierzyć. Nie wiem nawet jak przebiega ta ceremonia. Skąd miałam wiedzieć, że mam tak mało czasu?

– No cóż, teraz za późno na wyjaśnienia. Kris ci wszystko wyjaśni po ceremonii. Teraz się przygotuj.

Koniec

Komentarze

Proszę o komentarze. Lubię pisać, ale nie wiem czy powinnam…

Opowiadanie dość dobre. Zlikwiduj literówki i powtórzenia. Fabuła średnio interesująca. Jeżeli to debiut, to może być. Pozdrawiam.

Lubię pisać, ale nie wiem czy powinnam…   Pisz!   Rozumiem Twoje wahanie, wątpliwości wystawiające Tobie dobre świadectwo, ale nie rozumiem słów "nie wiem". Pisz, powtarzam. Co z tego, że pierwszy tekst nie budzi powszechnego zachwytu? Odrzucać od siebie nie odrzuca, i to już jest coś. Nie od razu Kraków zbudowano – trzeba potrenować, żeby czwarty odcinek przygód Kasei był wolny od jakichkolwiek pomyłek, przeoczeń, i żeby zebrał oklaski. Fabuła, postacie, opisy, dialogi – szukaj dobrych wzrorów w dobrych książkach, zaglądaj do słownikow w przypadku najmniejszej wątpliwości, czy to słowo znaczy dokładnie to, co powinno znaczyć w danym kontekście, czy składnia w porządku… To nie takie łatwe, to żmudne z początku, ale to skutkuje. Więc nie pytaj, czy możesz robić to, co lubisz…

dzięki, AdamKB!

Nowa Fantastyka