- Opowiadanie: Kminek - Kot z Cheshire

Kot z Cheshire

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kot z Cheshire

Dzięki za zainteresowanie moim "Panem Hlejdem", oraz wszystkie komentarze :).

Z drżącym sercem wrzucam drugi tekst, może ten Wam się bardziej spodoba.

 

 

 

 

Kot z Cheshire

 

Potwornie się nudził ten kot z Cheshire.

 

No, bo przecież ile można?

Ile można słuchać nieskładnego paplania Szalonego Kapelusznika?

Ile można znieść gderliwego bełkotu Marcowego Zająca?

Ile, na latające kocice bogini Frigg, można wypić herbaty?

 

Potwornie się nudził ten kot z Cheshire.

 

Nie ciekawiła go już nawet jego doskonałość.

Nic sobie nie robił z pokaźnych, rubensowskich kształtów, które odziedziczył po ojcu.

Nie zważał na lśniące, delikatne futerko mieniące się setką odcieni fioletu.

Nie obchodził go nawet długi, puszysty ogon, dawny powód prawdziwej chwały.

 

Ech, naprawdę potwornie nudził się ten kot z Cheshire.

 

Raz pomógł uroczej, małej blondyneczce, ale nie było to specjalnie wciągające zajęcie.

 

Kot z Cheshire trwał w swojej nudzie, próbując się z niej za wszelką cenę wydostać.

 

Próbował być najmądrzejszy na świecie – taki pewnie nigdy się nie nudzi.

( choć, patrząc na Absolema można było mieć pewne wątpliwości)

Zaczął więc czytać książki.

 

W Krainie Czarów nie brakuje książek.

Od telefonicznych, przez kucharskie, po podręczniki magii praktycznej i fizyki kwantowej.

 

Dziesiątki książek, setki książek, dużo książek, mnóstwo książek!

Czytał nieprzerwanie.

Czytał namiętnie.

Czytał.

 

Po tysięcznej lekturze dał sobie spokój.

Wiedział już, że mądrzejszy się nie stanie.

 

I znów zaczęło mu się nudzić.

 

Niby trochę malował dla Białego Królika,

niby od czasu do czasu skrobnął jakąś zmyślną fraszkę dla Białej Królowej,

niby pomagał mieszkańcom Krainy Czarów…

Ale właśnie, tylko „niby”.

 

Niby, niby, niby…

Niby do cholernej cholery!

Marazm i apatia

Prosta linia życia na białej kartce bezczasu.

Nuuuuuuuudy!

 

Wreszcie, znudzony i zniesmaczony, kot z Cheshire zmienił się.

Najpierw przestał się uśmiechać.

Potem przestał znikać.

Na koniec zupełnie stracił swój entuzjazm.

 

Stał się samotnikiem, kompletnym odludkiem.

Jego szalone niegdyś, pogodne serce obumarło, niczym dojrzałe jabłko dotknięte zarazą zgnilizny.

Wesoły kot z Cheshire zmienił się w ponure kocisko.

 

Zniesmaczony kocur wędrował po Krainie Czarów, psując innym ich szampańskie humory.

Zarażał wszystkich swoją niechęcią do świata.

Jeden po drugim, mieszkańcy Krainy Czarów stawali się smutni i apatyczni.

Nie uchowała się nawet przyroda – kwiaty więdły, drzewa gubiły liście, zwierzęta chowały się po norach, gotowe atakować nieostrożnych przeciwników.

 

Słowem, rzeczywistość zapadła na chorobę roznoszoną przez zramolałe kocisko.

 

Nad wariacką utopią zawisło widmo zagłady.

 

By temu zapobiec, po raz pierwszy od czasów Chwarnego Dnia Epoki Sennych Marzeń i Majaków, zebrała się Sekretna Rada Krainy Czarów, by zdecydować o losie kota z Cheshire.

 

Królowa Kier kazała skrócić zwierzę o głowę.

Kapelusznik poparł ją, z drobnym zastrzeżeniem – kot miał umrzeć w birecie z doczepionym doń śmigiełkiem.

Marcowy Zając wybuchnął ponurym, bełkotliwym śmiechem, a potem zamówił zieloną herbatę z mlekiem i dwiema kostkami cukru.

Biały Królik musiał wyjść wcześniej, bo strasznie się gdzieś spieszył.

Absolem sprzeciwił się propozycji Królowej Kier.

Zamiast śmierci kocura zaproponował karę o wiele gorszą, o wiele boleśniejszą i, co najważniejsze, o wiele okrutniejszą niż dekapitacja.

Zaproponował, by wysłać go do świata ludzi.

Przywódczyni Rady, Biała Królowa przystała na ten pomysł bez słowa.

 

Wrócisz, jak wyzdrowiejesz powiedziała, Łamiąc Przedwieczne Prawa Świata Nonsensu.

Jednym pstryknięciem wysłała zaskoczonego kocura na drugą stronę lustra.

 

I tak, kot z Cheshire znalazł się w świecie śmiertelników, gdzie pozornie logika ustępowała miejsca nonsensowi.

 

Chcąc nie chcąc, kocur musiał odnaleźć się w nowej rzeczywistości.

 

Początkowo włóczył się bez celu po świecie.

 

Raz zdrzemnął się na ostatnim piętrze Empire State Building.

Kiedy indziej zjadł sushi podziwiając orientalny krajobraz z blanków Wielkiego Muru Chińskiego.

Innym razem odwiedził groby swoich dalekich kuzynów w Gizie.

 

Jednym słowem, podróżował.

 

Nie trzeba być geniuszem pokroju kota z Cheshire, by wiedzieć, że podróże też go znudziły.

 

Zniechęcony, postanowił uwić gdzieś swoje przytulne gniazdko.

( swoją drogą, takie określenie w stosunku do kota naprawdę zastanawia).

 

Wybrał Anglię (a konkretnie Londyn, co oczywiste)

kraj Sherlocka Holmesa, jedynej postaci literackiej, jaka go fascynowała,

kraj Jamesa Bonda,

kraj Beatlesów

kraj królowej

kraj zwyczajów,

kraj konwenansów

kraj herbaty (nie, wcale nie tęsknił za durnymi herbatkami Kapelusznika i Zająca)

kraj spokoju, flegmy, szlachectwa i tego, co kot z Cheshire kochał ponad wszystko.

Kraj Świętego Spokoju.

 

Jednakże, jak to już w bajkach i kiepskich tasiemcach bywa, bohater nie mógł zaznać Świętego Spokoju.

 

Święty Spokój jest jak…

jak Graal,

jak UFO,

jak spisek CIA, który doprowadził do śmierci Kennedy’ego .

 

Wszyscy o nim mówią, ale nikt nie udowodnił jego istnienia.

 

Nevertheless, jak mówią prawdziwi Angole.

 

By zrozumieć, jak to się stało, że kot nie odnalazł Świętego Graala

tfu!

Świętego Spokoju, należy opowiedzieć coś jeszcze.

 

Kot z Cheshire znalazł swoją niszę.

Zamieszkał na dachu niewielkiego domu, opodal Baker Street.

Małe, dwupokojowe mieszkanie, łazienka, kuchnia.

I ogromny antykwariat na parterze.

 

Żyć, nie umierać.

Wtedy po raz pierwszy kąciki kociego pyszczka zadrgały.

To było jak drżenie szklanki przed trzęsieniem ziemi.

Trzęsienie jednak nie nadeszło.

Kot się nie uśmiechnął.

 

Zapłacił za mieszkanko na pół roku z góry, a potem oddał się błogiej nudzie.

 

Jak to się stało, że kot z Krainy Absurdu wynajął na pół roku mieszkanie w centrum Londynu?

 

Pieniędzy kocurowi nie brakowało, co to, to nie!

Pierwszego dnia pobytu w Londynie zawarł znajomość z krasnoludkiem.

 

Krasnoludek jaki jest, każdy wie.

Kartoflowaty nochal, duże, spiczaste uszy, gęsta broda, małe rączki i nóżki.

Gdy doda się do tego czerwoną, spiczastą czapkę, błękitny kaftan, żółte getry, skórzane trzewiki oraz całkowity brak manier mamy obraz krasnoludka jak się patrzy.

 

Krasnoludki słyną z ogromnych bogactw, nagromadzonych przez niezliczone lata nieśmiertelnego życia.

Nie większe od myszy, te irytujące stworki wkradają się do kieszeni, by wyciągać z nich drobne, które następne składują w podziemnych skarbcach.

 

Baltazar Bąbel (a raczej, jak kazał na siebie mówić, Bubble B) nie był wyjątkiem.

Jak setki innych krasnoludków, uciekł z Polski w poszukiwaniu godziwszego zarobku.

( Przecież funt stoi na giełdzie lepiej niż złotówka! tłumaczył)

 

Jego skarbiec znajdował się w kanałach, pod kamienicą, w której zamieszkał kocur.

 

Ich pierwsze spotkanie nie należało do specjalnie udanych.

 

Kot z Cheshire uwielbiał jeść.

Ale nie byle co, żadnych fast-foodów, żadnego śmieciowego jedzenia.

Kot miał podniebienie prawdziwego smakosza.

 

Wybierał tylko zdrowe, odżywione myszy, chude mleko oraz świeżo złowione ryby.

Żadnych „łiskasów” i innych substytutów naturalnego jedzenia.

 

Tamtego wieczoru obaj uczestnicy tej ponurej farsy byli wyjątkowo głodni.

 

Kot postanowił zjeść mysz.

Swoim zwyczajem zostawił pokaźny kawałek sera na schodku i rozpłynął się w powietrzu, czekając na swoją nieostrożną ofiarę.

 

Bąbel postanowił zjeść ser.

Traf chciał, że znalazł pokaźny kawałek sera pozostawiony na schodku.

Uradowany sięgnął poń, ale zamarł, gdy zauważył, że w powietrzu materializuje się rozwarty, koci pysk z mnóstwem ostrych jak brzytwy zębów.

 

Potem poszło szybko.

W bajkach i kiepskich tasiemcach zawsze idzie szybko.

 

Najpierw kot i krasnal wyjaśnili sobie nieporozumienie przy pomocy kłótni, wyzwisk oraz bezpośredniego kontaktu fizycznego.

 

Potem zaczęła się tworzyć między nimi nić porozumienia, która z czasem przeistoczyła się w pełnowymiarową symbiozę, potocznie zwaną przyjaźnią.

Wszystko jest tak schematycznie przewidywalne, że szkoda temu poświęcać miejsce.

 

Baltazar płacił za mieszkanie kota, a ten w zamian go nie zjadał.

Przyjaźń wymaga poświęceń.

 

Co ważniejsze jednak, Bubble B pokazał kocurowi zupełnie inne życie.

 

Krasnal nauczył go palić liście klonu,

pić wywar z maku i krowiego mleka,

kraść drobne z tacy w anglikańskich kościołach,

pokazał najlepsze kluby w mieście.

 

Właśnie w jednym z takich miejsc, kot z Cheshire nie znalazł Świętego Spokoju.

 

Zamiast tego spotkał Lunę.

 

Ach, Luna…

Ulotna, jak jej senne imię.

Piękna jak mrok nocy, w którym uwielbiała wędrować.

Tajemnicza jak jej hebanowe futro.

 

Nie trudno zgadnąć, co było potem.

 

Tak, tak!

 

Kot zakochał się w Lunie.

 

Chociaż nie, zakochał się to nie jest dobre słowo.

 

Luna stała się sensem istnienia kota z Cheshire.

 

Zgorzkniały kocur wreszcie odkrył cel w życiu.

Chciał żyć z Luną, żyć dla Luny, żyć przez Lunę.

 

Zabiegał o jej względy długo, bardzo, bardzo długo.

 

Rozmawiał z nią.

Obdarowywał komplementami.

Obsypywał prezentami.

Piał peany na jej cześć.

 

Najpierw Luna nie była zbyt zadowolona z tego uczucia.

Wykręcała się, kluczyła, szukała wymówek.

 

Była wolną mieszkanką dachów Londynu, co, wbrew jej oczekiwaniom, kot z Cheshire akceptował.

 

Nie wiedziała, że to w niej kochał najbardziej.

 

Wreszcie jednak uległa temu uczuciu…

Uległa jego czystości, doskonałości, szczerości…

Uległa parze szerokich, błękitnych oczu.

 

Niespodziewanie odkryła, że odwzajemnia je równie mocno, co fioletowy kocur.

 

A co na to sam zainteresowany?

 

Znów zaczął malować.

 

Luna stała się jego muzą.

Jego ziemską boginią.

Jego jestestwem.

Machiną napędzającą jego serce.

Odtrutką na zgniliznę trawiącą jego organizm.

Pod jej wpływem, kot z Cheshire zaczął się zmieniać.

 

Początkowo nieśmiało, z pewnym strachem.

Najpierw odzyskał swój entuzjazm.

Potem znów zaczął mówić zagadkami

 

Aż nadszedł dzień ich pierwszego pocałunku.

 

To był uroczy, październikowy wieczór, chyba czwartek.

Siedzieli na dachu w dzielnicy portowej, podziwiając Księżyc – najlepszego przyjaciela kotów i artystów.

 

Oboje odczuwali nastrój chwili. ( koty mają bowiem wrodzoną zdolność do wyczuwania magii)

 

Rozmawiali beztrosko,

rozmawiali o wszystkim,

rozmawiali.

 

Nagle kot z Cheshire,

zgorzkniały kocur,

znudzone kocisko,

pchlarz, który doprowadził Krainę Czarów na skraj przepaści,

pierwszy raz w życiu zdobył się na odwagę.

 

Nie pytając, pocałował Lunę.

 

Pocałunkiem chciał przekazać wszystko.

Miłość,

wątpliwości,

zachwyt,

nabożny szacunek,

radość.

 

Całował ją, a ona odpowiadała mu tym samym.

 

Choć świat nie stanął w miejscu, to rzeczywistość wokół nich zawirowała.

 

Drobinki materii otoczyły parę, która na to nie zważała.

 

Liczyła się tylko ta dwójka,

tylko ta chwila. Tylko oni.

 

Choć ludzie mówią, że Bóg jest bezlitosny, tak naprawdę mylą się.

Nie Bóg jest bezlitosny, a jedynie czas, jeden z Jego najdoskonalszych tworów.

 

Czas pocałunku minął, trąby anielskie ucichły.

 

Kot z Cheshire uśmiechnął się szeroko, otwierając oczy.

 

Zamiast Luny, ujrzał pogodne oblicze Białej Królowej.

Wróciłeś, bo wyzdrowiałeś… powiedziała, rozkładając alabastrowe ręce.

Wrócił do Krainy Czarów.

 

Władczyni pocałowała go ciepło, jak matka.

Nie jak Luna.

 

Zaskoczony kot podziękował, a potem rozpłynął się w powietrzu.

Zmaterializował się w swojej samotni, zdecydowany, że wróci na Ziemię.

Że wróci do Luny.

 

Znów zaczął czytać książki.

 

Setki książek, tysiące książek, dziesiątki tysięcy książek.

Miliony słów, które ani odrobinę nie przybliżyły go do celu.

 

Lata mijały, a on okazywał coraz większe zrezygnowanie.

Wreszcie, po kolejnej lekturze dał sobie spokój.

To było bezcelowe.

 

Zrozumiał, że powrót okaże się niemożliwy.

Wiedział to po przeczytaniu pierwszego słowa na pierwszej strony pierwszej książki jaką wziął do łapy pierwszego dnia po swoim powrocie.

 

Wiedział, że już jej nie zobaczy.

Wiedział, że mądrzejszy już nie będzie.

 

I znów zaczęło mu się nudzić.

Koniec

 

 

 

[Przepraszam za nadmiar akapitów, to jest specyficzna stylistyka, nic więcej :)]

Koniec

Komentarze

Nie, że się czepiam, ale choć wyobrażenie Frigg dało początkom wyobrażeń o czarownicach, to jednak z kotami bym nie przesadzała ;-) Później przeczytam całość, ale przerzucę sobie najpierw do edytora i zmienię tę formę. Nie wziąłęś sobie do serca tego, gdy pisaliśmy o zapisie… ;-)

Każde zdanie od nowej linii? Nie, dzięki.

A mnie się ponownie podobało. Przypadła mi do gustu właśnie ta forma, oszczędność słów, która i tak pozwala Autorowi grać na uczuciach, leciutkie filozofowanie też jest na miejscu. 

Bardzo mi się podoba, jak Autor przeszedł wszzystkie stopnie nudy, skazanie, zesłanie doNowego Świata aż do odkrycia Wielkiej Miłości swojego życia, która okazała się być ułudą i jak potem daremnie usiłował ponownie osiągnąć stan uniesienia, co okazało się rzeczą nieosiągalną.

Wiedział to po przeczytaniu pierwszego słowa na pierwszej strony pierwszej książki jaką  – stronie i przed "jaką" przecinek. Gdzieś tam jeszcze brakowało przecinków.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

przeczytałam całość… uff ;-) Powiem tak: bardzo podoba mi się pomysł, na prawdę jest rewelacyjny, ale zgrzytnęło mi trochę, poza oczywiście boginią Frigg… 1. Rubensowskie kształty po ojcu… ja się nie znam, ale rubensowskie kształty kojarzą mi się zdecydowanie i nieodwołalnie z kobietami ;-) skojarzyło mi się ze zdaniem z "humoru zeszytów szkolnych", które brzmiało "Joanna nosiła czarną suknię po ojcu" 2. "Do cholernej cholery" – że co??? 3. w tasiemcach na prawdę coś się dzieje szybko??? Raczej kojarzą mi się właśnie z czymś rozwlekłym, co się snuje strasznie długo, patrz "Moda na sukces" 4. w kościele anglikańskim nie ma zwyczaju zbierania na tacę ;-) No i na prawdę źle się czyta. Jednak powtarzam – pomysł świetny. ;-)

Po raz kolejny mi się podobało. IMO jest lepsze od poprzedniego opowiadania, bardziej się wczułam, a układ tekstu nawet pasował. Widać, że masz swój styl :) Pomysł naprawdę fajny! Odkąd zacząłeś pisać o Lunie, po prostu wiedziałam, jak to się skończy, ale ta wiedza nie przeszkadzała mi w dalszej lekturze. "Nie Bóg jest bezlitosny, a jedynie czas, jeden z Jego najdoskonalszych tworów." – czas nie jest taki bezlistosny, wszystko da się nagiąć (słyszałeś pewnie o cząsteczkach, które – mimo tego, że były w różnych miejscach – zachowywały się dokładnie tak samo; ostatnio naukowcy coś nawet teleportowali) :)

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Pomysł ciekawy, ale forma zaczyna być monotonna.

Babska logika rządzi!

Dobrze wykorzystałeś układ typograficzny, nadający wysokie tempo lekturze, ale:   – nie każdy fragment opowiadania takiego tempa potrzebuje;   – na dłuższą metę zaczyna to męczyć i drażnić.   Sam tekst raczej nie zapadnie mi w pamięć.

U Kminka jest chyba tak, że albo komuś się podoba jego styl, albo nie. Tak jak mi i bemik podobały się dwa teksty, które wrzuciłeś, tak do Adama (jeśli mnie pamięć nie myli) ani ten, ani poprzedni nie przemówił.

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Bardzo fajne! Powrzucałabym gdzieniegdzie przecinki, gdzie indziej powyrzucała spacje, ale to drobiazg! Świetne!

Przynoszę radość :)

Zabaw z formą ciąg dalszy? Nie dałem rady doczytać do końca, znudziło mnie, przyznam brutalnie :)

 

Mi Draconis, po prostu muszę, bo widzę, że popełniasz ten błąd raz za razem:

Pisze się NAPRAWDĘ :)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka