- Opowiadanie: Jacko - Jagoda

Jagoda

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jagoda

Opowiadanie jest napisane z lekkim przymrużeniem oka. Dlatego w wielu miejscach ciężko doszukiwać się zbytniego realizmu. Zwłaszcza jeśli chodzi o główną bohaterkę. Mam nadzieję, że trafi się choć jedna osoba, której się spodoba. ;)

Jagoda

 

Nadszedł już zmierzch. Jedynie na samym krańcu zachodniego nieba pozostał niewielki pas czerwieni. Pośród zakurzonej drogi szła babuleńka ciasno opatulona wytartym płaszczem. Więcej było w nim łat, niż pierwotnego materiału. Znoszony i wyblakły. Zgarbiona podpierała się na kiju długim na sześć stóp. Sama wydawała się o połowę niższa. Dmący od wschodu wiatr sypał jej piaskiem w twarz. Nawet ściśle zawinięta szalem, co chwila musiała wypluwać to, co wpadało jej do ust.

 

Bramy miasta, do którego zmierzała były już zamknięte. Wielkie Trdordenhaim obawiało się ciemności. Chodziły wieści, że Legion Nocy jest już blisko. Była to awangarda Czarnej Ordy. Barbarzyńców, którzy szli z południa. Palili i niszczyli wszystko na swojej drodze, co stawiało opór. Miasta, które chciały ocaleć, musiały wydać na śmierć swoich przywódców. Rady, kapłanów i bogatszych kupców. Bo gdy Orda wkraczała, wszystkie bogate budynki były pozbawiane cennych dóbr i palone. Jeśli nawet jakieś osady się ostawały, to przez długie lata trwała odbudowa.

 

Legion był najgorszy. Nigdy bitwa nie trwała do rana. O wschodzie już świętowali zwycięstwa. Jedyną szansą dla kogoś, kto był na tyle silny by unieść broń, była brawura. Nie raz zdarzało się, że ktoś zabijał kilku Nocników, a oni później proponowali mu przyłączenie się. Jedynym wymogiem u nich była umiejętność mordu. Jednak nie wyglądali jak zbieranina zabijaków i łotrów z wszystkich gościńców świata. Większość z nich to doskonali szermierze i wojownicy. Do tego bogaci. Żyjący z łupu. Niosący śmierć. Nikt nie dezerterował, bo wiedzieli, że nie było ucieczki przed Legionem. Zresztą, kto chciałby ich opuszczać?

 

Kobieta dotarła wreszcie do celu. Obok wielkiej bramy były małe drzwiczki stróżówki. Zastukała kijem. Po chwili zastukała jeszcze raz. W końcu, gdzieś nad nią otworzyło się okno. Wychyliła się przez nie brodata postać. Na głowie miała zardzewiały, rogaty hełm, który był przywiązany sznurkiem pod szyją, niczym dziecięca czapka. Kobieta zastanowiła się, czy miał on jakieś zastosowania obronne. Bo nie wyglądał zbyt groźnie.

 

– Czego?! – warknął strażnik. – Nie widać, że zamknięte?! Wracaj rano babuleńko!

 

– Ja żem staro kobita! – zajęczała „kobita”. – Puście mje! Noc jes, a Nocniki mogo być blysko!

 

– A co mnie to obchodzi? – Na wspomnienie o Legionie mężczyzna ściszył trochę głos i zaczął się rozglądać, czy aby nikt nie nadchodzi z ciemności. – Zresztą, tym bardziej nie powinienem cię wpuszczać. Możesz być jedną z nich!

 

– Przeca ja staro! Kto by mje tam chcioł? Ty wpuś, bo powim rano, żeś ty sie boł wpuścić babke! Życia mjoł nie bedziesz!

 

Mężczyzna zniknął na chwilę. Kobieta zaczynała się już niecierpliwić, gdy zgrzytnął zamek w niewielkich drzwiczkach stróżówki. Uchyliły się zaledwie na tyle, aby strażnik mógł przez nie zajrzeć, ale starowinka już zdążyła wepchnąć w otwór swój kij. Chcąc, nie chcąc wpuścił ją. Nim zdążył zamknąć za nią drzwi, ta już ulotniła się idąc w stronę miasta.

 

– Tylko nikomu nie mów, że cię wpuściłem! – zawołał za nią.

 

*

 

– Co za idiota. – zaśmiała się Jagoda. – Żeby nie sprawdzić babuleńki…

 

Po zrzuceniu z siebie przebrania wyglądała zupełnie inaczej. Wysoka prawie, jak jej kostur. Z ciemnymi, kręconymi włosami sięgającymi ramion. Nie wydawała się już starą, zgarbioną babcią. Miała nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Obszerny biust wylewał się z dekoltu skórzanej kamizelki, ciasno opinającej jej zgrabne ciało. Spodnie również miała tak obcisłe. Cała odziana w czerń. Kusiła mężczyzn, którzy oglądali się za nią, patrząc długo. Nim dotarła do centrum wielkiego miasta, spowodowała dwa wypadki przejeżdżających wozów.

 

Gdy przechodziła przez jeden z wielu placów Trdordenhaim, jakiś magik pokazywał sztuczki. Przystanęła na chwilę. Głównie zapalał ognie i puszczał w powietrze. Stworzył tylko kilka prostych iluzji. Zapewne wyrzucono go z Akademii w Urlodgandzie i teraz starał się jakoś zarobić na życie. Wśród grupki ludzi chodził jakiś pokurczony facet z tacką, którą miał przywiązaną sznurkiem na szyi. Sprzedawca, jakich wiele wśród wszelakich zbiorowisk. Nawet tych najmniejszych. Każdy lubi coś przekąsić podczas widowisk. Czy to marne pokazy magików, czy trubadurzy, czy aktorzy, czy wreszcie, cieszące się największą popularnością, egzekucje. Był to raj dla tych, którzy chcą wcisnąć komuś trochę jedzenia, za kilka miedziaków.

 

– Chce panienka czekoladkę? – zapytał podchodząc do Jagody. – Przepyszna. Miejscowy wyrób.

 

Spojrzenie, jakim go poczęstowała, spowodowało, że poszedł szukać klientów gdzie indziej. To jednak przypomniało jej, że od śniadania niczego nie jadła. Obóz był dość daleko i nim zdążyła tu dotrzeć, zapadał zmrok. Dobrze, że całe miasto było oświetlone lampami. Rozejrzała się. Jakiś mężczyzna kupił czekoladę. Wyglądała jak deseczka wielkości dłoni. Miała ciemny kolor. Jagodzie niezbyt się to podobało, ale była głodna.

 

Mężczyzna był zapatrzony na pokaz. Zwykle najpierw trzeba zapłacić, nim można coś ciekawego obejrzeć w tym mieście. A tutaj najpierw był pokaz potem zapłata. Można się wymknąć i bez żadnych kosztów zaznać rozrywki. Zbiorowisko gapiów ciągle się powiększało. Wśród nich grasowali sprzedawcy i rzezimieszki. Zapewne z kilkoma z nich uliczny magik miał umowę. On zajmuje ich czarami, a ktoś inny zarabia. Jagoda nie pierwszy raz była świadkiem takiego procederu.

 

Klient nie zerkając nawet, rozwinął zakupioną czekoladę. Dziś dostał wypłatę i chciał zasmakować odrobinę przyjemności, nim żona w domu zarekwiruje wszystkie pieniądze. Uniósł czekoladę do ust i ugryzł. Była twarda. Spojrzał na swój zakup. Zamiast czekolady, ugryzł kawałek drewna.

 

– Złodziej! – usłyszała krzyk za plecami, ale była już daleko.

 

– Co za miasto. – powiedziała sama, do siebie. – Chyba wszystkie armie świata omijały je, uważając, że nie warto zaprzątać sobie głowy takimi durniami. Orda przeszłaby im ulicami miasta, a ci nawet by nie zauważyli.

 

Weszła w jakąś boczną uliczkę, na wypadek pościgu. Spróbowała zdobyczy. Wzięła kawałek do ust. Stanęła tak nagle, jakby przed nią przemaszerowała cała smocza brygada. Rozpływający się w ustach kęs atakował jej mózg ogromem przyjemności. Jeszcze nigdy wcześniej nie jadła czegoś, co smakowało tak doskonale. A jadała różne rzeczy. Otrząsnęła się dopiero, gdy kostur wypadł jej z rąk. Podniosła go prędko.

 

Gdy się pochyliła zauważyła za plecami jakąś postać. Odwróciła się szybko. Był to goblin. Nieduży, nawet jak na przedstawiciela tej rasy. Nie umknął jej uwadze duży nóż, który stworek próbował ukryć za plecami. Postanowiła się jednak nie przejmować. Była o wiele wyższa i uzbrojona w swój kij.

 

– Witaj! – zagadnęła miłym głosem, w który starała się wepchnąć jak najwięcej naiwności. – Nie wie pan przypadkiem, gdzie robią coś, co nazywa się czekolada?

 

– Na Czekoladowej. – odpowiedział, zaskoczony pytaniem. – Zaraz obok świątyni Krzywonogiego Limba. A tak w ogóle, to jest napad paniusiu! – Oprzytomniał. – Lepiej pokaż, co masz tam w tych sakieweczkach, przy pasku! – Starał się wyszczerzyć przerażająco zęby, ale z jego poziomu wyglądało to raczej zabawnie.

 

Jagoda zorientowała się, że ktoś zachodzi ją od tyłu. Obejrzała się i zobaczyła wysokiego elfa, krasnoluda kuternogę oraz golema. Elf miał oderwany kawałek ucha. Być może nawet odgryziony. Uzbrojony w długi łańcuch, wyglądał jak farmer, który zgubił krowę. Nawet na głowie miał słomkowy kapelusz. Krasnolud z drewnianą nogą przypominał pirata. Miał zakrzywiony miecz. Brakowało tylko papugi. Za nimi stał golem. Wyższy od elfa o dobre dwie stopy. Kamienne pięści czekały tylko na możliwość zadania ciosu, który dosłownie wgniecie przeciwnika w ziemię.

 

Powoli zbliżali się do niej. Gdy byli wystarczająco blisko, wyskoczyła. Jednym kopnięciem posłała goblina w tył. Szybkim półobrotem uderzyła kijem elfa w jego nadgryzione ucho. Być może siedział w lochach i dopadły go szczury. Zdarza się. Po uderzeniu upadł na plecy i zaczął jęczeć. W tym samym czasie krasnolud próbował ją zajść od tyłu. Odwróciła się i chwyciła go za brodę. Ten zaskoczony próbował się cofnąć i wpadł prosto na leżącego elfa. Zachwiał się i został pchnięty kijem w podbrzusze. Kij to nie miecz, ale też potrafi zaboleć. Zwłaszcza, gdy uderza Jagoda.

 

Przystanęła na chwilę. O ile ci trzej byli niezbyt ambitnymi przeciwnikami, to z golemem już nie pójdzie jej tak łatwo. Zwłaszcza, że dusza zamknięta w golemie nie czuje bólu. W kamieniu nie ma nerwów. Powoli zatraca też wszelakie uczucia. Do tego żyję, aż nie umrze jego mózg, który gdzieś tam nadal pozostaje zamknięty, w całej tej maszynie. Niektórzy potrafią tak przetrwać i trzysta lat. Jest jednak to życie pozbawione jakichkolwiek przyjemności. Niewielu decyduje się na przemianę.

 

Uniknęła szybkim zwodem śmiercionośnej pięści i skoczyła nad elfem. Szybko uderzyła obu leżących na sobie nieludzi po głowach i chwyciła za łańcuch. Tańczyła ciągle pomiędzy spadającymi pięściami. Część musiała odpychać kosturem, gdyż w innym wypadku pozostałaby z niej tylko miazga. Goblin, który zdążył podejść, pechowo dostał takim uderzeniem. Rankiem, służby porządkowe, będą musiały skrobać go łopatą.

 

Doskoczyła do jednego z filarów podtrzymujących balkoniki. Dokładnie przywiązała łańcuch. Golem powolnym, lecz nieuniknionym krokiem zbliżał się do niej. Odbiła się od kolumny i skoczyła w górę. Użyła kostura, tak jak sportowcy używają tyczki, aby wybić się w powietrze. Stara cyrkowa szkoła. Gdyby nie lata bycia akrobatką, już dawno byłaby martwa. Wylądowała na ramionach olbrzymiej machiny śmierci. Zarzuciła mu na szyję drugi koniec łańcucha i zeskoczyła.

 

Golem zrobił w jej stronę dwa kroki. Łańcuch napiął się. Przez moment bała się, że się zerwie. Uderzyła z całej siły kijem po nogach. Pomimo stateczności, musiał się pośliznąć. Wszędzie były resztki goblina. Taki mały, a jednak zostawia tyle wnętrzności. Lecąc do przodu, kamienny napastnik, naderwał sobie coś, co odpowiadało za ludzką szyję. W tym momencie ciężar jego ciała stał się wielką wadą. Uderzyła kijem tak mocno, że aż pękł. Ale jednocześnie odpadła do końca głowa golema. Cały mechanizm opierał się na mózgu tam zamkniętym. Bez głowy golem umiera.

 

Oparła się o ścianę zdyszana. Taka walka jednak wymaga wysiłku. Elf i krasnolud uciekali, podpierając się wzajemnie. Nieprędko zaatakują samotną kobietę w bocznym zaułku. Żałowała, że straciła kostur. Długo jej służył i był dodatkowo wzmacniany przez czary. Teraz będzie musiała znaleźć nowy. Nigdy nie nauczyła się walczyć niczym innym. Od czasów pracy w cyrku, zawsze chodziła z kijem. Głównie dlatego, że większość osób nie uważa tego nawet za broń.

 

Wreszcie uznała, że czas ulotnić się z miejsca zdarzenia. Lepiej, żeby nikt jej nie zobaczył w takim miejscu. Udała się na poszukiwanie fabryki czekolady. Chwilę jej zeszło nim odnalazła świątynię Krzywonogiego Limba. Rozbawiło ją, gdy dowiedziała się, że Limbo to kulawy osioł. Zastanawiała się czego mógł być patronem. Być może biegaczy? W tym mieście wszystko jest możliwe.

 

Gdy w końcu znalazła fabrykę była oniemiała. Jej oczom ukazał się olbrzymi kompleks budynków, gdzie kręciło się pełno golemów – ochroniarzy. Wszystko było ogrodzone wysokim murem, nad którym przepleciony został drut kolczasty. Co pół sto kroków postawione były wartownie, w których widoczni byli uzbrojeni strażnicy z kuszami i łukami. Być może wśród nich byli też czarodzieje. Z przodu całego zespołu zabudowań umieszczona była olbrzymia, pozłacana brama. Napis nad nią brzmiał: „Praca czyni wolnym, a czekolada szczęśliwym”. Podeszła do jednego z przechodzących golemów.

 

– Przepraszam. – uznała, że lepiej nie denerwować pracujących na nocnej zmianie ochroniarzy. Brak bólu i nikłość emocji nie czyniła ich zupełnie odpornymi na gniew i irytację. A ciężka pięść kusi. – Gdzie można zakupić trochę czekolady?

 

– Tu zaraz jest sklep. – powiedział patrząc na nią z góry. Głos miał głęboki i ciężki niczym uderzające o siebie kamienie.

 

– Dziękuję. – powiedziała idąc już we wskazanym kierunku.

 

Sklep był całkiem duży. Otwarty całą dobę, oferował swoje produkty każdemu, kto tylko miał ochotę na coś słodkiego. Za ladą stał gnom. Staruszek miał nos prawie tak duży, jak cała jego głowa. Zupełnie łysy i pomarszczony wyglądał jakby skończył dwieście lat. I zapewne tak właśnie było. Na półkach były setki różnych wyrobów z brązowej masy o różnych odcieniach.

 

– Witam. – przywitała się grzecznie. – Czy jest czekolada?

 

– A o jaką chodzi? – spytał nie zrażony idiotycznym pytaniem. – Mleczną, ciemną, białą, z orzechami, z rodzynkami, z owocami, z alkoholem? A może jakieś wyroby specjalne dla panienki? Figurki z różnego rodzaju czekolad przedstawiające zwierzęta, bogów lub słynne postaci, a nawet zamki. Realizujemy też nietypowe zamówienia na dzień następny.

 

– A może pan coś doradzić? – spytała zadziwiona tym, jak wiele można zrobić z czekolady. – Ile mogłabym dostać za to? – Zaczęła grzebać przy sakiewce i rzuciła na ladę rubin prawie tak wielki, jak jej kciuk.

 

Staruszkowi zaświeciły się oczy. Obudziła się jego dawno zapomniana natura. Wielu sądzi, że krasnoludy są łase na klejnoty. Jednak one bardziej przepadają za metalami szlachetnymi. Zwłaszcza za złotem. Za to gnomy kochają cenne kamienie. Nikt nie dorówna ich jubilerom. Są też doskonałymi sklepikarzami i handlarzami, gdyż jeśli jakiś skarb wpadnie w ich ręce szybko go z nich nie wypuszczą. Są nawet lepsze od smoków, gdyż smok grabi wszystko i ukrywa. Gnom jest w stanie na drodze wymian i targów zgromadzić skarby równie wielkie, jednocześnie mając mniej wrogów.

 

Schował szybko rubin pod ladę i zaczął się kręcić po sklepie oraz przynosić różne słodycze. Stos tabliczek czekolady. Były tam wszystkie odcienie brązu i bieli. Części owoców i dodatków Jagoda nie była w stanie zidentyfikować. Na to rzucił figurki co ważniejszych bogów oraz najczęściej spotykanych zwierząt. Jagoda od razu zaczęła to wszystko pałaszować. Jednak zamarła z jednym z królów o odgryzionej głowie w połowie drogi do ust. Gnom wniósł olbrzymią makietę zamku obleganego przez wrogie wojska. Całą z czekolady.

 

Nie minęło pół godziny, gdy zemdlała z przejedzenia. Sprzedawca, dbając o interes, szybko ją zbudził i odesłał. Nakazał jej się zgłosić do medyka lub przynajmniej iść do domu i się przespać. Lecz ona dobrze wiedziała, że w najbliższym czasie nie pójdzie spać. Teraz miała przed sobą cel. Cel, od którego mogła oderwać ją jedynie śmierć.

 

*

 

– Podaj nam chociaż jeden powód, abyśmy cię nie powiesili. – odezwał się po chwili gruby i niewysoki człowieczek. Odziany był w purpurę i złoto. Na głowie nosił śmieszny, oklapły kapelusik. Starał się wyglądać srogo i groźnie. Jednak, gdy obudzono go, leżącego między dwoma młodymi elfkami, zaczął męczyć go kac po zabawie dnia poprzedniego. Wolał też, aby żona nie dowiedziała się o wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce na zebraniu rady kupców. To wszystko powodowało, że wyglądał żałośnie i niezbyt nadawał się na negocjacje.

 

– Bo jestem waszą jedyną szansą? – zasugerowała Jagoda.

 

– To nie zmienia faktu, że jesteś legionistką! – zakrzyczała stara, wysoka i zasuszona kapłanka. Ubrana była w pozłacane szaty, zasłaniające każdy element jej ciała. Jagoda była niemal pewna, że nadal jest dziewicą. Kobiety takie jak ona, nigdy nie mają mężczyzn. Zrzędzą całe życie i starają się uprzykrzyć egzystencję innym same żyjąc zazwyczaj bezproduktywnie. W innym świecie uczyłaby w szkole i byłaby utrapieniem uczniów. W tym jednak została kapłanką i starała się doprowadzić wiernych do granic cierpliwości. – Do tego ubierasz się jak ladacznica! To niedopuszczalne, aby ktoś o twojej renomie był w ogóle dopuszczony do rozmów.

 

– Przyszłaś tutaj, aby nas ostrzec. – odezwał się niski goblin z monoklem w prawym oku. Ubrany był w schludny garnitur. Wyglądał na najbardziej kompetentnego z całego tego towarzystwa. Z tego, co zdążyła się o nim dowiedzieć Jagoda, był przedstawicielem lokalnego uniwersytetu. Z jego zielonego oblicza wręcz biła aura profesury. – Chwali ci się ten czyn. Jednak, jaka jest twoja karta przetargowa? Wiemy, że Legion niebawem zaatakuje. Będziemy w gotowości i podwoimy, a może nawet potroimy straże.

 

– Nie wiecie kiedy Legion zaatakuje. – odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Zastanawiała się, czy ta banda dziwaków, będzie miała na tyle oleju w głowie, aby uratować swoje miasto. – Może to być jeszcze tej nocy lub za pół roku. Nie wiecie, czy zostałam wysłana, aby jedynie przeprowadzić szybki sabotaż, czy może miałam działać dłużej i postarać się o to, aby wasze miasto było nękane przez dłuższy czas. Postawienie żołnierzy w gotowości spowoduje, że ludzie zaczną się bać. Jeśli atak nie nastąpi zaraz, to wybuchną zamieszki. A jeśli nawet, atak nastąpi w najbliższych dniach, nie wiecie nic. Nie znacie sił wroga. Brak wam też wiadomości o położeniu wojsk. Do tego Legion działa skrupulatnie. Nie ostał się nikt, kto mógłby wam powiedzieć coś więcej, o sposobie walki. Inaczej już wcześniejsze miasta próbowałyby jakiejś skutecznej obrony.

 

– Mam pytanie. – odezwała się tęga krasnoludka. Przewodnicząca cechu płatnerzy i kowali. – Dlaczego, chcesz nam pomóc? Pochodzisz ze stepów. Tam żyją tylko barbarzyńcy, którzy zabijają się dla kawałka mięsa. Ty jednak umiesz się wysławiać. Wydajesz się inteligentna i sprytna. I opuszczasz wielką armię niszczycieli, aby ratować cywilizację. Dlaczego?

 

– Wy wcale nie jesteście pierwszą cywilizacją. Wasze legendy mówią, jakoby rasy elfy, krasnoludy i ludzie zjednoczyli się razem, aby pokonać straszliwych orków. Jednak nie jest to do końca prawdą. Pan goblin to potwierdzi. Badania wskazują, że orkowie mieli również rozwiniętą cywilizację. Posiadali liczne pisma, które wasi kapłani usilnie starali się niszczyć, jako heretyckie. Ich miasta niemal dorównywały waszym. Jednak wy najechaliście ich tak samo, jak Orda was. Historia lubi się powtarzać. Być może nie chcę, aby potomkowie Legionu stali się tacy jak wy? Ale to nie jest prawdą. Uznałam, że czas się ustatkować. Już dość grabieży i mordów. Trdordenhaim jest jednym z największych miast Barraduenzji. To dobre miejsce do osiedlenia się. Zwłaszcza, że stanie się o wiele bogatsze, gdy to tutaj polegnie armia Nocników.

 

– Pomożesz nam zorganizować obronę? – zapytał dowódca straży. Elf, który stracił lewe oko. Mimo to, uważany był za jednego z najlepszych kuszników w historii miasta.

 

– Jeśli wypełnicie moje żądania. – przy tych słowach przyjrzała się wszystkim zebranym. – Sama stanę do walki i poprowadzę wojska do ataku. Inaczej wszyscy zginiecie.

 

– Jeden człowiek niewiele zmieni. – odezwał się znów elf. – Nawet jeśli pokonałaś bandę Straszliwego Krwiożerczego Rzeźnika Pinkiego. To nadal jesteś tylko jedna.

 

– Który z nich to był Pinki? Bo chyba mnie z kimś mylicie. – odrzekła zdziwiona.

 

– Niemożliwe. Badania magiczne wykazały, że szczątki rozwłóczone po całej alejce, to poszukiwany od kilku tygodni goblin. Widziano cię tam i musiałaś się ulotnić zaraz przed nadejściem straży.

 

– Wasze miasto terroryzował goblin z nożem?! – zaśmiała się. – Skoro tak nędzna istota powoduje u was nocne koszmary, to nie dziwi mnie łatwość z jaką Orda podbija cały kontynent.

 

– Wypraszam sobie! – przerwał profesor z monoklem. – Mój gatunek wcale nie jest nędzny! Przez lata byliśmy gnębieni, ale powoli zaczynamy dorównywać innym rasom. Do tego nasz garnizon jest dobrze broniony. Mniejsze miasteczka wchłonęliście dzięki liczebności. Z nami nie pójdzie wam tak łatwo. Nie wiem, czy masz aż tak wiele do zaoferowania!

 

– Spokojnie. – Mrugnęła do niego figlarnie. Co prawda genetycznie gobliny nie mogą się parować z ludźmi, ale Jagoda wiele rzeczy już w życiu robiła. – Nie chciałam nikogo obrazić. A do zaoferowania mam życie wasze i waszego miasta. Chyba, że potraficie sobie poradzić z Cieniem.

 

Większość zebranych nie zrozumiała, o co jej chodziło. Poza jedną elfką. Pomimo swojego gatunku i nawet tego, że była czarodziejką, wyglądała staro. Mogła mieć nawet tysiąc lat. Mogła pamiętać Cienie. Jej mina mówiła, że prawie na pewno widziała jednego z nich na własne oczy. Takiego przerażenia Jagoda nie widywała często. Nawet podczas krwawej rajzy jaką odbyła z Legionem.

 

– O… One… One nie istnieją. – wyjąkała. – Sama uczestniczyłam w poskramianiu ostatniego z nich. Blefujesz, aby ugrać wyższą cenę!

 

– W tej części świata ich już dawno nie ma. Są jednak odległe krainy pełne mroku i przedwiecznego zła, gdzie żyją zapomniane istoty. To stamtąd przybył Brellezdortf. Przywódca Legionu Nocy i Cień. Mój kochanek. To jest moja karta przetargowa.

 

– Ale czym są te Cienie? – spytała krasnoludka. – Aż tak należy się ich obawiać?

 

– Teraz już wiem, dlaczego Nocniki odnoszą takie sukcesy. – powiedziała bardziej do siebie elfia czarodziejka. – Te straszliwe istoty potrafią panować nad mrokiem. Dlatego Legion zawsze atakował nocą. Mury i bramy nic dla nich nie znaczą, gdyż ciemność przenika przed każdą zaporę. Wszyscy, którzy stoją w mroku są podatni na jego działania. Żadna magia nie może mu przeciwdziałać. Jedynym sposobem na zabicie go, jest spalenie w jak najjaśniejszym płomieniu. My ostatniego pokonaliśmy dzięki smokowi. Jednak teraz smoków już prawie nie ma, a te które zostały, nie są zbyt przyjaźnie do nas nastawione.

 

– O bogowie… – jęknął profesor.

 

– Gdy ostatnio prosiłam uniwersytet o datki na świątynię, to deklarowałeś się jako „Ateista wojujący”. – rzekła stara kapłanka.

 

– Muszę dbać o reputację wśród studentów. Dobrze wiesz Lilianno, że nie ma nic gorszego na świecie od nich.

 

– Spokój! – przerwał wreszcie gruby człowiek, ten sam, który wcześniej chciał ją powiesić. Prawdopodobnie mijał mu już ból głowy, gdyż wydawał się skupiać na rozmowie. – Czego chcesz w zamian panienko Jagodo? Złota? Ziemi? Stanowisk? Niewolników ci nie zapewnimy, gdyż jest to w naszym mieście proceder zakazany. Jednak, gdybyś udała się do innej krainy…

 

– Chcę fabryki czekolady wraz z całością personelu, umowami i wszystkim potrzebnym do dalszego działania. I jeszcze ewentualnie jakiś schludny domek.

 

– Moją fabrykę?! – poderwał się nagle siedzący w kącie barczysty blondyn. – Po moim trupie! Zażądaj czegoś in…

 

W tym momencie stało się coś, czego nawet Jagoda się nie spodziewała. Dowódca straży jednym ruchem wyciągnął miecz i ściął głowę wrzeszczącemu mężczyźnie. Nim głowa skończyła się toczyć, służba już zabierała się do sprzątania. Nikt nie był bardzo zdziwiony tym czynem. Nawet świątobliwa kapłanka odwróciła wzrok i udawała, że niczego nie zauważyła. Jagoda zaczęła się zastanawiać, ile krwi już wsiąkło w purpurowy dywan. To miasto kryło w sobie więcej tajemnic, niż można by przypuszczać.

 

– Aktualnym właścicielem fabryki jest biedny starowinka Izydor Polders. – odezwał się znów bogato odziany i grubawy kupiec. – Nie posiada już synów, którzy mogliby po nim dziedziczyć. Sam zapewnie niedługo umrze. Czasem choroba uderza nagle i niespodziewanie. Notariusz zapewne będzie musiał sporządzić nowy testament, z racji samobójstwa, jakie popełnił dziś syn Izydora. Jak zapewne się okaże dokumenty zostaną wypisane na Jagodę…

 

– Prucnallidens. – dokończyła. – A majątek będzie do odebrania…

 

– Gdy miasto zostanie uratowane od krwiożerczego Legionu Nocy.

 

– Radzę wezwać medyka do Izydora. Choroba może uderzyć jeszcze dziś, gdyż Legion pojawi się jutrzejszej nocy. Dwie godziny przed północą będą już pod bramami Trdordenhaim.

 

– Czy ktoś jest przeciwny przyjęciu pomocy od tej jakże uroczej damy? – spytał jakby od niechcenia dowódca straży przeglądając się w ostrzu miecza, niczym lustrze. Nikt jakoś nie miał ochoty na sprzeczki. W końcu każdy chciał wrócić już do łóżka. – W takim razie obrady uważam za zamknięte.

 

*

 

Plan obrony był dość ryzykowny, ale wszyscy słuchali Jagody bez słowa sprzeciwu. Nie broniono bramy, którą miały wkroczyć dzikie hordy. Od razu Cień zorientowałby się, że coś jest nie w porządku. Za to obstawiono kilka najbliższych ulic szczelnymi barykadami. Pośrodku był niewielki targ, gdzie sprzedawano głównie zabawki dla dzieci oraz dekoracje domów. Teraz stała tam drewniana wieżyczka otoczona murem najlepszych tarczowników. Było pięć pięter, gdzie za osłonami stało po pięciu kuszników. Na samym szczycie umieszczono pompę oliwy z obsługą oraz podpalacza. W wieży umieszczono tylko samotnych ochotników. Byli to najlepsi z obrońców miasta. Przygotowani na śmierć w bitwie. Szaleńcy, którzy uważają, że pieść o nich jest warta więcej niż ich życie.

 

Pośród nich stała Jagoda. Podpierała się na nowej lasce. Całą noc pracowało nad nią sześciu magów. Dostała też sześć amuletów ochronnych. Sama wiedziała, że gdy przyjdzie jej walczyć z Nocnikami, to żadne amulety nie pomogą. Miała jednak nadzieję, że obędzie się bez rozlewu krwi. A w każdym razie jej krwi.

 

Długie przygotowania postawiły ją w sytuacji niepisanej przywódczyni. Znalazła nawet kilkoro ludzi, którzy zostali wysłani tak jak ona, aby siać grozę i terror. Każde z nich miało też spróbować otworzyć bramy. Dlatego też Jagoda kazała zapalić w różnych częściach miasta udawane pożary. Palono wszystko co dawało ciemny dym. Cały dzień zwożono trawę z okolicznych pastwisk. A jedna z dziewczyn, może piętnastoletnia, została oddelegowana do otworzenia bramy. Po takim ogromie pracy, uznała, że powinna coś powiedzieć.

 

– Dzielni obrońcy Trdordenhaim! – krzyknęła tak, aby każdy ją słyszał. Od razu nastała cisza. Poczuła się niemal ubóstwiana. – Zebraliśmy się tu dziś, aby odeprzeć barbarzyńską armię! Wiele miast im uległo, lecz żadne z nich nie było tak sławne i potężne jak Trdordenhaim! Dlatego stoimy tutaj razem, aby bronić rodzin i przyjaciół. Aby nędzny Legion nie miał wstępu do naszych domów. Od dziś Trdordenhaim będzie znane, jako miasto, które zwyciężyło!

 

Trzy razy powtórzyła nazwę miasta. Po chwili pomyślała, że to może być za mało. Jednak tłum zebrany na placu i barykadach zaczął wiwatować. Nie ważne były słowa, a ogólny przekaz wypowiedzi. Nawet gdyby powiedziała, że dziś wszyscy zginą, bo Legion jest o wiele potężniejszy niż jacyś mieszczanie, którzy nigdy nie widzieli wojny, to i tak by wiwatowali. Takie jest zadanie tłumu. Być prowadzonym za przywódcą. Nieważne co mówi lub co robi. Ma prowadzić, a oni za nim pójdą.

 

Po blisko godzinie oczekiwania barbarzyńcy zjawili się. Nikt ich nie widział, ale Jagoda wiedziała, że już tu są. Gwiazdy przestały być widoczne. Cień zaczyna działać. Zawsze uderzali z zaskoczenia, gdyż nikt ich nie mógł dostrzec. Poruszali się jako ciemniejsza plama pośród nocy. Niedostrzegalna armia.

 

– Jagoda! – odezwał się głos. – Co ty tu robisz?!

 

Mrok się zmaterializował. Oczom wszystkich ukazał się Cień. Wysoki, chudy mężczyzna. Ubrany był w czarny długi płaszcz, a na głowie miał kapelusz z ogromnym rondem. Orli nos i lekko skośne oczy nadawały mu groźny wygląd. Wokół ust miał idealnie przystrzyżony zarost, a na ramiona spływały mu czarne włosy. Blada, niemal biała cera twarzy wyglądała jak plama światła pośród ciemności.

 

– Przykro mi to mówić Brellezdortf, ale z nami koniec. Spotkałam tu miłość mojego życia. Muszę…

 

– Miłość?! – przerwał jej. – Myślałem, że to mnie kochasz! Zresztą możesz mieć każdego! A wielu sądzi, że już miałaś! Ludzie, elfy, krasnoludy, gnomy, gobliny. Niemal każdy mężczyzna jest na twoje zawołanie! A ty się w kimś zakochujesz?! Chcesz zniszczyć nasze marzenie? Świat płonący w ogniu, a potem wieczna ciemność! Czyż to nie piękne?

 

– Niestety, ale przestałeś mi wystarczać.

 

– Ale dlaczego? – Cień był wyraźnie zrozpaczony.

 

– Domyśl się! Ciągle tylko twoje mordy i grabieże! Kobieta też potrzebuje trochę ciepła i uczucia! Nie tylko twoje potrzeby! A ja czułam się samotna!

 

– Samotna? Ciągle byłaś przy mnie!

 

– Nigdy mnie nie rozumiałeś. – Zaczęła szlochać. Podczas pracy w cyrku musiała też być dobrą aktorką. Teatr jest zamknięty dla kobiet, ale jeśli potrafią dobrze grać, to zawsze znajdzie się dla nich jakieś zajęcie. Choćby bałamucenie bogatego szlachcica. Zwłaszcza jeśli mają takie atuty fizyczne, jak Jagoda.

 

W tym samym momencie Cień zrobił kilka kroków w przód. Zaczynał się powoli rozpływać w ciemności. Jego palce już przestały być ciałem. Nagle spojrzał w dół. Poczuł coś mokrego w bucie. Stał w czarnej kałuży. Podniósł wzrok, lecz było już za późno. Jagoda jednym ruchem rzuciła w jego stronę pochodnię. Nie zdążył się odsunąć. Ogień buchnął natychmiast. Jego płaszcz szybko zajął się płomieniami. Brellezdortf odskoczył w tył i zaczął się tarzać po bruku. Jakoś udało mu się rozebrać i ugasić pożar.

 

Wstał otoczony przez walczących żołnierzy. Większość jego armii była poza murami miasta. Obrońcy byli przygotowani, gdyż szybko oczyścili okolice bramy i starali się zamknąć kratownice. Wszędzie siekły miecze, topory, włócznie i inne narzędzia, których celem było zadanie ran przeciwnikowi. Niebezpiecznie było przebywać w takim miejscu nieuzbrojonym. Zwłaszcza, że Cień nie był zbyt dobrym wojownikiem. Każde swe zwycięstwo zawdzięczał swym nadzwyczajnym umiejętnościom.

 

Już starał się uciec w ciemność, gdy jakiś przypadkowy topór odrąbał mu dłoń. Panował taki chaos, że nawet nie spostrzegł, kto był rąbiącym. Kikut sikał krwią. A wokół było zbyt jasno. Pompa oliwy działała niezawodnie wzniecając coraz większe pożary. W końcu Brellezdortf znalazł kawałek osłoniętej przed światłem przestrzeni. Po chwili jego dłoń ponownie zmaterializowała się z mroku. Kosztowało go to dużą część jego mocy, jednak wolał nie zwlekać z regeneracją.

 

Starał się ulotnić z tłumu lub znaleźć wystarczająco zacienione miejsce, aby móc wspomóc Nocniki. Nagle pojawiła się przed nim skąpo odziana kobieta. Początkowo jej nie rozpoznał. Cała ubrudzona krwią i wszechobecnym dymem Jagoda wyglądała przerażająco. Jednak jego nadal pociągała. Kochał ją za to szaleństwo, które błyskało w jej błękitnych oczach.

 

Pchnęła go silno do tyłu. Zrobił kilka kroków wstecz próbując uciec. Oberwał jednak kijem w krocze. Runął w tył, niczym kłoda. Poczuł ciepło płomieni. Jagoda uniosła jego lekkie ciało i wrzuciła w sam środek ognia. Wpadł w rynsztok wypełniony płonącą oliwą. Zaraz się poderwał, lecz nie łatwo pozbyć się podpalonej cieczy. Starał się z całych sił obrócić w mrok ale nie miało to żadnego sensu. Po chwili jego skóra zaczęła się topić. Następnie mięśnie i po chwili został tylko sczerniały ochłap niepodobny do człowieka.

 

*

 

O świcie nie ostał się żaden walczący Nocnik. Wszystkich zabito lub wzięto do niewoli. Każdego ze złapanych poddano ciężkim torturom i umieszczono przed bramami, aby poumierali na palach, w klatkach lub powieszeni. Najczęściej nie za szyje. Było to wielkie zwycięstwo nad Legionem. Podburzyło morale niepokonanej Ordy. Z czasem kolejne watahy grasujące po całej krainie ginęły straszliwą śmiercią pod murami różnych miast.

 

Jagoda została wybrana do rady miejskiej na miejsce byłego właściciela fabryki. Dzięki sile jej perswazji udało jej się zostać najbogatszą kobietą w granicy dwustu mil. Głównie wykorzystywała w tym celu nie handel, a łóżko. Do kupieckich interesów też miała smykałkę, ale wolała to zostawiać innym. Ona miała dla siebie tylko mężczyzn oraz od czasu do czasu kobiety. Oraz oczywiście czekoladę. Dzięki niej powstał ogromny ród szlachecki. Wtedy też zalegalizowano dzieci z nieprawego łoża. Jagoda nigdy nie wzięła ślubu, ani nie związała się z kimś na dłużej. Jej zawołanie rodowe brzmiało: „Czekolada ponad wszystko!”

Koniec

Komentarze

Dziwnie pocięte zdania, np.: Pośród zakurzonej drogi szła babuleńka. Ciasno opatulona wytartym płaszczem. I mnóstwo tego, strasznie przeszkadza. Po drugim akapicie przestałem czytać. Powstawiaj prosze przecinki zamiast niektórych kropek (najlepiej: czytając na głos), a przybędę i dokończe lekturę :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Zgarbiona podtrzymywała się na kiju długim na sześć stóp. Sama wydawała się o połowę niższa.  ---> ciekawe. Zwykle ktoś się kijem podpiera, a tu proszę, babuleńka podtrzymuje się. No i ta drobna różnica między długością kijaszka – sześć stóp to coś koło metra osiemdziesięciu – a nikczemnym wzrostem peregrynatorki. Jak ona tym, w porównaniu, drągiem się posługiwała?   Nie wiem, czy po takim początku warto czytać.

Panowie, chyba zbyt szybko się poddaliście. IMO – przeczytać warto. Owszem, są niefortunne sformułowania. Mnie rozbawiło "Uniknęła szybkim zwodem śmiercionośnej pięści", "ambitni przeciwnicy" też byli nieźli, a "Armia Nocników" powala. Wydaje mi się, że to już przesadny komizm i nie pasuje do opowiadania. Ale ogólnie mi się spodobało, a przedstawione fantasy zawiera ciekawe i niebanalne elementy.

Babska logika rządzi!

Zważywszy na osobę, krytykującą wątpliwości dotyczące czytania, podejmuję się tego trudu, czyli lektury. Ale nie teraz zaraz.

Autorze, popraw te błędy, o których już była mowa. Biegusiem. ;-)

Babska logika rządzi!

Poprosiłbym kogoś kompetentnego i znającego język polski o dokładne wyłożenie błędów. Polska język – trudna język. Co do zdań… Jestem kaleką pod względem języka czasami, co mnie naprawdę przeraża. 

@AdamKb: Na kiju się podpierała (rzeczywiście podpierała, a nie podtrzymywała), gdyż w rzeczywistości nie była to stara babcia, ale to okazuje się dopiero później (kilka akapitów). @Finkla: Dziękuję za uznanie humoru. ;) Starałem się robić je pół żartem, pół serio. Dlatego czasem użyte są nadmiary komizmu (a czasem zdania zupełnie głupkowate).   Czekam, aż ktoś wyłuszczy moje błędy, gdyż mam naprawdę problemy z poprawianiem samego siebie. Nawet jeśli odłożę na chwilę opowiadnie, to nadal podstawowych błędów nie widzę. :( Z góry dziękuję ;) Jeśli będzie błędów dużo, to wrzucę wersję poprawioną, gdyż 24h to troszkę mało na zebranie komentarzy do dłuższego tekstu. 

Jacko, to nie do końca tak, że doceniłam humor. Wspomniane zwroty mnie śmieszyły, bo były dziwnie sformułowane. Uniknęła szybkim zwodem śmiercionośnej pięści […] – pierwsza interpretacja, jaka mi przyszła do głowy, to: zrobiła zwód pięścią i w ten sposób czegoś uniknęła. Ale Tobie zapewne chodziło o: zrobiła zwód (całym ciałem) i w ten sposób uniknęła pięści. Żeby poprawić wystarczy zmienić szyk: "Szybkim zwodem uniknęła śmiercionośnej pięści". O ile ci trzej byli niezbyt ambitnymi przeciwnikami […] – znowu dwuznaczna konstrukcja. Można ją rozumieć "przeciwnicy nie byli ambitnymi ludźmi" (istotami, mniejsza o szczegóły) czyli nie stawiali soebie trudnych zadań, nie wymagali zbyt wiele od życia itd. albo "przeciwnicy nie stanowili poważnego problemu". Tobie chodziło raczej o drugie znaczenie, mi się najpierw pomyślało o pierwszym. Propozycje poprawy: "nie stanowili wymagających przeciwników", "pokonanie tych trzech nie przysparzało trudności". Co do Nocników… Nazwałbyś tak swoją armię? Czy tak nazwani żołnierze chętnie by za Tobą poszli? Trzeba dbać o morale…

Babska logika rządzi!

I ostatnia nadzieja, że jednak komuś się spodobało przeminęła :( A co do nocników, to miało być lekko humorystyczne (choć sam czułem, że jest truchę głupawe). Czas poprawy minął, a dla dwóch błędów, chyba nie ma sensu zakładać nowego wątku (szkoda śmiecić). Jeśli ktoś chciałby wyszukać ich więcej i uzna też, że jest sens wstawiać wersję poprawioną to dziękuję. Jeśli nie no to… następnym razem postaram się bardziej. ;) 

Spokojnie, zasadniczo mi się spodobało. Ciekawy motyw zmiany stron przez główną bohaterkę. ;-) I Cień wydaje mi się w miarę oryginalnym tworem, i sposób walki z nim nietuzinkowy. Nie jest źle, ale musisz popracować nad językiem, tak żeby Twoje zdania mówiły czytelnikom to, co chciałeś przekazać. Aha, i masz błędy w zapisie dialogów. W HP jest temat, w którym to zostało wytłumaczone. I zapomniałam o nazwie miasta – strasznie trudno ją wymówić. Tak chciałeś? Poczekaj kilka dni, może jeszcze ktoś zrobi porządną łapankę. A później możesz negocjować z Berylem, żeby podmienił obecny tekst na poprawiony.

Babska logika rządzi!

Nazwa miasta była założona. Postaram się dopracować tekst i później ewentualnie się zgłosić. Dziękuję ;) 

Nadszedł […] ust. Środkiem, nie pośród – sprawdź w słowniku na stronie PWN-u, jaki jest zakres znaczeniowy tego słowa. Zakurzonej drogi – nie ma takiej drogi. Ponownie kierunek słownik. Wnosząc z tego, co napisałeś o wietrze i piasku, proponuję drogę piaszczystą. Polne takie bywały.  Bramy […] odbudowa. Przecinek po „zmierzała”. Nazwa miasta – miej Ty litość nad czytelnikami, zbitki głosek „TRD” nawet logopeda nie wymówi bez trudności. A jak nie masz litości, to miej rozsądek… Powtórzenie ‘bogatszych’ i ‘bogate’. Czy budynki mogą być bogate? Bogato zdobione, bogato w cos wyposażone – tak, ale bogactw nie posiadają, nie są ludźmi ani innymi żywymi istotami. Pozbawiane cennych dóbr. Ograbiane, po prostu.  Legion {…} opuszczać? Przecinek po „silny”. „Większość z nich to doskonali szermierze i wojownicy” – nagle przechodzisz od czasu przeszłego do teraźniejszego. „Nikt nie dezerterował, bo wiedzieli […].” Kto wiedział? Owszem, można się domyślić, ale nie na tym sztuka polega, by czytelnikowi serwować zagadki.  Kobieta […]groźnie. Te wychodzące na zewnętrzną stronę murów miejskich drzwiczki stróżówki traktuje jako element humorystyczny. Tylko pacany osłabiają potencjał obronny dodatkowymi przejściami w fortyfikacjach.  – Czego?! – warknął strażnik. – Nie widać, że zamknięte?! Wracaj rano babuleńko! Przecinek przed wołaczem.  Mężczyzna […] miasta. Zbędny przecinek po pierwszym „chcąc”. Brak przecinka przed imiesłowem współczesnym po „ulotniła się”.  Po […]wozów. Niepotrzebny przecinek po „prawie” W porównaniu, wprowadzanym spójnikiem ‘jak’ oraz ‘niż’, przecinki najczęściej nie są potrzebne. Dookreśl rodzaj wypadków dwóch wozów, to uplastyczni opis. Gdy […] miedziaków. Jakiś, jakoś, jakiś. Nie za wiele „jakisiów” w jednym krótkim akapicie? Tacka przywiązana czy zawieszona? Różnica niemała…  – Chce panienka czekoladkę? – zapytał podchodząc do Jagody. – Przepyszna. Miejscowy wyrób. Przecinek po „zapytał”. Imiesłowy współczesne i uprzednie obligatoryjnie oddzielamy przecinkami. Obligatoryjnie, powtarzam…  Klient […] drewna. Nie zerkając – imiesłów, coś jego związkach z przecinkami pisałem. Trzeci raz już nie będzie mi się chciało  J.  Zasmakować nie „co” a „czego” – odrobiny przyjemności. Można tez zasmakować w czym, ale to inna bajka. Ugryzł kawałek drzewa? No, miał facet ząbki. miał ścisk… Chyba jednak tylko ‘popróbował ugryźć”, nie uważasz?  Myślę, że wystarczy tego dobrego; proporcja ilości rzeczy błędnych i wątpliwych do reszty nie jest najlepsza, więc masz i dowód, i nad czym myśleć. W sensie: nad czym pracować. Życzę powodzenia i pozdrawiam. Do końca poczytam, gdy czas pozwoli, może jutro.

Nowa Fantastyka