- Opowiadanie: TyraelX - !!! PRZE MAGICZNE przygody MEGA WSZECHMOCNEGO Ronana !!!

!!! PRZE MAGICZNE przygody MEGA WSZECHMOCNEGO Ronana !!!

Wrzucam ten kekst, bo jest bardzo dobry i mi się bardzo fajnie podoba. Mojemu klozecie z ławki też, więc musi być dobry. Poprawiać nie musicie, bo kolega już nie znalazł rzadkich błędów, więc kupa zabawy sczytania jedynie pozostaje. Jeśli jedynak znajdziecie jakieś błędniki (tak nazywam małe nie istotne błędy) – to zaznaczy, że A albo się mylicie, albo B patrz punkt numer jeden. Czyli się myślicie – jak by się ktoś znaczenia mojej podnośni nie domyślił, cha cha, cha cha (to był dogłębny śmiech!). Krytyka konstrukcyjna wchodzi w grę, pod warunkiem, że będzie optymalna i pozytronowa. Zawróćcie też waszą wagę, że imienia bohaterów są zakodowane – puszczę się i wykonam skok w bok wam i powiem wam, że one te imienia coś znaczą… Ale więcej to się sami pomyślcie.

 

Piszczę wiec dużo optymistycznych i pozytywistycznych komentów – pomożecie im wtedy w zostaniu „Best selerem”, czyli takim bardzo znanym autorem , a gdy już moja epicka powieść będzie znańsza od „Władcy hobbistów” Talkiena Rowlinga, to postawię wam piwo jedno na spółkę. Taki żarcik, wiecie – piwo to wy mi postawicie, gdy będziecie chcecie się ze mną spotkać i dostać mój aerograf na podkładce lub obiciu książki.

 

 

 

 

 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

!!! PRZE MAGICZNE przygody MEGA WSZECHMOCNEGO Ronana !!!

 

 

WSTRĘT

 

 

 

 

Wędrowycz Onan znany był na cały świat od a do z, bo od urodzenia samotnie żeglował przez góry i doliny, odwiedził dna wszystkich nieodkrytych mórz a nawet i szczyty. Zwiedził nie jedną żyzną pustynię, bujnie porośniętą roślinnością, florą i fauną, a także wszystkie przeludnione pustkowia i przepaści. Znali go wszyscy – nawet ci, którzy go nie widzieli, ani nawet nigdy o nim nie słyszeli. TAK bardzo był znany. Znał się też na wszystkich i ze wszystkimi – bo był alfą i romeą. W wędrówkach podczas swych podróży odwiedził wiele dzikich krajów, m.in. takich jak: 1. Dziki Zachód (szukał też 2. Dzikiego Wschodu, ale tam jeszcze nie doszedł), 3. Orient (gdzie został zorientowany inaczej – od tego czasu kazał nazywać się Anan) i 4. wiele, 5. wiele, 666. WIELE innych. A było to tak…

 

 

 

pOCZĄTEK

 

 

 

Pewnego razu Onan przemierzał niespiesznie przez mauretański rynek szybkim kroczem. Lubił pić gęsty, czarny jak jego miecz, nabój z czarnego prochu. Zakrzyknął tędy więc do dziobatego na twarzy (i nie tylko) na ulicy tubylcy, który był Maurem:

 

– Małżu! Czy to ty sprzedajesz się wszystkim wasz czarny i gęsty, jak mój miecz, nabój do picia który przezywa się kafka?

 

– Tak, wielki wojowniku, to ja mam i sprzedaję ten napój do bicia! Moja firma świat czy też inne zasługi: „Imputowanie, ekstrahowanie, drobne kradzieże”, do usług Panie.

 

– Wlej mi więc, bo chcę się nabić. Tu i teraz. W butelkę!

 

Jak mu kazał, tak mu zrobił. Więc mu wlał. Lał i lał, aż spuchło Onanowi to i nawet owo, bo sprzedawca Kafki przeleciał przez górny wierzchołek butelki i popa żona została prawica dłoni Onana. A było to straszne przewinięcie, bo Onan lubił swoją prawą dłoń bardziej od swej żony ze swego nieprawego złoża.

 

Gdy ludzie skompresowani na rynku to ujrzeli, zamilkli i nastąpiła wielka konstelacja i zaciążyła cisza. Wszyscy co do ostatniego szylinga myśleli. Co się teraz stanie i komu stanie? Ktoś wykrzyknął do sprzedawcy Kafki:

 

– Co robisz, kafkoróbco?! Chcesz iść pod swąd, mieć procesję i iść do niewoli?

 

Tłum zaczął donośnie skalpować jego imię, krzycząc donośnie rękami: „Walka! Walka! Walka!”.

 

Onan niewidocznie uśmiechnął się szeroko i krzyknął przeraźliwie przez zaciśnięte w pokurczu zęby: „Chcecie wałka?!”. A oni chcieli, bo widzieli masę walek. Więc On, Onan, pokazał im wałek. Kawałek, po kawałku.

 

Wyciąg z poszwy swój wielki czarny miecz.

 

– Kordon blef! – kazał się bronić przeciwnikowi, który był bezbronny.

 

– Nie, nie bij, panie Onanie, ja wiem, że popełniłem straszne foyer, a może nawet foie gras – diler Kafki ze strachu zaczął płynnie mówił obcymi jeżykami. (tu powinno być fo-pa, ale diler Kafki był niewykształciuchem i się pomylił. Dwa razy).

 

– Czy ty mnie właśnie próbowałeś obrazić? Walc ze mną, jakem tu stoję, bo inaczej zerżnę cię jak psa!

 

– A co, jeśli cię pokonam? – zapytał sprzedajny Kafki.

 

– Nie po możesz mnie konać! Takie gówna jak ty to ja zjadam na śniadanie!

 

Lud zaszemrał jak woda w kretesie, wyrażając ubolewanie nad specyficznymi upodobaniami kulinarnymi Onana. Ktoś wyszedł i powiedział – a był stary, ale wyglądał coraz młodziej:

 

– Poczekaj, cnotliwy wojowniku. Czy wież, jaki dziś dzień?

 

– Niedziela?

 

– Nie, 3-dziesty luty! Mamy rok przestępczy, dlatego ten łobuz-przestępca może się poddać, a ty musisz go wziąść. Na sługę. Albo na misjonarza – obojętnie.

 

– Kim jesteś, meandrze? – zapytał młodo wyglądającego starego mędrca Onan.

 

– Jestem ksiądz Krzysztof Jidisz – izraelicki celebryta. Ale dla ciebie ekscelencja Ksiądz Krzysztof.

 

– A wyglądałeś dla mnie jak Baton. Bendżjamin Baton. – powiedział, bo naprawdę tak myślał. – OK. książę, przepraszam, chciałem powiedzieć ekstremencjo. A jeśli nie chcę go sobie poddać?

 

– Milcz, gówniarzu, albo poszczuję cię swoim ptaszkiem! – a ptaszek jego był wielki jak miniaturowe bydlę karmione na sterydach. I często stawał równo do walki. To go przekonało.

 

– Okay, poddaję się, będę ci smużył rano i wieczorem i w nocy. W dzień też oraz nazajutrz – zaoferował się przegrany.

 

– Okej, zgadzam się. Ja, wielki Onan von Ista biorę sobie ciebie – teraz i na zawsze i na zawsze weki wieków. Jak masz na imię, mój sługo.

 

– Jestem An’al, starszy sprzedajny Kafki.

 

– Od dziś nie sprzedajesz Kafki innym. Od dziś dajesz – i to tylko mi i wyłącznie! A imię twoje będzie tylko An’al. Będzie łatwiej zapamiętać. An’alu, weź mój czarny długi miecz na barkę i idź przede mną.

 

– Ale swoją barkę zostawiłem na brzegu…

 

I poszli. Tak oto Onan i An’al zostali dogłębnymi przyjaciółmi.

 

 

 

ŚRODEK

 

 

 

Zajrzeli przez potwór od klucza. Zapukali do drzwi, ale zamek był zamknięty na głuchy zamek. Więc weszli przez zboczoną bramę, która była z boku, i uchylona i otwarta. Pałac nie był duży, bo drewniany, dlatego Onan i An’al w jednym spali łożu. Onan na górze, a An’al na wiórze. Byli akurat w Polandii u dobrego znajomego – Mieszka Pierwszego. Mieszek Pierwszy wraz ze swoim nieznanym bratem Jarkiem, który też nazywał się Pierwszy, zaprosił Onana na najlepszą imprezę pod słoniem. Mieli wódkę pić, papierosy palić i rzyć – po prostu rzyć!

 

Przed tą bibką wszech wczasów, Onan biegał topless po pokoju komnaty, szukając czegoś zajadle.

 

– Czego szukasz, mój władco – zapytał oralnie An’al.

 

– Rękawicy stalowej, gdzieś zginęła mi rękawica od zbroi!

 

– Onanie, to mi przypomina, jak kiedyś mojemu kuzynowi też zsunęła się rękawica…

 

– I co, i co? Co wtedy zrobiłeś?

 

– Delikatnie wypierdziałem…

 

– Jesteś obrzydliwie zabawny!

 

Obaj zaczęli się serdecznie śmiać z cudownego żartu. Był on dowcipny, a nawet dowdupny, chciałoby się rzec. Ktoś zapukał jednak do drzwi, przerywając ustne igraszki dwóch panów.

 

– Kto tam – odrzekli wspólnie, podnosząc się z barteru.

 

– Arnold Czarnomurzyński – zaszczebiotała szczupła istotka po drugiej stronie bramy. – No dobra, żartowałam, jestem Nivea, nadworna tego dworu.

 

– Możesz wejść – pozwolił jej on, czyli An’al. Więc weszła, gładko jak nigdy przedtem. Bo pierwszy raz weszła do ich celi.

 

Im oczom pojawiła się piękna, jasnoskóra elficzka, jej kręcone blond oczy i włosy koloru morza, w których głębi utopił się już nie jeden tytanik, powaliłyby ich na kolana, gdyby już na nich nie klęczeli. Cerę miała gładką jak korund. I takiej też barwy, jednakże zdecydowanie jaśniejszej – prawie jak mleko. Onan puścił od razu swoje lejce fantazji. Ale jego marzena o wspólnej upalnej nocy z piękną nieznajomą, Niveą nadworną, pękła jak bańka maślana, bo Nivea stwierdziła:

 

– Mieszek zamówił dla was w restauracji zamkowej trochę ziemniaków spieczoną marchewką i pomidorem. I zaprasza na górę, do zamkowych piwnic. Taka sytuacja.

 

Wyszła, a Onan poszedł z Anią. Gdy tylko wyszedł spokoju, zza rogu wyskoczył Mieszek i krzyknął „UUUUH!”.

 

– AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAH – ryknął przestraszony Onan – zaszedłeś mnie, z boku!

 

Na kolacji przy stole siedziały dwie młode białogłowe, zalotnie zerkając w stronę Onana i An’ala.

 

– Hej piękne panie. Wiedziałem, że niebo jest dziś cię mniejsze.

 

– Dlaczego, Panie Onanie – zapytały obie. Znały jego imię, bo był sławny na całym świecie! Nawet wy to wiecie.

 

– Bo straciło swoje dwie najjaśniejsze gwiazdy – Onan podrywał je po szlachecku a nawet nonszalancku – I to właśnie o was chodzi ;) – zamrugał do nich jednym okiem, nie poruszając drugiego.

 

– To bardzo miłe – ucieszyły się obie strącone.

 

– Jak macie na imiona? – ruszył bezprecedensalnie do szturmu twierdzy ich serc.

 

– Ja jestem Nasturcja Pruderia – powiedziała ładniejsza. – A to moja siostra, Masturbacja Bezpruderia – wymownie pokazała na tę jeszcze ładniejszą.

 

– Super. Fajnie was poznać. Kocham was. – i poszli wspólnie do alkierza, gdzie stało łże z baldachem.

 

Po powrocie Mieszek Pierwszy wiedział, co się świeci. Rzekł był do swojego przyjaciela „Nie śpij z wrogiem, one są twoim przeciwnikiem w turnieju magicznym o panowanie nad światłem!”.

 

– Dlaczegóż mi nie powiedziałeś, że będę walczył na arenie! – zwrot akcji był niesamowicie zaskakujący dla obu z nich.

 

– Poniewóż azaliż to mój prezent dla ciebie i li tylko z okazji ostatnich twoich urodzin, tudzież. Niespodzianka – będziesz mógł dowieźć, że nie zginiesz i że jesteś wielkim Onanem – Barbarzynką. Ale – nie ma co płakać nad rozlanym dzieckiem z kąpielą. A właśnie, kazałem Nivei wlać ci wannę do wody – przyda ci się długa kąpiel, capie.

 

Po obitej kolacji rycerz wszedł na wagę. Spojrzał na dół i się zwarzył. A widok ten bardzo mu ciążył.

 

***

 

Niektórzy śmierdzą potem. Inni śmierdzą nawet przedtem. I właśnie tak bydło w przypadku Onana – bał się strachliwie jutrzejszej konsternacji z wojskami Nasturcji i Masturbacji. Ale wiedział, że tylko on, samotny bohater, może przeciw wstawić się tysiącom rycerzy pozwanych ze wszystkich dwudziestu stron tego magicznego świata.

 

Wszedł jednak na arenę, schowany i przyczajony. Naprzeciw jego stanął wielki, z 20-centymetrowym szpikiem na czubku tyczki. Z resztą on cały był metalowy. Na zbroi miał wyryty napis Luk Mordul. I tak się właśnie nazywał na imię. Obok Luka Mordula człapała między źdźbłami tratwy wielka Walkiria. Jej wzrost też był pokaźnie mały. Przypominała Onanowi jego niegdysiejszą żonę, która za autokarę była w ciąży karetą arabów, ale zdecydowała się na abordaż niechcianej ciąży.

 

– Kim jesteście! – zapytał Onan, bo jego i tak wszyscy znali.

 

– W naszym trio komando są dwie osoby! Ja jestem Luk, menadżer armii Nasturcji i Masturbacji. A to moja żona Hajdi, ona jest menażerią armii. I pokochamy Cię na zawsze w walce!

 

– Nie ODDAM SKÓRY TANIO – wycedził WYRAŹNIE przez wystrzyżone zębiska Onan.

 

– I wajce wersa! – odpowiedzieli mu, żeby wiedział, że oni też.

 

– Która jest godzina – Mordul zapytał żonę.

 

– Trzy po „za dziesięć” piąta. – odparła jego pytanie dokładną odpowiedzią riposty.

 

– Ok. – zawył do Onana – spotkajmy się tutaj jutro rano! – pojechał mu z głębokiej rury.

 

 

 

JUTRO RANO

 

 

 

Słońce wschodziło już drugi dzień. Ale jutrzejszy poranek nadszedł już dziś. Onan spał pod drzewem, kątem plując. Nagle w głowę uderzyła go żołądź wiewiórki – wtedy nagle natychmiastowo się obudził. Zobaczył, że An’al leży obok niego i że do jednak nie wiewiórcza żołądź go obudziła.

 

– Wysnułem pewną apoteozę – zaczął Onan.

 

– Chyba „wyśniłem apoteozę” ?– poprawił go An’al.

 

– Nieważne, niech będzie, że wyśniłem teorię. Już wiem, jak pokonam Luka Mordula. Zabiję go!

 

– Nie chcę cię zawieść , ale cię zawiozę – potwierdził filozoficznie An’al. Płotka głosiła, że Luk Mordul jest przeciwnikiem niepokonywalnym. Kiedyś ponoć został skazany na karę śmierci za popełnione samobójstwo, ale i tak przeżył.

 

– To może stanowić pewien problem. Ale mam pomysła. – i zadzwonił do Ulf Wonsa.

 

 

 

Ulf Wons był znany w całej najdalszej okolicy z Harlemu swoich żon, które wypożyczał za pieniądze. Onan wypożyczył je wszystkie na tę definitywną okazję. Miał plan wykorzystać je w sobie tylko znanym celu i sposobie.

 

 

 

PÓŹNIEJ

 

 

 

Onan poszedł na rezonans pobliskiej okolicy – niczym afrykański tygrys wąchał powietrze chrapami. Walczył często, dlatego był dobrze za ukartowany w boju. Wielokrotnie odnosił wiele śmiertelnych ran – na wszystkich rękach, na lewej nodze, pod okiem a nawet w Warszawie! Ale nie obnosił się z nimi.

 

Gdy wszedł na salę boju, będącą okrągłą ireną, ujrzał Luka Mordula, stojącego w szerokim róż kroczu. Nie wyglądał, jak popularny obszczymurek. Raczej jak super-oprych. Hajdi siedziała na galerach i kibicowała swojemu mężu.

 

Onan wiedział, że parząc się w walce z takim wielkim przeciwnikiem musiał zachować czułość na wszystkich zmysłach i członkach. Postanowił, że na pierwszy rzut najpierw zbeszta go z błotem.

 

– A teraz zbesztam cię złotem! – i wyciągną dwa gołe miecze dwuręczne, kryjąc się za tarczą opuszczoną z przyłbicy. Lubił używać mieczy dwuręcznych, bo czasem walczył lewą, a czasem nie lewą ręką.

 

Płotka nadal głosiła, że Luk Mordul był przeciwnikiem niepokonywalnym. Kiedyś ponoć został skazany na karę śmierci za popełnione samobójstwo, ale i tak przeżył. I nic się nie zmieniło.

 

Onan wykazał się niebywałą nadwagą, ruszając pierwszy do ataku. Zatrzepotał obu mieczu w powietrzu, wytwarzając wirujące tsunami wiatru. To powaliło Luka Mordula na ziemię. Był jednak doświadczalnym zawodnikiem, dlatego umiał sobie poradzić w każdej sytuacji. Wziął się i złapał swoje nogi i podniósł się do góry, stawiając się na stopach. Tego się nie spodziewał i bardzo to zniesmaczyło Onana. Z wielkiego porażenia upadł na ziemię, a Luk Mordul chciał dokonać rytualnego harikriszniri na zaskoczonym Onanie. Doskoczył do niego ze swym obnażonym mieczem, wykonanym ze spichlerzu. Ale Onan tylko udawał powalonego – szybko chwycił trzeci, ukryty przy kostce, miecz dwuręczny w pochwie i ciął nim na wylot. Luk figlarnie odskoczył, chybiając ciosu Onana. Jednakże tylko nieznacznie, bo miecz rozciął mu ufo. Rozjuszony tym faktem, wielki jak troll Luk, zawył donośnie, kwiląc wzniośle. To dało Onanowi szansę na przegrupowanie się. Uciekał zakosami na wprost, w kierunku przeciwnym do ku swojemu wrogu. I wtedy rozległ się krzyk na trybunach. To An’al:

 

– Teraz! – a na arenę wleciało tak średnio mniej więcej plus minus około 20 żon Ulf Wonsa.

 

– Chcesz mnie pokonać tymi kobietami, Onanie – zapytał Luk Mordul – Masz bardzo przeciwne wyczucie humoru – zaśmiał się Luk.

 

Luk walczył z rozdziewiczonymi kobietami jak Don Żul Man. Krzyczał do jednej: „Ty mi tu nie będziesz stroiła homarów.” , do drugiej „Uważaj, bo zrobię ci takie sakrum sprofanum, że cię rodzony ksiądz nie pozna.”. Gdy zaatakowały go dwie identyczne bliźniaczki stwierdził, że ma de coupage, bo już je gdzieś wcześniej widział.

 

Wymachiwał swoimi moczami na lewo i prawo, a gwałtu nie było rety. Onan wykorzystał okazję i wyciąg swój złoty łuk ze srebra. Naciąg diamentową cięciwę i puszczał szczały w kierunku przeciwnika. Luk Mordul opędził się od kobiet, uniknął szczał i doskoczył do Onana, prawie kończąc jego marny żywot na tym pa dole. Ale wcześniej krzyknął:

 

– Ja sem e-LUK-tronicky MORDULec.

 

Teraz Onan ze strachu zaczął mówić obcymi jeżykami, a dokładniej po czechosłowacku:

 

– Pane terminatore, ne zabijajte mne!

 

– Nee, to se ne da!

 

– Ale LUK, ja sem twoj tatinek – wycharczał Onan, który miał na sobie czarny kask i prawie leżał na loży śmierci.

 

To zdezorientowało Mordulca, a Onan wyciął mu numer, i przeciął na pół. Mordulec upadł twarzą na dół, na szybkę czarnego kasku Onana. On poczuł jego straszne parcie na szkło. Ale to już się nie liczyło, bo Mordulec umarł i zginął.

 

 

 

KONIEC

 

 

 

Chory Portier u nieba bram władał tak pokaźną magią, że nie wpuścił do nieba Luka Mordula, bo był Homerem – istotą zło żoną. Z dwóch różnych – człowieka i maszyny.

 

 

 

KONIEC KOŃCÓW.

Koniec

Komentarze

Im oczom pojawiła się piękna, jasnoskóra elficzka, jej kręcone blond oczy i włosy koloru morza – kurdę, co ty se myslisz, czowieku, ze morzesz tak bezkarnie wykorzystywac moj imicz? 

Jusz nie strzelajta, bo normalnie popuszcze w majciochy. Conan, Onan, kojarze czowieka, ale rze tak od razu od ręcznyhc prac zaprzyjaźnił się z tymi no, dodupnymi, to jam nie wiedziala. Nie no, spko tekst ogolne, ale powiem ci ja w zaufaniu, ze niejaka ryba vel sajko poluje na ciebie. osuszzzzz ten zbiornik za tobom, i nie pozwol sikawkom sikac!

ptaszek jego był wielki jak miniaturowe bydlę -– uroda meta potfory tej obaliłą mię na ziemię :)

Tak oto Onan i An’al zostali dogłębnymi przyjaciółmi. – żesz cie to dlatego w ęcyklopedji nic o tym nie ma?

która za autokarę była w ciąży karetą arabów, ale zdecydowała się na abordaż niechcianej ciąży. – to nie po krzesiwjańsku abordażować ciążą karętę arabów! :) Szczególnie, gdy siem pamienta to lato ze snu! :) parząc się w walce z takim wielkim przeciwnikiem musiał zachować czułość na wszystkich zmysłach i członkach. – o tego to na szkoleniu bhp w lokalnej mordowni nie muwili… gwałtu nie było rety. – Ałtor! Ałtor! To wejdzie do kanonu ;)   Ubawiłem się, ale mam wrażenie, że między pięknymi grepsami jest rochę tych niepięknych – opowiadanie od początku widocznie homarystyczne, a już rzony Ulfa Wonsa… ;)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ciii Almari, jusz prafjie go mam parufjana jednego :D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ja standardowo o tej porze ambitych żeczy nie czytuje. To sie wpisuje, żeby gwiazdka mrygała niczym supernowa albo inny pulsar. Żeby nie było opracowałem projekt okładki: Opracowany projekt okładki. Jak się spodoba, podam numer konciszcza.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Okłądka cudna! Rozpirzyłeś system :D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Borze, umrzec mi daj, bo za gacie nie rencze. 

O rajuśku :):):) ^^

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ronan, się znaczy, Szyszek – dawaj to kąto!

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Eloelo-3-2-0 < moje konciszcze. Tylko szybko poleconym przelewem, bo potrzebuję hajsu. Licencja na Painta mi się kończy ;)

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Szyszek, spoko, smsem już puszczam. Mam nawet raporty, więc ci powiem, jak ci dojdzie. Może u rzyć nad tekstem? Pawie autorskie dostane? Almari – a co mogę wykorzystywać twojego bezkarnie? Albo inaczej – jaka będzie kara za wykozystanie imiczu? I kiedy właściwie zaczęły ci się kręcić oczy? Sajko, widzisz, ja tu z sercem na ramieniu i dużą na dłoni do ciebie, a homary, jako qzyni twoi, wylewają się z tsekstu na lewo, prawo i sprawiedliwosc, a ty mi takie coś? Le Foch! (i jeszcze ;P)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

A urzywaj se, urzywaj. Puszczam ałtorskiego pawia na wolności zew!

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

JESTEM TUŻ ZA TOBĄ TYMENELUX. CZY PODAĆ COŚ NA FOCHA? :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Miejscami może troszkę wyolbrzymiona ta grafomania, ale niektóre fragmenty są po prostu genialne :D :D A jest ich całkiem sporo.

Niektóre kawałki miażdzą, ale mam takie wrażenie że więcej tu parodii niz grafomani. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

delikatnie wypierdziana grafomania :-) chociaz mnie czasem irytowalo ze autor nie zna znaczenia danego slowa i np. zamiast proces mowi procesje. oczywiscie wiem ze to zabieg celowy ale nierzadko niepotrzebny. na dluzsza mete przeszkadzalo co nie zmienia faktu ze smaczkow jest duzo zwlaszcza w dwuznaczonosciach.   

Work smart, not hard

Piękne :) I opowiadanie, i okładka :)

Przynoszę radość :)

Gienialne! Aż mi słów brak, tyle ich zużyłeś na zawsze! I tyle tu odnośników i tyle wieloznacznień… cud o! 

Świetne. Niektóre zdania mordują zdrowy rozsądek.

Na razie króciutko, bo piszę na telefonie: Perrux – w których miejscach przesadziłem? Mam jeszcze możliwość edycji…  Michal3 – jak wyżej, podasz mi przykłady potknięć?     Wielkie dźwięki za wyrażanie zakwitu moim wielkim dziełem nad dziełami. Brzoza, brzoza, tu Bug, odezwę się później, game over!

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

mi nie chodzi o potkniecia tylko o styl ktory niekoniecznie mi podpasowal. ale podresle raz jeszcze. dwuznacznosci sa super.

Work smart, not hard

O! Przelewik za okładke doszedł, tylko szkoda, że w bilonie. Trudno. Jakem obiecał, tom wrócił. Czas na recenzje: Przygody epickie i magiczne jak ta lala. Koniec recenzjiii. To mnie się najsampierw najbardziej podobało: "Płotka nadal głosiła, że Luk Mordul był przeciwnikiem niepokonywalnym."

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Rozóm lucki tego nie ogar-nie. Porze czytaniu po wyż szego mam wontpliwośići jak siem pisze moje nazwisko :)

Hómar, siem pisze, przez "RZ"! :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

SzyszQ – musisz mieć szybsze łącze, skoro już u ciebie przelewki DOSZEDŁ. U mnie trans akcja nadal w trAKCIE. Anheku – śluzę po mocą, gdyby ci słowik zabrakło.  Zygfrydzie – opisujesz morderców. Uważaj jeszcze na skrytoje-bujców. ;) Homarze – "szwarc é nigger" – jestem przy nadziei, że pomogłem w twych wontpliwosciach. Rybiuszu – "Hómar, siem pisze, przez "RZ"! :)" – oczywiście zapomniałeś zaznaczyć, że z akcentem na "ś" To które zdanie lub wieloznaczność można uznać za creme de la crime tekstu?

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Tó jezd pandemonjum bitej śmjetany, a na focha najlepsza ocha, wienc nic ci nie wskarze, bo czytałem drugi raz i o ja goopia cipa, po co ja to robiuem…! :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ziomuś – przeczytaj jeszcze parę. Razy a morze w konću rozkminisz – daj se szansę. Ocho – zostałaś sumiennie wyzwana do tablicy! Proszę się stawić na fazie! Tzn. na bazie… albo posterunku. Bąć komisariacie… Cho no tu po prostu ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Niezłe, niezłe. Mnóstwo śmiesznych rzeczy wcisnąłeś. Spodobał mi się dwuręczny miecz przy kostce. I imiona super zakodowane. :-)

Babska logika rządzi!

Finklo – ty świntuszko, micze dwuręczne do kostek ci się podobają, co… ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

A tak, takie mam zboczenie. Najlepiej, w pochwie na plecach. ;-)

Babska logika rządzi!

"A tak, takie mam zboczenie" – JA TEŻ Z CUKIERKÓW NAJBARDZIEJ LUBIĘ zBOCZEK!

"Najlepiej, w pochwie na plecach. ;-)" – hmm… trzymanie broni w pozycji "na Reksia" nabiera zupełnie nowego znaczenia w tych okolicznościach.

kozajunior – nie słuchaj tego… (czytać też nie powinieneś ;D )

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Pochwa na plecach. Muahahahahaha… To się w ogóle da tak zmutować? :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

W Grafomanii wszystko się da. Nawet wydelegować członka z ramienia na czoło. ;-)

Babska logika rządzi!

Finkla ^^ (próbuję to sobie właśnie zwizualizować)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Niewiarygodne, po prostacku nie wiary godne, przejścia i kolejki ciągnące losy opisałeś w tym nie w jary godnym opowieściu. A uczyniłeś to tak barwnie, że ptak paw i zjawiskowa tęcza razem wzięte, by nie dały rady choćby się starły nie wiem jak długo, a nawet do łońskiego roku. Postaciami uraczyłeś nas w sam raz na nasze wyszukane potrzeby i zachcianki, także nikt nie może powiedzieć ani napisać, że jakiej czego brakuje bo ma wszystko. I bronie, i zbroje, i gęby nie wyparzone, i podstępne działanie, wszystko to mają na wyposażeniu swojej osobowości. A imiona to już są kwit esencją dobrego smaku i gustu żaby się tak nazywać i jeszcze po świecie z tym ob. nosić. Brawo! Bardzo mądrym posunięciem się ucharakteryzowałeś na samym początku, obwieszczenie dając, że napisałeś bardzo dobry tekst i tym sposobem zdjąłeś mi z barki ciężar decydencki jaki mam mieć, przepraszam za wyrażenie – stosunek – do onego dzieła przeczytanego właśnie. Mój stosunek wypadł dobrze i bardzo się cieszę. Tak jak prosisz, poprawiać niczego nie będę a nawet jednego Twojego zdania, bo się z nim zgadzam, a bym jeszcze zrobiła co po nie Twojej myśli i one by mgły, tak z pieca na łeb, cały swój sens zatracić. A niektórym to i tak nic już nie po morze. To lepiej niech takie nieruchawe zastaną. Skończyłam!

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Moje wysublimowane poczucie humoru kazało mi się uśmiechać lub nawet śmiać niekiedy czytając to: Gdy ludzie skompresowani na rynku to ujrzeli Takie gówna jak ty to ja zjadam na śniadanie! a był stary, ale wyglądał coraz młodziej w połączeniu z : – Jestem ksiądz Krzysztof Jidisz – izraelicki celebry ta ale zamek był zamknięty na głuchy zamek jej kręcone blond oczy i włosy koloru morza, w których głębi utopił się już nie jeden tytanik, powaliłyby ich na kolana, gdyby już na nich nie klęczeli. I zaprasza na górę, do zamkowych piwnic. – Poniewóż azaliż to mój prezent dla ciebie i li tylko z okazji ostatnich twoich urodzin, tudzież – moje klimaty :D Wszedł jednak na arenę, schowany i przyczajony Nieważne, niech będzie, że wyśniłem teorię. Już wiem, jak pokonam Luka Mordula. Zabiję go! Wielokrotnie odnosił wiele śmiertelnych ran szybko chwycił trzeci, ukryty przy kostce, miecz dwuręczny w pochwie i ciął nim na wylot   Podsumowując zaczeszę niczym Anet: fajne! ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Finkla :)

TyraelX: (próbuję to sobie właśnie zwizualizować)

Nie, nie rób tego…!! :D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

regulatorzy – czeszę swe łyse włosy, ciesząc się, że potrafiliście docenić mój kunszt i moje wyuzdane słownictwo. Tak też myślałem, że paw to cienki bolek, a tęcza (po tym, jak się zgasiła) to chudy lolek. Cieszę się, że wasz stosunek doszedł stosunkowo dobrze. Czyli się cieszę, bo się cieszę, że wy się cieszycie. I to nie jest moje ostatnie słowo!   Sethrael – chwała ci, że hermetyzujesz się tak wyresublimowanym przeczuciem horroru. Ponadto wyrazy dogłębnego szkalunku, że w swojej recenzji używasz prawie li tylko moich słów – tylko najlepsi recenzatorzy tak potrafią. Bo co najlepiej opisze wielkie dzieło, niż własne słowa jego AŁTORA!   ;) Dzięki, regulatorzy i Sethrael. ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Wiedz, drogi Tyraelu, że to nie takie proste jak Ci się wydaje, gdyż tworząc recenzję tak genialną jak moja powyższa, z szacunku do Autora nie używam funkcji kopiuj wklej, lecz przepisuję wszystko ręcznie! Na papier, a potem skanuję, a potem programem rozpoznającym pismo zamieniam na tekst i… dopiero wtedy wklejam! ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Sethraelu – miszcz, geniusz i wybitny to tylko niektóre słowa, które bledną przy tobie, jako recenzencie. ;)   Kolejną grafomanię popełnię chyba trochę krótszą – podczas pisania powyższej mały diabeł szeptał mi do ucha "Nie pisz tak długiego tekstu, bo ludzi odstraszysz"…

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Nowa Fantastyka