- Opowiadanie: suworowc - Trinaris - cz. I

Trinaris - cz. I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Trinaris - cz. I

 

Uwagi od autora: tekst jeszcze przed korektą. Proszę szczególnie o uwagi dotyczące ostatnich wątków poniższego tekstu.

*******************************************

 

"Jakże bolałem, gdy okazało się, że zakrzywiona czasoprzestrzeń nie jest funkcją stałą! Nie dotyczy całego wszechświata i nie może być wpisana na stałe do kanonu zjawisk fizycznych. To anomalia, ale jakże niesamowita! Umysł mój, doświadczony latami badań, sam już nie może pojąć w jaki sposób materia oraz czas mogą przejść do innego wymiaru pozostając nadal w tym samym wymiarze. Nie mnie to… (…)" – profesor Braney Stevo.

 

 

 

Przechodząc przez trzeci pokład drugiej sfery naszego gigantrona zauważyłem, że część stażystów korzysta z okazji i wchodzi do komory bezfazowej. Durnie – pomyślałem. Przecież wystarczy jedna zmienna w polu elektronów i może ich przenieść przestrzeń wie gdzie. Porzuciłem rozważania nad nimi, tym bardziej, że nie ja byłem ich opiekunem. Udałem się prędko po matowym podeście w stronę sali dowodzenia ekspedycjami planetarnymi. Nie byłem pierwszy, ale i nie ostatni. Przywitałem się z kobietami tradycyjnym pocałunkiem w usta, z mężczyznami zaś przez podanie sobie rąk, co uchodziło za kosmicznie stary zwyczaj. Co do powitań z kobietami nigdy nie mogłem znaleźć przekazów, skąd, gdzie, jak i kto na to wpadł. Faktem było, że my zawsze chętnie się z nimi witaliśmy, natomiast one zawsze, jakby miały wręcz to wrodzone, niechętnie odsuwały się, jak gdyby wygląd niektórych mężczyzn im nie odpowiadał.

 

Do sali weszło jeszcze kilka osób, a następnie holograficzne drzwi utwardziły się i stworzyły niemal niezniszczalne wrota. Przez panoramiczną, wysoką od podłogi po sufit szybę, przebijałą się głębia wszechświata. Miejsca niegościnnego, miejsca, gdzie życie musi wykazać sięniezwykłymi zdolnościami. Jakakolwiek próba objęcia tej bezgranicznej przestrzeni okazywała się błędna, gdyż ludzki umysł zwykł wszystko pojmować i kategoryzować w ramach ścisłych, pojmowalnych praw. Problemem nie było to, że o tym nie wiedzieliśmy. Skoro o tym mówię, to i sam jestem tego świadom. Problemem był brak wiedzy i praktyki naszego umysłu. Patrzcie holistycznie, mówił profesor Stevo, redukcjoznim to przeżytek, archaizm niegodny pojedynczej szarej komórki!

 

Otrząsnąłem się z powtarzanych często przemyśleń i zająłem swoje miejsce obok Mariki, naszej biochemiczki. Pachniała mieszanką aromatycznych kryształów z planety Flove, słynącej na cały układ ze swoich perfum, aromatów i pachnideł. Zapach był zresztą jednym z kilku powodów, dlaczego zawsze siadałem obok Mariki. W fotelach ustawionych w pół okrąg zasiadły kolejne osoby decyzyjne naszego gigantrona. Siadał tyłem do okna łysy geolog Syuone, typ cichy, zawsze nienagannie ubrany i pełen aktualnej wiedzy. Siadała Yuna, specjalista od elektromagnetyki planetarnej, a jednocześnie bliska przyjaciółka Mariki. Przez miano przyjaciółki mam na myśli naprawdę bliską znajomość. Swoje ciężko dupsko z precyzją lokował na lewitonie Garo, który będąc w składzie eksploracyjnym nigdy nie musiał opuszczać pojazdu matki, gdyż zajmował się analizą i statystyką materiałów zbieranych przez nasze drony. Był jednocześnie operatorem dronów, natomiast jego tusza wyraźnie potwierdzała fakt nie wciskania się w skafandry kosmiczne. Z ważniejszych osób, z którymi ja sam najczęśćiej wychodziłem na misje mogę jeszcze podać Hektora, będącego najważniejszym astrofizykiem na pokładzie, a przy tym człowieka z pozaziemskim poczuciem humoru. Nie chciałbym zapomnieć o Vidiuszu, postaci kontrowersyjnej, bo najmniej mówiącej. Być może wynika to z faktu, że jego matka byłe ziemianką, a ojciec Pretorunem. Być może. Nikt w zasadzie nie wie. Wiemy natomiast, że był świetnym badaczem widm światłowych, a jego raporty były literackimi dziełami sztuki. Niewiele o powyższym osobach przekazuje moja krótka charakterystyka, ale być może ich działania przybliżą ich głębszą naturę.

 

Przodem do półkola, na wyraźnie oddzielonym miejscu, siadł kapitan gigantrona Explora 9 – Vesuvio. Cierpliwie poczekał, aż wszyscy – a było nas blisko dziesięć osób – spokojnie usadowią się na lewitonach i skupią na jego osobie.

 

– Dziękuję wszystkim za w miarę szybkie przybycie. Na wstępie pragnę was poinformować, że dzisiaj zajmiemy się jednym tematem, ale przygniatającym swoim znaczeniem właściwie wszystko, z czym pracowaliśmy przez ostatni rok. Drugi temat… – zatrzymał się na chwilę – wyniknie z pierwszego i jest bardziej osobowy, niż teoretyczny. O tym zaraz. Najpierw pytani. Czy zapoznaliście się z wczorajszym raportem? – Vesuvio popatrzył po kolei na każdego z obecnych. Każdy pod nosem odpowiedział, że oczywiście przeczytał, zapoznał się.

 

– Wysłane tydzień temu sondy przesłały nam wczoraj raporty ze swoich odkryć i szczerze wam powiem – zrobił powolny, głęboki wdech, a wzrok miał utkwiony w szarą podłogę – że jeśli to prawda, to stoimy u progu zbadania niezwykle rzadkiego zjawiska. Rzadkiego w skali całej galaktyki.

 

Kapitan podniósł wzrok przed siebie, tuż nad ramiona zebranych i spoglądał w wolno przesuwającą się przestrzeń kosmiczną.

 

– Zbadamy potrójny układ. Dwie gwiazdy oraz jedna planeta, krążąca pomiędzy nimi w sposób tak niemożliwy, że aż trudny do zaakceptowania dla współczesnej nauki. Oprócz tego występuje w bezpośredniej bliskości układu coś, co wydaje się mieć trudny do zweryfikowania horyzont zdarzeń.

 

– Czarna dziura, zapewne – wtrącił cicho i poważnie astrofizyk Hektor.

 

– Zapewne, albo i nie. Nie wiadomo. Cała struktura tamtego układu jest tak niesamowita i wynika z niej tak wiele obliczeń, że nawet sondy musiały skupić się tylko na najbardziej ogólnych danych. Posługujmy się na razie terminem układu potrójnego, bo wiemy, że trzy obiekty tworzą jego podstawę.

 

– Teoretycznie – ponownie szepnął Hektor, ale kapitan udawał, że nie słyszy wtrącenia.

 

– Jedna z gwiazd jest z pewnością neutronowa. Druga jest kilkanaście razy lżejsza, ale za to kilkukrotnie większa i emituje zupełnie inne pola widm światłowych i elektromagnetycznych. Są ustawione względem siebie w taki sposób, że właściwie kilkadziesiąt tysięcy kilometrów różnicy sprawiłoby ich oderwanie się lub zderzenie. Równoważnikiem tej delikatnej szalki jest niewielka planeta o dość dużej gęstości. Już teraz wiemy, że ten glob przechodzi monstrualne zmiany klimatyczne, szczególnie ciśnieniowe i temperaturowe. Cała powierzchnia podlega ogromnym wahaniom grawitacyjnym. Skurcza się i rozkurcza kilka razy dziennie. Akurat słowo dzień czy doba nie jest najbardziej trafne, za chwilę na symulacji pokażę wam dlaczego.

 

– Jeśli te zmienne są tak ogromne – głos zabrał geolog ożywiony Syuone – to mamy do czynienia z niezwykłą planetą. Nie chcę tutaj prorokować, ale przy założeniu odpowiednich wahań temperatur i ciśnienia, a także przy kolejnym założeniu, że ruchy tektoniczne nie naruszają całej struktury… czy kapitan wziął pod uwagę znalezienie czerwonych kryształów? – Syuone spojrzał spod brwi na Vesuvio.

 

– Tak. Nie ukrywam, że to być może jedyna szansa na ich znalezienie. Nie jest to jednak jedyny cel. Tak jak wspomniałem, cały układ to przedziwna osobliwość galaktyczna. Szczególnie interesuje mnie, jak i całą Agencję, ta niewielka, ale solidna planeta. Pamiętajcie, że możemy dodać do tablicy Mendelejewa kolejne pierwiastki, a do tej pory nasza placówka przodowała w tym rozdaniu.

 

– Mamy tak po prostu zbadać planetę – głośno westchnęła Marika. Jej kręcone czarne włosy nieznacznie przesunęły się po ramieniu. – Przecież całą robotę mogą wykonać androidy i stacjonarne satelity.

 

– Dobrze wiesz, że nie będą to najdokładniejsze badania, a jedynie przystawka głównego dania. Mamy zbadać planetę z powierzchni, wszystkie jej elementy. Powietrze, ziemię, światło i tak dalej. Androidy mogły by sobie nie poradzić w tak trudnych warunkach, tym bardziej, że chciałbym, abyście użyli zwierciadeł Noguna.

 

– Skoro tytaniczne maszyny sobie mają nie poradzić, to znaczy, że to odpowiednie miejsce dla nas? – oburzył się Hektor.

 

– Ale o co tyle kłopoty, skoro w każdej chwili możemy zawrócić? – odparł Syuone.

 

– Nie wiem jak Ty, ale ja zdaję sobie sprawę z prawdopodobieństwa ryzyka misji o tak wielu niepewnych zmiennych. Podkreślam – zmiennych! Wszystko tam wydaje się być niestabilne, ulegające ciągłym zmianom, pod naciskiem wielu bodźców.

 

– Przypominam, że to twój zawód – spokojnie odpowiedział Syuone – i podpisując deklarację oraz przechodząc szkolenie wyraziłeś zgodę na podejmowanie ryzyka, mając na względzie rozwój nauki. Prawda?

 

– Prawda. Ale tylko głupi leci w paszczę Ogrina.

 

– O na moją przestrzeń! – wzburzyła się Yuna piskliwym, delikatnym głosem – jeszcze nie rozpoczęliśmy nawet dobrze zebrania, a już wiecie, co się może stać. Dlaczego nikt z was nie pomyśli, że to być może największe odkrycie w galaktyce?

 

– Wątpię – szepnął Hektor.

 

– Takim się okaże – postanowiłem dodać coś od siebie – jeśli to zweryfikujemy i opiszemy.

 

– Dość! – kapitan Vesuvio przesunął płasko dłoń przed sobą, jakby posługiwał się ostrzem tnącym niechciane głosy. – Przewidziałem niemal dokładnie takie zachowania pośród was, dlatego poleci z wami ktoś jeszcze. Ktoś, kto ma na tyle doświadczenia i autorytetu, że powinien was przekonać do podjęcia się eksploracji. Notabene, przypominam wam, że jesteście specjalistami od eksploracji, a nie obserwacji planety z bezpiecznej odległości. Agencja wypłaca wam tak duże sumy za igranie ze śmiercią, a nie gdybanie i przelatywanie obok ciekawych obiektów. Zrozumiano?

 

– Tak – odparliśmy jak jeden głos.

 

– Przedstawiam wam waszego kapitana tej wyprawy. Udzielam mu swoich praw decyzyjnych w obrębie tylko tej misji i nie przyjmuję żadnych wypowiedzeń z waszej strony, chyba że ktoś zachoruje na chroniczną biegunkę. Jasne?

 

Zamiast odpowiedzi zapanowała cisza i wyczekiwania. Łagodne buczenie całego gigantrona było przyjemne dla ucha i kojąco działało w chwilach szczególnego zdenerwowania. Holograficzne drzwi stały się przezroczyste, a przez próg przeszedł szybko mężczyzna ubrany w czarny kombinezon pokładowy. Na twarzy miał charakterystyczną bliznę. Jedno oko nieco przymrużone, a na głowie wysłużona łysina. Twarz pozbawiona emocji, choć oczy zdradzały, że to człowiek z tętniącymi emocjami.

 

– Przed wami Horus Treck.

 

– No tego brakowało! – wyparowała stanowczo Marika. – Ten typ – głos jej zadrgał– nie będzie mi rozkazywał. Kiedy na niego patrzę… widzę tylko…

 

– Marika! Uspokój się. Horus Treck to żywa legenda i jedna z niewielu osób w tej części galaktyki, która z własnej inicjatywy chce nam pomóc – kapitan wstał i przywitał się z nowo przybyłym.

 

– Czy Agencja też wyraża na to zgodę? – zapytał charcząco analityk Garo. – To wbrew kodeksowi i tyle. Punkt czwarty wyraźnie mówi o zakazie ingerencji w sprawy eksploratorów. Chciałbym w dodatku nadmienić, iż…

 

– Cisza – kapitan Vesuvio tylko szepnął, ale w cała sala zamilkła. – Horus Treck, jak wiecie, to jedna z niewielu osób które miały styczność z nietypowymi zjawiskami galaktycznymi. Ad personam! I miejsce to na uwadze! A czy Agencja wie? Oczywiście, że wie i się nie zgadza, ale ja nie zgadzam się ze zdaniem Agencji.

 

– Bunt? – zapytałem, mając w głowie najróżniejszy scenariusz rozmów Vesuvio i dyrekcji Agencji.

 

– Nie. Żaden bunt. Wysłałem ponownie deklarację rozpoczęcia eksploracji oraz uzasadnienie, dlaczego jest to tak ważne. Niezależnie od odpowiedzi… będziemy działać.

 

– Kapitanie Vesuvio… Niech Pan uważa. Niech Pan uważa na swoje myśli. Horus Treck nie powinien z nami lecieć, a nawet przebywać! – Marika podniosła się z lewitonu i wyzywająco spojrzała na twarz z blizną. – Wy nie znacie jego możliwości, nie macie pojęcia kim jest ten… to stworzenie.

 

– Marika pozwól, że coś sobie wyjaśnimy – głos Horusa Trecka był ciepły i miękki, ale i stanowczy. – Rozumiem, że wybitnie chcesz, aby każdy wiedział, że coś nas ze sobą łączyło, ale to przeszłość. Ja pogodziłem się z tym faktem a ty… – spojrzał na nią lodowatym wzrokiem – dalej tkwisz w swoich myślach.

 

– Nie waż się wspominać o myślach! Gdyby wiedzieli, kim jesteś?

 

– Kim jestem?

 

Marika zacisnęła pięści, uniosła się na palcach i zdawało się, że już ma za chwilę krzyknąć, ale otworzyła tylko szeroko usta i… zdziwiła się jak gdyby. Nie wydawała żadnego dźwięku. Powoli zamknęła usta, a jej piękna twarz przybrała gniewny wyraz. Zdawało mi się, że całe jej ciało drga, ale mimo wszystko uspokajała się.

 

Dziwne to było widowisko, choć trwałe ledwie kilka westchnień. Marika usiadła na powrót nie spuszczając wzroku z Horusa. Ten zaś uśmiechnął się do niej i popatrzyła wszystkich zebranych, którzy przeskakiwali wzrokiem to na niego, to na cichą, ale rozwścieczoną Marikę.

 

– Pominę tę scenę brakiem komentarza – ciszę przerwał kapitan Vesuvio. – Na ekspedycję ruszają Syuone, Marika, Yuna, Hektor, Vidiusz oraz Alex.

 

Kiedy usłyszałem swoje słowa przeszedł mnie dziwny dreszcz. Spojrzałem w lewo, w stronę grubej szyby, za którą migotały światła dawno już nie istniejących gwiazd, na przemian z tymi rodzącymi się lub w czasie rozkwitu. Każdy człowiek oraz każda istota rozumna inaczej postrzega widok na wszechświat oraz sam wszechświat. Dla mnie spoglądanie w ten ocean tajemniczej nieskończoności było oglądaniem przeszłości. Żaden bowiem widok nie był teraźniejszy, aktualny. Każde docierające światło było obrazem przeszłości. Spoglądał na swoją ulubioną gwiazdę, Proderiusza, ale wiem, że to pulsujące światło to widok sprzed ośmiu tysięcy lal świetlnych. O tyle bowiem jest oddalony od naszej aktualnej pozycji Proderiusz. Kiedyś podobno ludzie pragnęli usilnie dojrzeć przyszłość. Jakże naturalne stało się oglądanie przeszłości! Żadnych urządzeń, żadnej specjalistycznej wiedzy. Tylko spoglądanie przez szybę na kosmos, który ukazywał swoje bogactwo z opóźnieniem małej lub ogromnej różnicy lat świetlnych.

 

– Alex! – Marika szturchnęła mnie w prawe ramię, a ja ocknąłem się jak po głębokim transie. – Alex, przyjdź dzisiaj do mnie, proszę – jej oczy nabrzmiały od łez, a usta były delikatnie poobgryzane. Słowa wypowiadała akurat w momencie, kiedy w Sali zapanowało poruszenie.

 

– Przyjdę. O której?

 

– Obojętnie. Ale przyjdź. Błagam Cię Alex.

 

– Eksploratorzy! – wywyższył się donośnym tembrem kapitan Vesuvio – podsumujmy nasze spotkanie i weźmy się do pracy. Polecicie za dwa dni na ten cud galaktyczny razem z Horusem Treckiem. Waszym celem jest eksperckie badanie trzeciej klasy oraz pełna analityka. Bierzecie wszystkie drony i androidy badawcze, jakie mamy na statku. Bierzecie najlepszy sprzęt, a Garo dostanie dodatkowo jakiegoś stażystę, aby nie utonął w oceanie informacji.

 

– Zobaczymy, czy ta planeta jest tego wart – Garo burknął, trzymając ręce na swoim pokaźnym mięśniu piwnym.

 

Zebranie skończyło się w napiętej, mrocznej atmosferze. Daleko było stąd to pozytywnego spojrzenia na misję, która powinna nas radować, dzięki której powinniśmy wręcz świętować. Ogromny ciężar niepewności i dystansu spadł na wszystkich nieoczekiwanie. Czy to przez pojawienie się Horusa Trecka? Byliśmy na tyle doświadczeni, aby nie ulegać presji obcych osób, nawet tak zasłużonych jak Treck.

 

Inne zespoły gigantrona pracowały w wesołej, skupionej atmosferze. Nie poraził ich ten dziwny chłód, który zalągł się w nas podczas krótkiego spotkania w sali odpraw. Nie obierałem żadnego konkretnego kierunku, ale chciałem się gdzieś przespacerować. Podreptałem zamyślony szerokim łukowatym korytarzem w stronę windy i wjechałem na górne piętra techników. Przywitali się skinieniem głowy i powrócili prędko do swoich zajęć. Nigdy nie udało mi się dokładnie ustalić nad czym też mogą pracować codziennie całe dnie? Przecież nie dokonywaliśmy aż tylu odkryć, aby non stop niemiłosiernie coś badać i składać. Przeszedłem przez kilka dużych sal, a następnie zszedłem szerokimi schodami na dół. Zdałem sobie sprawę, że bezsensem było tu wjeżdżać, skoro teraz schodzę po schodach, ale przecież chciałem się gdzieś przejść. Bez celu.

 

Przeszedłem przez komorę i znalazłem się w pokładowym parku. Jakże wspaniałe było tu powietrze, jak naturalne i bliskie wydawały się dźwięki roślin, popychane przez sztuczny wiaterek. Pod stopami była trawa i ziemia do głębokości prawie trzydziestu centymetrów, a w niej mikroskopijne żyjątka. Nieświadome miejsca w jakim się znajdują żyją tak, jak na swojej ojczystej planecie. Podszedłem do strumyka, wijącego się szybciutko pomiędzy misternie ułożonymi kamieniami i drewienkami. Zaczerpnąłem kilka łyków zimnej wody. Podszedłem w stronę długiej ławki i usiadłem. Znane mi tylko z widzenia osoby rozmawiały o czymś z niezwykłym zainteresowaniem, ale w języku, którego kompletnie nie rozumiałem.

 

– Bądź pozdrowiony Alex, czy nie przeszkadzam ci w odpoczynku?

 

Na ławkę przysiadł mój znajomy, Driggean Ari Aro, mieszkaniec jednej z najniezwyklejszych planet, jakie kiedykolwiek poznałem. Wydaje się niemożliwym, aby mieszkańcy całej planety mieli podobne usposobienie do życia, do obcych, do pojmowania życia i śmierci, do kosmosu… a jednak rasa, z której pochodził Driggean Ari Aro taka była. Stanowiła jedność umysłową na tak niespotykaną skalę, że próżno szukać drugiego przykładu w tej części galaktyki. Zawsze kulturalny, zawsze przenikliwy i z niewielkimi zdolnościami psychicznymi. Nie różnił się aż tak bardzo od ludzi. Jego skóra była raczej metaliczna, a ciało większe, niż u większości ludzi. Na głowie posiadali charakterystyczne futro, ułożone zawsze w skomplikowane kształty geometryczne, a zależne od tego w jaki dzień dany osobnik przyszedł na świat. Oczy natomiast były narządem, na którym przestano prowadzić badania. Ich kolorystyka i właściwości to jeszcze nic, ale struktura, budowa oraz możliwości transformacji… Mieszkańcy jego planety widzieli w różnych pasmach światła, widzieli w nocy i w jarzącym się świetle, widzieli przez cienkie ściany. Bez trudu prześwietlali na zawołanie ciała innych istot, rozdzielając przy tym warstwy organizmy na układ krwionośny, kostny i tak dalej.

 

– Witaj Drigg, jak minął twój dzień? – zapytałem mając nadzieję, że nie wyczuje mojego stanu umysłowego.

 

– Chciałeś zapytać raczej – uśmiechnął się – jak wykorzystałem dzisiejszy zakres bytowości?

 

– Tak. Dokładnie tak.

 

– Cóż, próbowałem wyegzekwować coś ze swoich podopiecznych, tych z twojej rasy oraz tych z planety Nandurina. Nie wiem czy barierą w naszym porozumiewaniu się nie jest poziom ilorazu inteligencji. Na mojej planecie, ktoś kto ma, według waszej ludzkiej skali, poniżej czterystu IQ musi poprawiać akademię wiedzy elementarnej.

 

– Drigg, ludzie to idioci. Tyle razy już ci mówiłem.

 

– Być może zbyt kolektywnie oceniasz swoich pobratymców? – zapomniałem dodać, że Drigg miał głos jakby złożony z dwóch głosów, lecz w jednej harmonii.

 

– Uwierz mi – oparłem się wygodnie i spojrzałem na sztuczne niebo oraz holograficzne ptactwo – jesteśmy najbardziej egoistyczną rasą chyba w całej galaktyce. Naszym umysłem kierują pragnienia i żądze.

 

– Zdolności zapanowania nad nimi można wypracować.

 

– Ale nam, ludziom, się nie chce. A przynajmniej większości z nas. Widzisz, nawet twoim szefem na tym statku jest człowiek, który ma od ciebie przynajmniej ośmiokrotnie mniejszy iloraz inteligencji. Prawdopodobnie zwierzęta domowe na twojej ojczystej planecie są mądrzejsze!

 

Drigg zaśmiał się harmonią miękkich dźwięków.

 

– Ośmielę się powtórzyć –zaczął po chwili wpatrywania się w jeziorku, w którym chlupały malutkie rybki – że wcale nie uważam was za mniej zdolnych czy głupszych, ale za rasę, która jest na początkowych stadium istnienia.

 

– Dlaczego wolisz dla nas pracować, zamiast uczynić z nas swoich pracowników? Powiedz mi Drigg – zapytałem zupełnie poważnie.

 

– To rodzaj pojmowania bytowości w sposób zupełnie odmienny od twojego. Jak wiesz, procesy w moim mózgu nie stanowią ciągu zdarzeń przyczynowo skutkowych. I w twoim umyśle zachodzą takie reakcje, ale moja rasa ma tę przestrzeń zdecydowanie bardziej wyostrzoną – poczułem lekkie mrowienie w głowie. Był to ewidentny znak, że Drigg znów baraszkuje w moim umyśle. Jeśli ktoś to kiedyś będzie czytał to musi zrozumieć, że dla jego rasy takie zachowanie to forma kulturalnej rozmowy. Kiedy Drigg rozmawia z przedstawicielem swojej rasy rozmowa stanowi ledwo połowę ich dysputy. To wzajemne czytanie w tematycznych myślach daje niezwykle głęboki sens tego, o czym się mówi. Drigg opowiadał mi kiedyś o tym i pamiętam, że byłem tym tak zafascynowany, że przez kilka dni żałowałem jak puste, płaskie i mało warte są nasze ludzkie, oralne dysputy.

 

– Drigg, mam prośbę.

 

– Chętnie ją spełnię, o ile nie sięga poza granice moich zdolności.

 

– Czy mógłbyś sprawdzić co zalega w moim mózgu?

 

– Masz na myśli umysł? Świadomość czy nieświadomość?

 

-Coś kryje się w mojej podświadomości, która za żadne skarby nie chce przebić się do świadomości. Czuję, że to strach, przerażenie, ale nie opanowało mnie do końca bo…

 

– Jest nieświadome. Rozumiem – Drigg odwrócił się na ławce w moją stronę i ruchem dłoni kazał spojrzeć w oczy.

 

Teraz już wiecie, do czego służą jego oczy.

 

Robiłem to już wiele razy, ale za każdym razem było swoiste misterium, rytuał oraz przeżycie wykraczające poza ludzki horyzont zdarzeń. Popatrzyłem w oczy Drigga i po kilku sekundach zdawało mi się, że cały świat zamarł w bezruchu. Czas zatrzymał się. Zatrzymał się także Drigg, a poruszały się tylko jego uczy, których Wnętrzne przeobrażało się w fantastyczne regularne figury o niezwykłej głębi. Nie czułem swojego ciała, nie czułem, że oddycham, nie musiałem mrugać. Głębia jego wzroku powiększała się, aż cały mój widnokrąg zajęły fantastyczne kształty. Były uspokajające i przyjemne i pomimo braku fizycznego kontakty ze swoim ciałem czułem, że relaksuję się, a napięcie w mojej głowie ustępuje. A później zdawało mi się, że zasnąłem. To sygnał, że Drigg kończył, a ja za chwilę wybudzę się.

 

– Czy odczuwasz jakikolwiek dyskomfort? – usłyszałem powolnie dobiegające dźwięki, jak gdyby otoczenie wokół mnie zaczęło gwałtownie przyspieszać. Spoglądałem w sztuczne niebo, a przelatujące wcześniej ptaki zdawały się ociągać w swym locie. Zdawało mi się nawet, że widzę jak pojedyncze fotony składają się obraz cały obraz. Oto potęga zdolności Drigga.

 

– Jak masz na imię?

 

– Drigg nie rób sobie jaj – odparłem cicho, ale z uśmiechem na twarzy. Czułem się znakomicie. – Co znalazłeś?

 

– Wiele przenikliwie wartościowych rzeczy, nie wchodząc w kwestię czy to pozytywne, czy negatywne. Zalęgł się w tobie ogromny strach, który w ciągu paru minut urósł do rozmiarów całego gigantrona. Starałem się przez prawie cały yon znaleźć skażenie neuronowe, ale dotarłem jedynie to bardzo zamazanego obrazu zakorzenionego lęku. Ale sztucznego Alex. Sztucznego. Ktoś ci to zaszczepił i to całkiem niedawno.

 

– Dziwne.

 

– Tak, ale nie tak do końca. Zważ na to – Drigg założył nogę na nogę, zupełnie jak ludzie – że umysły ludzkie są bardzo niestabilne, podatne na tyle bodźców, jak choćby kolory i kształty, że właściwie można wami manipulować jedną ręką – Drigg mówił z przejęciem, jak gdyby ubodło go to, co powiedział. Jego głos wibrował przez całą ławkę, wzbudzając tym chwilowe zainteresowanie innych osób.

 

– Drigg, to prawda. A usunąłeś źródło tego strachu?

 

– Przykryłem odpowiednimi emocjami. Kwestia ta rozwiązana być musi przez ciebie. Nie mogę kontrolować tak głębokich obszarów, gdyż mógłbym naruszyć twój mózg.

 

– Dam radę.

 

– Oczywiście, że dasz. Ale nie sam. Potrzeba ci bodźców przeciwstawnych.

 

– Za dwa dni mam ekspedycję.

 

– Układ potrójny?

 

– Tak. Wyczytałeś to u mnie, czy…

 

– Tak. Ten przekrój myślowy leżał blisko tego monstrualnego, ale uśpionego strachu. Przypadkiem go oglądnąłem. Wybacz.

 

– Daj spokój. Gdyby nie ty, już dawno bym wykitował.

 

– Wzajemnie – Drigg ukłonił się i wstał, a następnie wyprostowany jak maszt poszedł w kierunku laboratorium badań psychicznych. Szczerze powiedziawszy zaskoczył mnie tym ostatnim słowem. Naprawdę zaskoczył.

 

Drzwi do pokoju Mariki nie były tego wieczora objęte blokadą. Wszedłem powoli, żeby nie powiedzieć, nadzwyczaj ostrożnie. W tle z głośników docierały do mnie przyjemne nuty spokojnej melodii. Na oknie wisiała firanka w kwiatki, sentyment Mariki to jej ziemskich przyzwyczajeń. Na łóżku zobaczyłem rozrzuconą bieliznę i wierzchnie ubrania. Podszedłem do ogromnego okna, za którym przewijał się niewielki układ złożony z czterech planet.

 

– Poczekasz chwilkę? – usłyszałem z łazienki.

 

– Jasne.

 

– Przechadzałem się po apartamencie Mariki, oglądałem te same co zwykle laserowe wizualizacje naścienne oraz wodne rzeźby. Poczułem też woń kwiatów, która rozprzestrzeniła się w powietrzu.

 

– Podoba ci się? – zawołała z łazienki.

 

– To jeden z twoich zapachów. Pytasz się, jakbym był tu pierwszy raz.

 

– Ale bardzo chciałam, żebyś przyszedł, wiesz? – nie odpowiedziałem. Jej głos obijał się o zakamarki smutku, zdawało mi się, że przed spotkaniem z Driggiem czułem się właśnie tak jak Marika.

 

Wyszła powoli z łazienki. Syknęły cienkie jak papier drzwi i ujrzałem ją nagą. Szła do mnie powolnym krokiem z termicznym ręcznikiem na głowie. Tak, tylko włosy były zakryte. Jej twarz była na skraju rozpaczy, z łez ciekły strużki grubych kropli łez, a usta drgały, jak gdyby chciały coś powiedzieć, ale tych słów było zbyt wiele.

 

Podskoczyła w kilku krokach i wtuliła się we mnie. Poczułem jej krągłe piersi, jej ciepło i aromatyczny, delikatny zapach kosmetyków. Załkała chwilę. Nie odzywałem się, nie chciałem rujnować chwili, którą ewidentnie chciała w ten sposób zbudować.

 

– Kochajmy się – szepnęła załzawiona. – Kochajmy się, bo nie wytrzymam.

 

– To przez Trecka?

 

– Znów to zrobił?

 

– Co zrobił?

 

– Znów mnie skrzywdził. Nie chcę i nie mogę o tym mówić. To przebiegła żmija, Alex. Uważajmy na niego, on nie jest tutaj bez powodu. Ma tylko jedyny i tylko swój powód. Kapitan Vesuvio i cały ten statek nic dla niego nie znaczy. On czegoś szuka i potrzebuje nas – złapała mnie za rękę i położyła ją na swoich biodrach.

 

– Jako jedyna… znasz go lepiej od nas…

 

– Myślałam, że znam, ale to mistrz iluzji, kamuflażu i manipulacji. Wydawało mi się, że znam kogoś, ale to była inna osoba, taka, którą on wykreował specjalnie dla mnie. Abym myślała, że to on. Alex, daj spokój. Po prostu chcę cię mieć przy sobie podczas całej ekspedycji. Będę spokojna jak on zniknie i nigdy się już nie pojawi.

 

– Dobrze.

 

– Chodź…

 

Pociągnęła mnie delikatnie. Wylądowaliśmy na obszernym, ciepłym łóżku. Marika zrzuciła energicznie termiczny ręcznik, a jej smutna fizjognomia przeistoczyła się w pełen błogości wyraz szczęścia i podniecenia.

 

Zapiski Agencji: W tym miejscu nasi technicy nie mogli rozkodować dalszej części neuronowego dziennika. Jest niemal pewne, że zapis nie dokonał się w żaden sposób, a to z uwagi na niezwykłą aktywność emocjonalną obiektu Alex. Nie tracąc czasu i energii należy przejść do kolejnego obrazu zdarzeń.

 

Nie chcąc budzić Mariki udałem się zrelaksowanym krokiem na główny mostek widokowy. Moim głównym celem była po prostu obserwacja niesamowitego widoku. Przelatywaliśmy bowiem obok planety mentalistów. Mostek widokowy był przyciemniony, gdzieniegdzie odbijał się blask niebieskawego światła odbijanego przez planetę. Okno przed, którym stałem było ogromne na kilka pięter i szerokie jakieś czterdzieści metrów. Lecieliśmy tak blisko, że zdawało mi się, że planeta przesuwa się mozolnie pod moimi nogami. W oddali widać było jeden z jej księżyców, a jeszcze dalej majaczyło błękitne, przepiękne słońce. Gdyby nie właściwości szyby z pewnością poczułbym ciepło dolatujących promieni. Obok mnie dyskutowało dwóch badaczy przy cztero metrowych ekranach. Wyświetlały przeróżne analizy, figury, pasma, tunele, spirale i krzywe obliczeń każdego rodzaju. Rozpoznawałem tylko kilka z nich, co i tak nie wchodziło właściwie w skład moich kompetencji i niezbędnej wiedzy.

 

Stałem więc. I patrzyłem z założonymi za sobą rękami. Stałem tak blisko szyby, że całe pole widzenia zajmował widok planety i przestrzeni za nią.

 

– Już się dopytują – usłyszałem za plecami głos Vidiusza.

 

– Kto taki?

 

– Mentaliści wysłali wiadomość, żebyśmy u nich zagościli.

 

– Cwaniaki… – skrzywiłem zacięcie głową. – Nikomu nie przepuszczają?

 

– Cóż – Vidiusz patrzył przymrużonymi oczami w jeden szczególny punkt na potężnej, kolorowej planecie – zapewne nie wiedzą, że nasze pole dysformujące jest aktywne.

 

– Inaczej byłoby już…

 

– … po nas – dokończył. Pamiętasz Alex opowieści Syuone’a? – zapytał łagodnym, ledwie słyszalnym głosem.

 

– Pamiętam. I dalej nie mogę uwierzyć, że ta przepiękna planeta … ehhh Vidiuszu, pozory tak mylą.

 

– Mentaliści – spoglądał tym razem na inny, ogromny, poruszający się nad powierzchnią planety obiekt – są tak potężni, a nie potrafią za bardzo opuścić swojej planety. Wolą podróżować w czyichś głowach. Paradoks…

 

– Przeprowadzano kiedyś teoretyczne badania – przypomniała mi się pewna historia – i wynikało z nich, że mentaliści potrafią w jakiś sposób pokonywać barierę przestrzeni tylko swoimi myślani. Zachowaują się jak cząstki podczas splątana. Praktycznie dla ich postrzegania nie istnieje problem pokonywania przestrzeni, a jednak…

 

– … nie potrafią opuścić własnej planety, chodź mogliby zagrozić całej galaktyce. Jakieś sto lat temu wysłano do nich sondę, która zdołała przesłać jeden niewyraźny obraz z powierzchni planety. Koncepcja ich budowli była… coś niepojętego.

 

– To było zaraz po tym, jak przejęli statek Agencji. Legenda głosi, że statek powrócił do siedziby Agencji z tygodniowym opóźnieniem, ale w środku nikogo nie było.

 

– Legenda – Vidiusz zamknął na chwilę oczy, a później z przestrachem szybko je otworzył. – Żadna to legenda. Ten statek dalej jest pod kwarantanną i jest tak silnie napromieniowany, że nie sposób tego niczym zbadać.

 

Podczas rozmowy oddaliliśmy się od planety mentalistów, ostoi jednej z najpotężniejszych istot w galaktyce, ale uziemionych tak bardzo jak żadne inne społeczeństwo.

 

– Alex, trzeba zastanowić się nad jutrzejszą ekspedycją. Co z Mariką? Chciała, żebyś do niej przyszedł – Vidiusz zaskoczył mnie tą wiedzą.

 

– Pocieszyłem ją, jak tylko umiałem. Śpi.

 

-Wysłałem wam na odbiorniki wiadomość. Spotkamy się czternastej w pracowni Garo. Horus Treck też będzie. Obawiasz się go? – Vidiusz podniósł obie brwi wyczekując mojej odpowiedzi.

 

– Nie mam pojęcia, dlaczego miałbym się go obawiać. To specjalista.

 

– Nie zastanawia cię, dlaczego akurat z nami? Fundacja zgodziła się zbyt łatwo. Zbyt pobłażliwy stał się nasz pracodawca. Jeszcze pamiętam ubiegłe lata, gdzie ciekawscy, a nawet najbardziej zasłużeni płacili majątki, aby z nami gdzieś polecieć. A wcześniej jeszcze seria testów, badań i naszych zastrzeżeń, nie zależnie od pozycji takie kandydata. Świat, chciałoby się rzec, zwariował.

 

Poczułem ukłucie z tyłu głowy. Oglądnąłem się mimowolnie i ujrzałem zbliżającego się do nas Horusa Trecka. Ubrany był tym razem w wojskowy kombinezon, z przewieszonym przez pas sztyletem ogniskowym.

 

– Powitać panów – uśmiechnął się opryskliwie. – Widzę, że podziwiacie świat mentalistów. Cudowna planeta, a jakie widoki! Muszę wam wyznać – zupełnie nie zwracał na nas uwagi, a wypowiadając słowa kierował je gdzieś przed siebie – że jedne z najsmaczniejszych potraw jadłem właśnie na tej planecie.

 

Poczułem wstrząs. Nie byłem pewien czy to, co usłyszałem mogło mieścić się w ramach prawdy. Vidiusz także nie krył zdziwienia, choć starał się tak operować swoimi mięśniami twarzy, aby udać niezaskoczonego.

 

– Rozumiem wasze zdziwienie – Treck zniżył głos, który stał się nieco ochrypły. Nie było już słychać w nim poprzedniego entuzjazmu – ale kto powiedział, że na Mentalosie nie można ostatecznie lądować? Kto powiedział, że trzeba pokonać barierę atmosfery, żeby się tam znaleźć? Hm? – wężowy wzrok przewiercał nasze umysły, a ja czułem, że nie jestem w stanie nic sensownego odpowiedzieć.

 

– A zatem masz więcej tajemnic, niż moglibyśmy sądzić – stoicko odparł Vidiusz. – Może pochwalisz się tym osiągnięciem z naszymi archiwistami. Chętnie wezmę pod uwagę fakt pierwszego znalezienie się istoty ludzkiej na planecie mentalistów.

 

– Na Mentalosie – poprawił go stanowczo Treck, wpatrzony już w kosmos. – Oni mówią na swoją planetę Mentalos. Nauczyli się tego od nas.

 

– Hm?

 

– Nauczyli się nazywać rzeczy po imieniu analizując ludzkie umysły. Nie macie nawet pojęcia, ile nam zawdzięczają. Ale tak czy siak, gdyby nie osłony… już dawno by nas nie było.

 

– Nadal nie rozumiem jak mogłeś się znaleźć na ich planecie. To teoretycznie niemożliwe dla przebywania miejsce.

 

– Tak jak mówiłem – jego głos zdradzał oznaki znudzenia – nie wylądowałem tam dosłownie. Raczej pewna część mnie tak była. Nieuchwytnie. – Do zobaczenia o czternastej u Garo – odwrócił się i poszedł w swoją stronę.

 

Wymieniliśmy z Vidiuszem kilka znaczących spojrzeń, a potem chyba obaj zdaliśmy sobie sprawę, że całe to przedstawienie było celowe. Horus Treck chciał w nas zaszczepić niemal fanatyczną fascynację i ciekawość. Odchodząc w połowie rozmowy chciał wywrzeć w nas przypływ złości z powodu niedokończenia całego wywodu. Byliśmy jednak zbyt inteligentni na takie sztuczki. Horus Treck może i był żywą legendą, ale nie był mistrzem manipulacji.

 

Zebraliśmy się u Garo. Każdy punktualnie, bez szczególnego rozemocjonowania.

 

– Wiem, że będziecie jeszcze czytać raporty przed samą wyprawą – Garo obracał się delikatnie na swoim potężnym fotelu – ale chcę wam powiedzieć słów kilka. Układ potrójny według moich analiz może być nawet układem poczwórnym, choć nie wiem jak określić czwarty składnik. Porozumiewałem się naturalnie z Hektorem i Yuną. Niestety, coś przesłania nam widok. Zbadaliśmy też zmienne promieniowania. Będziecie musieli wszyscy bez wyjątku zażyć laksixol. Żaden ze skafandrów nie wytrzyma tak ogromnych zmian elektromagnetycznych w tak silnym polu promieniowania przenikliwego. Nie jestem do końca rozeznany w kwestii biochemii, a Marika – spojrzał na nią z wyrzutem – nie dostarczyła mi wczoraj swojej analizy.

 

– Tam nie ma żadnego życia – odparła lekceważąco.

 

– Nie o życie tylko się rozchodzi. Mamy jeszcze całe zestawy kwasowe, wydzieliny planetarne i atmosferyczne.

 

– Sonda wróciły ze skoku w nadprzestrzeń z niekompletnymi danymi. Wybacz Garo, ale niewiele można zrobić będąc tak daleko od obiektu – tłumaczyła w obronie swej przyjaciółki Yuna. – Ja sama nie jestem do końca pewna i nie mogę sobie nawet wyobrazić jak działa ten układ i jak porusza się w nim nasz cel, nasza planeta. W dodatku diagramy pól elektromagnetyki planetarnej wyglądają na – zrobiła krótką przerwę, a oczami wodziła po suficie, chcąc znaleźć odpowiednie słowo – szalone!

 

– Czy ktoś zbadał pola anomaliczne? – zapytał poważny Horus Treck. – Niewątpliwie w takim układzie muszą występować anomalie. To znaczy, anomalie z naszego punktu widzenia, natomiast z punktu widzenia układu jest to normalny stan rzeczy.

 

– Ciężko spośród tego chaosu danych wyciągnąć pojedyncze poprawne wnioski, a cóż dopiero mówić o anomaliach.

 

– Jaki jest twój cel? – Marika skierowała pytanie do zamyślonego Trecka. – Co chcesz tutaj osiągnąć? Wiedz, że przebywasz z najwybitniejszymi specjalistami. To nie są dzieci. Nie wszystko wyczytasz z ich umysłów.

 

– Myślę Mariko, że panikujesz. Szanuję wasz zespół, ale każdy z nas ma inne doświadczenie i wiedzę. Jaki jest mój cel? Podobny do waszego kapitana, z tym że mnie nie interesują arcyrzadkie kryształy. Fakt zbadania zachowania planety jest wystarczająco pociągający. Dziwisz mi się, że chcę tam lecieć i przemierzyłem pół galaktyki, aby się z wami spotkać, a sami ślinicie się skrycie na samą myśl o ujrzeniu tego zjawiska.

 

– Prawda – podsumował Vidiusz. – Ale jesteś zbyt pewny siebie.

 

– Jako wasz kapitan muszę taki być.

 

– Jesteś także zbyt dziecinny w swojej niepohamowanej mentalności. Czego dowód dałeś dzisiaj na mostku widokowym. Twoja prowokacja spaliła na panewce w momencie, kiedy odszedłeś – Vidiusz wpatrywał się w Horusa przez przezroczyste okulary. Godnym naśladowania okazał się wtenczas jego spokój i opanowanie.

 

– Prowokacja udała się, bo w nią uwierzyliście. To było aktorstwo, scenka, którą odegrałem, a udało mi się was tak zaciekawić, że mało nie wydrapaliście mi oczu swoim wzrokiem. Jestem Horus Treck, mam sto dwanaście lat i niejedna planeta złożyła mi pokłon. Nie myśl sobie, że tamto zachowanie to ja. Pomyśl natomiast sobie teraz, jak przydatna bywa zmienna osobowość i pełne w niej zaangażowanie – Horus Treck odwrócił się i wyszedł niczym kosmiczne bóstwo, które z nudów bawi się ludźmi.

 

Zdałem sobie sprawę, że jednak jest mistrzem manipulacji. A my przez swoją ignorancję śmieliśmy uznać go za gorszego.

 

Kolejny skok w nadprzestrzeni i byliśmy niemal u celu. Niemal, bo tylko kilka godzin dzieliło nas od potrójnego układu. Uzupełniliśmy wszystkie płyny i wstrzyknięto nam potężne dawki witamin. Medykariusze byli jak zwykle drobiazgowi w swojej pracy. Nie przepuszczali nawet jednej niepewnej źrenicy, niespokojnego rytmu serca czy nierównego oddechu. Przy tak niebezpiecznej wyprawie o tak silnych zewnętrznych czynnikach wszystko ma znaczenie.

 

Najważniejsza aparatura mieściła się w walizkach, których było tyle, że każdy brał akurat po jednej do każdej ręki. Gdyby ktoś miał jakieś wątpliwości co do naszych kombinezonów, to muszę pospieszyć z wyjaśnieniem. To istne dzieła sztuki. Misternie, ręcznie, z niewyobrażalną precyzją złożone i dopasowane do każdego pojedynczego ciała. Druga skóra, tak mawiali technicy Agencji, którzy w wielkiej tajemnicy konstruowali swoje produkty. Aby dać wam nieco większego wyobrażenia na temat naszych skafandrów, wyobraźcie sobie, że nie są to wielkie tuby, w których nasi przodkowie ledwo się poruszali. Kombinezony były cienkie, a wyglądaliśmy w nich raczej jak bardzo dobrze zbudowani ludzie. Cała powłoka była chropowata, granitowego, matowego koloru. Hełm był niewielki, dopasowany do głowy z jednym czerwonym i szerokim panoramicznym szkłem wizyjnym. Szkło z kolei było naszym radarem, monitorem oraz komputerem skafandrowym.

 

Jedynie Horus Treck wyróżniał się z naszej grupy swoim własnym, wysłużonym kombinezonem. Jego model był z pewnością starszy, ale wcale nie gorszy. Srebrna, acz także matowa powłoka, nosiła na sobie ślady używalności. Nie tylko eksploracyjnej, ale i bojowej. W gruncie rzeczy nasze skafandry były tak wytrzymałe, że spokojnie mogły służyć za wyposażenie wojskowe.

 

Nie wypada tak wszystkie wychwalać, ale prawda wyglądała tak, że w hangarze gigantrona konserwowany był nasz statek ekspedycyjny. On też, wierzcie mi, nie był zwykłym statkiem pokroju transportowców, handlarzy, czy zwykłych myśliwców. Nasza V-ka nie była szybka, ale nie najszybsza. Kosztem największej szybkości zamontowano w niej potężne układy pól ochronnych. Ostatecznie i teoretycznie nawet w niewielkiej odległości (mam na myśli setki tysięcy kilometrów) od wybuchu planety nasza V-ka powinna przetrwać. Wszystko to dzięki wspomnianym polom siłowym oraz powłoce kadłuba z czerwonych kryształów, na którym tak zależało Agencji. Dwa milimetry grubości na całym kilku osobowym statku to koszt rzędu trzech miliardów archontów. Suma gigantyczna, jeśli znacie tę walutę.

 

Na pokład V-ki weszliśmy w atmosferze mętnego skupienia i punktowego napięcia. Jedynie Vidiusz starał się zachować pozory spokoju, ale i jego oczy zdradzały wielki niepokój. Co ciekawe, także nasza kosmiczna legenda wchodziła na pokład ze spuszczoną głową.

 

Zajęliśmy miejsca, tym razem musiałem ustąpić Treckowi na miejscu kapitana. Mimo nowego otoczenia doskonale orientował się w pobliskiej aparaturze, a wszystkie ruchy wykonywał, jakby od dawna były wyćwiczone. Przez radio usłyszeliśmy głos operatora hangaru, który skierował nas w stronę powłoki próżniowej, oddzielającej niewidzialną warstwą kosmos od wnętrza gigantrona.

 

Usłyszeliśmy dobrze nam znane „zezwolenie na opuszczenie gigantrona” i wyskoczyliśmy z lekkim szarpnięciem w przestrzeń. Horuc Treck bez słowa przejął od razu stery i skierował się w stronę dwóch niewielkich gwiazd, położonych w niemożliwie bliskiej między sobą odległości.

 

Mimo wszystko czuliśmy się jak u siebie i każdy zajął się swoimi sprawami. Czym można się w takiej chwili zająć? Ano na przykład przeczytaniem kolejnym raportów satelitów, wczoraj powracających ze skoków w nadprzestrzeń. Te ostatnie dostarczyły wiedzy niesłychanej. Oto bowiem, z czym zgodziła się Yuna i Hektor. Cały układ zdawał się poruszać w przestrzeni z niesamowitą prędkością. Podróżował wręcz po całej galaktyce i chyba tylko dzięki szczęściu nie wpadła większe planety. Yuna stwierdziła nawet, że cały układ mógłby natrafić na inną planetę o wielokrotnie większej masie, a co za tym idzie, przyciąganiu, a mimo wszystko nie zostałby wciągnięty. Dlaczego? Stwierdziła, że pola grawitacyjne i elektromagnetyczne załamują czasoprzestrzeń. Hektor, choć zawsze ostrożnie podchodził do kwestii łamiących się czasoprzestrzeni, musiał przyznać jej rację. W zasadzie w tej chwili nie było innego wytłumaczenia.

 

Chciało mi się śmiać. Zwykle podczas lotu do badanego obiektu (obiektem było wszystko, co badaliśmy) gwarzyliśmy, opowiadaliśmy kawały, spaliśmy, albo graliśmy w magneciki. Teraz – cisza. Grobowa.

 

– Yuna, co u twojego braciszka? – zagadałem, aby przeciąć delikatnym ostrzem cieniutką warstwę ciszy.

 

– Co? – zapytała jak wyrwana ze snu. – U Aldonisa? Ah, dobrze chyba. Leń. Nie chce mu się uczyć.

 

– W jego wieku to chyba normalne.

 

– No nie wiem – nie mogłem zobaczyć jej twarzy ukrytej w hełmie. Nie mogłem przez to odczytać żadnych emocji.

 

– Alex, daj spokój. Nie staraj się nas rozweselić – Marika popatrzyła na mnie z rękami założonymi na piersi. – Horus Treck jest tutaj nowotworem, który coraz mocniej się zagnieżdża.

 

– Czy o czymś nie wiemy w kwestii waszych niesnasek z kapitanem Treckiem? – zapytał zupełnie zdziwiony Syuone?

 

– Śmiał się kiedyś nazywać moim narzeczonym. A ledwo nazwałabym to romansem.

 

– Śmiem twierdzić – wtrącił poważnie Treck, wpatrzony w przestrzeń przed sobą – że przyjęłaś moje oświadczyny.

 

– Idź w cholerę… mam im powiedzieć?

 

– Mów.

 

Marika wyskoczyła z siedzenia, a jej ciało zdradzało, że chce coś z siebie wyrzucić. Ale podobnie jak dwa dni wcześniej na spotkaniu zaniemówiła, jąknęła się i z wielką złością usiadła ponownie.

 

– Widzę, że masz z tym trudności? – zapytał cicho Treck.

 

– Gdybyś… tylko… nie … – Marika ledwie wypowiadała słowa. Zdawało się, że z ogromnym trudem przystępuje do złożenia jednego zdania.

 

– Radzę wszystkim skupić się na misji. Przed nami coraz większy układ potrójny. Zapraszam do wstępnej obserwacji. Na waszych panelach…

 

– Tak, wiemy – przerwał zirytowany Hektor. – To nasz statek. Wiemy, jak korzystać z paneli obserwacyjnych.

 

– Marika? – zapytał ją najciszej jak mogłem. – Co się stało?

 

– Alex, ten koszmar musi się skończyć. Treck musi jak najszybciej nas opuścić.

 

– Dlaczego? O co chodzi?

 

– On mnie blokuje?

 

– Słucham?

 

– Sam widziałeś….

 

– No tak, ale nie rozumiem jak. Dlaczego? Co się dzieje? Dlaczego przy nim jesteś tak spięta i nie możesz się wypowiedzieć?

 

– On… znów… to… robi…

 

Nie mogłem kontynuować rozmowy. Wszyscy wstali z siedzeń, odsunęli panele i podeszli do przedniej szyby. Widok zapierał dech. Dwie gwiazdy. Jedna znacznie większa od drugiej, ale mimo wszystko malutka jak na gwiazdę. Migały jak dwa światła niebieskim i grejpfrutowym kolorem.

 

Nie przystawało się tak nam, zawodowcom przecież, zachowywać. Jak dzieci. Cóż, nawet Syuone nie opanował się i kręcił głową pogwizdując pod płytką hełmu. Odległość nie była już tak ogromna, wszak zbliżaliśmy się z prędkością blisko dwustu dziesięciu tysięcy kilometrów na godzinę, ale ruch planet był po prostu widoczny! Jak ogromne siły musiały działać w tym układzie? Gołym okiem zauważaliśmy jak obydwie gwiazdy delikatnie poruszają się, a między nimi krąży mniejsza planeta, nasz cel.

 

Nie poruszały się wprawdzie tak szybko, aby zauważyć, że planeta krąży między gwiazdami w niezwykle wymyślny, ale regularny sposób. Tę wiedzę potwierdzały nam sondy, ich filmy i zdjęcia w wysokiej rozdzielczości.

 

Planety stawały się coraz większe, coraz jaśniejsze światło i ciepło biło od samych gwiazd. Weszliśmy w atmosferę naszego celu, planety posiadającej według analiz swoją atmosferę. Uderzyły w nas z całą siłą wstrząsy i rozbłyski. Nacierały gęste chmury, najpierw ciemno brązowe, a następnie coraz jaśniejsze, niemal pomarańczowe. Statek opierał się gwałtownym zmianom ciśnienia i temperatury, a my sami dobitnie odczuwaliśmy każdy wstrząs, szarpiący całym ciałem i gdyby nie pasy, z pewnością po wylądowaniu wyglądalibyśmy niczym mielone mięso.

 

Po wejściu w niższe części atmosfery Horus Treck zaczął kierować statkiem łagodnie i płynnie. Sunęliśmy wysoko nad powierzchnią przedziwnego krajobrazu, poprzecinanego licznymi srebrnymi jeziorami i świetlistymi rzekami. Pod nami ciągnęły się lasy wysokich na kilkadziesiąt metrów drzew. Między nimi lawirowała gdzieniegdzie niebieska mgła. Wciąż lecieliśmy z prędkością ponad czterystu kilometrów na godzinę, ale Horus Treck cały czas zniżał wysokość. Minęliśmy kilka dziwnych wybrzuszeń, niby idealnie kopułowatych skalistych bąbli, zachodzących na siebie.

 

– Przygotujcie się, wylądujemy na tym leśnym przerzedzeniu – zabrzmiał przez radio głos Trecka.

 

Statek delikatnie osiadł na niezwykle twardym, niemal metalicznym w odczuciu podłożu. Wyszliśmy powoli, na razie bez sprzętu, aby rozglądnąć się po otoczeniu. Yuna wysłała kilkanaście dronów, aby przeczesały najbliższe rejony i zbudowały trójwymiarową mapę. W tym momencie laik mógłby pomyśleć, że skoro wylądowaliśmy w środku ogromnego, wysokiego lasu, to planety posiada tlen lub inne substancje umożliwiające oddychanie. Na naszej planecie po zdjęciu hełmu do układu oddechowe dostałyby się kwasy miazgowe, które powodują natychmiastowe pękanie naczyń krwionośnych.

 

Na szkiełkach naszych hełmów pojawiły się malutkie kropelki. Marika na swoim ręcznym skanerze sprawdziła wilgotność powietrza – dokładnie dziewięćdziesiąt dwa procent. Widoczne dookoła drzewa nie stanowiły z poziomu ziemi gęstego lasu. Co kilkanaście metrów pięło się w górę potężne, gargantuicznie powykręcane, szare drzewisko i dopiero na samym szczycie wystawało z niego kilka palmowatych płacht o romboidalnych kształtach.

 

Poczuliśmy nagle ogromną zmianę grawitacji. Była na tyle potężna, że automatycznie przykucnęliśmy, a cała szaro matowa, nazwijmy to, roślinność także pochyliła się ku ziemi, wydając przy tym odgłosy trzasków, chrupania, pękania i niepokojącego rozciągania. Ogromne drzewne kolosy, które wydawały się twarde niczym skały, skurczyły się do kilkunastu metrów.

 

– To wynik krążenia pomiędzy dwoma słońcami – zareagował Hektor. – Ta strona planety musiała znaleźć się teraz bliżej większego słońca.

 

– Doprawdy zastanawiam się jak to wszystko trzyma się jeszcze kupy! – wypowiedział gdzieś przed siebie geolog Syuone. – Istna niemożliwość. Na całą wszechrzecz, nigdy bym nie uwierzył, że to jest możliwe z punktu widzenia nauki.

 

– Podejrzewam – dopowiedział momentalnie Horus Treck – że przez następne godziny nauka będzie w wielu przypadkach bez silna. Nie we wszystkich, ale w wielu.

 

– Miałeś już z czymś takim – Syuone przeciągnął ręką po krajobrazie – do czynienia?

 

– Nie. Widziałem za to już planety, które w całości składały się z luster, odbijających ciebie oraz wiele innych… dziwnych projekcji. Po zniszczenie tysięcy takich luster okazywało się, że na całej planecie istnieje tylko jeden nie lustrzany obiekt i to on jest źródłem odrastania wszystkiego dookoła. Tak. Tamta planeta była co najmniej niemożliwa do uwierzenia.

 

– Skupmy się na teraz i tutaj – zaoponował Vidiusz. Ile potrwa zwiększone pole grawitacyjne?

 

– Jeśli sony wykonały dobre obliczenia, to około dwie godziny. Ale to tylko w tej fazie obrotu planetarnego. Za kilka godzin, kiedy planeta zmieni trajektorię oblotu słońc, większa grawitacja może trwać tylko kilka minut.

 

– Aktywujcie funkcję wspomagania egzoszkieletowego.

 

Żałuję, ale teraz dopiero mogę wspomnieć, że nasze kombinezony to także egzoszkielety, dzięki którym jesteśmy w stanie przetrzymywać ogromne przeciążenia i podnosić niewyobrażalne dla człowieka ciężary.

 

Przygniatająca siła ulotniła się, a nasze ciała na powrót stały się lekkie. Horus Treck zarządził, abyśmy udali się głębiej między żelazne sekwoje. Podpięliśmy metalowe walizki ze sprzętem pod drony pomocnicze, a te szybowały za nami leniwym lotem. Zmiany grawitacyjne były znacznie szybsze, niż sugerował Hektor. Już po dwudziestu minutach na naszych ekranach wizyjnych pojawiły się pierwsze spadki przyciągania. Kiedy zaś przykucnąłem przy jednym z bulwiastych odnóży sekwoi, zobaczyłem jak powoli powiększa się. Tytaniczne drzewo nie miało kory, a raczej pobrużdżoną kamienną powłokę, którą zaczęła się teraz rozciągać. Wraz ze spadkiem ciążenia wszystko dookoła zapragnęło znów wspiąć się jak najwyżej. Wszystko zdawało się być elastyczne i giętkie, niczym lekko utwardzona modelina.

 

– Zastanawiające jest to – zaobserwował Syuone – że nawet gleba wyraźnie reaguje na zmiany. Spójrzcie jak mięknie z każdym krokiem. – Naukowiec przykucnął i przywołał drona. Z walizki wyjął malutki przyrząd do pobierania próbek. Jednak po kilku próbach wbicia w ziemię przyrządu Syuone poddał się. Znów sięgnął do walizki, tym razem wyciągając mobilny laser. Wyciął w twardym podłożu malutki fragment i wsadził go do próbówki.

 

– Komputer pokładowy – rzekł w stronę drona, który połączony był z naszym wahadłowcem – proszę o zanalizowanie próbki numer jeden.

 

Ruszyliśmy dalej.

 

W pewnym momencie Yuna zatrzymała nas szybkim gestem dłoni. Spojrzała na wyświetlacz przytwierdzony do jej nadgarstka i pokręciła głową.

 

– Yuna? Mów.

 

– Jeszcze kilka metrów temu pole elektromagnetyczne było w miarę stabilne, choć z tak silnymi skrajnymi wahaniami, że nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego. Teraz natomiast między jednym krokiem znajduje się jakaś niewidzialna bariera, gdzie natężenie pola wzrasta osiemnastokrotnie.

 

– Nasze kombinezony to wytrzymają?

 

– Oczywiście, że tak, ale nie wiem czy drony sobie poradzą.

 

– Yuna, zasugeruj coś prędko – wtrącił Treck. – Nie możemy stać zbyt długo w jednym miejscu.

 

– Zaraz! – jej głos podniósł się nieznacznie. – Spada. Pole opada. Szybko! Idziemy.

 

W taki właśnie sposób poruszaliśmy się do miejsca, które okazało się… naturalną granicą. Dotarliśmy do skraju kamiennego lasu, jak zdążył nazwać ten areał geolog Syuone. Linia lasu była dosłownie linią, uciętą jak laserem, od linijki, nie załamując się w żadną stronę na przestrzeni wielu kilometrów. Przed nami rozciągał się ponury step. Liczne pagórku, haczykowate masywne zadziory, zagłębienia i wybrzuszenia terenu. W tym momencie na niebie widzieliśmy dwa słońca, jedno po lewej, wystające nieco ponad horyzont. Drugie znajdowało się przed nami znacznie wyżej. I kiedy obydwa słońca wydostały się zza chmur step został oświetlony niezwykłą grą świateł. Zmieszana czerwonawa poświata łączyła się z pięknym błękitem, a opadając na nieznane nam podłoże tworzyło wielobarwną mozaikę. Krajobraz skrzył się niczym jeden wielki abstrakcyjny obraz.

 

Vidiusz przywołał do siebie drona i szybko wyjął z niego przyrządy pomiarowe oraz statywy. Ustawił prędko pochłaniacze światła w kilku różnych kierunkach i zaczął coś wystukiwać na klawiaturze.

 

– Idźcie dalej. Dogonię was. Nie wiem jak długo potrwa to zjawisko, ale nie chciałbym przegapić choćby sekundy.

 

Na niebie trwał spektakl dwóch gwiezdnych świateł, ale nie byłoby to możliwe, jak podkreślił Vidiusz, gdyby nie specyficzna atmosfera i zawartość chemiczna chmur. Marika tylko potwierdzała jego przypuszczenia.

 

– Dobrze – spoglądnął na niego Horus Treck – ale wyślij nam najpierw swoje współrzędne. W razie czego łatwiej się odnajdziemy.

 

Vidiusz wykonał polecenie bez słów i powrócił do regulacji aparatury pochłaniającej. Jako badacz widm światowych miał teraz pełne pole do popisu, a powstały na tej podstawie raport mógł się znaleźć nawet w Bibliotece Agencji. Powrócił do nas jeden z wysłanych dronów zwiadowczych.

 

– W promieniu dwóch kilometrów znajdują się liczne zbiorniki płynnej materii. Struktura pozwala na oszacowanie, że są to jeziora oraz rzeki według klasycznej nomenklatury – wydukał mechanicznie dron.

 

Pośród światłocieni, migocących barw oraz kolorowych pejzaży najbliższego otoczenia ruszyliśmy w stronę nierównego stepu.

 

 

 

Koniec Części I.

Koniec

Komentarze

Uwaga do autora: zacząłeś bardzo złym zdaniem, zniechęcającym do czytania tak bardzo, że komentuję je tutaj. Nie możesz mi mówić na wstępie, że dajesz mi opowiadanie, które nie jest przygotowane do pokazania (przed korektą). Jeżeli sam piszesz, że nie chciało Ci się go sprawdzić przed publikacją, ja zaczynam się zastanawiać, czy chce mi się to czytać. Masz minus na wstępie. Podejście jest bardzo ważne. Przeczytam i mam nadzieję, że poczatek okaże się zwykłą kokieterią, bo jestem zła :(

Przynoszę radość :)

Na początek podpisuję się pod zdaniem Anet. Faktem jest, że podczas pobieżnego przeglądania tekstu nie trafiłem na jakieś rażące błędy, ale to nie odmienia pierwszego wrażenia na lepsze.

Do Anet: Oczywiście rozumiem, ale kieruję się po prostu uczciwością. Sprawa druga to jest, to co mi się nie podoba w Twoim komentarzu, bo zarzucasz mi "że mi się nie chciało go sprawdzić", a nigdzie tego nie zaznaczyłem i nie to było powodem korekty. Także "kokieteria" jest tutaj całkowicie nietrafioną uwagą. Jeśli jesteś zła, to mam nadzieję, że końcówka opowiadania zachęci Cię do przeczytania drugiej części ;-) Na prawdę zależy mi na ocenie historii, która – z uwagą czy bez – nadal jest taka sama.

Suworowc – gdyby Ci się chciało, zrobiłbyś korektę ;) Wolałabym zamiast uczciwości dostać tekst dopracowany, wypieszczony. Nie chcę Ci robić przykrości, ogólnie jestem życzliwie nastawiona do młodych twórców (i do starych też!), ale forma naprawdę ma znaczenie.  Historia – dla mnie nieco naiwna. Nie podoba mi się brak reakcji reszty zespołu na działania nowego kapitana – ewidentnie robi krzywdę jednej z nich (kobieta mówi o tym wprost), nie chce, żeby się o czymś (niefajnym, pewnie złym) dowiedzieli, a oni pozwalają się mu zabrać na obcą planetę? Na pewno można tak sobie po niej spokojnie chodzić, skoro tak bardzo się zmienia – ciągle i nie do przewidzenia? Sam pomysł zmiennej planety fajny, ciekawa jestem, co z nią zrobisz ;)

Przynoszę radość :)

Przykro mi Autorze, ale przeczytawszy jedną czwartą Twojego opowiadania przerywałam lekturę, albowiem zmęczyły mnie błędy. Niektóre wypisałam. Na więcej na razie nie licz.

Bardzo źle czyta się tekst, który zawiera tak wiele usterek i niedoskonałości. Nie umiem skupić się na treści, kiedy co krok potykam się o różne wyboje, gdyż Autor nie zadbał o korektę.

 

„…przebijałą się głębia wszechświata”. – Literówka.

 

„Miejsca niegościnnego, miejsca, gdzie życie musi wykazać sięniezwykłymi zdolnościami”. – Wolałabym: Miejsca niegościnnego, miejsca, w którym życie musi wykazać się niezwykłymi zdolnościami.

 

Pachniała mieszanką aromatycznych kryształów z planety Flove, słynącej na cały układ ze swoich perfum, aromatówpachnideł”. – Powtórzenia.

Proponuję: Pachniała subtelną/ delikatną/ przyjemną mieszanką kryształów z planety Flove, słynącej na cały układ ze swoich perfum, aromatów i wonności.

 

„Zapach był zresztą jednym z kilku powodów, dlaczego zawsze siadałem obok Mariki”.Zapach był zresztą jednym z kilku powodów, dla którego zawsze siadałem obok Mariki.

 

„W fotelach ustawionych w pół okrąg zasiadły…”W fotelach ustawionych w półokrąg zasiadły… 

 

„…kolejne osoby decyzyjne naszego gigantrona”. – Czy o osobie można powiedzieć, że jest decyzyjna?

 

„Przez miano przyjaciółki mam na myśli naprawdę bliską znajomość”. – Wolałabym: Mówiąc przyjaciółka, mam na myśli naprawdę bliską znajomość. Lub: Pod mianem przyjaciółki, rozumiem naprawdę bliską znajomość.

 

„Z ważniejszych osób, z którymi ja sam najczęśćiej wychodziłem na misje mogę jeszcze podać Hektora, będącego najważniejszym astrofizykiem…” – Powtórzenie. Literówka.

 

„…wszystko, z czym pracowaliśmy przez ostatni rok”. – …wszystko, nad czym pracowaliśmy przez ostatni rok.

 

„Najpierw pytani”. – Pewnie miało być: Najpierw pytania.

 

„Vesuvio popatrzył po kolei na każdego z obecnych. Każdy pod nosem odpowiedział…” – Powtórzenie.

 

Skurcza się i rozkurcza kilka razy dziennie”. – Wolałabym: Kurczy się i rozkurcza kilka razy dziennie.

 

„Jeśli te zmienne są tak ogromne – głos zabrał geolog ożywiony Syuone…” – Czy on wcześniej był nieżywy? ;-)

 

„Androidy mogły by sobie nie poradzić…”Androidy mogłyby sobie nie poradzić

 

„Ale o co tyle kłopoty…” – Literówka.

 

„Nie wiem jak Ty, ale ja zdaję sobie sprawę…” – Zaimki piszemy wielka literą, kiedy wracamy się do kogoś listownie.

 

„…wzburzyła się Yuna piskliwym, delikatnym głosem…” – W jaki sposób Yuna wzburzała się głosem? ;-)

 

„Przewidziałem niemal dokładnie takie zachowania pośród was…” – Wolałabym: Niemal dokładnie przewidziałem wasze reakcje/ zachowanie

 

„…pośród was, dlatego poleci z wami ktoś jeszcze. Ktoś, kto ma na tyle doświadczenia i autorytetu, że powinien was przekonać do podjęcia się eksploracji. Notabene, przypominam wam, że jesteście specjalistami od eksploracji, a nie obserwacji planety z bezpiecznej odległości. Agencja wypłaca wam tak duże sumy…” – Nadmiar zaimków.

 

„Przedstawiam wam waszego kapitana tej wyprawy”. – Chyba wystarczy: Przedstawiam wam  kapitana tej wyprawy.

 

„Zamiast odpowiedzi zapanowała cisza i wyczekiwania”. – Literówka.

 

„Jedno oko nieco przymrużone, a na głowie wysłużona łysina”. – Po czym poznać, że łysina jest wysłużona? ;-)

 

„Twarz pozbawiona emocji, choć oczy zdradzały, że to człowiek z tętniącymi emocjami”. – Skoro cały człowiek tętnił emocjami, twarz już chyba nie musiała. ;-)

 

„Cisza – kapitan Vesuvio tylko szepnął, ale w cała sala zamilkła”. – Literówka.

 

„Horus Treck, jak wiecie, to jedna z niewielu osób które miały styczność z nietypowymi zjawiskami galaktycznymi. Ad personam! I miejsce to na uwadze!” – Co Autor miał nadzieję powiedzieć w tym fragmencie?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo sobie cenię wszelkie uwagi, która na pewno poprawię, niemniej jednak zależy mi na ocenie historii. Ktoś zaznaczył powyżej coś, co jest dla mnie całkowitym bezsensem w krytyce fantastyki czy sci-fi. Otóż wielce czcigodni komentatorzy potrafią pisać, że pewnie nie dałoby się chodzić po takiej planecie itp. itd., tak jakbym miał to sprowadzić do chodzenia po trawniku. Jakoś przy Solarisie nikt się nie czepiał, że to niemożliwe wylądować na takiej planecie…. pomijając już takie cykle jak Fundacja itp. gdzie ktoś z powyżej komentując mógłby powiedzieć "przecież to niemożliwe pokonać 10 tysięcy parseków w godzinę"…. ludzie "dejcie" spokój z szukaniem realizmu w czymś, co ma być nierealistyczną logiką. Na tym polega sci-fi i fantastyka, że wykracza się poza pewne ramy. Nie znacie Państwo kontynuacji, która wiele wyjaśnia. Po raz kolejny (a założyłem tu przez lata wiele kont dla obserwacji psychologicznej) pojawia się typowa arogancja i pycha w stylu "ale szanuję młodych autorów", tak jakby nowy wpis był dziełem pięciolatka – niezależnie od formy. Proszę o trochę pokory i zejścia z piedestału zajebistości – z całym szacunkiem dla korekt i merytorycznych uwag, za które dziękuję.

A najciekawsze, że w loży NF trafiają się osoby, które nie napisały ani jednego opowiadania.

Myślę, że stoi za tym całkiem rozsądne założenie, że nie trzeba samemu lubić pisać, żeby czytać dużo i znać się na literaturze. 

Jakoś przy Solarisie nikt się nie czepiał, że to niemożliwe wylądować na takiej planecie….   ---> jak dawno czytałeś "Solaris"?   […]  ludzie "dejcie" spokój z szukaniem realizmu w czymś, co ma być nierealistyczną logiką.   ---> poproszę o definicję nierealistycznej logiki.   Po raz kolejny (a założyłem tu przez lata wiele kont dla obserwacji psychologicznej) pojawia się typowa arogancja i pycha […]. Proszę o trochę pokory i zejścia z piedestału zajebistości[…].  ---> bardzo szkoda, że przez lata multikontowania w celu obserwacji psychologicznej (cokolwiek to znaczy) nie poświęciłeś uwagi tekstom i komentarzom do nich. Wnioski zapewne wpłynęlyby na Twoje spojrzenie na komentujących.    Bez pokory, ale i nie z piedestału – z pozdrowieniami, oczywiście – AdamKB

Chciałabym dowiedzieć się od wieloletniego obserwatora psychologicznego, obecnie posługującego się nickiem suworowc, dlaczego twierdzi: „A najciekawsze, że w loży NF trafiają się osoby, które nie napisały ani jednego opowiadania”.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Taa… też uważam, że regulatorzy (bez wytykania palcami, ofkoz) powinna wreszcie coś napisać, żebyśmy wszyscy mogli zemścić się za wszystkie doznane od niej poniżenia. Najprawdopodobniej po prostu się boi. Mam rację, suworowcu? Pytam Cię jako eksperta, na pewno już ten przypadek rozpracowałeś. Serdecznie Cię pozdrawiam, bracie.

Tintinie, specjalnie dla Ciebie: Coś!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pięknie napisane, regulatorzy. I z dedykacją, ho ho! Wreszcie Loża zbliżyła się do ideału, czyli wielo-ciała pozbawionego niepiszących a ujadających szkodników. Naprawdę mam nadzieję, że byłaś ostatnia. No bo co w końcu, kurczę blade!

Uwagi od autora: tekst jeszcze przed korektą.

Przyznam, że wolałbym zapoznać się z tekstem po korekcie. Ja rozumiem, że i tak mogą się trafić jakieś błędy, ale z drugiej strony na półce czeka tyle ciekawych książek. Już poprawionych…

I po co to było?

Nowa Fantastyka