- Opowiadanie: Agrest - Śmierć, bies i zaklinania

Śmierć, bies i zaklinania

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Śmierć, bies i zaklinania

 

 

//Zastanawialiście się kiedyś jak to jest z prośbami, które kierujemy do świętych? A jak czasem kogoś wyślę się serdecznie do diabła? Gdzie wtedy siedzą święci, a gdzie diabeł?

 

Dzwno nie pisałam, więc taki tekst na rozruszanie starych kości. Daję go Wam, w prezencie

 

~ A. //

 

 

 

 

 

 

 

Nigdy nie zdarzyło jej się nic nadprzyrodzonego. Całe życie, każdy z dwudziestu roków jakie dane było jej przeżyć, przebiegał tak samo jednostajnie, realnie, bez niewyjaśnionych zjawisk. Matylda od Nowoczków to chociaż co jakiś czas zarzekała się, że widzi po zmroku cienie same łażące po podwórzu, albo snujące się spiesznie po ścianie stodoły czy obórki. Widziała też sylwetkę pana w kapeluszu pod dębem. Co się jednak dziwić, skoro dali jedynej córce tak niesamowite imię, jakby była tak jak ona – Zośka, albo inna Kaśka, Baśka to jak amen w pacierzu , jak wszystkie, nie widziałaby nic nienormalnego, a swoją wiarę w cuda i dziwy brać by musiała tylko z opowieści babki, albo starej ciotki.

 

Mimo tego głębokiego i uporczywego przeświadczenia o nie istnieniu strachów, Zośka teraz się bała. Bała się pustej izby, bała się nocy za oknem, bała się leżącego w kołysce zawiniątka, dzieciątka jak ochłap jej własnego ciała, wyrwanego z brzucha zbyt późno. Dziecko urodziło się po terminie, było maleńkie, skarlone, o dziwacznej, napuchniętej twarzy, źle przytwierdzonych do czaszki uszach, zbyt małych oczach. Przerażało ją to dziecko. Wydawało jej się czerwone na plecach jak ten robak, który w lipcu oblega wielkimi stadami drzewa w sadzie. Było w nim coś ze zwierzęcia, nie z człowieka.

 

Siedziała więc w ciszy naprzeciw kołyski, pod ścianą na długiej, dębowej ławie. W izbie słychać było tylko trzaskanie drewna w piecu, hulankę późnojesiennego wiatru w sadzie za domem. Z dala dochodziły przytłumione porykiwania bydlątka w obórce. Nic więcej, a jednak Zośka miała wrażenie, że skrzypi wierzbowa kołyska. Otwarła buzię, ale głos długo nie mógł dojść z gardła.

 

– W imię ojca, syna, odejdź! – poprosiła drżącym głosem, patrząc w nieruchomą jeszcze przed minutą kołyskę.

 

Ta poruszyła się ociężale, jakby w środku leżał wielki kamień, a nie dziecko. Skrzypnęła podłoga, kołyska bujała się powoli, jednostajnie.

 

Zośce stanęły na karku włosy. Zacisnęła palce mocno, aż do bólu. Mrugnęła oczami kilka razy.

 

Ruch ustał. Nikt też nie odpowiedział jej na wezwanie imienia pańskiego.

 

Kobieta musiała wstać, bo pewnie to od zmęczenia miała zwidy jakieś, tak to musiał być zwid, strach miał wielkie oczy. Nikogo w izbie nie było, aby kołyską ruszać, wiatr nie wpadał tutaj ani kominem, ani oknem. Panowała względna cisza. Noc zalewała od okien wnętrze jak lepka ciecz. Mrok powstrzymywała tylko mała lampka oliwna na stoliku. Niekoniecznie pomagała jej się uspokoić, bo ciepłym płomieniem jednocześnie wysyłała na bieloną ścianę fantastycznie koślawe, nienaturalne cienie od pająka pod sufitem.

 

Zośka napiła się kwaśnego mleka. Starała się nie patrzeć na kołyskę, ale kiedy tylko wzrok sam uciekał w tamta stronę, widziała, w tym martwym kąciku pola widzenia, już prawie poza jego granicą, że wierzbowy mebel znów bujnął się to w jedną, to w drugą stronę.

 

 

 

***

 

 

 

Diabeł siedział pod oknem, zwisające z parapetu geranium mierzwiło go swoim ostrym zapachem. Siedział cicho, nie odzywał się, nie badał spojrzeniem wnętrza chałupy. Wzrok wbijał gdzieś pod własne kopyta, a łapy trzymał na swoim łbie.

 

Czekał.

 

Dziecko w kołysce nie spało, ale oddychało coraz to płycej, coraz rzadziej. Od wieczora samego nie otwarło na świat oczka, nawet nie poruszało się niespokojnie, kiedy patrzył na nie. A wiadomo, że dzieciak tak mały widzi, co złe i co dobre, lepiej niż dorosły. Jego matka go nie widziała, co było oczywiste, ale synek ignorował. To dobrze rokowało, nie będzie musiał długo czekać.

 

 

 

***

 

 

 

Zośka czekała, aż matka wróci od sołtysowej. Dłużyło jej się niemiłosiernie. Do swojego synka nawet nie podchodziła, bała się, jej własne pierworodne wprawiało ją w obrzydzenie swoim dziwnym wyglądem dziecka naznaczonego Złym.

 

Poczuła, że siły ją opuszczają nagle, jakby były płomykiem od lampki oliwnej, którą ktoś zdmuchnął.. Niewiele spała po porodzie, a jeszcze od ojca dostała pasem solidnie za to, że dzieciaka porodziła tak, że wszyscy wiedzieli, słyszeli, bo darła się wniebogłosy, aż kilka bab zleciało się zaraz. Teraz kłopot większy, bo trzeba było czekać i modlić się do najświętszej panieneczki, aby dzieciątko do siebie możliwie szybko zabrała. Albo nie do panienki należało, a do Belzebuba? – pomyślała gorączkowo Zośka, łypiąc okiem w stronę kołyski. Przecież skoro dziecko było złe, znaczy się nie trzeba dobrej panienki fatygować do biesowego bękarta.

 

Podciągnęła nogi na ławę, ułożyła się jak do snu. Nie poszła do łóżka obok kołyski, bała się.

 

 

 

***

 

 

 

Wstał, strzelając zastanymi stawami. Kopytem po podłodze zadudnił kilka razy w miejscu. Długo siedział pod oknem, czas było chociaż rozchodzić stare ciało, kiedy Zośka poszła w końcu spać.

 

Podszedł do kobiety, paluchem sękatym narysował na jej czole znak: okrąg i kreskę krzywą. Uśmiechnął się szeroko, zadowolony.

 

Z ławy na podłogę kapały ciężkie krople krwi. Jeden jego znak, a otwarła się w niej ta wielka rana po porodzie tak cicho, że nawet snu jej nie zmąciła, a tak wielka, że nie miała co wyczekiwać jego końca.

 

 

 

 

Podszedł do kołyski. Dzieciak był silny, nie chciał za nic ducha wyzionąć.

 

– Jak on bez chrztu to twój przecie – posłyszał za swoimi plecami. Obejrzał się.

 

Starucha stała obok Zośki wielka, zgarbiona przez czas i przez to, że pewnie nie zmieściłaby się, gdyby miała wolę stać prosto, w niskich chłopskim progach. Czarne suknia kłębiła się po podłodze, zawijała na parapet, na próg i jeszcze po ścianie pełzła jak węgorz rzucony na trawę, szukający dojścia do wody. Odwróciła głowę od umierającej kobiety, patrzyła na diabła rozognionym spojrzeniem. Podeszła do niego, dwa kroki robiąc po podłodze, trzeci i czwarty po ścianie i znów po podłodze.

 

– Może.

 

– Czego ty więc chcesz poza zabawą? – zapytała śmierć.

 

– Nie twoja rzecz. Ją masz, twoja, w prezencie ode mnie przez wzgląd na starą znajomość – uśmiechnął się wilczo, znów wzrok swój kierując na dziecko.

 

Śmierć zaciągnęła się zapachem noworodka, ale zaraz skrzywiła się jakby niechcący zbuka powąchała. Zapach rozlanej z kobiety krwi rozjuszał ją jak wściekłego psa. Parsknęła coś do diabła, pewnie, aby poszedł do siebie, do diabła znaczy. Pochyliła się jeszcze nad kołyską, rozlewając po pościeli jasnej swoje białe, długie włosy, te falowały jakby cały czas nie w eterze, a w wodzie były.

 

– Na co mnie ona? Nic cennego nie miała, w grzechu żyła to i nic dla mnie z podniety. Dzieciak bez chrztu lepsza dusza! – zaskrzeczała diabłu nad uchem, podrywając znad dzieciaka łeb tak gwałtownie jak koń podrywa swój, kiedy smagnąć go po zadzie batem. Odeszła, kilka kroków do tyłu, przekręciła łeb na plecy i tak dziwnie patrzyła na diabła.

 

– Swojego sobie znajdź i czatuj! – warknął na nią diabeł nim ta zdążyła otworzyć usta.

 

– Czasu nie mam – poskarżyła się śmierć.

 

– Jak zwykle. A dzieciaka biorę ja sobie.

 

– Na co ci on?

 

– Mój syn!

 

Śmierć parsknęła śmiechem, aż wszystkie psy w wiosce, skomląc, szukały bezpieczeństwa w budach i szopach.

 

– Nie syn, tylko bez chrztu to twój.

 

– Podoba mi się – rzekł wesoło diabeł, biorąc ledwo co dychające dzieciątko na ręce.

 

Bez chrztu jeśli zemrze przemieni się w demonisko jak się patrzy. Tylko zanim to zrobi trzeba go z dala od księdza i poświęconego obrazu trzymać, a to diabeł umiał jak nikt w świecie.

Koniec

Komentarze

Ętery w dialogach rozpirzyły tekst. Dość dokładnie i nader krwawo. Poślij twórce edytora do diabła ;) i spróbuj je opanować :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

lepiej nie będzie ;)

Już można czytać :) Przedtem napadało dziurami z ekranu…

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

bardzo przepraszam za ewentualne napadnięcie czytelnika przez jakieś dziury. mea culpa

Klimat bardzo się podobał, jakkolwiek wygląda to jak scena bardziej niż opowiadanie. Jeśli miałbym się czepiać, to przecinka zamiast "i" tutaj: W izbie słychać było tylko trzaskanie drewna w piecu, hulankę późnojesiennego wiatru w sadzie za domem.

I "dwudziestu (…) roków" – wiem, że stylizacja, ale gryzie. amen w pacierzu , jak – niepotrzebna spacja przed przecinkiem.   – Swojego sobie znajdź i czatuj!

 

– Czasu nie mam.

 

– Jak zwykle. A dzieciaka biorę ja sobie.

 

– Na co ci on?

 

– Mój syn!

Powyższy dialog trzeba czytać dwa razy, by złapać kto co mówi. Jakiś jeden dopisek identyfikujący kolejność kwestii byłby pomocny.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Czegoś mi brakowało, ale nie wiem – początku? końca? środka? Atmosfera bardzo mi się podobała, fajne, klimatyczne opisy, ale odniosłam wrażenie, że tekst jakiś… niekompletny. Jak przeczytałam ostatnie zdanie, zaczęłam odruchowo przewijać, żeby przeczytać resztę tesktu, a tu go nie ma ;D ale może już zaspana jestem, w każdym razie stylowo bardzo mi przypadło do gustu, tylko te "roki" też mi jakoś zazgrzytały między zębami.

Podobalo mi się, lubię takie klimaty. Szkoda tylko, że takie krotkie. Chętnie przeczytałbym coś podobnego, ale znacznie dłuższego, więc do roboty! No i trochę szkoda mi dzieciaka :)

poprawiłam ostatni dialog, mam nadzieje, że zyskał na czytelności :)

i dziękuje wsztystkim za poczytanie

Wyborny tekst, niezmiernie przypadł mi do gustu ;) Konstruktywnych uwag dużo nie mam, nie można się do niczego przyczepić z czystym sumieniem, chociaż eter nie za bardzo pasuje mi do klimatu. Pomysł świetny, narracja dobra, chociaż w pewnym momencie niezgrabna. W akapicie drugim i trzecim, dokładnie mówiąc. Ogólne odczucie : bardzo dobre. Czekam na więcej ;) 

Najbardziej podoba mi się to, że pomimo statyczności całej sytuacji –– Zośka siedzi, dziecko leży, diabeł trwa w oczekiwaniu –– stworzyłaś szalenie przejmujący, przyprawiający o ciarki nastrój, niesamowitą atmosferę.

Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością.

 

„Całe życie, każdy z dwudziestu roków jakie dane było jej przeżyć…” –– Całe życie, każdy z dwudziestu roków, który dane było jej przeżyć… Albo: Całe życie, każde z dwudziestu lat, które dane było jej przeżyć

Mnie także roki walnęły po oczach, szczególnie że w dalszym ciągu tekstu stylizacja nie jest zbyt nachalna.

 

„…ale kiedy tylko wzrok sam uciekał w tamta stronę…” –– Literówka. 

 

„…zwisające z parapetu geranium mierzwiło go swoim ostrym zapachem”. –– Czy zapach geranium plątał diabła, czy raczej tylko nim targał, stroszył go? ;-)

zwisające z parapetu geranium drażniło go ostrym zapachem.

Geranium nie zwisa z parapetu, jest bowiem rośliną o pokroju wzniesionym.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie się również bardzo podobało, chociaż, podobnie jak Myszogon, miałam wrażenie pewnej niekompletności.  Ale klimat i wykonanie – świetne!

I to umiejętne powiązanie ludowych obyczajów z horrorem niemalże mistycznym :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Bardzo, bardzo, baaaaardzo mi się podobało. Ludowe klimaty, spokojna narracja, kilka zgrabnych metafor. Atmosfera, w której to, co nadprzyrodzone, wydaje się takie naturalne i realne. Umiejętnie zaaplikowany mistycyzm. Zdania, które spodobały mi się szczególnie: Mrok powstrzymywała tylko mała lampka oliwna na stoliku. Śmierć zaciągnęła się zapachem noworodka… Tylko zakończenie przyszło zbyt szybko i było… chyba za słabe.

Sorry, taki mamy klimat.

…jak prolog czegos dłuższego, co? :D

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dłuższego… nie wiem, zobaczymy. Teraz poczytam co tam mogło się urodzić z dusz zmarłych bez chrztu i się okaże ;) Dziekuje bardzo za poczytanie i za uznanie :)

Fajny tekst, klimatyczny, ale chyba faktycznie coś z zakończeniem nie pasuje.

Babska logika rządzi!

Zmarłe nieochrzczone – z jednej strony limbo, a z drugiej "Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im" (Mk 10,14) ;) Można z tym wszystko: drogę, dramat, filozoficzne coś…

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Przyznam się, że odwołania do Nowego Testamentu nawet nie brałam po uwagę, ale… może okazać się to pomocną wskazówką ;) dziękuję

Proste, swojskie i przyjemne w czytaniu.

Fajne

Przynoszę radość :)

dziękuję za poczytanie :)

 o nie istnieniu strachów -– nieistnieniu. Klimat się udał. Szkoda, że fabuła jest taka bezpłciowa. Zdecydowanie brakuje dopracowanego finału. 

I po co to było?

Nowa Fantastyka