- Opowiadanie: niktor - Dezerter

Dezerter

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Dezerter

 

Przed egzekucją pozwolono mu na ostatnie życzenie. Zapewne młody porucznik sądził, że ów nic nieznaczący, złudny akt łaski, ten śmieszny gest fałszywego miłosierdzia, przynajmniej w nikłym stopniu złagodzi potworność i nieludzki charakter samosądu, na który zgodził się, by zachować morale reszty kompanii. Być może chciał też, nie będąc do końca przekonanym o winie oskarżonego, ukoić własne wojskowe sumienie. Nie wiem, nie ma to zresztą teraz żadnego znaczenia. Tak samo, jak wściekłość wycelowanych karabinów, blady świt końca lata i głuchy, złowieszczo brzmiący pomruk odległej kanonady wycofujących się naprędce wojsk.

 

Skazany nie od razu zrozumiał, o co chodzi. W zasadzie to od początku, jak tylko wynikła ta historia, sprawiał wrażenie kogoś, kto biernie godzi się ze swoim, nawet najgorszym losem. Nie walczył, nie bronił się, nie wyrzekł ani słowa sprzeciwu, gdy rzuciliśmy się, by go lżyć, bić, kopać, oskarżyć i w końcu skazać. Tak jakby nie było innego wyjścia. Więc, gdy wyczekując jakiejkolwiek reakcji z jego strony na słowa porucznika i jednocześnie wciąż celując do niego z karabinu, spojrzałem ponad muszką w tę nadal dziecięco niewinną, choć zniekształconą śladami przemocy twarz, pomyślałem, że to przerażające. Ta nieobecność i ten przedziwny spokój. O wiele bardziej przerażające niż to, co z nim zrobiliśmy. I nie wiem dlaczego, zapałałem jeszcze większą nienawiścią.

 

A on, stojący samotnie pod wypaloną ceglaną ścianą, skatowany tak, że z trudem tylko utrzymywał się na nogach, z rękami związanymi na plecach i obnażoną bladą, wątła piersią, szepnął wtedy coś, czego nie dosłyszał nikt z nas, nawet porucznik stojący tuż obok. Tak mi się przynajmniej zdaje, bo podszedł bliżej i poprosił go o powtórzenie. Lecz skazaniec milczał. Z głową wtuloną między ramionami i wzrokiem spuszczonym w dół, niemo wpatrywał się w wypolerowane buty oficera, aż ten zmieszany cofnął się, odsunął i niezdecydowanym ruchem, najwyraźniej zaczynając rozumieć zbędność swojej propozycji, dał nam znać, byśmy byli gotowi. Więc odbezpieczyliśmy broń.

 

Wówczas chłopak, jak gdyby wyrwany z jakiegoś odrętwienia, podniósł wzrok i patrząc wpierw w naszą stronę, a później na szybko oddalającego się porucznika, nie bez wysiłku, lecz już zupełnie wyraźnie i głośno powtórzył swą prośbę. Nie mogłem uwierzyć. Zauważyłem tylko, że porucznik, do końca chyba nie rozumiejąc sensu wypowiedzianych przed momentem słów, bardziej wściekły, niż którykolwiek z nas, ledwo tylko powstrzymując się od gestu ostateczności, skinął przyzwalająco głową.

 

I zanim zdążyliśmy to ogarnąć, ten bezsensowny spektakl kilku ruchów i zdań, ów strzęp człowieka, skulony pod oddechem naszych karabinów, spróbował to zrobić. Z jego ust wydobył się niewyraźny charkot, pomruk, w którym nie było żadnych słów i melodii. Wstrząsany dreszczami podniósł więc głos i zabrzmiało to tak, jakby coś w jego wnętrzu chciało wyrwać się na wolność. Za wszelką cenę.

 

I wtedy wiedziałem, że nie strzelę. Bo to, co popłynęło w zasłane chmurami niebo, w powietrze ciężkie od dymu i hałasu, było tak czyste i niewinne, tak nieskażone otaczającym nas zewsząd niepokojem, wojennym zgiełkiem, całą tą zgnilizną, odorem, brudem i nienawiścią, że nagle poczułem się zupełnie tak, jak przed laty, gdy siedząc nad rzeką wczesnym świtem, wpatrywałem się w strzępy umykającej mgły i płonący czerwienią horyzont. I jeszcze wówczas, gdy matka usypiała mnie do snu szeptem kojących słów, a ojciec w salonie grał na pianinie swoje natchnione, porywające improwizacje. W jednej sekundzie wszystkie te chwile, odczucia, wrażenia, wszystko to, co zdawało mi się bezpowrotnie utraciłem, znów było we mnie.

 

Dlatego nie strzeliłem. Dlatego nie strzelił nikt inny. Opuszczając broń, patrzyliśmy, jak nasza niedoszła ofiara, ze smutnym uśmiechem na twarzy, odwraca się, wymija zburzoną ścianę i wolnym, spokojnym krokiem odchodzi w stronę majaczącej w oddali, na końcu leżącego odłogiem pola, ściany szarego lasu.

Koniec

Komentarze

Jestem pod ogromnym wrażeniem. Udało Ci się zmieścić ogromną ilość emocji w bardzo krótkim tekście. Język na wysokim poziomie, wyraziste opisy, wspaniała historia. Sztuka sama w sobie.

No. Mnie też się podobało.

Przynoszę radość :)

To mogło być dobre. Zbyt krótki fragment a zatem nie do oceny.

To nie fragment tylko całość, nie będzie już nic więcej. Dzięki za komentarze.

skinął przyzwalająco brodą.  ---> na pewno można skinąć brodą?   Ładnie, prawie elegancko podana smutna, pełna tragizmu scena.    Jedynym zarzutem może być brak jakiejkolwiek fantastyki.

To taki short? Ma swój klimat, zaskakujący zwrot akcji, sporo emocji. Jestem ustatysfakcjonowany lekturą :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Z tą brodą to sam się zastanawiałem, dlatego chyba zmienię

Bardzo ładna scena. Zgadzam się z przedmówcami, że udało ci się zagrać na emocjach czytelnika, a to, przynajmniej według mnie, jest zawsze największym osiągnięciem każdej historii.

To raczej scenka, niż opowiadanie. Ale za to bardzo emocjonalna. Jest dobrze, pisz tak dalej, ale dodaj do tego więcej fabuły no i oczywiście fantastyki w najlepszym wydaniu ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

W kwestii stulonej głowy: sjp.pwn.pl: stulić — stulać Ťdelikatnie zewrzeć coœ, zbliżyć do siebie, powodujšc zamknięcie się lub zmniejszenie powierzchni czegoœť Mówi się o głowie wtulonej w ramiona, ale to, że brzmi podobnie, nie oznacza wymiennoœci w zdaniu. :-)

Hmmmm. Może jestem zimna i wyrachowana, ale moje emocje zostały przytłumione przez rozważania, jak można spokojnie odejść, ledwo trzymając się na nogach. Ręce związane na plecach też chyba nie pomagają.

Babska logika rządzi!

bo ty to taka racjonalistka jesteś, nic porywów serca… :)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

To, że odszedł spokojnie, to tak miało być. Gdybym napisał, że rozpłynął się w powietrzu, może bardziej bym pokazał o co mi chodzi.Wydawało mi się oczywiste, że jeżeli ktoś swoim śpiewem ( i nie jest hipnotyzerem) powoduje, iż cała kompania rezygnuje z zastrzelenia go, to nie jest postacię do końca realną i fizyczną. 

Ładna scenka, ale Finkla ma rację. To spokojne odejście wolnym krokiem jakby burzy atmosferę, więc wydaje się, że ktoś z żołnierzy walnąłby wtedy skazańcowi kulę w plecy. Może gdyby go rozwiązali i odeszli. Albo rzeczywiście, gdy czar prysł, chłopaka zastrzelili. Dyskusyjna kwestia.

I po co to było?

Nie rozumiem o co tu chodzi. Nie wiem dlaczego doszło do samosądu, nie wiem dlaczego skazaniec odszedł.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka