- Opowiadanie: sobocinski - Syn cz. 2

Syn cz. 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Syn cz. 2

 

Do Jego magnificencji, powiernika diademu najwyższej władzy cesarza Rispodelha II, zdobionego koroną stopioną z wielu w jedną: królestw Kelrad, Norithor i Ostreich et cetera, et cetera, godnego umiłowań bożych, zawsze zwycięskiemu, pobożnemu, hojnemu i roztropnemu, pozdrowienia i cześć.

 

Powiadają, że bogowie zsyłając zbawienną moc Łaski, dobierają jednostki podług swej miary, wykluczając je z dolegliwości trapiących zwykłych ludzi. Pragnę śmiało zauważyć, iż Wasza Pobożność nigdy w odpowiedziach na me listy nie uskarżała się na dolegliwości zdrowotne, co stanowi przykład umiłowania boskiego. Byłbym kłamcą gdybym przemilczał mą zazdrość w stosunku do Waszej Życzliwości i prostaczkiem z umysłem szewca gdybym nie zechciał wywiedzieć się Waszych recept. Zdradźcie mi tedy sekrety Waszych ćwiczeń pobożności i ciała, abym i ja mógł posmakować Łaski Niebian.

 

Prośby, które kieruje do Waszej Wspaniałomyślności, wynikają z nieznającej litości choroby. Gdyby ten list odczytywany był w Purpurowej Sali, proszę byście wyprosili młodzian i damy, gdyż to, o czym powiem może stanowić odrazę dla ich imaginacji. Od dekady zmagam się z przypadłością „krwawiących płuc”. Bywa, że całe dnie me płuca oddają życiodajny płyn, wzmagając nieprzejęty ból i agonię. W dniu, gdy ów list był spisywany, z mego gardła wydostała się cząstka wnętrzności, co wprawiło podległych mi medyków w osłupienie. Z tego powodu, postępując zgodnie z zaleceniami lekarzy, musiałem ograniczyć krucjaty przeciwko dzikim barbarzyńcom. Decyzję tę powziąłem, gdyż na jednej z wypraw me osądy okazały się błędne i, raczcie wybaczyć, wydałem rozkazy, aby żołnierze (sic!) atakowali swych braci przez miecz. Mimo tej hańby moi oficerowie nakłaniają mnie, abym dalej przewodził zajazdom, a bracia z Zakonu Grobu św. Thadeusa uważają, że bogowie wybaczą me omyłki. Do niecodziennej sprawy doszło, kiedy oficerowie, wespół z ich sierżantami, wywlekli mnie z kwater i osadziwszy w siodle, domagali się wymarszu. Jedynie napad krwawego kaszlu uratował nas od niechybnych dyrektyw.

 

Przeczuwam, że cichy i sprawiedliwy Wals, wkrótce mnie nawiedzi. Czuję, że widok mego pierworodnego osłodzi mi ostatnie chwile, nim staję przed Kolegium Niebiańskim, pełen pokory wyczekując na Sąd. Błagam, Waszą Życzliwość, abyście zezwolili memu synowi Deotardusowi, na ostatnie widzenie ze mną. Błagam, abyście zezwolili mu na otarcie potu z mego czoła i ucałowanie ojcowskich rąk. Błagam ostatnimi tchnięciami powietrza.

 

Przyjmując posłańców od Waszej Miłości, zaznałem wiele uciech wysłuchując, w jakim dobrobycie obracał się mój syn. Me serce raduje się, chwilowo przyćmiewając symfonię bólu, iż Deotardus uzyskał po stokroć więcej aniżeli ktokolwiek mógł rachować. Nie omieszkam spytać bogów, kiedy przed nimi stanę, skąd w Waszej Dobroci tyle zalet. Dlatego razem z listem przybył dar, którego wartość, przez roztropność przemilczę w liście, gdyż wiem, że wysłuchać go mogą ćwiczące się w spisach i kolaboracji uszy.

 

Upraszam was tedy po raz wtóry! Podarujcie Waszemu najwierniejszemu ze sług ewangelię w postaci rychłego odpisu poprzedzającego widok syna. Pozostawajcie w dobrym zdrowiu i łasce bóstw Północy i Południa, Wschodu i Zachodu!

 

Lord generał Godryn Derman Namüel, margrabia marchii Yorbrittum, dowódca Catra Barbarico

 

Tego dnia Purpurowa Sala opustoszała bez mała do reszty. Przed dwuszeregiem kolumn, w każdym po sześć sztuk, stali wyprostowani gwardziści w charakterystycznych, karmazynowych płaszczach ornamentowanych motywem jeleniego poroża. Wypolerowane napierśniki i nagolenniki sprawiały wrażenie paradnych i miękkich, lecz w rzeczywistości wykonane były z iście szlachetnej stali wprost z krasnoludzkich kuźni. Podobnie zresztą jak hełmy, przysposobione w czerwone kity zwisające nieco za barki gwardzistów. Wrażenie robiły i trzymane przy biodrze szerokie tarcze, również przyozdobione znakiem cesarskiego rodu. Tym razem poroże jelenia obdarzone było znaczniejszą ilością detali, a same oczy zwierzęcia – jakoby diabelskie – lśniły niebieskim blaskiem. Trzymane, przez przyboczną straż cesarza, włócznie nie odbiegały jakością od reszty ekwipunku. Długie na cztery łokcie, ostre jak języki poniektórych poetów, z dębowym drzewcem, sprawiały wrażenie nigdy nie używanych.

 

Gwardziści stanowili znak obecności cesarza w Purpurowej Sali.

 

– Zdecydowałem, że opuścisz pałac i wyruszysz do swego ojca – prawił cesarz Rispodelh nie kryjąc niezadowolenia. – Muszę przyznać, że będę za tobą tęsknił, Deotardusie. Kto był mi najlepszym dworzaninem, służącym radą, ale i życiem, gdy zdrajcy targali się na me zdrowie?

 

A kto rozkazał bym walczył z niedźwiedziem i kazał popsuć popręg w wigilię polowań? – pomyślał Deotardus Godryn Namüel.

 

Mimo żalu młodzieniec nie stracił zimnej krwi i nie dał poznać skrywanej w sercu złości. Syn lorda generała nie przyjął wyprostowanej postawy, która uraziłaby delikatną dumę Rispodelha. Jego zausznicy wielokrotnie podkreślali zdumiewające podobieństwo do ojca, zarówno cechami ducha jak i ciała. Podobnie jak Godryn obdarzony był szerokim torsem i budową ciała godną zapaśnika. Krótka i szeroka szyja dźwigała dużą głowę, przyozdobioną ciemnymi oczyma, stale przymrużonymi. Niektórzy powiadali, iż Deotardus był wyższy od ojca, a ponad to miał szerszy kark, a wedle dam i nielicznej grupy chłopców, uchodził za miłego dla oka.

 

Jakże inni obraz przedstawiał od wątłego cesarza, którego jedyną zasługą było to, iż był synem swego ojca. Odziany w purpurową tunikę, obszerną i drogocenną, górował nad Deotardusem jedynie dumną i opinią o swym ego. Nieżyczliwi oskarżali Rispodelha o bezpłodność, gdyż od momentu wejścia na tron i wielokrotnego zażywania żony swojej i żony marszałka Ulifa Kraiznera, nie mógł dać państwu potomka. Oddać jednak było trzeba cesarzowi, że znakomicie dobierał zauszników, doradców, szpiegów i generałów, który w zamian za przywileje, zajmowali się administracją podległych cesarzowi krajów.

 

Dlatego Deotardus nie wierzył, by pomysł jego uwolnienia, był dziełem Rispodelha.

 

– I mnie żal za serce łapię, gdy pomyślę, iż nie będę mógł oglądać Waszej Miłości – młodzieniec odezwał się głosem donośnym aczkolwiek czystym. – Moi guwernanci zwykli powiadać, że ojcowska prośba jest rozkazem, tedy ja, odstawiając na bok osobiste przyjaźnie i sentymenty, wyruszę czym prędzej na odległą północ. Przyznaję, że smutek targa mą duszą, gdy pomyślę o różnorakich wspaniałościach występujących jeno w stolicy naszego świętego cesarstwa.

 

– Wierzę, że gorycz cierpienia usunie w perzynę nocna wizyta Anny, Deotardusie – uśmiech na twarzy cesarza przybrał paskudnego, kpiącego kształtu.

 

Była jedną z wielu.

 

Odkąd lord Godryn Namüel i cesarz Rispodelh II zawarli pakt, błogosławiony przez autoklefa, o niesieniu cywilizacji w północne ostępy, Deotardus przebywał na cesarskim dworze w charakterze zakładnika. Nikt, rzecz to jasna, nigdy nie powiedział mu wprost o roli, jaką odgrywa. Starano się raczej ukrywać nieatrakcyjną rzeczywistość pod kuratelą bezpieczeństwa i obcowania z lepszymi ludźmi niż ci, którzy przebywają w obozach administrowanych przez Godryna. Wypowiadane słowa bez pokrycia werbalnego są jednak niczym piwo pozbawione alkoholu. Smak i owszem pozostaje, lecz pożądanego efektu próżno szukać.

 

Ukończywszy lat osiem Deotardus zobowiązany był do pobierania nauk szermierczych, jazdy konnej, obyczajów dworskich tudzież etykiety, nauki czytania, historii, rachowania, geografii, a także poznawał rodowody, co świetniejszych rodzin bądź gildii. Dopiero w cztery lata później, młodzieniec pojął, kim jest.

 

Dwór uwielbiał młodego, powabnego i zabawnego młodzieńca. Stawał się nieznośny dla swych guwernantów i wychowawców, gdy wkroczył w wiek młodzieńczy. Odstawiwszy podręczniki, podług Deotardusa niekoniecznie ciekawe, zajął się doskonaleniem fechtunku. Jego oczy nie były ślepe na dziewczęce fluidy toteż, kiedy tylko mógł, umykał wzrokowi przyzwoitek by z towarzyszami ćwiczeń wyrwać się do karczm, zamtuzów czy innych pałaców uciech. Czasami uciekali nawet za stołeczne miasto Kelrad, nad Martwy Staw, by w letnich porach urządzać konkurencje pływackie. Deotardus nie odznaczał się godnymi swej postury umiejętnościami, lecz usuwał wstyd na polowaniach. Po męczących porankach i popołudniach towarzysze zwykli gościć w przydrożnych zajazdach, uświetniając sutymi napiwkami.

 

Była jedna z wielu.

 

Posługiwała we Włóczykiju. Nie wyglądała na swój wiek, zresztą nikt o niego nie pytał. Dziewczyna, choć prosta i nieco zaniedbana, wyglądała jak pierwiosnek o uśmiechu pogodnym jak letnie świtanie. Początkowo młodzian popisywał się przed Anną, jak przed wszystkimi młódkami, skorymi brać komplementy arystokraty. Ta jednak, zupełnie z niezrozumiałych dla kompanów Deotardusa przyczyn, wpadła mu w oko i przy okazji wypadów za miasta, odwiedzał ją chętnie aż w końcu ich znajomość została przypieczętowana w zajezdnej stodółce.

 

Była jedną z wielu.

 

Inne dziewczyny, z którymi coraz mężniejszy arystokrata utrzymywał konszachty, nie mogły wyjść z podziwu dla ich kochanka. Zdarzył się przypadek, iż Annę oskarżono o czary, jednakże śledztwo, zapewne przez wstawiennictwo Deotardusa, nie wykazały niczego, co legalne kościoły cesarstwa mogły uznać za malum et diabolum.

 

I choć była jedną z wielu, sprawiła coś, przez co stała się wyjątkowa.

 

– Ach, przecież jej tu nie ma! Zapomniałem, że nie chciałeś jej na dworze. Mogę spytać dlaczego? Zresztą! To nie istotne! Co u waszego syna? Słyszałem o nim Deotardusie, nie rób proszę takiej miny, to nic takiego, gdy mężczyzna zażywa innych kobiet nim się ustatkuje – cesarz zaśmiał się szczerze i gestem ręki zaprosił towarzysza rozmowy do krótkiego spaceru. – Czy zechcesz go zabrać ze sobą do obozu ojca?

 

– Wasza Roztropność, nie uważam, by podróż była odpowiednia dla niemowlęcia. Zima w tym roku spadła na ziemski padół z wyjątkową mocą, a jak słusznie napisał w liście do Waszej Miłości, mój ojciec, nie każdy otrzymał tyle Łask od bogów, co Wy, panie.

 

– Racjonalność i słuszność decyzji macie po ojcu, Deotardusie. Bez wątpienia – cesarz uśmiechnął się po raz kolejny. – Zajęci młodzieńczymi sprawami mogliście przeoczyć ostatnie raporty relacjonujące stany spichlerzy koronnych, prywatnych jak i spółdzielczych. Zbiory w kończącym się roku były nadto mizerne. Dawno podległe mi krainy nie widziały podobnych klęsk gradobić czy plag wszelakiego robactwa. Widzę, że cię zadziwiam! Nie wprawiasz mnie w zdumienie, młodzieńcze. Gdy byłem w twym wieku, gospodarka i administracja nie leżały w ośrodku mych zainteresowań.

 

I nie leżą nadal – pomyślał Deotardus, skrywając głęboko w sercu jad. – Lud już głoduje i ma głęboko w rzyci, że nieurodzaj jest sprawką kaprysów natury, a nie władzy. Wasza Głupkowatość, ma przesrane. Będzie bunt. Bunt, krzyk i krew, lecz gdy to nadejdzie ja będę daleko stąd.

 

W Purpurowej Sali pojawiło się kilku służących.

 

– Z tego powodu upraszam cię, Deotardusie, abyś zostawił swego bękarta pod naszą kuratelą. Rankiem, ledwo słońce wzejdzie, postanowiłem posłać po twego syna i jego matkę. Wywołam niemały skandal, że przyjąłem go na swój dwór, lecz kto nie uwielbia skandali?! Ha! – Rispodelh klasnął w dłonie, a echo Purpurowej Sali daleko poniosło jego śmiech. Podjął znów, gdy się uspokoił. – Będzie mu u nas jak najlepiej. Tak jak tobie było dobrze pośród naszych dobrodziejstw.

 

Zbliżali się do Grobowców Wielkich, pomiędzy którymi znajdowało się wyjście z Purpurowej Sali.

 

– Przez lata widziałem jak chłopiec ustępuje miejsca mężczyźnie, Deotardusie. Jestem rad, że mogłem ujrzeć to własnymi oczami, a szczęście jakie wypływało podówczas ze mnie udzielało się wszystkim w koło.

 

Rzeź w dzielnicy Nieludzi, usunięcie senatu i zesłanie senatorów na wyspę Mort, podatek od palca oraz wygnanie, o ironio, znanego i lubianego cenzora Glauca, publiczna egzekucja trybuna ludowego Joachima z Casetheim, usunięcie republiki Norithoru i przemianowanie jej na bękarcie królestwo – wyliczał w myślach Deotardus.

 

Społeczeństwa cesarstwa mogłyby to wybaczyć, prócz kelradczyków, których te tragedie dotykały bezpośrednio. Monarcha posiadał dodatkową wadę, teoretycznie błahą. Cesarz był rudy, a w myśl zabobonu, głupi i przeklęty. Zdaniem wybitnych z tym pierwszym nie można polemizować, co zaś tyczy się drugiego, osąd należy zostawić zainteresowanym duchownym. Co gorsza, cesarz próbował walczyć z zabobonem obnosząc się swoją fryzurą, co wprowadzało prostaczków w strach przed zemstą bogów, a ambitnych notabli w osłupienie, gdyż praktykowany z dawna zwyczaj farbowania włosów przynosił zadowalające wszystkich rezultaty.

 

– Wyśpij się dobrze i nie martw się o wyposażenie na drogę, Deotardusie. Zaraz wydam odpowiednie polecenia. Moim życzeniem i rozkazem jest abyś ostatnią noc w pałacu spędził w spokoju i rozkoszy – cesarz nie mógł zauważyć jak Deotardus spogląda na klamkę od drzwi. – Chyba rozgryzłem dlaczego nie pożądasz Anny w pałacu. Córki marszałka Kraiznera wodzą za tobą oczami, jak pies za kiełbasą! Ha! Profity młodości! Jakże ja ci zazdroszczę, młodzieńcze!

 

– Typowe dla Waszej Mądrości jest wydawanie słusznych osądów – Deotardus ukłonił się z szacunkiem. – Postąpię wedle waszych przykazań, co do joty. Udam się teraz na spoczynek i jeśli mogę coś doradzić, Waszej Miłości…

 

– Śmiało.

 

– Na tyle, na ile pamiętam ojca, wiem, że odznaczał się hojnością i dobrodusznością. Tuszę że podarek, który wysłał Waszej Pobożności, jest najwyższej próby pomimo swych małych gabarytów. Radzę go gdzieś skryć i nie upubliczniać, kiedyście postanowili odczytać list jedynie w obecności bogów i mojej. Czyżbym dopatrywał się w Waszym działaniu roztropności godnej Magnusa Wielkiego, o którego grobowiec po prawdzie, opieracie się teraz?

 

Cesarz zaklął w duchu, że stracił rezon i natychmiast po słowach Deotardusa wyprostował się jak podrzędny żołdak.

 

– Dostrzegam w tym fantastyczną alegorię, którą przekażę jednemu z nadwornych poetów – mówił dalej młodzieniec nie szczędząc patosu w głosie. – Cesarz Rispodelh II Wielki, opiera swe rządy o mądrość sławnego króla Magnusa Wielkiego. Dajmy spokój wzniosłym hasłom i przejdźmy do rzeczywistości. Hej ty!

 

Jeden ze sług krzątających się po Purpurowej Sali zareagował na zawołanie Deotardusa. Przygładził przydługawy kaftan krwistego koloru z elegancko wyhaftowanym jeleniem na piersi. Podszedł do rozmawiających krokiem zbyt pewnym jak na sługę Jego Cesarskiej Mości.

 

– Cholerny, głupku! Jak ty wyglądasz?! – Pieklił się cesarz. – Majordomus nie wspomniał o zasadach dla sług?! Niech cię szlag! Dwadzieścia rózeg!

 

– Ale…

 

– Milcz! Dwadzieścia pięć! Deotardusie, zechcesz wymierzyć karę?

 

Dziwna dyrektywa cesarza w najlepszy sposób charakteryzowała specyfikę jego rządów. Z niewiadomych nikomu przyczyn, Rispodelh rozkazał wszystkim służącym, lokajom, parobkom, stajennym, koniuszym, podczaszym, stolnikom et cetera golenie się na łyso. Wyjątek od reguły stanowiły kobiety, które wedle – starego, a przez to uświęconego – zwyczaju nie miały prawa usługiwania mężczyznom. Do tej grupy zaliczano nauczycieli i guwernantów wszelkiej maści z racji niskiej oceny przydatności ich zawodu w życiu publicznym. Pochodzenie jest najlepszym wykształceniem, mawiał cesarz Rispodelh I tymi słowami wieńcząc list adresowany do rektora Królewskiego Uniwersytetu w Kelrad, spisywanego przez królewskiego skrybę.

 

– Wasza Łaskawość, niech przemyśli swoją decyzję – młodzieniec spojrzał na twarz służącego. Mogli być równolatkami. – Ten głupiec może być nowym narybkiem służby. Majordomus Henrich wspominał zresztą, że zmuszony był zatrudnić gołotę w charakterze pomocy, gdyż Wasza Mądrość, zwolniła przeszło tydzień temu poprzednią ekipę za kradzież. Proszę, odstąpcie od kary, a ten głupek zaraz rozniesie wieść o waszej dobroci i miłosierdziu.

 

Rispodelh zasępił się na służącego, który opuścił głowę i przyjął żałosną postawę zbitego psa.

 

– Lojalny i dobry, dobrze cię wychowałem, Deotardusie – mimo słów cesarz bynajmniej nie wyglądał na zadowolonego z rady młodzieńca. – Głupek. Fantastyczne imię. Od dziś będziesz Głupkiem z Purpurowej Sali. Kto wie! Może nawet nadamy ci herb. W rycerskiej tarczy, na karym polu, jak twoje włosy, głowa skołtuniona i paskudna! Spełnisz rozkazy pana Namüela, a potem marsz do golibrody!

 

Swą uwagę skupił na Deotardusie Godrynie Namüelu.

 

– Nie będziemy się teraz żegnać – zdecydował. – Moim życzeniem i rozkazem jest, abyś jutro zjawił się o poranku na schodach przed Purpurową Salą, tak by cała wyspa Kel mogła doświadczyć naszego pożegnania. Wybacz mi zrazu, co powiem, lecz uściskam cię w żałobie tak jak ojciec ściska syna. Teraz zostawię cię, gdyż muszę się zająć… swoimi sprawami.

 

Cesarz wystawił delikatnie, skrytą pod białą rękawiczką, dłoń zdobioną pierścieniem. Zgodnie z ceremoniałem Deotardus skłonił się lekko i ucałował pierścień, prostując się dopiero, gdy cesarz oddalił się od niego. W podobnej pozie trwał służący.

 

– Mój panie, ja chciałem…

 

– Po pierwsze, brak ci ogłady i znajomości obyczajów – przerwał mu młody arystokrata podchodząc bliżej służącego oraz ściszając swój tubalny głos. – Po drugie nie odzywasz się niepytany. Po ostatnie, więc trzecie, co na świętą Matyldę jest z twoim głosem?

 

Dźwięk ciężkich kroków gwardii cesarskiej, stawianych na białym marmurze, w końcu przestał być słyszalny.

 

Głos służącego nie był istotnie przedziwny, jednakże jego głębia i niemiła dla wrażliwego ucha chropowatość, intrygowała zważywszy na wiek sługi.

 

– Mów.

 

– Jak słusznie zauważyliście panie, wywodzę się z gołoty królestwa Kelrad. Mój ojciec pił na umór i gdy byłem niemowlakiem w amoku alkoholowym wlał mi do gardła okowitę. Medycy orzekli, że podrażniło me instrumenty mowy, dodając doń chrypkę godną wieloletniemu moczymordzie. Ach… – pokiwał głową. – I tak, jestem tu nowy. To mój pierwszy dzień.

 

Deotardus zapatrzył się na młodzieńca. Czy on był głupi, tak jak uważał cesarz, czy może faktycznie żenująca zdolność finansowa zmusiła go do posługiwania na dworze cesarskim? Bo jeśli połączyć te dwie rzeczy, to jego ród w końcu zostanie usunięty w mroki historii, podczas jednego z wielu napadów szału cesarza Rispodelha II.

 

Nie stanowiłoby to żadnego novum w pałacu.

 

– Zabierzemy teraz podarek od mojego ojca – podjął Deotardus wzdychając uprzednio. – Cesarz w swojej mądrości pozostawił go na szczycie tronu. Nie rób takiej durnej miny, nie umiesz udawać zdziwienia. Tak, to prawda. Cesarz uważa, że jeśli ktoś wstępuje na schody prowadzące na tron, pragnie tym samym dokonać przewrotu pałacowego. Wyobraź sobie jakie jest to kłopotliwe podczas adoracji tudzież oddawania honorów przez dyplomatów. Bękarci król Norithoru, wybudował rusztowanie ornamentowane srebrem, które przywiózł ze sobą tylko po to, by nie stąpać po schodkach. Ustawił je obok tronu i wdrapawszy się nań ucałował cesarski pierścień. Pomysłowe, prawda?

 

Służący grzecznie potwierdził.

 

– Idź po skarb i przynieś go do moich komnat – rozkazał Deotardus Namüel uśmiechając się wrednie. – Być może nikt cię nie złapie.

 

Potem łypnął na grobowiec Magnusa Wielkiego i otworzył drzwi znajdujące się obok pomnika.

 

– Jeszcze jedno! – Zawołał. – Jakim mianem rodzice cię pokarali?

 

– Lümel, panie. Jestem Eckhard Lümel.

Koniec

Komentarze

Średnie. Podobają mi się imiona i nazwy własne (purpurowa sala). Kojarzy mi się to z książkami Martina (jeleń jak barathreonów). Błędy w dialogach. Pisz dalej.

Dziękuję za opinię. Jeśli mogę prosić o bezpośrednie wytknięcie błędów to… Proszę (:

Dialogi zaczynamy myślnikami a nie dywizami. "…– Jeszcze jedno! – Zawołał. – Jakim mianem rodzice cię pokarali?" – "zawołał" z małej litery. Tego typu błędów jest więcej. "Dźwięk ciężkich kroków gwardii cesarskiej, stawianych na białym marmurze, w końcu przestał być słyszalny." – Ja bym usunął te przecinki. Tyle ode mnie, myślę, że ktoś mądrzejszy coś jeszcze znajdzie.

Jedynie napad krwawego kaszlu uratował nas od niechybnych dyrektyw.  – Ech… Poproszę o tłumaczenie intencji tego zdania, gdyż domyślać się tylko mogę, że dyrektywy miały wziąć się nie waidomo skąd i od kogo. A opaść powinny na cały oddział jak siedem plag egipskich, tsunami i pył z tego wulkanu islandzkiego, co to jego nazwy nikt szybko nie wymówi – naraz :) Błagam ostatnimi tchnięciami powietrza. – "ostatnim tchnieniem mym"? Zabawnie brzmi tchnięcie powietrza. Masłem maślanym ;)  że wysłuchać go mogą ćwiczące się w spisach i kolaboracji uszy. – literówka w "spiskach"? Znaczenie słowa kolaboracja sprawdzałeś? Podarujcie Waszemu najwierniejszemu ze sług ewangelię w postaci rychłego odpisu poprzedzającego widok syna. – Houston! Houston! :):) To tam som krześcijany i Dżizas, którego żywot opisali ewangeliści? I żywot ten, opisany, a w dodatku rychły (cokolwiek by to nie znaczyło w tym kontekście) pop*.*la sobie radośnie, wachlując się przy tym okładkami niczym hefalumpf uszami, w dodatku utrzymując odległość nie za małą, nie za dużą, lecz w sam raz tuż przed równie uciesznie gnającym przed siebie widokiem syna? :) :):) Żarty żartami, ale spojrzyj na to zdanie w ten sposób, nie wiem nawet co miałeś w nim na myśli – odpis ma dotrzeć do proszącego przed synem?   Popełniasz te same błędy, co poprzednio (żle użyte słowa, co wskazuje na brak sprawdzenia/zrozumienia ich znaczenia; żle skonstruowane zdania). Stylizacja przez to staje się mocno nieudana i ogromnie zniechęca do lektury. Przerwałem po lekturze listu. Spróbuj odłożyć tekst na trochę dłużej, tak, żebyś zapomniał, co miałeś na myśli pisząc go – a potem, bezlitośnie, wciel się w najbardziej nie lubiącego twórcy przewuja i krytykuj, jakbyś chciał Autora zniszczyć, zmiażdżyć, zdeptać za każde, najdrobniejsze i najbardziej kuriozalne potknięcie :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Komentarz, który zamieściłam pod pierwszą częścią, odnosi się także do tego tekstu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka