- Opowiadanie: Looster - Sine ut mortui loquar...

Sine ut mortui loquar...

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Sine ut mortui loquar...

Sine ut mortui loquar…

 

 

 

 

 

Zatrzymał się niedaleko bramy cmentarnej.

 

Zsiadł z klaczy, uwiązał ją do stojącego obok małego dębu i poklepał po grzbiecie. Odpocznij – pomyślał. Jeszcze tylko kilka godzin i będziemy na miejscu.

 

Ze zwisającej u jej boku skórzanej torby wyjął niewielki, wypełniony woreczek przewiązany rzemiennym paskiem, pożółkłą kopertę i srebrny, migoczący w blasku księżyca naszyjnik. Woreczek przymocował sobie do pasa przewieszonego przez pierś, kopertę i naszyjnik schował do wewnętrznej kieszeni płaszcza.

 

Spojrzał w górę, na widniejący w oddali cmentarz i uśmiechnął się. Założywszy kaptur ruszył w kierunku bramy cmentarnej.

 

Było zimno i siąpił deszcz nadając aurze jesiennego charakteru.

 

Wysoka na około siedem metrów kamienna brama pokryta była niezliczonymi i różnorakimi symbolami, mającymi chronić zmarłych przed kuszeniem sił zła, a jednocześnie zatrzymując owych na cmentarzu. Łowca pokręcił głową. Nawet po śmierci nie dają ludziom wolnej woli – pomyślał i splunął.

 

Szedł główną alejką cmentarza po nieudeptanym błocie, między wystającymi spod ziemi gładkimi wierzchołkami kamieni. Pokraczne drzewa, powykręcane we wszystkie strony, zdawały się obserwować każdy jego ruch i nasłuchiwać choćby najmniejszego westchnienia. Czuł się obco w tym odizolowanym od życia miejscu. Wiedział, że jest tu niechciany.

 

Choć martwy, wśród umarłych.

 

Usłyszał klaśnięcie. Najpierw jedno, gdzieś po prawej stronie, między brzozami, a po chwili dwa kolejne z lewej, przy żelaznym płocie. Zatrzymał się na sekundę i ruszył dalej.

 

Kolejny dźwięk, tym razem gwizdanie. Usłyszał je przed sobą, był pewien, że dosłownie kilka metrów przed sobą. Dźwięk się oddalał, a po chwili słyszał go już za plecami.

 

Spomiędzy koron dębów w powietrze wzbiło się stado wron i kruków rozdzierających niebo piskliwym krakaniem. Krążyły chwilę nad jego głową, po czym wolno i majestatycznie obsiadły kamienne grobowe tablice. Nie był w stanie ich policzyć, było ich mnóstwo.

 

Zaklął pod nosem i naciągnął głębiej kaptur.

 

W oddali coś zaszeleściło, potem chrupnęło i znów zaszeleściło. Łowca zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać.

 

Zza jednego z grobów wyłonił się biały szkielet. Oparł się o pomnik i rozglądał chwilę, po czym uniósł ręce i ruszył w kierunku bramy najpierw idąc, następnie biegnąc. Pokonał kilkadziesiąt metrów i wbiegł w boczną alejkę niknąc w krzewach dzikiej róży.

 

Łowca zaklął ponownie. Zastanawiał się, czy iść dalej, czy poczekać, aż akcja rozwinie się na dobre. Wybrał tę drugą opcję i wcale nie musiał długo czekać.

 

Klaskanie przybrało na sile i było słyszalne już ze wszystkich stron. Dźwięki, które wcześniej były jedynie niezrozumiałym gwizdaniem, teraz układały się w wyraźną melodię. Kruki i wrony rozpoczęły krakanie. Machały skrzydłami jakby nie mogły wzbić się w powietrze, jakby coś, lub ktoś ciągnęło je w dół. Wiatr przybrał na sile, a deszcz przestał padać. Łowca podwinął płaszcz i usiadł na kamiennym podeście układając z leżących na ziemi kamyków malutki krzyżyk.

 

Przedstawienie trwało.

 

Z bocznych alejek wyłaniały się trzymając się za ręce upiorne postaci, niektóre pokryte gnijącą już skórą, inne białe od świecących pojedynczych kości i kostek. Te, które trzymały się za ręce – gwizdały. Każdy pojedynczy korowód poprzedzał, idący samotnie, klaszczący kościotrup. Łowca policzył, że kościotrupów było sześć.

 

Pojedyncze korowody łączyły się ze sobą tworząc coraz większe koło upiorów, aż w końcu otoczyły siedzącego na kamieniu mężczyznę. Klaszczące szkielety dołączyły do koła i teraz, zamiast klaskać, szczękały zębami. Wokół unosił się zapach pokrzywy i mlecza.

 

Kolejny cykl – pomyślał.

 

Na zewnątrz koła rozbłysła bladozielona łuna, która przesłoniła wszystko, co znajdowało się poza jego obrębem.

 

Po chwili, wśród upiornej muzyki, gwizdów i trzeszczących kości, rozbrzmiał donośny, kilkugłosowy śmiech. Coś zabrzęczało i chlupnęło. Do sztuki dołączyły wiedźmy.

 

Dwie z nich stały przy ogromnym kotle, spod którego co chwilę wyłaniały się języki czerwonych płomieni. Wymachiwały rękami, wykrzykując zaklęcia. Po kilku minutach dołączyła do nich trzecia, niosąc na plecach kosz pełen ziół. Łowca znów wyraźnie poczuł zapach pokrzywy i mlecza. Zatrzymała się nieco dalej od kotła i zaczęła wrzucać do niego zawartość kosza. Wpadając do jego wnętrza, zioła powodowały wrzenie znajdującej się tam cieczy, a purpurowe krople lądowały na pokrytej zasuszoną trawą ziemi.

 

Podczas gdy trzy wiedźmy przygotowywały wywar niewiadomego przeznaczenia, pojawiła się czwarta. Przyleciała na miotle. Zakręciła koło nad tańczącymi upiorami, wystrzeliła w powietrze, a po chwili pojawiła się znów nad ich głowami, szczerząc zęby w krzywym uśmiechu.

 

Zapadła cisza. Upiory, zatrzymane w trakcie tańca, zamarły w dziwnych pozach. Niektóre z otwartymi paszczami, inne pochylone, jakby składały pokłon upiornej wiedźmie.

 

Łowca spojrzał na trupi korowód, rozejrzał się wokół. Z oddali dobiegło go parsknięcie konia. Ellis – pomyślał. – Dobrze, że jeszcze mi nie zwiałaś, kruszyno. Patrzył chwilę na otaczające go kościotrupy i spojrzał na wiedźmę, wskazującą chudym palcem na kocioł z wywarem, przy którym pozostałe czarownice nalewały już pojedyncze porcje do drewnianych miseczek.

 

Było cicho, żadnego wiatru, ani deszczu…

 

Tylko zatrzymane, martwe przedstawienie na scenie cmentarza.

 

Po niedługim czasie koło ruszyło, tym razem bardzo wolno. Słychać było każdy krok pojedynczego szkieletu. Stukot kości stał się miarowy, a gwizdanie zgrywało się z nim, tworząc jak gdyby zmyślny takt marszowy.

 

Łowca wstał, poprawił kaptur i zakrył stopą ułożony na ziemi krzyżyk. Ręce splótł na plecach, składając palce w kształt trójkąta, po czym westchnął i wyszeptał:

 

– Sine ut mortui loquar…

 

Wiedźmy stojące przy kotle krzyknęły. Z gorącego gara wykipiała część purpurowego wywaru. Ogień syczał, a języki płomieni sięgały głów czarownic. Trupi korowód, dotąd utrzymujący kształt koła, zaczął ów tracić. Kościotrupy oddzielały się z wolna od siebie i zmierzały w kierunku przygotowanego dla nich napoju, wypijając go pojedynczo z trzymanych przez wiedźmę misek. Purpurowy wywar niknął gdzieś między ich białymi żebrami, zamiast spływać na ziemię.

 

Cmentarna muzyka przybrała na sile, tak, że Łowcy zdawało się, iż pomniki grobów chwieją się i dygoczą. Wiatr targał koronami drzew, a liście fruwały, ścieląc się na pokrytej błotem ziemi.

 

Cmentarz ożył…

 

– Żywy umarłemu nie pomoże – odezwała się lewitująca nad ziemią wiedźma. – Martwy żywemu ino zaszkodzi. Nie masz wiary w śmiertelników, trupie! Nie uwierzysz w umarłych, żyjący…

 

Kościotrupy chórem powtórzyły słowa swojej poprzedniczki, a ich głos zdawał się być połączeniem kilku tysięcy różnych głosów.

 

– Po tysiąckroć wzywamy martwe dusze i ciała! Potępieńcy, wzgardzeni, życiem na wskroś przebici! Niechaj ozwie się pieśń i chóralny skowyt moi mili!

 

Wiedźma spojrzała Łowcy prosto w oczy i syknęła:

 

– Niech nas usłyszą w koszmarach!

 

Po chwili rozbrzmiał głośny, szyderczy śmiech i czarownica uniosła ręce, a upiory, trupy i szkielety jednym głosem zaczęły śpiewać:

 

 

Pieśń niesiemy, pieśń upiorną

dla tych, którzy spać nie mogą.

Tym zaś, którzy snem zmorzeni

nasza pieśń ma być przestrogą.

 

Duchy, duszki i upiory,

Wiedźmy i nieżywe stwory!

Ta godzina dla nas, w darze

Niechaj moc naszą ukaże!

 

Orszak nasz aż po horyzont

zimnym cieniem ściele szlaki.

Biada temu kto w noc ciemną

na nasz pochód nogą trafi.

 

Strzeż się człeku życia zguby,

martwym być, to nie zabawa.

Bój się śmierci, o mój luby…

Wnet się spełni twa obawa!

 

 

Trupy tańczyły dalej popijając przygotowany przez wiedźmy napój. Cmentarna muzyka niesiona była przez wiatr, który dął nieustannie, chyląc drzewa i zawodząc między pomnikami.

Wiedźmy, teraz już wszystkie unoszone przez miotły, kręciły koła i wywijały kozły nad odbywającym się niżej przedstawieniem śmiejąc się i sycząc. Co chwilę któraś z nich rzucała w niebo zielone kule, które wybuchając, spadały tworząc gęstniejąca w mroku fioletową mgłę. Ziemia drżała pod stąpającymi po niej trupami.

Łowca poczuł na skórze zimny pot. Czuł, jak napięcie rośnie. Ręce zaczynały mu drżeć. Zacisnął usta. Uparcie chciał przetrzeć dłonią oczy, ale wiedział, że nie może tego zrobić, nie mógł bowiem rozłożyć znaku. Poczuł chłód w nogach, rozpoczynający się od stóp, a kończący na pośladkach.

Przełknął ślinę.

Który to cykl? – pomyślał.

Raz, dwa, trzy, czte… Nie, sześć… Było ich sześciu, więc nie może być ośmiu cykli. Sześć, Sześć… A może dwanaście?

Czuł, jakby w głowie miał miliony niepoukładanych myśli, tysiące zdarzeń, które nie miały miejsca, lub które dopiero się wydarzą. Zacisnął powieki i wziął głęboki oddech.

Jeszcze raz – powiedział do siebie w myślach. – Było sześć szkieletów… To znaczy, że cykli powinno być sześć, ale wcześniej był jeszcze jeden, pamiętam o nim… Tak, ten, który zniknął w dzikiej róży… Ten, który przypatrywał się mi, gdy tu wszedłem, tak… A potem zniknął.

Cztery wiedźmy…

Raz, dwa, trzy, cztery…

Wiatr zrzucił z jego głowy kaptur, zachwiał mężczyzną. Nie było już muzyki, gwizdania i odgłosów trzeszczących kości. Był szum pomieszany ze śmiechem i upiorna pieść umarłych.

Który to cykl?

Raz, dwa, trzy…

Zacisnął dłonie w pięści rozkładając znak i otworzył oczy.

– Siedem! – krzyknął tonąc w oślepiającym blasku.

A potem zapadła cisza.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

"wypełniony woreczek" trochę mi dziwnie zabrzmiał, ale może to godzina i ja się czepiam. i siąpił deszcz nadając aurze jesiennego charakteru. – chyba przecinek uciekł po deszczu – i też brzmi… inaczej. Może ciachnąć na dwa zdania, w którym to drugim i chwalebnym Aura będzie miała wyjątkowo wilgotny, jesienny charakter?:) "Wysoka na około siedem metrów kamienna brama pokryta była niezliczonymi i różnorakimi symbolami, mającymi chronić zmarłych przed kuszeniem sił zła, a jednocześnie zatrzymując owych na cmentarzu." – może zamiast "owych" – nieboszczyków? Tu jest rewelacyjny wykład o zaimkozie i precyzjonizmie. Kolejny kandydat: Trupi korowód, dotąd utrzymujący kształt koła, zaczął ów tracić. Szedł główną alejką cmentarza po nieudeptanym błocie, – Szedł główną alejką cmentarza, po nieudeptanym błocie, ? Do zweryfikowania te przecinki z kimś przytomniejszym o tej godzinie :) "piskliwe" krakanie? brzmi trochę niefortunnie, ale mogę sie mylić. Parę zdań później masz też, że rozpcozęły krakanie – no ale jak, to kraknęły sobie raz jeden, przy starcie, a potem zamilkły? Spłoszone, krakały chyba cały czas? Nie umiem sobie wyobrazić klaszczącego koścmi szkieleta (w sensie dźwiękowym: jak szkielet może klaskać?). "Wpadając do jego wnętrza, zioła powodowały wrzenie znajdującej się tam cieczy, a purpurowe krople lądowały na pokrytej zasuszoną trawą ziemi. " – o, a mogę to zdanie ukraść na Grafomanię? :) Może Zioła wpadały do wnętrza naczynia, powodując wrzenie znajdującej się tam cieczy. Pryskające dookoła, purpurowe krople (…) -– jakoś tak… podzielić, zmienić? Upiory z otwartymi paszczami :):):) Łowca poczuł na skórze zimny pot. Czuł, jak napięcie rośnie. – powtórzenie. Napięcie, rozumiem, rosło na najbliższej trafostacji, dojrzewając nocami jak jabłka na jabłonce? :)

 

Zaczęło się dobrze – śmierdziąło wprawdzie wiedźminm mocno nieświezym, ale zaraz brama cmentarna odwraca uwagę. Nie zrozumiałem, co ma siedem cykli do tematu…  Miałem w trakcie lektury następujące skojarzenia: Łowca – Wiedźmin Danse Macabre – o, ciekawe, wiedźmiń w tańcu śmierci, jedziemy dalej Wiedźmy miotające kulkami w niebo i pojące trupy purpurową cieczą – Panoramix, Asterix i Obelix. Z magicznym napojem. Czytelnik nie wie, po co i na co te wiedźmy robią oraz czemu trupom nagle zupy się zachciało.

 

:) Tak trochę jakby niezręczności powodowały chyba nie do końca zamierzony odbiór. Masz 24 godziny na edycję, może warto spróbować poprawić? Może przydac ci się ta ściąga.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Takie tam drobiazgi, które mi się nasunęły i łatwo mi napisać: "nadając" wymaga biernika, a nie dopełniacza, więc "nadając aurze jesienny charakter" (pytanie tylko czy można nadać aurze jakikolwiek charakter, a może chodzi o "przydając", wtedy przypadek się zgadza i logika też) Czy niebo można rozedrzeć krakaniem? Jeśli tak, co jeszcze można nim rozedrzeć? Mnie się wydaje, że przede wszystkim ciszę i jej bliskich krewnych, a cała reszta pozostanie nienaruszona. Czy kościotrup może gwizdać? Na moje  gwizdanie wymaga ust i języka, ale to magia, tak? PsychoFischu, to zdanie z nieudeptanym błotem jest w porządku, to nie wyliczenie, obejdzie się bez przecinków.  Ktoś tu lubi liczyć, a to kruki liczy (nieudanie), a to kościotrupy, a to wiedźmy, ale dlaczego wynika mu z tego siedem i jakich cykli? Czuję się ignorantem, ale to pewnie ze względu na zbyt słabą znajomość łaciny? A ten Łowca, to co łowi? Bo najwyraźniej nie nieumarłych. A czy on jest martwy literalnie czy metaforycznie? A jeszcze inne mi się pytanka cisną, ale się powstrzymam, ustąpię bardziej oblatanym.

Nie rozumiem zakończenia.

Przynoszę radość :)

Ja rozumiem jeszcze mniej… No, ale to bajka spoza płota mojej zagrody, więc może dlatego.

Puk, puk, jest tu Autor? Może zechciałby się odezwać i zasugerować mi, co autor miał na myśli.

Podpisuję się pod komentarzem Anet.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka