- Opowiadanie: Jedras091293 - Czarownica cz. 1 - Szczęście

Czarownica cz. 1 - Szczęście

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czarownica cz. 1 - Szczęście

 

Byłam więźniem Stosu. Organizacji powołanej tylko w jednym celu. Odnaleźć czarownice, udowodnić jej paranie się magią i spalić na stosie.

 

Dzisiaj opowiem ci historię mojego życia, lecz muszę uprzedzić, że nie będzie to wesoła opowieść. Na imię mam Wiktoria. Cóż za ironia. Victoria w łacinie znaczy zwycięstwo. Moje życie jednak, to jedna wielka porażka. Pochodzę z Polski, z serca Europy. Pięknego, a za razem okrutnego i nietolerancyjnego kraju. Dzieciństwo spędziłam w malutkiej wiosce, leżącej kilkanaście kilometrów na wschód od Warszawy. Byłam ślicznym dzieckiem. Jak przez mgłę pamiętam moje piękne, błyszczące w promieniach słońca, kasztanowe loczki. Jak przez mgłę pamiętam słońce. Pamiętam jednak, że wszędzie było mnie pełno, nie potrafiłam usiedzieć na miejscu jednej chwili. Każdego wieczoru, kiedy wracałam do domu, po dniu pełnym psot i zabawy, mama czekała na mnie, żeby umyć moje długie, brudne, pełne piasku włosy. Wychowywała mnie samotnie. Nigdy nie poznałam ojca, nigdy z nikim o nim nie rozmawiałam, nie potrzebowałam tego. Byłam szczęśliwa. Mama dbała o to, aby dom był przepełniony miłością. Każdego wieczoru, kiedy zasypiałam, siadała obok mnie i po cichu śpiewała kołysankę, a ja kładłam głowę na jej kolana i słuchałam tego magicznego głosu. Dzisiaj zastanawiam się, gdzie się podziała tamta dziewczynka. Zginęła, umarła dawno temu. Zostało po niej tylko niewyraźne wspomnienie.

 

Teraz już wiem, że szczęście to tylko złudzenie. To tylko ulotna chwila pojawiająca się nagle, tylko po to, aby rozbudzić nasze nadzieje i zniknąć. Prawdziwe jest tylko cierpienie. Potrafi ciągnąć się za nami przez lata, dziesiątki lat. Być może dlatego jesteśmy w stanie do niego przywyknąć, pogodzić się z losem.

 

Nigdy nie zapomnę moich piętnastych urodzin. Wróciłam wtedy do domu po kilkudniowej szkolnej wycieczce. Otworzyłam drzwi, czekałam aż przybiegnie mama, przytuli mnie mocno do piersi i powie, jak bardzo za mną tęskniła. Ale mieszkanie było puste. Przerażająca cisza odbijała się od ścian, powoli potęgując moje przerażenie. Stan ten przerwały dobiegające zza okna krzyki. Grupka moich przyjaciół biegła w stronę rynku, ile sił w gardłach krzycząc, że Stos dopadł czarownicę. Zgaduję, że domyślasz się, co było dalej. Tłumy wrzeszczących ludzi, rzucających w stronę przywiązanej do pala kobiety wszystkim, co wpadło im w ręce. Przezwyciężyłam strach, który paraliżował moje nogi i podeszłam bliżej. Uniosłam wzrok. Na stosie była moja matka. Moja kochana mamusia. Nie mogłam powstrzymać łez. Byłam tylko dzieckiem.

 

Jedynym, co bardzo wyraźnie pamiętam z poprzedniego życia, jest jej anielski głos. Umierając, zaśpiewała mi moją kołysankę. Jakby chciała mnie uspokoić, przekonać, że wszystko będzie dobrze. Nigdy nie zapomnę ostatnich słów naszej piosenki, wydobywających się z jej poparzonego gardła, powoli zamieniających się w krzyk. Nieludzki, przerażający krzyk. Nigdy nie zapomnę jej ran i zwęglonego ciała. Nigdy nie uda mi się zapomnieć popiołu, który został po mojej matce, czarownicy.

 

Kilka dni później przyszli po mnie. Było ich czterech. Ubrani w czarne, eleganckie garnitury, z grobowymi minami i paralizatorami w dłoniach. Czterech wielkich facetów przeciwko małej, piętnastoletniej, zrozpaczonej i przerażonej dziewczynce. Pobili mnie do nieprzytomności i zabrali do więzienia, gdzie znów mnie bili. Ból jednak nie był najgorszy. Połamane żebra, wybite zęby, ogromne siniaki, to nic w porównaniu z utratą godności, niewinności, kiedy po kolei, brutalnie mnie gwałcili. Po wszystkim zostałam sama, w ciemnej, ciasnej i zimnej celi, która miała się stać całym moim światem przez następne, długie lata. Cierpiałam, nie wiedziałam, czego ode mnie chcą i dlaczego wciąż mnie krzywdzą. Po kilku latach łamania palców, zrywania paznokci, podtapiania, przypalania skóry i wielu innych, bardziej lub mniej wymyślnych tortur, zrozumiałam. Nie mieli dowodów na to, że jestem czarownicą, nie mogli mnie więc zabić. Tortury, trzymanie w celi, upokarzanie, wszystko po to, żebym użyła magii. Gdybym tylko potrafiła, zrobiłabym to po pierwszym gwałcie. Jednak byłam tylko zwykłą dziewczynką, nie odziedziczyłam po mamie zdolności paranormalnych. Odziedziczyłam po niej tylko cierpienie.

 

Następujące po sobie dni rozróżniałam, licząc posiłki. Jeden mały, ohydny talerz rozgotowanej kaszy dziennie. Już po kilku tygodniach smakowało mi to lepiej niż wszystko, co dotychczas jadłam. Kolejne lata mijały tak samo – sen, tortury, sen, tortury. Jedyną różnicą było to, że po kilku pierwszych miesiącach chłopacy przestali mnie gwałcić. Teraz już tylko mnie bili. Pewnie dlatego, że po uroczej dziewczynie nie było już śladu. Zostało tylko wychudzone, poranione, powykręcane widmo. Cień człowieka.

 

Po pięciu latach przestałam płakać. Przestałam mieć nadzieję, że odzyskam wolność. Przestałam marzyć.

 

Po dziesięciu latach przestałam liczyć dni. Przestałam czuć ból podczas tortur. Oddychałam, ale przestałam żyć.

 

Po około piętnastu latach przestali mnie torturować. Zabrali mi jedyną rozrywkę. Zamknęli mnie w celi i zostawili tak, na kilka kolejnych lat. Zapomnieli o mnie.

 

Bardzo ciężko było do tego przywyknąć, a kiedy to się stało, drzwi mojego pokoju otworzyły się. Oślepiające światło poraziło moje oczy. Zamknęłam je, poczułam jak dwaj mężczyźni unoszą mnie do góry, szarpią za włosy i ciągną moje kościste ciało długim korytarzem. Rzucili mną, spadłam ze schodów i usłyszałam szczęk zamka zamykających się za mną drzwi. Gdybym miała zęby, pewnie bym je wypluła. Całe szczęście ciężko jest stracić dziąsła. Zaryzykowałam i uniosłam powieki. Słońce, którego nie widziałam tyle lat, poraziło mnie, oślepiło. Poczułam ogromny ból. Wydawało mi się, że zaraz eksploduje mi czaszka. Czułam się sparaliżowana, od długiego czasu tak nie cierpiałam. Skuliłam się, niczym ranne, przerażone zwierzę i dłońmi zakryłam oczy. Leżałam tak kilka godzin, przyzwyczajając się do nowego otoczenia. Przezwyciężyłam ból, zsunęłam dłonie z twarzy i przeczołgałam się kilka metrów, po czym ponownie otworzyłam oczy. Byłam na pustym, betonowym placu. Kilka metrów przede mną znajdował się wysoki, szary mur. Przezwyciężyłam strach, wstałam. Byłam taka słaba, że ledwo utrzymywałam się w pionie. Po chwili wszystko w mojej głowie zaczęło wirować. Poczułam się bardzo źle, chciałam zwymiotować, ale nie miałam czym. Opuściłam wzrok i ujrzałam moje nogi. Były blade i strasznie chude. Kości, z naciągniętą na nie skórą. Zupełnie nie przypominały nóg piętnastoletniej Wiktorii. Krzywe, połamane palce, wystające żebra, każda kość na widoku. Byłam uwięziona w obcym, niczym nie przypominającym mojego, ciele.

 

Tuż za mną stał ohydny, stary budynek z czerwonej cegły. Moje więzienie. Zrobiłam kilka kroków w stronę otwartej bramy, wyszłam na ulicę i padłam na kolana, rażona ogromnym hałasem. Jeden samochód, drugi, następny. Bawiąca się grupka dzieci. Kobieta kłócąca się z jakimś mężczyzną. Starszy pan trzepiący dywan. Zasłoniłam uszy i krzyczałam z przerażenia. Mój krzyk usłyszał każdy w okolicy, jednak nikt nie zareagował. Bezsilna osunęłam się na ziemię i położyłam pod murem, w cieniu.

 

Jestem wolna. Opuściłam celę, opuściłam więzienie. Świat stoi przede mną otworem. Ogromny, jasny i głośny świat.

 

Jestem wolna, ale to już nie jest mój świat. Mój świat zostawiłam za plecami. Skuliłam się, przez chwilę płakałam i zasnęłam.

 

Otworzyłam oczy. Te same szare, puste ściany. Ta sama betonowa podłoga. Moja cisza, moja ciemność. Jestem w domu. To był tylko sen. Bardzo zły sen.

 

Nazywam się Wiktoria Janowiec. Jestem więźniem Stosu.

Koniec

Komentarze

Z góry dziękuję za komentarze. Jest to debiut osoby, która pisze od niedawna, więc każda opinia, uwaga, będzie na wagę złota :)

Dzisiaj opowiem Ci historię mojego życia, lecz muszę uprzedzić, że nie będzie to wesoła opowieść. – „ci” mała literą, powtórzenie opowieść, może historia? domu, po dniu – bez przecinka zastanawiam się gdzie – przecinek przed „gdzie” do domu, po – bez przecinka czekałam, aż; powie, jak; domyślasz się, co było; Umierając, zaśpiewała – przecinki facetów, przeciwko – tu zbędny wiedziałam, czego; rozróżniałam, licząc – przecinki nogi. były – Były   Według mnie bardzo udany debiut. Mocny i zapadający w pamięć tekst. Pozdrawiam.

Dawać to złoto:) Piszesz, drogi jedrasie, z perspektywy pierwszej osoby, co łatwe nie jest, a do tego jako dziewczyna – co jeszcze podnosi poziom trudności:) Piszesz sprawnie. Tekst, faktycznie dość mocny – dużo przemyśleń bohaterki. Zgadzam się, że debiut udany.         z  

Fajne, fajne :) Dobry tekst. Ciekawa jestem drugiej części.

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Nie podzielam entuzjazmu przedmówców. Po pierwsze dlatego, że tekst mało ma w sobie czegokolwiek. Jest tylko wprowadzeniem, a nie jestem fanem krótkich, niedokończonych opowiadań. Chyba, że to całość? Wtedy w ogóle nie widzę sensu dyskutować nad tekstem. Po drugie: użycie pierwszej osoby: percepcja narratora nie jest ani trochę skażona emocją. Po co więc utrudniać sobie życie pierwszą osobą, jeśli nawet wspomnienie o wydarzeniu tak traumatycznym jak gwałt, sprowadzone zostało do suchego faktu, jakby była to nieprzyjemna, acz pozbawiona ekscesów herbatka u teściowej? Śmierć matki również nie wydaje się być jakoś szczególnie bolesna. Po trzecie: błędy. "Zwierzę", nie "zwierze". Wtręty z obcych języków powinny być pisane kursywą (victoria). Poparzone gardło, śpiewanie na stosie? Palony na stosie człowiek raczej nie pozostaje świadomy do momentu, kiedy ewentualnie może zostać poparzone gardło. Albo się dusi (popioły, tlenki węgla, nieduża ilość tlenuu, zabieranego głównie przez ogień), albo zwyczajnie mdleje z bólu. Ergo: jeśli nawet matka mogła spiewać, to z pewnością nie przez poparzone gardło. Dalej: mało wiarygodne wydaje się trzymanie więźnia przez ponad piętnaście lat. Jeśli nie da się kogoś złamać w pierwsze kilka tygodni tortur, nie złamie się go wcale, lub po prostu jest niewynny. Bardziej wiarygodne byłoby sfabrykowanie dowodów, niż kosztowne trzymanie w celi. Końcówka: jest niejednoznaczna, ale w najgorszy z możliwych sposobów. Słowo "dom" może sugerować, że snem było wszystko, co zostało wyżej opisane – od śmierc matki. Jednak otatnie zdanie (w połączeniu z betonową podłogą) sugeruje, że bohaterka za dom uznaje więzienie, więc snem było tylko uwolnienie. I powstaje męcząca niejednoznaczność, której nie da się rozwiązać na podstawie informacji z tekstu. Całość jest bardzo uproszczona i statyczna. To tylko opis wydarzeń, bez żadngo rozwinięcia i zakończenia. Bohaterka nie ma żadnego celu, wydarzenia są nieinteresujące, opisy beznamiętne. Żadnego dobrze zarysowanego zwrotu akcji, nic.   Mogę tylko życzyć powodzenia w przyszłości.

Napisane całkiem dobrze, rzuciły mi się w oczy literówki. Myślę, że rzeczywiście jest kilka rzeczy do przemyślenia – też uderzyło mnie te piętnaście lat więzienia, praktycznie brak reakcji na śmierć matki, tu wycieczka szkolna, tu polowanie na czarownice, nie gra mi to ze sobą. Ogólnie podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Niestety zgodzę się z exturio. Największą wadą tekstu jest to, że nie wiadomo, o czym jest. Dodatkowo nieźle zachwiałaś tutaj realizmem. Stosu się czepiał nie będę, bo ktoś zrobił to już za mnie, ale piętnastu lat bicia i gwałtów nie przeżywa nikt. Dziewczynie albo by odwaliło, albo zmarłaby z powodu obrażeń. Wytknę ci też inną dziurę logiczną w przesłuchaniu (bo to chyba miało być coś w tym rodzaju?). Grupa kolesi tłucze i wykorzystuje piętnastolatkę. Robi to przez X lat, ale nic do niej nie mówi, nie pyta, nie wmawia nie docieka, po prostu milczy. W tym momencie wyobrażam sobie grupkę szalonych badaczy, stojących za weneckim lustrem i przyglądających się temu wszystkiemu dzień w dzień. Jeden z nich po tygodniu postanawia zaproponować coś swojemu wspólasowi. – Ty a może powiemy jej, o co nam w ogóle chodzi? – Dzieee. Nic do niej nie mów, sama się zorientuje. No, ale bohaterka jak na złość dochodzi tego dopiero po kilku latach. Słabiutko, ale życzę powodzenia w następnej pracy. Wysiłek twórczy uszlachetnia :)

exturio. Tekst pokazuje straszną naturę człowieka, to, że po długim czasie jesteśmy w stanie przywyknąć do wszystkiego. Nawet do tak okrutnego traktowania. Brak wielkich emocji głównej bohaterki był od początku zamierzony. Wiktoria opowiada swoją historię po bardzo długim czasie spędzonym w tym więzieniu. Jest zupełnie wyniszczona, przeszłość nie robi na niej wrażenia, ponieważ cały czas przechodzi piekło, do którego z resztą już też przywykła. Faktycznie błędy mi się jeszcze zdarzają, ale pracuję nad tym. Twój komentarz na pewno mi pomoże :) Co do stosu, to można to bardzo prosto wytłumaczyć. Jej matka była czarownicą a śpiewanie płonących na stosie czarownic jest raczej częste w fantastyce. Co do końcówki, to jest ona wystarczająco jasna: "Otworzyłam oczy. Te same szare, puste ściany. Ta sama betonowa podłoga. Moja cisza, moja ciemność. Jestem w domu. To był tylko sen. Bardzo zły sen. Nazywam się Wiktoria Janowiec. Jestem więźniem Stosu. " Nazywanie celi "domem" sugeruje tylko zobojętnienie bohaterki, przyzwyczajenie się do sytuacji i chorą psychikę. Całość jest bardzo uproszczona i statyczna. To tylko opis wydarzeń, bez żadngo rozwinięcia i zakończenia – tekst to historia opowiadana przez zwykłą kobietę, która była więziona wiele lat. Nie mogłem więc opisywać nic w zbyt wyrafinowany sposób. Wiktoria to przecież osoba, która została porwana w bardzo młodym wieku. exturioAnet – Wiktoria to córka czarownicy – jest odporniejsza. Z resztą pobyt w tym miejscu bardzo się na niej odbija – jest w strasznym stanie fizycznym i oczywiście psychisznym, co tłumaczylem juz wyżej. exturio – trzymanie w takiej celi raczej nie jest kosztowne. Długi pobyt w tym miejscu pokazuje też ogromną nienawiść społeczeństwa do czarownic. Red_Tie – tekst jest o "czymś", tylko nie jest to wyłożone pod nos, na tacy :) pisałem juz o tym wyżej. Możliwe, że zachwiałem realizm, ale przecież jest to fantastyka :) Dziewczynie albo by odwaliło, albo zmarłaby z powodu obrażeń – jak już pisałem, dziewczynie "odwaliło", tylko znów nie wystawiłem tego tak wyraźnie. Może zbyt bardzo nastawiłem się na głębszą refleksję czytelnika nad tekstem. Co według mnie nie jest wadą a zaletą. Nie chciałem stworzyć czegoś zbyt łatwego. Bohaterka dochodziła do wszystkiego długo, ponieważ jak trafiła do więzienia była bardzo młoda a co za tym idzie niedoświadczona, mało wiedziała o świecie i tak dalej.   Mam nadzieję, że trochę Was przekonałem i spojrzycie chociaż trochę przychylniej na moj tekst. :) Jeszcze raz bardzo dziękuję za komentarze. :)

Jędrek – patrzymy przychylnie!

Przynoszę radość :)

Jedras091293, rozbawiło mnie Twoje tłumaczenie. Przypominają mi się słowa Jobsa, kiedy klienci narzekali na antenę w którymś modelu iPhona: "Antena jest świetna, tylko wy źle trzymacie telefon". OK, widocznie test jest tak genialny i głęboki, że nie jestem w stanie objąć go moim małym umysłem. :) Nie, zakończenie nie jest jednoznaczne. Żeby być więźniem, nie trzeba być fiycznie uwięzionym. Wystarczy strach przed Stosem, tak wielki, że dominuje całą wyobraźnię i pozbawia chęci działania. IMHO, takie zakończenie byłoby znacznie fajniejsze. No właśnie, opowieść z perspektywy… A zadałeś sobie w ogóle pytanie, po co i komu ona miałaby to opowiadać? W jaki sposób to opowiada? Przecież siedzi sama w celi, całkowicie odcięta od świata zewnętrznego. Kiedy zadamy sobie to pytanie, wiarygodność zastosowania narracji pierwszoosobowej podupada jeszcze bardziej. Jeśli chcesz zobaczyć sensowne użycie narracji pierwszoosobwej z wykorzystaniem zwrotów bezpośrednich do adresata, polecam cykl "Gwiazda Wenus, gwiazda Lucyfer" Jabłońskiego. Tam przynajmniej wiadomo kto, jak i do kogo się zwraca. Z argumentami w stylu "to fantastyka", "w fantastyce często się zdarza" itp. nie zwykłem dyskutować. Nie przyjmuję ich do wiadomości, bo są po prostu bez sensu. Wiedźma jest bardziej wytrzymała, bo jest wiedźmą, córka, choć nie odziedziczyła żadnych zdolności też jest bardziej wytrzymała, bo jest córką wiedźmy. Ciotka też niech będzie superodporna, czemu nie? Po co się rozdrabniać, niech od razu cała rodzina tańczy, śpiewa i rymuje, bo należała do niej jedna wiedźma. :) Wg mnie tekst powinien się sam bronić, a Twój, niestety, nie daje rady. Oczywiście to tylko moja opinia, możesz poprzestać na czytaniu pierwszych trzech komentarzy, jeśli nie chcesz przyjmować merytorycznej (!) krytyki na klatę. :) 

A ja się wstrzymam od wyrzucania błędów logicznych dopóki nie przeczytam kolejnych części. Owszem też czytając mam czasami wrażenie, że autor przesadził i normalna osoba by nigdy tego nie wytrzymała, jednak z drugiej strony, nieznane są możliwości naszego ciała i tego ile potrafimy znieść. Poza tym przebywamy w świecie fantastycznym, troche ostro zaatakowanym, bo ciężko nam sie odnaleźć w czasach i miejscu, jednak równie dobrze możeto być po prostu alternatywna rzeczywistość, na co wskazuje choćby to, że autor nie używa określenia "jestem więźniem Inkwizycji" a "jestem więźniem Stosu". Krytykujecie, że Wiktoria nie przeżyłaby tylu lat w męczarniach, bo nie ma mocy i jest tylko córką czarownicy, ale tyle to wie ona w tej chwili, być może, w gruncie rzeczy jest przepełniona magią i to właśnie ona trzyma ją przy życiu, ale kompletnie nie potrafi się nią posłużyć, bo niby jak miałaby się tego nauczyć? To, komu ona opowiada, może się okazać dopiero na końcu całego dzieła, więc nie ma co się czepiać. Poza tym może to być też pamiętnik wydrapany na ścianach jej celi – trochę wyobraźni ;) Na prawdę wszystko trzeba wywalać czytelnikom przed twarz i jeszcze pięć razy powtórzyć, żeby broń boże nie pomyśleli inaczej? Dlaczego autor nie może sobie kreować własnego świata? Jeśli dobrze go poprowadzi, to moe być bardzo wartościowe. Przecież nie chodzi w życiu o to, żeby kopiować wszystko co było i się trzymać kurczowo kanonu, bo tak, to wychodzina to, że skoro Sapkowski przykładowo "zgwałcił" znaczenie Dziwożony i Kikimory, to własnie tego trzeba się trzymać, bo to już jest w kanonie świata fantasy… Pisz dalej. We mnie już masz czytelnika

Autor może sobie kreować, co chce. I jeśli prosi o opinie, to je dostaje.

Przynoszę radość :)

Mi się już żal go zrobiło Anet ;-)

Podpisuję się pod argumentacją Mi Draconis. Jak dla mnie, całkiem naturalnym jest fakt, że córka odziedziczyła moc po matce. I nie miałam problemów ze zrozumieniem, że to piętnaście lat, to był tylko sen O.o. I mi nawet pasuje długie trzymanie czarownicy w więzieniu (choć kilkanaście lat to faktycznie przesada ;) ).  Może ktoś chciał ją wykorzystać, czekał na odpowiedni moment? Albo zwyczajnie o niej zapomniano, nie było rozkazu wypuszczenia/zabicia?

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Mi Draconis, nikt nie kwestionuje tego, że autor może sobie kreować, co tylko chce. Jednak sama naświetlasz problem: trzeba go umiejętnie poprowadzić. Uwiarygodnić. Widocznie niektórzy uznają, że zrobił to dobrze, ja tego nie widzę, dlatego wyrażam swoje zdanie. Kwestia tego, komu opowiada jest prosta: nikomu. Pośrednio poświadcza to sam autor mówiąc, że pod koniec tekstu kobieta nadal jest w więzieniu. Koniec jest napisany w czasie teraźniejszym, co jasno mówi, że opowiadanie jest prowadzone z tego właśnie więzienia. Ergo: perspektywa pierwszoosobowa i zwroty do odbiorcy są bez sensu, bo nie ma komu opowiadać. Poza tym błędów wynikających z nieprzemyślenia jest tutaj znacznie więcej. Autor tłumaczy wiele rzeczy przyzwyczajeniem, a nie pomyślał nawet, że osoba, która ponad połowę życia spędza w ciemności lub względnej ciemności, powinna przestawić się na inne zmysły. Potrzeganie bohaterki powinno skupić się na słuchu, węchu, dotyku. Z pewnością nie na wzroku. Mimo to, narrator opisuje otoczenie właśnie wzrokowo. Podejrzewam, że gdyby gruntownie przyjrzeć się tekstowi, takich nieprzemyślanych aspektów byłoby tutaj znacznie więcej.

exturio, mnie się wydaje, że owa scena jest częścią, na co też nakierował mnie tytuł (cz.1). Zgodzę się, że autor niezręcznie zamknął tę część, jednak to jest do poprawienia. Do kogo mówi Wiktoria? Do czytelnika. Zobaczymy co będzie dalej ;-)

Opowiadanie jest ponure, nielogiczne i nieciekawe. Nawet w fantastyce trzeba trzymać się elementarnej logiki. Dziwny świat gdzie  są chłopacy z paralizatorami, jeżdżą samochody, organizowane są szkolne wycieczki, a jednocześnie pali się ludzi na stosach. Czytelnik musi być zaczadzony, żeby w taką historię uwierzyć. Czym to opowiadanie ma czytelnika zainteresować? Jest poza wszystkim piekielnie nudne. Pozdrawiam.

"OK, widocznie test jest tak genialny i głęboki, że nie jestem w stanie objąć go moim małym umysłem. :)" Ej, no… bez tego sarkazmu byłoby o wiele milej :) Nie poprzestanę na trzech pierwszych komentarzach, ponieważ dalsze wnoszą o wiele więcej. Przecież to właśnie krytyka nas kształtuje. Nie, zakończenie nie jest jednoznaczne. Zakończenie miało być niejdnoznaczne i jednoznaczne zarazem. "Jestem więźniem Stosu" chyba wyjaśnia wszystko "Te same szare, puste ściany. Ta sama betonowa podłoga. Moja cisza, moja ciemność. Jestem w domu. To był tylko sen. Bardzo zły sen." Chciałem, żeby czytelnik chwilę się zastanowił, zobaczył obłęd tej kobiety, która więzienną celę, po piętnastu latach, nazywa swoim domem. "A zadałeś sobie w ogóle pytanie, po co i komu ona miałaby to opowiadać? W jaki sposób to opowiada? Przecież siedzi sama w celi, całkowicie odcięta od świata zewnętrznego." "Kwestia tego, komu opowiada jest prosta: nikomu. Pośrednio poświadcza to sam autor mówiąc, że pod koniec tekstu kobieta nadal jest w więzieniu. Koniec jest napisany w czasie teraźniejszym, co jasno mówi, że opowiadanie jest prowadzone z tego właśnie więzienia. Ergo: perspektywa pierwszoosobowa i zwroty do odbiorcy są bez sensu, bo nie ma komu opowiadać." Siedząc tyle czasu w klatce też byś zaczął "rozmawiać z duchami". "Gwiazda Wenus, gwiazda Lucyfer" Jabłońskiego. Na pewno przeczytam! Dzięki :) "Autor tłumaczy wiele rzeczy przyzwyczajeniem, a nie pomyślał nawet, że osoba, która ponad połowę życia spędza w ciemności lub względnej ciemności, powinna przestawić się na inne zmysły. Potrzeganie bohaterki powinno skupić się na słuchu, węchu, dotyku." Dużo tłumaczę "przyzwyczajeniem", bo właśnie o tym jest ten tekst. Zapomniałeś, że większość czasu bohaterka spędza w ciszy, więc nie może też polegać na słuchu. Wszystkie jej zmysły są stępione, co chciałem pokazać w jej śnie, kiedy wychodzi na wolność, ale faktycznie, mogłem to opisać obszerniej.

exturio. To nie jest tak, że nie przyjmuję krytyki. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że wytykasz mi błędy, bo pozwoli mi to się poprawić w przyszłości! Czarownica to pierwszy tekst, który napisałem, więc tak czy siak będę z niego zadowolony. Stąd moja obrona niektórych fragmentów. Mi Draconis. Cieszy mnie to, że wszystko zrozumiałaś. Chyba myślimy podobnie :) Myślę, ze druga część dużo wyjaśni, ale potrzebuje jeszcze czasu na jej dopracowanie. Na prawdę nie powinno być Ci mnie żal ;) ryszard. "Opowiadanie jest ponure" – Dzięki za komplement! "Dziwny świat gdzie  są chłopacy z paralizatorami, jeżdżą samochody, organizowane są szkolne wycieczki, a jednocześnie pali się ludzi na stosach." Teraźniejszość + Czarownice.

Może słuch faktycznie by się nie przydał, ale pomyśl o możliwościach dawanych przez węch i dotyk; zapach cegieł, kamienia, wilgoci, pleśni, drewna, skóry, jedzenia, resztek. Na zewnątrz: ciepłego piasku i kamienia, zapach miasta, drzew, etc. Faktura różnych materiałów. Cień lub słońce na skórze. Różne stopnie chropowatości, wilgotności, materały tłuste w dotyku, sypkie, ostre… Cały wachlarz dość niekonwencjonalnych metod opisu, oddających ograniczenie narratora. Moja propozycja: spróbuj napisać to jeszcze raz, od nowa, w pierwszej osobie, ale bez zwrotów do czytelnika, za to z perspektywy dziejących się wydarzeń (a nie dokonanych dawno temu). Pozwoli Ci to na faktyczne pokazanie degradacji świadomości i percepcji, co powinno spowodować całkowicie inny odbiór.

O, i tu się z exturio zgadzam! Tekst byłby o wiele lepszy, gdyby przedstawić sporą część tej historii za pomocą dotyku, smaku i słuchu. Opisz chropowatość ścian, swąd spalenizny, ciszę przerywaną chrapliwym, nierównym oddechem więźniarki.

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Faktycznie, exturio miał bardzo dobry pomysł, który postaram się jak najlepiej wykorzystać. Całości od nowa raczej nie napiszę, ale na pewno dużo zmienię. Muszę się jeszcze zastanowić nad zmianą czasu na teraźniejszy, ale nie wiem czy dobrze by się to miało do całości tekstu. Za jakiś czas postaram się dodać poprawioną wersję, razem z częscią drugą, zobaczymy co z tego będzie :)

Niewiele mogę dodać do tego co już napisano. Skoro właśnie zapowiedziałeś, że będą poprawki i ciąg dalszy, poczekam na nową wersję.   „Odnaleźć czarownice, udowodnić jej…” – Literówka.   „…nie potrafiłam usiedzieć na miejscu jednej chwili”. – Czym jest miejsce jednej chwili? ;-) Wolałabym: …nawet jednej chwili nie potrafiłam usiedzieć w miejscu.   „Teraz już wiem, że szczęście to tylko złudzenie. To tylko ulotna chwila pojawiająca się nagle, tylko po to, aby rozbudzić nasze nadzieje i zniknąć. Prawdziwe jest tylko cierpienie”. – Powtórzenia.   Przerażająca cisza odbijała się od ścian, powoli potęgując moje przerażenie”. – Powtórzenie. Proponuję: Wypełniała je głucha cisza, powoli potęgując moje przerażenie.   „Stan ten przerwały dobiegające zza okna krzyki. Grupka moich przyjaciół biegła w stronę rynku…” – Powtórzenie. Może w pierwszym zdaniu: Stan ten przerwały dochodzące zza okna krzyki.   „…poczułam jak dwaj mężczyźni unoszą mnie do góry…” – Masło maślane. Czy można unosić do dołu? ;-)   „Rzucili mną, spadłam ze schodów…”Rzucili mnie, spadłam ze schodów…   „Całe szczęście ciężko jest stracić dziąsła”. – Wolałabym: Całe szczęście, niełatwo/ trudno jest stracić dziąsła.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja kiedyś przeczytałam, że jeśli musimy wybierać między "niełatwo" a "trudno" (dotyczy to także innych, podobnych sutuacji), zazwyczaj lepszym rozwiązaniem jest ta prostsza forma – "trudno". Do czytelnika przemawia proste, trafne słowo, bez niepotrzebnych udziwnień. Co o tym myślicie?

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

"niełatwo" to nie jest aż tak skomplikowane słowo ;-) Melu… szcerze? Nie wiem. Do obecnych czytelników to, z tego co widzę, przemawiają bluzgi w tekście. Im więcej "kobiet lekkich obyczajów" w tekście, tym poczytniejsza książka ;)

regulatorzy dzięki, poprawię to :) Według mnie nie ma wielkiej różnicy między "niełatwo" a "trudno". Jeżeli chodzi o te bluzgi, to coś w tym jest. Dodałbym jeszcze do tego prostackie dowcipy.

i tępych osiłków ;)

Tam, gdzie to przeczytałam, był zgrabniejszy przykład ;) Co do najpoczytniejszych książek… Ogromne szanse mają teksty przesyłane na Grafomanię. Może też się załapię ^^

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

No i oczywiście "mordobicia" :) Grafomania to raczej nie moja bajka, ale jak coś napiszesz, to postaram się przeczytać :)

Napisałam ;D Już miesiąc temu, jeśli dobrze pamiętam.

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

No to czas nadrobić zaległości :)

Nowa Fantastyka