- Opowiadanie: FilipSzyszkowski - Deszcz część I: Minerva

Deszcz część I: Minerva

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Deszcz część I: Minerva

 

Minerva to pierwsze opowiadanie z cyklu Deszcz. Drugie możecie znaleźć tutaj: Mascara

 

Jeżeli chcecie być na bieżąco z moim pisaniem to możecie wpaść tutaj: link

 

 

Minerva

Filip Szyszkowski

 

 

So God bless you all

For the song you saved us

For the hearts you break, everytime you moan”

Deftones – Minerva

 

Why can't we not be sober?„

Tool – Sober

 

 

PROLOG

 

Wodził ostrzem brzytwy po skórze i zdrapywał kawałek po kawałku świeży naskórek. Krew ciekła stróżkami z każdej wydrapanej cebulki włosów. Krople spływały na przeźroczystą folię.

[Chodź do mnie dziecino…]

Nie mógł patrzeć na siebie w lustrze i czuł odrazę gdy jego wzrok spotykał się ze wzrokiem odbicia. Wymiotował do miski stojącej na klapie toalety. Twardą gąbką szorował każdą niedoskonałość na skórze. Wydrapywał mikroskopijne dziurki i polewał je tanią wódką.

[…przytul się do piersi.]

Przeciągły, niski dźwięk. Wrzątek nalewany do wanny…

[Chodź do mnie dziecino…]

…i cisza.

[…mam mały prezencik.]

 

 

I – Borderline

 

Od stu dni nikt nie zwracał uwagi na jego rytuał. Od stu dni nie mógł znaleźć Jej. Wprowadziła go do dziwnego świata i nie potrafił wyjść już na powierzchnię. Przykryty stertą ziemi, pogrzebany żywcem.

Poznał ją przed wejściem do jakiegoś baru na Wildzie. Czarne włosy spięte w kok, wytatuowany dekolt (a jak się później okazało całe ciało oprócz twarzy). Śpiewała kołysankę bezdomnemu dziecku słodkim i delikatnym głosem – pośród nastolatków w czarnych kapturach i dziewczynek, które dawno powinny już być w domach. Była snem dwudziestokilkulatka potrzebującego matczynej opieki.

Tylko snem i tylko koszmarem.

Poczuł delikatne ciepło gdy złapała go za dłoń. Weszli do baru, kryjąc się przed zazdrosnym, ludzkim wzrokiem.

 

Przez chwilę ona kochała jego, a on ją. Przez chwile mieli swój kawałek nieba. Bez wstępu dla nikogo innego. Bez cierpienia matek tracących synów. W ciszy szeptów i przyśpieszonych oddechów. Bezimiennie.

 

Obudził się z zamglonymi oczyma. Na pustym materacu. W wymieszanym szumie z ulicy – w krzykach przechodniów i stukocie tramwajów. Wszystko się zmieniło – percepcja zwariowała, ciało zesztywniało w oczekiwaniu na fizjologiczne zmiany. Jak pies z nastroszonymi uszami – czekał na coś co nadchodziło powolnym krokiem.

 

Szepty nie ustawały. Słyszał wszystko – powtarzane listy zakupów, słowa nienawiści i przekleństwa, wyznania miłości i modlitwy. Skóra zaczęła piec, drobne nacięcia pokrywały jego klatkę piersiową. Malutkie szczeliny nabiegające powoli krwią zaczęły układać się w słowa. Litera po literze. Chodź do mnie.

 

II

 

Mijał pijanych studentów pod Kaponierą. Mijał naćpanych gimnazjalistów i stróżów nocnych zmierzających do pracy. W głowach tych wszystkich ludzi kołatało się zawsze jedno i to samo. Seks i żarcie. (Gołe sprzedawczynie podające kebaby utaplane w białym sosie.)

Zawsze otulony szerokim kapturem. Szukał Jej. Krążył między knajpami. Odwiedzał je po kolei. Słuchał informacyjnego szumu sobotnich nocy. Chłonął jak gąbka problemy każdego kogo mijał. Fizyczny dźwięk przestał istnieć.

Nocne autobusy nie śpiewały już „Sto lat”, ale jednostajnie łkały za tym co przeminęło. Odurzeni, cierpiący ludzie.

 

III

 

Może się wydawać, że bogowie umarli. Usunęli się w cień i czekają uśpieni. Odpowiedni moment nadejdzie i ukażą swoje prawdziwe oblicza. Nieogarnięta groza przetoczy się po industrialnych systemach, dokona się odwieczne koło. Wycieram sos z kebaba w rękaw. Jakikolwiek dualizm skona, symbolika zgaśnie. Materia i natura prawdziwie zawładnie światem. Wtedy tylko Ty i Ja będziemy wiedzieli co robić. Idę…

 

IV – Zoetrop

 

Niebieskawy dym wydychany prosto w łazienkowe lustro. Klik. Szczury pieczone na patykach. Złapane tylko przez brak pokory. Długie wąsy topią się i zwijają w fantazyjne spirale. Prosto w dół. Klik. Książki na półkach gniją, kilku klatkowa animacja zmiany w proch. Telefon sygnalizuje wyładowaną baterię. Klik. Szczury nie niosą już ognia, Droga tylko do ust. Klik. AmenRa. Ego sum via et veritas, et vita.

 

V – Sober

 

Obudził się na mokrym materacu.

Szeptała.

Rozdrapał napis na piersiach.

 

Ciężkie zasłony nie przepuszczały światła. Plemienny stukot w rurach, a raczej kamyki w grzejnikach. Trzeźwy, głęboki oddech. Zapach nieumytego ciała i morskiej wody. Na podłodze kobiece ciuchy, całkowicie pokryte nadmorskim piaskiem. Co ty ze mną zrobiłaś… Powstrzymywał wymioty.

Dwadzieścia jeden nieodebranych połączeń – Mama. Zaspany głos: co ty robiłeś, gnoju, my tutaj się martwimy. Kłam.

Stanęła w drzwiach do sypialni. Kompletnie goła – całe jej ciało pokrywały tatuaże. Jak droga, skarbie? - nie otwierała ust.

 

VI

 

Miał sześć lat kiedy w kuchni jego rodzinnego domu znalazł zmarłego psa. Mała, czarna, kudłata kulka leżała na dzierganym dywanie z wyprzedaży. Poczuł od razu, że Kora to już nie Kora. Zaczął dźgać ją drewnianą łyżką do gotowania, nie merdała ogonem.

Po tych latach wymienił się z psem rolami. Ona stała nad nim i okładała niewidzialnym kijem, a on mógł tylko leżeć. – Niedługo się zacznie. Niedługo będziemy tylko my.

 

VII

Katatonia – Unfurl

 

Ziemia zadrżała. Wydała z siebie przeciągły jęk. Korzenie, fundamenty i podziemne wody

naprężyły się agonicznie. Każda cząsteczka natury otworzyła się na kosmiczny pył, chłonąc każdą drobinę informacji.

Zaczęło się niezauważenie. Bez paniki i krzyków. Bez wiadomości o nadchodzącym cierpieniu. W nieświadomości zaniku. Powolne kroki wszechświata ku stasis.

 

Deszcz zmywał wszystko. Z purpurowo-szarych chmur padało nieprzerwanie przez niezliczone ilości dni. Ziemia napuchła chłepcząc każdą kroplę z zimnych strug. Potoki przelewały się ulicami, odbijające się w nich niebo przyjmowało nieokreślone kształty. Dachy rozmakały jak papier.

Wszechobecna wilgoć pokrywała cały dorobek ludzkości. Krople przesiąkały przez beton i plastik. Tynk odpadał od ścian ukazując ciemnoczerwone cegły. Obrazy zsuwały się z gwoździ.

 

Głowy państw bez słów pokłoniły się naturze. Kapłani odprawiali modły – podpierając się kijami, stojąc na placach zalewanych z czterech stron świata. Święty Marcin kotłował się w swojej jednolitej, ciemnej masie głów i parasoli.

Wszystko pokryła pleśń – wdrapując się w najbardziej nieprawdopodobne miejsca. Łóżka, lodówki, ubrania – pomazane czarno-zielonym barwnikiem.

Świat zmienił kolory.

 

Malta zaczęła oddawać wszystko to co kiedyś zostało do niej wrzucone.

A ziemia zaczęła zwracać ludzi.

 

VIII

 

Wyszliśmy z mieszkania w piątek rano – kiedy już nie mogliśmy znieść cierpiących szeptów. Otulona ciemnym szalem i w czarnej bluzie z kapturem – ja w nieprzemakalnym płaszczu. Zabrałem w plecaku butelkę z wodą i kilka puszek kukurydzy – nic więcej. Nie sądzę, żebyśmy doszli daleko.

Szliśmy drogą Poznańską zostawiając za sobą spływające miasto. To co pozostało z ludzi poruszało się bez celu w różnych kierunkach. Niektórzy bez słowa doklejali się do nas. Powłócząc nogami próbowali dotrzymać nam tempa. Gdy się odwracałem klękali na środku drogi. Tak jakbyśmy nieśli ogień.

 

Zastanawiam się co ona miała z tym wszystkim wspólnego, co my mieliśmy. Dlaczego była posłańcem? Dlaczego wybrała mnie by dzielić to całe gówno?

 

Zerwał się wiatr. Wiał nam prosto w twarze, tym którzy szli w kierunku miasta dodawał sił. Cała się trzęsła, każdy jej mięsień napinał się ze zmęczenia i chłodu.

Woda i jej łzy idealnie spływały po moim ciele.

 

IX

 

Czarny – idealnie wpasowujący się w tło – słup dymu rozciągał się nad horyzontem. Pomarańczowa poświata była celem – nie lepszym od innych. Ciepłe światło przyciągało jak lep muchy. Noc zbliżała się nieubłaganie.

Smród palonego był nie do wytrzymania. Byliśmy kilkaset metrów od palącego się wysokiego budynku. Ludzie wokół tańczyli, słyszeliśmy radosne krzyki.

 

Wokół bloku porozrzucane były dymiące ciała. Deszcz zmywał z nich zwęglone kawałki. Było nam ciepło i to nam wystarczyło. Reszta biegała pogrążona w surrealistycznym, prymitywnym tańcu.

Położyliśmy się na małym placu. Zasnęła przytulona do mojego ramienia. Ja jeszcze przez chwilę patrzyłem na dogasające ruiny.

 

X

 

Obudziłem się w ciszy.

Mgła unosiła się nad krótko przystrzyżonymi trawami. Wierzchołki sosen uginały się na wietrze. Dziwne jakie rzeczy zauważa się tylko po to by zagłuszyć resztę.

 

Nie oddychała. Nie mogła otworzyć już oczu.

 

 

 

Ciągle pada.

Koniec

Komentarze

Doceniam wysiłek twórczy, bo tekst jest bardzo ładnym językiem napisany. To mi się spodobało najbardziej, bo umiejętnie wplatasz poetyckość do prozy. Dobrze się to czyta. Wykonanie bardzo dobre. Ale już treść tego opowiadania do mnie nie przemówiła. Może komuś innemu bardziej przypadnie do gustu, bo mi niestety nie. Przepraszam.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Zgadzam się z Mkmorgothem. Za dużo strzępków zamiast spójnej fabuły, za dużo impresji, za mało konkretów. Innymi słowy: za dużo poezji względem prozy. Dla fanów gatunku, a ja niestety Twoim fanem nie zostanę. Owszem, piszesz ładnie, ale tak jakby wydaje mi się, że trochę o niczym. Dla samego pisania.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przychylam się do zdania joseheim. Napisała wszystko, co chciałam powiedzieć. 

Ha, włamałam Ci się do głowy! ; p

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ej, ale naprawdę, przeraziłam się ;( Chyba nawet ujęłabym to bardzo podobnymi słowami.    Kody muszę zmienić, czy jakiegoś anty-mózgo-vira instalnąć… 

Too late. Downloading hidden files in progress…   Dobra, dobra, przepraszam za spamowanie tematu ; )  

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

A tak w ogóle to prwie zapomniałam o najważniejszym – o stróżce! Bo jest tu jedna. Niestrudzenie strzeże krwi w samym prologu ; )   Powiedz, czemu "stróż" i "strugi" dalej są napisane prawidłowo, ale nieszczęsna "stróżka" nie…?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dosyć dziwne opowiadanie. Abstrakcyjne, pisane z myślą o poetyzowaniu… i o niczym. Sztuka dla sztuki?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nowa Fantastyka