Z chwilą gdy topniały ostatnie śniegi, a natura zaczynała budzić się do życia – nastawała wiosna. Dla powracających z cieplejszych krajów avesów rozpoczynał się nowy cykl, jak każdy pełen obowiązków, ale też przyjemności. Zwłaszcza Hatezi miał konkretny powód, żeby wyczekiwać tej pory.
Działo się to miesiąc po topnieniu, w kolejny piękny dzień wiosny. Kiedy wiatr poruszał delikatnie liśćmi, a ptaki umilały atmosferę śpiewem, stado ptakoludzi z rodu krukowatych właśnie skończyło poranne polowanie. Zwierzowie ruszyli do pobliskiego jeziora, by się wykąpać, kiedy nagle usłyszeli wysokie skrzeki. Zwrócili głowy w stronę źródła dźwięku i ujrzeli na niebie postać, z niesamowitą gracją zataczającą kręgi. Ten widok ich zachwycił.
Sylwetka należała do samicy avesa. Jej pojawienie się zwiastowało początek kolejnych toków.
Krukowaci poczęli krakać z entuzjazmem, gdy nowo przybyła powoli opadała ku nim, prezentując w pełnej okazałości jaśniejsze niż granat upierzenie oraz rozpostarte skrzydłoręce. Wciąż wydając zachęcające dźwięki, wylądowała miękko na polanie, na której przepychali się ptakoludzie.
Aveska stanęła w wyniosłej pozie, zaskrzeczała drapieżnie. Nie przestraszyło to samców, lecz sprawiło, że byli jeszcze bardziej zaciekawieni. W końcu ptaszyca powoli opuściła ręce i obserwowała reakcję stada, bez wyjątku oczarowanego jej smukłą sylwetką oraz przepięknym głosem.
– Ja Itera – odezwała się.
Rozochoceni avesowie zaskrzeczeli chaotycznie, ukazując w ten sposób radość. Krzyk Itery wystarczył, by się uciszyli.
– Krrraaa! Nie przerywać! Nie! Krrraaa!
Hatezi postępował jak reszta stada – wraz z innymi głośno dawał wyraz swojemu zaciekawieniu i wraz z innymi też umilkł. Wciąż jednak drżał z podniecenia, gdy patrzył na te śliczne pióra, na ten wyzywający ogon… Chciał wspólnie z samicą zaklekotać, chciał zostać wybranym! I zapewne nie on jeden.
Ptaszyca odczekała dłuższą chwilę, by pozwolić coraz bardziej drażniącej ciszy rozgościć się wśród stada. W końcu przemówiła ponownie:
– Ptasi zwieeerze… – Pierwsze „e” zabrzmiało jak kwilenie. – Nie, niedobre. Nie wszystkich ja chcę. Złówcie coś, walczcie. Natura wam dała, co macie, a ja oddam się zwierzowi, co dobrze tego użyje. Kruki, warte tego jesteście?
Samce zakrakały chórem.
– Krrraaa! Pokażcie! Przychodzić zacznie ciemność i wybiorę jednego! Kriii!
Avesowie hałasowali bezładnie przez długi czas, a wraz z nimi Hatezi. Itera stawiała się ponad stado, ale właśnie o to chodziło. Wszak ile zdarzało się okazji, by zawalczyć o samicę? Odkąd młody ptakoczłek opuścił rodzinę i dołączył do grupy, w której jak na razie spędził jeden cykl, brał udział już w ośmiu tokach. Nie miał co się wstydzić, że żadnych nie wygrał – dopiero niedawno osiągnął dorosłość. A w jego wieku mało kto zostawał wybrany.
Zwycięzca opuszczał stado wraz z partnerką. Dla jastrzębiowatych, sokołowatych oraz krukowatych cel był taki sam – przedłużenie gatunku. Dlatego ptakoludzie cenili sobie wartości rodzinne i robili wszystko, aby samica wybrała właśnie ich. A Hatezi bardzo liczył, że dziś to jemu przypadnie ów zaszczyt.
* * *
Młody krukowaty naprędce oczyścił pióra, po czym opuścił stado, nie mówiąc nikomu, dokąd zamierza się udać. Zanim odleciał, zobaczył, że inni ptakoludzie również zabrali się do pracy. Ruszali na łowy, urządzali pojedynki, a nawet przedstawiali wymyślne akrobacje: krążyli nad ziemią, spiralnie wznosili się lub opadali oraz nurkowali gwałtownie, by tuż przed upadkiem wyrównać lot. Sporo z tych ruchów avesowie ćwiczyli długo. Na Hatezim, nawet jeśli nie był to dla niego nowy widok, wywarły spore wrażenie. Podświadomie zaczął czuć zazdrość – i strach. Oni naprawdę przygotowali się do tego, by oczarować samicę. A czym sam dysponował? Niczym. Nie mógł się z nimi równać, nie mógł wygrać, nie zdobędzie partnerki, to jest niemożliwe, powinien przestać…
Kiedy zorientował się, o czym myśli, zamrugał intensywnie. W czym był od nich gorszy? Może i nie umiał dużo w porównaniu z innymi, ale w dziobie trzymał rozwiązanie, które mogło zapewnić mu zwycięstwo.
Od pisklęctwa Hatezi miał dziwny talent do znajdowania miejsc umykających uwadze innych. Natura obdarzyła ptakoludzi bystrym wzrokiem, ale to było co innego. Kiedyś, odbywając pierwszy samodzielny lot, młody aves natknął się na jaja innych krukowatych. Nie było to typowe znalezisko – leżały w dole wykopanym w pokrytej bardzo bujnymi krzakami ziemi, tak że nie mogły zostać dostrzeżone nawet przez ptasie oko. Jak później dowiedział się Hatezi, należały do pobratymców, którzy walczyli z jego rodzicami o terytorium. Twierdzili, że do lęgu potrzebują lasu tylko dla siebie, dlatego nie zamierzali nigdzie się przenosić. Popełnili jednak poważny błąd: uznali, że samo dobre ukrycie wystarczy, by zapewnić lęgowi bezpieczeństwo, więc często zostawiali gniazdo bez opieki. Kiedy mały ptakoczłek powiedział rodzinie o swoim odkryciu oraz wskazał miejsce starszemu samcowi – ojcu, ten zniszczył jaja. Tym samym zmusił krnąbrnych krukowatych, by osiedlili się gdzie indziej.
Rodzice chwalili Hateziego, choć on po wielu topnieniach i tak uważał, że to był przypadek. Nadal jednak jako pierwszy zauważał miejsca niewidoczne dla innych. Jak chociażby ostatnio – kilka staj dalej wznosił się występ skalny, pod którym złożyła jaja para sokołowatych. Aby dostrzec uwite tam gniazdo, trzeba byłoby dobrze zlustrować okolicę. O tym, co znalazł młody krukowaty, wiedział wyłącznie on sam; właśnie z powodu toków zachował nowinę dla siebie.
Ptakoludzie walczyli o partnerkę na różne sposoby. Krukowaci też naginali prawa natury do własnych potrzeb – chętnie na przykład zabierali jaja ptakom bądź innym avesom. Takie wyczyny czasem imponowały samicom, a Hatezi postanowił zdać się na to „czasem”. Planował okraść owych sokołowatych, żeby zdobyć podarunek dla Itery oraz pokazać, ile wysiłku włożył w rytuał. We wcześniejszych tokach próbował zwyczajnie zaprezentować, co umie, i na tym poległ. Aby wygrać, musiał być sprytniejszy od reszty stada. Wykorzystać nietypowy talent. Nawet jeśli oznaczało to ukrycie przed pobratymcami prawdy, nie zamierzał pozwolić sobie na chwilę słabości.
Przestał oglądać wyczyny innych zwierzów i wyruszył, miarowo machając skrzydłami.
* * *
Skała z wystającym urwiskiem była częściowo przykryta przez korony dębów – dziwny twór natury na tle leśnego krajobrazu. Hatezi, jak większość avesów, wierzył w nieskończoną moc tej pozbawionej wizerunku bogini, za sprawą której mógł cieszyć oczy takimi cudami. Gdyby jeszcze w obecnej chwili miał na to czas…
Kiedy tu przyleciał, zbliżało się południe.
Sokołowaci uwili gniazdo pod urwiskiem. Dlatego krukowaty przezornie nadchodził od strony skały, tak by nie zostać zbyt wcześnie dostrzeżonym. Z powietrza wypatrywał, czy nigdzie nie ma avesów, ale szczęśliwie nikogo nie zauważył. Rozejrzał się jeszcze wokół, po czym ostrożnie wylądował na urwisku. Zaczął nasłuchiwać.
Dopiero po chwili Hatezi usłyszał ciche kwilenie. Zorientował się, że ten dźwięk wydaje samica.
Dotarł do krawędzi i wychylił się. Pośród niewysokiej trawy zobaczył ptaszycę, siedzącą na uwitym z gałązek gnieździe. Miała rdzawoczerwone, prążkowane upierzenie, z wyjątkiem nieco jaśniejszego brzucha i skrzydeł oraz brązowawej głowy. W żółtych oczach przykuwały uwagę ogromne, czarne źrenice, a ciemny dziób kształtem przypominał pustułczy.
Tak, właśnie o tej avesce myślał Hatezi, kiedy wyruszał. Ale nigdzie nie mógł wypatrzeć samca. „Pewnie poleciał na łowy” – pomyślał młody ptakoczłek. Musiał więc działać szybko.
Lecz brak doświadczenia czynił swoje. Kiedy krukowaty chciał się odsunąć, niechcący zaszurał pazurami o skałę. Aveska nagle spojrzała w górę.
– Gllliiii!
Co za ptasi móżdżek. Mógł się skryć lepiej, jeśli chciał sobie popatrzeć! Jednak napomnienia oraz wyrzuty musiał przełożyć na później. Samica wstała i rozłożyła skrzydłoręce, skrzecząc głośno, gotowa do obrony. Hatezi również się uniósł, po czym zakrakał hałaśliwie. I tak musiałby uderzyć, czy by zaalarmował ptaszycę, czy nie.
Krukowaty odbił się od skały z rozpostartymi skrzydłami, zatoczył łuk, błyskawicznie zanurkował prosto na sokołowatą. Aveska również wzleciała w powietrze, by ruszyć w stronę intruza. Nisko nad ziemią wczepili się w siebie szponami, co sprawiło, że runęli na ziemię. Tarzali się, za wszelką cenę próbując mieć drugiego pod sobą. To był wyrównany pojedynek. Hatezi nie spodziewał się, że samica może mieć aż tyle siły. Za każdym razem, gdy myślał, że zyskał przewagę, zaraz potem sam leżał plecami do gruntu, próbując unikać ciosów.
W końcu krukowatemu udało się zdominować ptaszycę. Sięgnął pazurami jej policzka, czym wywołał bolesny skrzek. Samica odepchnęła avesa, który przeturlał się nieco w bok. Chciała wstać, ale Hatezi był szybszy. Udziobał sokołowatą w głowę, aż popłynęła krew. Ptaszyca wrzasnęła oszołomiona. Krukowaty ciągnął natarcie – dwukrotnie zaatakował pazurami tułów, po czym naparł całym ciałem.
Aveska uderzyła o ziemię. Jej głowa powoli opadła na bok.
Hatezi słyszał jęki samicy, ale szybko przestał się nią interesować i spojrzał przed siebie. Przy skale leżało gniazdo z trzema jasnobrązowymi jajami, dwa razy większymi od ptasich. Młody aves podszedł, ukucnął, po czym dotknął dziedzictwa sokołowatej. Zaskrzeczał z podniecenia. Tym chciał przekonać Iterę, żeby wybrała właśnie jego. Aż ogon stawał na samą myśl.
Nagle musiał zatkać ukryte pod piórami uszy. Ptaszyca wydała świdrujący krzyk, tak głośny, że bez wątpienia było ją słychać w całym lesie. „Śpiesz się, ptasi móżdżku! Jesteś w niebezpieczeństwie!” – podpowiedział Hateziemu instynkt.
Młody krukowaty czym prędzej zebrał jaja. Natychmiast też zrozumiał, że przez to nie będzie mógł wzbić się w powietrze. Teraz jednak nie miał czasu, by pomyśleć nad lepszym rozwiązaniem.
– Gllliiiii! – Dźwięk nie pochodził od samicy, która nie przestawała krzyczeć. Tak oznajmiał swoje nadejście inny aves, partner ptaszycy.
Kiedy Hatezi spojrzał za siebie, zauważył, że sokołowata już wstała. Chciała rzucić się na intruza, ale widać było, iż słania się na nogach. Tułów miała strasznie przeorany, a rany na głowie skutecznie ją zamroczyły. Ptakoczłek nie zamierzał walczyć, więc zerwał się do biegu. Samica i tak nie dałaby rady go dogonić.
Samiec wydał kolejny dźwięk, już znacznie głośniejszy. Hatezi instynktownie odwrócił się w stronę zagrożenia.
Sokołowaty pikował na niego, celując dziobem.
Młody aves uskoczył w bok – samiec przeleciał tuż tuż, po czym zawrócił, wyrównał lot. W tym samym momencie ptaszyca zadrapała intruza w plecy. Krukowaty zaskrzeczał z bólu i wypuścił jaja; na szczęście zsunęły się na miękką kępę trawy. Kiedy chciał je podnieść, nie zauważył, że sokołowaty znów nadlatuje. Nim zdążył zareagować, uderzył głową o ziemię, przyszpilony wszystkimi pazurami. Poczuł się oszołomiony.
Hatezi sam nie wiedział, czy o czymś myślał. Jeśli tak, może o tym, że zaraz samiec go rozszarpie? Że nie dał rady zabrać jaj? Że o ile jakimś cudem przeżyje, powinien pogodzić się ze stratą i opuścić terytorium? W końcu teraz nie mógł zrobić kompletnie nic. Ledwie przytomny widział, jak sokołowaty spogląda na niego, po czym się – oddala?
Samiec, jakby tracąc zainteresowanie intruzem, zebrał jaja i odniósł z powrotem do gniazda. Podszedł do kwilącej z bólu partnerki, po czym zaczął oglądać jej rany. Wymieniali między sobą czułości.
Hatezi nie wiedział, co się dzieje. Dopiero kiedy odzyskał świadomość do końca, usłyszał samicę szepczącą:
– Musimy go zabić. Ukradnie pisklęta… – Akcent różnił się od tego u krukowatych, ale język wciąż był ten sam.
– Ja pokonam tego zwierza – zaskrzeczał sokołowaty. – Ty stój z tyłu, pilnuj jaj.
Chciał walczyć sam? Młody ptakoczłek zastanawiał się dlaczego. Przecież gdyby oboje go zaatakowali, nie miałby żadnych szans i musiałby pozwolić się przepędzić. Bez sensu!
Jednak po chwili zrozumiał. Dobro rodziny to jedna sprawa, a postępowanie zgodnie z prawami natury – inna. Niektórzy avesowie chcieli pokonać nachodzącego ich terytorium intruza w uczciwym pojedynku, aby potwierdzić swoją siłę. Jednak Hatezi uważał to za słabość. Ryzykować śmierć i skazać samicę na innego partnera?
Wtedy krukowatemu wpadła do głowy kolejna myśl. Przecież mógł wykorzystać zachowanie samca przeciwko niemu, zabić oboje i ukraść jaja. Na naturę, to naprawdę takie proste!
Chyba że sokołowaty wcześniej zabije jego.
Krukowaty powoli wstał; wciąż nieco czuł skutki oszołomienia. Samiec cały czas go obserwował. Przyjmując drapieżną pozę, wydał wojowniczy okrzyk. Młody aves to odwzajemnił, nie mając pewności, do czego ten pojedynek może prowadzić. Zaczęli krążyć wokół siebie. Żaden nie spuszczał drugiego z oczu.
W końcu pierwszy ruszył Hatezi, kracząc. Zaatakował sokołowatego pazurami, ale ten wykonał unik, wzbijając się w powietrze. Samiec nacierał z góry, by udziobać intruza. Krukowaty schylił się i ledwo zadrapał nogi przeciwnikowi. Ten, podrywając się jeszcze wyżej, zahaczył szponami u stóp o jego lewe ramię. Zaciskając dziób, młody aves schwycił samca za nogę, próbował ściągnąć na ziemię. Popełnił błąd – drugą kończynę sokołowaty miał wolną, więc znowu przeorał mu rękę. Ptakoczłek, puszczając, zawył z bólu.
Nic z tego – jeśli Hatezi chciał pokonać sokołowatego, to tylko w locie. Odsunął się szybko, rozpostarł skrzydłoręce i nim tamten zdołał go powstrzymać, sam też wzleciał w powietrze. Ze względu na osłabione ramię z trudem utrzymywał się w pionie. Nie miał czasu na zastanowienie, bowiem samiec znowu przypuścił atak. Umknął ciosowi w ostatniej chwili. Pazurami u stopy przeorał wrogowi łydkę, po czym odleciał kawałek, aby zdobyć przestrzeń, dzięki której nabrałby wysokości. Rany na ręce piekły strasznie. Hatezi zaskrzeczał z bólu, ale wciąż starał się nie opadać.
Sokołowaty nie tracił czasu – z kwileniem znowu ruszył na intruza. Chciał wznieść się nad niego, żeby uderzyć dziobem w kark. Krukowaty wykonywał gwałtowne zwroty, by uniknąć jego ataków. Młody ptakoczłek atakował pazurami, lecz samiec był na tyle zwinny, że przed nimi umykał. Z czasem obaj powiększyli obszar starcia; w ten sposób jeden zmuszał drugiego do unikania drzew. I tak walczyli, trwając w tym dziwnym tańcu, nie dając przeciwnikowi osiągnąć nad sobą przewagi, trzymając się pomimo kolejnych zadanych ran.
Sęk w tym, że Hatezi zaczynał już przegrywać.
Samiec przewyższał go we wszystkim – był szybszy, zwinniejszy, nawet silniejszy. Choć otrzymywał obrażenia, zdawało się, iż zmęczony krukowaty tylko przeciąga swoją klęskę. Jego rany mimo wszystko nie były tak poważne, ale odniósł ich dużo. Powoli tracił wysokość, z trudem wymijał rzadko rosnące drzewa. W końcu, zdominowany przez sokołowatego, obił się o gałąź, nurkując wśród liści. Wróg wydał okrzyk triumfu.
Hatezi czuł okropny ból, tak przejmujący, że chciał wrzeszczeć na cały las. Wyczerpany osunął się na ziemię. Nie był pewien, czy przy upadku czegoś nie zwichnął.
Zatem to koniec. Tak miał skończyć aves, który marzył tylko o tym, by zaimponować przyszłej partnerce i osiąść z nią w nowym gnieździe. Może porwał się ze skrzydłami przeciw zbyt potężnym chmurom? Może nie zasługiwał na Iterę, może jakiekolwiek próby, aby zrobić coś wielkiego, musiały skończyć się właśnie śmiercią? Inni zdobywali samice, on nie był w stanie. Gdzie tu sprawiedliwość? Dlaczego natura musiała spaskudzić jego plany, przecież tak wspaniałe?
Sokołowaty wylądował przy Hatezim. To już koniec.
Młody aves spojrzał zamglonym wzrokiem na przeciwnika, który zakwilił zwycięsko. Może znalazłby siły, żeby dalej się bronić. Może. Jednak był zbyt zdruzgotany niepowodzeniem, aby wstać tudzież zawalczyć o to, po co tu przybył. Niemrawo zgarnął grudkę ziemi, okazując tak bezsilność. Powinien przy tym czuć trawę i rzeczywiście tak było. Tyle że prócz niej znalazł coś jeszcze. Piasek.
Tak, Hatezi nie miał dość siły, szybkości ani zwinności. Pod tymi względami ustępował również innym avesom. Ale w jednym górował nad nimi wszystkimi: był sprytniejszy.
Kiedy samiec schylił się nad krukowatym, by go dobić, ten nagle sypnął mu piaskiem w oczy. Wyprostował się, skrzecząc gniewnie, próbując cokolwiek zobaczyć. Determinacja sprawiła, że Hatezi poczuł kolejny napływ energii – teraz miał szansę! Szybko wstał i rzucił się z dziobem wrogowi do gardła. Przeorał jednak tylko brzuch, gdyż tamten wzbił się w powietrze, chcąc odlecieć na bezpieczną odległość. Sokołowaty zaskrzeczał przeciągle, gdyż rana, którą zadał młody aves, była głęboka. Na jego piórach zaczęła powstawać plama krwi.
Hatezi zmusił się do ruszenia w ślad za nim. Samiec wciąż uciekał, próbując odzyskać wzrok. Było jednak widać, że stracił formę. Latał nisko, co ułatwiło krukowatemu sprawę. Nie widział, kiedy z gniewnym krakaniem zbliża się wróg, kiedy wyciąga ręce ku jego szyi. Kiedy obaj padają na ziemię…
Młody ptakoczłek patrzył na przeciwnika z żądzą mordu. Niech ma za swoje, należy mu się za to, co robił kruczemu zwierzowi!
Gdy samiec odzyskał wzrok, było już za późno. Część sił stracił przez ranę, a na dodatek miał problemy z oddychaniem. Krukowaty widział jego szeroko otwarty dziób, oczy pełne strachu. Sokołowaty nieudolnie machał łuskowymi dłońmi, myśląc, że w ten sposób się uwolni. Tracił czucie w członkach…
Hatezi zabrał ręce chwilę po tym, jak głowa samca opadła bezwładnie na ziemię.
Z trudem oddychał – przypomniał sobie, że sam otrzymał sporo ran. Kiedy chciał wstać, ciało odmawiało posłuszeństwa. Najważniejsze jednak, że pokonał najtrudniejszą przeszkodę. Dalej pójdzie jak lot pod lekki wiatr.
Spojrzał na samicę. Wpatrywała się w krukowatego wystraszona. Tak, miał zabrać jaja. Ale ptaszyca nie zamierzała oddać ich tak łatwo, tym bardziej że Hatezi był teraz w gorszej formie. I wtedy wpadł na pomysł: po co kraść pisklęta? Już miał coś odpowiedniego.
Z ogromnym wysiłkiem podniósł zwłoki sokołowatego i położył sobie na barku. Chciał się wyprostować, ale już nie był w stanie. Trudno, najpierw spróbuje przejść się odrobinę z takim obciążeniem, potem pomyśli, co zrobić dalej.
Samica przyglądała się temu z niemym protestem. Nic jednak nie mogła zrobić. Walka odbyła się zgodnie z zasadami ustalonymi przez naturę, w tym najważniejszą: silniejsi rządzą, słabsi giną.
Hatezi odszedł wraz z łupem, stawiając nierówne kroki. Ptaszyca nawet nie ruszyła się z miejsca.
* * *
Zachód słońca zbliżał się nieubłaganie, zaś avesowie wciąż nie ustawali w wysiłkach, by zaimponować Iterze. Ptaszyca przyglądała się ich wyczynom z rosnącym znużeniem. Te wszystkie tańce i walki bawiły ją mniej więcej do południa. Potem samce wykonywały zwykle te same ruchy, najwyraźniej nie mając pomysłu, co jeszcze pokazać. Dochodziły do tego rozmaite dary – zdobycze z polowań, czyniące już lepsze wrażenie. Aveska nawet pomagała w popołudniowych łowach, żeby lepiej poznać kandydatów na partnerów.
Ale kto miał zwyciężyć? Krukowatej przypadło do gustu kilku adoratorów. Kiziti, jeden z tancerzy stada, był szczególnie utalentowany. Ruszał się z niezwykłą gracją i zawsze, w przeciwieństwie do większości pobratymców, usiłował prezentować coś nowego. Nawet zaprosił Iterę do wspólnego lotu, na co ta się zgodziła; wszyscy mu tego bardzo zazdrościli. Takrare upolował dorosłą sarnę. Choć nie kosztowało go to zbyt wiele wysiłku, naprawdę spodobało się samicy. Daki wyzywał każdego ptakoczłeka, którego tylko mógł, na pojedynek i każdego też pokonywał. Pozwalał sobie przy okazji na wyczyny akrobatyczne. W końcu doszło do momentu, gdy nikt nie chciał się z nim mierzyć, i słusznie.
Kolejni avesowie wracali z polowań lub starali się dokończyć tańce. Szalone pląsy wieńczyli ruchami w ich mniemaniu ciekawymi, choć tak naprawdę wielokrotnie już powtarzanymi. Niedługo Itera miała rozliczyć zwierzów z podjętych wysiłków. W końcu głośnym krakaniem wezwała wszystkich na polanę.
Rozochoceni ptakoludzie nie zauważyli, że kogoś zabrakło. Czekali na wybór, którego miała dokonać aveska. Absolutnie każdy miał nadzieję, że wkrótce opuści stado i założy gniazdo z partnerką.
– Zwieeeeeerze… – Itera zawahała się, a samce skrzeczały, nie mogąc powstrzymać podniecenia. Zamierzała wybrać kogoś, z kim naprawdę chciałaby spędzić resztę życia. Było to o tyle łatwiejsze, że miała swoich faworytów. Zaimponowali jej jak nikt inny, ale zdecydowanie się na jednego wykluczało resztę. Co powinna zrobić?
Nagle avesowie umilkli jak na zawołanie, kiedy usłyszeli desperackie krakanie, dobiegające z daleka. Odwrócili się w stronę źródła dźwięków. Dostrzegli Hateziego.
Wyglądał, jakby natura miała wydać wyrok o jego śmierci. Ptakoczłek miał na ciele dużo krwi i brudu, które wyraźnie próbował usunąć w wodzie, choć wyszło to nieudolnie. Utykał, dysząc ciężko otwartym dziobem oraz mrużąc oczy. Jednak najbardziej interesujące było to, że coś ze sobą ciągnął. Nie, nie coś – kogoś. Martwego avesa z gatunku sokołowatych.
I to wprawiło wszystkich w zdumienie. Iterę też.
Niektórzy krukowaci podlecieli do Hateziego, by obejrzeć zdobycz. To był dorosły samiec, z szarym upierzeniem na głowie oraz rdzawoczerwonym, prążkowanym na reszcie ciała prócz skrzydeł oraz brzucha, które miały jaśniejszą barwę. Zwierzowie pomogli nieść zwłoki, a młodego pobratymca podtrzymali, żeby nie zemdlał. Ptaszyca nie mogła oderwać od niego wzroku. Tak bardzo poświęcił się – dla niej?
– Zwierzuuu! Krrraaa! Podejdź! – zaskrzeczała do Hateziego.
Krukowaty naprawdę ledwo był w stanie iść, ale dzięki pobratymcom mógł posłuchać prośby. Ci, którzy nie odeszli od Itery, rozstąpili się.
Ptaszyca zmierzyła sylwetkę samca spokojnym wzrokiem. Uniosła nieco dziób, co oznaczało uśmiech. Hatezi stał przed nią już o własnych siłach, choć nie był pewien, czy uda mu się zachować równowagę. Podekscytowani avesowie znowu zaczęli skrzeczeć.
– To jest ten zwierz – mruknęła, po czym zakrakała tak głośno, by usłyszało całe stado: – Jego chcę!
Wybór Itery wprawił w osłupienie wszystkich, w tym Hateziego. Po chwili avesowie wznieśli gwałtowne okrzyki, a najgłośniej protestowali między innymi ci, nad którymi zastanawiało się aveska. Takie zachowanie grupy było zupełnie normalne; to, co zrobił młody ptakoczłek, nie miało żadnego znaczenia. Gdyby jednak zwierzowie zachowali rozsądek i odłożyli pragnienia na bok, pamiętaliby, że decyzja ptaszycy zawsze jest ostateczna.
– Krrraaa! Milczeć! Milczeć!!! Krrraaa! – krzyczała Itera.
Większość avesów posłuchała. Niektórzy nawet chcieli dobrać się do Hateziego, lecz krukowata zasłoniła go własnym ciałem, skrzecząc gniewnie. W końcu prawie wszyscy się uspokoili, prócz Dakiego.
– On pokonał jednego zwierza! – wrzasnął. – Ja więcej! I on twoim krukiem?!
Ptaszyca zmieszała się, ale tylko na chwilę. Przemówiła stanowczo:
– Pokonałeś własnych zwierzów. A innego, silniejszego? Poleciałeś i przyniosłeś ofiarę? Wygrałeś, a nie poważyłeś się stracić piór? Nie widzę, ile ty się poświęciłeś. Nikt ze zwierzów tyle nie zrobił!
Stado znów się ożywiło. Itera uciszyła wszystkich jednym, świdrującym krzykiem, tak że musieli zakryć uszy. Odezwała się ponownie:
– Kruki, słuchajcie natury! Życie wam dała! Kto skrzywdzi tego zwierza, nie będzie żyć! Mój jest! Móóój! Krrrriiiii!
Krukowaci spojrzeli na oboje z niedowierzaniem. Wściekali się, ale musieli posłuchać słów Itery, albowiem były prawdziwe. Nie mieli prawa stawać na drodze wyrokom natury.
Wiedząc, że nic tu po nich, zbiorowo wzlecieli w powietrze i oddalili się. Jeszcze przez jakiś czas byli widoczni na tle zachodzącego słońca.
Mrok powoli wypełniał krajobraz.
Hatezi spojrzał na partnerkę. Mimo że czuł się słabo i najchętniej by legł na ziemi, z jego oczu biło nieopisane szczęście. Itera patrzyła z taką samą radością. Objęli się delikatnie, zmysłowo zaklekotali. Po chwili unieśli skrzydłoręce i zaskrzeczeli w miłosnym uniesieniu, a ogony stawały wysoko.
Tak, tak, tak! Hatezi nie potrafił wymarzyć sobie lepszej samicy! Cieszył się, że jego wysiłki zostały nagrodzone i mógł teraz doświadczać wszystkich przyjemności, o których marzył chyba każdy ptasi zwierz. Oto idealne piękno wylądowało właśnie w skrzydłach krukowatego. A to, co miało nadejść później… Och, po prostu nie potrafił usiedzieć w miejscu na myśl o tym!
Zapomniał o wszystkich trudach tego dnia. Zapomniał o jajach, sokołowatych, walce na śmierć i życie, wreszcie o poprzednich próbach oraz o tym, że sam jest skrajnie wyczerpany. Uniesienia, które przeżywał obecnie, rekompensowały mu wszystko, przez co musiał dotychczas przejść.
Jeśli już chciał czegoś jeszcze, to tylko jednego: żeby ta chwila trwała wiecznie.