- Opowiadanie: mich20 - Człowiek jest siłą

Człowiek jest siłą

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Człowiek jest siłą

 

Miasta śmierdzą i pachną jednocześnie. To była pierwsza myśl Muta po przekroczeniu bramy. W powietrzu czuć mieszankę smrodu ścieków wylewanych na ulicę i zapachów dobywających się z pobliskich kramów. Jeszcze nie wyrobił sobie zdania o miastach. Nie chciał polegać na pierwszym wrażeniu. Na dodatek wszedł od strony gdzie mieszkańcy są najbiedniejsi. Co dziwne o ile rządziła tu bieda to nie szła za pan brat z przestępczością. Patrole chodzą co chwilę i sprawdzają ulice. Nie ma złodziei, pobić i kieszonkowców. Władca postarał się żeby stolica pozbawiona tego brudu. Niektóre rzeczy trzeba jednak sprostować, w żadnym mieście nie jest tak różowo. Tutaj pozbyto się tylko drobnicy, ale za to przemyt, zastraszanie, nielegalny handel, zorganizowane szajki złodziei i morderców, które nie zajmują się marnymi żebrakami, a bogatymi i wpływowymi osobami. Z tego co słyszał Mut stolica Keren to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Teatry, amfiteatry, kanalizacja, miejskie biblioteki, uniwersytety, lupanary, domy gry, parki, ogrody, fontanny, brukowane drogi. Był w biednej części, a i tak stąpał po wygodnej kamiennej zadbanej drodze z miejscami do odpływu dla wody. Od groma sklepów z towarami z całego świata.

 

Muta mało to obchodziło, przyjechał tu z innego powodu. Wielki Turniej Wojenny organizowany raz na dwa lata dla wszystkich, którzy chcą. Jest wiele różnych nagród, w zależności gdzie kto dojdzie. To oczywiście sprowadza hołotę wszelkiej maści. Mut był ciekaw jak organizatorzy sobie z tym radzą. Turniej będzie się odzywał po drugiej stronie miasta. To się nawet dobrze składało miał jeszcze sprawę do załatwienia. Przede wszystkim trzeba spieniężyć pierścienie i naszyjniki.

 

Do wieczora zostało mu sporo czasu. Zdecydował się, że zrobi sobie dłuższy spacer. Zauważył że średnio co godzinę stan budynków i ich funkcja się polepsza. Małe drewniane lub kamienne domki, porządne murowane domy, kamienice a także, dochodzi coraz więcej wyżej wspomnianych walorów. Pominął małe pałacyki i zameczki na obrzeżach miasta poszczególnych możnych. Złotnika znalazł zaraz obok punktu zapisu zawodników. Za świecidełka dostał sto kirów, tyle ile się spodziewał. Złotnik dziwnie się na niego patrzył podczas sprzedaży. Nie mógł się jednak do niczego przyczepić, Mut dzień wcześniej dokładnie wytarł je z krwi.

 

Po załatwieniu gotówki poszedł się zarejestrować. Zgłoszenia do turnieju przyjmował kapitan Duden jak dumnie głosiła tabliczka przed nim. Znudzony wszystkim, jakby robił to po raz tysięczny, a możliwie że i tak było, głosem bez wyrazu oznajmił.

 

-Za udział w turnieju trzeba zapłacić 10 kirenów wpisowego –a więc w ten sposób pozbywają się hołoty-Jeśli nie zapłacisz nie masz prawa występować w turnieju.

 

Mut westchnął wyciągnął z sakiewki żądaną kwotę. Kapitan Duden szybko schował ją do metalowej kasetki.

 

-Imię?

 

-Mut.

 

-Wiek?

 

-Osiemnaście lat.

 

Na znudzonej twarzy kapitana Dudena pojawił się wyraz zainteresowania. Mut nie dziwił mu się, rzeczywiście wyglądał starzej.

 

-Długo nie robisz w tym zawodzie , co młody?– rzucił zaczepnie kapitan.

 

-Cztery lata– Mut się nawet nie zdenerwował tym „młodym”. Nie uważał się za osobę impulsywną i wiedział że jego wiek może sprowadza na niego podobne sytuacje. Z czasem to minie. He He dobry żart.

 

Kapitan wyglądał jakby miał ochotę jeszcze o coś zapytać, ale się powstrzymał.

 

-W jakiej konkurencji chcesz wystąpić ?

 

-A nie ma tylko jednej?– Mut nie słyszał aby był jakiś podział.

 

-W zeszłym roku aby przedłużyć zabawę władca nakazał podzielić zawodników w zależności od posługującej się broni. Mamy teraz pojedynki mieczników, toporników, włóczników a także mały osobny konkurs łuczniczy. Nadal kontynuujemy starą wersję turnieju walki bronią mieszaną. Możesz wybrać tylko jedną konkurencje.

 

I tu trzeba się zastanowić. Walczy mieczem, a dokładniej mieczem i nożem. Pojedynki mieczników mogą być ciekawe. Jednak nie do tego przywykł.

 

-Broń mieszana– Mała imitacja z pola walki, miejsca do którego przywykł. Tam przeciwnika się nie wybiera. Walczy się z tym czym musi.

 

-Jesteś pewny chłopcze. Największa umieralność jest właśnie tam. Do tego większość uczestników posługuje się maczugami i młotami bo dla nich nie ma osobnych konkurencji. Ta broń najczęściej rani lub zabija, mało kto wyjdzie z tych pojedynków bez szwanku.-kapitan Duden nie wyglądał na zmartwionego, raczej ciekawego odpowiedzi Muta.

 

-Nie szkodzi, przywykłem.

 

-Przywykłeś, taki młody a przywykł. No nic, jeśli nie masz gdzie położyć głowy mamy tutaj wolne pokoje.

 

-Z chęcią skorzystam-podobała mu się ta opcja. Nie musi szukać dobrej karczmy.-Pokoje są darmowe.

 

-Oczywiście, wpisowe i tak daje skarbcu wiele dochodu. Możemy przynajmniej zagwarantować zawodnikom miejsce do spania. Nie spodziewaj się jednak luksusów. Mały pokój z siennikiem. Posiłki musisz załatwiać sobie sam.

 

-Dam radę– wziął klucz podany przez kapitana.

 

-Widnieje na nim numer pokoju, więc ławo go znajdziesz. Żegnaj chłopcze i powodzenia.

 

-Dziękuje, naprawdę dziękuje –Mut nie kłamał. W głosie kapitana wyczuwał życzliwość.

 

Spojrzał na kluczyk. Widniał na nim numer siedem, czyżby dobry omen. Nie miał problemów ze znalezieniem pokoju. Miał farta, było w nim okno. Rzucił plecak obok siennika. Zamknął drzwi i położył się. Trochę jeszcze zostało do pory snu, ale Muta życie nauczyło, że spanie to rzecz z której trzeba korzystać jak najwięcej. Bliżej prawej ręki położył miecz. Średnie ostrze, proste, ścięte na końcu, jednosieczne. Stal barwiona na czarno. Rękojeść prosta, wręcz banalna , bez ozdób, wzorów. Wykonana z kości. Nie ma nawet osłony na dłoń. Koło lewej dłoni nóż. Dębowy trzonek z szerokim ostrzem u nasady ząbkowanym. Zwykle zwisał prostopadle do pleców i Mut posługiwał się nim dzięki odwrotnemu chwytowi. Każda z jego broni miała swoją historię, różną i co tu mówić specyficzną. Z takimi myślami właśnie zasypiał.

 

Obudził się wcześnie rano i nie tylko on. Z pokoi wychodzili też inni zawodnicy. Przecierali oczy z zaspania i ziewali. Mut mógł się przyjrzeć przyszłym przeciwnikom. Większość to byli i obecni żołnierze w wieku około trzydziestu pięciu lat. Nie młodzi, nie starzy w sile wieku. Po ich spojrzeniu widać było, że nie liczą na zwycięstwo. Turniej ściągał ludzi z całego kraju. Samo wystąpienie w nim i pokazanie swoich umiejętności dawało ogromne perspektywy na przyszłość. Szlachcice wynajmowali cię później jako osobistych strażników, władze miasta rekrutowały do straży miejskiej, kupcy do ochrony karawan. Nie mówiąc już, że sama szlachta z chęcią udzielała się w turnieju. Młodzi panicze by zdobyć serca pań, szlachciury by zwrócić uwagę przyszłych możnych protektorów i ci z którymi Mut będzie miał najwięcej zabawy. Wojownicy z pogranicza, gdzie wciąż wrze wojna. Tak, to tam młoda szlachta zjada żeby na walce w obronie rodowych majątków. Z nimi nie będzie łatwo. To będzie walka na śmierć i życie. Nie mówiąc o tym, że wśród wcześniej wspomnianej rzeszy może się znaleźć kilka perełek. Ten turniej to skupisko najlepszych z najlepszych.

 

Każdy z nich poza materialnymi korzyściami liczy na sławę i chęć sprawdzenia się. Nie można też zapomnieć o wygranej. Po co walczyć jeśli nie ma zamiaru się wygrać. Toż to głupota. Mut cieszył się jak dziecko i tak samo nie mógł się doczekać. Jeszcze tylko dwa dni i ogłoszą początek turnieju.

 

No cóż, ale do tego czasu trzeba coś porobić. Postanowił pozwiedzać miasto i załatwić coś do jedzenia. Mut chciał zacząć od wielkiego bazaru, o którym słyszał wiele dobrego.

 

Miasto było ogromne, zanim znalazł drogę zgubił się chyba z dziesięć razy, a pytał o wskazówki chyba z piętnaście. Gdy w końcu dotarł na miejsce stanął jak wryty. Ogrom bazaru powalił Muta. To było żywe morze pełne towarów, ludzi, zapachów i dźwięków. Morze którego nie dało się objąć wzrokiem. Tu przewijali się ludzie z całego świata.

 

Rozmyślanie Muta przerwało burczenie w brzuchu. Kierując się nosem szybko znalazł stoiska z jedzeniem. Napchał się pięcioma pierogami z mięsem. Żołądek już załatwiony, więc można dalej zwiedzać. Od razu przekonał się, że niemożliwością będzie zachowanie pieniędzy. Sam nie wiedział jak, ale zaledwie po przejściu paru uliczek posiadał już damską chustę w piękne fioletowe i zielone smugi dla „wybranki serca” jak to określił sprzedawca, mały nożyk, ładny i dość dobrze wykonany, ale na cholerę mu on. Nie wspominając o paskudnej bufiastej koszuli, którą jak zachwalała krawczyni jest najnowszym krzykiem mody. Za to wesoło spędził czas na kilku małych teatrzykach i występach muzyków. Mut postanowił, że jutro też tu przyjdzie. Co prawda miasto oferowało mnóstwo innych atrakcji, ale na bazarze czuć było niesamowitą atmosferę nieporównywalna do miejsc w których był. Taki żywy i wesoły, wręcz do niego nie pasował. Właśnie miał wracać do swojego pokoju, gdy zauważył większe zbiegowisko ludzi. Miał je zignorować, jednak ciekawość wzięła górę.

 

Mut szturchnął jednego z gapiów. Tłum był zbyt gęsty aby mógł dojrzeć co się dzieje. Cisza którą reprezentowała tłuszcza nie dawała nadziei na nic dobrego. Śmiech zawsze mógł oznaczać wesoły uliczny występ.

 

-Co się tam dzieje?

 

Mężczyzna który się odwrócił miał zimny wzrok i się uśmiechał. Nieprzyjemnie i obrzydliwie. Taki wyraz twarzy widział często na twarzach fanatyków religijnych.

 

-Zabijają potwora, który nigdy nie powinien się narodzić. Naprawiają błąd głupiej matki. Taka potworność nie ma prawa istnieć!

 

Mut ledwo dosłyszał ostatnie zdanie. Przepychał się naprzód roztrącając ludzi dookoła siebie. Kilka kobiet wyzywało go i wygrażało mu. Po przepchaniu się tłum ciało zareagowało instynktownie .Wyciągnął nowo kupiony nożyk i wbił go w rękę ze sztyletem, która leciała w stronę skulonej osoby w szarym płaszczu. Przekręcił krótkie ostrze i wypchnął rękę napastnika ku górze. Zrobił obrót pod ramieniem , dwoma palcami lewej ręki wyrwał żuchwę przeciwnika, wcześnie puszczając nożyk i przytrzymując głowę prawą. Bandyta zawył przeraźliwie upadając na ziemię. Mut potężnym kopniakiem odtrącił wroga dając większe pole manewru nogom. Wreszcie miał kilka sekund , aby spokojnie oszacować sytuację.

 

Czterech mężczyzn , jeden już unieszkodliwiony. Rośli , dobrze zbudowani. Powoli zbliżali się do nich. Ze sposobu poruszania wywnioskował, że są gibcy szybcy. Każdy z nich miał wyciągniętego półtoraka i sztylet na pasku przy udzie. Lekkie , dobrze dobrane pancerze ze skóry i metalowych płytek.

 

-Chłopcze , jeżeli w trybie natychmiastowym opuścisz to miejsce zapomnimy o tym incydencie-miał zimne oczy, oczy zawodowego mordercy. Tłum mógł chcieć śmierci osoby stojącej za Mutem, lecz on tylko dostał zlecenie i chce je wypełnić. Praca jak każda inna. W końcu za to mu płacą– Darujemy ci naszego kolegę. Nic się nie stało, po prostu zachowałeś się bohatersko. No to co, zgoda?.

 

Mówił w bardzo przymilny i przyjazny sposób. Jednak był gotów zabić go w każdej chwili.

 

-Wasza propozycja jest warta rozważenia. –odpowiedział Mut– Jesteście pewni?. Nie macie mi za złe waszego towarzysza?.

 

-Oczywiście! Składam to na karb młodzieńczej brawury.

 

-Z tyłu mam nóż. Na plecach. Z pewnością go widzisz. Na mój znak wyciągnij go-odezwał się do osoby klęczącej za nim-Wiesz co? Naprawdę miła propozycja, ale nie skorzystam. Teraz!

 

Zgrali się idealnie. W chwili gdy wyciągnął miecz zza pleców aby ciąć rozmówcę do przysiadu. Osoba z tyłu wbiła nóż Muta w gardło mordercy podchodzącego z lewej. Ostatniego Mut załatwił robiąc przewrót tak aby się znaleźć za nim i dźgając w plecy. Miecz z łatwością przeszedł na wylot przebijając serce.

 

-Nie wolno lekceważyć młodzieńczej brawury, zadziwiła już niejednego.-mógł sobie darować ten głupi tekst. Zawsze uważał, że jest w nim coś z pozera.

 

Odwrócił się do osoby w płaszczu.

 

-Nic ci nie jest? Coś ci zrobili?

 

-Ranili mnie. Lekko w nogę. Ale mogę chodzić. Zawdzięczam życie. Dzięki tobie. Nie wiem jak. Ci dziękować.

 

Między jej wypowiedzią nastąpiło mnóstwo przerw. Głos miała jakby ktoś otwierał dawno nieużywane wrota, takie stare i zardzewiałe. Pod dość sporym wybrzuszeniu na piersi Mut, mógł stwierdzić, że jest kobietą.

 

-Musimy zmienić miejsce. Tu nie mogę cię dobrze opatrzyć.

 

-Nie wiem. Czy tłum nam …

 

-pozwoli.– dokończył za nią.-O to się nie martw. Nie tylko mieczem dobrze się posługuję.

 

Kobieta w płaszczu wstała. Ależ wysoka dziewucha, ponad dwa metry wzrostu, co najmniej. Wreszcie Mut mógł dobrze się przyjrzeć jej twarzy. Symetryczne rysy, ładne fioletowe usta. Czarna opaska na lewym oku, jak pirat. Prawe nie lepsze. Nie miało źrenicy albo tęczówki, zależy jak kto chce. Za to czarne białko. Czarne białko, dziwnie brzmi. No więc, ładnie kontrastowało z czerwoną żrenicotęczówką. Pięknie komponowało się z długimi czarnymi włosami. Nie można było zapomnieć o ciemnoszarym odcieniu skóry na twarzy.

 

-Patrz i się ucz.

 

Tłum ożywił się. Teraz gwizdał, krzyczał i wygrażał się. Jednak bał się do nich zbliżyć.

 

Czy Mut zdziwił się ujrzawszy kogo ratował. W pewnym sensie tak. Spodziewał się osoby bardziej zdeformowanej i podobnej do potwora. A ona z samej twarzy była wręcz atrakcyjna. Chodź rzeczywiście dość nieludzka. To właśnie skołowało Muta. Czarodziejki zachodząc w ciąże muszą bardzo uważać, ich dziecko zwykle posiada potencjał magiczny. W zależności od płodu ich magię trzeba w jakiś sposób kontrolować i poskramiać w przeciwnym wypadku dochodzi do deformacji i trudności z urodzeniem. Żony magów nie posiadające mocy muszą mieć zapewnioną opiekę mężów lub innych czarodziei. Zdarza się też , że w niemagicznej rodzinie rodzi się dziecko z potencjałem. Na szczęście takie przypadki są szybko wyłapywane i zapewniana jest odpowiednia pomoc. Jednak nie zawsze lub za późno i rodzą się potwory. W przypadku swojej uratowanej księżniczki Mut sądził że ciążę odkryto za późno, ale jakiś świetny mag nieźle się spisał ratując dziecko.

 

No nic, trzeba się zająć wrzawą, nie ma czasu na rozmyślania pomyślał Mut. Odebrał swój nóż i przystanął przy osobie z wyrwaną żuchwą. Cały czas się rzucała i wrzeszczała. Dobry zabójca sądząc po kompanach, ale nie przywykły do bólu. Już dawno powinien uciec. Mut tego nie lubił, wręcz nienawidził, ale jak zabijać to do końca. Złapał krzykacza za włosy i poderżnął gardło. Czyste cięcie, nie rzucał się długo. „Jego księżniczka” nawet nie zareagowała, dziwne mogła przywyknąć do wyzwisk i nietolerancji ale tak brutalny mord rusza nawet doświadczonych żołnierzy którzy widzieli na wojnie już nie jedno. A zresztą to nie sprawa Muta, nie wiedział co ta dziewczyna przeszła. „Jego księżniczka” nie zareagowała, ale tłuszcza już tak. Znów zamilkł, tylko tym razem ze zgrozy. Czas ich rozpędzić. Zbliżył nóż do twarzy i z głośnym mlaśnięciem zlizał krew z ostrza.

 

-Won!- wydarł się.

 

O mało się nie podeptali uciekając. Paniki nie było, ale to że Mut następował na nich trzymając „swoją księżniczkę” za rękę nie pomagała. Chciał się jak najszybciej oddalić z tego miejsca. Nie miał ochoty użerać się ze strażą miejską. Cud, że się tam nie pojawiła już wcześniej.

 

Szybko uciekli jak najdalej od bazaru. Znaleźli miejsce w jakiejś uliczce pomiędzy budynkami. Było tam mnóstwo pustych skrzyń

 

– Usiądź, opatrzę ci ranę– wyglądała jakby chciała protestować , ale zrezygnowała.– Nie marudź. Chwila i po krzyku.

 

Ściągnęła kaptur i rozpięła płaszcz. Widać było na jej szyi ogromną poziomą bliznę, stąd te kłopoty z mówieniem. Ubrana była dość prosto, koszula i spodnie w szarozielone kolory. Miała bardzo ponętną figurę. Nie rozumiał tych ludzi, była inna ale na pewno nie brzydka. Cóż inność zawsze była piętnowana. Wrócić jednak musiał do rany. Krew sączyła się z prawej nogi. Plama na spodniach nie była imponująca. Nie było to groźne , ale trzeba to opatrzyć. Podwinął nogawkę, tak jak myślał piszczel nienaruszony, tętnica też, zraniony tylko mięsień. Mut niemal z błogą radością podarł bufiastą koszulę. Darcie jej w odpowiednie kawałki sprawiało sadystyczną przyjemność.

 

-Jest bardzo ładna. Nie żal ci?– spytała „jego księżniczka”.

 

-Ani trochę– uśmiechnął się zaciskając opatrunek, przejechał dłonią po jej nodze. Wężowa łuska i do tego czarna, lubił ten kolor.

 

-Dziękuje ci. Jeszcze raz.

 

-Nie ma za co. Mam dużo czasu, może ci potowarzyszę.

 

-Będę zobowiązana. Muszę jeszcze coś kupić.

 

Z powrotem założyła płaszcz i kaptur. Niesamowite co za kobieta o żelaznych nerwach i grubej skórze.

 

-Nie boisz się ,że możemy mieć problemy ze strażą miejską.

 

-Bazar rządzi. Się swoimi prawami. Gdy odchodziliśmy. Już kupcy ze. Straganów zbierali ludzi. Aby pozbyć się ciała. Nie lubią gdy. Ktoś wtyka nos. W ich sprawy.

 

Widać że już dawno nie splatała tak długiej wypowiedzi. Pomiędzy częściami zdań następowały długie przerwy. Głos miała zgrzytliwy potwornie, ale Mutowi wcale to nie przeszkadzało.

 

-Jeśli tak mówisz, to ci wierzę. Tak poza tym kim byli ci ludzie, którzy cię napadli?

 

-Nie wiem. Mój ojciec jest. Bogaty, mam przez. To wielu wrogów.– musiał naprawdę kochać jej matkę. Samo przekonanie maga by ratować dziecko było nie lada wyczynem. Ojciec, którego można pozazdrościć.-Nie podoba im się. Że potwór obraca. Się w towarzystwie.

 

-A co z matką?

 

-Zmarła przy porodzie.

 

Kobieta o stalowych nerwach. Wszystkie te bolesne rzeczy powiedziała z obojętną miną. Na bogów, samą siebie nazwała potworem. Nie chciał wiedzieć co „jego księżniczka”

 

Przeszła w przeszłości. Na pewno nie było to nic przyjemnego.

 

Mut postanowił przestać wypytywać ją o bolesne rzeczy. Skupił się na tym co mogło mu się przydać. Topografii miasta, turnieju, ciekawostkach o rządzących. Praktycznie to pozwalał mówić swojej „księżniczce”. Rzadko wtrącał kilka uwag. Zwykła rozmowa , albo inaczej możliwość wypowiedzenia się dawała jej niesamowitą radość. Mut nie brzydził się nią, nie popędzał i nie przerywał. Od czasu do czasu podnosiły się jej kąciki ust.

 

„Jego księżniczka” właśnie „księżniczka” rozmawia z nią już dość długi czas, a nadal nie wie jak się nazywa. Dobrze tylko jak w delikatny sposób je wydobyć.

 

-Nie jesteś stąd. Umiesz walczyć. Bierzesz udział. W turnieju. Jak się nazywasz? Przepraszam że. Tak późno. Się o to pytam.

 

Wybawiła go z tego przykrego obowiązku jak na zawołanie.

 

-Nic nie szkodzi. Jestem Mut, biorę udział w walkach mieszanych. Ale jak ci na imię?

 

-Keirorin.

 

-To z języka Ner wu. Jeśli się nie mylę znaczy rosiczka.

 

-Dużo wiesz.– Keirorin, masz naprawdę nerwy ze stali. Właśnie pochwalił się znajomością języka którym posługiwali się około dwóch tysięcy lat temu. Ciekawe skąd ty go znasz „księżniczko” ?

 

-Ojciec miał dużo. Humoru, że mnie tak nazwał. Wracając do ciebie. Pochodzisz z arystokracji?

 

-Nie, mój ojciec był parobkiem, a matka córką młynarza.

 

-Nie wyglądasz. Nie mówisz. Jak ktoś z ludu.

 

-Uciekłem z domu w wieku dwunastu lat. Od tego czasu wiodłem ciekawe życie, które wiele mnie nauczyło.

 

Mut rzadko mówił innym o sobie tak wiele. Cóż, jednak skoro Keirorin była tak otwarta dla niego, trzeba się odwdzięczyć tym samym. Postanowił jednak skończyć ze zwierzaniem się. Powrócili do niezobowiązujących tematów.

 

Mut nie chciał się rzucać w oczy, to jednak podobnie jak z zakupami okazało się niemożliwe. Keirorin ze swoim wzrostem, nawet z zakrytą twarzą zwracała uwagę. Zatrzymali się przed jakąś bielarnią. Wszędzie zwieszały się wiązki ziół. Gdy weszli do środka było jeszcze lepiej. Przede wszystkim półki, mnóstwo półek pełnych maści, mieszanek ziołowych, kremów, proszków i mikstur. „Jego księżniczka” była biedna. Mut był na styk z sufitem, a ona musiała się garbić. Obstawiał, że często jej się to zdarza. Cud ,że garbu nie dostała. Za ladą w rogu siedziała zasuszona babuleńka.

 

-Jak tam zdrówko moje dziecko? Co to za przystojnego kawalera przyprowadziłaś?

 

-Witaj babciu. Co u ciebie?

 

-Dobrze, chociaż zdrowie już nie te. W stawach łupie, woda w kolanie i w boku coś mnie kłuje. Nie wspomnę, że rzęzi mi w płucach. Najważniejsze, że umysł wciąż bystry. A ty kawalerze, co cię tu sprowadza?

 

-Nic, jestem tu tylko jako towarzystwo.

 

-Nie bój się dzieciaku już ja ci coś znajdę, włosy masz jakieś marne, nie chcą rosnąć, nie martw się coś ci znajdę. Marni tak jakoś wyglądasz, to na pewno kłopoty z trawieniem. Babunia coś znajdzie i się poprawisz. Dobrze na razie cię zostawię, później do ciebie wrócimy. Co dziewuszko, chcesz to co zawsze?

 

-Tak, poproszę.

 

Babunia wyciągnęła spod lady trzy słoiczki z białym kremem. Keirorin wyciągnęła mały mieszek i położyła przed starowinką. Ta jak na wodę w kolanie, bolące stawy, rzężenie w płuc/ach i kłucie w boku zadziwiająco szybko go schowała.

 

-Stosuj go z umiarem, ciężko zdobyć składniki. Teraz ty młodzieńcze. Regularnie się wypróżniasz. Młodzi nie wiedzą jakie to ważne. Regularne wypróżnianie jest niezbędne dla dobrej pracy jelit. Nie miałeś ostatnio zatwardzenia.

 

-Nie, nie miałem.

 

I tak dalej i tak dalej, rozmowa ciągnęła się bez końca. Mut w życiu nie czuł się tak zbrukany. Babunia wyciągnęła niego każdy wstydliwy szczegół dotyczący jego ciała i to jeszcze przy „jego księżniczce”. Później musiał się wykłócać z nią o to, że niczego nie potrzebuje. To była epicka bitwa, warta zapamiętania. Można powiedzieć, że nikt nie wygrał. Babunia atakowała, a Mut się bronił. Skończyło się tylko na cholernie drogiej maści na ból mięśni. Cholerne miasto i cholerni ludzie. Nie dadzą jego pieniążkom spokoju. Jednak w końcu udało im się wyjść.

 

-Straszna kobieta, zamęczyła by pułk wojska.

 

-Lubię ją. Nie brzydzi się. Mnie.

 

-Po co w ogóle tu przyszliśmy.

 

Po raz pierwszy dzisiejszego dnia zauważył na jej twarzy jakieś większe emocje. Fioletowe rumieńce, dziwnie wyglądały. Przestępowała z nogi na nogę. Zawstydzenie w jej wydaniu dziwnie wyglądało.

 

-Widziałeś. Przy opatrywaniu. Swędzi. Mam wylinkę.

 

-Przyjdziesz na turniej-szybko wolał zmienić temat– Miło będzie mieć choć jednego kibica.

 

-Postaram się.

Rozmowa szła dalej w kierunku nieistotnych spraw. Odprowadził ją do dorożki, grzecznie się pożegnał i postanowił wrócić do swojego pokoju. Pomijając morderców to był naprawdę miły dzień. Po drodze wstąpił do łaźni, aż tak nie śmierdział ale mieszanina darmowych próbek, potu i krwi dawała intensywny i ciekawy zapach.

 

 

 

Mut w końcu się doczekał. Turniej się rozpoczął. Postawiono cztery ogromne tablice dla zawodników z różnych konkurencji. Miał szczęście, będzie walczył jako jeden z pierwszych z niejakim pułkownikiem Rydewartem, a jak wygra to… nieważne. Nie można wybiegać za bardzo w przód bo można się przeliczyć.

 

Zanim jednak zacznie walczyć, trzeba pójść wysłuchać przemówienia króla do zawodników i gawiedzi. Udał się w kierunku pola turniejowego, a wraz z nim inni. Każdy się na niego dziwnie gapił. Zwyczaj wymagał by się stawić w zbroi i wyposażeniem w jakim będzie się brało udział. Mut tradycje szanował i się dostosował. Czarna dobrze przylegająca do ciała koszula, specjalnie wzmocniona w strategicznych miejscach elastycznymi płytkami(serce, wątroba itp.). Topora i miecza nie zatrzyma ale zbłąkaną strzałę już tak, o dobry metal. Naramienniki, oczywiście z najlepszej stali. Szeroki pas ze skóry do którego została przymocowana pochwa z nożem. Czarne spodnie, dość workowate włożone do czarnych butów, te zaś z dobrze skrojoną podeszwą wzmocnioną metalem i pokrytą specjalnym rodzajem gumy, aby nie stukały. Jeszcze trzeba wspomnieć o czarnych nagolennikach. Jego gust może wydawać się monotematyczny, ale on naprawdę lubił ten kolor.

 

Wszyscy zawodnicy wyszli na ogromny plac przed zamkiem. Z boku już czekały małe płotki, mające odgrodzić zawodników. Było ich dość sporo, Mut szacował, że około trzysta pięćdziesiąt do czterystu. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, jeszcze trochę a zacznie się maniakalnie śmiać.

 

Król wszedł na wcześniej przygotowane podium. Wraz z nim dwie córki. Mut nigdy żadnego króla nie widział, ale ten wyglądał jak z jego wyobrażeń. Brodaty, mocarny o dumnym spojrzeniu ze złotą koroną i czerwoną peleryną, bogato ubrany z mieczem tak pięknie zdobionym, że musiał ważyć dwa razy tyle ile powinien. Wypisz wymaluj król z obrazka.

 

-Wojownicy-przemówił. Głos pełen dostojeństwa– Zebraliście się tu nie dla pieniędzy i sławy. Kierowała wami duma i żądza walki. Od niepamiętnych czasów mężni wojowie ścierali się na niezliczonych polach bitew. Miecz przeciwko mieczowi, zbroja przeciwko zbroi, siła przeciwko sile, umiejętności przeciwko umiejętnością. To uświęcone pole walki wojowników.-ależ żeś chłopie dowalił. W całym tym tłumie może jest jedna lub dwie osoby które w to wierzą.-Nie przeciągając, turniej uważam za otwarty.

 

Podniosła się wrzawa wśród zawodników i kibiców. Mut przyłączył się do reszty, radośnie wykrzykując dźwięki bez ładu i składu. Odgłos trąb uciszył wszystkich. Ponownie przemówił król.

 

-Niech rozpoczną się pierwsze walki!

 

Tłum się cofnął. Pachołkowie jak na komendę ruszyli do płotków. Szybko wbijali je w ziemię. W godzinę zmontowali cztery areny z wytycznymi polami. Na jednej arenie będzie toczyło się kilka pojedynków jednocześnie. Heroldzi właśnie wywoływali zawodników.

 

-Pułkownik Rydewart Mor stoczy walkę z Mutem najemnikiem. Udajcie się na trzecie pole.

 

Oboje wyszli przed szereg. Mut od razu nie spodobał się kibicom. Brzydki nie był, ale inny. Pułkownik Rydewart na zasadzie przeciwieństwa przypadł im do gustu. Wysoki, przystojny w galowym mundurze. Prosty miecz przy boku, stosowany przez zwykłych żołnierzy utożsamiał go ze zwykłymi żołnierzami, tym samym prostym ludem. Od razu mu się nie spodobał. Było tu też rzesze żołnierzy na przepustce, więc już w przedbiegu miał poparcie tłumu. Gdy szli z Mutem wrednie się uśmiechał i patrzył na niego jakby miał walczyć z dzieckiem. Poniży cię skurwysynie przed wszystkimi.

 

Na polu czekał już na nich sędzia. Mieli zaszczyt być obserwowani przez króla i jego dwie córki. Los nie poskąpił im urody. Obie długowłose, smukłe i atrakcyjne. Jedna emanowała władczością i dostojeństwem, druga wydawała się przepełniona niewypowiedzianym smutkiem.

 

-Panowie liczę na dobrą walkę. Zaprezentujcie się z jak najlepszej strony. Król patrzy.-to było tylko do nich-Życzcie sobie powodzenia.

 

Podali sobie ręce.

 

-Powodzenia.

 

-Powodzenia.

 

Pułkownik Rydewart nie przyjął postawy szermierczej, podszedł najpierw do króla i jego córek. Przyklęknął na jedno kolano i wbił miecz w ziemię. Mut był spokojny, bardzo spokojny. Nie dał się zrównoważyć lekceważeniem.

 

-Składam podziękowania Waszej Wysokości i jego pięknym latoroślą. Skromny sługa prosi o pobłogosławienie swojego ostrza i wyrazy otuchy dla żołnierza armii Waszej Miłości.

 

-Pułkowniku nie idziesz na straceńczą misje, jesteś w trakcie turniejowego pojedynku. Okaż szacunek rywalowi.

 

-Szacunek Wasza Miłość toż to najemnik, łachmyta bez honoru. Słyszałeś psie, pokłoń się za przykładem pana.

 

Mut był spokojny, w walce nic nie może wyprowadzić cię z równowagi. Jednak nie podobało mu się to co mówił. Spokój pozostał ale tolerancja się skończyła. Została poświęcona na pogardliwy sposób bycia, na obelgi prosto w twarz nie starczyło. Sędzia nie wiedział co ma zrobić. Nawoływał Rydewarta do zaprzestania i podjęcia walki. Ten jednak dalej się rozkręcał. Mut zdołał się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy o swoich krewnych. Jakoś to go nie ruszyło. Księżniczki wydawały się z gorszone. Król tylko stał i słuchał. Zachowywał kamienną twarz, jakby czekał aby zobaczyć co zrobi. A on… on też podszedł do króla.

 

-Panie-coś to słowo ciężko przechodziło mu przez gardło– zasady turnieju mówią, że walka toczy się do poddania się lub utraty przytomności przez jednego z zawodników. Również zaznaczenie śmiertelnego ciosu jest uważane za wygraną.

 

-Zgadza się-odpowiedział król z nutką zainteresowania.

 

-Tak długo jak używam miecza i noża, broni które widnieją pod moim imieniem na tablicy zawodników nie można przerwać pojedynku.

 

-Klękaj jak mówisz do króla psie– wtrącił się Rydewart

 

-Wszystko co mam przy sobie i przeciwnik o tym wie może zostać użyte w walce.

 

-Zgadza się-powtórzył król.

 

-Dziękuje, tyle mi wystarczy. Stawaj Rydewart! Kończmy tę farsę.

 

Rydewart chyba zauważył zmianę w zachowaniu Muta bo wreszcie przyjął postawę szermierczą. Zaczął się prawdziwy pojedynek. Tak to można by było jeśli ktoś chciałby być miłym. Mut nie miał najmniejszego zamiaru. Zmiażdżył i poniżył Rydewarta w dwie minuty. Najpierw wyciągnął i schował miecz, z taką miną jakby zastanawiał się czym ukarać dziecko i postanowił, że gołe dłonie wystarczą. Pułkownik tak się zdenerwował, że chciał załatwić go jednym cięciem znad głowy. Wystarczyło wyciągnąć nogę do przodu i zrobić półobrót. Później chwycił go za nadgarstek i drugą ręką wypchnął mu łokieć. Miecz wyleciała mu z ręki. Mając proste ramiona sprowadził go całkowicie na ziemię. Chwycił za włosy. Najnowsza moda na długie, była niepraktyczna. Lepiej strzyc się na krótko jak Mut. Mało kto zdaje sobie sprawę jak bolesne jest wyrywanie włosów i jaką ma skuteczność w trakcie walki. Może nie jest honorowe, ale doskonale nadaje się do szybkiego pokonania przeciwnika. Dwa szarpnięcia i stracił ochotę do stawiania oporu. Później wykręcał mu uszy(też niedoceniane) tak długo, aż się popłakał i poddał. Nie przysporzył sobie tym fanów. Pole walki opuszczał w ciszy i ze skonfundowanym sędzią.

 

Następne dwie walki były ciekawsze. Odbyły się pod wieczór. Najemnik z korbaczem, silny ale szybko się męczył. Załatwił go stając za nim i przykładając nóż do gardła .Strażnik miejski z halabardą był bardziej wymagający .Broń tańczyła w jego rękach i to go zgubiło. Tak wirował starając się trafić Muta gdy ten lekko odskakiwał, aż stracił równowagę. Mut złapał za drzewiec halabardy i cięciem tępą stroną miecza w biodro wygrał pojedynek. Podczas drugiej walki zauważył Keirorin w tłumie. Udało mu się puścić do niej oko. Później miał okazję z nią pogadać. Zabierała go na inne pojedynki i prosiła by komentował dla niej walki. W sumie nie przeszkadzało mu to , tylko odwykł od mówienia. Oprócz tego na sam koniec każdej walki pytała go o jedną rzecz. Czy wygrałby tę walkę. On zawsze odpowiadał, że nie wie. Pojedynek, walka, starcie zawsze kończy się wygraną. Obojętnie kogo. Jest to wiadome każdemu idiocie i nie trzeba tego wyjaśniać. Wygrana zaś składa się z wielu części. Umiejętnościami, liczbą posiadanych technik, szybkością, siłą, zręcznością, kondycją, gibkością, elastycznością oraz setką innych cech wymienianych w podręcznikach fechtunku. Jest jednak jedna rzecz o której wszyscy zapominają. Nazywa się ona szczęście. Tak to jest potęga która potrafi odmienić wszystko. Zmieniać losy zwykłych ludzi, królów czy choćby całego świata. Odmieniać naturalny porządek świata. Dać wygraną amatorowi w pojedynku z mistrzem. Oto przykład. Mistrz może mieć umówioną walkę. Dzień przed rozchorować się. Dobra grypa rozłoży każdego. Nawet jeśli się stawi, nie będzie mógł podnieść miecza. Lub inny. Poślizgnąć się w trakcie walki, a amator to wykorzysta. Mut był raz świadkiem, gdy jego były kompan średni w mieczu, ale zmyślny jak cholera w pijackim stanie naraził się jednemu z Nugeln. Co skończyło się wyzwaniem na pojedynek na śmierć i życie. Po przebudzeniu z pijackiej maligny klął na czym świat stoi. Nie ma co się dziwić. Nugeln wychowywani od dziecka ma rasowych morderców. W swoim życiu przechodzili rygorystyczny trening i mnóstwo prób. Podobno żeby stać się prawdziwymi Nugeln muszą zabić niedźwiedzia zwykłym nożem, aha i całe życie spędzają w celibacie. To właśnie była ostatnia deska ratunku na której skupił się jego kompan. Na swój pojedynek wynajął trzy najładniejsze prostytutki z miasta. Gdy zaczęli walczyć wszystkie zrzuciły ciuszki. Nugeln nie wiedział gdzie patrzeć i przegrał. To też było szczęście, ale połączone ze strategią. Zawsze mógł zignorować je. Dlatego Mut nie był w stanie odpowiedzieć Keirorin tak lub nie. W czasie walki wszystko jest możliwe, a szczęście może odwrócić się do każdego i zaważyć o zwycięstwie.

 

Coraz lepiej poznawał Keirorin. Była bardzo błyskotliwa i wykształcona. Praktycznie większość czasu pomiędzy walkami spędzał z nią. Nie mógł się jednak dowiedzieć czegoś więcej o osobistych sprawach ponad to co już wiedział.

Turniej ciągnął się dalej. Mut walczył jeszcze jeden raz. Ta walka nie była zbyt ciekawa, przeciwnik był mierny. Żałował, że nie udało mu się trafić na kogoś dobrego. Po walkach które był w stanie poobserwować znalazł kilku takich. Najpierw jeden z pograniczników, Murger z Wernenten. Walczył potężnym dwuręcznym mieczem. Nie był zbyt gibki, ale jego prosta technika połączona z intuicją i to że po żadnym pojedynku nie wyglądał na zmęczonego było dość imponujące. Następny, Gurgir osobisty ochroniarz jakiegoś tam szlachetki. Dech w piersiach zapierało jak fechtuje z doświadczonym miecznikiem za pomocą młota bojowego by w odpowiedniej chwili zadać uderzenie z całą siłą i zatrzymać tuż przed twarzą. Jednak wszystkich nakrywał czapką kolejny pogranicznik hrabia bez ziemi Lurden deno Werti Gusima. Walczył wielką żelazną maczugą z guzami i grotem, który pozwalał mu posługiwać się nią jak włócznią. Hrabia Lurden był postawnym mężczyzną o głowę niższy od Muta. Miał spory brzuch, ale to go ani trochę nie spowalniało. Był ruchliwy jak diabli i silny. Barki, ręce, nogi miał jak ze stali, pod brzuchem też pewnie znajdowały się mięśnie. Po pojedynkach które stoczył na oczach Muta wiedział, że ujawnił ledwo mały ułamek umiejętności. Poza nimi trzema można był znaleźć jeszcze wiele innych. Turniej miał się toczyć jeszcze tydzień. Zawodnicy tworzyli małą armię. Nie było możliwości by ktoś mógłby obejrzeć choćby wszystkie ciekawe walki. Mut zajrzał także do bukmacherów, by zobaczyć kto wygrywa i według innych ludzi jest dobry. Poza jego faworytami byli jeszcze jakiś Krug i Selzoro. Po usłyszeniu tego drugiego imienia Mut nie wytrzymał. Jednak nadal był dzieckiem. Wydał dziki okrzyk szczęścia. Zakładający się popatrzyli się zgorszeni. Wybiegł z budynku w podskokach. Selzoro jego dzisiejszy przeciwnik. Nie wiedział jak wygląda i walczy. Nie znał sposobu jego myślenia. Wielka niewiadoma. Wiedział tylko jedno, ludzie stawiali na nich w stosunku jeden do jednego. Co prawda Mut mało co pokazał ze swoich umiejętności, ale notowania i tak dawały nadzieje na ciekawą walkę. Nieważne, teraz musi się skupić na przygotowaniach. Przeżył tylko dla tego, że nigdy nikogo nie lekceważył. Zawsze starał się być maksymalnie skupiony. Tą gorzką lekcję dostał podczas swojej piątej w życiu potyczki. Jego kompania likwidowała zbuntowanego szlachcica, który łupił sąsiadów. Mut po przejściu bez większych obrażeń wcześniejszych starć poczuł się jak nieśmiertelny i przestał myśleć. Popisując się i bezmyślnie zachowując dostał w bok widłami. Rana zadana przez zwykłego chłopa i zakażenie oduczyły go tego i dały niezłą nauczkę. To była gorycz która po przełknięciu wzmacniała.

 

 

 

Był spokojny, wyciszył się jak zawsze. Nieważne jak bardzo był rozemocjonowany przed walką. Gniew, radość, nienawiść, szczęście czy złość zostaną, ale on nauczył się je tłumić i tym samym wzmacniać naturalne zdolności. Na wierzchu pozostaje tylko spokój i umiejętności, no i szczęście. Nikt go tego nie nauczył, sam to wymyślił i się do tego stosował.

 

Tłum czekał w napięciu. Mogli go nie lubić, co nie znaczyło, że nie był jednym z faworytów. Mut przyszedł trochę wcześniej niż o ustalonej porze. Nie tylko on, król też. Zauważył nawet Keirorin stojącą za kibicami. Z jej wzrostem nie miała problemów z oglądaniem. Nikt jej nie zasłaniał. Selzoro nareszcie się zjawił. Mut mógł mu się wreszcie przypatrzyć i oszacować. Na pewno szlachcic, rzadko kogo stać parającego się zabijaniem za pieniądze stać na złoconą zbroję łuskową. Z postury zwyczajny, ani niezbyt rosły, ani karzeł. Twarz o ostrym profilu i dymnym spojrzeniu. W prawej dłoni dzierżył kiścień, taki zwyczajny, prosty ale dobrze wykonany. W lewej drewnianą tarczę obitą metalową listwą na krawędziach i wzmocnionych środkiem wyposażonym w kolec.

 

Skłonił się królowi, bez przesadnej uniżoności, raczej z przyzwyczajenia. Przyjaźni skinął głową Mutowi, ten odpowiedział tym samym. Kibice czekali z niecierpliwością, co będzie się działo dalej. Pojedynek świetnie się zapowiadał. Selzoro był obojętny i niczego po sobie nie okazywał, a przynajmniej się starał. Po oczach poznać można było, że się cieszy. Trzeba zawsze patrzeć na oczy. One nigdy nie kłamią. Sędzia w końcu zaczął.

 

-Walka odbędzie się pomiędzy bratankiem króla Selzoro Vamintem, a Mutem najemnikiem. Za złamanie zasad grozi dyskwalifikacja. Walkę czas zacząć!

 

Bratanek króla no nieźle, to dlatego król zjawił się osobiście, a Mut już myślał, że go zainteresował. To i tak nie ma znaczenia, liczy się tylko walka, mógłby być nawet i córką, on Itak zamierzał wygrać. Puścił oko do Keirorin , to był już chyba ich zwyczaj i skupił się na wrogu.

 

Stali od siebie oddaleni o trzy metry. Oceniali się wzajemnie. Ich ciała wykonywały setki niedostrzegalnych ruchów. Poruszenie nogą, głębszy wdech, lekki ruch szyi i wiele, wiele innych.

 

Nagle! Ta chwila, ruszają na siebie w szybkim doskoku. Mut wyprowadził ciecie na ukos z prawej, Selzoro potężny zamach w jego odsłonięty bok. Błyskawicznie wycofał cięcie i obniżył pozycje do klęku. Udało się, kula przeleciała ze świstem nad jego głową. Kiścień jest bronią dość specyficzną. Zadaje ogromne obrażenia i jest łatwa w posługiwaniu się. Ale, właśnie zawsze jest to ale. Nikt nie lubi tego słowa. Odbiera ono całą perfekcję, zwłaszcza wypowiadane z odpowiednim akcentem. „Mamo mogę iść się pobawić” Pyta dziecko. Mama odpowiada „Dobrze, ale najpierw mi w czymś pomożesz” Wiadomo, dzieciak nic ciekawego dzisiaj nie zrobi. Wracając do kiścienia i jego słabości. Przede wszystkim musi być ciągle w ruchu i potrzeba do tego wielkiej siły. W chwili gdy uda się zablokować kulę lub uchylić jest się praktycznie bezbronnym i ktoś ci może łatwo zadać obrażenia.

 

Mut właśnie myślał, że znów szybko skończy pojedynek, ale miło się zawiódł. Selzoro po nieudanym ataku nie stracił równowagi. Przedłużył go robiąc obrót w miejscu, przy tym krawędzią tarczy odbijając pchnięcie Muta. Oboje szybko odpuścili walkę w zwarciu szybkim odskokiem.

 

Był dobry cholernie dobry, już dawno Mut Noe walczył z kimś tak świetnym. Szybki, pomysłowy i posiadał doskonałą technikę. Tak wiele zdołał się dowiedzieć z jednego ataku, krótkiej chwili. Musiał go przetestować. Najpierw siła fizyczna. Ruszył na Selzoro bez finezji. Mieczem młócąc jak cepem. Ten łatwo to blokował za pomocą tarczy i o to chodziło. Miecz Muta nie był zwyczajny, choć wyglądał na lekki ważył tyle co maczuga i to jedna z tych większych. Trzeba dodać na marginesie, że jej właściciel posługiwał się nim jakby był patykiem. Sumując te dwie siły tarcza po takim ataku wyglądała jakby miała scysję z toporem.

 

Selzoro spełnił jego oczekiwania. Mut może trochę przesadził. Ręka trzymająca tarczę strasznie drżała. Teraz jednak trzeba zobaczyć jaki jest w ataku. Znów ruszył tym razem delikatnie, szybko i z techniką. Zwody, piruety, sztychy i cięcia. Gdyby to była walka na śmierć i życie dawno by zginał. Był wychowany na pojedynkach, Selzoro nigdy nie walczył naprawdę, nie wykształcił w sobie tego czegoś potrzebnego do przeżycia. Był jednak świetny, wręcz genialny. Dawno nie spotkał kogoś takiego. W swoim krótkim życiu szybko osiągnął mistrzostwo w zabijaniu. Był w stanie to zrobić spędzając dzień za dniem na polach bitew. Każdą wolną chwilę poświęcał na samodoskonaleniu. Nie miał nauczycieli. Do wszystkiego doszedł sam. Mówiąc wprost Selzoro choć świetny nie był przeciwnikiem dla Muta. Chyba tylko hrabia jest dla niego rywalem. Nasuwa się więc pytanie, po co bierze udział w turnieju. W sumie chodzi o pieniądze. Musi się gdzieś udać, a bez pieniędzy nie da rady. Oprócz tego jest jeszcze jeden powód. Nikt tu nie jest dla niego przeciwnikiem, ale zawsze może się tu pozbyć swoich niedoskonałości. W trakcie walki z innymi chciał podnieś sprawność lewej ręki, tej słabszej.

 

Podczas tych rozwodów Selzoro przejął inicjatywę. Atakował coraz zacieklej. W jego oczach było widać, że zrozumiał iż nie ma szans wygrać. Mimo to się nie poddał. Już wyszedł poza swój poziom. Zasługujesz na mój szacunek bratanku króla pomyślał Mut. On też podkręcił tempo. Dla widzów starcie musiało wyglądać na coś niesamowitego. Kiścień i miecz co chwilę się zderzały. W pewnych momentach szły nawet iskry. Selzoro stracił tarczę w przemyślnym frontalnym ataku. Teraz co chwilę zmieniał ręce, ryzykowna taktyka, ale przez to stawał się bardziej nieprzewidywalny. Mut też spełniał swój cel. Lewa ręka zmniejszała przepaść od dominującej. Ta walka go spełniała, ale nic co dobre nie trwa wiecznie. Każdemu kończy się siła i nic na to nie poradzisz. Oddech Selzoro stawał się coraz bardziej nierówny. Mut nie miał zamiaru wygrać przez zmęczenie, to hańba dla obu walczących. Selzoro nie zasługiwał na taką przegraną.

 

Wykorzystał jedną z nielicznych luk i skrócił dystans, gdy ten zadawał uderzenie z góry. Zaatakował płazem miecza w łańcuch. Kiścień stracił możliwość skoordynowanego ruchu. Mut zakręcił młynka i okręcił tym samym miecz w łańcuch. Wyszarpnął broń Selzoro jednym zdecydowanym ruchem. Niemalże w tym samym momencie drugą ręką wyciągnął nóż. Miał czyste pole ataku i wyprowadził go. Czubek noża znalazł się milimetr od grdyki. Koniec, walka skończona.

 

-Wygrywa Mut Najemnik-odezwał się sędzia.

 

Selzoro upadł. Król zaklaskał. Widzowie wydali dziki okrzyk. Już się nie liczyło kto jest ulubieńcem, a czarna owcą. Rzemieślnicy, rolnicy, a wielu się zjechało na turniej, szlachta choć nieliczni z nich mieli pojecie o tańcu wojowników pieli z zachwytu. Instynktownie wyczuwali takie rzeczy.

 

Mut wyciągnął rękę w kierunku Selzoro.

 

-Szanuje twoją siłę. To był zaszczyt być twoim przeciwnikiem. Zaiste, twoje umiejętności są wielkie.

 

Po krótkiej chwili wahania odwzajemnił gest. Pomógł mu wstać. W uchwycie podnieśli ręce do góry. To była piękna walka, warta zapamiętania

 

 

Zachwycająco grali. Zespół muzyczny się starał. Ich muzyka oddawała atmosferę wieczoru. Wesoła i w pewien sposób spokojna. Gwiazdy błyszczały na niebie. Przyjęcie przygotowano w ogrodzie samym centrum. Był to wielki plac wysypany żwirem. Ustawiono na nim namiot otwarty z czterech stron. W środku stoły uginały się pod naporem przekąsek. Większość z nich Mut nie był w stanie nazwać. Co nie przeszkadzało mu w próbowaniu ich. Były przepyszne. Szybko zwinął tyle jedzenia ile mógł na dwa talerzyki i zaszył się wśród żywopłotów i kwiatów.

 

Po wygranej walce z Selzoro stoczył jeszcze kilka pojedynków. Nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jego przeciwnicy walczyli wręcz desperacko. Wszyscy trzymali dość wysoki poziom. Ich styl walki był połączeniem intuicji i podstawowych technik. Bardziej niż na pojedynkowiczów wyglądali na żołnierzy. Do tego nie mógł się oprzeć wrażeniu jakby już ich spotkał. Mniejsza z tym. Z łatwością dostał się do ćwierć finałów. Razem z nim przeszli hrabia Lurden, Krug, Murger, Gurgir, Melto z buzdyganem, Kapis walczący dwoma sierpami.

 

Tu dochodzimy do przyjęcia. Król na sam koniec turnieju dzień przed ostatnimi walkami postanowił urządzić przyjęcie. Zaprosił wszystkich zwycięzców z każdej konkurencji. Mut chciał czy nie chciał musiał się stawić. Nie miał ochoty uczestniczyć w tej orgii próżności i bogactwa. Nie tylko on, poza hrabią w walkach mieszanych nie przeszli żadni szlachcice. Wszyscy wytykali ich palcami. Młode arystokratki podchodziły do nich i śmiały się z niewiadomo czego. Nerwica brała człowieka. Na dodatek nikt nie czuł się dobrze w uroczystych strojach. Wszystkie te kubraki, szarfy, pasy, szale i peleryny uwierały człowieka i nie dawały oddychać. Inni zawodnicy od razu poszli za przykładem Muta, tylko od czasu do czasu łączyli się w grupki. To byli naprawdę mili i na swój głębocy ludzie. Każdy z nich serdecznie odniósł się do niego. Jego młody wiek ich nie denerwował. Ciekawiło go jakby zareagowali wiedząc o jego przydomkach. W rozmowach starali poruszać się tylko nieistotne tematy. Przyjęli taktykę wysiedź w ukryciu, poczekaj na króla i po godzinie, dwóch uciekaj.

 

Mut podziwiał gwiazdy, gdy stanęła przed nim postawna postać. W rękach trzymała butelkę wina i dwa puchary.

 

-Można się przysiąść?

 

-Oczywiście panie hrabio. Proszę się częstować.– wskazał talerze z przystawkami.

 

Hrabia Lurden usiadł na kamiennej ławce. Teraz obaj wpatrywali się w gwiazdy. Tak po prawdzie nic ciekawszego nie mieli do roboty. Choć trzeba przyznać, że były taki piękne i odległe. Nieskażone brudem tego świata. Gdyby tylko mógł stać się jedną z nich, co to by było za życie. Niedobrze chyba zaczyna popadać w melancholijny nastrój. Rozmyślania przerwał hrabia głośnym chrząknięciem.

 

-Chłopcze…

 

-Mut-przerwał mu.

 

-Dobrze, więc Mut. Zapewne zdajesz sobie sprawę iż pojedynek finałowy odbędzie się między nami.

 

-Nie wiadomo. Inni zawodnicy też są dobrzy.

 

– Na mój honor! Nie chcę umniejszać ich umiejętności. Jednak zdajesz sobie sprawę z przepaści między ich poziomem, a naszym.

 

-Zapomina pan, panie hrabio o pewnej rzeczy zwanej szczęściem. Każdemu z nas może powinąć się noga.

 

Hrabia Lurden wydał się skonsternowany.

 

-Taki młody, a już to pojął.-wrócił do tematu. Pomimo tego i tak jesteśmy faworytami.

 

– Zgadzam się, ale nie rozumiem do czego zmierzasz.

 

-Sam nie wiem-westchnął– Może chciałem cię poznać. Spotkać kogoś tak młodego o takich umiejętnościach, nie zdarza się codziennie. Myślę, że starczy mi rozmowa. Trochę szczerej rozmowy, czegoś innego niż ma mi do zaoferowania to kłębowisko żmij-wskazał na namiot– Umiem się uśmiechać, nawet znam podstawy ich gry, ale tego nie lubię. Pragnę szczerej rozmowy takiej jak w obozie noc przed bitwą. Wtedy nikt nie oszukuje i kłamie.

 

-Rozgadałeś się panie hrabio.

 

-Ano

 

-Dobrze i mi się przyda coś takiego. Szczerość za szczerość. Nic nie ukrywamy.

 

-Na mój honor, nie!

 

– Więc pytaj o co chcesz, postaram się odpowiadać uczciwie.

 

-Od czego by tu zacząć…– zasępił się na chwilę– Jak ktoś tak młody wkroczył na ścieżkę mordu? Popytałem trochę i wiem, że jesteś najemnikiem od czterech lat. Od kiedy zacząłeś?

 

Mut zamyślił się. Odpowiedzieć na drugie pytanie nie było problemem. To z pierwszym będzie miał trudności. Łatwiej było by skłamać. Obiecał szczerość.

 

-Panie hrabio, moją pierwszą poważniejszą potyczkę stoczyłem w wieku czternastu lat. Powody które mną kierowały chciałbym jeszcze chwilę zataić. Wpierw pragnę usłyszeć twą odpowiedź na własne pytanie.

 

-Mogę, oczywiście mogę, ale to nic ciekawego.

 

-Hrabia Lurden zwany Hrabią bez ziemi. Legenda wśród młodych rycerzy. Ktoś o umiejętnościach demona. Weteran wielu wojen. To ma być nieciekawe?

 

-Jeśli tak stawiasz sprawę. Na mój honor! Niczego nie zataję, sumienia nie splamię. Mój ojciec był zubożałym rycerzem, który z panującej w tamtych czasach wojny domowej wyniósł miecz i poparcie zwycięskiej strony. Ówczesny król, ojciec dzisiejszego nadał mu ziemię na zachodnim pograniczu. Władzę nad nim miał tylko teoretyczną. Ojciec się tym nie przejął, zebrał bandę i poszedł egzekwować swoje prawa ogniem i mieczem. To też była moja pierwsza wyprawa. Byłem wtedy siedemnastoletnim podrostkiem z mlekiem pod nosem.

 

-Rok temu też byłem podrostkiem z mlekiem pod nosem– wtrącił rozbawiony Mut.

 

-Jesteś jeszcze młodszy niż sądziłem! Cóż to mogło…

 

-Później panie hrabio, później. Kontynuuj.

 

-Więc, dobrze. Miałem dryg do maczugi i krzepę jak mało kto. W trzy lata „zasiedliliśmy” własne ziemie. Nabrałem wprawy wypraszając koczowników, dzikie kulty, banitów i odszczepieńców. Na mój honor, to były czasy! Broń w ręku, młoda głowa i jasny cel przed sobą. Wszystko się kończy. Walka też przemija, trzeba było gospodarzyć. Kolejne trzy lata minęły szczęśliwie. Rok po wybudowaniu małego zameczku, tatkowi się zmarło. Nie było w tym nic niezwykłego. Stary był. Och, to był wesoły człowiek. W testamencie zapisał, że stypa ma być tak głośna, aby odstraszała demony. Dzięki temu miał niepokojony pójść do nieba.

 

Mówię ci chłopcze, że żadnego nie spotkał– hrabia puścił do niego oko– Wróćmy do meritum.

 

Zostałem sam, matka zmarła przy porodzie. Radziłem sobie dobrze, drużyna mnie lubiła i szanowała, a prowadzenie majątku szło gładko. Idylla nie trwała długo. Nastąpiła wojna z sąsiednim królestwem. Niewielka, kilka starć i traktaty pokojowe. Niestety ziemie którymi władałem przypadły stronie przeciwnej. Król zachował się przyzwoicie. Pamiętał o ojcu. Moich żołnierzy rozpuścił jako prostych oficerów, wieśniakom którzy za nami przybyli znalazł nowe domy i pola, mnie zaś wziął do stolicy bym nabrał ogłady. Ależ byłem wtedy dziki i nieokrzesany. Pustkowia nie służą manierom. Rok, wtedy to był najgorszy rok w moim życiu.

 

Nauka szła ciężko, ale mi nie przeszkadzała. Poznałem podstawy filozofii, matematyki, nauk przyrodniczych, ćwiczyłem z innymi rycerzami. Okazało się, że jestem dobry. Sprowadziło to na mnie same nieszczęścia. Wielcy możni również się mną zainteresowali. Stałem się lubiany no i miałem przychylność króla. Z własnej głupoty wplątałem się w kilka intryg. Wyplątałem się jakoś z nich z trudem, ale przylepiono mi łatkę naiwnego prowincjusza. Nie wytrzymałem, szyderstwa i przytyki zbyt mi ciążyły. Poszedłem prosto do króla i odbyłem szczerą rozmowę.

 

Lubił mnie, wymyślił aby wysłać moją osobę z powrotem na pogranicze. Szykowała się wojna tylko tym razem na poważnie. Wyruszyłem i piękne chwile znów wróciły. Ogniska w mroźne noce, wypady do tawern z prostymi żołnierzami, patrole. Byli o niebo lepsi od tych ze stolicy. Wojna w końcu wybuchła. Walczyłem i zabijałem dla kraju. Nasza armia szła naprzód. Odparliśmy ich z pogranicza, nie weszli głęboko.

 

Zamilkł. Nalał wino do pucharów. Wypili, Mut pociągnął mały łyczek, hrabia wydudlił zawartość jednym haustem. Skrzywił się na twarzy i potrząsnął głową. Ile razy on to widział. Wielu tak robiło, gdy mieli zamiar mówić o czymś nieprzyjemnym. Spojrzał mu w oczy, trzeba w nie patrzeć. One zawsze mówią prawdę. Radosne iskierki zastąpiły smutne błyski. Podjął opowieść na nowo.

 

-Wojna się nie skończyła. Odwet trzeba było uczynić. Zaczął się marsz w głąb kraju wroga. Najmniej chlubna rzecz w której brałem udział.

 

-Krwawe natarcie. Jedna z najlepiej wykonanych akcji wojskowych. Wojsko podzielono na pięć kompani. Każda z żołnierzy dźwigał własne zaopatrzenie. Oddziały posuwały się lasami i rzadko używanymi drogami. Pacyfikowały wsie i miasteczka. Mimo marszu we wrogim terytorium kompanie nie stracili łączności między sobą. Złączyły się przy stolicy. Obca armia w środku kraju, miejscowe pułki ominięte. Ich oddziały nie mogły się połączyć i stawić im czoła. Wojsko samą obecnością zmusiło obcy kraj do kapitulacji. Majstersztyk. Wszyscy żołnierze wspominają o tym z zachwytem. Zwłaszcza odcięcie ich od głównych spichlerzy kraju, stopowanie niewielkimi oddziałami i spalenie zapasów ziarna.

 

-Tak o tym mówią. Ja pamiętam to inaczej. Rzeź, krew i łzy. To nie była wojna. Na wojnie wróg ma broń, wsparcie i jest gotowy na śmierć, a przynajmniej się z nią liczy. Tak to nie była wojna, tylko rzeź. Wieśniaków wywlekano z kryjówek i zabijano. Nie ma nic szlachetnego w podrzynaniu gardeł płaczącym kobietą. Grabież, zapasy szybko się kończyły i pożary to nie ręka sprawiedliwości. Zresztą nie musisz wiedzieć już nic więcej. Koszmarami nie powinno się dzielić.

 

-Nie ty jeden hrabio je miewasz– przed oczami Muta stanęły obrazy o których myślał, że zapomniał. One się tylko czaiły. Wzdrygnął się.– Każdy dźwiga swoje brzemię.

 

-Nadal chcesz słuchać. To tylko bajanie zmęczonego człowieka.

 

-Zacząłeś to skończ.

 

-Wszystko się kiedyś kończy. Zło też i to jedyna myśl która zawsze mnie pociesza. Wróciłem, uważano nas za bohaterów. Cóż na pewno sprawialiśmy takie wrażenie. Nienawidziłem siebie i ich. Wiedziałem jacy byli. Śmiali się i bawili, a mordowali z chłodną obojętnością. Nie miewali wyrzutów sumienia i nie wstydzili się. Cóż przez pryzmat czasu wiem, że takich jak ja było więcej. To nieważne, po powrocie chciałem zapić smutki. Chowałem się z butelkami wina w różnych obrzydliwych miejscach. Po jednej z samotnej libacji obudziłem się pod portową karczmą. Podeszła do mnie mała dziewczynka. Nie bała się wcale. Miała skromną, niezbyt ładną żółtą sukienkę. Uśmiechała się, była taka czysta i niewinna. W ręku miała koszyk zakryty płótnem. Spytała mnie co rycerz robi w takim miejscu. Miałem na sobie zbroję. „Wstydzę się, robiłem złe rzeczy.” Zechciało mi się na szczerość. Ta wyciągnęła z koszyka ciastko i dała mi je. Podała mi je z tym magicznym zdaniem. „Tata powiedział, że rycerze powinni być honorowi, a honor to takie coś co za złe rzeczy każe robić dobre.” Dziecinne słowa, a uzdrowiły moje serce.

 

Było coś niesamowitego w słuchaniu hrabiego. Opowieść nie była godna nazwania epopeją. To „coś” co nadawało jej niezwykłości to szczerość i pasja z jaką to mówił. Bajarze w trakcie opowieści potrafią udawać uczucia i odpowiednio zmieniać intonację głosu. Hrabia mówił to wierząc w te słowa. Uśmiechał się gdy wspominał dobre rzeczy, smutniał przy złych. Hrabia był czysty i niewinny jak wspomniane dziecko. Mówił tak lekko o rzeczach ważnych, jak Keirorin. Jednocześnie dorósł i nie był owieczką wśród wilków, raczej lwem. Mieszanka która nie powinna istnieć.

 

-Odpowiadając na pytanie. Spotkanie z dzieckiem przywróciło mi życie. Zacząłem zastanawiać się czym jest honor i jaka jest jego istota. Wędruje po kraju i szukam tego po dziś dzień. Zacząłem od łowów na bandytów. Później brałem udział w wojnach nie swoich. Zdobywałem sławę, ale ona nic dla mnie nie znaczyła. Stoczyłem wiele bitew, a istoty honoru nie znalazłem. Jedynie widzę jego zarysy gdy mogę walczyć z kimś naprawdę dobrym. Gdy słyszę szczęk broni jestem w stanie poczuć, że mój cel jest możliwy. Wymyka się zawsze na koniec. Nie poddam się jednak. To jest mój cel i powód. Na mój honor, dopóki żyje nie spocznę w poszukiwaniach. Oto moje życie.

 

Tyle, tylko tyle. Cała ta historia była potrzebna aby dojść do czegoś takiego. Nie wiedział co myśleć. Mut miał racje hrabia był dzieckiem, Dzieckiem w dorosłym ciele. Ten świat był dla niego za brudny. Honor, taki banalny i śmieszny. On naprawdę wystąpił w turnieju dla tego o czym mówił król. Mut go polubił, naprawdę i szczerze. Takich ludzi nie spotyka się często. Trzeba to jakoś uczcić.

 

-Wznieśmy toast. Za honor panie hrabio i aby wasze marzenie się spełniło.

 

-Za honor i twoje marzenie też, jakiekolwiek by ono nie było.

 

Wypili, Mut nie był zwolennikiem wina. W takim towarzystwie wszystko jednak smakuje.

 

-Nastał czas na ciebie chłopcze, znaczy Mucie.

 

Zbiesił się. Obiecał choć nie miał na to ochoty. Przy tak pięknym śmiesznym celu, jego powody wydawały się puste i egoistyczne.

 

-Nie opowiem ci mojej historii panie hrabio, nie na to się zgodziłem. Nie jestem tobą.

 

-Rozumiem, każdy ma swoje tajemnice.

 

-Powód jest prosty. To strach, przenikający najmniejsze zakamarki duszy. Uczucie taki jakbyś nie był w stanie nic zrobić. Ja… tak. Nie życzę przechodzić tego komukolwiek. Świat zaczyna dzielić się na jasność i ciemność. Ty zaś jesteś skuty łańcuchami przerażenia. Chcesz uciekać, ale nie możesz. Chcesz walczyć, ale wiesz że to daremne i tak przegrasz. Ciemność pochłania jasność którą jesteś. Tylko strach ma znaczenie. Jedyną decyzję jaką możesz podjąć to czy przestaniesz oddychać i popełnisz samobójstwo lub dać się zabić. To czy zginiesz jest już dawno przesądzone. Przeżyłem to hrabio, łutem szczęścia ale przeżyłem. Winny został pokonany, jednak strach nie zniknął. I możliwość, że zawsze może wrócić jeszcze gorszy. Towarzyszyło mi to, wypełniało myśli, zajmowało każdą wolną chwilę. Razem ze strachem pojawia się niemoc i bezsilność. Po tym jest prosta droga do nienawiści względem siebie. Tego ostatniego udało mi się uniknąć. Na szczęście człowiek jest istotą skomplikowaną. I tak jak powiedziałeś hrabio, każde zło się kiedyś kończy, to też zastosowało się do tej zasady. Jest wiele rodzajów sił. Różne drogi prowadzą do wielkości. Ja wybrałem zmianę umaszczenia. Przemieniłem biel w czerń. Postanowiłem przekuć swoje słabości w broń. Strach w motyw do przeżycia. Bezsilność w żądze mocy. Nienawiść nie do siebie, do wrogów nienazwanych i nieokreślonych by spalała resztę moich słabości. Obrazowe przedstawienie mojego życia wyglądało by tak. Urodziłem się, nauczyłem chodzić, wziąłem miecz do ręki, nauczyłem się zabijać, wytrącono mi broń, wziąłem lepszą i podobnie nauczyłem się zabijać. Zdaje sobie sprawę, w sumie odkryłem to niedawno. Ścieżka, którą obrałem może mnie spopielić. Staram tłumić całe złe uczucia, ale nie zrezygnuje z nich. Dlatego też tu jestem. Dla odmiany.

 

No i oczywiście dla pieniędzy. Po co grać, jeśli nie chcę się wygrać Nie chcę się już bać. Wrócę do tego miejsca i sprawdzę czy droga którą przeszedłem coś zmieni.

 

Mut opowiedział mu historię bardzo okrojoną, ale nie fałszywą. Wszystko co powiedział zgadzało się z rzeczywistością. Hrabia zaś wysłuchał go i nic po sobie nie pokazał.

 

Rzekł tylko.

 

-Nie masz się czego wstydzić chłopcze. Jestem za stary, a ty za młody bym ci mówił po imieniu.

 

– Ja jednak wole Mut.

 

-Niech ci będzie. Ja swoje , a ty swoje. Tak ja mówiłem, nie masz się czego wstydzić.

 

-Wiem o tym. Nigdy tego nie robiłem.

 

– To dobrze. Na mój honor, walka z samym sobą aby przezwyciężyć swoje słabości. Brnięcie w mrok stawiając czoła strachowi. Jakże to bliskie ideałowi, którego szukam.

 

– Miło mi słyszeć, że tak mówisz panie hrabio. Podnosi na duchu.

 

Przy hrabim naprawdę nie mogło być kimś złym. Samą swoją obecnością sprawiał by Mut nabrał ochoty na zwykłe i głupie grzeczności.

 

-A i owszem.

 

Muta to podniosło. Hrabia tak działał, Keirorin zresztą też. Nie wiedział czy ma szczęście czy pecha do takich ludzi. W swej historii ominął swoje grzeszki, ale prawdzie nie uchybił. Nie chciał szargać świeżej opinii.

 

Zabawa pod namiotem się rozkręcała w najlepsze. Muzyka zaczynała grać coraz głośniej, a śmiech gości stawał się donioślejszy. Hrabia otrząsnął się jakby coś go oblazło. Musiał lubić ten gest.

 

-Jest zabawa, a ja niegodny zadręczam cię w imię mej lichej ciekawości. Sprowadzi kiedyś na mnie nieszczęście. Młody jesteś ale tamto towarzystwo ci nie w smak-wskazał ręką w stronę placu– Młodyś, ale swoje wiesz i wdziałeś. Król za niedługo się pojawi, ale wpierw wypijmy i wspominajmy to co piękne. Brzydota tego świata niech odejdzie w niepamięć.

 

Co dziwne hrabia nie był pijany. On po prostu zaakceptował go jako równego sobie i nie tylko. Nadał mu status weterana. Znaczyło to więcej niż królewski order.

 

Mut starał się jak mógł. Wspominali głupich oficerów. Udane bitwy odżywały na nowo. Nie było w nich miejsca na ból i łzy. Przepełniała je duma. Wojskowe piosenki traciły swą ordynarność. Zaś markietanki ciągnące za wojskiem zyskiwały powabność mitycznych nimf. W tych opowieściach królowało piękno, brzydota nie miała miejsca.

 

Dawno się tak nie bawił. Hrabia znał tysiące anegdot i każdą opowiadał z pasją. Warto było przyjechać do tego miasta. Tutejsi ludzie potrafią z łatwością rozmawiać na trudne tematy i przechodzić do błahostek. Zabrzmiał mały dzwonek. Anonsował przyjście króla.

 

Udali się pod namiot. Wszyscy zawodnicy i arystokraci skierowali wzrok na wielką bramę z brązu z której mieli wyłonić się gospodarze. Mut zastanawiał się czego nie mógł być od początku. Czy ma to teraz jednak znaczenie, wytrzymał już tyle, odrobina więcej nie szkodzi.

 

Brama się wreszcie otworzyła. Procesja ruszyła z pełną fetą. Trąbki zagrały tak, że aż uszy bolały. Na samym przedzie król w całej okazałości jak na przemówieniu. Za nim trzech starców w szarych długich szatach. Miny mieli poważne, ich białe brody nadawały im dostojności wiarygodności. W końcu byli głównymi magami królestwa. Mut ich nie lubił, zawsze długo mu schodziło pozbycie się ich. Siedem nacięć na nacięć na naramienniku potwierdzały jego słowa. Zresztą co go oni obchodzili. Na samym końcu księżniczki. Dokładnie pięć. Stop. Niemożliwe. Muta mało co mogło zaskoczyć. Widział wiele i zawsze spodziewał się najgorszego. To co zobaczył wprawiło go w osłupienie. Tam szła Keirorin. W długiej czarnej sukni zapinanej pod szyję. Czarne włosy do tyłu odsłaniały srebrne kolczyki. Była piękna, była księżniczką. Po osłupieniu chciał się śmiać. Ostatnio często mu się to zdarzało. „Jego księżniczka” była prawdziwą księżniczką. Przypomniało mu się co mówiła. Bogaty ojciec, jasne przecież był królem. Magowie którzy uratowali ciąże byli najlepsi w królestwie. Tylko dlaczego doszło do tego. Powinni odkryć od razu, że dziecko ma potencjał. Toż to sam król był jednym z lepszych. Zaraz, ona wspominała, że matka zmarła przy porodzie. Z tego co wiedział królowa żyła. Dzisiaj się nie pokaże, bo podobno jest chora. Więc Keirorin jest bastardem. Król na takiego nie wyglądał. Będzie musiał z nią porozmawiać. Chociaż zna ją ledwo ponad tydzień, czego chciał, żeby mu się spowiadała.

 

Pozostałe księżniczki były mniej więcej w tym samym wieku. Jedna z ich miała około jedenastu lat. To musiała być barwna postać. Współczuł pokojówką, lekko z nią na pewno nie mieli. Rozczochrane włosy, wściekło zielona wymięta sukienka i jeżeli się nie mylił za szarfą miała dwa drewniane mieczyki. Już się jej oczka kręciły. Mut zastanawiało jaki idiota wpadł na pomysł brać dziecko na przyjęcie w środku nocy. Choć po zadowoleniu na twarzy, skłaniał się ku temu, że sama wymusiła swoją obecność. Pozostałe trzy kolejno w niebieskiej, żółtej i srebrnej sukience były smukłe i kobiece.

 

Król wygłosił krótkie przemówienie, kilka miłych słów i zabawa zaczęła się od nowa. Mut ponownie zaszył się wśród ogrodu. Rzucił tylko uśmiech Keirorin i delikatnie nakazał aby poszła za nim. Zjawiła się po chwili.

 

-Witaj księżniczko– rzucił na początek.

 

-Nie mów tak. Gniewasz się. Nie miałam. Zamiaru cię urazić.

 

-Gniewam, zleż nie. Po prostu wydaje mi się to niemożliwe bym spotkał księżniczkę ot tak sobie, a ta się nie ujawniła.

 

-Księżniczką jestem. Tylko z nazwy. Nikogo nie. Obchodzę. Jestem tu z przymusu– włożyła wiele sił w ostatnie zdanie.-Przykry obowiązek.

 

Mut rozejrzał się dookoła. Rzeczywiście, w ogrodzie nagle znalazło się o wiele więcej ludzi niż zwykle. Mógłby nawet uwierzyć, że zmęczyli się przyjęciem gdyby nie podchodzili tak blisko nich. Rzucali na Keirorin kuse spojrzenia. Pod nosem mamrotali nieprzyjemne komentarze. Łatwo to można było wywnioskować z lekko skrzywionych warg i oczach pełnych dezaprobaty. Miał ochotę coś z tym zrobić, ale jeszcze nie wiedział co. Jednak na pewno to zrobi.

 

-Nie gniewasz się?– ponowiła pytanie.

 

-Gniewać się. Niby z jakiej racji. Znamy się dość krótko. Nie mówię, że jestem szczęśliwy. Jesteśmy przyjaciółmi. Świat się od tego nie zawali.

 

-Jesteśmy przyjaciółmi?– powtórzyła Keirorin pytająco.

 

W tym jednym zdaniu została zawarta taka mnogość uczuć, że Mut nie wiedział co powiedzieć. Keirorin leciały łzy. Już zaczynał sądzić, że to jego wina. Postronny obserwator uznałby, że zareagowała dziwnie i niezrozumiale. Patrząc z jej strony wygląda to całkowicie inaczej. Żeby to zrozumieć trzeba by umieć postawić się z jej strony. Bez matki, z obojętnym ojcem. Blizny, które nosiła na pewno nie były z przypadku. Niecodzienny wygląd i ochrypły głos odtrącały ludzi. Dzieciństwo bez żadnego wsparcia, chociaż z tym ostatnim nie był pewny. Jak wspominał znał ją zbyt krotko. Inność połączona ze statusem jej ojca budziła wrogość i nienawiść. Sama Keirorin o tym mówiła.

 

-Oczywiście. Chyba, że się z tym nie zgadzasz.

 

-Dziękuje.

 

-Ale za co. Ja nic nie zrobiłem.

 

-Nieważne. Nie musisz wiedzieć.

 

Mut doskonale wiedział o co chodzi. Cała prawda i władza tego świata kryła się za małymi słowami. Tą lekcje już dawno odebrał. Nie sądził, że przyda mu się to takim celu. Wiedza o wrogu, wróć wiedzo o ludziach, możliwość ich zrozumienia miały mu pomóc ich pokonać. Sprawianie szczęścia było czymś niecodziennym.

 

Dalej potoczyło się tak jak zawsze. Ona mówiła, on słuchał. Podobał mu się jej uśmiech. Opowiadała mu o swoim codziennym życiu. Mówiła to tak jakby całe życie nie otwierała do nikogo ust. Już wcześniej to zauważył. Sprawę natrętów Mut rozwiązał bardzo prosto. Patrzył się na taką osobę tak długo, aż ta się peszyła i odchodziła. Musiał powtórzyć to kilka razy, ale mieli spokój. Odechciało mu się wychodzić. Miał chęć zostać dłużej.

 

Właściwie to bardziej wyczuł niż usłyszał niespodziewany atak z tyłu. Okręcił się na pięcie w pół swojej wypowiedzi i złapał drewniane ostrze w locie.

 

-Prędki jesteś. Chyba się nadasz-odezwał się pewny siebie dumny głosik.– Wybacz siostra ale on jest mój.

 

-Lenea– odezwała się Keirorin głosem pełnym zmęczenia.

 

-Zdecydowałam się on jest mój– wskazała na Muta palcem– Uklęknij.

 

Stanęła przed nimi dzika księżniczka. Z jedną ręką wspartą na biodrze, a drugą wyciągniętą przed siebie. Pierś dumnie wypięta. Zielona sukienka powiewała na wietrze. Ktoś jej chyba nie dopasował, była za duża. Mut miał dobry humor. Sparodiował jej postawę.

 

– Dobra, ale o co chodzi?

 

-Będziesz mym rycerzem.

 

-Kim?

 

-Rycerzem, a teraz klęknij bym mogła ci wręczyć mą chustę.

 

-Że co proszę?

 

Załamała ręce. Widocznie nie mogła znieść jego braku podstawowej wiedzy. Westchnęła i skierowała wzrok na Keirorin. Szukając u niej wsparcia.

 

-Siostra, wytłumacz mu.

 

-Jest tradycja. Księżniczki przed. Finałowymi walkami. Wybierają swojego rycerza. Reprezentuje on ją. W czasie turnieju. Jeśli wygra. Zostaje Różą Keren. To zaszczyt.

 

-Dokładnie, Hasma zdążyła zająć już hrabiego Lurdena– rzeczywiście Mut rozdzielił się z nim i dalej go nigdzie nie widział.– Ja go chciałam, ale była szybsza. Jednak tato mówi, że on też ma szansę wygrać.

 

-Zgódź się. Oszczędzisz czas.

 

-Słuchaj się Keirorin. Dobrze ci radzi, ze mną jeszcze nikt nie wygrał.

 

Była bezczelna, ale nie w ten denerwujący sposób. Ktoś ją kiedyś uświadomi, że nie jest to zbyt dobra droga na przyszłość. Póki jest jednak młoda niech się cieszy. Mut i tak nie zamierzał zostawać jej mentorem w tej kwestii. Wydawała się bystra, widać po oczach, sama do tego dojdzie. Ukląkł na jedno kolano. Zrównali się poziomami. Lenea wyciągnęła z jakiejś kieszeni wymiętą chusteczkę. Związała ją niezgrabnie na jego ramieniu. Keirorin patrzyła na nich z rozbawieniem. Choćby już dlatego było warto to zrobić. Mała księżniczka cofnęła się kilka kroków i spojrzała w górę. Na jej czole pojawiła się zmarszczka. Skupiała się i chyba coś sobie przypominała. Wreszcie zaczęła.

 

-Wręczam ci tę chustę. Od tej pory tyś mym rycerzem. Walcz dla mnie i mojego honoru w mym imieniu. Oszcze twe…

 

-Ostrze –poprawiła Keirorin

 

-Wiem. Więc ostrze twe nigdy niech się nie stępi. Dbaj o swą sławę i nigdy nie stań się głuśny.

 

-Chyba…

 

-Nie stań się gnuśny!- szybko poprawiła, nim siostra zdążyła ją poprawić.

 

Mut powstał i poprawił chustę.

 

-Na mój honor-rzekł jak hrabia– Nie splamię twej czci.

 

-Pamiętaj, że masz wygrać. Te wredne zołzy mają paść ze wstydu. Ja będę górą. Zmęczona jestem, wracam do pokoju.

 

Tak szybko jak się pojawiła, tak szybko uciekła. Była jak huragan. Mut sam nie wiedział dokładnie, czego był świadkiem.

 

-Nie masz mi za złe. Nie chciałaś bym został twym rycerzem. Niestety straciłaś szansę, już inna pani jest damą mego serca.

 

-Głupi jesteś.

 

-Rozpaczasz. Rozumiem twój ból. Straciłaś mnie.

Wrócili z powrotem do wcześniejszych tematów.

 

 

 

Mut w końcu wracał z przyjęcia. Nie odbywało się ono w samym zamku, ale w jednej z rezydencji na obrzeżach miasta. Zanim dojdzie do swojego pokoju, będzie już świtać. Inni szlachcice jeszcze balują. Zawodnicy się zwinęli. Zanim i on poszedł wepchnął wszystkich szlachciców, którzy wyrażali się nieprzyjemnie o Keirorin do fontanny, szlachcianki pooblewał winem. Chcieli go wyzywać na pojedynki, ale szybko zdali sobie sprawę z kim mają do czynienia.

 

Późnym popołudniem odbędą się finałowe walki. Zdąży się wyspać. Choć w ogóle nie czuł się zmęczony. Stolica Keren w nocy była bardzo cicha. Nie podobała mu się. Nawet w mniejszych miastach w nocy dało się słyszeć gwar. Może i tu tak było. Mut mijał na razie same domy mieszkalne i małe kamieniczki. Zabawa zwykle trwa w tawernach i karczmach. Brak straży miejskiej też był niepokojący.

 

Nie można było powiedzieć, że na ulicach było całkowicie pusto. Od czasu do czasu spotykał ludzi. Przechodzili, podpierali ściany, lub leżeli w uliczkach jak pijani. Niby nic zwykli mieszkańcy załatwiający swoje sprawy późno w nocy. Tak by było, gdyby nie spotykał ich co chwilę. Tych samych. Śledziło go pięciu ludzi. Wymieniali się rolami. Nie byli zbyt dobrzy. Jeśli już raz ich by ktoś przyuważył stawali się nienaturalni i dziwni. Do tego Mut ich sprawdził na wszelki wypadek. Wydłużał drogę i niespodziewanie skręcał w boczne uliczki. Z łatwością uciekłby im gdyby nie ten cholerny księżyc. Przez niego było tak jasno, że nawet nie zapalali latarni. Dzięki gęstemu mrokowi z łatwością by wsiąkł i tyle po ich staraniach. W trakcie dnia sprawa byłaby jeszcze prostsza. Zmieszanie z tłumem, to najprostsza z możliwości. Tacy dyletanci mieliby za duże problemy z ponownym wykryciem. Jednak szczęście im sprzyjało. Księżyc świecił mocno, a ludzi nie było.

 

Wymacał pod szatą nóż. Miał go w rękawie. Na przyjęciu broni wnosić nie można było, ale Mut wolał w ogóle nie iść, niż dać się rozbroić. Na wszelki wypadek go wyciągnął. Koniec zabawy.

 

Skręcił szybko w małą uliczkę między kamieniczkami. Źle zrobił to był fałszywy zaułek. Prześladowcy szybko to wykorzystali. Zanim zdążył zawrócić już blokowali mu drogę. Sześciu, znaczy się jednego nie zauważył. Ten był inny, profesjonalista. Mniejszy, nie tak wyrośnięty jak pozostali. Lekko zgarbiony. Jako jedyny trzymał załadowaną i napiętą kuszę. Pozostała piątka trzymała w rękach noże i kastety. Spodziewał się, że pod ubraniem mają przynajmniej prostą przeszywanicę. Już same ich płaszcze dawały im niezłą ochronę. Utwardzona bycza skóra. Nieźle, musieli wiedzieć z kim mają do czynienia. Doskonali chłopaki, ale to nie wystarczy pomyślał Mut. Zastanawiał się czy to mogli być koledzy niedoszłych zabójców Keirorin. Rozmawiali o tym na przyjęciu. Opowiedziała mu jak jej ojciec znalazł zleceniodawcę. Jakiś stetryczały bogaty szlachetka, który nie mógł jej znieść. Podobno z dumą się do tego przyznał. Wtrącono go do lochu. Gildie zabójców też raczej się nie mszczą, z ich strony byłoby to odebranie ofierze fundamentalnego prawa do obrony. Więc one też odpadały. Nigdy się nie mściły bez ważnego powodu. Zostaje trzecia opcja. Turniej to zakłady, a zakłady to pieniądze. Faworyt nie zawsze musi wygrać. Czyż nie zgarnie najwięcej ten kto obstawi najmniej typowanego zawodnika i zwycięży. To pieniądz zabija najwięcej osób. Mut chciałby być tak dobry jak on w mordowaniu. Sam stałby się niepokonaną armią. Jednak jego nie zastraszą.

 

-Nic do ciebie nie mamy– gdzie on to już słyszał– Twoim pechem jest to, że jesteś za dobry. Nie możesz być zwycięzcą.

 

A więc turniej, czyli dobrze typował. Ten który się do niego odezwał miał napiętą kuszę. Miał spokojny i pewny głos. Zawodowca w takich sprawach i znający się na ludziach przywódca tej gromadki.

 

-Nasz pan nie życzy sobie abyś zwyciężył. W następnym pojedynku masz przegrać.

 

I to by się zgadzało. Jego następnym przeciwnikiem jest Gurgir osobisty ochroniarz jakiegoś szlachetki. Zwycięstwo jakże niehonorowe nadal nim jest. Hrabiemu by się to nie spodobało. Mut jednak nie miał do czegoś takiego obiekcji. Wygrana za wszelką cenę i wszelkimi sposobami, sam się do tego stosował. Rozumiał to, co nie znaczy, że się zastosuje.

 

-Jeśli się nie zgodzę na takie rozwiązanie.

 

-Myślę, że jednak tak. Mamy odpowiednie argumenty.

 

Spojrzał na swoich bandziorów, choć raczej wyglądali na żołnierzy. Zbyt schludni, cisi i zdyscyplinowani. Cóż, nie każdy weteran, żyje bogato i dostatnio. Radzić jakoś sobie trzeba. Gorzej dla Muta jeśli to prawda. Delikatnie skierował jego wzrok na kuszę. Człowiek mający broń strzelecką i ofiarę na widelcu, zawsze jest zbyt pewny siebie. Sądzi, że w każdej chwili może go trafić. W większości przypadków to prawda, ale Mut nigdy nie utożsamiał się z nią, wolał mniejszości, przeważnie. Szantażysta musiał wziąć milczenie jako chęć oporu. Poprawił ułożenie kuszy.

 

– Po co ci to. Głównej nagrody i tak nie zgarniesz. Wszyscy wiemy, że hrabia wygra. Odpuść sobie, zawsze ci coś skapnie, jeśli nie będziesz się stawiał, po dobroci. Nasz pan jest łaskawy i hojny. Zawsze możemy cię zabić, o tym też pamiętaj.

 

Tu go urazili. Chęć szybkiego zarobku była kusząca i Mut naprawdę był w stanie się zgodzić. Strata walki z hrabią byłaby wielką szkodą. Chamy nawet nie dawały mu szansy, stawał się zły. Mut nie był tak honorowy jak hrabia, ale jego pokłady nagle zadziwiająco szybko się odnalazły. Mógł skłamać i się zgodzić, a potem wygrać. Na co mu jednak kolejny wrogowie, do tego zapewnie zajadli. Ludzie nie zapominają takich zniewag. Już i tak miał na karku tyle listów gończych, choć może nie zanim, ale za wyobrażeniem o nim. Trzeba być prawdomównym, łatwiej wtedy.

 

– Wsadź se w dupę swoją propozycję, swoje pieniądze i swojego pana– to była szczera odpowiedź

 

-Sam wybrałeś… młodzieńcze.

 

Z tym ostatnim to przegiął. Jeśli chciał go obrazić trzeba było użyć jakiejś zniewagi. Ma się zdenerwować przez takie coś. Przecież jest młody.

 

-Aha, jeśli nawet uda ci się minąć nas. Tam– wskazał za siebie– są rozlokowani po dachach łucznicy. Uwierz mi są wyśmienici. Szlag, nie kłamał. Był pewny wygranej i raczej nie chciał zmyślać przyszłemu trupowi. Poza tym widział jakiś ruch na co bardziej płaskich dachach. Jeśli rozmieścili ich umiejętnie, a podejrzewał, że tak. Może być nieprzyjemnie.

 

-Nie chcesz tego jeszcze przemyśleć– dał mu ostatnia szansę.

 

-Nie.

 

Zabójca wymierzył i wystrzelił. Prosto w serce lub głowę. Kusznicy prawie zawsze wybierają te miejsca. Mądrze robią, ponieważ wtedy jest największa szansa na natychmiastową śmierć. Inny strzał naraża bezbronnego strzelca na odwet. To, że ofiara umrze z wykrwawienia nie jest zbyt pocieszające w obliczu własnej śmierci.

 

Mut nie miał jasno określonego stylu walki. On stosował to co wydawała mu się akurat przydatne. Jeśli można uznać coś za stałą rzecz w jego walkach to było to niesamowita szybkość na małym obszarze. Mut wytworzył wokół siebie strefę, około półtora metra, w której był wstanie poruszać się niczym wiatr. Albo nawet stojąc w miejscu wyginać się tak prędko, by robić uniki. Kompani opowiadali, że wygląda wtedy jakby był otoczony mgłą.

 

Kusznicy strzelają przeważnie w serce lub głowę. Tak też było i tym razem. Jako, że znajdują się one w mnie więcej tej samej linii, Mut miał uproszczone zadanie. W chwili pociągnięcia za spust kuszy, okręcił się bokiem do napastnika i wygiął ciało w tył. Kusznik po oddaniu strzału jest bezbronny, ale nie ten. Ten miał broń, w sumie pięć.

 

W sytuacji zagrożenia życia, zawsze następuje ta chwila, gdy trzeba wybrać. Posługiwać się rozumem, czy dać się ponieść uczuciom. Ci którzy wybierają pierwszy sposób zwykle ginęli gdy skończyły im się pomysły lub siła i na odwrót, ci drudzy gdy spotykali kogoś mądrzejszego. Mut wyciągnął z tego lekcję i walczył tak i tak. Można wręcz powiedzieć, że wpoił intuicji zdolność dalekiego planowania. Ci którzy się z tym rodzili uważani byli za geniuszy. Mut niestety nie posiadał takiego talentu, ale go wypracował potem i krwią. Przestać płakać nauczył się dawno temu. Teraz zrobił tak jak zawsze, gdy musiał stawać z wrogiem uzbrojonym w przewagę liczebną. Zabijał.

 

Ruszyli od razu po nieudanym strzale. Zdolność szybkiego poruszania i uników bardzo mu się przydała. Uliczka nie była znowuż taka wąska, a on był dobry. Minął całą piątkę bez jakiegokolwiek problemu, niczym widmo i w chwili gdy kusznik wyjmował sztylet wbił mu nóż w serce. Pozbycie się mózgu to podstawa. Chociaż szkoda, że nie zdążył zapytać go o kilka rzeczy. Potem to przeboleje, poza tym pachołkowie tez muszą coś wiedzieć. Trzeba się nimi zająć. Wszyscy spodziewają się ataków od pasa w górę. Mut zawsze korzystał z darów losu. Nauczył się atakować nisko w nogi. Cięcie w tętnicę uznawał za swoją pokazową technikę. Rozciągnięcie nóg i obniżenie bioder, niziutko. Perfekcyjne cięcie, ale wróg nadal żył i się poruszał. Na adrenalinie długo nie pociągnie, ale krwi zawsze zdąży napsuć. Szybko znalazł się za jego plecami i ciął kręgi szyjne.

 

Teraz należałoby wycofać się na główną ulicę by zwiększyć pole manewru. Łucznicy nie pozwalali mu na to. Czas iść w walkę na bardzo bliski dystans. Czyli to co lubił. Jednego się pozbył, teraz nadciągało kolejnych dwóch. Zaleta, wąskich uliczek takich jak ta. Więcej niż trzech naraz nie da rady atakować wspólnie. Zaatakowali równocześnie z jego prawej i lewej. Ponowne wygięcie, nóż wymija brzuch, a drugi przelatuje nad głową. Mut nie daje im czasu na działanie. Dłonią pozbawioną broni przyciągnął do swojego brzucha i usztywnił rękę przeciwnika. Na chwile pozbawia go możliwości ruchu. To był ten z lewej. Temu z prawej przejechał kolcami swojego noża po gardle. Poprawił sztychem w podbródek. Martwe ciało pada bezwładnie na bruk. Cała ta akcja udała mu się tylko dlatego że pewien starzec nauczył go sztuczki z oczami zwiększającymi zasięg widzenia. Była to bodajże jedna z nielicznych rzeczy które ktoś mu przekazał osobiście.

 

Mut nie zapomniał o pozostałych. Nacierali z pełną mocą. Posłużył się tym przetrzymywanym, który już próbował poprawić mu rysy twarzy kastetem. Na pożegnani przeciął mu żyły na nadgarstku i pchnął ku nadchodzącym. Jeden się przewrócił wraz z rzuconym. Drugiemu udało się ich wyminąć. Mut nie stracił okazji. Skoczył na przewróconych, częstując ich kopniakami. Żeby jeszcze chwilę się wstrzymali ze wstawaniem.

 

Ten który ustał został złapany za ubranie i przygwożdżony do ściany. Umiejętnie zasłonił gardło ręką z kastetem. Nożem nie był wstanie wywijać, Mut miał stalowy uścisk. Odsłonił brzuch pewnie myśląc że przeszywanica i bycza utwardzana skóra starczą do obrony. Przeliczył się, z siłą Muta to żaden problem. W trakcie przebijania zorientował się, że to co sądził, że było przeszywanicą okazało się sprytnie zamaskowaną kolczugą. Prawie żadna różnica, swoją siłę zdobywał dla znacznie twardszej zdobyczy. Przeciągnął cięcie po brzuchu. Wróg za późno się zorientował, że jego sposób nie zadziała. W momencie gdy odpędzał się od Muta wolną ręką już rzygał krwią. Zlitował się nad nim, dźgnięcie w pierś i spokój. To nie było potrzebne, to był akt łaski. Wypływające jelita, obrzydliwa śmierć.

 

Pozostali to nie problem. Zdążyli odturlać się i powstać. Przy życiu zostawi tego bez obrażeń. Na pewno byli weteranami, do tego świetnie wyszkoleni. Żołnierzowi wpaja się przede wszystkim jedno zdanie „wykonać zadanie, nieważne co, ale wykonać zadanie”. Pomimo takich strat nada atakowali. Mimo to tak się poświęcać dla głupich zakładów. Mut zaczynał w to wątpić, głębsza prawda się za tym kryła. Musi zdobyć więcej informacji.

 

Rannego wykończył szybko. Rzucił w niego nożem. Jako, że nie był do tego przystosowany nie do końca udało mu się trafić. Zamiast wbić się między oczy trafił wysoko w czoło. Jednak umarł, a to najważniejsze. Ostatni nie wytrzymał. Rzucił się w desperackim natarciu, byle się przebić i uciec. Zaistniała sytuacja znajdowała się poza jego zrozumieniem. Jego grupa zaplanowała zasadzkę, to oni byli przygotowani i uzbrojeni. Ich ofiara miała tylko głupi nóż, duży ale tylko jeden. Taka jednostronna masakra nie powinna mieć miejsca. Dlaczego teraz to on blokuje drogę ucieczki?

 

Mut nie zamierzał przeszkadzać. Zszedł na bok i podstawił nogę. Ostatni z wrogów wyłożył się. Szybko go rozbroił. Usiadł na nim okrakiem i przystawił jego własną broń do gardła.

 

-Jeśli odpowiesz mi na kilka prostych pytań przeżyjesz.

 

-Zdychaj morderco!- wydyszał.

 

-Zabawne kto to mówi. Przed chwilą nie mieliście problemu atakować mnie w szóstkę.

 

-Zabiłeś ich.

 

-Ciebie też mogę i to w każdej chwili.

 

On się bał. Doświadczał niewyobrażalnego strachu. Mut w trzy minuty zabił piątkę ludzi. Był potworem i trzymał jego życie w garści.

 

-Nie zdradzę swoich towarzyszy.

 

-Ty nie masz towarzyszy. Napadłeś na prawie bezbronnego człowieka. Ty i oni– wskazał na ciała-Jesteście bandytami, nie znacie pojęcia słowa towarzysz. To wiąże się z takimi pojęciami jak lojalność i oddanie.

 

-Zamknij mordę!

 

-Chyba się zapominasz. Ja tu rozdaje karty. Niech będzie, mam dobry humor. Masz dziesięć palców, więc będzie dziesięć pytań. Jeżeli odpowiesz na pytanie oszczędzę jeden palec. Wystarczy tylko pięć szczerych odpowiedzi i przeżyjesz. Nie radzę kłamać, od razu rozpoznam.

 

-Nic ci nie powiem.

 

-To się jeszcze zobaczy. Pierwsze pytanie. Jak się nazywasz?

 

-Po co ci to? Nie jestem nikim ważnym.

 

-Odpowiadaj.

 

-Nazywam się Sumal.

 

-Brawo kciuk oszczędzony. Pierwsze pytanie z głowy. Następne. Kto jest twoim zleceniodawcom?

 

Mur milczenia. Były żołnierz, teraz miał pewność. Do tego wyszkolony aby nie odpowiadać na pytania mimo gróźb. Choć to nic szczególnego. Zwykły cywil by tak potrafił. Mut był słowny. Jedno szarpnięcie i palec wskazujący zostaje złamany. Nakrył mu usta dłonią, nie chciał by łucznicy poczuli się zaniepokojeni.

 

-Nie powtórzę go. Przejdę do kolejnego. Gdzie podziali się mieszkańcy i straż miejska?

 

-Aghr! W trakcie królewskiego przyjęcia mieszkańcy organizują sobie festyn. Nie widać go stąd. Ci co nie poszli siedzą w domu. Tu patrolowało tylko trzech strażników. Ogłuszyliśmy ich i związaliśmy. Żyją.

 

-Szlachetnie z waszej strony, ale dobrze. Środkowy jest cały. Jaki był cel ataku na mnie?

 

Nie odpowiedział, to znaczy że Mut się mylił. Gdyby chodziło o coś tak trywialnego jak pieniądze, wolałby zachować zdrowy palec. Sprawa mu się nie podobała. Noż kurwa mać, czemu nie powiedział tego magicznego słowa „pieniądze”, od razu by go puścił. Teraz musi brnąć w to dalej. Drugi palec został złamany. Mężniej to przyjął niż poprzednio.

 

-Znasz Gurgira?

 

-Kogo?

 

-Jednego z zawodników. Mam z nim walczyć w następnym pojedynku. Kazaliście mi z nim przegrać.

 

-Nie wiem kto to. Kazano nam załatwić byś przegrał. Planuje i śledzi cię ktoś inny.

 

-Kto?

 

Nie odpowiedział znowu jeden palec cały, drugi połamany. Sześć pytań za nami. Trzeba się skupić, ma jeszcze wiele pytań. Mut musi wybrać te najważniejsze..

 

-Co wam da, że wygra ktoś inny. Skoro według was hrabia i tak wygra. Nie wygląda on na kogoś z kim moglibyście mieć wspólne cele.

 

-Ja nic nie wiem– kłamał i to perfidnie. Miał jaja, to trzeba było przyznać– Jestem tylko trybikiem.

 

-Mówiłem nie znoszę kłamstw– kolejny palec uszkodzony.

 

-Skurwysynie! Zdychaaaj!- wydarł się. Mut nie był tym razem delikatny. Zawsze uważał, że kłamstwo trzeba piętnować.

 

-Milcz. Ostrzegałem, że kłamstwo wyczuje,

 

-Nie łgałem.

 

-Skończ, mówiłem nie będę się powtarzał. Trzy pytania i koniec zabawy. Niech co najmniej dwie odpowiedzi będą prawdziwe. Teraz coś prostego. Ilu jest łuczników na dachach.

 

Zamilkł, ale to nie była cisza ponieważ nie chciał mówić. On ważył w głowie czy ta informacja była niebezpieczna. Szkolenie, szkoleniem jednak każdy dba przede wszystkim o swoje życie. Pytanie znowuż nie było takie ważne.

 

-Siedmiu, są dobrzy. Mieli cię wykończyć, gdybyś jakimś cudem się wywinął.

 

-Ilu was jest w mieści?

 

Nie odpowiedział. Mut i tak nie sądził, że coś powie. Za mało pytań zdecydował się zadać. Zależało mu bardziej by potwierdzić swoje przypuszczenia. Później będzie musiał coś z tym zrobić i zdecydować. Nie podobało się tylko, że był angażowany w coś na co nie miał ochoty.

 

-Teraz radzę ci się zastanowić. Ostatnia szansa, życie lub śmierć. Radzę dobrze przemyśleć odpowiedź. Jesteście najemnikiem, przestępcą, byłym żołnierzem czy żołnierzem?

 

Przy zadawaniu pytania, spojrzał mu w oczy. Przywołał do nich całe zło jakie w nim siedziało. Mut tym spojrzenie miał zamiar spojrzeć mu w duszę i przekonać, że śmierć nie jest złą opcją, są gorsze rzeczy jeśli źle odpowie. Choć doskonale ją znał, wolał się przekonać do końca. Na wszelki wypadek. Zawsze jest szansa, że się myli.

 

-Żołnierzem, błagam puść mnie.

 

-Jak obiecałem, tak uczynię.

 

Zszedł z Sumala. Ten odczołgał się pod ścianę i skulił się. Mut odrzucił mu jego nóż pod nogi. Swój wyciągnął z trupa. Wytarł go od razu o płaszcz umarłego.

 

-Czego nie uciekasz. Puściłem cię.

 

-Jesteś potworem.

 

-Dobrze, zapamiętaj to kiedy będziecie chcieli ze mną ponownie zaczynać.

 

Mut odwrócił się do niego plecami. Był ciekaw co zrobi. Zaatakuje? Chyba się przeliczył. Sumal szybko umknął z zaułka, gdy jego wzrok z niego zniknął.

 

-Chłopaki zabijcie skurwysyna! Nie dajcie mu zrobić ani kroku! Niech zdycha jak pies!

 

Został sam w śród pięciu ciał. Teraz trzeba się zastanowić jak poradzić sobie z łucznikami. Trudnością będzie się dostać na dach. Reszta pójdzie jak z płatka. Nie uśmiechało mu się unikanie strzał w biegu. Oparł się ręką ścianę. Nagle wpadł mu do głowy pewien pomysł. Gzyms znajdował się trzy metry nad ziemią. Następny nie był tak oddalony od poprzedniego. Podniósł noże zabitych wrogów. Wbił pierwszy nóż w spoinę między cegłami na wysokość swojej piersi. Dobra broń wytrzymała. Kolejny równolegle do pierwszego. Przetoczył ciała pod nie. Posłużą jako podniesienie. Swój nóż wsadził między zęby. Sprawnie stanął na rękojeściach. Wyciągnął ręce do góry, namacał gzyms i podciągnął się. Dostał się. Ponowił to i potem jeszcze raz. Był na dachu. Rozejrzał się, tu żadnych łuczników nie było widać. Przerwy między budynkami da radę przeskoczyć. Wyciągnął nóż z buzi. Czas zacząć polować. Tym razem nie zamierzał brać jeńców.

 

 

Wstał dość późno. Nie chciało mu się spać, ale się do tego zmusił. Wczorajszych łuczników wykończył dość szybko. Siedem ciosów i siedem śmierci. Byli zbyt skupieni na obserwowaniu ulicy. Niespodziewani się, że ofiara przyjdzie do nich niezauważona. Mut sprawdził od razu ich wyposażenie i niestety jego przypuszczenia się coraz bardziej potwierdzały. Krótki klejone łuki z cisu i bawolego rogu. Impregnowana cięciwa. Proste strzały z gołębimi lotkami. Groty umaczane były w truciźnie. Mocna, ale łatwo rozpoznawalna. Mut nie miałby kłopotów z przyrządzeniem jej. Ważne jednak było, że nawet po zostaniu draśniętym taką strzałą długo by na nogach nie ustał mimo jego odporności.

 

Słowa przepytywanego żołnierza dały mu do myślenia. Mut nie wiedział dlaczego i w jaki sposób, ale stał się przeszkodą dla zadania jakiegoś sąsiedniego królestwa. Operacja musiała być przeprowadzona na dość szeroką skalę, skoro z taką łatwością oddelegowali takie ilości ludzi. Podejrzewał, że w mieście jest już mała armia. Pewnie wprowadzili ich bezbronnych. Pancerze i hełmy łatwo dostać. Broń sprzedają prawie na każdym miejscu. Żyją w niespokojnych czasach. Za pieniądze dostaną wszystko. Nie lubił brać udziału w czymś o czym nie miał zielonego pojęcia. Zresztą nie zamierzał się za bardzo w to angażować. Dopóty nie dotknie go to bezpośrednio. Pomyślał o Keirorin, jest córką króla. Bękartem ale przecież uznanym. Jeśli coś się jej stanie będzie… nieszczęśliwy.

 

Nie sądził aby król był nieświadomy obecności wrogich sił. Jednak rozmowa z hrabią nie zawadzi. Sumienie czyste, a Keirorin postara się trzymać bliżej i zmobilizuję ją jakoś do większej ostrożności.

 

Dawno nie ćwiczył. Jeszcze stępieje. Przed umyciem się przyda się mały trening. Wyciągnął miecz. Dawno tego nie robił. Skupił się, przywołał wszystkie możliwe siły. Idealne zgranie. On i miecz tworzyli jedno. Można się śmiać, ale każdy prawdziwy wojownik który potrafi zgrać się ze swoją bronią zyskuje na sile po wielokroć. Mut nie znajdował się już w pokoju. Był na jałowych stepach. Nad nim stalowoszare niebo, pod nim miękka ziemia. Za nim przepaść. Dziwne zestawienie, ale to jego umysł. Cisza, teraz musi mieć wroga. Ktoś godny jego ostrza. Najlepszy będzie pułk pancernej piechoty. Wyobraził sobie jak na niego idą. Tarcza przy tarczy, długie włócznie między szczelinami. Zwarty szyk, równe tępo. W umyśle każdy z nich miał pełny zestaw blizn na twarzy. Oznaki weteranów. Z tyłu otchłań, nie można się cofnąć. Na razie czekał, powoli szli nie śpieszyli się. Ich siłę wyznaczył na taką która potrafi zniszczyć każdą piechotę którą spotkał w swoim życiu.

 

Jeszcze chwilka wyczekiwania, chwileczka. Głębszy oddech i już! Doskok i cięcie. Wyminięcie włóczni i przepołowienie żołnierza na skos razem z tarczą i zbroją. Wystarczy tylko teraz wpaść w lukę i siać spustoszenie. Koniec na więcej wygibasów nie ma miejsca. Mimo tego to był dobry trening. Zgrabnie zakręcił młynka i schował miecz do pochwy. Otarł pot z czoła i szybko obmył się w wcześniej zostawionej misce z wodą. Otwierając drzwi Mut nie wiedział, że to początek bardzo trudnego dnia.

 

Plac pojedynkowy został przerobiony. Pojedynki, będą się odbywały po kolei. Tylko jeden obszar do walki, ale za to znacznie większy. Zapewni to dużą efektowność. Mut przypatrywał się sługą, którzy zajmowali miejsca dla swoich pań i panów. Tylko jedna arena. Włócznicy, szermierze i topornicy jako, że było ich mniej zdążyli skończyć szybciej. Żałował, że nie zdążył wyszukać perełek wśród nich. Za bardzo skupił się na swojej grupie.

 

Zostały walki mieszane. Zawodnicy czekali na boku areny. Mut miał te szczęście, że walczył znów jako pierwszy. Skierował wzrok na Gurgira. Ten stał spokojnie, odwzajemnił spojrzenie Muta i pozdrowił go. Po chwili powtórzyli to za nim inni. Któryś z nich musiał być tym złym tylko który. Dwóch z nich mógł wykluczyć.

 

Z drugiej strony machała mu wysoka osoba w płaszczu. Keirorin i dobrze. Im szybciej z nią porozmawia i przestrzeże będzie bezpieczniejsza.

 

-Jak po przyjęciu?

 

-Nieźle. Wygrasz?

 

-Taki mam zamiar.

 

-Wszyscy typują. Hrabiego jako. Zwycięzcę.

 

-Nawet ty we mnie nie wierzysz,

 

-Ja wiem. Jesteś i tak. Lepszy.

 

-Niby skąd?

 

-Widziałam cię. W prawdziwej akcji. Do tej pory. Się bawiłeś.

 

-Mniejsza z tym. Mam prośbę. W trakcie walk tym razem obserwuj je nie w tłumie, ale bliżej swojego ojca, bliżej straży.

 

-Po co?

 

-Boje się, że coś może się stać. Wczoraj w nocy wydarzył się pewien incydent.

 

Keirorin jak zwykle, stalowe nerwy. Kogoś co bał się całe życie i funkcjonował normalnie nie da się łatwo zastraszyć. Od razu wiedziała, że tak duży turniej przyciąga pieniądze i własne ambicje. Tylko żeby tym razem o to chodziło, bajka. Szkoda, że to nie to, Czuł w kościach, że zdarzy się coś więcej.

 

-Incydent chłopcze. Z chęcią o tym posłucham– za plecami Muta odezwał się głęboki głos– Coś łatwo dałeś się podejść.

 

-Jesteś tego pewny hrabio. Masz za ciężki krok jak dla mnie– delikatnie dotknął nożem lekkiej kolczugi tuż nad przyrodzeniem hrabiego Lurdena.

 

-Buhahahaha, masz mnie chłopcze.

 

-Nadal wolę Mut.

 

-Niech ci będzie chłopcze. Księżniczko, wybacz mą grubiańskość– opadł na jedną nogę– Zbyt wiele czasy spędzonego w żołnierskich obozach. Głębokie wyrazy uszanowania.

 

-Nawzajem. Proszę już wstać. Nie przywykłam do. Takich gestów– skończyła formalności Keirorin.

 

-Dziękuje, a teraz wróćmy do incydentu. Ja też miałem małą przygodę.

 

Mut szybko zrelacjonował zajście z wczorajszej nocy. Hrabia Lurden i Keirorin byli bystrzy. Nic nie wspominał o swoich przemyśleniach, ale sami szybko wyciągnęli wnioski. Wcale nie potępili go nawet za przesłuchanie.

 

-Zastanawiające. Muszę porozmawiać z królem. Musi się dowiedzieć co tu się dzieje.

 

-Król raczej wie. Rzadko go widzę. Ale raz. Nie dawno. Przez przypadek. Podsłuchałam jak. Rozmawia z jednym. Z generałów. Wprowadzali większe ilości. Wojska do miasta. Mówił generałowi. Że przedłuży turniej. By ten miał. Więcej czasu. O to pewnie. Chodziło.

 

-A co z tobą hrabio?

 

-Gdy się wczoraj wybudzałem z ekhem, z drzemki, ktoś mi przystawiał nóż do gardła. Przez przypadek zareagowałem za szybko i udusiłem drania. Był jednym ze sług.

 

-Przez przypadek?

 

-Daj spokój chłopcze! To po prostu było większe chuchro niż przypuszczałem. Zdarza się.

 

-Rozumiem, zdarza się.

 

-Coś zgryźliwi jesteśmy dzisiaj. Wybacz mi księżniczko. Mimo tego co mówiłaś i tak zamienię z królem kilka słów. Aha, powodzenia chłopcze, czekam w finale– powiedział i odszedł.

 

Hrabia był naprawdę krystaliczny. Nawet się nie wzdrygnął na dźwięk głosu Keirorin, dżentelmen.

 

-Dlatego się. O mnie martwiłeś. Dziękuje ci.

 

-Lubię cię i nie chciałbym aby coś ci się stało. My urodzeni w strachu musimy sobie pomagać nawzajem.

 

-Urodzeni w strachu?– spytała zaskoczona.

 

-Kiedyś ci może o tym opowiem. Choć raczej sama się już domyślasz. Patrz zbiera się coraz więcej ludzi. Sędzia już przybył, szlachcice zajęli swoje miejsca. Czekamy tylko na króla. Jak zwykle. Obiecaj mi, że zrobisz to o co prosiłem.

 

-Obiecuje.

 

-Tyle dobrego. Na wszelki wypadek weź jeszcze to.– wyciągnął do niej rękę z nożem– Przyda ci się.

 

-Na pewno. Nie potrzebujesz?

 

-Dam sobie radę. Więc lepiej go weź. Gdyby co zaufaj mu. Wiele przeszedł i wiele pamięta. Starałem się przelać w niego tyle rządzy mordu ile mogłem. Niech ona poprowadzi twoją broń jakby co. Coś tam umiesz, ale wątpię aby wystarczyło.

 

-Śmiesznie brzmisz.

 

-Mówię jednak poważnie. Gdy żujesz z miecz, racjonalność miesza się z mistycyzmem. Magia to nie jedyna niekonwencjonalna broń.

 

Keirorin również wyciągnęła dłoń. W momencie przekazania noża wzdrygnęła się. Wypaczony płód nie ma możliwości posługiwania się magią w przyszłości. Potencjał magiczny jednak nadal zostaje. Osoby które go posiadają są nadal wrażliwe na ludzkie emocje. Jeśli Keirorin wyczuła choć cień ich to współczuł jej. Nóż był zdobyczny. Jego historia była dość krwawa i okrutna. Mut miał ją dopiero od pół roku, ostatni właściciel nie był zbyt normalny. Choć wielkości i umiejętności nie można było mu odmówić.

 

-Boje się jej.

 

-Nie ty jedna. Mam nadzieje, że ci którzy będą chcieli cię skrzywdzić też to poczują.

 

Mut zrobił coś, czego sam się nie spodziewał. Zbliżył się do Keirorin i przytulił ją. Sam nie wiedział czemu to robił, chyba przeczuwał, że stanie się coś złego. Instynktownie umiał wyczuwać niebezpieczeństwo, od wydarzeń sprzed siedmiu lat. Swym gestem chciał przekazać, trochę swojej siły. Pokazać, że nie jest sama. Śmiesznie to musiało wyglądać. Z jej wysokością jego głowa znajdowała się w linii jej piersi.

 

-Król przybył, czas zaczynać.

 

-Trzymaj się– wykrztusiła.

 

Odwrócił się do niej plecami. Zawadiacko położył sobie miecz na barku i ruszył w stronę sędziego. Nie szukał bramki. Przeskoczył przez płotek. Miał ochotę na zabawę. Praktycznie odkąd tu przybył nie mógł się jej pozbyć. Intuicja i ciało domagały się rozluźnienia przed nieznanym.

 

Gurgir czekał przy sędzim. Trzonek młota bojowego oparł o ziemię. Miał długie włosy związane w kitę. Potężną kwadratową twarz. Poza zgrubieniem po złamanym nosie nie posiadał żadnych blizn. Przed zostaniem osobistym strażnikiem pól życia spędził jako najemnik, a nie był jeszcze stary. Siłą pewnie dorównywał hrabiemu.

 

Przyglądali się sobie nawzajem. Szacowali swoje aury. Tym zwykle była ta magiczna cisza przed atakiem. Ocenianiem i osądzaniem. Już wspominał, ci którzy żyją na granicy życia i śmierci muszą łączyć rzeczy realne z mistycyzmem. Wybacz kolego pomyślał Mut. Dawno nauczył się chować swoją aurę. Przyglądanie się przerwał im mały zadziorny głosik.

 

-Dawaj, skop mu dupę. Wygraj boś mój rycerz. Obiecałeś.

 

Mała rączka Lenei stojącej obok króla wskazywała na związaną na jego ramieniu chustę.

 

-Nie przegram jakem twój rycerz– odpowiedział jej Mut.

 

-I tak ma być– uśmiech pojawił się na zadowolonej twarzy małej księżniczki.

 

-Córko uspokój się. Takie zachowanie nie przystoi osobie o twojej pozycji– zwrócił się do niej król z naganą w głosie.

 

-Oj tato. Zachęcam go tylko– król westchnął i było to westchnięcie człowieka który już dawno powinien pogodzić się z czymś nieuniknionym. Chciał ale nie mógł– Mogę już iść. Tu się źle ogląda.

 

-Dobrze, ale czarodziej Rombrom będzie ci towarzyszył. Nie puszczę cię samopas. Czarodzieju Rombromie! Zastosujesz się do mej prośby?

 

Jeden z trzech starców wyszedł przed szereg. Ubiór wszyscy mieli ten sam. W ogóle wyglądali jak trojaczki. Można ich było chyba tylko rozróżnić po długości brody. Ten który wystąpił miał najdłuższą. Mut w końcu dokładnie się im przyjrzał. Zwykli starcy którzy powinni niańczyć wnuki. Stali dumnie wyprostowani, wiek ich nie przygiął do ziemi. Trzeba też było zajrzeć im w oczy. Zimne i bezwzględne. Prawie każdy z magów je miał.

 

-Jak każesz panie.

 

-Rombrom, on jest zbyt poważny. Daj jakiegoś zwykłego strażnika.

 

-Rombrom jest lepszy niż cały oddział gwardzistów. Albo on, albo nigdzie nie idziesz.

 

Lenea musiała wykalkulować sobie w małej główce, że lepiej się nie kłócić. Posłusznie pokiwała głową i od razu zaczęła pociągać czarodzieja za rękaw kierując go tam gdzie chciała.

 

-Mhm, królu możemy zaczynać– zagaił sędzia.

 

-Przepraszam, proszę bardzo.

 

Ta rodzinna rozmowa odbywała się w gronie zbrojnych i nie wyciekała poza nich. Tłum zaczynał się niecierpliwić i dziwić czego nie zaczynają.

 

-Zazdroszczę ci. Mi się nie udało mieć własnej księżniczki– odezwał się Gurgir.

 

-Wrodzona prezencja.

 

Mut wykonał pierwszy ruch, dokładnie w tej samej chwili, gdy sędzia machnął ręką na znak rozpoczęcia. Zbliżył się do Gurgira, tak że omal stykali się nosami. Od razu chciał mu przekazać iż nie zamierza się bawić.

 

-Wybacz kolego, koniec zabawy.

 

-Popełniłeś duży błąd.

 

Młot wystartował z prędkością błyskawicy. Mut poczuł jego trzonek na plecach. Gurgir chciał go zmiażdżyć i głupi pomysł mógł się obrócić przeciwko niemu. Oczywiście mógł. Pojedynki turniejowe są dość nierealne, miecz miał cały czas w ręce. Gdyby chciał ciął by go po kręgosłupie. Niestety takie zachowanie było poza regułami. Mut nawet spodziewał się takiej zagrywki. Zbliżył się więc z wypiętym brzuchem.

 

-Koniec zabawy– wyszeptał ponownie do ucha.

 

Wciągnął brzuch. Wysmyknął się z uścisku po prostu kucając. Poszło lepiej niż sądził. Gurgir się trochę odsunął nie chcąc mieć poranionych ramion. W tym samym poziomie przeniósł ciężar ciała na prawą nogę i wykonał obrót. Zatrzymał miecz na złączeniach zbroi przy kolanie. Tuż przy tętnicy. W szyku ciężko robić takie sztuczki, ale w walce jeden na jednego to błahostka. Gurgir od razu zdał sobie sprawę co się stało. Znieruchomiał natychmiastowo, sędzia musiał podejść i się przypatrzyć aby dostrzec powód. Ogłosił zwycięstwo Muta. Entuzjazm publiczności nie był zbyt duży, no cóż poza dzikimi okrzykami małej księżniczki, która darła się w niebogłosy. Dołączyły do tego zdawkowe oklaski króla i jego świty.

 

Zajął miejsce na płotku. Stojąc wyżej miał oko na wszystko. Nie chował miecza, lepiej zaoszczędzić kilka sekund. Mogli uznać to za młodzieńczą butę, ale nie obchodziło go to.

 

Następna walka. Wygrywa Karpis, sierpy były zbyt nieprzewidywalne. Murger mimo refleksu nie dawał sobie rady z jego techniką. Melto i Krug, żadnej z ich walk nie oglądał. Buzdygan i szabelka. Byli świetni na swoim poziomie. Muta jednak by nawet nie drasnęli. Za niski progi. Walkę wygrał Melto złamał szablę swoją bronią i koniec. To on będzie pierwszym przeciwnikiem hrabiego. Ten nie walczył. Było ich siedmiu. On i Mut zwyciężą i w końcu będą się potykać. Odkąd zszedł z Kamienia Tańczących Duchów nie spotkał wroga mu równego. Hrabia będzie ostatnim testem. Skończy te farsę z turniejem, wygra kasę i w końcu wróci do swojego celu.

 

Nie zauważył nawet, że mimo wolnie udał się na pojedynek. Jego ciało wchodziło w ten stan, gdy był na granicy wymęczenia fizycznego i psychicznego. Ciało samo działało przy minimalnym udziale świadomości. Z tym trzeba uważać. Sprawdza się tylko wtedy gdy trzeba walczyć ponad swoje możliwości. W takiej sytuacji to odkrył. Później sam nauczył przywoływać to na zawołanie.

 

Dość, nie wolno nikogo lekceważyć. Karpis przyjął postawę. Lewa noga prawie wyprostowana, wzdłuż niej sierp, prawa zaś ugięta. Druga broń na wysokości głowy z łokciem przed sobą. Nic szczególnego. Kapis zrobił to samo co Mut na początku walki z Gurgirem. Wystartował pierwszy jak żmija. Zgubiło go to. Szuu, krok dostawny i czubek ostrza Muta dotyka jego piersi. Miecz nie służy tylko do cięcia. Długo można się rozwodzić jak wykonał to z taką łatwością. W sumie można to stwierdzić do jednej rzeczy. Ramię Muta było znacznie dłuższe niż powinno wynikać z budowy jego ciała. Do tego sierp jest bronią krótką. Tyle i aż tyle. Najszybsza walka chyba w całym turnieju. Karpis zatrzymał się jak wryty. Po ogłoszeniu wyniku wręcz osłupiał. Był młody, choć i tak starszy od Muta. Dawno nikt go tak nie załatwił. Szkoda, jeśli się zablokuje. Posiadał duży potencjał, który mógł jeszcze rozwinąć. Wygrany podszedł do przegranego i położył mu rękę na ramieniu.

 

-Frajer i ciota z ciebie– powiedział mu Mut prosto w twarz.

 

Na twarzy Karpisa wykwitła piękna purpura. Dobrze, wściekłość pomoże mu zastąpić uczucie beznadziei. Mutowi zależało by wyniósł z tej walki tylko to. Nie dał mu czasu na odgryzienie się. Wrócił na swoje miejsce na płotku. Awanturującego się Karpisa z sędzią szybko usunięto. Mut dobrze się zachował, po koleżeńsku.

 

Nadszedł czas hrabiego. Melto na wszelki wypadek wziął, że sobą tarczę Mut wątpił czy na coś mu się to zda. Po aurze którą czuł od hrabiego wnioskował, że pojedynek długo nie potrwa, chyba że by coś z tym zrobić. Warto by było pełnię możliwości hrabiego nim będą walczyć. W zbiorze zasad który czytał nie było żadnych zakazów odnośnie tego co zamierzał.

 

Hrabia i Melto właśnie wymieniali uściski dłoni.

 

-Stoczmy bój który przyszłe pokolenia będą opiewały w swych poematach– ależ hrabia Lurden zaczął pompatycznie.

 

Melto nie wyglądał na tak radosnego. Po oczach jednak widać było, że nie podda się tak łatwo. Był zdeterminowany, a stawał przeciwko legendarnemu wojowi. Lepszy od Selzoro, ale i tak można by go trochę rozwinąć.

 

-Wygram to. Nie boje się ciebie. Stoczyłem wiele walk. Od małego trzymam broń w garści. Stałem na polu bitwy, gdy szlachta uciekała. Jakiś szlachcic nie będzie kwestionował mojej siły.

 

I się zapędził. Hrabia był ostatnią osobą, która tak by się zachowała. Wypowiedź Melto zbył uśmiechem. Sędzia wydał okrzyk rozpoczęcia.

 

-Odskocz zakryj się tarczą!- wrzasnął Mut.

 

Posłuchał, albo był inteligentny, albo sam tak zareagował, albo posłuchał instynktownie. Był żołnierzem, a on użył głosu dowódcy. Ważne, że walka nie skończyła się tak szybko jak poprzednia. Grot maczugi hrabiego ledwo drasnął tarczę

 

-Do przodu. Zasłoń swój bok tarczą. Nawet nie poczujesz uderzeń. Nie ma gdzie rozwinąć siły. Wal w skroń jakbyś cepem młócił.

 

W życiu tak szybko nie krzyczał. Słowa się prawie zlewały. Melto cały czas go słuchał. Choć i tak hrabia dał radę zwiększyć dystans. Szlag, nie wyglądał nawet na to by się tym wszystkim trochę przejął. Straż niestety już się zdążyła zainteresować Mutem. Szybko skończy się to pomaganie.

 

-Wstrzymajcie się– to hrabia zwrócił się do strażników.– dawno się tak nie bawiłem. Jestem ciekaw co z tego wyniknie. Jeśli król nie ma nic przeciwko.

 

-Ho, ho, ho ten turniej nigdy mi się nie znudzi. Co jeden to lepszy. Też jestem ciekaw. Nie przeszkadza mi to– odezwał się król.

 

-A ty Melto, nie hańbi to twojego honoru.– zwrócił się hrabia do swojego przeciwnika.

 

-Nie. Gdybym nie posłuchał, szybko byśmy skończyli.

 

-Więc dalej! Nie przeciągajmy tego. Uważaj nacieram!

 

-Tarcza nad głowę. Przetrzymaj i uderzaj w ramię. Szkodź mu je maksymalnie.

 

Dobrze sądził, że atak z dołu to zmyłka. Jego instrukcje odniosły tylko połowiczny skutek. Nie oberwał, ale też nie zadał ciosu.

 

-Unikaj i oddalaj się powoli po spirali. Teraz zdaj się na siebie zaraz coś wymyślę.

 

Melto udowadniał właśnie w tej chwili, że dzięki umiejętnością a nie szczęściu dostał się do finałów. Zgrabnie balansował ciałem unikając rozszalałej furii uderzeń maczugą. Co szybsze ataki przyjmował na tarczę. To i tak za mało. Myśl, Mut myśl. Hrabia wciąż dawał mu fory. Nie pokazał całej swojej siły. Jakby mu się chciało dawno by to skończył. Nie pomagał Melto. To Mutowi dawał czas, aby coś wymyślił. Żebyś się nie przeliczył ty dziadzie. Czas spróbować postawić wszystko na jedną kartę.

 

-Unikaj dalej i słuchaj. Jesteś za słaby, by wygrać. Jest jednak szansa. Możemy zaryzykować, ale decyzja należy do ciebie. Tak czy nie! Wybieraj!

 

-Taaak! Jesteśmy braćmi w mieczu. Oboje znamy najemniczy los. Wierzę ci!- wydarł się na

 

cały głos.

 

Najemnicy i bracia w mieczu. Ty też jesteś swego rodzaju romantykiem, co Melto,

 

pomyślał Mut. Czas jednak na ostatni zryw.

 

-Rzuć w niego tarczą. Dobrze teraz weź garść piasku. Zbliż się. Syp w oczy. Zamknął je. Uderz

 

buzdyganem w jego nadgarstek. Tak jest! Puścił broń. Masz czyste pole. Wiesz co robić.

 

Wiedział doskonale. Wymierzył przy tym idealnie. Potężny i długi kop prosto w jaja.

 

Nie chroniło ich nic. Miejsce gdzie boli nawet bogów. Hrabia w ostatnim odruchu złączył

 

nogi, na próżno jednak.

 

-Teraz, wybacz mi bracie w mieczu. Nie daliśmy rady.

 

Hrabia Lurden wypuścił broń z ręki. Maczuga jednak nie upadła na ziemię. Zsunęła się

 

po ręce i zatrzymała na zgięciu łokcia. W chwili gdy dostał miał ją z powrotem w dłoni. Lekki cios w skroń i Melto pada nieprzytomny. Sędzia wystąpił na środek.

 

-Wygrywa hrabia Lurden.

 

Aplauz, który rozegrał się po walce Muta i Selzoro był niczym w porównaniu do tego który nastąpił teraz. Bohater narodu wygrał. Mut posłał Keirorin smutny uśmiech „ No cóż trudno, nie udało się. Wybacz.” Odpowiedziała mu czymś podobnym „Za co przepraszasz. Daliście z siebie wszystko”. A co robił wygrany. Po usłyszeniu werdyktu chwycił się za kroczę i upadł na ziemię. Nareszcie zostali tylko on i Mut. Znów zeskoczył z płotka i podszedł do poszkodowanego. Kucnął przy nim.

 

-I jak wrażenia?

 

-Od bardzo dawna nie byłem tak blisko porażki. Chyba zbyt was zlekceważyłem. Cholera jasna jak boli– wystękał hrabia.

 

Mut skierował swoje kroki do Melto. Właśnie wynosili go pachołkowie. Nic mu się raczej nie stało/ uderzenie było lekkie ale za to dość precyzyjne.

 

-Jeszcze raz wybacz– delikatnie szturchnął go pięścią w pierś.

 

W tym momencie otworzył oczy.

 

-Teraz ty musisz to wygrać. Pokaż im co znaczy najemnik i jego siła.

 

Obok króla zajęło miejsca trzech mężczyzn. Wszyscy w średnim wieku. Ogoleni z drobnymi szramami na twarzach. Poza tym całkowicie różni, choć Mut mógł przysiąść, że mają jakiś pierwiastek wspólny. To się po prostu czuło, że w jakiś sposób są połączeni. Jeden trzymał w ręku miecz, drugi topór, a trzeci włócznię i tarczę. Wygrani z innych konkurencji.

 

Wesoły nastrój Muta szlag trafił, niemożebne żeby król był tak ślepy. Po prawdzie i tak wiedział, że się to stanie. Upewnił się tylko że Keirorin stoi bezpiecznie na uboczu obok strażników. Odpowiedziała mu jak zawsze i poklepała uspokajająco rękaw z ukrytym nożem.

 

Hrabia się pozbierał. Uderzenia w czułe męskie miejsca mają to do siebie, że ból jest niemiłosierny ale szybko mija. Oczekiwał tej walki. Jego przeciwnik prezentował godny poziom i miał nadzieje, że zdoła się z nim porządnie zabawić. Dawno nie uwalniał pełnię swoich możliwości.

 

-Szlachetne panie i panowie, poczciwi rzemieślnicy i kupcy, a także zwykli prości ludzie– król rozpoczął przemówieniem finałowe starcie.– Za chwilę odbędzie się ostatnia walka turnieju. Pojedynek najlepszych z najlepszych. Przez cały czas oglądaliśmy zmagania wspaniałych wojowników, którzy dawali pokazy swego kunsztu. Smucę się z wami, ponieważ koniec już bliski. Zwycięzca zgarnie Mie tylko nagrodę pieniężną, ale prestiż i sławę po wsze czasy.

 

Bierz sobie prestiż i sławę, Mut potrzebował pieniędzy. Jednak patrząc na hrabiego, który nieświadomie zaciskał pięść na sercu zrobiło mu się żal. Poczuł wstyd. Wojownik bez skazy, który wierzy w ideały. To będzie walka pozbawiona sztuczek i brudnych zagrywek. Niech wygra lepszy, postanowił Mut.

 

-Panowie co mam rzec– ciągnął dalej król.– Chyba powiem to co zawsze. Niech to będzie dobra walka.

 

Nareszcie koniec. Teraz tak jak zawsze. Niezaprzeczalna kolejność umówionych walk. Stanie naprzeciwko siebie, wzajemne szacowanie, pierwsze powolne drgania mięśni. Można by o tym mówić i mówić, ale po co. Przecież od razu można przejść do tego co unikatowe. Magicznej wymiany ciosów i tańca śmierci dwóch ciał mimo iż to nie było starcie na serio. Nikt tu nie miał na celu uśmiercić drugiego.

 

Mut szybko wybił hrabiemu z głowy pobłażliwość, którą raczył innych zawodników. Trzeba jednak przyznać, że zajęło mu to pięć sekund. Odkąd zszedł ze swej samotni Mut znów poczuł wyzwanie. Hrabia Lurden przewyższał wielu zmarłych. Maczugą operował z szybkością szablisty. W końcu mógł wydobyć z niego wszystko co najlepsze. Bariery w prędkości nadrabiał długością i zasięgiem swej broni. Blokował szybkie i precyzyjne cięcia Muta, choć ten cały czas podkręcał tempo. W pewnym momencie musiał pojąć, że ciągła obrona nie jest najlepszym pomyłem. Chyba wtedy gdy miecz odciął mu kawałek brody, bliziuteńko policzka. Wyszedł z kontrą i wybił z toru lotu cięcia broń Muta. Sam wreszcie zaczął zmasowany atak sztychów grotem swej maczugi. Zmyślny, jeśli wyszedłby z uderzenie dałby mu czas na zbliżenie i zakończenie. Mimo tego unikanie ich wydawało się średnio trudne. Delikatne kroki w tył i wyginanie górnej połowy ciała, czyli jego specjalność. Remedium na prawie każdy możliwy atak.

 

Podczas walki świat zewnętrzny nie może istnieć, ale cały czas trzeba mieć go na uwadze. Za późno się zorientował co się dzieje. Mimo to i tak zareagował. Przyjął uderzenie maczugi na naramiennik i rzucił mieczem. Ten jako taki nie przystosowany do miotania dosiągł celu, ale co z tego skoro po czasie. Miecznik nawet martwy uśmiechał się, jego broń tkwiła w trzewiach króla. Topór wbity w plecy, włócznia w szyję. Król nie żyje. Zamach stanu, biedna Keirorin.

 

Murger wśród tłumu publiczności krzyczy, aby się zbierali. Więc on był jednym z zamachowców. Szkoda, milczek ale nadal miły facet.

 

-Kusze, kusze naprzód! Wybić księżniczki!- wydawał pierwszy rozkaz.

 

Właśnie, dlaczego Mut nie zauważył, że tyle osób ma długie płaszcze. Ani nie było zimno, ani nie padało. Teraz wyjmowali z pod nich małe kuszę. Armia podstawiona za publiczność mierzyła bełtami w potomstwo króla. Tu się jednak nie ma czym martwić. Niedoszli zwycięzcy zabici. Księżniczki otoczone ochronnym kordonem. Szlag, Keirorin została z boku i nawet nie chcą jej wpuścić. Mut obalił hrabiego na ziemię. Dzięki temu strzały zaświergotały im nad głową. Murger z nową szablą w ręku wywrzaskiwał komendy do walki na miecze. W przenośnym znaczeniu tego słowa oczywiście. Mut wątpił by ktoś z nich miał coś porządniejszego niż długi, gruby nóż. Jeśli nie jesteś żołnierzem bądź najemnikiem kupno takich rzeczy przyciąga uwagę. W dobry ekwipunek mogli wyposażyć tylko jednostki o kluczowym znaczeniu. Co mieli to mieli, ale walczyć potrafili. Sprawnie poradzili sobie z resztkami straży miejskiej, która nie przyłączyła się do ochrony rodziny królewskiej. Jak na turniej o takim rozmachu był ich zaskakująco mało. Mut nie miał czasu nad tym rozmyślać. Poderwał się z hrabim z ziemi. Tamten chciał się od razu rzucić na wrogów. Musiał go przytrzymać.

 

-Puszczaj na litość boską, zabili króla. Zemszczę się. Na mój honor, puszczaj w cholerę jasną.

 

-Są ważniejsze sprawy. Spójrz– obrócił mu głowę w kierunku u ciekającej grupy strażników i księżniczek.– Zostawili ciało króla i Keirorin. Musimy ich obronić. Decyduj szybko, zemsta czy powinność.

 

-Powinność– hrabia był w końcu człowiekiem honoru. Keirorin dobrze sobie radziła, skoro zostawiły ją siostry podpięła się pod szlachcica z największą ilością ochroniarzy. Ci którzy podeszli do niej zbyt blisko, szybko żałowali swej decyzji. Zuch dziewczyna, wykorzystywała dystans jaki dawały jej długie ręce. Plac turniejowy zmieniał się w małe piekiełko. Oddziały zamachowców walczyły ze strażą, której napływało coraz więcej. Na co oni liczyli uderzając z taką wielką liczbą ludzi. Powinni teraz starać się uciec za wszelką cenę. Zamach udał się tylko połowicznie. Księżniczki gdy tylko dotrą do zamku rozpoczną działanie. Jeśli ktoś z wysoko postawionych był trochę rozgarnięty to karze okrążyć teren i spacyfikuje zamieszanie. Zamachowcy niepotrzebnie się ujawniali. Mieliby większą szansę przeżycia.

 

Musieli mieć plan i Mut domyślał się jaki. Większość z nich blokowała główną drogę ucieczki. Co z tego skoro pozostawały jeszcze dwie, przez które właśnie uciekali prości ludzie i szlachcice. Ci nawiasem mówiąc atakowali wszystko dookoła siebie.

 

Mieli coś jeszcze w zanadrzu. To coś pokazało się bardzo szybko. Ochronny kordon odrzuciło na wszystkie stronny. Na nogach stały trzy księżniczki i dwóch czarodziejów. Tylko czy na pewno dwóch. Mut widział jak ten z najkrótszą brodą pada plackiem na ziemię. Na jego plecach na szacie wykwitła ciemnoczerwona plama. Wśród magów był zdrajca.

 

Czarodziej zdrajca wyciągnął ręce przed siebie. Koniuszki palców zaświeciły mu się. Wokół niego powstało kilka czerwonych kół, które wystrzeliły w kierunku księżniczek. Zatrzymały się na niewidzialnych barierach. Ojciec mag, widocznie córki czarodziejki.

 

-Chcecie ze mną rywalizować. Jesteście o wiele za młode. Po za tym to ja was wszystkiego nauczyłem. Żaden problem dla mnie się was pozbyć. Cieszcie się, na razie was oszczędzę.

 

Zrobił coś z głosem. Nie wydawało się aby krzyczał, mimo to Mut słyszał go jakby stał tuż koło niego.

 

Jak powiedział tak uczynił. Zagłębił ręce w ziemię. Odbijanie ataków swoich byłych uczennic nie sprawiało mu problemu. Recytował jakąś litanię. To znaczy, że szykował się na coś większego. Niedobrze, oddział zabójców nadal znacznie górował siłami. Szlachta była niezorganizowana, a szkoda mogła stanowić realną siłę jeśli by ktoś wziął ich w ryzy. Zawodnicy, którzy odpadali i nie byli powiązani w żaden sposób zbili się w małą grupkę i szczerzyli kły. Broń mieli w pogotowiu, ale się nie mieszali. Mut w końcu odzyskał miecz przy okazji zamknął oczy zabitemu królowi. Tyle jeszcze mógł zrobić. Drogę do broni wyczyścił mu hrabia Lurden. Zmiótł wszystkich nielicznych głupców którzy chcieli im przeszkodzić.

 

Teraz zaczynał się prawdziwy opór. Cóż za przerażający duet razem tworzyli. Żołnierze z oddziałów zabójców padali niczym trawa pod ostrzem kosy. Do Keirorin dołączyli szybciuteńko. Raz dwa pozbyli się stręczycieli koło niej.

 

-Zacny kompan mi się trafił– rzucił stąd ni zowąd hrabia.– Lepszy niż myślałem– miażdżąc jednocześnie dwie klatki piersiowe.

 

-I wzajemnie-odpowiedział Mut. Wątroba, serce, płuca to trzy trupy.

 

Po tych dwóch pokazach reszta straciła wigor w atakowaniu. Wolały dołączyć do większej grupy. Chwila odetchnięcia, choć po prawdzie nie mieli po czym.

 

-Jesteś cała?– zapytał Mut Keirorin.

 

-Chyba tak. Kilka płytkich ran.

 

-Będą blizny. Pewnie nie pierwsze i nie ostatnie, co?

 

-Trudno.

 

-Przepraszam, że się wtrącę, ale co teraz robimy. porzuciliśmy ciało króla to haniebny czyn, jednak życie ważniejsze– przerwał ich wymianę zdań hrabia.

 

-Trzeba przeanalizować sytuację.

 

-Nie ma co analizować. Odstawiamy księżniczkę i wracamy z większą ilością żołnierzy. Ot co trzeba zrobić.

 

-Co z moją? Młodszą siostrą?

 

-Jest z tym magiem jeśli się nie mylę.

 

-Rombrom też. Może być zdrajcą.

 

-Nie sądzę Rombrom jest mym wujem. Będzie wypełniał swe zadanie do śmierci– odpowiedział jej hrabia.

 

Mut nie był tego taki pewien. Hrabia Lurden patrzył przez pryzmat samego siebie. Mało jest takich ludzi jak on. Jeśli jednego przekonali, z drugim też mogli to zrobić. Wszyscy powinni już padać na ziemie przed jego mocą. Magiczna moc buzować w powietrzu, a mały Armagedon zniszczyć wrogów.

 

-Szkoda tylko, że mój wuj poprzysiągł nie używać magii przeciwko zwykłym ludziom.

 

Znaczy się, że niepoprawnym marzycielem nie jest tylko hrabia. Może cała jego rodzina jest w ten miły sposób porąbana. Mut w tej samej chwili wyczuł coś. By być dokładnym coś magicznego.

 

-Odsuńcie się!

 

Hrabia zagarnął Keirorin lekko w tył. W miejscu w którym Mut przyłożył miecz do ziemi, zaczęła się wyłaniać biała głowa. To Rombrom pojawiał się jak na zawołanie. Wszyscy ci czarodzieje mieli jakąś skłonność pojawiania się gdy się o nich mówiło. Otulał swą szatą małą księżniczkę.

 

-Panno Keirorin, drogi bratanku i ty panie Mucie. Cieszę się, że was znalazłem. Muszę…

 

-Siostra!

 

Lenea odtrąciła maga i objęła siostrę, Mut zauważył ze wzroku Keirorin ulgę. Cały czas musiała się o nią martwić.

 

-Muszę wam przekazać swe zadanie. Za chwilę Rezak skończy rzucać zaklęcie. Po tym będziecie musieli zdać się na własną rękę i przeżyć.

 

-Co to za zaklęcie?– spytał Mut.

 

-Patrz– białobrody mag wskazał na Rezaka i zagarnął ręką dookoła siebie.

 

Wszyscy skierowali wzrok tam gdzie wskazywał. Mag-zdrajca wyciągnął dłonie z ziemi. Powiedział coś cichutko do siebie. I zaczęło się dziać.

 

Najpierw to poczuli, jakby ziemia się zatrzęsła. Dopiero po tym zobaczyli. Mury z ziemi i skał, które wznosiły się wysoko w niebo. Opasały cały plac turniejowy. Odcięły od świta zewnętrznego wszystkich którzy się na nim znajdowali.

 

-Nie zniszczę ich. Rezak jest najpotężniejszym magiem na kontynencie. Nie ma nikogo za tymi murami kogoś kto byłby w stanie to zrobić. Zamierzam się poświęcić i stworzyć wam sytuację na ucieczkę.

 

-Wuju co jeśli połączysz siły z księżniczkami?

 

-Trzy króliki i mały piesek to nadal żaden przeciwnik dla wilka. Teraz słuchajcie mnie wszyscy. Musicie wyczekiwać szansy i uciec. Zanim to nastąpi zgromadźcie straż miejską. Razem dacie radę przetrwać. Zaraz wycofam zaklęcia i dostarczę wam pozostałe księżniczki. Zajmijcie się nimi.

 

Oddziały zamachowców, które do tej pory rzeczywiście całkowicie ich ignorowały, ponownie zwróciły na nich uwagę. Mimo, że nie chcieli umrzeć z ręki hrabiego Lurdena i Muta, nie mogli zignorować swojego zadania. Dwa cele bez ochrony maga, zbyt łaskawy kąsek. Rombrom szedł w stronę Rezaka który ponownie zainteresował się księżniczkami. Ledwo się trzymały. Zaprzestały własnych ataków, tylko się broniły. Trzymał ręce w górze. Nikt go nie zaczepiał. Wszyscy czuli, że gromadzi moc. Powoli formowała się nad nim kula ognia.

 

-Lećcie demony piekieł– z kuli wyleciały ogniste psopodobne istoty. Rzuciły się one na Rezaka. Odcięły go od księżniczek.-Duchy pustynnych burz, chrońcie mych protegowanych.

 

Wiatr na placu turniejowym się wzmógł. Trzeba zauważyć, że byli otoczeni murem. Wszyscy na chwilę przestali walczyć. Powietrze wirowało wokół Rombrom by po chwili wzmocnić atak ognistych bestii. Jednocześnie podmuchy powietrza spychały księżniczki w stronę Muta i towarzyszy, aż te znalazły się pod ich ochroną. Straż momentalnie się przy nich zebrała. Zgromadzili się w liczącą siłę i wciąż przybywali z rozproszenia.

 

-Rombrom jakże się żałuje, że nie było cię przy mnie gdy zabijano tego głupca króla. Użeranie się teraz z tobą nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy.

 

-Rezak ty zdrajco! Jesteś zakałą naszej profesji. Pozbawiony dumy i honoru. Zabije cię choćbym sam miał zginąć.

 

-Tak się najpewniej stanie.

 

-Milcz. Wytłumacz mi tylko jedno. Jak ktoś taki jak ty. Ktoś który miał w pogardzie wszystkie dworskie potyczki tak się sprzedał. Za co?

 

Twarz Rezaka stężała. Wesoły nastrój mu zniknął.

 

-To czego pragnie każdy wstępujący na drogę czarodziejstwa. Możliwość mocy i eksperymentowania. Dano mi coś takiego. Coś takiego że każdy by się skusił, nawet ty.

 

-Nigdy w życiu. Nie jestem portową kurwą.

 

-Ranią mnie twe słowa.

 

Kolejny mur zaczął się wznosić. Odgradzał obu czarodziejów od reszty. Pojedynki magów nie są dla zwykłych ludzi. Mogli przypadkowo pozabijać własnych sprzymierzeńców. Niech wszystko zostanie między nimi. Zostawili resztę samym sobie.

 

Czas gdy ścierali się czarodzieje oba obozy wykorzystały do przegrupowania się. Dwa zwarte szyki stanęły przeciwko sobie. Oddziały zamachowców miały dużą przewagę liczebną i zapewne w wyszkoleniu. Straż była za to lepiej uzbrojenia. Długie halabardy i mocne pancerze. Szlachcice zdążyli się uspokoić i do nich dołączyć. Ci odważniejsi zajęli miejsce w głębi szyku. Osoby niezwiązane z żadną ze stron (około 30 osób) nadal pozostawali w bezruchu. Nadszedł czas na starcie żelaza z żelazem.

 

-Jak twoje siostry?– Mut zwrócił się do Keirorin.

 

-Lekko zamroczone. Są wyczerpane. Żadnego z nich. Teraz pożytku.

 

-Czyli żadnego dodatkowego wsparcia. Hrabio!

 

-Co chcesz?

 

-Przejmuje dowodzenie. Wesprzyj mnie.

 

-Dobra.

 

Gdy zaczyna się robić na poważnie nie ma czasu na pierdoły. Mut wolał wziąć sprawy w swoje ręce.

 

-Tarczownicy na bok. Halabardy i berdysze na przód. Cofamy się w kąt.

 

-Ja tu jestem kapitanem.-odezwał się jeden ze strażników. Mut westchnął, nie miał na to czasu. Oddziały zamachowców już prawie się ustawiły. Podszedł do kapitana i zastosował tą samą sztuczkę jak z przesłuchiwanym.

 

-Po co ci to? Jeśli zawiedziesz umrzesz. Jeśli choć jedna z królewskich córek straci życie skrócą cię o głowę. Popełnisz głupi błąd w dowodzeniu i tak zginiesz. Nie masz wprawy w takich rzeczach, a ja tak. Dowodziłem nawet większymi grupami. Poza tym mam zgodę najstarszej księżniczki– oboje na nią spojrzeli. Była prawie że nieprzytomna, to Keirorin pokiwała jej głową dyskretnie tak aby kapitan sądził, że potwierdza słowa Muta.– widzisz. Zdaj się na mnie.

 

-Dobrze– wymemlał kapitan połykając ślinę.

 

Wrócił ustawiać swoich podkomendnych jak kazał Mut. Bardzo dobrze i tak pewnie wie lepiej gdzie kto się nadaje od niego.

 

-Jesteś przerażający– oznajmił mu hrabia.

 

-Wiem o tym. Idę na czoło, ty się cofnij. Swoją wielką maczugą będziesz tylko zawadzał. Chroń księżniczki.

 

Znał się na żołnierce, wiedział gdzie go będą potrzebowali, a gdzie nie. Wykonał rozkaz. Mut puścił jeszcze oko do Keirorin, na wzmocnienie siebie i jej. Ruszył na szpicę. Rozpuścił swoją aurę, tak odrobinę aby poprawić morale. Nie chciał ujawniać pełni swych możliwości.

 

-Pierwsze trzy szeregi naprzód! Atakować! Reszta w tył i się okopać!

 

Nie lubił drzeć ryja. Okrzyki jednak mają swoją moc. Wydarł się najgłośniej jak umiał i ruszył, a zanim inni. Przy ataku chwilowo jeszcze bardziej poluźnił aurę. Tylko na moment zderzenia. Wbili się w nich jak w masło, może lepiej byłoby powiedzieć Gomułkę sera. U nich na przedzie stały najtęższe draby. Szkoda, że Murger nie poszedł za jego przykładem. Z radością by go ściął. Oddział bez dowódcy wiele traci. Gdyby porzucił swoich ludzi dałby radę go dosięgnąć. Bez niego jednak by zginęli. Ich zadaniem było stopować. Lekko wbici w ich szeregi świetnie się z tego wywiązywali.

 

Wrogowi nie liczyli się z życiem, byli aż tak zmotywowani. Na Muta jako z najgroźniejszych z nich rzucali się trójkami. Ileż on to razy przerobił w swym krótkim życiu.

 

Poza magami całe starcie Mut uznawał za mało trudne. W jego standardach nawet przed tym gdy odnalazł Kamień Tańczących Duchów nie sprawiło mu by to większych trudności.

 

Zabijanie jest znacznie łatwiejsze od fechtowania. Z technicznego punktu widzenia. Nic cie nie krępuje, no poza świadomością ludzkiej śmiertelności. Pojedynek narzuca jednak pewne prawa. Obaj muszą przeżyć. Ten kto nawykł do zadawania śmierci, zawsze będzie mieć w głowie pewne obawy. Uderzę za mocno i będzie nieszczęście, nie rozwinę pełnej szybkości bo nie wstrzymam miecz i tak dale i tak dalej. Zabijając Mut był wolny od tych ograniczeń. Szalał jak burza, wirował w dzikim tańcu ostrzy. Powodował, że każdy kto się do niego zbliży padał martwy. Jego właśni żołnierze nie chcieli się do niego zbliżać bojąc dostać się w zasięg swego dowódcy. Do tego też przywykł i wolał taki stan rzeczy. Walka była łatwiejsza.

 

Przeciwnicy szybko się uczyli. Zorientowali, że samą masą go nie powalą. Chcieli go odłączyć od oddziału straży miejskiej i zatłuc dłuższą bronią. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Mut uchylał się chyba po raz setny przed bronią napastników. Tylko tym razem złapał za drzewce i przyciągnął wroga bliżej siebie, tak blisko aż zagłębił miecz w jego szyi. Nie puścił jego halabardy po tym jak umarł. Ich taktyka działała. Straż miejska zostawała zbyt w tyle i bez przewodnictwa Muta znacznie łatwiej ginęła. Kilka nielicznych ludzi miał zaraz za swoimi plecami.

 

Potraktował z kopa martwe ciało, które wciąż trzymało broń w pośmiertnym uścisku. Silne miał nogi, od razu tym sposobem przewrócił dwójkę ludzi. Miecz błyskawicznie znalazł się w pochwie na plecach. Halabarda zawirowała w jego rękach. Nie był zbyt wielkim fanem takiej broni, ale operować nią umiał wyśmienicie. Jego taniec przybrał formę tornada. Dawno zapomniał jak łatwo posługiwać się tak lekką bronią. Przy zamachach używał za dużo siły i żeby nie stracić tempa podkręcał szybkość. Nie hamował się jak przy mieczu. Przepoławiał wszystko jak leci. Mięśnie czy kości ciął wszystko bezlitośnie. Ci ludzie nie zawahali by się na jego miejscu i on też nie zamierzał.

 

Skontrolował pozycje drugiego oddziału. Dał im aż nadto czasu. Zdążyli oprzeć wycieńczone księżniczki o mur i uformowali się w ochronny łuk całkowicie do nich dostęp.

 

-Wycofujemy się!- ryknął rozkaz Mut.

 

-Nareszcie!

 

-Nie miałem już sił.

 

-Kurwa mać, myślałem, że zginę.

 

Takie to odgłosy wydostawały się od ludzi z Muta. Ich dowódca w odpowiedzi na to uśmiechnął się pod nosem i w tym samym momencie wbił ostrze halabardy w czubek głowy najbliższego wroga. Niech gnój się zastanawia w piekle czemu było mu tak wesoło. Mut miał wredne myśli. Samo to, że chcieli odebrać życie zbyt mu nie przeszkadzało. Wkurzało go to, że Keirorin była zagrożona wraz z tą małą. Poza tym mieli w planie wywołać wojnę w której pewnie zginie mnóstwo osób. To też był dodatkowy powód.

 

Miecz powrócił do ręki. Mut się wycofywał ciągle walcząc. Murger zauważywszy, że zawracając nakazał zwiększyć próby. Przynajmniej ich chcieli wybić dopóki się nie złączyli w całość. Zawsze potem będzie łatwiej. Atakowali zacieklej niż wcześniej. Byli przy tym za bardzo nieuważni. Do arsenału Muta dołączyły niskie cięcia. Nóg nie mieli w żaden sposób osłoniętych. Z tętnic polała się krew. Na dowidzenia pozbawił jakiegoś żołnierza kawałka głowy i pędem dołączył do ucieczki. Opuścił pole walki jako ostatni.

 

Jego odział nie uciekał zbyt sprawnie. Jakoś tam w miarę dali radę stworzyć odległość od wrogów. Dołączyli do głównych sił. Wlali się w naprędce utworzoną lukę na sam tył. Mogli trochę odpocząć, zasłużyli sobie. Hrabia wraz ze strażnikami na przedzie odparł impet fali która za nimi podążała.

 

Murger nie był głupcem. Wycofał swoich podwładnych i szybko przegrupował. Podnosili przy tym broń tych których zabijali. Różnica w uzbrojeniu, ich jedyna przewaga się niwelowała. Mut nie lubił jak to wróg ma w ręku lepsze karty choćby te najmniejsze. Wystarczyło poczekać na Rezaka i czarodziej wykończyłby ich w mgnieniu oka za nich. Mutowi podobało się to zawieszenie. Każda chwila bezruch działała na ich korzyść. Zacisnął bardziej szyk. Liczył na Rombroma. Jeśli on nie wykończy Rezaka, a szczerze wątpił aby się tak stało. I tą sprawę będzie musiał wziąć we własne ręce. Bardziej prawdopodobne było osłabienie go, wtedy Mut mógłby go wykończyć. Zamierzał dorobić sobie kolejną kreskę na naramienniku.

 

Musiał skonsultować się z Keirorin. Ta wraz z Leneą starała się doprowadzić do stanu używalności swoje siostry. Krwawiły z ocz i były strasznie blade. Odwołał ją od nich.

 

-Co z nimi?

 

-Nie jest źle.-pierwsza pozytywna wiadomość, nawet jeśli eufemizm.– Muszą tylko. Trochę odpocząć i. Dadzą radę. Same chodzić.

 

-Można z nimi porozmawiać, czy są w stanie odpowiadać?

 

-Tylko z naj. Starszą jest naj. Silniejsza.

 

-Pokaż która to.

 

-Nie męcz jej. Tylko.

 

-To konieczne, inaczej nikt nie przeżyje. Muszę się dowiedzieć kilku rzeczy.

 

-Dobrze.

 

Zaprowadziła go do tej, która na przyjęciu była w żółtej sukience. Delikatnie nakierował jej głowę na siebie.

 

-Hej, słuchaj mnie. Dasz radę powiedzieć mi co się dzieje tam za murem– wskazał miejsce gdzie ścierali się magowie.-Określić kiedy skończą.

 

Odpowiedziała mu nieprzytomnym wzrokiem. Już myślał, że będzie musiał pytać ponownie, gdy zareagowała.

 

-Mistrz Rombrom przegrywa. Już tylko się broni. Niedługo umrze jak my wszyscy.

 

-Więc chcesz dać się bez walki.

 

Wysiliła się na harde spojrzenie.

 

-O nie. Najpierw zabiorę tego gnoja zdrajcę ze sobą. Niech potem zrobią ze mną co chcą– i znów odpłynęła.

 

Nie ma co twarda rodzinka. Odszedł wraz z Keirorin na bok. Murger znów podjął natarcie. Mut nie musiał z tego powodu angazować się. Jako obrońca hrabia wywiązywał się aż za dobrze. Nie mógł za bardzo szarżować w zwartym szyku ale to co robił wystarczało. Jako legenda królestwa samą swoją obecnością wiele zdziałał. Da sobie radę tutaj sam.

 

-Keirorin nóż się sprawdził?

 

-Żyje dzięki. Niemu, czuje jak. Mi pomagasz.

 

-Więc dalej się go słuchaj jak pomaga. Na razie muszę cię zostawić samą. Na daj się zabić jak mnie nie będzie.

 

-Nie dam. Co zamierzasz?

 

-Przeważyć szalę.

 

Zbadał fakturę ściany, która odgradzała go od magów. Coś o konsystencji z bitej i wysuszonej gliny przetykanej dużymi kawałkami granitu. Wystrzał z katapulty lub taran z żelazną głowicą dałby radę go przebić.

 

Ujął miecz w dwie ręce. Stanął w pozycji najlepiej nadającej się do zadawania sztychów. Zgromadził siłę w rękach i nogach. Miecz zagłębił się w glinianej ścianie. Mut poczuł gdy przebił ją na wylot. To jeszcze nie koniec. Musiał wyciąć sobie przejście. Naparł rękoma na rękojeść wykorzystując masę ciała. Ogromne zwały ziemi były przecinane. Zmienił pozycję i wykonał kolejne cięcie poziome. Keirorin z najbliższymi otaczającymi go żołnierzami patrzyli nic nie rozumiejąc. Niech podziwiają. Kolejne dwa cięcia i powstał udany prostokąt. Wyciągnął miecz z muru. Naparł rękoma na ścianę, wszystkie żyły mu wystąpiły na wierzch. Tworzyło się zagłębienie. Mut wypychał wycięty blok. Na ostatnim odcinku zmobilizował się i jednym mocnym ruchem dokończył sprawę. Mur miał cos tak z metr grubości.

 

-Życzcie mi powodzenia– rzucił na odchodne.

 

Szybko przeskoczył przez otwór, który powoli zaczynał się zasklepiać. Widok po drugiej stronie był naprawdę ciekawy. Nieźle sobie poczynali panowie magowie. Teren stracił swoją dawną równość, bardziej wyglądał jak wnętrze jakiejś groty bez sklepienia. Otarł pot z czoła. Groty, która chyba prowadziła chyba do piekła. Wszędzie płonęły ognie, ciężko się oddychało. Rozwinął łańcuch z brzucha i nawinął na ramię, jego koniec zakończony był metalowym hakiem. Lepiej móc atakować z większego dystansu przeciw czarodziejom. Ruszył w stronę gdzie było najgłośniej. Liczył, że atak z zaskoczenia będzie miał największe szanse powodzenia. Specjalnie się nie krył. Nikt zarówno Rombrom i Rezak nie przypuszczaliby, że się tu znajdzie. Z tłumieniem dźwięku też nie było problemu. Czynili taki huk, do tego jeszcze te chmary kurzu i pyłu.

 

Znalazł ich w końcu. Skrył się za ogromnym głazem( bóg wie skąd on się tu wziął ) i obserwował ich zmagania. Oboje stali na kamiennych postumentach. Rombrom rzeczywiście ledwo zipał. Kucał podpierając się ręką. Nad nim unosiła się ogromna ognista kula. Większa od tej na początku. Ogniste macki wychodziły z niej co chwilę, odpierały kamienne pięści które powstawały z ziemi. Do tego musiały sobie radzić z małymi głazami. Mut nie wiedział jaki miał plan Rombrom, ale jak kipnie to nic nie zdziała. Odległość od Rezaka to gdzieś ze dwadzieścia metrów. Dwadzieścia metrów przeoranego terenu pełnego dziur, ostrych odłamków skalnych i wzniesień. Będąc przy tym pod ciągłym ostrzałem lecących kamieni i strug ognia. W chwili gdy przyuważy go Rezak nie skończy się na małym kuku.

 

Nie ma co przeciągać, wyskoczył z kryjówki i zaszarżował na wprost. Na samym wstępie pochylenie głowy pozwoliło mu ją nie stracić. Sztuka uników przydała mu się jak nigdy. W sumie cały ten szaleńczy bieg przypominał ucieczkę pod ostrzałem strzał. A ogniste macki to takie coś w rodzaju wrogiej kawalerii stwierdził Mut uchylając się akurat przed jedną. Zostało mu kilka ostatnich metrów. Rozpędził się bardziej i zeskoczył ze wzniesienia w locie odbijając spory odłamek skalny. Koniec, znajdował się za Rezakiem. Czarodziej naprawdę go nie zauważył. Jego ofiara pastwiła się nad przegranym.

 

-Rombrom to miała być ta twoja sławna kontrola nad ogniem. Żal mi ciebie, jeśli chciałeś coś zdziałać przeciwko mnie. Liczyłem na…

 

Nie dokończył, łańcuch owinął mu się dookoła szyi i wbił hak w łopatkę. Piedestał na którym stał szybko się obniżył. Rezak umiał reagować na nieprzewidziane sytuacje. Jeśli spadłby z poprzedniej wysokości na pewno połamałby sobie kręgosłup. Duszenie wciąż trwało. Mag był z niego pierwsza klasa, pomimo tego że wciąż tracił powietrze lawina głazów na Rombroma ani trochę nie zelżała. Mut czuł już pod stopami lekkie drgania. Skurczybyk i na niego coś szykował. W ostatniej chwili odskoczył. Kamienny kolec wybił się z ziemi. Poluźnił trochę łańcuch i Rezak mógł wziąć trochę głębszych oddechów. Krótko dane było mu cieszyć się tą chwilą. Zawsze trzeba wykorzystywać to co daje wróg. Okręcił łańcuch na wystającym kolcu. Trudniej będzie go wyrwać. Utrzymanie maga stało się prostsze. Było z nim jednak coś nie tak. Każdego innego już by się pozbył. Temu nadal udawało się stawiać czynny opór. Zawrócił kamienne ręce i skierował je na Muta. Dawał radę ich uniknąć zwłaszcza że te rozpadały się po pierwszym ataku. Taka taktyka mogła odnieś sukces. Łańcuch miał małe kółeczka i osiągał długość piętnastu metrów. Wykonany był z tego samego stopu co miecz Muta. Ciężki i wytrzymalszy niż jego właściciel sądził.

 

Dziwiło go dlaczego czarodziej nie zginął przy uderzeniu w szyję. Duszenie na karku wykorzystywał tylko przeciwko takim bykom z przerostem mięśni. Chucherko jak on nie mieściło się w tą kategorię. Niema co gdybać.

 

Przy każdym uniku oddawał trochę łańcucha i powoli mu się kończył. Udusi go zanim to nastąpi, albo będzie trzeba szukać innego sposobu. Ratunek przyszedł niespodziewanie. Zrobiło się cieplej i po chwili został otoczony ognistym kokonem. Rombromowi musiało stać się lżej i mógł widocznie zdziałać już nieco więcej. Gorąco jakie emitowały płomiennie w takim samym stopniu chroniły co osłabiały. Temperatura mu nie przeszkadzała. Bariera była szczelna. Ogień jak wiadomo spala powietrze i Mutowi zaczynało go brakować. Znajdował się teraz w tej samej sytuacji co Rezak. Dobrze, że łańcuch się nie topił.

 

Rombrom zdał sobie sprawę z jego sytuacji ponieważ otworzył ochronę i zastosował to samo co z księżniczkami. Mówi się trudno, był zmuszony ustąpić i puścić. Duszenie nie powiodło się. Sprzymierzeniec zwiał go blisko siebie.

 

-Co ty tu robisz?– tyle zła c zdziwienia w głosie.

 

-A nie widać. Mam zamiar ci pomóc.

 

-Zwykły człowiek w życiu nie da sobie rady z magiem pokroju Rezaka.

 

-Ja to niby taki zwykły jestem. To co przed chwilą to co niby było. Prawie go miałem. Nie wiem jak to możliwe, że sukinsyn wyszedł cało.

 

-Rezaka chroni błogosławieństwo ziemi. Jego skóra jest jak najtwardsza skała. Cudem już jest to że udało ci się trochę go odciągnąć ode mnie. Uciekaj, nie wiem jak się tu dostałeś ale zwiewaj.

 

-Co z twoim planem? Twój bratanek sam nie zdzierży przeciwko takiej masie za długo.

 

Rezakowi właśnie udało się pozbyć łańcucha z szyi. Skupił się teraz na wyciągnięciu haka. Cholerstwo było bardzo zakrzywione i bez sporej dawki bólu to się nie obędzie. Dopóty był w miarę zajęty Rombrom nie miał problemów z osłanianiem ich dwóch.

 

-Jeszcze nie skończyłem formować zaklęcia-wskazał na ognistą kulę nad nimi.-Dzięki niej powstanie przejście i nie będzie mogło się zamknąć. Czar zadziała nawet po mojej śmierci.

 

-Genialny pomysł– sarkastycznie stwierdził Mut.– Ty już wybrałeś gdzie położysz głowę. Nic innego do głowy ci nie przyszło.

 

-Jestem pogodzony ze śmiercią.

 

-Ja nie za bardzo. Hrabia Lurden i Keirorin też. Wątpię aby szlachcice i ludzie straży byli.

 

-Ucieklibyście przecież.

 

-Wielkie mi pocieszenie. W trzy modlitwy nasz kochany czarodziej-zdrajca nas dopadnie i załatwi. Twoje szlachetne poświęcenie będzie można rozbić o kant doskonale wiesz czego.

 

-Co niby więc proponujesz? Ta kula to najpotężniejsza rzecz jaką znam. Na nic więcej nie mam sił.

 

-Jedyna szansa to pozbyć się Rezaka.

 

Mut miał plan, chyba jedyny na tyle dobry i szalony aby mógł się udać. Dzięki niemu pozbędą się maga i uratują tym samym resztę. Bazował na tym co widział, że potrafi jego sprzymierzeniec. Spokojnie i cichutko wyjaśnił co planuje Rombromowi. O szalonych rzeczach głośno się nie mówi. Starał się dodać do wypowiedzi ładunek entuzjazmu i nadziei że się uda.

 

-Popierdoliło cię– mimo zastosowanych środków tak to skwitował.– Mówiłeś że do kostuchy ci się nie śpieszy. Ręki do tego nie przyłożę. To samobójstwo.

 

-Przyłożysz.

 

-Nie, nie jeszcze raz nie. Nie mam zamiaru tego robić. Nawet jeśli w ogóle potrafię.

 

-Twoje obiekcje mnie nie obchodzą. Zaczyna sam. Twój wybór czy się dołączysz. Szanse nie są zerowe. Brak działania oznacza śmierć.

 

Gdyby czarodziej nie chciał go wesprzeć miał plan zapasowy. Co prawda chciał tego użyć w razie ostatecznej konieczności. Żałował, że nie posiadał pewnego uzbrojenia. Nie musiałby narażać życia. Gra się jednak kartami które masz. Rezakowi udało się wyciągnąć hak. Jego mina wskazywała, że jest maksymalnie wkurzony. Mut ustawił miecz czubkiem do ziemi, wzdłuż prawej nogi. Plan zakładał zacząć od ataku frontalnego.

 

-Nędzny człowieku. Śmiesz podnosić na mnie miecz.

 

Nie odpowiedział mu. Zamiast tego przy ostatnich metrach wybił się w powietrze. Nie dotarł do niego. Pionowa ściana z ziemi mu to uniemożliwiła, choć miecz się przez nią przebił. Rombrom zdał się jednak na niego. Płomienie otoczyły jego ciało. To doświadczenie było porównywalne do kąpieli w lawie. Całe ciało krzyczała z rozpaczy. Ból był na szczęście tylko chwilowy. Zanim zaczął się palić strumienie zimnego powietrza objęły. Izolowały go od niebezpieczeństwa. Był w centrum kuli ognia. Miał w niej wytrzymać kilkanaście sekund, ona w tym czasie zniszczy zaporę. Wtedy Mut będzie miał czyste pole do popisu.

 

Plany mają to do siebie, że lubią się psuć. Zamiast poczuć że prze odczuwał wznoszenie. Płomienie rozpierzchły się jakby nigdy ich nie było. Mut znajdował się pięć swoich długości nad ziemią. W umyśle galopowały mu setki myśli. Najważniejsza, że nie wszystko stracone. Rezak był centralnie pod nim. Miecz przed siebie i usztywnić chwyt. Nadgarstek nie może być rozluźniony, co jest całkowicie sprzecznie z podstawowymi zasadami szermierki. Prawo natury zrobi swoje. Zawsze te niesamowite i wspaniałe rzeczy dzieją się tak krótko. Opadł, a jego miecz sięgnął obojczyka Rezaka. Ryk czarodzieja był większy niż hrabiego po dostaniu w genitalia. Skórę miał twardszą od skały, napotkał zbyt duży opór. Mimo to zagłębił się w ciele. Bryznęła czerwona posoka. Mut przeżył szalony skok dzięki temu, że wylądował na rannym magu. Nic sobie nie złamał, ale nogi bolały go jak nigdy.

 

Rezak dogorywał. Miał jednak siły do poruszania mas ziemnych. Rombrom przybył w sukurs Mutowi ze swym niezawodnym wiatrem. Z błogością mu się poddał. Mógł być trochę delikatniejszy, wywiał go brutalnie stamtąd.

 

-Szalony człowieku, udało się nam!

 

-Co z Rezakiem, jeszcze żyje?

 

-Tak, ale problemów już nie sprawi. Na utrzymanie się przy życiu zużywa całą pozostałą moc. Jest niegroźny.

 

Rombrom się mylił. Mag nawet ledwie żywy pozostaje niezwykle niebezpieczny. Z własnego doświadczenia wiedział, że zawsze coś mają w zanadrzu i nie jest to nigdy zbyt miłe. Rozszalała chmura wirujących kamieni zmieszanych z piaskiem i pyłem zelżała. Przejście przez nią nie będzie równało się ze śmiercią. Czuł się jak rzeźnik, ale sprawę trzeba dokończyć.

 

-Co robisz?– spytał Rombrom.

 

-Trzeba dobić.

 

-Mówiłem, nie jest już groźny.

 

-Doskonale zdajesz sobie sprawę, że tak trzeba. Nie denerwuj mnie i daj dokończyć.

 

Ostatnie zdanie powiedział znacznie głośniej. Miał dość, wszystkiego. Przybył na turniej ponieważ chciał się zrelaksować i uspokoić. Odpocząć od tego co zwykle robił. Nie twierdził że nie będzie wcale zabijać, ale chciał ograniczyć to maksymalnie.

 

Ofiara zauważyła, że się zbliża. Przestała traktować go lekceważąco, a zaczęła się bać. Uciekała od niego przytrzymując kawałki skóry, krew mu nie ciekła. Dlatego nie lubił wałczyć z magami. Zamiast skonać jak normalny człowiek, żyli dalej.

 

Otworzył sobie przejście przez mur. Uciekał pod opiekę Murgera. Zamknął za sobą szczelinę. Natknie się niestety, a może stety na hrabiego. Ten mając głowę na karku sprzątnie go raz, dwa.

 

Mut wziął Rombroma pod ramię. Czarodziej sam nie dałby radę chodzić.

 

-Jak masz zamiar dostać się do pozostałych?– spytał mag.

 

-Tak jak się dostałem.

 

-Będziesz miał łatwiej. Magia która spajała mur zniknęła-to była dobra wiadomość.

 

Faktycznie okazał się słabszy. Kilka mocniejszych uderzeń mieczem i zrobiła się dziura. Zdziwienie Rombroma było nieadekwatne do sytuacji. Nie zrobił nic niezwykłego. Za dużo siły nie użył.

 

Nie spodziewał się, że sytuacja która działa się tuż obok nich może być tak zła. Ze straży zostało około trzydziestu ludzi. Keirorin musiała włączyć się do walki. Hrabia szalał jak wtedy z Mutem i zawsze brał na siebie najtrudniejsze zadania. Był tylko człowiekiem i wszędzie nie mógł być. Szyk się mimo jego starań chwiał się coraz bardziej. Przewaga liczebna wrogów była czymś czego same umiejętności do tego jednej osoby nie zniwelują, zwłaszcza że tamci nie byli ułomkami. Powodem, że dali się tak zdziesiątkować była zmiana pozycji. Odepchnięto ich z kąta na bok i utworzyli pełne półkole. Szeregi miały miej ludzi, a ich atakowało więcej ludzi.

 

Kusze w rękach ludzi Murgera też miały w tym udział. Bez dobrych tarcz i pola manewru zamieniał się w broń masowej zagłady. Straż miejską nie wyposaża się w ciężki pancerz. Przed całkowitą zagładą uratował odział Muta, że wrogom skończyły się bełty. W walce w zwarciu mieli jakieś szansę.

 

Analizy tej dokonał zabijając pierwszego wroga. On i Rombrom znajdowali się w innym miejscu niż się dostał planując zabić Rezaka. Który nawiasem mówiąc podbiegł do Murgera i konał. Sam wrogi dowódca postępował bardzo mądrze. Do walki się nie mieszał i wypatrywał gdzie linia ochrony jest najsłabsza. Jego głowy chciał Mut.

 

Czarodzieja Rombroma wepchnął z powrotem stamtąd skąd wyszli, do niczego już by mu się nie przydał. Przebijał się po głowę dowódcy. Nie ograniczał się. Padali jak muchy, gdzie im tak do umarłych. Byli przyzwyczajeni do innej broni i mimo że na pewno ćwiczyli to nie to samo co stara i sprawdzona towarzyszka. Rzadko kto potrafił wydobyć pełny potencjał z nieoswojonej broni.

 

Przebijał się do niego konsekwentnie i skutecznie. Zbliżał się do niego z każdym zabitym wrogiem. Murger nie mógł go zignorować. Dowódcą był genialnym i miał jaja. Zamiast skupić wszystkich wokół siebie wysłał tych którzy stali koło niego do ataku. Wszystkie małe rezerwy. Sukinsyn, Mut miał ochotę to zignorować i iść dalej, tylko wtedy ci których chciał chronić zginęliby.

 

Przebił się do swojego oddziału. Uratował życie kogoś ze straży zdradzieckim ciosem w plecy. Nie było tu miejsca na honor. Żołnierz, którego ochronił nie wiedział co się zieje jak ci obok. Mut nie dał im czasu na zastanawianie się.

 

-Trzy kroki w tył! Zwężać obronę! Formujemy się w ochronny krąg. Księżniczki w środku, ty też Keirorin. Ja i hrabia Lurden na przód. Szybko, szybko, szybko!

 

W wypadku takich zdarzeń całkowicie rozpuścił swoją aurę mordu. Przeciwnicy byli zbyt zdyscyplinowani i mieli świadomość bliskiego zwycięstwa. Mało to pomogło. Mut chciał zawrócić ze swoim odziałem tam skąd przyszedł. Szczelina była idealnym miejscem do obrony. Liczebność wrogów przestałaby mieć znaczenie. Murger o niej jeszcze nie wiedział, więc liczył na mały element zaskoczenia. Niech pomyśli iż są to ostatnie podrygi ginącego zwierza. Trzech żołnierzy musiało wziąć księżniczki na plecy. Mie dawały radę same chodzić. Wyłączenie z walki trzech ludzi znacznie osłabiały ich siłę uderzeniową.

 

Hrabia w końcu zrównał się z Mutem. Oboje dawali czas reszcie na ustawienie się. Straż miejska dawała z siebie wszystko. Nie przywykła do formacji i długiej walki. Oni byli szkoleni do walki z pijakami i mordercami. Polowaniem na szajki złodziei. Wyłapywanie przestępców i wichrzycieli. Mut chciał żeby była tu choć jedna jednostka wojskowa o której wspominała Keirorin.

 

Bez względu na to wszystko przebijali się. Klin ich natarcia był niepowstrzymany. Nieważne, że stali im na drodze zwarci czy rozluźnieni. Każdy został zmieciony. Murger ich nie lekceważył, widząc że nie powstrzyma ich impetu po prostu odpuścił. Skupił się na bokach, gdzie obrona była znacznie słabsza.

 

-Zostawiam ci prowadzenie. Idę wesprzeć pozostałych. Prowadź ich -wydał rozkaz hrabiemu.

 

Padło tylko pięciu. To mała księżniczka Lenea ledwo nadążała. W przeciwieństwie do Keirorin ubranej w wygodne spodnie nosiła sukienkę. Rozdarcie jej niewiele pomogło. Co chwilę musiała podwijać materiał żeby się nie przewrócić. Tak się jej majtały po nogach. Na dodatek była mała z krótkimi nogami, ciężko jej było dotrzymać reszcie kroku. Jeszcze się nie załamała i to było niesamowite. Jak na dziecko przeżyła dzisiaj dostatecznie wiele. Mut nie mógł poświęcić jeszcze jednego żołnierza. Chciał to zrzucić na Keirorin, ale ta znów zaczynała brać udział w walce. Przelał odpowiednią ilość swojej woli do noża. To uczucia i emocje poprzednich właścicieli dochodziły do głosu. Mut je poskromił, ale bez jego obecności zaczynały szaleć.

 

Przejechał po główce małej księżniczki, dzieląc się swoją siłą. Od razu odzyskała oddech i przyśpieszyła. Wątpiłby to zauważyła. Na więcej nie miała czasu. Dołączył do bardziej osłabionej strony. Tył dawał radę sobie sam. Z kopa poczęstował napastnika rzucającego się na Keirorin. Odtrącił ją do środka i przeleciał palcem po ostrzu swojego noża. Wysłał mu prosty sygnał „hamuj się”. Keirorin jakby trochę się uspokoiła. Zajęła miejsce przy siostrze i pomagała jej nie stracić tempa. Napełnienie strachem do swojej osoby dawno martwych uczuć, dawno martwych ludzi uznawał za jedno z większych osiągnięć w swoim życiu.

 

Wzmocnił bok, przejmując obowiązki tych którzy nie dawali sobie rady. Razem z hrabią pięciokrotnie podwyższali wartość tej jednostki.

 

Do przebiegnięcia został im mały kawałek. Hrabia wiedział gdzie się kierować. Przyśpieszyli bez zgody Muta. Strażnicy miejscy, aż tak głupi nie byli żeby nie zauważyć wybawienia.

 

Lenea się potknęła i upadła na ziemię. Keirorin rzuciła się aby nakryć ją własnym ciałem. Mut miał zamiar zatrzymać oddział ale ktoś go ubiegł. Beznamiętnie przez nie przeskakiwano.

 

-Nie zatrzymywać się. Dalej, inaczej wszyscy zginiemy.

 

To najstarsza z sióstr. Odzyskała przytomność. Straż miejska była zbyt dobrze wytresowana. Od razu przestali słuchać Muta. Hrabia chciał zawrócić, ale nie mógł. Bez niego wszyscy ci ludzie których prowadził i pozostałe księżniczki zginęłyby. Mut takich rozterek nie posiadał. Przestali być jego odziałem. W kilka sekund znalazł się przy nich zasłaniając je. Dały radę powstać. Keirorin kobieta nie do zdarcia stanęła plecami do niego. Leneę wcisnęła pomiędzy nich.

 

-Mamy jakieś szansę. Z tego wyjść. Cało?– spytała.

 

Odtrącił trzech ludzi na raz.

 

-Zbliżymy się do muru i jest szansa. To tylko cztery szeregi. Zła wiadomość, że za nami i obok jest po piętnaście.

 

Miał zamiar zrobić dziurę następny raz. Wtedy gdy byli jeszcze w większej grupie nie zrobił tego ponieważ oddziały Murgera zepchnęły ich do ściany zewnętrznej. Znacznie grubszej i twardszej niż tej którą stworzył Rezak aby stoczyć walkę. Tak go przynajmniej poinformował Rombrom.

 

Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Mut poznał teraz jedną z podstawowych prawd życiowych. Prościej jest zabijać niż kogoś bronić. Cały czas uważać na te dwie, odbijać miecze wymierzone w ich kierunku. Odtrącając wrogów nie mógł wypełniać podstawowego zadania. Walka dla kogoś jest trudna. Zamiast zbliżać się do muru oddalali się. Popadał w czarną rozpacz, dwoił się, troił i nic. Keirorin robiła co mogła. Czekał na to czego nie chciał. Wiedział że w końcu nie zdąży z pomocą i któraś umrze. Potem kolejna i zostanie sam. Uratuje się, ale nie chciał Myślec co będzie z jego psychiką.

 

Koniec, dość tego. Nie może tak być. Jeszcze żyją, a on widzi w czarnych barwach. Zarzucił małą księżniczkę na plecy.

 

-Trzymaj się najmocniej jak możesz.

 

-Mhm– tyle wykrzesała z siebie.

 

-Keirorin, nie zostawaj w tyle.

 

Był bliski wejścia w ten stan. Jeszcze ani razu tego nie próbował i szczerze mówiąc nie chciał. Na całe szczęście nie musiał. Pomogli ci o których kompletnie zapomniał. Najemnicy z nikim nie związani. Wbili się klinem. Niecałą modlitwę zajęło im otoczenie Muta, Keirorin i Lenei. Byli elitą wśród elit. Przewodził im Gurgir wraz z Karpisem. W następną modlitwę mieli czysty korytarz do swoich. Hrabia machał im by się pośpieszyli. Takiej okazji się nie ignoruje. Mut z małą księżniczką na plecach biegł ku schronieniu przeskakując nad leżącymi trupami.

 

Ludziom Murgera udało się zrobić wyłom. Mut zrzucił z pleców balast i zajął miejsce martwego najemnika. Ci którzy im pomogli rozkazów wydawanych mieć nie musieli. Sami wiedzieli c robić. Po zabezpieczeniu celu ścieśniali się pomniejszając korytarz.

 

Obok Muta znalazł się Gurgir. Mało kto chciał znaleźć się w polu rażenia jego młota.

 

-Cofnij się Mut. Już i tak za długo walczysz. Tymi psimi synami zajmiemy się za ciebie.

 

Skorzystał z propozycji. Przedostał się przez otwór za jakimś najemnikiem. Zaraz wpadł w objęcia Keirorin i Lenei.

 

-Tak się. O ciebie. Bałam– ta duża. Ciekawe dlaczego, z magiem był niebezpieczniej.

 

-Jesteś moim rycerzem. Nie rób tak więcej. Trzech naraz to za dużo.

 

Rzeczywiście było i tyle. Wykańczał ich przecież pojedynczo. Widziały jak dawał sobie radę z większą ilością, więc czym się tu martwić. Jednak uczucie, że ktoś się o niego martwi było bardzo miłe. Mut musiał to przyznać.

 

Zostawił je na chwilę. Przyjemność sprawił mu widok wstydu w oczach ich sióstr, zachowanie w stosunku Keirorin miało jakieś słabe podstawy. Lenea to coś zupełnie innego. Jaką zimnokrwistą szmatą trzeba być aby zostawić własną siostrę do tego tak młodą. Oby były lepsze dla swoich poddanych niż rodzinny.

 

Gurgir i Karpis stali tuż obok hrabiego Lurdena. Nadzorowali wsiąkanie ostatnich najemników. Przejście powiększyło się. Z boków i góry odpadły spore kawałki gliny. Z uśmiechem zauważył, że zabrali strażnikom miejskim halabardy i sami chronią nimi. Kierowali się zasadą bardzo mu bliską. Wierz tylko sobie.

 

-Co teraz robimy? Na razie jesteśmy bezpieczni– zadał pytanie hrabia.

 

-Czekamy, aż twój wuj odzyska siły i otworzy nam drogę do wolności. Myślę ,że długo to nie zajmie. Wracają mu kolory na twarzy.

 

-Czekaj Mut– wtrącił się Gurgir.– Przypadkiem nie mieli oni maga.

 

-Mieli, ale go unieszkodliwiłem– odpowiedział mu.

 

Sam po prawdzie chciał wiedzieć co się dzieje z Rezakiem. We wrzawie bitewnej stracił gdzieś go z oczu. Bezpieczniej było przyjąć, że wciąż żyje.

 

Wilk ma to do siebie, że lubi wychodzić gdy on nim mówią. Rezak żył, musiało go podtrzymywać aż dwóch ludzi, ale żył. Na dodatek był jeszcze na tyle przydatny dla Murgera, że stworzył kolejne przejście. Wraz z nim przybył mały oddział kuszników. Byli na tyle blisko, że Mut był w stanie dostrzec krew na bełtach. Musieli powyjmować je z martwych ciał.

 

Znajdowali się na wprost księżniczek. O jasna cholera Keirorin i Lenea. Ojca nie zdołał uratować, ale córek nie miał zamiaru stracić. Nie obchodziło go cos się stanie później z jego nogami. Zebrał energię z całego ciała do nich. Czuł, że mięśnie mu odpadną. Było to jednak złudzeniem. Za krótki okres użytkowania tej techniki. Ból był jak najbardziej prawdziwy. Udało mu się, osiem metrów w dwóch skokach. Zasłoni je własnym ciałem. Pancerz na plecach z łatwością wytrzyma.

 

Keirorin nie wiedziała jednak, że Mut jest do tego zdolny. Pierwszym co zrobiła gdy Rezak wydał rozkaz strzelania było zasłonięcie młodszej siostry. Siedem, dokładnie tyle bełtów wbiło się w nią. Nie chciał widzieć tych okropnych szczegółów, ale oczy niemiłosiernie je rejestrowały. W szyję, nad łopatką, koło nerki, w środek kręgosłupa, udo, bark, w płuco.

 

Pierwszy raz w życiu poczuł wściekłość i nienawiść do kogoś innego niż siebie. Najemnicy i straż go nie ubiegli. Nie korzystał z poprzedniej techniki, ale był pierwszy. Bełty które leciały w jego stronę odbijał naramiennikiem. Dopadł, nie wyjmował broni. Nie zaczął od Rezaka. Najlepsze zostawi sobie na koniec. Był zwierzęciem. Pierwszemu wyrwał krtań, następnemu wygiął kark w drugą stronę. Nieludzkie akty trwały tak długo aż został tylko on. Nikt go nie powstrzymywał, ani pomagał.

 

-Zabije cię po śmierci. Za życia nie starczy mi sił.

 

Powiedziawszy to odszedł. Pozbawił go tej słodkiej przyjemności zadania mu bólu, umarł. Furia jeszcze nie przejęła nad nim kontroli. Kątem oka obserwował ściskającą Leneę Keirorin. Trzymało go to na wodzy. Nikt nie zajął się „jego księżniczką”. Odciągnął ją od siostry, cały czas powtarzała:

 

-Nic ci nie. Jest siostrzyczko? Nic ci nie. Jest siostrzyczko? Nic ci nie. Jest siostrzyczko? Nic ci nie. Jest siostrzyczko? Nic ci nie. Jest siostrzyczko? Nic ci nie. Jest siostrzyczko? Nic ci nie. Jest siostrzyczko?

 

Starał się tak ją oprzeć aby było jej wygodnie i nie poruszać przy tym tkwiących w ciele bełtów. Wytarł jej krew cieknącą z kącików ust. Pogładził po głowie. Wysiliła się na uśmiech dla niego, jej ostatni cenny dar.

 

-Boli cię skarbie?

 

-Taaak, bardzo.

 

Jeszcze raz pogładził ją po główce. Przekserował jej ból na siebie. Umieranie jest straszną rzeczą. Męki samego bólu chciał jej oszczędzić. Dość w życiu go miała.

 

-A teraz?

 

-Już nie. Cały czas. Miałam zamknięte. Oczy. Lenea jest. Bezpieczna?

 

-Jest.

 

-To dobrze. Umrę, prawda?

 

-Tak skarbie.

 

-Skarbie? Nikt mnie. Nigdy tak. Nie nazywał. Czemu płaczesz?

 

Płakał, rzeczywiście łzy ciekły mu z oczu. Było więc jednak coś co potrafiło go poruszyć. Uzmysłowiło Mutowi jak cenną osobą była dla niego Keirorin, choć znał ją tak krótko.

 

-Smutno mi. Nie wiedziałem, że tak prędko będzie mi powiedzieć żegnaj już na zawsze– odpowiedział jej.

 

-Mi też. Boje się. Do tego. Chce ci. Jeszcze tyle. Powiedzieć.

 

Mów „moja księżniczko” myślał Mut. Mów ile możesz. Zamierzał dać jej tyle czasu ile chciała. Uratować jej nie mógł, ale odwlekać nieuniknione już tak. Położyła mu rękę na piersi.

 

-Zawsze się. Domyślałam. Chcesz to. Wyciągnąć. To straszna. Rzecz. Nie pojmuje jak. Ją okiełznałeś.

 

-Jestem jej twórcą „moja księżniczko”. Czy i mnie się boisz?

 

-Nigdy. Przy tobie. Po raz pierwszy. Czuje się. Bezpieczna. Wiesz co. Kocham cię. Zakochałam się. Wtedy gdy. Opatrywałeś mi ranę.

 

-Ja zakochałem się w tobie widząc cię na przyjęciu. Byłaś taka piękna.

 

-Pocałuj mnie. Nigdy się. Nie całowałam.

 

Pocałował ją namiętnie. Jak kochanek kochankę po długiej rozłące. Zawarł w tym pocałunku całą żarliwość i pasję jaką posiadał. Ich usta się rozłączyły. Czuł jej krew na języku i wargach.

 

-Już wystarczy. Przestań.

 

Tak o to umarła. Keirorin, bastard królewski. Jednooka księżniczka o szarej skórze. Z głosem tak straszliwym, że można straszyć dzieci. Posiadająca dwumetrowe ciało i piękne długie czarne włosy niczym noc bez księżyca.

 

Pocałował ją po raz kolejny. Tym razem w czoło. Jak przyjaciel, prawdziwie. Nie wszystkie kłamstwa są złe. Jeśli mogła umrzeć choć odrobinę lżej, tych kilka fałszywych zdań nic go nie kosztowało. Kochał ją, ale nie w ten sposób.

 

Powyciągał jej strzały z pleców. Starał się być delikatny. Nic nie szkodzi, że nic już nie czuła. Ułożył ją na ziemi. Ktoś podał mu płaszcz którym ją nakrył. Zamknięcie oczy wymagało od niego więcej siły niż cały dzisiejszy dzień.

 

Hrabia położył mu rękę na ramieniu.

 

-Szlachetna osoba, która zginęła w szlachetny sposób. Jej dusza znajduje się w krainie światła i szczęścia.

 

-Najszlachetniejsza ze szlachetnych. Panie hrabio mogę mieć prośbę.

 

-Oczywiście.

 

-Zabierz jej ciało i połóż koło ojca jak się to wszystko skończy.

 

-A ty?

 

-Ja to właśnie wszystko skończę. Definitywnie i ostatecznie. Rombrom załataj za mną mur.

 

Czarodziej był trupioblady. Przed chwilą wywołał wiatr, który osłonił pozostałe siostry Keirorin. Nie odpowiedział, pokiwał tylko głową. Wyśmienicie, skończył się czas słów. Wyciągną zza pazuchy kościaną maskę obitą cienką warstwą białej stali. Tak tej samej z której wykonany był miecz, łańcuch czy jego niewidoczna zbroja. Trzymał ją na specjalnej sprzączce na piersi. Maska miała otwory tylko na oczy, ale dobrze się przez nią oddychało. Kształtem przypominała pestkę śliwy. Przecinały ją trzy pionowe linie. Wyglądały jakby jakiś wilk przeciągnął swoimi pazurami. Ta środkowa najdłuższa, a dwie pozostałe nieco krótsze. Przechodziły przez otwory na oczy. Elastyczny szeroki pas sprawiał, że w ogóle nie spadała.

 

Cisza i bezruch odkąd objął Keirorin pogłębiła się. Znali tą maskę, znali ją wszyscy. Nie było nikogo kto by o niej nie słyszał i o tym który ją nosił. Więc każdy miał powód do strachu, sprzymierzeniec czy wróg.

 

Założył ją. Furia którą tłumił wydostała się na zewnątrz. Mała kto byłby w stanie objąć ją rozumem. Nadawała kształt człowiekowi noszącemu ją. Mut nie zamierzał pozwolić jej zgasnąć.

 

 

Oko obudziło się w środku nocy. Właśnie wracały z udanego polowania i w okolicy nie było żadnego większego wroga. Rzucało się na wszystkie strony i krzyczało przeraźliwie, wręcz nieludzko. Wszystkie Siostry się dziwiły. Oko nigdy nie okazywało żadnych emocji. Będąc blisko śmierci pozostawało beznamiętne. Uważały ją za całkowicie wypraną z uczuć. Siostro udało się ją uspokoić i owinąć w oc. Trzęsła się ze strachu i kiwała w przód i tył w pozycji embrionalnej. Łowcze nie były przyzwyczajone do takich sytuacji, ale dały radę ją na tyle uspokoić by zadać podstawowe pytanie.

 

-Co się stało?

 

Bardziej się skuliła. Nie odzywała się przez chwilę, lecz w końcu przemówiła.

 

-Daleko od nas narodziła się siła. Straszna siła. Nie jest dobra, ani zła. Jest swoja i nikogo więcej. Kieruje sama sobą i zmiażdży każdego kto będzie chciał ją wykorzystać. Jest ludzka i targają nią emocje. Emocje których nie rozumie. Dopiero się ich uczy i przez to jest jeszcze straszniejsza. Nienawiść, gniew, wściekłość, uraza nie radzi sobie z nimi. Cały świat jest jej wrogiem. Nie ma kształtu i celu. Niee, zmienia się zbyt szybko i dynamicznie. Siła jest człowiekiem. Człowiek jest siłą. Człowiek jest zmienny. Człowiek nadaje formę, choć sam tego nie rozumie. Bladolicy król wyzwala się z oków. Łańcuchy które go więziły owijają się wokoło jego kości. Od tej pory służyć będą mu jako zbroja i broń. Matka jego Śmierć przykrywa swe dziecię płaszczem z kawałka swej szaty. Tworzą go dusze które poświęcił na ołtarzy swej siły. Przerażenie żyjących zdobi jego skroń jako korona z czarnego diamentu. Cztery czarne węże żywiące go w czasie niewoli wychodzą spod żeber. Imiona ich Strach, Bezsilność, Słabość, Rozpacz. Dały mu potęgę, a teraz będą kąsać jego wrogów. Bladolicy król czerpie też z tego co materialne. Zakłada maskę wojny. Zdobią ją trzy linie. Minie trochę czasu nim zasiądzie na tronie martwej bestii. Choć nie jest to do końca wiadome. Jego obecność zanika, przyjął formę i okiełznał swą moc. Zanika w mych oczach. Czuje już tylko jego smutek. Rozdziera mi serce. Zamierza ukarać tych którzy zgrzeszyli przeciw niemu w trakcie jego drogi. Zniknął, opanował się. Musi sam siebie zrozumieć.

 

Oko zamilkło. Siostry nie mogły się od niej dowiedzieć niczego więcej. Odpowiedziało jeszcze na jedno pytanie. Czy jest wrogiem?

 

-Nie, Bladolicy król nie ma wrogów.

 

Oko nie chciało opowiadać dalej. Raczej nie posiadało informacji. To co dostało było impulsem rzeczywistości i teraźniejszości. Inne Oczy też musiały to poczuć. Trzeba będzie to przedyskutować. Zwierzchnicy muszą się o tym dowiedzieć. Oko zastanawiało się kim jest człowiek, który włada taką mocą. Czy w ogóle można nazwać go jeszcze człowiekiem.

 

 

Rombrom załatał mur. Zrobił to szybko. Hrabia nie zdążył się sprzeciwić. Mut stawał sam, lecz tylko oni śmierdzieli strachem. Murger wyszedł przed swoich ludzi. Jemu jako jedynemu nie trzęsły się kolana. Nienawidził go jak ich wszystkich ale odwagi nie mógł mu odmówić.

 

-Nasza misja została zakończona niepowodzeniem. My którzy zostaliśmy do niej wybrani jesteśmy, byliśmy elitarnymi żołnierzami.

 

Mut milczał.

 

-Naszą ostatnią wolą jest umrzeć z bronią w ręku. Urodziliśmy się wojownikami i chcemy nimi umrzeć. Zostaliśmy tutaj zamknięci i możemy tylko czekać aż wystrzelają nas jak kaczki. Wypuść nas stąd.

 

Mut milczał.

 

-Wypuść nas. Posiadamy siłę aby cię zlikwidować. Każdy heros Inie przygnieciony przez tłum.

 

Mut milczał.

 

-Jeśli chodzi ci o tamtą kobietę, jej jako jedynej nie chcieliśmy nic zrobić. Stała nam na drodze. To cały powód. Przepraszam i proszę uwierz mi. Wybacz mi Śmiejący się Demonie.

 

Użył jego jednego z czterech przydomków. Każdy z nich zdobył na osobnej kampanii.

 

-Wierzę ci, ale nie wybaczę. Chcecie przeżyć, złóżcie broń przede mną! Ci którzy tego nie zrobią polegną z mojej ręki. Macie wybór.

 

Widział w ich oczach nadzieje, która szybko jednak gasła. Murger znów przemówił w imieniu swojego oddziału.

 

-Zawiedliśmy. Nasz własny kraj się do nas nie przyzna. Jesteśmy na straconej pozycji. Wyrąbiemy sobie przejście do godnej śmierci. Jako ich dowódca nie pozwolę byś szczerbił na nich miecz.

 

Kończąc ostatnie zdanie wyjął małą buteleczkę. Pokrytą tajemniczymi znakami. Złowroga energia od niej wręcz emanowała. Mut znał ją i miał nadzieje nie ujrzeć jej na tym kontynencie. Tym właśnie musieli przekupić Rezaka. Głupi czarodzieje, więc tak chcesz mnie zabić myślał Mut. Więksi od ciebie próbowali. Dla dobra mieszkających tu ludzi zamierzał zniszczyć wszelkie tego ślady.

 

Przemiana się zaczęła. Murger się topił. Całe ciało się roztapiało. Jego ludzie musieli

 

być o tym niepoinformowani gdyż patrzyli na to ze zgrozą. Czas zmiany nie pozwala Mutowi go zaatakować, ale też sam jest bezpieczny. Murger nic nie może zrobić w trakcie transformacji. Trzeba poczekać. Czytał o tym stanie, więc będzie miał do czynienia z nowo narodzonym osobnikiem. Substytut który dostał Murger nie pozwoli mu uzyskać pełnej mocy. Nie ma się więc czego obawiać. Żal mu go tylko było. Rozumiał jego decyzję, ale tak łatwa utrata człowieczeństwa napawała smutkiem.

 

Ciecz w którą się przemienił zaczynała dotykać i rozpuszczać martwe ciała dookoła niego. Rozpuszczała ubrania, metal i inne rzeczy które mieli przy sobie wchłaniając je w siebie i zwiększając swoją objętość. Przybierała szarawą barwę. Żywym ludziom nic nie robiła. Zmieniał się w kulę.

 

Najpierw poodpadały od niej zbędne fragmenty. Powstało coś na kształt kulącego się człowieka. To co było kiedyś Murgerem zaczęło się prostować. Zbieranina martwych ciał którą się stał miała czterokrotną wysokość przeciętnego człowieka. Był kolosem. Nagim i bez oznak płci. Nie posiadał żadnych włosów. O ile mięśnie i ścięgna oczarowywały swą naturalnością to oczy i usta stawały się nadto sztuczne. Nosa nie posiadał.

 

-Moc! Przepełnia mnie moc! Jak ja kiedykolwiek mogłem się bać. Ta siła jest niesamowita.

 

Jego właśni ludzie cofnęli się ze zgrozą. Nowy Murger patrzył na nich ze zdziwieniem. Rysy twarzy, jeśli można powiedzieć, że taki miał, stężały mu. Próbował sobie coś przypomnieć.

 

-Moi porucznicy. Nie obawiajcie się mnie. Z mocą którą posiadłem wypełnimy naszą misję i wrócimy w chwale do domu. Śmiejący się Demon jest teraz niczym.

 

Mut podczas gdy przemawiał zbliżał się do niego nieśpiesznym krokiem. Widział kiedyś coś o wiele gorszego by być przerażonym. Murger ze swoim nowym przeogromnym ciałem, takimi nienaturalnymi ruchami i sposobem bycia jaki można zauważyć u dojrzewających chłopców nie był straszny. Nie dostosował się do tego co dostał. Mut nie musiał zbytnio wysilać aby zrobić unik przed ciosem pięścią. Kroczek w bok był wystarczający. Kolos o mało co się nie przewrócił. Chyba nadszedł czas aby on wypowiedział swoją kwestię.

 

-Poznałeś mnie jako Śmiejącego się Demona, więc zostaniesz zabity przez Śmiejącego się Demona.

 

-Co tam mamroczesz robaczku. Zaraz się tobą zajmę– powiedział wyraźnie rozbawiony.

 

-To co przychodzi łatwo jest zgubne. Nie lekceważ mnie. Sławę którą zdobyłem jakakolwiek by nie była może być przesadzona, ale nie wzięła się znikąd.

 

-Milcz.

 

Tym razem się nie uchylał. Zamiast tego podstawił miecz i przyjął uderzenie. Trzy metry. Na tyle właśnie udało mu się przepołowić jego rękę. Jedyne co zrobił to usztywnił ciało i nie dał sobą poruszyć. Krew nie bluznęła, nie poczuł oporu kości. Jakby miecz wędrował po hałdzie piachu.

 

-Ty gnido, jak śmiałeś!

 

Uderzył od góry jak dziecko opędzające się od much. Kolejny unik. Mut się z nim bawił i właśnie kończyła mu się cierpliwość.

 

-Byłbyś o wiele trudniejszym przeciwnikiem jako człowiek. Każdy odpowiada za swoje wybory.

 

Rozwścieczył go. Murger uderzał na przemian zdrową i uszkodzoną ręką. Mut uznał to za trening refleksu. Nie poćwiczył za dużo. Pięć kroków i był przy jego nogach. Przeciął jedną z nich z łatwością. Jego ciało było słabe. Niczym się nie różnił od zwykłego człowieka. Pół metra średnicy nie zmieniało postaci rzeczy. Obalił go całkowicie kopnięciem w drugą. Wskoczył na niego. Z lewą ręką poradził sobie wbijając swój nóż. Odkąd zabrał go od Keirorin starał nie wchodzić z nim w kontakt. Był przesiąknięty jej uczuciami i nie miał ochoty się z nimi mierzyć. Staną Murgerowi jedną noga na brodzie.

 

-Widzisz stałeś się takim potworem, że właśni ludzie nie chcą ci pomóc. Nie docenili twojego poświęcenia.

 

Nie dal mu czasu na odpowiedź. Wbił mu miecz trzymając go oburącz prosto między oczy. Maniakalnie się przy tym śmiał. Od tego ,że zabijał ze śmiechem na ustach wziął się ten przydomek. Śmiejący się Demon.

 

Murger wreszcie poległ. Posypał powalone ciało czarnym proszkiem. Jego naramienniki zostały tak zaprojektowane aby przez potarcie w odpowiednie miejsce krzesały iskry. Zwłoki kolosa momentalnie stanęły w ogniu. Szara masa dobrze się paliła. Zanim skończy wszystko zniknie.

 

Przed nim stało ponad trzy setki uzbrojonego chłopa. Co z tego, że szczali po nogach ze strachu po pokazie jaki im zaserwował. Byli odważni i nie opuścili broni, jak ich dowódca. Ciężką przeprawę będzie miał z nimi Mut. Mimowolnie się skrzywił, Kamień Tańczących Duchów mu się przypomniał. W co się zmienił iż miał pewność, że wyjdzie zwycięsko z tej konfrontacji. Na pewno w coś gorszego niż to co przed chwilą załatwił. Niestety musiał, przyszli wrogowie byli jeszcze gorsi. Tamten miał przynajmniej ważny powód.

 

 

Tego dnia dodano mu nowy przydomek. Demon Stojący na Stosach. Lekko przekłamane nawiasem mówiąc. Nie stał, ale siedział jak armia zburzyła mury. Mierzył się z nożem. Keirorin była niesamowita. Tak krótko trzymała go przy sobie, a rozgrzała wewnętrznym ciepłem nawet te najczarniejsze emocje. Wysłała mu ostatnią wiadomość „Uśmiechaj się więcej”. Wspaniała osoba, mówił to już wiele razy.

 

Żaden z żołnierzy go nie zatrzymał gdy opuszczał jednodniowe piekło. Nie ważyli się o nic pytać. Udał się prosto do zamku i zażądał pokoju z wanną. Dostał bez problemu. Ktoś z góry musiał przykazać wszystkim aby mu się nie sprzeciwiali. Niosła się za nim również zła fama.

 

Zażądał nowych ubrań, plecaka ze swojego pokoju i żeby przynieśli mu jego łańcuch z hakiem. Zapomniał go zabrać ze sobą. Od razu po kąpieli miał je na łóżku. Wszystkie rzeczy poplamione były krwią i innymi dziwnymi rzeczami. Wstępnie je tylko przeprał. Maski na szczęście nie dało się zabarwić.

 

Resztę dnia został w pokoju. Liczył, że odwiedzi go hrabia, ale ten zostawił go samego. Zasnął spokojnie. Z rana obudził go sługa ze śniadaniem i oznajmił, że w południe odbędzie się pogrzeb. Opisał mu jeszcze drogę do krypt królewskich.

 

Zwinął się od razu po jedzeniu. Był najwcześniej. Po nim pojawił się hrabia z Leneą. Mut uściskał małą i przywitał się z jej opiekunem. Więcej rozmów nie było. Powoli gromadziło się coraz więcej osób, aż zjawiły się wszystkie siostry. Ceremonia pogrzebowa była krótka. Najważniejsi dostojnicy powiedzieli kilka miłych słów o zmarłym królu. Nikt z nich nie zająknął się o Keirorin. Pochowano ją z ojcem. Hrabia musiał o to zadbać.

 

Uroczyście i w milczeniu wprowadzono trumnę do grobowca. Rombrom magicznie zapieczętował kryptę i wszyscy udali się na przyjęcie. Żałoba w kraju miał trwać kilka miesięcy. Był dobrym królem.

 

Mut się w to nie bawił. Turniej miał być ostatnia rzeczą którą zrobi zanim wróci do swoich celów. Zainkasował połowę nagrody. Uznał, że z hrabią był remis. Zamkowy kwatermistrz się nie sprzeczał.

 

Wydostał się z miasta i zmierzał na piechotę do swoich pośredników. Powinni już dawno załatwić co im zlecił, podróż też musiała być przygotowana. Wyłożył na to tyle pieniędzy i informacji które posiadał.

 

Mijał właśnie jakiś zakręt przy wzgórzu, gdy drogę zagrodziła mu postawna postać z mniejszą przy sobie. Na ramieniu miał ogromną maczugę. Na widok Muta rzucił ją na ziemię i rozłożył ręce. Jak hrabia lubi takie gesty to czego nie, pomyślał Mut.

 

Sam chciał go objąć i wtedy nagle poczuł jakby pieprznął go koń. Hrabia poczęstował go solidnym sierpowym. Pociemniało mu w głowie. Zanim się spostrzegł odpowiedział instynktownie swoim prostym. Menda też się nie przewróciła.

 

-Dobrze chłopcze, bardzo dobrze. Złe rzeczy pamięta się dłużej niż te dobre. To pozwoli ci mnie nie zapomnieć.

 

-Ale żeby tak mocno.

 

-Młody jesteś, nic ci nie będzie. Achch… Na mój honor przeżyliśmy razem krótkie, ale ciężkie chwile. Nawzajem osłanialiśmy sobie plecy i przelewaliśmy krew. Żal mi tej dziewczyny i opłakiwać będę dalej ją bardzo długo. Pokazała co to honor, poświęcenie, odwaga i miłość.

 

-Na mój honor, masz racje panie hrabio. Była lepsza niż powinna.

 

-Żebyś wiedział, że na mój, twój i wszystkich honor-uśmiech spełń mu z twarzy.-Tamta maska i te stosy trupów. Jesteś nim? Prawda?

 

-Jestem Mut najemnik. Ludzie mówią co chcą.

 

-Ich gadanie nie bierze się znikąd. Musi mieć jakieś podstawy.

 

-I ma, większość jest prawdą. Nie zjadam niemowląt na śniadanie– krew odpłynęła mu z twarzy. Właśnie chyba musiał zgromadzić całą wiedzę jaką o nim posiadał. Jeśli patrzeć na to z dystansu wyglądało makabrycznie.– Pamiętaj panie hrabio, że każdy ma swój cel większy, czy mniejszy. Drogi do niego też prowadzą różne. Moja była taka, a nie inna.

 

-To jednak chore. Jesteś zbyt młody. Robisz sobie nieludzkie rzeczy.

 

-Przestanę. Teraz zamierzam robić jeszcze gorsze, ale nie będę wciągać w to innych ludzi. Jeśli pozwoli mi to zdobyć więcej mocy to nie będę się wahał. Właśnie zmierzam do konfrontacji która wszystko zmieni. Rzeczy które robiłem po niej wydadzą mi się błahe i nic nie znaczące.

 

-Nie chce już nic wiedzieć. Powiedz jeśli możesz, gdzie ten twój cel? Gdzie zmierzasz?

 

-Kraina Wiecznego Spokoju. Stamtąd pochodzę.

 

Zadziwianie hrabiego weszło mu już chyba w nawyk. Tym razem była to tylko chwilka. Mały grymas, który szybko znikł.

 

-Ha, ha mogłem się tego spodziewać. Ty to potrafisz dowalić, na mój honor.

 

-Cieszę się, że cię rozbawiłem.

 

-Ja też. Idź w cholerę. Nie lubię się żegnać. Powiedz coś tej małej i idź w cholerę. Wybłagała mnie abym ją zabrał do ciebie. Jest w takim stanie, że sama nic nie powie. Musisz ją wyręczyć.

 

Ostatni męski uścisk nadgarstków z hrabią. Zrównał się głowami z Leneą i chwycił za ramionka.

 

-Słuchaj jestem twym rycerzem i mam ci coś do powiedzenia. Musisz być silna. Masz mamę i siostry, bądź silna dla nich. Płacz jak masz ochotę, a gdy się już wypłaczesz to nie zapomnij, że jest coś takiego jak uśmiech. Nauczyła mnie tego pewna bardzo mądra osoba.

 

Rozpłakała się. Poszło jej równo z oczu i z nosa. To był dobry płacz, oczyszczający. Widać po jej oczach było, że skutkuje. Trzeba patrzeć na oczy, one nigdy nie kłamią.

 

-Ale to przeze mnie. Gdyby mnie nie zasłoniła to nadal by żyła. Dla niej nikt nie był miły. Ja też byłam złą siostrą. Nie zasługuje na to. Keirorin nie powinna tego robić– wypowiedź co chwilę przerywana była płaczem i smarknięciami.

 

-Zrobiła co chciała i nigdy tak nie mów. Zrobiła to dla ciebie więc najgorszą siostrą nie byłaś. Żyła i umarła tak jak chciała, bierz od niej przykład. Liczę do trzech i masz się uspokoić. No to raz, dwa, trzy.

 

Lekko przetarł jej oczka i pacnął w policzek. Rozciągnął się przed długa drogą i poprawił plecak. Kawałek drogi do portu przed nim. Nie patrzył się przez ramię. No, może raz spojrzał, ale oni już dawno zniknęli mu z oczu.

Koniec

Komentarze

Po pierwszym akapicie przekopiowąłem sobie takst. Na pózniej i na wszelki wypadek.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

coś jest nie tak z przecinkami, taka uwaga po pierwszym akapicie :)

Work smart, not hard

Miasta śmierdzą i pachną jednocześnie. To była pierwsza myśl Muta po przekroczeniu bramy. W powietrzu czuć mieszankę smrodu ścieków wylewanych na ulicę i zapachów dobywających się z pobliskich kramów. Jeszcze nie wyrobił sobie zdania o miastach. Nie chciał polegać na pierwszym wrażeniu. Na dodatek wszedł od strony gdzie mieszkańcy są najbiedniejsi. Co dziwne[,] o ile rządziła tu bieda[,] to nie szła za pan brat z przestępczością. Patrole chodzą co chwilę i sprawdzają ulice. Nie ma złodziei, pobić i kieszonkowców. Władca postarał się żeby stolica pozbawiona [była] tego brudu. Niektóre rzeczy trzeba jednak sprostować, w żadnym mieście nie jest tak różowo. Tutaj pozbyto się tylko drobnicy, ale za to przemyt, zastraszanie, nielegalny handel, zorganizowane szajki złodziei i morderców, które nie zajmują się marnymi żebrakami, a bogatymi i wpływowymi osobami. Z tego co słyszał Mut[,] stolica Keren to jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Teatry, amfiteatry, kanalizacja, miejskie biblioteki, uniwersytety, lupanary, domy gry, parki, ogrody, fontanny, brukowane drogi. Był w biednej części, a i tak stąpał po wygodnej[,] kamiennej[,] zadbanej drodze z miejscami do odpływu dla wody. Od groma sklepów z towarami z całego świata. 

W pożyższym akapicie strasznie mieszasz czas przeszły z teraźniejszym. Pisząc tekst raczej trzymamy się jednego, konkretnego. No chyba, że w osobnym akapicie, na potrzeby sytuacji, to inna sprawa…  Powstawiałam przecinki, tam gdzie ich brak. I uwaga do ostatniego zdania: Od groma sklepów z towarami z całego świata. – W poprzednim piszesz o chodnikach i nagle, niespodziewanie wyskakuje to. Chaotycznie, powiedziałabym.     Zauważył że średnio co godzinę stan budynków i ich funkcja się polepsza. Małe drewniane lub kamienne domki, porządne murowane domy, kamienice a także, dochodzi coraz więcej wyżej wspomnianych walorów. - Kiepskie zdanie: Zauważył[,] że średnio co godzinę stan budynków i ich funkcja się polepsza. Małe[,] drewniane lub kamienne domki [ustępowały przed]  porządnymi[,] murowanymi domami [i] kamienicami   -Cztery lata– Mut się nawet nie zdenerwował tym „młodym”. Nie uważał się za osobę impulsywną i wiedział że jego wiek może sprowadza na niego podobne sytuacje. Z czasem to minie. He He dobry żart.– Błędny zapis dialogów. -Cztery lata[.]– Mut nawet nie zdenerwował [się] tym „młodym”. Nie uważał się za osobę impulsywną i wiedział[,]że jego wiek może sprowadza na niego podobne sytuacje. Z czasem to minie. He He dobry żart. – O co chodzi, z tym "hehe dobry żart"? To myśl bohatera? Czy komentarz narratora?

-Jesteś pewny chłopcze[?] Największa umieralność jest właśnie tam. Do tego większość uczestników posługuje się maczugami i młotami[,] bo dla nich nie ma osobnych konkurencji. Ta broń najczęściej rani lub zabija, mało kto wyjdzie z tych pojedynków bez szwanku.-Kapitan Duden nie wyglądał na zmartwionego, raczej ciekawego odpowiedzi Muta. – Poczytaj sobie o zapisie dialogów, bo co drugi jest błędny.

Tak sobie, na wyrywki, poprawiłam większe skupiska błędów. Dialogi i przecinki, to Twój największy problem, poza tym to opowiadanie jest strasznie rozwlekłe, opisujesz po kolei wszystko, co robi bohater, bez żadnych cięć, obawiam się więc, że połowa czytelników nie dotrwa do turnieju, bo zanudzi się na śmierć. Tekst nie jest atrakcyjny pod względem fabularnym, bo nie ma zwrotów akcji. Jest jeden nieśmiertelny ciąg, które nijak nie urozmaicasz. 

Dzięki za krytykę. przynajmniej wiem w czym muszę się poprawić.

Nowa Fantastyka