- Opowiadanie: kamiliusz - Patrząc w słońce

Patrząc w słońce

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Patrząc w słońce

 

David Miller kończył pracę w pokoju archiwum. Jak co dzień zajmował się segregacją danych nadesłanych z Centrali, gdzie gromadzono je z ocalałych po wojnie komputerów, serwerów i pamięci przenośnych. Zastanawiał się jak skategoryzować odcinek popularnego w dwudziestym pierwszym wieku talk-show, gotów już był przerzucić plik do folderu „rozrywka dozwolona”, gdy rozległo się pukanie do drzwi

 

– Dave, zaraz zaczyna się zebranie –ponaglił go Stappleton, archiwista z sąsiedniego pokoju.

 

– Już idę. Słuchaj, jak myślisz, gdzie to wrzucić?

 

– Puść mi fragment – Stappleton oparł się ręką o blat biurka. – Myślę, że „Rozrywka Dozwolona”, ale powinieneś dokładnie prześledzić treść tego programu. W zeszłym tygodniu Higgins porządnie mnie opieprzył za podobny program, w którym jeden facet wykrzyknął „o Boże”.

 

– A gdzie go wrzuciłeś?

 

– No właśnie do dozwolonej zamiast do „Treści Stanowczo Zabronione”.

 

– Obejrzę to po zebraniu. Nie przejmuj się tak tym Higginsem. Chyba ze dwa tygodnie temu, ten nowy, jak mu tam…

 

– Coleman.

 

– Właśnie, Coleman. Wyobraź sobie, że wrzucił do „Treści Edukacyjnych” wywód dwudziestowiecznego polityka konserwatywno-liberalnego. Była niezła chryja, ale nic mu nie zrobili.

 

– Bo jest nowy. Mnie by od razu zdegradowali za coś takiego, ciebie z resztą też.

 

Stali wewnątrz korytarza, pośród kłębiącego się tłumu, w oczekiwaniu na wejście na teren hali, gdzie miało się odbyć cotygodniowe zebranie bloku trzeciego. Dreptali w miejscu, ściśnięci z czterech stron, wpatrując się przed siebie, w ekran zawieszonego nad wejściem teleodbiornika.

 

– Co to za zapach? – pytał mężczyzna przytulony do nagich piersi swojej kochanki.

 

– Powierzchnia – odpowiedziała mu figlarnie przygryzając wargę.

 

Po chwili na ekranie pojawił się letni ogród pełen kwitnących roślin, skąpanych w słonecznym blasku. Nad brzegiem stawu stały dwie piękne kobiety ubrane w kostiumy kąpielowe.

 

– Powierzchnia – powiedziały równocześnie. – Twój odzyskany raj utracony.

 

Projekcja zdecydowanie spodobała się męskiej części widowni. Ich szare, zmęczone twarze nagle nabrały wyrazu.

 

– Molly, a twoje też pachną Powierzchnią? – zaśmiał się rubasznie niski mężczyzna w kombinezonie niższej kasty, zwracając się do stojącej obok niego kobiety.

 

Betonowy sufit hali roztaczał się łukiem nad ich głowami. Minęli taśmy produkcyjne, które w godzinach pracy obsługiwali członkowie niższych kast, nadzorując wytwarzanie podzespołów dla teleodbiorników i projektorów hologramowych. Znajdowali się teraz na czole masywu, dociskani do metalowych barierek umiejscowionych tuż przed podestem. Stał na nim mężczyzna o zdecydowanym spojrzeniu, ubrany w bordowy kombinezon. Za jego plecami, z olbrzymiego teleodbiornika świecił napis „DETROIT/A6/B3/11-102”.

 

– Obywatele bloku trzeciego, szóstej aglomeracji miasta Detroit! Jako członek kasty zero zostałem wybrany do przedstawienia wam tygodniowego raportu dotyczącego najnowszych danych demograficznych, ze szczególnym uwzględnieniem poziomu zadowolenia z życia, a co za tym idzie, przybliżę liczbę zdiagnozowanych jako chronicznie niezdolnych do szczęścia. Ponadto omówię poziom wydajności pracy i bieżący stan zaopatrzenia.

 

Dave bez trudu go rozpoznał. To był Charlie Woodworth. Stał się znany w całym bloku trzecim pół roku temu, kiedy spośród niemal sześćdziesięciu kandydatów branych pod uwagę do awansu z kasty minus jeden do zero, wybrano właśnie jego. Nikogo więcej. Przez okrągły tydzień uśmiechnięta twarz Woodwortha nie schodziła z ekranów teleodbiorników umieszczonych w korytarzach, dormitoriach i halach przemysłowych. Od tamtej pory Dave wiedział jak wygląda twarz zwycięzcy.

 

– Z pięciuset chipów przeznaczonych dla naszego bloku, aktywnych jest czterysta dziewięćdziesiąt osiem. Po śmierci obywatela Edwina Johnsona nastała możliwość rozdysponowania kolejnym chipem. Wszystkich zainteresowanych przysłużeniem się wspólnocie odsyłam do Centrum Urodzeń. Jak wiadomo, pierwszeństwo mają obywatele z kasty zero. Dawcy materiału genetycznego mogą liczyć na większą przychylność podczas rozpatrywania kandydatur do awansu w ramach drabiny stratyfikacyjnej. Przy tym, przypominam wszystkim obywatelom, że w myśl artykułu drugiego, paragraf pierwszy, punkt pierwszy Panamerykańskiego Prawa o Przeciwdziałaniu Globalnemu Przeludnieniu, posiadanie potomstwa na własną rękę jest nielegalne i grozi za nie kara sterylizacji.

 

Rozkład ilościowy członków kast prezentuje się następująco: zero, tj. zdolnych do odczuwania szczęścia – dwanaście osób, minus jeden, tj. prognozujących możliwość odczuwania szczęścia – pięćdziesiąt trzy osoby, minus dwa, tj. prognozujących niezdolność do odczuwania szczęścia – trzysta siedemdziesiąt jeden osób, minus trzy tj. tymczasowo niezdolnych do odczuwania szczęścia –trzydzieści cztery osoby. Minus cztery, tj. chronicznie niezdolnych do odczuwania szczęścia – dwadzieścia osiem osób – na ekranie pojawił się wykres ilustrujący słowa prelegenta. – Pragnę was również poinformować, że wydajność pracy wzrosła do stu pięciu procent! Zapasy żywności na stabilnym poziomie…

 

 

 

Dave stał zamyślony nad ekspresem do kawy, gdy magnetyczny czytnik drzwi jego dormitorium pisnął jak zwykle przeraźliwie wysoko. W drzwiach stanął Stappleton ubrany w bordowy kombinezon przeznaczony dla członków kasty zero. Jego twarz promieniała radością.

 

– Awansowali mnie! – krzyczał wymachują rękami. – Dopiero co złożyłem podanie o rozpatrzenie mojej kandydatury, a oni już…

 

– Obudzisz wszystkich. Kiedy przeszedłeś testy?

 

– Przed godziną. Czujesz? – Stappleton ściszył głos o ton. – Śpię sobie w najlepsze, a tu odzywa się głośnik nad moją głową, że jestem wezwany do Centrum Felicytologii, żebym stanął przed komisją. Przejrzeli moje papiery, powiedzieli, że wzorowo wykonuję pracę, spytali o relacje z kobietami, powiedziałem prawdę, że jestem w bliskiej relacji z Mary Lewis, ale to nic zobowiązującego. Prześledzili jej akta; okazało się, że brali ją pod uwagę do awansu, ale miała za niskie stężenie serotoniny w mózgu. Nie chcieli ryzykować – objaśnił.–Co więcej, do tej pory wybrali tylko mnie z całego bloku trzeciego. Dave, słyszysz? Jeżeli nic się nie zmieni w ciągu najbliższych dni, to będę drugim Woodworthem! Stąd już tylko krok na Powierzchnię! Dave, słyszysz? Nie cieszysz się ze mną. Przepraszam, nie powinienem się tak obnosić.

 

– Ależ cieszę się, Roy, bardzo – skłamał nalewając kawę do kubka. – Gratuluję z całego serca. Czuję się trochę niespokojny. Miałem ciężką noc, znowu śnił mi się ten sen.

 

– Ten o inspektorce? Nie przejmuj się tym. Mogła ci się rozstroić chemia w mózgu, pomyśl nad powtórzeniem diagnostyki. Wiesz przecież, że jeżeli z jakiegoś powodu zostanie zakłócona praca neurotransmiterów, to choćbyś nie wiem jak się starał, nie będziesz mógł odczuwać szczęścia. Tak to się zaczyna, od drobiazgów, od głupich snów, żebyś wiedział. Nie śmiej się, wiem co mówię. A potem lądujesz w chronicznie niezdolnych.

 

– Pomyślę o badaniach. Napijesz się kawy?

 

 

 

Awaria szybu pneumatycznego zmusiła go do powrotu pieszo z archiwum do dormitorium. Ponury nastrój zyskał na sile, gdy zdał sobie sprawę, że będzie musiał minąć kwatery mieszkalne chronicznie niezdolnych. Przyśpieszył widząc pomazane czerwoną farbą ściany, pulsujące nierówno poprzepalane lampy na suficie i twarze wyglądające przez drzwi po obu stronach korytarza. Po prawej czerwone smugi ułożyły się w napis: OBOLA DLA ROBOLA. Nieco dalej, innym charakterem pisma wyrażono radykalne poglądy w sprawie tego, jak należy traktować kastę zero.

 

– Timmy, chodź tu szybko! – huknął nagle zachrypnięty głos. – Minus jedynka do nas zawędrowała!

 

– Gdzie? Andy, chodź tu, rzeczywiście, zobacz!

 

Dave zaczął biec. Trzech mężczyzn w czarnych kombinezonach runęło za nim miotając strzępami gróźb i obelg. Stanął przed drzwiami magnetycznymi. Rozsunęły się ze zgrzytem zardzewiałych łożysk. Minął cały korytarz. Dalsza droga prowadziła przez hol kwater mieszkalnych dla kobiet z kasty chronicznie niezdolnych. Skręcił w lewo, w stronę przystanku szybu pneumatycznego. Minus czwórki nie były uprawnione do korzystania z tego środka transportu. Gdyby awaria została już naprawiona, mógłby im uciec. Próbował uruchomić szyb. Na próżno. Gdy odwrócił głowę, poczuł pięść wbijającą się w jego twarz.

 

 

 

– Jak mogli ukraść panu chip, panie Miller? Przecież to niemożliwe – zachodził w głowę pracownik Biura Administracji Demograficznej. – Czy pan zdaje sobie sprawę, jak pan funkcjonuje w tej chwili w świetle prawa?

 

– Niestety nie orientuję się w tej kwestii.

 

– Pan po prostu nie istnieje.

 

– Jak to nie istnieję?

 

– Zwyczajnie. Wszystkie pańskie dane były zapisane na tym chipie. Pańskie pieniądze, historia przeprowadzonych transakcji, przebytych chorób, wszystkie dane ewidencyjne…

 

Teraz nie może pan korzystać ze swoich pieniędzy, z opieki zdrowotnej, nawet żadnych drzwi nie będzie pan mógł otworzyć! – rozemocjonowany biurokrata przerzucał pliki porozrzucanych kartek. – A ja nie jestem w stanie nic na to poradzić, proszę pana. Nikt nie przewidział podobnej sytuacji. To precedens. Nie słyszałem, żeby komukolwiek skradziono chip. Owszem, zdarzyło się kilka razy, by go komuś wyłączono, ale to…

 

– Wyłączono?

 

– Tak, w ekstremalnych przypadkach Centrala może wyłączyć chip obywatelowi i takie sytuacje rzeczywiście miały miejsce, jednakże były to sporadyczne przypadki, że się tak wyrażę, zaciekłych przeciwników politycznych. Buntowników. Niszczycieli ładu społecznego, na który pracowaliśmy ciężko od pokoleń. Obawiam się, że pańska sprawa stanie się głośna, mam podstawy przypuszczać, że za wszystkim stoi ruch oporu. Chyba nie miał pan złudzeń, że ostatnia czystka zdołała wyeliminować problem. Jak z hydrą, panie Miller, jak z hydrą. Ale zaraz – urzędnik zwężył wzrok – czy pan nie jest jednym z tych wyłączonych, którzy próbują wyłudzić od Centrali nowy chip?

 

– Czy pan zwariował? Zostałem napadnięty i skradziono mi chip, funkcjonariusz porządkowy znalazł mnie wczoraj wieczorem w przedsionku kantyny.

 

– Jak mogę panu uwierzyć? Jak to jest możliwe, żeby zlokalizować precyzyjnie chip wielkości ziarna ryżu w ciele obywatela podziemnej aglomeracji? To jest niewykonalne.

 

– Mieli urządzenie, które wyłapuje fale radiowe z nadzwyczajną precyzją. Zbliżyli je do mojej ręki i dokładnie określili położenie chipu. Ten detektor miał dwie diody, kiedy czerwona przestała mrugać, mężczyzna trzymający detektor nacisnął przycisk i wysunęła się cieniutka, ostro zakończona rurka, która musiała wyciągnąć chip. Jeżeli pan mi nie wierzy, proszę odtworzyć zapisy z kamer w korytarzach.

 

– Uruchomię procedurę dotarcia do zapisu kamer, ale to potrwa i może nie wystarczyć. Potrzebne będzie zeznanie kogoś, kto mógłby poświadczyć pańską tożsamość. Zna pan kogoś, kto mógłby to zrobić?

 

– Tak – serce zabiło mu szybciej. – Roy Stappleton. Pracował ze mną w archiwum, od wczoraj członek kasty zero. To chyba wiarygodny świadek?

 

– Owszem, jeżeli pan Stappleton potwierdzi pańską tożsamość, to może nawet uda się przyznać panu tymczasowy chip do momentu wyjaśnienia całego zajścia. Żeby była jasność -niczego nie obiecuję. Proszę nie robić sobie zbyt wielu nadziei.

 

Zamknął za sobą drzwi biura. Zastanawiał się, czy wszyscy pracownicy administracji są androidami. Ten tutaj wydawał się wyjątkowo ludzki.. Oczywiście administracja to nie jedyne zastosowanie powojennej robotyki. Pamiętał jak w ciemnej sali projekcyjnej oglądał filmy edukacyjne ze swoją grupą rówieśniczą. Pamiętał też zdjęcia z wojen, w których najpierw walczyły drony, potem ludzie w egzoszkieletach, a wreszcie androidy wyposażone w sztuczną inteligencję. Wojny toczyły się na Powierzchni w czasie przeludnienia, w czasie chaosu. Robotyka przyszła ludzkości z pomocą, by ta mogła zapanować nad swoją liczebnością. Następnie wywalczono ustawę o kontroli urodzeń. Wreszcie, w trzecim roku prezydentury Skeevera, w parlamencie panamerykańskim przeszła liberalizująca ustawa o wykorzystaniu bunkrów na rzecz utworzenia podziemnych aglomeracji. Pamiętał treści audiopodręczników: „Następstwem trzeciej wielkiej wojny narodów była konferencja w Nidwalden, mieście dawnej Szwajcarii. Podczas tego spotkania przywódcy wielkich mocarstw doszli do wspólnego porozumienia w sprawie zakończenia trwającej dziesięć lat wojny, która zniszczyła znany dotąd ład. Podjęto decyzję o utworzeniu rządu światowego i utworzeniu nowej wspólnoty. Wspólnoty ludzkości. Okres powojenny to czas intensywnych badań w dziedzinie biologii, psychologii i chemii. Naukowcy dowiedli, że szczęście jest naturalnym stanem człowieka. Kluczową kwestią jest zinternalizowanie szczęścia w wieku dziecięcym. Stan szczęśliwości raz zinternalizowany nie powinien opuszczać zdrowego człowieka aż do śmierci. Porządek wewnętrzny jednostki gwarantem porządku społeczeństwa. Dziś wiadomo, że wszystkie konflikty na przestrzeni dziejów wywołane były głównie z powodu chronicznej niezdolności do szczęścia wielu obywateli dawnego świata.”

 

Z rozmyślań wyrwał go teleodbiornik. Przemawiała z niego młoda, bardzo atrakcyjna kobieta, przechadzająca się po laboratorium. Za jej plecami stały duże szklane naczynia połączone plątaniną kabli.

 

– Żyworodność to przeżytek! – mówiła z mądrą miną. – Wiedzą to nie tylko mieszkańcy Powierzchni, ale również ludzie mieszkający pod ziemią. Dzięki stosowaniu egzołożysk kobiety nie muszą już znosić bólu związanego z porodem, ani deformacji ciała. Wyobraźcie sobie, że kiedyś, w czasach dyskryminacji płciowej kobiety musiały same rodzic dzieci, podczas gdy mężczyźni beztrosko oczekiwali porodu. Był to również czas traktowania dzieci jako własność prywatną. Takie przedmiotowe traktowanie żywej istoty odbijało się niekorzystnie na jej psychice…

 

 

 

– Nie znam tego człowieka – powiedział Stappleton wskazując palcem w stronę Dave’a. – To z pewnością jeden z tych buntowników. Proszę go zatrzymać i czym prędzej oddać w ręce służb porządkowych.

 

Pracownik Biura Administracji Demograficznej wysunął szufladę, w której znajdował się zabytkowy telefon na kabel, z tarczą, która służyła do wybierania numeru połączenia.

 

– Proszę przysłać najbliższy patrol do BADU-u, pokój sto dwadzieścia dwa. Mam tu jednego z ruchu oporu. Dziękuję, czekam.

 

– To nieporozumienie! Powiedz mu prawdę, Stappleton! Sprawdźcie kamery, sprawdźcie te nagrania, tak nie można! – Dave podniósł się z krzesła i chwycił kołnierz bordowego kombinezonu Stappletona.

 

Biurokrata otworzył drugą szufladę. Wyjął z niej pistolet ­załadowany amunicją 7,63 mm.

 

– Usiądź na swoim miejscu i bądź grzeczny. Co do pana, panie Stappleton, za pomoc w zdemaskowaniu groźnego przestępcy, może pan liczyć na moją rekomendację w kwestii wyjścia na Powierzchnię. Osobiście przekaże ją moim zwierzchnikom.

 

– Dziękuję, ale to nic wielkiego. Zrobiłem to, co zrobiłby każdy porządny obywatel.

 

– Taka błyskotliwa kariera, no, no… Centrala od zawsze pokładała w panu nadzieję, ale ostatnimi czasy kwitnie pan jak najpiękniejsze kwiaty ogrodów botanicznych dalekiego wschodu. Nie widział pan nigdy kwiatu na żywo, prawda?

 

– Nie.

 

– Ja widziałem. Pan rozumie jaki tryb życia prowadzę, prawda? Pół roku pod ziemią, pół roku na Powierzchni. Moim zdaniem, ze wszystkich, najpiękniejsze są kwiaty magnolii gwiaździstej.

 

 

 

Kapsuła była gotowa do startu. Zebrani wokół lądowiska dygnitarze Centrali uśmiechali się do kamer i machali energicznie szczęśliwcom, wybranym spośród kast zero wszystkich dziesięciu bloków podziemnej aglomeracji Detroit.

 

– Gdy dolecimy będzie prawie południe. Słońce będzie najwyżej na niebie –mówiła rozmarzona Nancy Holmes z bloku ósmego. –Lepszego momentu nie można sobie wyobrazić.

 

– Pamiętajcie żeby nie zdejmować okularów przeciwsłonecznych przez pierwsze trzy doby. Nasze oczy nie są przyzwyczajone do światła słonecznego, to będzie szok dla całego organizmu – instruował ich postawny murzyn, Dean Roberts. –Roy, przypomnij z którego jesteś bloku?

 

– Z trzeciego.

 

– A tak, tak, prawda. Mówiłeś. Tylko ty?

 

– Nikt więcej.

 

– W ogóle mało nas w tym kwartale – rzucił Tom Wiggles, chuderlak z bloku pierwszego.

 

Naprzeciwko Stappletona siedziała zupełnie ładna szatynka, która do tej pory nie odezwała się ani słowem.

 

– Dwie kapsuły po pięciu ludzi w każdej to mało? – przerwała milczenie tonem metalicznej niemal wyniosłości. – W zeszłym kwartale nie awansował nikt.

 

Ramiona olbrzymiej suwnicy, które miały prowadzić kapsułę wprost do śluzy, a stamtąd na lądowisko w Detroit, zaczęły pracę.

 

Wzbili się. Po kilkunastu minutach mieli zobaczyć w przeszklonym suficie kapsuły świetlisty pierścień otwartego włazu. Oto nadchodzi raj. Oto nadchodzi Powierzchnia.

 

 

 

Trzech mężczyzn w podeszłym wieku siedziało przy stole umieszczonym na tarasie okazałej willi. Słońce piekło. Mężczyźni popijali w jowialnej atmosferze drinki, spoglądając łakomym wzrokiem na piękne ciała młodych dziewcząt, które pływały w basenie.

 

– Najlepsze dopiero przed nami, Teddy, co się boisz? – jeden z gerontów, ubrany w różowe polo, podniósł kieliszek do ust.

 

– Nie boję się, ufam ci w pełni, ale musimy rozważyć drugi wariant. Ta fuzja może się okazać zgubna dla całego BethaLabs. Po prostu nie chcę się dać wydymać.

 

– Jesteś za stary i zbyt pomarszczony, żeby ktoś chciał cię dymać – zaśmiał się trzeci, w hawajskiej koszuli. – A już na pewno nie ta ruda w zielonym bikini.

 

–Ta ruda jeszcze dzisiaj będzie się krztusić moim kutasem. Choćbym miał połknąć cały asortyment twojego laboratorium. Ale masz rację, odłóżmy rozmowę o fuzji na później – powiedział, odwracając wzrok w stronę ogrodnika, który przy użyciu myjki ciśnieniowej usuwał błoto wbite w szczeliny betonowej ścieżki. – Wiecie co mnie dziwi?

 

– No?

 

– Że przy całej technologii jaką dysponujemy, utrzymujemy ten cały projekt podziemnych bunkrów. Ten system kosztuje krocie. Jordan, nie wolałbyś zamówić sobie jakiegoś porządnego sztuczniaka, zamiast tego chłoptasia z podziemi?

 

– Co z tego, że bym wolał – odpowiedział ten w różowym polo. – Dopóki rząd widzi sens w istnieniu bunkrów, dopóty cały przemysł sztucznej inteligencji ma związane ręce. Ale tak, zgadzam się, to tylko kwestia czasu.

 

– Czego oni się właściwie boją?

 

– Nie mam pojęcia. Od kiedy rząd trzyma łapę na bio-robotyce, sukcesywnie ograniczają liczbę działających androidów. Wielka szkoda. Ekonomia tylko na tym traci.

 

Roy Stappleton odłożył pręt myjki ciśnieniowej. Przetarł pot z czoła, założył rękawiczki i poszedł w stronę okazałej rabaty, oddalonej o kilkanaście metrów od basenu. Elektroniczna obroża na jego szyi pisnęła. Odwrócił głowę w stronę tarasu.

 

– Chłopcze – rozległ się głos Jordana – zostaw już te róże i zajmij się ogrodem japońskim.

 

– Jak pan sobie życzy.

 

Stappleton lubił harmonię japońskiego ogrodu, zdążył już poznać zasady jego organizacji, wiedział co symbolizuje kamień, a co woda. Kwiatów było tu niewiele, ale były piękniejsze niż wszystkie inne okazy rosnące na terenie latyfundiów Jordana Browna. Stanął przed trzymetrowym krzewem o rozłożystych, biało-różowych kwiatach. Zanim zaczął go podlewać, uniósł głowę. Patrzył wprost w rozlaną plamę ognia pośród bezchmurnego błękitu. Promienie słońca załamywały się bladymi kryształami w soczewce jego oka. Pogładził płatki kwiatów. Teraz już wiedział, że urzędnik się mylił.

 

Magnolia soulangea jest piękniejsza od gwiaździstej.

Koniec

Komentarze

Smutne

Przynoszę radość :)

cieszę się, że tak uważasz. dzięki uprzejme za lekturę, pozdrawiam.

Jest tutaj kilka błędów, ale może będzie lepiej, jak wypowie się w tym zakresie, ktoś mądrzejszy ;) Jedno tylko wskażę:  Proszę nie robić sobie zbyt wielu nadziei.  powinno być "wielkich" a nie "wielu" Jak dla mnie jest okej, chociaż, wybacz, brakuje tutaj jakiejś oryginalności. Jeżeli trudno ją osiągnąć fabularnie (postmoderna, wszystko już było i te sprawy), to można na płaszczyźnie językowej. Ale to się tak zawsze łatwo mówi. Sama zresztą napisałam kilka lat temu (i wrzuciłam tutaj całkiem niedawno) sf w podobnym tonie. :)

Faktycznie, temat oklepany, ale podejście nie najgorsze. Ciekawy mechanizm selekcji. Trochę tylko dziwne, że taki człowiek jak Stappleton jest szczęśliwy.

Babska logika rządzi!

Czytałem co najmniej trzy powieści traktujące o takim postapo: – Nowy, wspaniały świat Hugsleya Wehikuł czasu – H G Wellsa oraz dwie powieści Robina Cooka traktujące o odejściu od naturalnego macierzyństwa. Temat straszliwie oklepany. Niemniej opowiadanie jest nienajgorsze. Pozdrawiam.

Opowiadanko czytało się z zaciekawieniem. Takie klimaty lubię i cieszę się że Zajdel ma następców.

A właśnie Homar przypomniał mi jeszcze dwie powieści socjologizujące Zajdla – "Limes inferior" Oraz Żwikiewicza – "Delirium tharsis". No i oczywiście powieść, niedawno odmłodzoną pt. "Zagubiona przyszłość". Wszystkie te powieści podnoszą temat zamkniętych, degenerujących się społeczności. Temat ten jest mi bliski, bo sam się z nim zmagam. Tak więc opowiadanie tym bardziej mi spasowało. Pozdrawiam.

Dobre opowiadanie – choć, jak zauważyli przedpiscy, temat poruszany wiele razy. Co mi się podobało, to jasne i obrazowe przedstawienie świata. Co mnie trochę rozczarowało – szybkie i przewidywalne zakończenie. Odniosłem wrażenie, że 3/4 tekstu budujesz nastrój, klimat, środowisko, aż tu nagle "szast, prast" i zakończenie gotowe. Powtórzę – dobre opowiadanie, czytało się miło. Jeśli były jakieś błędy – musiałby być niewielkie, bo nie rzucają się zbytnio w moje oczy. Pozdrawiam

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Jakoś do tej pory nie miałem wielu styczności z podobnymi fabułami, więc nie wypowiem się, czy mało oryginalne. Podobało mi się, naprawdę dobre.

Niezły tekst, przeczytałam z zainteresowaniem. To, co mi się niezbyt podoba, to przedstawienie tego, w jaki sposób doszło do obecnej sytuacji, za pomocą rozbudowanego cytatu z audiopodręcznika. Trochę takie pójście na łatwiznę. Ale to drobiazg, bo generalnie opowiadanie zostawia pozytywne wrażenie.

Udany debiut.

Zupełnie mi nie przeszkadza, że pomysł wtórny. Kompletnie mnie nie interesuje, ilu twórców wcześniej poruszało podobne problemy. Jestem przekonana, że w przyszłości jeszcze wielu będzie zmagać się z opisanymi przez Ciebie, lub podobnymi, zagadnieniami.

Mnie Twoje opowiadanie podobało się i przeczytałam je z prawdziwą przyjemnością.

 

„…gdy rozległo się pukanie do drzwi” –– Brak kropki na końcu zdania.

 

„Dave, zaraz zaczyna się zebranie –ponaglił go Stappleton…” –– Brak spacji po półpauzie.

 

„Mnie by od razu zdegradowali za coś takiego, ciebie z resztą też”. –– Mnie by od razu zdegradowali za coś takiego, ciebie zresztą też.

Chyba że chodzi o resztę pracowników, których można zdegradować. ;-)

 

„Stali wewnątrz korytarza, pośród kłębiącego się tłumu, w oczekiwaniu na wejście na teren hali, gdzie miało się odbyć cotygodniowe zebranie bloku trzeciego”. –– Wolałabym: Stali w korytarzu i wraz z kłębiącym się tłumem czekali na wejście do hali, w której miało się odbyć  cotygodniowe zebranie bloku trzeciego.

 

„Dreptali w miejscu, ściśnięci z czterech stron…” –– Wolałabym: Dreptali w miejscu, ciśnięci z wszystkich stron

 

„Betonowy sufit hali roztaczał się łukiem nad ich głowami”. –– Wolałabym: Betonowy sufit hali rozpinał się łukiem nad ich głowami.

 

„Znajdowali się teraz na czole masywu, dociskani do metalowych barierek umiejscowionych tuż przed podestem”. –– Wolałabym: Znajdowali się teraz na czele tłumu, dociskani do metalowych barierek, ustawionych/ wbudowanych tuż przed podestem.

 

„Po śmierci obywatela Edwina Johnsona nastała możliwość rozdysponowania kolejnym chipem”. –– Wolałabym: Po śmierci obywatela Edwina Johnsona, stało się możliwe dysponowanie kolejnym chipem. Lub: Po śmierci obywatela Edwina Johnsona, nastała możliwość przydzielenia kolejnego chipu.

 

„Awaria szybu pneumatycznego zmusiła go do powrotu pieszo z archiwum do dormitorium. Ponury nastrój zyskał na sile, gdy zdał sobie sprawę, że będzie musiał…” –– Powtórzenie.

Proponuję: Awaria szybu pneumatycznego sprawiła, że z archiwum do dormitorium wracał pieszo. Ponury nastrój spotęgował się jeszcze, gdy zdał sobie sprawę, że będzie musiał

 

„…pulsujące nierówno poprzepalane lampy na suficie…” –– Czy poprzepalane lampy mogą jeszcze pulsować?

 

„…twarze wyglądające przez drzwi po obu stronach korytarza”. –– Raczej: …twarze wyglądające zza drzwi po obu stronach korytarza.

Chyba że drzwi były przezroczyste, albo miały jakieś okienka.

 

„Gdy odwrócił głowę, poczuł pięść wbijającą się w jego twarz”. –– Zbędny zaimek.

Czy mógłby coś poczuć, gdyby pięść wbiła się w cudza twarz. ;-)

 

„…rozemocjonowany biurokrata przerzucał pliki porozrzucanych kartek”. –– Powtórzenie.

Proponuję: …rozemocjonowany biurokrata przerzucał pliki kartek. Lub: …rozemocjonowany biurokrata przerzucał pliki luźnych kartek. Albo: …rozemocjonowany biurokrata przewracał pliki porozrzucanych kartek.

 

„Ale zaraz – urzędnik zwężył wzrok…” –– Czy zwężony wzrok przypomina węża i zaczyna syczeć? ;-)

Pewnie miało być: Ale zaraz – oczy urzędnika zwęziły się

Wzroku nie można zwęzić.

 

„Proszę nie robić sobie zbyt wielu nadziei”. –– Proszę nie robić sobie zbyt wielkich nadziei. Lub: Proszę nie mieć zbyt wiele nadziei.

 

„Ten tutaj wydawał się wyjątkowo ludzki..” –– Jedna kropka zbędna, albo jednej kropki brakło, jeśli miał być wielokropek.

 

„…w czasach dyskryminacji płciowej kobiety musiały same rodzic dzieci…” –– Literówka.

 

„Był to również czas traktowania dzieci jako własność prywatną”. –– Był to również czas traktowania dzieci jako własności prywatnej.

 

„Był to również czas traktowania dzieci jako własność prywatną. Takie przedmiotowe traktowanie żywej istoty…” –– Powtórzenie.

Proponuję w drugim zdaniu: Takie przedmiotowe podejście do żywej istoty… Lub: Takie przedmiotowe obchodzenie się z żywą istotą

 

„Usiądź na swoim miejscu i bądź grzeczny”. –– Wystarczy: Usiądź na miejscu i bądź grzeczny.

 

„Gdy dolecimy będzie prawie południe. Słońce będzie najwyżej na niebie –mówiła…” –– Powtórzenie. Brak spacji po półpauzie.

Może: Dolecimy prawie w południe. Słońce będzie najwyżej na niebie – mówiła

 

„–Lepszego momentu nie można sobie wyobrazić”. –– Brak spacji po półpauzie.

 

„–Roy, przypomnij z którego jesteś bloku?” –– Brak spacji po półpauzie.

 

„…spoglądając łakomym wzrokiem na piękne ciała młodych dziewcząt, które pływały w basenie”. –– Czy w basenie pływały trupy młodych dziewcząt?

 

„…poszedł w stronę okazałej rabaty, oddalonej o kilkanaście metrów od basenu”. –– Wolałabym: …poszedł w stronę okazałej rabaty, oddalonej kilkanaście metrów od basenu.

 

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trochę smutne, trochę prawdziwe i w dużej mierze oklepane. Jednak mimo jakiejś tam wtórności, całość trzyma się kupy i jest skonstruowana logicznie i konkretnie. Debiut zdecydowanie udany.

Mimo powtarzalności pomysłu – podobało mi się. Jest i łajdaczek, przewrotnie wpadający we własne sidła. Nie odniosłem wrażenia, by Roy był szczęśliwy, raczej zdaje mi się, że uciekał w chwile zapomnienia pięknem Powierzchni. Tylko banda starców trzęsąca zakulisowo światem trąci mi trochę nie przetworzoną kliszą. Jestem kontent z lektury :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka