- Opowiadanie: sobocinski - Syn cz. 1

Syn cz. 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Syn cz. 1

 

Chłodne, poranne powietrze służyło humorom pana Tasartira.

 

Stojąc nieruchomo naprzeciw Puszczy Barbarico, zdawał się obserwować, bez głębszego sensu, otulone białym puchem stare jodły i sosny. Jedynie uchodząca spod masywnego kaptura para zdradzała, iż człowiek ten dycha. Stał, jakoby wyczekując na kogoś. Być może dumał nad rzekomą wielkością puszcz będących naturalną granicą oddzielającą krainy zamieszkałe przez, zdaniem cesarskich, barbarzyńców od marchii Stalervek. Być może pragnął innego widoku niż żołnierska krzątanina pośród obozu lorda generała. Być może wypatrywał zaginionego zakonnika, jedynego cesarskiego, który nie wrócił z wyprawy pacyfikacyjnej ludności poddanej jarlowi Öbboranowi? Być może codzienne stanie w dokuczliwym mrozie nie miało żadnego motywu. Być może.

 

Życie w obozie rozpoczęło się wcześniej aniżeli wstało słońce. Tu, na północy, choć wedle geografów i samego pana Tasartira bynajmniej nie najodleglejszej, kapryśne dni bywały krótkie. Toteż nikt nie zakrzątał sobie głowy rannymi wypadami przed palisadę uczonego z południa. Równie żaden z żołnierzy, a tym bardziej kilku zakonników z Zakonu Grobu św. Thadeusa, nie miał szczególnych aspiracji na rozmowę z profesorem, oskarżanego o dwulicowość, a nawet trzylicowość. Chyba, że takowa konwersacja nadarzyła się przypadkiem. Lord generał Godryn Derman Namüel, znany z ogólnej życzliwości i hojności, jako człowiek od pieluch związany z koszarami wojskowymi, gardził i tępił przejawy lenistwa tudzież nieprzydatności. W parę dni od momentu przybycia profesora Vendoma Tasartira na limes, zdarzały się przypadki donoszenia na uczonego, jakoby się lenił i w ogólnym rozrachunku nie zasługiwał na przydział soczewicy z gulaszem. O bumelanctwie jednakże nie było mowy.

 

Profesor żałował, że nie mógł odpalić fajki. Wszakże, gdy już się opatulił, żal mu było burzyć, zdobyte kosztem lisa i niedźwiedzia, pieczołowicie ułożone futro.

 

Z wolna zaczął sypać śnieg.

 

Najpierw na drodze pojawił się jeździec okryty podobnymi futrami podobnymi do tych, co profesora. Prawdopodobnie nie dokuczało mu zimno, gdyż odkrytą głowę porastała bujna czupryna rudych włosów, a długa i co warte podkreślenia, zadbana broda opadała mu na kałdun. Dźwigający go wierzchowiec miał nisko opuszczony łeb, a z jego chrapów obficie uchodziła para. Nieznajomy nie był sam. Uczony zorientował się, że brodacz prowadził kolumnę podobnych mu jeźdźców. Miny, w przeciwieństwie do postury, mieli nietęgie, posępne i zmęczone. Nie zdobyli się nawet na, popularne wśród społeczeństw barbarzyńców, obnoszenie się swym orężem, ograniczając się raczej do eksponowania znaków swego jarla. Motywy, które sprowadzały gości do obozu, podług pana Tasartira, nie były godne subiekcji lorda generała, a trud, jaki zadali sobie przybywając do cesarskich był daremny.

 

Wszakże mieli niedługo zginąć.

 

Ludzie od Ygeretta. Bandy jarla Ryka. Swołocz wodza Öbbora. Przybyli prosić o pokój. Spokojni będą w grobach, o ile ich trawione głodem i chłodem samice będą miały siłę, by wykopać im dziury w skutej od zimna ziemi. W to wierzyli zakonnicy i żołnierze w obozie. W to wierzył cesarz i autokefal. Nie wierzył w to lord generał. Dlatego posłał po pana Tasartira.

 

Profesor wierzył w coś innego. Ich zagłada ma demonstrować potęgę lorda Namüela dla wszystkich żyjących ludzi i nieludzi z marchii Stalervek i Koronnego Księstwa Kelradzkiego. Wiedział o tym lord Namüel i mógł przeczuwać, iż po cichu liczy na to jego doradca. Nie wiedział, jaki ma w tym cel. Zresztą, tu na północy, choć każdy tęsknił za domem gdziekolwiek i jakikolwiek on był, żołnierz musiał stąpać twardo po ziemi i uważać, aby nie wywrócić się na zdradzieckich terenach Barbarico. A Godryn Derman Namüel najpierw był generałem, a dopiero potem lordem. I za to wielbili go żołnierze.

 

Mijający pana Tasartira jeźdźcy poświęcili mu tyle uwagi, ile człowiek poświęca uwagi nieznajomym. Mówili w melodycznym języku, tak różnym i obcym dla cesarskich, a zarazem miękkim w porównaniu do twardych dialektów kelradczyków i mieszkańców marchii Stalervek. Pomimo pogłosek o rzekomym pokrewieństwie barbarzyńców i cesarskich różnice w języku były widocznie.

 

Tuzin. Tuzin uzbrojonych brodaczy minąwszy uczonego, wjechało na teren obozu. Pracujący przy umacnianiu palisady żołnierze, a także ci, którzy śniadali w ciepłych progach kasyna, ostentacyjnie odprowadzali wzrokiem jadących barbarzyńców. Wśród gapiów pan Tasartir wyłowił wzrokiem zakonników. Starszych mężczyzn o posturach podobnych personae non gratae. Wyłączając bujne czupryny i gęste brody, zakonnicy posiadali wiele analogii w stosunku do barbarzyńców. Walka pod protekcją bóstw, obrona, a raczej nękanie słabszych, wojenna eksperiencja nabywana przez dekady… O ironio! – Pomyślał wówczas profesor. ­– Jakże ci, którzy stają naprzeciw siebie, są podobni sobie.

 

Pociągnął nosem i ruszył do kasyna. Nareszcie z kniei wynurzyło się to, czego wyczekiwał bez mała od miesiąca.

 

 

***

 

Grzane piwo z łyżką miodu krzepiło corpus et spiritus pana Tasartira. Sprzyjała i atmosfera w kasynie, bowiem stacjonujących żołnierzy w Catra Barbarico nawiedziły damy miłe i tanie stanowiące dar od pomniejszych jarlów zmuszonych do poddaństwa względem lorda generała Namüela. Rozkosze ciała musiały poczekać do wieczora, gdyż patrole i reperacje struktur obronnych wyczekiwały na siłę i energię żołnierzy. A tej, podług rozrachunku administracji obozu, mogło braknąć żołnierzom po porannych harcach.

 

 

 

– Proszę na nich spojrzeć, panie profesorze – zagaił znad parującej michy brat Torwald. – Ślinią się na dziewki jak kundle na boczek.

 

– Rozumiem, że bratu to przeszkadza – zauważył pan Tasartir trzymając obiema dłońmi ciepły kufel.

 

 

 

Nie sposób omieszkać, iż przybyłe panie łypały z zaciekawieniem na osobę profesora z południa. Nie często widuje się osoby o włosach siwych jak pajęczyna, a do tego długich i prostych, sięgających nieco za ramiona. Po rozpłaszczeniu, obecni w kasynie mogli domyślać się, iż ciężka toga koloru nocnego nieba mogła przysparzać panu Tasartirowi problemów z poruszaniem się, a sędziwa twarz smagana głębokimi zmarszczkami mogła utwierdzać ich w tym przekonaniu.

 

Z izby oficerskiej wybiegła dzierlatka z podartą suknią i obitym ramieniem. W przeciwieństwie do uczonego, brat Torwald nie mógł tego zauważyć.

 

 

 

– Do diabłów z tymi dziurawymi łyżkami… Bogowie, niech to szlag… – warknął zakonnik dopatrując się plamy koloru błota na swej śnieżnej tunice. Tchnął powietrze z zarośniętej gęby i podjął ponownie. – A pewnie, że przeszkadza. Rozpusta i rozwiązłość prowadzi na manowce. Pierwej narzekają, że służba zbyt długa, że do domu bo pola nieobsiane, że dziatki tatusia nie pamiętają, że do żony tęskno, a tu masz ci mosterdzieju personifikację ich przywar! Profanum przysiąg i obietnic, kruchość honoru i męstwa.

 

Na środku stołu pojawił się antałek. Cycata rudowłosa, być może tutejsza, bezpardonowo oczyściła, szmatą o wątpliwej czystości, ławę zajmowaną przez profesora i brata zakonnego.

 

 

 

– Nie zamawiałem – mruknął pan Tasartir i zarzucił długie włosy na tył głowy.

 

– Ano bo to ni dla wos – wycharkała baba.

 

– Bo i to dla mnie – Torwald napełnił puste kufle. – Idźcie już stąd… I dorzucie w palenisko, bo jakoby zimniej się zrobiło.

 

 

 

Nie uszło uwadze profesora, iż brat zasępił się na piersi pomocnicy gospodarza. Sama kobieta nie na podium gustów na ogół preferowanych we wszystkich stronach cesarstwa. Prawdopodobnie bogowie, cnotliwemu i świętobliwemu słudze, pozazdrościli zmysłu smaku tudzież estetyki. W to pan Tasartir nie śmiał wątpić.

 

 

 

– Wszystko wina upadku autorytetów, tak wam powiadam mosterdzieju – zakonnik snuł dalej, uprzednio racząc się łykiem chłodnego ale. – Gwałtowność w uczynkach i raptowność myślenia sprowadza ludzi do złego, czego wyraz odnajdujemy w tych coraz zimniejszych progach. Na domiar wszystkiego, słyszał profesor o jakimś dziwnym kulcie? Grupa żołnierzy, tak powiadają, chadza do jaskini za obozem i modlą się rzekomo do dysków jakiś czy inszych rekwizytów. Tymczasem brat Antoni co świtanie mszę świętą sprawuje! Co dnia w innym rycie! Dla każdego, co innego! Ach, dajcie bogowie koniec świata, sąd i kazusy, bo oszaleć idzie…

 

 

 

Ale trąciło marnością, a dla profesora marności przy jednej ławie było już za wiele.

 

 

 

– Nuży mnie wasze malkontenctwo – ton głosu uczonego z południa wpasował się w osąd. – Jak Mądre Zwoje głosiły? Ech… „Widzicie wszystkich, prócz siebie”

 

Zwoje Iustora, rozdział siódmy, werset trzeci.

 

– Powinszować, znajomości świętych pism. Na przyszłość proponuję się doń stosować. Powiadacie o rozpuście, a tymczasem bracia zakonni stołują się w izbie oficerskiej, napełniając swe żywota kapłonami i dobierając się do tutejszych dziewczyn. Przynoszą im zapewne naszą obyczajowość i religię w sposób dobitny – Vendom Tasartir roześmiał się szczerze. – Upraszam o wybaczenie tej grze słownej. Wasze queremini, gorzkie żale, są doprawdy zabawne. Myślę, że przez to brat rozumie, iż chuć żołdaka jak i zakonnika, ba! Cesarza, króla, księcia, et cetera, et cetera, wszystkie są jednakowe. Powiadacie, że stanowi to profanum na honorze. Rzeknijcie tedy, jakim epitetem okraszać czyn zaszły bez mała tydzień temu, gdy wasi ziomkowie z zakonu wzięli się za nawracanie osady będącej pod kuratelą jarla Öbbora? Co do nowych kultów żołnierzy, a i owszem, obiły mi się o uszy. Sacrum, do jakiego się odnoszą zowie się z dawna Taurys. Nie przyglądałem się ich rytom, ale śmiem twierdzić na podstawie znajomości ich nauk i pogłosek, że kult jest substytutem domu, braterstwa, życzliwości, a zarazem rozluźnia hierarchiczność. Być może brat Antoni powinien zmodyfikować eius repertorium?

 

 

 

– Bacz na słowa, belfrze – Torwald oparł na o blat ławy. – Wasze słowa to herezja.

 

– Bracie Torwaldzie z Międzystawów, jestem naukowcem i obfitość zdań wygłaszanych z podium na Uniwersytecie Kelradzkim Zakon Grobu św. Thadeusa mógłby uznać za maledictum względem waszej… naszej świętej wiary. Podarujcie pokój mej duszy i dajcie mi podziękować za wasze towarzystwo. Tuszę, że lord generał oczekuje mej obecności podczas pertraktacji z barbarzyńskimi posłańcami.

 

 

 

Wstał i zarzucił niedźwiedzie futro na barki.

 

 

 

– Kurtuazja nakazuje mi życzyć wam dobrego dnia, tedy życzę – profesor skinął głową, po czym zarzucił kaptur na głowę wpuszczając na przód długie włosy za odzienie. – Żegnam. I wytrzyjcie ślinę z blatu, która wam pociekła gdyście wpatrywali się w biust damy. Najpewniej nie chcecie jeszcze bardziej ubrudzić swojej tuniki.

 

 

***

 

 

Wnętrze kwatery lorda generała wystrojem przypominała kancelarię jurystyczną niepewnej zamożności. Pękate tomiszcza indeksów tłuste od dyspens, edyktów bądź sprawozdań, zalegały na pułkach ustawionych w najdalszej części kwatery. Lord Namüel zwykł wtrącać, gdy rozmowa tyczyła się zagadnień administracyjnych, iż wyznacznikiem wysokiej cywilizacji jest rozwinięta biurokracja budząca w podmiotach prawnych uzasadnioną odrazę. Regał usytuowany bliżej biurka generała, i co ważne mniej okurzony, zdobił miejsce od niedawna. Traktaty polityczne, rozprawy duchowe wszelakiej maści, bądź wychodzące spod różnych piór wstępy do filozofii życia przywiózł ze sobą profesor Tasartir na prośbę nowego zwierzchnika. Biurko zaś gościło chaos złożony z listów spisanych pismem runicznym, występowały i obrazki inscenizujące scenki z zamiarami jarlów. Obok nich leżała chustka splamiona krwią. Za zabałaganionym biurkiem siedziała jednostka słusznej postury, opierająca prawicę na dębowym podparciu.

 

Godryn Derman Namüel dawno stracił mleko spod nosa. Mimo południowej urody, charakteryzującej się kruczymi włosami, krzepką posturą i ciemnymi oczami, dowódca był blady niczym młoda szlachetka z kelradzkiej wyspy Basileus. Pomijając wiek wojskowego, posturę i nienaganny stan farbowanej na granat skórzni, było w generale coś mistycznego. Coś, co nakazywało stać póki nie zezwoli usiąść. Milczeć zanim nie podejmie sam rozmowy, a także wysłuchać do końca mowy, choć pokusa przerwania zdawałaby się namolna.

 

Vendom Tasartir nie spotkał w swym długim życiu wielu takich person.

 

 

 

– Nie będziemy o tym rozmawiać, profesorze – rozpoczął lord generał chowając chustkę w kieszeń.

 

– Istotą mego istnienia jest służba – uczony delikatnie skinął głową.

 

 

 

Lord generał przejrzał żart. Skwitował go bladym uśmiechem.

 

 

 

– Wysłannictwo sprzymierzonych jarlów pragnie rozejmu. Wykluczając z rozrachunków naciski cesarza oraz autoklefa, przyjąłem propozycję Ygeretta, Ryka i Öbbora. Kończy się zmiana trzech hufców pancernych, a w ślad za tym muszę oczekiwać na posiłki z cesarstwa.

 

 

 

O tak, lord generał dbał o swych podkomendnych.

 

 

 

– Te zaś są niczym kosztowne zamówienie w obozowej gospodzie. Wiem, że stołujecie się w kasynie i być może nie imaginujecie sobie ile trzeba czekać na porcję dziczyzny obsypanej koprem, profesorze. My zaś nie posiadamy luksusu nadmiaru czasu, a zatem zażądałem od przedstawicielstw rękojmi w zamian za rozejm. Przystali na mą propozycję i tak obiecali dostarczyć nam synów każdego z jarla. Co istotne, pierworodnych. W kwestii ciekawostki dodam, że dyplomacja Ryka zaoferowała nam głaz, do którego wznoszą modły przed każdą z bitew. Odmówiłem, tak jakby mało było nam bóstw w obozie.

 

 

 

Tym razem profesor Tasartir skwitował żart wykrzywiając kącik ust.

 

 

 

– Moją wolą i rozkazem jest abyście udali się do każdego z grodów i zadbaliby nasze gwaranta trafiły do Catra Barbarico. Rozeznacie się przy okazji w siłach, jakimi dysponują nasi, jakby ujął to Wielki Mistrz Bradhus, przyszli bracia w wierze. Nie udacie się tam sami. O wasze bezpieczeństwo zadba brat Torwald, a także będzie służył, jako tłumacz, gdyż, za waszym przeproszeniem, liznął nieco mowy autochtonów. Czy i jemu, profesorze, zdążyliście dać powody do animozji?

 

 

 

– Bynajmniej, lordzie generale – uczony założył rękę na rękę. – Okołu dwu kwadransów temu urządziliśmy miłe colloquium. Pouczające, bo merytoryczne.

 

– Cieszę się, choć wasz uśmiech sugeruje, iż nie poszło tak, jak chcielibyście bym myślał – lord Namüel machnął ręką.

 

 

 

Potem wstał i minął biurko zbliżając się do pana Tasartira. Profesor wyczuł nikły zapach cebuli, czujniejszy czosnku i co nie pasowało do wonnego duetu – kadzidła.

 

 

 

– Stracę przez to urząd i honor w oczach wielu, ale udzielam wam dyspensy na czas misji dyplomatycznej. Praktykowanie magii jest zakazane w wielu rejonach naszego świętego cesarstwa, nie róbcie takiej miny profesorze, to nie czas na czcze dywagacje… Za limesem prawo jest płynne i można podawać je w wątpliwość, jak mawia Wielki Mistrz Bradhus, do woli. Tedy ja interpretuje ustęp pierwszy z edyktu o diabelskiej sztuce, jako nieuzasadniony w rejonach, na których obecnie przyszło nam służyć. W razie konieczności, wysokiej bądź w nie, możecie wykorzystać nabytą wiedzę.

 

 

 

– Oraz zdolności, lordzie generale – śmiało poprawił profesor. – Zdolności, wiedzę i talent.

 

– Nieistotne detale próżnej naukowości – Namüel rychło powrócił na miejsce za biurkiem. – Jest jeszcze jedno zagadnienie, które chciałbym poruszyć.

 

Profesor Vendom Tasartir nie raczył się odezwać. Irytowało go, iż musiał stać w obecności lorda generała. Stanie w miejscu forsowało jego mięśnie bardziej niż długi marsz.

 

 

 

– Wiecie, że wielokrotnie pisałem do cesarza Rispodelha, przez niektórych zwanego Rudym tudzież Głupim, z prośbą o wydanie mego syna Deotardusa. Nie jestem zaskoczony ciągłymi odmowami i wymówkami. Rozumiem obawy cesarza… Wojska, jakimi dysponuje marchia Yorbrittum, przyjazne kontakty z księciem Veronem ze Stalervek… Elementy te składają się na wniosek, iż mógłbym zainicjować rewoltę. To jasne i wyraziste, iż Deotardus stanowi rękojmię lojalności, ale chciałbym go…

 

 

 

Lord generał zaczął kaszleć. Prędko wyciągnął chusteczkę z zanadrza, jakoby dobywał tarczy mającej go ochronić przed uderzeniami wrogiego miecza. W tym przypadku chustka broniła ujawnienia prawdy. Rzęsisty kaszel zdawał się nie mieć końca. Dowódca aż trząsł się oddając kolejne kaszlnięcia, a jego posępna twarz wykrzywiała się w grymasach cierpienia. W końcu ustał.

 

 

 

– Me płuca krwawią, profesorze Tasartir – lord zapatrzył się na chustkę, która dawno straciła śnieżnobiałą barwę. – Ataki kaszlu z dnia na dzień stają się coraz silniejsze, zaś mój lekarz Hieronim uważa, że próżno szukać lekarstwa.

 

 

 

Profesor wiedział, że dowódca wojsk Catra Barbarico chciałby spytać czy istnieje zaklęcie uleczające jego przypadłość bądź przynajmniej zmniejszające dokuczliwy ból. Owszem, istniało, lecz uczony z południa nie specjalizował się w magii leczniczej. Nawet gdyby potrafił intonować odpowiednią formułę, generał odmówiłby pomocy i postawił pana Tasartira przed sądem.

 

Dura lex, sed lex.

 

 

 

– Wyślijcie kolejny list, lordzie Namüel. Nakreślcie w nim dobitnie, jaka choroba trapi wasze corpus et spiritus. Dodajcie, iż pragniecie obaczyć ostatni raz syna, nim bóg Wals złoży wam wizytę. Nie omieszkajcie wspomnieć o żalu zaprzątającym wasz umysł i osąd na sprawy bieżące, w ślad za którym, możecie wydać błędnie interpretowane rozkazy – tłumacząc profesor postanowił rozchodzić ból nóg. – Niech posłaniec niosący list, przejeżdżając przez wasze włości, zabierze datek dla cesarza. Podarunek będziecie interpretowali, jako podziękę za cibum et hospitum. Ponownie dodajcie wzmiankę, iż nie jesteście w stanie dowodzić ekspedycjami, gdyż żal i choroba odbiera wam siły witalne. Do tego żołnierze, nieposłuszni woli kolejnych waszych zastępców, nie zważając na wasze dolegliwości, wyciągają was z kwater i ubierają w zbroję byście prowadzili ich ku gloriam et salutem.

 

– Co jeśli odmówi, panie profesorze?

 

– Znam cesarza Rispodelha II z rodu Lodoingów. Tym razem nie odmówi.

Koniec

Komentarze

a tym bardziej kilku zakonników z Zakonu Grobu św. Thadeusa, nie miał szczególnych aspiracji na rozmowę z profesorem,

– "kilku zakonników nie miało", sprawdź znaczenie słowa aspiracja zanim go użyjesz nieprawidłowo.   język może być melodyjny, melodyczna jest linia [utworu].

Starszych mężczyzn o posturach podobnych personae non gratae. – zagadka brzmi: jaka postura charakteryzuje osobę niechcianą? To jakiś absurd.   "Po rozpłaszczeniu," – kto i kogo rozpłaszczał? :):) "Po zdjęciu płaszcza"?

Profanum przysiąg i obietnic, kruchość honoru i męstwa. – wyjaśnij mi proszę, Autorze, o co chodzi ze świeckością przysiąg w kontekście dziwek i radosnego rżnięcia w przygranicznym garnizonie, bo jestem ciemny jak tabaka w rogu?   Tu przerwałem lekturę. Uzywasz słów, których znaczenia nie znasz, nie rozumiesz lub nie potrafisz użyć w kontekście opowieści. Braki przecinków. Czasem trudno zrozumiałe zdania złożone (tak, sam mam tendencję do takich). Zapowiada się ciekawa opowieść militarno-fantastyczna, a tu po paru akapitach wychodzi… niedobrze.   Może warto przed publikacją poprawić, poczytac na głos, zastosować porady z tego artykułu?

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dziękuję za cenne uwagi. Jestem zdania, że popełnione błędy wynikają z ułomności umysłu i mizernego warsztatu pisarskiego. Nie mniej jestem wdzięczny za wskazówki (z pewnością będę się nimi sugerował) oraz za błędy, które poprawię. Gdybyś, drogi kolego, miał jeszcze jakieś obiekcje to proszę śmiało.

Przeczytałem. O treści ciężko coś powiedzieć, całość to raczej wstęp, w którym za wiele się nie wydarzyło. Styl nie najgorszy, jednak uważam, ze za dużo jest wtrąceń słów obcych. Czasami też piszesz kursywą zworty, a ja nie bardzo wiem dlaczego.   "Wyspy Basileus micebędą…" nie rozumiem dlaczego nazwę geograficzną pisać kursywą. Podobnie jak "możecie wydać błędnie interpretowane rozkazy". Jest mnóstwo pojedynczych obych słówek, dla mnie za dużo.   Z innych uwag. Dialogi warto zaczynać myślnikiem, nie dywizem. Było kilka dyskusyjnych przecinków:   a długa i co warte podkreślenia, zadbana broda – według mnie lepiej "a długa i, co warte podkreślenia, zadbana broda" albo "a długa i co warte podkreślenia zadbana broda"   przybywając do cesarskich, był daremny – przecinek damy miłe i tanie, stanowiące dar od pomniejszych – przecinek pułkach – półkach   Powodzenia i pozdrawiam.

Komentując opowiadania zazwyczaj sugeruję coś autorom, proponuję, podsuwam pomysły, coś radzę, aby ich opowiadania prezentowały się lepiej. Natomiast Tobie, Autorze Sobociński, nakazuję obowiązkową lekturę wszelkich dostępnych słowników, abyś mógł poznać właściwy sens słów, których gęsto używasz, nie mając jednak pojęcia, co naprawdę znaczą. Czytanie Twojego tekstu w obecnej postaci sprawia ból.

 

„Chłodne, poranne powietrze służyło humorom pana Tasartira”. — Ile humorów miał jednocześnie pan Tasartira? ;-)

 

„Stał, jakoby wyczekując na kogoś”.Stał, jakby wyczekując na kogoś.

 

Toteż nikt nie zakrzątał sobie głowy rannymi wypadami…” — Bo też i po co krzątać sobie w głowie, skoro, szczególnie tak rano, lepiej zakrzątnąć się przy śniadaniu. ;-)

Toteż nikt nie zaprzątał sobie głowy rannymi wypadami

 

„Chyba, że takowa konwersacja nadarzyła się przypadkiem”. — Konwersacja nie ma zwyczaju nadarzać się. ;-)

Proponuję: Chyba, że możliwość konwersacji/ rozmowy nadarzyła się przypadkiem.

 

„Profesor żałował, że nie mógł odpalić fajki”. — Wolałabym:  Profesor żałował, że nie mógł zapalić fajki.

 

„Najpierw na drodze pojawił się jeździec okryty podobnymi futrami podobnymi do tych…” — Za wiele podobieństw. ;-)

 

„Miny, w przeciwieństwie do postury, mieli nietęgie, posępne i zmęczone”. — Mina nie bywa zmęczona. Mina może wyrażać zmęczenie. ;-)

 

„…by wykopać im dziury w skutej od zimna ziemi”. — …by wykopać im dziury w skutej zimnem/ mrozem ziemi.

 

„Ich zagłada ma demonstrować potęgę lorda Namüela dla wszystkich żyjących ludzi…” — Ich zagłada ma demonstrować potęgę lorda Namüela wszystkim żyjącym ludziom

 

„Tuzin uzbrojonych brodaczy minąwszy uczonego, wjechało na teren obozu”.Tuzin uzbrojonych brodaczy, minąwszy uczonego, wjechał na teren obozu. Lub: Dwunastu uzbrojonych brodaczy. minąwszy uczonego, wjechało na teren obozu.

 

„…ci, którzy śniadali w ciepłych progach kasyna…” — Kasyno miało podgrzewane progi i siedząc w nich, jedli śniadanie? ;-)

W progi można wkraczać/ zawitać, w progach można powitać. W progach się nie śniada.

 

Nie sposób omieszkać, iż przybyłe panie łypały z zaciekawieniem…”Nie omieszkać, to nie to samo co nie zauważyć.

Zdanie winno brzmieć: Nie sposób nie zauważyć/ nie dostrzec, iż przybyłe panie łypały z zaciekawieniem

Za SJP: nie omieszkać  «nie zaniedbać sposobności zrobienia czegoś»

 

„…na osobę profesora z południa. Nie często widuje się osoby o włosach…” — Powtórzenie.

 

„…a sędziwa twarz smagana głębokimi zmarszczkami…” — Czy zmarszczki smagały twarz swoją głębokością, czy może przy pomocy jakichś pejczyków tudzież bacików? ;-)

 

„Z izby oficerskiej wybiegła dzierlatka z podartą suknią i obitym ramieniem”. — Czy podarta suknia i obite ramię, naprawdę wybiegły razem z dzierlatką? ;-)

 

„Rozpusta i rozwiązłość prowadzi na manowce”.Rozpusta i rozwiązłość prowadzą na manowce.

 

„Cycata rudowłosa, być może tutejsza, bezpardonowo oczyściła, szmatą o wątpliwej czystości, ławę…” —  Powtórzenie.

Jakąż to istotą, nie wiadomo skąd, była cycata rudowłosa, która bez skrupułów oczyściła ławę? ;-)

 

„Ano bo to ni dla wos – wycharkała baba”. — Czy baba chrapliwie wychrząkała te słowa, czy raczej plunęła nimi z głębi trzewi? ;-)

 

„I dorzucie w palenisko, bo jakoby zimniej się zrobiło”.I dorzucie do paleniska, bo jakby zimniej się zrobiło.

 

„…iż brat zasępił się na piersi pomocnicy gospodarza”. — Czy brat na piersi pomocnicy tak się zasępił, że niemal sępił miłości? ;-)

Co to znaczy, zasępić się na piersi?

 

„Sama kobieta nie na podium gustów na ogół preferowanych we wszystkich stronach cesarstwa”. — Co Autor miał nadzieję zawrzeć w tym zdaniu? Co to jest podium gustów przeważnie preferowanych i dlaczego nie na nie sama kobieta?

 

W tym miejscu, nie mając pojęcia jak należy rozumieć to co napisałeś, przerywam i lekturę, i łapankę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za dotychczasowe komentarze i zawarte w nich wskazówki. Pomijając kąśliwe uwagi, do których twórca szybko przywyka, będę korzystał z rad. 

Mam nadzieję, że nie czujesz się pokąsany straszliwie, tylko trochę. Bo ja nie kąsam tak, żeby krew leciała, tylko żeby Autor łatwiej zapamiętał. ;-) Jeśli w choć trochę pomogłam, to bardzo się cieszę. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nawet więcej niż trochę :) 

Cieszę się jeszcze bardziej. ;-) I błagam, sprawdzaj znaczenie słów, bo będę kąsać dotkliwiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka