- Opowiadanie: Piotr Damian - Pokój na Olszy

Pokój na Olszy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pokój na Olszy

 

Cześć, miałem chwilkę przerwy w pisaniu. Jeżeli ktoś ma ochotę, proszę napisać jak czyta się ten kawałek tekstu. Jest to część projektu o pewnym niezwykłym miejscu w Krakowie zainspirowanego powieścią Paula Austera.

 

 

 

 

 

Pokój na Olszy

 

Tego roku październik był wyjątkowo zimny. Ludzie przemakali do suchej nitki na ulicach, deszczówka kapała z dachów, a przeziębione i do krzty zaskoczone nosy kichały na potęgę. Robert był alergikiem, ale w tym momencie drobny ból gardła i uczucie wilgoci w nozdrzach wydawało mu się najbardziej błahym z problemów, które miał.

 

Drzwi autobusu otworzyły się tuż przed nim. Jechał by obejrzeć kolejny pokój, już czwarty w tym tygodniu. Miał nadzieję, że tym razem się uda. Po kilku nocach spędzonych na dworcu szczytem jego marzeń był miękki materac z kołdrą i poduszka, do której mógłby się przytulić.

 

Nie był wybredny, przywykł do trudnych warunków i prawie przyrzekł sobie, że weźmie tę ruderę nawet gdyby była gorsza niż pijacka speluna. Jedyne wymagania jakie posiadał co do lokum to ciepły kąt i miękkie łóżko, choć po kilku nocach spędzonych na ławce wygodnym do snu wydałby mu się nawet dywan rozłożony na podłodze.

 

Chwilę żałował, że nie został w poprzednich miejscach, które oglądał. U starszej pani na obrzeżach Krakowa, w starej chacinie z ogródkiem mogło być całkiem przyjemnie. Kobieta żądała za pokój niewiele, jednak musiałby zobowiązać się do drobnych usług dla właścicielki, nie wspominając o codziennym rozpalaniu w piecu. Od razu wyobraził sobie załatwianie sprawunków, naprawianie telewizora czy, nie daj boże, pogaduszki a raczej słuchanie ciągłych narzekań. Kontrolowanie i pedantyzm kobieta miała wypisane na twarzy. Sprawdzanie, upominanie, a może nawet szpiegowanie to rzeczy, których nie zniósłby w codziennym życiu. Była jeszcze jedna rzecz, która skreśliła kobietę już na wstępie. Strasznie przypominała mu matkę, wścibską, despotyczną i po prostu upierdliwą babę, od której musiał odpocząć, przynajmniej na jakiś czas. Kolejną propozycją była kawalerka, w której młoda para: osiłek i lala, utrzymywali, że koniecznie chcą trzecią osobę, która dorzuci się do czynszu i będzie spała gdzieś w bezmiarze przestrzeni między kuchenką a stołem. Robert może nawet przystałby na tę propozycję, nigdy nie potrzebował dużo miejsca, ale miał obawy, że rosły chłopak po prostu chce go wykiwać. Dziewczyna niewyspana próbowała zatuszować makijażem wory pod oczami, gdy oglądał skromne osiemnaście metrów kwadratowych. Wnioski nasunęły mu się same i nie miał ochoty wnikać czy jej stan ma cokolwiek wspólnego z niedbale przetartymi w łazience plamami po wymiocinach. W trzecim przypadku w ogóle nie chciano od niego pieniędzy za lokum. Przywitała go bogini anonsów towarzyskich, starsza, zadbana i niezależna finansowo. Nie chciała seksu, twierdziła, że wystarczy jej kino i teatr, może od czasu do czasu lody. Starsza, zadbana wydała mu się naprawdę sympatyczna i wcale nie uciekał w podskokach z dużego domu z sauną na Ruczaju. Ze smakiem zjadł dowiezione sushi, popił kawą z kardamonem, wziął nawet prysznic w wielkiej, kryształowej kabinie, po czym grzecznie podziękował i już nigdy nie wrócił.

 

Olsza od razu przypadła mu do gustu. Kilka kroków na uczelnie, które musiałby pokonać zachęcało jeszcze bardziej gdy zobaczył cenę za miejsce w pokoju. Dwieście złotych, to kwota, w której po prostu musiał być jakiś haczyk, ale uznał, że warto chociaż rzucić okiem. Wysoki, stary dom, do szpiku szary od brudu stał niewzruszenie w otoczeniu jeszcze bardziej leciwych ruder. Ludzie omijali takie miejsca, kojarzyły się ze spelunami, miejscami, w których koczują bezdomni i ćpuny. Naprzeciw rozciągała się podziurawiona, asfaltowa ślepa uliczka a dalej schorowane akacje i nieprawdopodobnie wąska rzeczka, jakiś małoznaczący dopływ Wisły.

 

Umówił się na siódmą rano, było dziesięć po. Domofon oczywiście nie działał, ale nie musiał czekać zanim połowa dwuczęściowych drzwi się otworzy. Wybiegło z nich chude dziewczę w niebieskim, wełnianym płaszczu. Miała w rękach parasolkę i nawet uśmiechnęła się przelotnie, nie zdobywając się jednak na dzień dobry, albo co cię tu sprowadza. Zwyczajnie umożliwiła mu wejście, a on pokonał wysokie schody i przedostał się do zimnej, bezdusznie betonowej sieni, której jedyną ozdobą była rozklekotana i przyrdzewiała pralka automatyczna. W powietrzu, jak to w starych kamienicach unosił się ten niezwykły i tak charakterystyczny zapach jesieni, może historii i tak, wiedział to na pewno, leciwego papieru. Pamiętał tę woń z wczesnego dzieciństwa gdy odwiedzał ukochaną babcię, albo z gminnej biblioteki, która mieściła się w starym młynie. Zawsze przynosił mu dobre odczucia, niejasne i mgliste wspomnienia, które starał się jakoś uchwycić choćby na chwilę.

 

Stojąc na korytarzu musiał podjąć decyzję. Na prawo znajdowały się podobne do wejściowych, drewniane, pomalowane białym lakierem drzwi. Mógł też spróbować wyjść wyżej po schodach lub też zejść na dół równoległą klatką prowadzącą między innymi na podwórko, którego światło przebijało się przez wąskie okienko. I znów został zwolniony z decyzji. Na korytarz wyszedł wysoki, krótko obcięty chłopak w samych bokserkach i kapciach niedbale założonych na żylaste nogi. Upił łyk kawy z białego kubka i zaciągnął się papierosem, po czym usiadł na automacie.

 

– W sprawie pokoju? – rzucił pytanie z obojętnością i zupełnym luzem. W jego głosie doszukać się można było odrobiny zwątpienia i dokuczliwej rutyny.

 

– Tak. Robert.

 

– Darek.

 

Uścisnęli sobie dłonie po czym chłopak poprowadził go do środka. Roberta nie zdziwił zabłocony dywan na starym i przypalonym miejscami parkiecie, tak jak najmniejszego wrażenia nie zrobiło na nim linoleum sprzed dekady czy lodówka pamiętająca PRL. Było tego więcej: meble ze sklejki, plastikowa, biała wanna pęknięta co najmniej w dwóch miejscach, kibel bez deski, badyle zwane kwiatkami w pudełkach po margarynie. To wszystko wydawało się niczym w stosunku do promieniujących ciepłem, wielkich kaloryferów.

 

W mieszkaniu znajdowały się trzy pokoje, łazienka, korytarz i kuchnia. Wszystkie pomieszczenia wyglądały podobnie biednie i staro. Na samym końcu Darek pokazał mu jego potencjalne lokum zamieszkane przez tajemniczego bywalca przykrytego od stóp do głów kołdrą, który zdobył się jedynie na krótkie i niewyraźnie siema, po czym natychmiast naciągnął sobie na głowę wszystko co miał pod ręką. W pomieszczeniu oprócz dwóch wersalek znajdowała się olbrzymia meblościanka zajmująca trzecią część pokoju i dwa biurka, z których jedno było bezsprzecznie zajęte.

 

– Biorę. – tylko tyle z siebie potrafił wydusić mając obraz tego staroświeckiego miejsca.

 

– Czekaj brachu, nie wiesz wszystkiego. – Na twarzy Darka pojawił się ironiczny uśmieszek, sugerujący, że gość może zmienić swoją decyzję.

 

Pierwsza sprawa, z której Robert nie zdawał sobie sprawy to obowiązki, które miały mu przypaść. W mieszkaniu istniała pewna niepisana zasada, której musiał przestrzegać każdy z lokatorów. Chodziło o zapewnienie wszystkim ciepła, czyli pilnowanie centralnego pieca, który znajdował się w kotłowni pod mieszkaniem. Dyżury miały charakter cykliczny i codziennie pełnił je inny lokator. Jeśli się paliło należało dokładać węgla i drewna. W przeciwnym razie dyżurny sam musiał rozpalić ogień. Druga rzecz to regulamin. Powieszony na korytarzu i oprawiony w drewnianą ramkę dokument jednoznacznie określał zasady współdzielenia mieszkania. Robertowi wydawał się trochę dziwny. Punkty zabraniające kiedykolwiek wzywać policję, czy przyprowadzania obcych wzbudziły w nim podejrzenia. Mimo wszystko nie było w nim paragrafu, który sprawiłby mu jakiś problem, czy wydałby się niewygodny. Przeżyję – pomyślał. Ostatnią rzeczą, której nie wiedział było to, kim jest jego współlokator, który z kolei kompletnie nie wykazał zainteresowania nim.

 

– Kamil jest gejem – rzekł spokojnie Darek, dopalając papierosa. – Mówię, bo najwyraźniej miało to znaczenie dla osób, które oglądały lub mieszkały tu chwilę przed tobą.

 

– W porządku. Biorę.

 

Robert nigdy nie miał styczności z zadeklarowanym homoseksualistą. Na wsi, w której się wychował czasem po kilku głębszych lub w kręgach młodzieży można było usłyszeć, że ten lub inny osobnik ma specyficzne ciągoty, ale przenigdy nikt nie mówił o tym otwarcie jak o kolorze oczów czy preferowanej marce samochodu. Chłopakowi było wszystko jedno z kim mieszkał, byle tylko nie okazał się psycholem, który poderżnie mu gardło we śnie. Skoro ów Kamil nie zrobił tego jeszcze nikomu, to założył, że mieszkanie z nim będzie bezpieczniejsze niż szukanie wolnej ławki na dworcu. Chłopak wkrótce się przywitał i ziewając, obiecał, że nie będzie go podrywał.

 

W mieszkaniu przebywały jeszcze dwie osoby. Renata, była dziewczyną Darka. Na pierwszy rzut oka nie wyróżniała się urodą ani elokwencją. Wydała się uprzejma i wesoła, jednak natychmiast musiała wyjść do pracy. Kolejną osobą był Paweł, dwudziestoparoletni wysoki i chudy chłopak, który nie zdobył się na nic więcej jak ciche cześć, po czym schował się do pokoju niczym Gollum do swojej nory, łapiąc szybko plastikowy pojemnik z lodówki. Darek pokiwał głową z dezaprobatą.

 

Ostatnią osobą, z którą przyszło mu dzielić mieszkanie była Daria, dziewczyna, którą minął u wejścia. Chuda i wysoka piękność o dziewczęcych rysach i delikatnej skórze. Robert od pierwszego kontaktu był pod wrażeniem jej gracji i cieszył się, że będzie mógł podziwiać ją co dzień. Zdziwiło go, że mieszka w takim miejscu. Przelotnie zauważył szpilki na długich nogach, pomalowane paznokcie, subtelny makijaż. A w powietrzu wyczuł prawdziwą symfonię paczuli, migdałów, lekką nutkę cytrusów i prawdziwą perłę wśród nich, świeży bez, co sprawiało, że na chwilę poczuł wiosnę.

 

Szybko się rozpakował. Wszystkie jego rzeczy znajdowały się w plecaku, którego do tej pory nie spuszczał z oczów. Miał ze sobą koc, trochę ciuchów, podstawowe środki czystości, ręcznik i zeszyty. Wszystko inne musiał kupić, choć na tę chwilę wydawało mu się, że nic więcej nie potrzebuje. Tego dnia wziął kąpiel, a później natychmiast spokojnie zasnął o czym marzył od kilku dni.

Zasada 1: Za złamanie któregokolwiek punktu regulaminu grozi natychmiastowe wydalenie z mieszkania.

 

Robert szybko się zaaklimatyzował. Domownicy w większości, jak on, byli samotnikami. Chodzili swoimi drogami i rzadko mówili o sobie. Nieczęsto zdarzało się pogawędzić z kimś, zapytać o dzień czy ponarzekać na otaczający świat. W mieszkaniu, oprócz tych wypisanych na ścianie, panowały pewne zasady. Chodziło głównie o łazienkę, która z racji, że była jedna miała swój niezmienny harmonogram. Najwcześniej zwykle wstawała Daria. Po cichutku, nie budząc nikogo, jakby na palcach przemykała do ubikacji i po toalecie robiła makijaż i myła zęby. Później ubierała się i uciekała w pośpiechu do pracy. Później przychodziła kolej Renaty, która starała się jak najszybciej skorzystać z ubikacji i równie szybko co Daria wybiec z mieszkania. Kolejny był Darek, a później już różnie, w zależności od tego kto miał zajęcia, Robert lub Kamil. Paweł zaś czasem w ogóle nie wychodził z pokoju, zajmując się tylko sobie znanymi sprawami. Chłopak rzadko był widywany, raczej pojawiał się i znikał niż faktycznie z nimi mieszkał, a jego głos, jeśli w ogóle, był słyszany jedynie wieczorami, przez ścianę, gdy dyskutował o czymś z Darią.

 

Robert spędzał czas na dwóch czynnościach. Po pierwsze chodził na zajęcia. Dziennie studiował filozofię na Wyższej Szkole Czegoś Niezwykle Istotnego. Nie wybierał kierunku, po prostu październikowa rekrutacja była bardzo ograniczona. Oprócz studiów nie miał innego pomysłu na życie. Nie sądził, że znajdzie pracę, nie czuł się gotowy na bliską współpracę z innymi ludźmi. Może jeszcze nie dorósł, egoistycznie pragnąc mieć czas i trochę przestrzeni wyłącznie dla siebie. Na uczelni nie musiał z nikim zawiązywać przyjaźni, czy nawet być miły. Niepytany nie odzywał się do nikogo, nie wtrącał do dyskusji. Ludzie szybko zaczęli go omijać i ignorować jego obecność. Z resztą na jego roku niewiele było osób, z którymi mógłby porozmawiać. Nikt nie traktował poważnie tych studiów. Ludzie spóźniali się na zajęcia, nie przychodzili, przynosili zwolnienia lekarskie. Największą grupę stanowili przejezdni, osoby, które nie dostały się na psychologię lub prawo i niczym za karę kiblowały rok. Pozostali pracowali, pomagali w rodzinnych interesach lub prowadzili własne firmy. Przygotowanych na zajęcia Robert mógł policzyć na palcach jednej ręki, wliczając siebie. Nie mógł powiedzieć, że filozofia była jego pasją, rozważania na temat rzeczywistości średnio go obchodziły, jednak kierunek jak żaden inny wymagał od niego tego, co kochał najbardziej, czytania.

 

Pierwszą rzeczą, którą zrobił, przyjeżdżając do Krakowa było założenie sobie karty bibliotecznej. Od razu wypożyczył kilka książek, które pochłonął jeszcze na dworcu w parę dni. Wybrał autorów Rosyjskich: Dostojewskiego, Bułhakowa, Nabokova, Tołstoja. Książki umilały mu czas, pomagały zapomnieć o sytuacji, w której się znalazł, pomagały przetrwać. Robert nie palił, całkowicie wyrzekł się alkoholu, nie miał komputera ani nie oglądał filmów. Każdej z tych rzeczy kiedyś próbował, czasem nawet bardzo intensywnie starał się zrozumieć, ale nic nigdy nie sprawiało mu takiej przyjemności jak lektura. Kiedy koledzy biegali za piłką, podrywali dziewczyny, bawili się na dyskotekach on pochłaniał skandynawskie kryminały. Kiedy popijali piwo w pubach i narzekali na pierwsze zatrudnienia w pobliskich zakładach on poznawał horrory Lovecrafta. Kiedy całowali i macali dziewczęta on czytał ze zniesmaczeniem Stephena Kinga. Nie zastanawiał się dlaczego tak jest, po prostu zaakceptował swoją naturę i miał zamiar rozwijać ją w sobie i pielęgnować. Uczynić z niej swoją największą zaletę.

 

Nie wszyscy to akceptowali. Szczególnie matka czepiała się jego sposobu bycia. Wyganiała go na dyskoteki, kazała chodzić na szkolne bale i brać udział w rodzinnych uroczystościach. Robert wymigiwał się, jak tylko mógł, symulując choroby, lub chowając się, gdzie tylko można. Ojczym i przyrodni brat robili sobie z niego żarty, ale poza tym nie odczuwał ich agresji czy nawet złośliwości. Nie obchodził ich i odpowiadało mu to.

 

Uciekł z domu z kilku powodów. Po świetnie zdanej maturze, genialnym świadectwie i nagrodzie od dyrektora matka pękała z dumy, ciągle wypytując go na jakie studia się wybiera i co zamierza robić. Nic, odpowiadał, nie wiem, chyba zrobię sobie przerwę, utrzymywał, doprowadzając ją do szału. Jak to nie wiesz, krzyczała, jak nie pójdziesz na studia ojciec przestanie płacić alimenty. Gówniarzu, leniu, debilu i jeszcze parę innych epitetów powędrowało pod jego adresem. Wojna w krótce przerodziła się w walkę partyzancką, ze względu na brak reakcji z jego strony. Matka podsuwała mu papiery po cichu, próbowała oszukać, prosiła by podpisał podanie na medycynę, prawo, stomatologię. Ona już wszystkim się zajmie, zawiezie papiery gdzie trzeba, załatwi mu akademik lub pokój, jeśli tylko zechce. Nie i koniec kropka. Idź już sobie. Robert był w trakcie czytania reportaży Kapuścińskiego. To chociaż idź już na to cholerne literaturoznawstwo, nie będziesz miał pracy, ale może chociaż zmądrzejesz przez te pięć lat.

 

Robert ignorował wszystkie próby namówienia się na studiowanie. Przez cztery miesiące przeczytał tyle książek, że można byłoby ustawić kilka ich rządków od podłogi do sufitu w jego pokoju. Mimo wszystko nie czuł się ani szczęśliwy, ani zadowolony. Pod koniec września dostał telefon od ojca. Co u ciebie, jak w rodzinie i w końcu najważniejsze z pytań, co zamierzasz. Milczał, nie miał pojęcia co mu odpowiedzieć. Jego ojciec zawsze stawiał sprawy jasno, tym razem chodziło o pieniądze. Jesteś dorosły, albo idziesz na studia, albo do pracy. Możesz pracować u mnie.

 

Umówili się, że się zastanowi. Kuszący wydawał mu się wyjazd do Niemiec i pomaganie na budowie w firmie ojca. Z drugiej strony czuł, że nie jest jeszcze gotowy, że jeszcze nie czas. Wieczorami zaczął biegać. Ruch pomagał mu się uspokoić i zebrać myśli, uporządkować wszystko w głowie. Mógł studiować i pobierać marne alimenty od ojca w wysokości sześciuset złotych lub stać się niezależny i móc bez problemów rozwijać swoją pasję. Z drugiej strony miałby mniej czasu, po pracy byłby zmęczony i dzień mijałby mu na rzeczach w jego ocenie bezwartościowych.

 

Decyzja zapadła pod koniec września. Wieczorem wrócił do domu z biegania. Był zmęczony, ale wesoły. Wszedł do kuchni, żeby czegoś się napić. Nie świecił światła, wiedząc, że domownicy mogą już spać. I wtedy usłyszał rozmowę, która popchnęła go do ucieczki. Matka i ojczym dyskutowali na jego temat. On się do niczego nie nadaje, usłyszał niski, męski głos, jak nie pójdzie na te cholerne studia, to nie znajdzie pracy, nikt nie przyjmie takiego nieudacznika. Czasem się go boję, dodała matka, wiem, że to mój syn i czasem kraje mi się serce, jak widzę co ze sobą robi, ale chyba lepiej, żeby odszedł. Stary postawił mu ultimatum, mam nadzieję, że to popchnie go do jakiejś decyzji.

 

Popchnęło go. Jeszcze tego samego wieczora ze łzami w oczach spakował najpotrzebniejsze rzeczy i bardzo wcześnie rano opuścił dotychczasowy dom, nie mówiąc do widzenia, nie zostawiając kartki z pożegnaniem. Wsiadł do busa i pojechał do Krakowa na studia. Zadzwonił do ojca, mówiąc co zdecydował. Kiedy powiedział, że idzie na filozofię w słuchawce zapanowała cisza, długa i trochę niezręczna. W porządku, usłyszał w końcu suchy głos bez emocji. Spodziewał się kazania, wykładu o marnowaniu życia, dezaprobaty. Może nawet na to liczył, ale usłyszał tylko krótkie „w porządku”, jakby był jedynie niewygodną przeszkodą w życiu starego, z którą nie można sobie poradzić, a tylko pogodzić się niczym z powodzią lub pożarem. Z życiową klęską.

 

Wyjątkowo w mieszkaniu było pusto. Jeśli chciałby mógłby włączyć muzykę i zatańczyć na środku korytarza, lub pierwszy raz od dawna napuścić pełną wannę gorącej wody i po prostu się odprężyć. Ale on wolał tę niezwykłą chwilę spożytkować na coś wyjątkowego. Dekameron Boccaccia był jego ostatnią zdobyczą, odkryciem, które wzbudzało w nim wręcz ekstazę. Postanowił jak najdłużej przedłużać tę przyjemność, czytając tylko jedną nowelę dziennie. Drżącymi rękami przerzucał kartki, pochłaniał litery i unikalny język. Miał wrażenie, że historie i postacie łączą się i uzupełniają tworząc jedną, doskonałą całość. Zapach papieru i tuszu tworzącego litery odurzał go. Śliska oprawa pieściła jego dłonie. I zanim zdążył się rozsmakować, ponieść wyobraźni, zanurzyć w opowiadanie dotarł do końca, a drzwi mieszkania zostały otworzone energicznym szarpnięciem. Wszystko prysło, choć wciąż trochę kręciło mu się w głowie.

 

Do mieszkania wszedł Paweł jednak natychmiast zamknął się w pokoju, nie wydając nawet najcichszego dźwięku wewnątrz. Robert postanowił pouczyć się na historię filozofii, jednak po chwili starań przyswojenia sobie wykładów doszedł do wniosku, że tego dnia bardziej niż zwykle drażnią go informacje, które był zmuszony sobie przyswoić. Nie lubił takich momentów, nazywał je chwilami beznadziei. Podczas owych nie miał ochoty na nic, nawet na czytanie. Najchętniej kładł się na łóżku i przewracał z boku na bok. W jego głowie zaś panowała niechęć do wszystkiego co mógłby zrobić. I właśnie w takiej chwili usłyszał nieśmiałe pukanie do drzwi.

 

Nie spodziewał się, że zobaczy Pawła ubranego w niebieską, kraciastą koszulę i bawełniane spodnie. Chłopak tryskał energią i pewnością siebie, tak jakby nacisnął magiczny guzik, który na chwile całkowicie odmienił jego charakter. Robert wciąż nie mógł się nadziwić tym zmianom. Człowiek, który czasem chodził na palcach w domu, aby nikt na niego nie zwracał uwagi, ktoś kto wręcz ukrywał się przed światem potrafił w jednej chwili zmienić się w pewnego siebie mężczyznę na wzór gwiazdorów telewizji śniadaniowych. Do tej pory zdarzyło mu się dwukrotnie być świadkiem takich przemian. Paweł wychodził z domu odświętnie ubrany, po czym wracał żartując i prowadząc pogawędkę jakby nigdy nic. To radio, wyjaśniła mu kiedyś Daria, Paweł miał obsesję na punkcie kariery spikera radiowego. Niektórzy marzą o byciu piłkarzem inni chcą być podziwiani na wybiegu jako modele i modelki, a on chce prowadzić audycje w radiu. Rzucił studia, kontynuowała opowieść, jego starzy go utrzymują, myśląc, że łożą na przyszłego inżyniera. Przeprowadziliśmy się tu dokładnie rok temu, żeby było taniej. Paweł cały swój czas poświęcał na studiowanie wymarzonego zawodu, nagrywanie dem audycji i szlifowanie CV. Zajęcie to pochłaniało go tak bardzo, że przestał zwracać uwagę na innych ludzi, chyba że akurat miał ich przekonać do zatrudnienia siebie na stanowisku w radiu. Wtedy momentalnie zmieniał się w duszę towarzystwa. Efektem była jedyna audycja, w studenckim radiu w ramach wolontariatu, którą zdjęto po dwóch miesiącach istnienia. W sobotnie wieczory Paweł prowadził Elektroniczny Weekend, gdzie puszczał muzykę taneczną, czasem dodając od siebie kilka słów. Wyszło przeciętnie, nikt mu tego nie powiedział wprost, ale chłopak był po prostu sztywny na antenie i nie potrafił nikogo zainteresować.

 

Tym razem Paweł był na przesłuchaniu w poważniejszym, lokalnym radiu. Z tego co powiedział Robertowi, wynikało, że miałby poprowadzić co kilka dni przegląd muzyczny, w którym opowiadałby o nadchodzących koncertach w mieście i artystach, którzy będą występować. Wydawał się zadowolony do tego stopnia, że prawie zaprosił Roberta na piwo. – Może wyskoczymy na piwko? – Zaproponował, po czym natychmiast pożałował, że to zrobił. Robert, nie miał ochoty na wypad, poza tym przypomniał sobie o swoim dyżurze w kotłowni. To on dziś rozpalał, a robiło się już powoli zimno. – Ciekawe co by się stało, gdybym złamał zasadę z listy? – Pomyślał na głos.

 

Paweł opowiedział mu historię o Erneście, poprzednim lokatorze pokoju. Dojrzały facet, pracował na myjni, nie miał przyjaciół i rzadko się odzywał do pozostałych. Płacił podwójnie, bo zależało mu, żeby mieszkać samemu w pokoju. Nigdy nie wyjeżdżał, nie posiadał telefonu, człowiek o którym świat zapomniał. Wszyscy pamiętali go z głębokiej blizny, która biegła od jego skroni aż po żuchwę. Pewnej nocy przyprowadził kobietę, ubraną tandetnie, jak dziwka. Uprawiali seks, co słyszeli wszyscy domownicy. Rano Darek powiedział mu, że Pan Leszek chce się z nim widzieć. To był ostatni raz kiedy był widziany. Jego rzeczy z pokoju po prostu zniknęły. Nikt nie widział jak się wynosi, jak ktoś mu pomaga zebrać graciarnię, którą skrzętnie uzbierał w swoich czterech ścianach. Po prostu się rozpłynął w powietrzu wraz z tym co miał.

 

– Kim jest pan Leszek? – zapytał zdziwiony Robert.

 

– To właściciel. Mieszka u góry. Nigdy nie zastanawiałeś się co znajduje się na piętrze? – Głos Pawła trochę zadrżał pod koniec wypowiedzi, jakby pożałował, że wkroczył na niewłaściwy temat.

 

Robert właśnie uświadomił sobie, że nigdy nie przyszło mu to do głowy. Faktycznie, jedna z zasad mówiła, że nigdy, przenigdy nie wolno wychodzić na piętro, chyba, że jest to jeden, stały lokator, który musi się tam udać w celu zapłacenia comiesięcznego czynszu. W ich przypadku był to Darek, tylko on miał prawo tam wchodzić. Zawsze zbierał pieniądze od wszystkich, po czym wychodził w nieokreślonej chwili, żeby zapłacić należność.

 

Cały ten układ z punktu widzenia normalnej osoby wydałby się wyjątkowo dziwny. Pana Leszka nikt w nie widywał. Nie sprzątał, nie wynosił śmieci, nie chodził na zakupy. Czasem tylko słychać było jego kroki na górnych piętrach i niski, przytłumiony przez ściany głos. Najdziwniejsze jednak w tym wszystkim było to, że nikogo, a w szczególności mieszkańców, nie obchodził. Dla nikogo nie miało najmniejszego znaczenia, to kto wynajmuje im pokój. Najbardziej liczyła się mała kwota wynajmu i brak wścibstwa z czyjejkolwiek strony, a tego pragnęli najbardziej, braku zobowiązań, niezależności i świętego spokoju dla swojej osobistej beznadziei, w którą wpadli.

 

Robert zszedł do kotłowni trochę przybity swoimi myślami. Czuł zażenowanie faktem, że świat go nie obchodzi, nawet ten najbliższy, który miał. Odszedł z domu bez słowa wyjaśnienia. Nigdy z nikim nie zaprzyjaźnił się, a rodzinę miał sobie za nic. Teraz nawet nie interesowali go ludzie, z którymi mieszkał. – Będę kimś takim jak Leszek. – Pomyślał, a w oczach stanęły mu łzy. Będę człowiekiem widmo, który podobno istnieje, żyje sobie gdzieś w dziupli i nikt nigdy nawet o nim nie pomyśli, nie zainteresuje się co u niego słychać, nie odwiedzi na święta. Wizja, którą właśnie stworzył w swoim umyśle zaczęła go przerażać. Ostatnimi czasy, przez małą chwile zdawało mu się, że odczuwa samotność. Przybierała ona postać tęsknoty za czymś nieokreślonym, wyrzuty sumienia lub wstręt do samego siebie. Kiedy nachodziły go takie stany nie pomagały nawet książki. Miał wtedy ochotę jedynie na sen.

Koniec

Komentarze

Dopełniacz słowa "oczy" to "oczu", a nie "oczów". Często źle stawiasz przecinki i to w takich miejscach, że naprawdę utrudniają czytanie. Plus zapis dialogów jakiś taki nie za bardzo. Wprowadzasz bardzo dużo backgroundu bohaterów, a praktycznie żadnej fabuły, przez co uważam, że całkowicie zmarnowałem czas, czytając ten fragment. Jest po prostu nudny. Do elementów fantastycznych w ogóle nie dotarłeś. Chyba, że za fantastykę uznać pokój w Krk na Olszy za 200 zł. Po wtręcie o telewizji śniadaniowej wnoszę, że nie chodzi tu o jakieś zamierzchłe czasy, więc cena jest poważnie mocno dumpingowa i w Krk raczej niespotykana. Poza tym mam uwagę do wykreowania samego bohatera: niby taki oczytany, pochłania książki, a Boccaccia nie czytał? Przecież "Dekameron" chyba nawet lekturą jest. Za rosyjskich klasyków wziął się dopiero po wyprowadzce? To co on czytał przez te wsystkie lata, skoro cały wolny czas poświęcał na lekturę? Druga ważna uwaga tyczy się filozofii: bohater trafił na nią przez przypadek, jest powiedziane, że nie była jego pasją. Z przytoczonych lektur nie wynika, żeby czytał cokolwiek poza beletrystyką, więc nie sądzę, żeby tak się cieszył, że jego kierunek studiów wymaga od niego czytania takiego np. Ingardena. Czytanie czytaniem, ale bez pasji lektury filozoficzne to w większości po prostu niezrozumiały bełkot.

Mam podobne zdanie do Exturio. Przeskanowałam tylko tekst. W pierwszym akapicie piszesz w kontekście przeziębień:. Robert był alergikiem, ale w tym momencie drobny ból gardła i uczucie wilgoci w nozdrzach wydawało mu się najbardziej błahym z problemów, które miał. Z tego, co się orientuję, alergia to nie to samo, co przeziębienie, a okres jesieni jest właściwie okresem odpoczynku dla alergików (woda spłukuje alergeny).

 (samotność) Przybierała ona postać tęsknoty za czymś nieokreślonym, wyrzuty sumienia lub wstręt do samego siebie – trudno zrozumieć całość. Pierwsza część (samotność) przybierała postać tęsknoty za czymś nieokreślonym jest ok, ale ma się nijak do dalszej części. Tak bardzo rozbudowałeś opisy, że wieje nudą.  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nudne. Przeczytałem tekst i nie bardzo wiem po co. W zasadzie nic się nie wydarzyło. Może kontynuacja rozbuja nieco to opowiadanie, bo na razie raczej słabo. Pozdrawiam

Mastiff

A mnie się podobalo. Brak fantastyki jest nawet miłą odskocznią. Ciekaw teraz będę kontynuacji. Faktycznie jest tu coś z Paula Austera, choć czytałem tylko jedną jego książkę.

Przeczytałem bez przykrości. Opowiadanie o nachyleniu obyczajowym, typy psychologicznie przekonujące. Nie ma fantastyki, są życiowe obserwacje. Ogólnie nienajgorzej. Pozdrawiam.

Daje się przeczytać. Jest tajemniczy pan Leszek, zbiór dość tajemniczych indywiduów jako sublokatorów, zastanawiający regulamin… Ale to trzeba trochę żywiej poprowadzić. Nie sugeruję, że ekspresowo, na tempo – ale żywiej.

Bardzo mi się podobało, jestem ciekawa dalszego ciągu.

Przynoszę radość :)

Kurczę, weszłam, bo wychowałam się w pokoju na Olszy i miałam nadzieję, że może prababka w jakiejś ścianie skarb mi zakopała, albo mapę do takowego przynajmniej… :(   "Naprzeciw rozciągała się podziurawiona, asfaltowa ślepa uliczka a dalej schorowane akacje i nieprawdopodobnie wąska rzeczka, jakiś małoznaczący dopływ Wisły." – na Olszy rosną robinie, mylone z akacjami, a rzeczka to zapewne Białucha, jeżeli inspirowałeś się faktycznymi "niezwykłym miejscem w Krakowie". :) Inspirowałeś? Bardzo mnie to ciekawi, ze względów sentymentalnych głównie :)   Poza tym tekst czyta się całkiem płynnie, mimo, że w zasadzie akcji to tutaj nie ma. Jako wstęp do większego dreszczowca mógłby się nawet sprawdzić, więc prawdopodobnie wpadnę zobaczyć co będzie dalej, jeżeli pokusisz się o kontynuację. PS. Adama słuchaj, Adam dobrze prawi!!! ( Tym razem ;) )

Mnie się podobało tempo. Nie wszędzie musi być akcja, żebym chciała czytać. Natomiast rzeczywiście dla mnie to jest dopiero początek jakiejś historii i chciałabym dostać ją w całości.

Przynoszę radość :)

Jak zobaczyłem tytuł to od razu skojarzył mi sie Kraków z tą upiorną linią 152… Przeczytam i wypowiem się konkretniej.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Wróciłem i przeczytałem. Takie sobie.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Nowa Fantastyka