Chłopiec (Jallowikringir – w skrócie Jal) siedział w karczmie, opijając czarne, złociste piwo, mieniące się bombelkami. Patrzył na karczmę, ale tak nie do końca, bo całej jej nie mógł wzorkiem ogarnąć, wiec patrzył na ludzi też. I myślał. Wciąż czuł mocny zapach krwi i potu Czarnego Władcy, który po ostatniej potyczce zaszył się gdzieś. No i chłopiec nie wiedział gdzie.
Niespodziewanie w oberży pojawił się ktoś jeszcze. Jal ze zdziwieniem spojrzał na nowoprzybyłego przybysza w czapce i płaszczu. Miał brodę, która nijak się go imała, gdyż był zbyt niski do tak wysokiego, pnącego się po nim w górę, niczym pnącze po zboczu o zachodzie słońca rozmienionego wszystkimi złotymi kolorami tęczy, zarostu.
– Kim ty jesteś, magu? – zapytał główny bohater mojej powieści. Nieznajomy miał brodę i czapkę, więc prawdopodobnie był magiem.
– Jestem magiem – rzekł wysokim, lecz niewiarygodnie niskim, wibrująco – łaskoczącym, z dodatkiem powiewu drzewa piżmowego, głosem starzec. I zrobił to, ku zdziwieniu.
A chłopcu zalśniły oczy.
– Czy przyszedłeś, by zostać mym nauczycielem magii? – zapytał, lśniąc oczami.
Mimo tego, że w wieku dwóch lat jeździł konno i uprawiał fechtunek, a zanim mówić się nauczył, to też topór unieść potrafił bez problemu najmniejszego, w przeciwieństwie do starszych dzieci w jego wieku, no to jednak nie mógł pokonać Czarnego Władcy ostatnim razem. I przez to się chłopiec tak bardzo smucił, że zamówił siódme już piwo.
– Nie, nie mogę nim zostać, gdyż moją misją, którą dostałem od Gildii Magów jest przekazanie ci przepowiedni. No to tak: Gdy dopełni się przeznaczenia czas, a chłopiec mały pójdzie w las, a potem to jeszcze do karczmy i spotka maga, to pokona Czarnego Pana.
Jal otworzył usta ze zdumienia, zaciskując je w cienkom kreskę. I mag zniknął.
Ale spokój nie trwał długo, gdyż bohater wyczuł ruch, ale wcześniej pociągnął nos, żeby wczuć zapach, który był pikantny, a mimo to, bohater nie mógł go wczuć tak od razu, ale za to od razu wiedział, że to zapach tego, co się ruszało . To było dziwne. Kto by się ruszał za jego plecami?
– Witaj, chłopcze – usłyszał od ciemnowłosookiego mężczyzny w czarnej pelerynie. Ale chłopiec dostrzegł tom jego ciemnotę dopiero jak się odwrócił, bo przecież wcześniej go nie widział, bo był tyłem do niego. Ale mama go wychowała, że jak się z kimś rozmawia, to się odwraca w jego stronę. No to się Jal odwrócił. A widok wydał mu się azali znajomy.
– Widzę, że nie masz miecza – wyredukował szybko nieznajomy, nie spiesząc się, lecz zważając na słowa, które pchały się do jego ust i to było widać, bo je dziwnie wydął. A kolor ich: malinowy.
– Nie mam – zgodził się Jal, niewiele myśląc, choć wcześniej rozważał wszystkie za i przeciw, bo przecież odpowiedź przypadkowemu mężczyźnie nie mogła być przypadkowa. Podejrzanie przypadkowo wyglądał ten przypadek.
– Dam ci swój miecz.
– Dziękuję! – Oczy chłopca zalśniły poi raz kolejny tego dnia.
Bohater złapał za stępione ostrze, które na jego palcach zostawiło ślady krwi (a tak wogóle, to ten mężczyzna ten miecz wyciągnął zza pleców i mu wystawił i dlatego to wszystko), gdyż było mocno naostrzone. „Ała” – pomyślał chłopiec. I tu już wyczuł jakiś podstęp.
– Nie mam gdzie schować, tego miecza – pisnął chłopiec, pełnym rozczarowania dźwiękiem.
– Możesz go schować do mojej pochwy – zaofierzył się nieznajomy z uśmiechem.
No i chłopiec podszedł.
– Buhahahahah! To był tylko podstęp, by cię pokonać!
Jal wybucha, nie wierząc, że go zdradzono. Woda mu z oczu leci.
– Jak to?! – krzyczy pod nosem, kiwając przecząco głową, bo nie może uwierzyć, że go zdradzono. – Dlaczego ja?
Mężczyzna, nie czekając, aż Jal wyczuje podstęp, wyciągnął z kieszeni płaszcza topór i zaatakował chłopca. Trysnęła krew. Dwie odcięte ręce zostały odcięte. Główny bohater płakał jeszcze bardziej mocno, ale walczył dzielnie, używając miecza, który dostał w podarunku. Nawiązała się bitwa. Władca Ciemności parł mocno, aż za mocno. Broń wypadła Jalowi z palców.
– Nazywam się Władca. Władca Ciemności – mruczy Władca z triumfalnym rykiem na języku.
Sytuacja robiła się ciepła. Przeciwnik chciał przyprzeć swojego przeciwnika do ziemi, ale chłopiec wystawił miecz i Władca Ciemności się nadział i jęknął i z tym jękiem osunął na lepką od krwi podłogę. Makabryczny krajobraz przerwał krzyk, którego dyszący głośno ze zmęczenia i wyczerpania chłopiec nie usłyszał, no bo dyszał. Ale to brzmiało tak (i mówił to elf, który nagle wstał ze stołu):
– Jesteś wybrańcem, ale ja nie oddam tego świata, w twoje ręce, bo jestem sługą ciemności i przystąpiłem do mrocznych elfów, które są złe i ja też jestem zły, mimo, że jestem elfem i potrafię strzelać z łuku i do ciebie strzelę, bo nie chcę, byś ogarnął ten świat swoim posiadaniem!
Wyciągnął kuszę i oddał strzałę (wcześniej ją napiął) i wysłał ją do Jala. Przez jego głowę przeleciała ona aż do ściany, lecz zatrzymała się na kości mózgowej chłopca. Rozmielony mózg rozprysnął się i wytrysnął dziurkami od nosa, niczym wodospady Niagary o południu. Gdzieś w kąciku ust pojawiła się krew – krew świadcząca o tym, że zabito sprawiedliwego. Bo była to krew wybrańca.
***
Na szczęście, bohater poszedł potem do szpitala i się wyleczył u tego maga, co go wcześniej odwiedził, bo miał zbroję +2 do kusz.