- Opowiadanie: klm89 - Historia nieżyjącego szermierza władającego szablą o czarnym ostrzu

Historia nieżyjącego szermierza władającego szablą o czarnym ostrzu

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Historia nieżyjącego szermierza władającego szablą o czarnym ostrzu

1

 

Szermierz, który władał przedziwną, jednak w jakiś tajemniczy sposób przepiękną szablą o lśniącym, czarnym ostrzu stał się legendą tej cudownej krainy. Pojawił się tu przed dwudziestoma laty, co zbiegło się w czasie z falą dziwnych zniknięć mieszkańców Gandratorundu – naszej stolicy. Wielce intrygująca była to sprawa, dlatego zostałem wyznaczony przez samego króla (Pascala II Zdobywcę – ojca obecnego władcy) do jej zbadania i jak najszybszego wyjaśnienia.

 

Mym pierwszy i zarazem głównym podejrzanym został tenże szermierz. Początkowo wysyłałem gońców do sąsiednich krain, aby zaczerpnąć jakichkolwiek informacji na jego temat. Próżny był to trud, nikt nigdzie o danym osobniku nie słyszał. W porządku, pomyślałem. Najprawdopodobniej nie wyróżniał się aż tak bardzo, a czarną jak niebo w bezgwiezdną noc, szablę nabył dopiero jakiś czas temu. Mimo to postanowiłem go dokładniej poznać.

 

Piątego dnia śledztwa dowiedziałem się od stołecznych mieszkańców, że przybysz zamieszkuje w pokoiku nad tawerną starego Jeremiasza. Udałem się więc tam natychmiast i zająłem miejsce przy stoliku ustawionym w kącie pomieszczenia. Po godzinie pojawił się ów lokator. Usiadł przy barze, pogawędził krótko z Koliem, barmanem i synem właściciela, po czym zamówił stek z dzika oraz kufel piwa. Mogło się wydawać, że prawie wszystko wygląda normalnie. No właśnie – prawie, bowiem wygląd przybysza wprawił mnie w osłupienie. Skóra o lekko niebieskawym odcieniu, uszy szpiczaste, palce natomiast zakończone długimi, czarnymi i, jak mi się wydawało, ostrymi paznokciami. Cóż to za istota? – to pytanie co chwilę powracało do mej głowy. Nie potrafiłem odeprzeć wrażenia, że podróż tego człowieka, o ile w ogóle nim był, nie mogła odbyć się bez przyciągania uwagi zaciekawionych mieszkańców innych krain. Nawet jeżeli w szablę zaopatrzył się niedawno, to jak można przejść obojętnie obok takiego odmieńca? Dlaczego nikt nie wiedział, że zmierza w kierunku naszych granic? Jak na razie te oraz inne pytania pozostawały bez odpowiedzi. Wszystko to było niesamowicie zagadkowe i nie dawało mi spokoju aż do samego wieczora, kiedy postawiłem śledzić te jakże wyróżniające się indywiduum.

 

2

 

Już z samego rana zająłem dogodne miejsce w jednej z bocznych, wąskich uliczek. Miałem szczęście, akurat w tej usytuowanej niemalże naprzeciw tawerny stała beczka, która zapewniła mi doskonalą kryjówkę. Muszę przyznać, że tak wczesna pobudka opłaciła się. Już po kilku minutach przybysz opuścił miejsce swego obecnego zamieszkania, a ja niezwłocznie i niespostrzeżenie ruszyłem za nim niczym drapieżnik skradający się za ofiarą.

 

Zmierzał w kierunku głównej bramy miasta. Szedł wolno i pełnym elegancji krokiem. Gdyby nie jego wygląd uznałbym go pewnie za arystokratę, który przybył nabyć rzadkie towary. Podążałem kilkanaście metrów za nim, spoglądając co chwilę na poustawiane stragany. Byłem pewny siebie, nawet w najgorszych wyobrażeniach nie miałem najmniejszych wątpliwości, że zostanę wzięty za jednego z mieszkańców, który wyszedł na zakupy.

 

Dotarliśmy na obrzeża miasta, nad którym górował potężny mur. Ogromne, drewniane wrota wzmocnione poziomymi, żelaznymi belkami, które chronić nas miały przed agresorami, tamtego dnia, otwarte były na oścież (w tamtych latach, co miesiąc ogłaszano tydzień handlowy).

 

Szybko przekonałem się, że podejrzanego nie interesował handel. Szedł przed siebie, przekroczył granice metropolii i brukowaną ulicą, skierował się w stronę lasu. Był to najryzykowniejszy moment całego przedsięwzięcia. Na otwartych przestrzeniach mógł z łatwością mnie wypatrzeć, gdyby tylko się odwrócił. Z pomocą przyszli mi spóźnieni kupcy, którzy dopiero co zjeżdżali w stronę Gandratorundu, dzięki czemu mogłem wmieszać się w tłum.

 

Zboczył z głównej drogi i wszedł między drzewa, co po krótkiej chwili ja również uczyniłem. Zarówno wysokie świerki o grubych pniach oraz gęstym igliwie, jak i porastające tę część gęstwiny różnego rodzaje krzewy doskonale chroniły mnie przed wzrokiem szermierza.

Zwinnie posuwał się w nieznanym mi kierunku, gdy rozległ się głośny, jakby uderzenie pioruna, ryk. Było to tak nagłe zdarzenie, że przestraszony aż podskoczyłem.

 

– Cóż to za bestia wydaje z siebie taki dźwięk? – zapytałem cicho sam siebie.

 

Spojrzałem kątem oka przez gałęzie. Mój cel stał nieruchomo i, jak mi się wydawało, nasłuchiwał. Kolejny odgłos dotarł do mych uszów po zaledwie kilku sekundach, a zaraz po nim jakby wołanie o pomoc. Nie miałem już żadnych wątpliwości – człowiek. Niewiele czasu było mi dane na dalsze rozmyślenia, gdyż przybysz ruszył w kierunku źródła hałasu.

 

Wbiegł na polną aleje, ja natomiast przykucnąłem w krzakach kilka metrów dalej, aby móc wszystko doskonale widzieć i słyszeć.

 

Pojazd zaprzęgowy, zapewne wywrócony przez wystraszone konie, które już dawno zdołały się zerwać i uciec, leżał na prawym boku. Dwa roztrzaskane kufry znajdowały się kilka metrów dalej, a złote monety rozsypały się niemalże na połowę szerokości ścieżki. Był to wóz jednego z kupców, który najwyraźniej sprzedał już cały towar i wracał do swego miasta. Nie miał szczęścia, biedak. Klęczał przed dwoma rabusiami błagając ich o litość. Żal oraz poczucie bezradności mocno ściskało me serce.

 

Widok niespodziewanego gościa, mimo iż tak odmiennego, nie wywarł na grabieżcach dużego wrażenia. Odwrócili się w jego stronę, po czym jeden z nich powoli ruszył ku niemu.

 

– Proszę, pomóż mi! Oni są niebezpieczni! Proszę! Zapłacę! – krzyknął nagle kupiec, jednak szybko został uciszony przez uderzenie pięścią.

 

Złodziej mocniej chwycił swój oręż i zerwał się do biegu. Szermierz stał niewzruszony. Gdy rabuś znalazł się kilka kroków przed nim, uniósł miecz i wyprowadził cios znad głowy. Przybysz lekko odskoczył w bok unikając ostrza, co rozzłościło napastnika. Zamachnął się jeszcze raz, efekt pozostał niezmieniony. Trwało to tak może z minutę, aż w końcu nieznajomy o niebieskawej skórze przeszedł do ataku. Silnym kopnięciem odepchnął przeciwnika, wyjął broń, a następnie doskoczył do niego. Rabuś zasłonił się mieczem, z całych sił zacisnął dłonie na rękojeści. Na nic zdał się jego trud. Czarna szabla przecięła stal niczym kartkę papieru i uderzyła w bark. Próżno było oczekiwać, aby ludzkie ciało zdołało oprzeć się takiemu uderzeniu. Lewe ramię upadło na ziemię. Mężczyzna wrzasnął, z rany trysnęła struga ciemnoczerwonej krwi. Zatoczył się kilka razy i padł martwy.

 

Przyznam, że widząc, jakim kunsztem dysponował ów tajemniczy jegomość i jak broni obcego sobie człowieka, chciałem wykreślić go z listy podejrzanych. Przecież, jak istota, która naraża życie dla innych, mogłaby przyczynić się do znikania ludzi? Wtedy wydawało mi się to bez sensu.

 

– Ten drugi ucieka! – zawołała ofiara, wskazując ręką na zachód.

 

Drugi bandyta znajdował się już kilkadziesiąt metrów dalej. Byłem przekonany, że zbiegnie i ten karygodny czyn ujdzie mu płazem. Nic bardziej mylnego. Szermierz wziął krótki rozbiegł i cisnął swym orężem. Wirujące ostrze poszybowało wysoko w niebo. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego dziwu. Po osiągnięciu najwyższego pułapu broń zaczęła opadać w blasku słońca, jak jastrząb polujący na królika. Rzut był celny. Szabla wbiła się prosto w głowę mężczyzny.

 

Zabrawszy swoją broń podszedł do klęczącego jeszcze kupca.

 

– Obiecałeś zapłatę za ocalenie życia, czyż nie? – powiedział.

 

Perfekcyjnie władał naszym językiem. W tawernie nie byłem wstanie wyróżnić jego głosu spośród zabawiających tam gości. Teraz mogłem wsłuchać się dokładnie w jego mowę, która, tak samo jak chód, wskazywał na szlacheckie pochodzenie. Być może on naprawdę jest człowiekiem, pomyślałem. Przecież istniej tyle nieznanych ludów zamieszkujących południowe lądolody. Może tenże przybysz wywodzi się z jednego z nich?

 

– Oczywiście, mój wybawco. Proszę, bierz – odpowiedział, podnoszą rozłożone dłonie, na których leżała sterta złotych monet.

 

Na twarzy starca pojawił się szeroki uśmiech. Od dawna nie widziałem tak radosnego człowieka, jak on w tamtej chwili. Czy to nie piękna śmierć? Umrzeć w momencie największego szczęścia, kiedy nie spodziewamy się niczego złego? Teraz tak o tym właśnie myślę, ale wtedy byłem śmiertelnie przerażony. Gdy jego odcięta głowa turlała się po ziemi, wzniecając niewielkie obłoki kurzu, nie umiałem pojąć, co się zdarzyło. A to jeszcze nie był koniec.

 

Przybysz pochylił się nad ciałem ofiary, której niedawno zafundował dekapitację i podniósł jej rękę. Otworzył usta pokazując swoje kły. Wgryzł się w przedramię i oderwał kawałek mięsa. Zaczął przeżuwać. Przypatrywałem się temu zjawisku ze zgrozą oraz przerażeniem. Chciałem uciec, lecz nie mogłem, nie byłem w stanie kontrolować nóg.

 

Po krótkiej chwili odwrócił głowę i spojrzał w moją stronę. Odruchowo zanurkowałem w krzakach. Nasze spojrzenia skrzyżowały się zaledwie na moment, ale odniosłem wrażenie, że trwało to całą wieczność. Siedziałem skulony, a moje ciało drżało z przerażenia. Od początku wiedział, że go obserwuję. Musiał mnie wyczuć. Jego świecące na czerwono oczy, które zmieniły kolor z jasnozielonych, oraz ciemnoczerwona krew otaczająca ustach doskonale komponowały się z niebieskim odcieniem skóry. Był stworzony do pożerania ludzkiego mięsa. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem, iż to jest jego prawdziwa natura.

 

Czy mnie również spotka los podobny to tamtej trójki? – nie mogłem przestać powtarzać w myślach tego pytania, chociaż w głębi duszy czułem, że jestem bezpieczny. Kiedy spojrzałem na jego twarz nie widziałem chęci mordu, lecz serdeczny uśmiech. Tak, to właśnie ten uśmiech, utworzony z zakrwawionych kłów, wywołał u mnie taki stan.

 

Spędziłem w zaroślach wiele godzin, zanim rozum powoli zaczął przejmować kontrolę. Podpowiadał mi, że szermierza już dawno tam nie ma, jednak ciało nadal stawiało opory. Późnym wieczorem, nierównym krokiem, chwiejąc się na wszystkie strony, dotarłem do domu. Znajdowałem się w takiej rozsypce emocjonalnej, że nie byłem w stanie powiedzieć, czy cała ta historia miała miejsce, a jeśli tak, to czy na pewno potoczyła się zgodnie z tym co pamiętam.

 

3

 

Nazajutrz obudziłem się tuż przed południem. Zarówno mój stan psychiczny, jak i fizyczny wielce poprawił kojący sen, w który, o dziwo, zapadłem po wczorajszych przeżyciach. Czym prędzej wstałem z łóżka, przebrałem się i nie zwlekając ani chwili dłużej, popędziłem co sił w nogach ulicami miasta.

 

Czy to, co widziałem wczoraj, było prawdziwe? Czy takie rzeczy mogą dziać się w naszym świecie? A może to tylko moja wyobraźnia? Jak zareaguje na to wszystko król? Czy mam jakieś dowody, czy może ta kreatura zżarła wszystko do ostatniej kości? – to tylko niektóre, z wielu wątpliwości, jakie prześladowały mnie przez całą drogę do tawerny starego Jeremiasza.

 

Usiadłem przy tym samym stoliku co ostatnio. Miałem stąd niezły widok na cały bar. Lokal nie był najwykwintniejszym miejscem w stolicy. Niemalże co dzień ta sama klientela, obsługiwana przez obera, który już nawet nie pytał, czy dolać piwa, tylko napełniał kufle, gdy te stawały się do połowy puste.

 

Bohater niedawnego zajścia siedział przy barze i tak jak ostatnio rozmawiał z Koliem. Pamiętam, że przyglądałem się im przez dłuższą chwilę i zachodziłem w głowę, zastanawiając się, o czym mogą prowadzić tak zagorzałą dyskusję. Może o odcinaniu głów kupcom? Pewnie nie. Tak głęboko zanurzyłem się w rozmyśleniach, iż nawet nie zauważyłem, że ktoś się do mnie przysiadł.

 

– Może napije się pan ze mną wódki, co tak o suchych ustach siedzieć będziemy? – powiedział jegomość o znajomym głosie.

– Wolałbym wino, jeśli łaska – odpowiedziałem bez większego namysłu, patrząc w nieokreślony punk w przestrzeni. – Czerwone – dodałem po chwili.

– Ober! Dwa kielichy czerwonego wina! – krzyknął. – To doskonały wybór, proszę pana. Tutejszy trunek ma barwę bardzo zbliżoną do ludzkiej krwi, czyż to nie jest cudowne?

 

Jego słowa zupełnie przywróciły mnie do rzeczywistości. W jednej chwili zdałem sobie sprawę do kogo należy ten głos. Przy stoliku, tuż naprzeciw mnie siedział tajemniczy szermierz. Zdrętwiałem. Wlepiał we mnie jasnozielone oczy i uśmiechał się serdecznie, nie pokazując jednak swego uzębienia. Setki pytań zaczęły napływać mi do głowy. Chciałem zadać jedno z nich, jednak nie potrafiłem wykrztusić słowa.

 

Na blacie postawiono wino. Ujął kielich w niebieskawą dłoń i pociągnął dwa łyki.

 

– Iście wyborne mają tu wino – zachwycił się. – Musi pan spróbować.

 

Nawet nie drgnąłem, patrzyłem tylko na jego twarz. Robiła wrażenie delikatnej, nawet nieco kobiecej. Trudno jest mi opisać, co wtedy czułem, ale na pewno nie był to strach. Nie bałem się, lecz mimo to, nie byłem w stanie podnieść ręki.

 

– Może później pan skosztuje. Teraz chciałbym porozmawiać o naszym wczorajszym spotkaniu – głos nagle mu spoważniał.

 

Nie odpowiedziałem. Skinąłem tylko głową, dając mu na to zgodę, choć i tak nie wiem, czy odmową coś bym wskórał. Poza tym było mi to całkowicie na rękę. W końcu mogłem usłyszeć oraz porównać jego wersję z moją.

 

– Gdy tylko wyszedłem na ulicę poczułem pański zapach…

 

Mój rozmówca rozpoczął relacjonowanie wydarzeń ze swojego punktu widzenia, popijając co jakiś czas wino. Słuchałem w największym skupieniu, aby nic nie umknęło mej uwadze. Dokładnie analizowałem każde wypowiedziane przez niego słowo i przyrównywałem do tego, co tak bardzo utkwiło mi w umyśle.

 

Gdy skończył, odłożył puste naczynie. W pewnym sensie jego historia podniosła mnie na duchu. Nie wiem, dlaczego, ale wtedy poczułem się lepiej. Teraz mogę powiedzieć, że spowodowane było to faktem, iż upewniłem się, że nie jestem szalony. Uświadomiłem sobie, że jestem w pełni sił umysłowych, a to poprawiło moją witalność.

 

Podniosłem kielich, przyłożyłem do ust i zrobiłem kilka łyków czerwonego napoju o słodkawym smaku. Przez chwilę miałem wrażenie, że piję prawdziwą krew, jednak złudzenie to znikło równie szybko, jak się pojawiło.

 

Mam dowód, pomyślałem. Ten okrutnik się przyznał, a moje słowo dygnitarza w zupełności wystarczy, aby osądzić go za śmierć kupca. Była to dziwna sytuacja, jednak musiałem zachować spokój i wyciągnąć z niego pozostałe informację.

 

– Czy pożarłeś innych ludzi? – zapytałem wprost.

– Tak, proszę pana – odpowiedział spokojnie z należytym mi szacunkiem. – Odkąd się tu pojawiłem, pożywiłem się pięcioma mężczyznami, trzema kobietami oraz siedmiorgiem dzieci.

– Rozumiem – stwierdziłem, usiłując ukryć wstrętu i pogardę dla tej bestii. – Zamierasz dalej zabijać? Dlaczego to robisz?

– Czyż to nie oczywiste? – jego głos nabrał arogancji. – Tak jak ludzie zabijają dziki, aby pożywić się ich mięsem, tak ja zabijam ludzi.

 

Prawdę mówiąc, spodziewałem się dokładnie takiej odpowiedzi. Napiłem się wina, po czym objąłem swego rozmówce wzrokiem. Siedział teraz odchylony do tyłu, opierał się plecami o ścianę. Prawą nogę założoną miał na lewą, a ręce skrzyżowane na wysokości klatki piersiowej. Ubiór cudzoziemca, tak samo jak jego wygląd nie dawał mi żadnych wskazówek co do krainy, z której mógł pochodzić. Brązowe buty z wysoką cholewą, czarne, najprawdopodobniej skórzane spodnie oraz coś na wzór zielonego kontuszu z białymi rękawami. Wszystko wyglądało tak znajomo i obco zarazem. I do tego ta szabla. Dziwne, pofalowane, czarne ostrze cudownie lśniące nawet w najskromniejszych promieniach słońca. Wpatrując się w nią przez dłuższy czas może było odnieś wrażenie, podobne do oglądanie fal na pełnym morzu w czasie sztormu. Aż trudno uwierzyć, że broń o takim wymyślnym kształcie może bez najmniejszych problemów przecinać potężne stalowe miecze.

 

– Skąd pochodzisz? – zapytałem wreszcie.

– Nie z tego świata.

– Nie z tego świata… – powtórzyłem mimo woli.

– Tak, proszę pana.

– Czy to oznacza, że nie jesteś Ainamorczykiem? Czy też nie pochodzisz w ogóle z naszego kontynentu? Może urodziłeś się na południowych lądolodach, a może na straszliwej wyspie, z której nikt żywy nie powrócił?

– Wymienione przez pana obszary należą do tego świata, ja natomiast nie. Ta informacja w zupełności powinna wystarczyć. W danej chwili ludzkie umysły nie byłyby w stanie pojąć prawdy o miejscu mego pochodzenia. Muszę jednak zaznaczyć, że biorąc pod uwagę wasz obecny stan rozwoju, możliwe jest, iż za kilkaset lat będziecie zdolni dostrzec mój świat.

 

Nawet dziś, tyle lat po zakończeniu dochodzenia i opuszczeniu przez szermierza, jak to powiedział „naszego świata”, nie potrafię pojąć sensu jego słów. Najwidoczniej miał rację, gdy mówił, iż musi minąć tyle wieków. Zastanawia mnie jednak, jak to możliwe, aby ludzkość zdołała rozwinąć się jeszcze bardziej. Czyż nie zamieniliśmy drewnianych domów na solidne ceglane? Czyż nie ujarzmiliśmy siły wiatru i wody, która w wiatrakach oraz młynach zamieniana jest na pracę mechaniczną? Czyż nie pokonujemy ogromnych dystansów w nowoczesnych powozach lub potężnych galeonach? Czyż nie jesteśmy już na samym szczycie drabiny rozwoju? Nie wiem…

 

Opróżniłem kielich i pożegnałem cudzoziemca, który obdarował mnie szczerym i tak serdecznym uśmiechem, że aż zadrżałem z przerażenia. Czym prędzej opuściłem tawernę.

 

4

 

Do zamku dotarłem przed zachodem słońca i zniecierpliwiony poprosiłem o audiencję u władcy. Los chciał, że właśnie o tej porze król spożywał wieczerzę, jednak zgodził się ją przerwać, aby mnie wysłuchać, co tylko potwierdzało rangę mego zadania.

 

Powtórzyłem wszystko co żem widział i słyszał od zdarzenia dnia wczorajszego, aż po dzisiejszą rozmowę z szermierzem. Nie omieszkałem również zrelacjonować naszemu panu o mych początkowych wątpliwościach oraz niepewnościach, co do zdrowia mego umysłu. Starałem się opowiedzieć wszystko w jak najdokładniejszy sposób, aby cała doświadczona przez mnie sytuacja wydała się królowi dorzeczna i prawdziwa tym samym, co w mym mniemaniu udało się doskonale.

 

Doradcy królewscy obradowali dwa dni, po których uznano tajemniczego podróżnika za winnego śmierci siedemnastu osób (w czasie narady znaleziono dwa nowe, poobgryzane szkielety – kobiety oraz mężczyzny) i wydano za nim list gończy.

 

Osobom, które nie są obeznane z sytuacją, w jakiej wtenczas znajdował się Ainamor, winien jestem pewne wyjaśnienia. Otóż nasz kraj otoczony był przez pięć innych, z czego to właśnie Ainamor był najbogatszy. W naszym panowaniu znajdowały się dwie kopalnie złota, poza tym większość ziem zawierała żyzną glebę, co sprzyjało rozwojowi rolnictwa i możności uprawy wszystkich znanych w tych stronach roślin. Dlatego sąsiedzi nasi czekali tylko na dogodną sytuację, aby dobra nam te odebrać. Pokój utrzymywaliśmy tylko dzięki dobrze zorganizowanej i ogromnej armii, która znana była na całym kontynencie. Na szczególne uznanie zasługiwał ówczesny batalion trzeci, któremu wrogowie nadali miano „galopującej śmierci”. Przez czterdzieści lat istnienia jednostka ta, nie straciła żadnego swego żołnierza podczas bitwy, aż do pamiętnego dnia, o którym opowiem później.

 

W normalnych okolicznościach, aby pojmać tak niebezpiecznego zbrodniarza, król wysłałby kilku najwybitniejszych wojów z całego królestwa. Wtedy jednak nasz szlachetny władca podupadł na zdrowiu, co przyczyniło się do wzmożonego ruchu wrogich sił na granicy. Armia nasza rozproszyła się po całym obszarze Ainamoru i zajęła pozycje w strategicznych punktach. Powodem wyznaczenia sowitego wynagrodzenia za ludożercę, żywego albo martwego, była niechęć kolejnego osłabienia wojsk stacjonujących w stolicy i jej okolicach.

 

Jak to zawsze bywało w takich przypadkach najbiedniejsi mieszkańcy stolicy szybko zebrali się w większą grupę. Chwytali, jak to mieli w zwyczaju, za widły oraz pochodnie i prowadzeni przez chęć zysku ścigali skazanego.

 

Wczesnego ranka ponad dwudziestu chłopów zaczaiło się w lesie, oczekując dogodnej sytuacji do ataku. Marny był ich los. Pod wieczór wróciło zaledwie pięciu. Zmęczeni, na wpół przytomni, przerażeni i ubrudzeni krwią oraz wnętrznościami tych, którzy nie przeżyli. Osobiście rozmawiałem z każdym z nich. Przyznać muszę, że stan psychiczny, w jakim się znajdowali, wywoływał u mnie litość oraz współczucie, pomimo iż sami sobie byli winni.

 

Opowiadali później, że zostali oszczędzeni ku przestrodze innym, co najwyraźniej przyniosło zamierzony skutek, gdyż już żaden Ainamorczyk nie wszedł w drogę przybyszowi.

 

Jakiś czas później odbyłem rozmowę z Koliem na temat niesławnego gościa mieszkającego w karczmie jego ojca. Wielce ciekawiło mnie, dlaczego stary Jeremiasz godził się na jego towarzystwo, zwłaszcza, że złą reputacją mógł odstraszać klientów. Barman okazał się bardzo pomocy i z wielką życzliwością objaśnił mi wszystko, czego ciekaw byłem tymiż słowami:

– Szanowny panie, mój ojciec ma w zwyczaju mawiać: „nie ma lepszego gościa, pond tego, który płaci na czas”. I powiem panu, że ja się całkowicie z jego słowami zgadzam. Nie mówiąc już o tym, że ten jegomość, co dzień spożywa u nas dwa posiłki, i to przeważnie te najdroższe. A co się tyczy naszej klienteli, to jest to margines klasy średniej. Niewiele ich obchodzi poza własna kiesą. Czasami nawet witają się i pozdrawiają szermierza, zapewne nawet nie zdając sobie sprawy, kim on jest.

 

Z poczynionych przeze mnie obserwacji wynikała prawdziwość słów Kolia. Goście najwyraźniej nie przejmowali się, kim był ich kompan od kufla i obchodzili się z nim tak samo jak z pozostałymi. Zachowanie tych ludzi napełniało mnie grozą. Nie potrafiłem zrozumieć, jak takiego potwora można traktować na równi z innymi. Najgorsze było jednak to, że ta obojętność wobec jego czynów wpierw zamieniła się w przychylność, a później w uwielbienie.

 

5

 

Przez kolejne dwa tygodnie w niewyjaśnionych okolicznościach zaginęło bez śladu kolejne dziesięć osób, w tym pięcioro dzieci. Wiele przysporzyło to królowi zmartwień i nie tyle z powodu rosnącego wśród poddanych strachu, co z treści wiadomości, które krążyły po sąsiednich krainach. Władca już zamierzał zebrać część trzeciego batalionu i za wszelką cenę pojmać lub zabić szermierza, kiedy to informatorzy donieśli mu, że do Gandratorundu zmierza dwóch największej sławy łowców nagród.

 

Pierwszy, który przekroczył bramy miasta kazał na siebie mówić Ludwig Wolf. Niewiele mogę o nim powiedzieć, gdyż nawet jego pochodzenie owiane było tajemnicą. Ubolewam tym bardziej nad faktem, żem wtenczas przebywał na prowincji. Z tego właśnie powodu wszystko, co o późniejszych zdarzeniach z jego udziałem przekaże jest tylko zbiorem opowieści stołecznych mieszkańców, których skrupulatnie przesłuchałem.

 

Imię Ludwig Wolf znane było na całym kontynencie, lecz plotki co do wyglądu jego nosiciela różniły się od siebie niczym płatki śniegu w największe śnieżyce, jakie odwiedzają nasze lądy. Dlatego pierwsze pytanie, które zadawałem ludziom, dotyczyło aparycji. Był to potężny, ponad dwumetrowy, bardzo dobrze zbudowany i umięśniony osobnik. Jego łysą głowę pokrywały mistyczne symbole, które jak wnioskuje ze złożonych mi relacji odnosiły się do pogańskiego kultu Wodana. Za broń służył mu niesłychanych rozmiarów labrys. Naoczni świadkowie twierdzili, że zwykły człowiek nie byłby w stanie go nawet udźwignąć.

 

Późnym popołudniem Ludwig z takim impetem otworzył drzwi karczmy, że omal nie wyrwał ich z zawiasów. Lekko podpity w towarzystwie dwóch dam o wątpliwej reputacji stanął na samym środku sali, po czym rozejrzał się dookoła.

 

– Gdzie ta szumowina, której ścięta głowa zapewni mi dostanie życie?! – wrzasnął.

 

W tawernie zapanowała cisza.

 

– Dziś nie wróci na noc – odezwał się po której chwili barman.

– A to ścierwo! Trudno więc. Każ przygotować pokój dla mnie i tej dwójki miłych dam. Trochę się zabawie zanim zostanę bogatym panem – powiedziawszy, rzucił sakwę na ladę.

 

Następnego dnia, gdy szermierz siedział przy barze, łowca zszedł po schodach i wręcz nie mógł powstrzymać swej radości.

 

– Plugawa istota, która pożera ludzi, czyż nie? – zapytał głośno.

Przybysz o niebieskawej skórze odwrócił lekko głowę i kątem oka spojrzał na osiłka.

– Legendarny łowca, który zginie z mej ręki, czyż nie?

 

Ludwig zaśmiał się, po czym chwycił za labrys i z ogromną mocą uderzył nim o podłogę, roztrzaskując tym samym kilkanaście ułożonych na niej desek. Niektórzy klienci przysięgali mi później, że uderzenie był tak silne, iż wywołany nim podmuch przewrócił najbliżej stojące stoły. Osobiście śmiem wątpić w te plotki, jednakże nie mogę ich prawdziwości zanegować.

 

– Stawaj do walki! – głos miał ponoć przeraźliwy.

 

Jego przeciwnik podniósł się ze stołka i powoli, nie okazując najmniejszych oznak strachu, podszedł do niego.

 

– Będziemy walczyć, panie – miał powiedzieć – ale nie tu. Udajmy się za miasto. Tam, na zielonej polanie staniemy do pojedynku. Nie chcę bowiem narażać na straty mego uprzejmego gospodarza, jego gości, ani okolicznych mieszkańców, czy też mienia, które do nich należy.

 

Zaszczytne były to słowa, którymi jegomość zdobył przychylność przyglądających się całej sytuacji gapiów. Zaczęli wznosić okrzyki ku jego osobie, jakby to był bohater jakiś. Nawet chłopi, wśród których kanibal zebrał największe żniwo, słysząc o jego wspaniałomyślności wspierali go podczas walki.

 

Gdy słuchałem opowieści o tym zajściu, po raz kolejny me ciało przeszedł dreszcz. Wtedy ogarnęło mnie wielkie zdumienie oraz uczycie pogardy dla ich zachowania. Lecz dziś, gdy tylko o tym pomyśle, czuję żal i współczucie. Współczucie dla słabego umysłu ludzkiego, który w jednej chwili nienawidzi swego oprawcy, a w drugiej podziwia i wspiera. Rzecz to co prawda przerażająca, jednakże w wielkim stopniu pokazuje, jak niedoskonałą istotą jest człowiek.

 

Pojedynek odbył się na niewielkie polanie pośród świerkowego lasu. Wojownicy ustawili się na jej środku, obserwatorzy natomiast ukryli się za drzewami, aby uniknąć przypadkowego zranienia. Przyznać muszę, iż pojedynek, który mi opisano, przebiegał tak, jak się tego spodziewałem. Ludwig szybko przeszedł do ataku. Pomimo jego postury posuwał się zwinnie i z wielką gracją. Raz po raz wyprowadzał ataki swym ogromnym labrysem. Szermierz skupił się na unikaniu ataków wroga, co przychodziło mu z dziecinną łatwością. Widać było, że cała ta sytuacja coraz bardziej irytowała łowcę, który zaczął atakować z coraz większym szaleństwem w oczach.

 

Któryś z obserwatorów utrzymywał, że jeden z ciosów olbrzyma trafił w dorodny świerk, rosnący na skraju polany. Podobno nie stanowił żadnej przeszkody i powalony został jednym cięciem. Z pewnością siła Ludwiga przewyższała siłę przeciętnego człowieka, ale czy był on zdolny obalić drzewo z taką łatwością? Trudno mi oceniać.

 

Z czasem ataki łowcy straciły na szybkości oraz sile, coraz bardziej doskwierało mu zmęczenie. Szermierz wyjął swą czarną szablę i jej płazem zablokował jedno z uderzeń. Przybysz o wytatuowanej głowie zamarł ze zdziwienia oraz przerażenia. Chwilę później, szybkim ruchem szabli wytrącono mu labrys z rąk. Klęknął, po czym padł na ziemię.

 

Mimo swego grubiańskiego zachowania podczas wizyty w tawernie, oddać mu trzeba, że prawdziwy był z niego wojownik. W walce szlachetny, dzielny i uczciwy. Trochę zbyt pewny siebie, ale czyż pycha nie cechowała największy w świecie wojów?

 

– Nie mam już sił – miał powiedzieć, leżąc przed swym przeciwnikiem. – Pokonałeś mnie. Zetnij więc mi głowę, a w najbliższą środę oddaj me ciało wilkom na pożarcie, aby trafiło do krainy, w której bóg walki, Wodan, króluje.

– Niech się tak stanie, lecz to ja dla ciebie wilkiem będę – odpowiedział.

 

Szybkim oraz precyzyjnym cięciem uśmiercił rywala. Głowę zakopał na środku polany, ciało natomiast zabrał w głąb lasu. Była to kolejna sytuacja, w której ubolewałem nad swą nieobecność w stolicy. Ciekaw bowiem byłem, co uczyniono z ciałem, a dociec tego nie mogłem, gdyż żaden z obserwatorów nie zdobył się na trud podążenia za szermierzem.

 

Do Gandratorundu wróciłem kilka dni po śmierci Ludwiga. Wielce zdziwiony byłem, widząc panujące tu zamieszanie. Początkowo myślałem, że nasz „znajomy” cudzoziemiec znów pożarł kilku mieszkańców, jednak prawda okazałą się… powiedzmy „inna”. Ciężko mi stwierdzić, czy me domysły, czy prawdziwe zdarzenie okazało się straszniejsze. Co prawda ofiara była tylko jedna, ale w takim stanie, że myśląc o tym nawet dziś, robi mi się słabo.

 

Mocno zdeformowane ciało kobiety znalezione zostało przez pasterza w pobliskim potoku. Była naga, ręce oraz nogi powyginane miała w bardzo nienaturalny sposób, wszystkie palce wybite i pozbawione paznokci, a jej twarz nosiła ślady wielokrotnego cięcia nożem. Przerażający był to widok, lecz największe obrzydzenie wywołał u mnie wygląd ran, które powstały na skutek urwania kobiecie piersi.

 

Z całą pewnością doszło w tym przypadku do brutalnego morderstwa. Chciałem winić za tę zbrodnię szermierza, jednak mój zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że to nie w jego stylu.

 

Ofiarę rozpoznano dzięki tatuażowi zielonego węża oplatającego prawe udo. Kurtyzana-zabójczyni – Eloise Empoisonneur, a przynajmniej taki nosiła przydomek, bo nikt nie znał jej prawdziwego nazwiska. Był to kolejny trop, który prowadził w zupełnie innym kierunku, aniżeli do szermierza. Panna Empoisonneur, na której sumieniu znajdowała się już ponad setka męskich istnień, rzadko zajmowała się ściganiem poszukiwanych łotrów, a jak już, to tylko na terenie swej ojczyzny – Ecnarfu (obecne tereny jednej z prowincji Ainamoru – Vinum). A kilka lat później, kiedy ogłoszono nagrodę za jej głowę, skupiła się wyłącznie na wykonywaniu zleceń najmajętniejszych osobowości, w czym stała się prawdziwą mistrzynią. Trudno jest mi uwierzyć, aby przebyła ona, aż tak daleką drogę dla, co prawda, niemałej nagrody, lecz mimo wszystko nieporównywalnej z wynagrodzeniem, jakie otrzymywała za swe usługi.

 

Śledztwo prowadził zespół, do którego nie doznałem zaszczytu być zaproszony, co raczej mnie uradowało. Nie miałem bowiem chęci mieszać się w sprawy ludzi niebezpiecznych i bardziej wpływowych ode mnie. Uważałem, a w zasadzie nadal uważam, gdyż zbrodnia po dziś dzień pozostaje niewyjawioną, że stali za nią przedstawiciele arystokracji, pod dowództwem tego, na którego Eloise dostała zlecenia.

 

W tym momencie chciałbym w niewielkim stopniu przybliżyć sylwetkę słynnej kurtyzana-zabójczyni. Nie jest ona w prawdzie powiązana z przybyszem władającym czarną szablą, lecz być może czytelnik, który zachodzi w głowę, jakim sposobem kobieta zdołała zabić ponad stu mężczyzn, miałby ochotę dowiedzieć się czegoś więcej.

 

Otóż Eloise wychowywała się w domu uciech, w jednym z większy miast Ecnarfu, co daje pewne wyobrażenie na temat jej rodziców. Od najmłodszych lat szkolona była w trudnej sztuce prostytucji i nie chodziło tu tylko, jak się wielu osobą wydaje, o pójście z klientem do łóżka. Kurtyzany z tej części kontynentu od zawsze słynęły z atrakcyjności, inteligencji oraz obeznania w sprawach politycznych. Kobiety te były zabawne i elokwentne, ale również potrafiły wyzbyć u klienta poczucie skrępowania i sprawdzić, aby poczuł się swobodnie. Można powiedzieć, że były to osoby zapewniające wysoce wyrafinowane usługi towarzyskie.

 

Niestety nie posiadam informacji, co do powodów, które skłoniły Eloise do zostania zabójczynią. Wiadomo natomiast, że pierwszą nagrodę zgarnęła w wieku piętnastu lat za drobnego złodziejaszka, którego uwiodła, a później zatruła winem z domieszka arszeniku. Od tej chwili trucizna stała się nierozłącznym artefaktem jej rzemiosła. Z biegiem czasu talent jej został dostrzeżony. Coraz częściej zostawała wynajmowana przez arystokratów, aby truć konkurentów w biznesie, kochanków żon oraz innych niewygodnych osób, czym zapracowała sobie na własny list gończy.

 

Wokół tej postaci krążyło wiele niesamowitych plotek. Niektórzy powiadali, że kobieta przed każdym stosunkiem wysmarowywała swe ciało trucizną, a podczas pieszczot jej partner zlizywał ją i umierała w trakcie seksu. Podobno Eloise zyskiwała tym pewność dobrze wykonanego zadania. Pojawiło się też wiele historii o nieudanych próbach jej otrucia. Tłumaczono to faktem, jakoby podczas smarowania swych miejsc intymnych, część toksyn przedostała się do jej organizmu i uodporniła go na działanie niebezpiecznych substancji. Byli też tacy, którzy utrzymywali, że była aż tak piękna, iż jej ofiary, mimo że wiedziały, co im grozi dobrowolnie oddawały się rozkoszy.

 

Zapewne była bardzo powabna (zazwyczaj opisywano ją jako niewysokie dziewczę, o ponętnych krągłościach, posiadające delikatne rysy twarzy oraz bladą i gładką skórę), tego jednak dnia na niewiele się to zdało.

 

Drugim łowcą nagród był Fadi Al-Hariri. Jego pobyt, jak zresztą każdego przybysza ze wschodu, budził w mieszkańcach naszego kontynentu oburzenie i niechęć. W tym przypadku, przybysz pochodził z Nari. Ubiorem i stylem bycia znacznie wyróżniał się na tle Ainamorczyków. Również jego oręż niespotykany była w tych stronach, powiedzieć można, że swymi wymyślnymi kształtami dorównywał szabli o czarnym ostrzu. Trudno mi jednak powiedzieć coś więcej na jego temat, gdyż znawcą broni nigdy nie byłem. Stwierdzić jedynie mogę, że wśród licznego arsenału, w który uzbrojony był Al-Hariri, rozpoznać mogłem tylko szamszir.

 

Przebywał w stolicy zaledwie kilka dni, a i tak zdążył przysporzyć sobie wrogów. Powodem tego było podejście do innych kultur. Osoby pochodzące z tamtejszych zakątków świata, i nie zmieniło się to do dziś, w zwyczaju miały wyśmiewanie obcych wierzeń oraz poglądów.

 

Czwartego dnia udał się do tawerny starego Jeremiasza, w której akurat miałem szczęście się znajdować. Szermierz siedział przy jednym ze stolików i spożywał obiad, gdy Narimejczyk nagle przysiadł się ku niemu. Przez pewien czas uważnie wpatrywali się w siebie nawzajem. W całej karczmie zapanowała cisza. Naprawdę ekscytująca była to chwila. Czyżby w końcu miano nas uwolnić od tego potwora? – zadawałem sobie to pytanie w myślach, lecz jednocześnie mała cząstka mnie pragnęła, aby temu łowcy ktoś wreszcie pokazał jego miejsce.

 

– Pozwolisz, że się poczęstuje – powiedział przybysz ze wchodu, po czym chwycił kawał mięsa i odgryzł spory kęs. – Całkiem dobrze się tu żywisz – dodał.

 

Wszyscy wbili wzrok w Fadiego. Jedni patrzeli z lekkim strachem, inni natomiast z radością malującą się na ich twarzach. Pewne było tylko to, że oczekują nieuniknionego.

 

– Przebywam tu od niedawna – zaczął szermierz – ale w tym czasie dowiedziałem się sporo o tym świecie…

– Po cóż mi to opowiadasz? Czyżbyś chciał odłożyć chwilę śmierci?

– O mnie nie ma się co martwić, ja dziś nie umrę. Martwię się natomiast o twą duszę, gdyż słyszałem, że wasza wiara zabrania spożywania świńskiego mięsa – powiedział nonszalancko. – A ty właśnie zjadłeś dość duży kawałek.

 

Na sali wybuchła wrzawa. Przyznać muszę, iż mimo mej pogardy dla ludożercy, cała sytuacja bardzo mnie ubawiła.

 

Al-Hariri podniósł się gwałtownie, przewracając przy tym krzesło. Zaczął kasłać, jakby się dusił, po czym spojrzał na najbliższego obera.

 

– Ty! – wrzasnął. – Czemu pozwoliłeś mi zjeść kawałek tego plugawego zwierzęcia.

– Nie zauważyłem, panie… ja… – zaczął się tłumaczyć, nim rozwścieczony gość, jednym uderzeniem ręki posłał go na ziemię.

 

Gwar nagle ucichł, gdy Narimejczyk zacisnął dłonie na rękojeści szamszira, wyją go z pochwy, a jego ostrze zabłysło w słonecznych promieniach padających przez okno. Uniósł broń w górę, i już miał wyprowadzić cięcie, kiedy to jego ręka została zatrzymana.

 

– Puszczaj, odmieńcu! – warknął.

 

No tak, pomyślałem. Kolejny chwalebny czyn, przez który pozbawieni rozumu miejscowi zapomną o śmierci swych pobratymców. Wtedy wciąż nie mogłem zrozumieć krótkowzroczności stołecznych mieszkańców. Nie potrafiłem pojąć, dlaczego nie widzą, iż szermierz czynił to tylko dla swego dobra. Nie obchodziło go życie obera, barmana, czy kogokolwiek z zebranych w tawernie. W przeciwieństwie do nich, on był inteligentny. Wiedział, że ciężko będzie mu znaleźć drugiego takiego „Jeremiasza”, który będzie tolerował jego zbornie dopóty, dopóki pieniądze wpływać będą na czas.

 

Zaznaczyć muszę, że po zakończeniu śledztwa dotyczącego tajemniczych zaginięć mieszkańców Gandratorundu ostrzegałem, aby uważano na przybysza. Początkowo dawało to efekt, jednak tylko u niewielkiej części społeczeństwa. Sprawy pogorszyły się jeszcze bardziej, gdy cudzoziemiec wyraził chęć walki z Ludwigiem Wolfem poza murami stolicy. Wtedy, niemalże wszyscy, przestali mnie słuchać. Tłumaczyłem im swoje racje, jednak one do nich nie docierały, lub po prostu nie chcieli, aby dotarły.

 

Od dawna nie byłem już śledczym, powoli również przestawałem ostrzegać ludzi przed grożącym im niebezpieczeństwem. Wróciłem do swych normalnych zajęć. W sprawie właściciela tajemniczej szabli stałem się zwyczajnym obserwatorem.

 

Łowca próbował się wyrwać, jednak daremny był to trud. Jego przeciwnik silnym ruchem powalił go na podłogę. Dobył czarnej szabli i kilkoma, jak mi się wydawało, lekkimi zamachnięciami zmusił go do opuszczenia tawerny. Znaleźli się na szerokiej ulicy, pośród wielu przypadkowych przechodniów.

 

– Wyjdźmy poza mury miasta. Tam będziemy mogli walczyć spokojnie – zaproponował nasz „znajomy”.

– Czyżbyś się obawiał – włożył ręce pod płaszcz – walczyć w ograniczonym przeszkodami terenie? – Gwałtownie wyjął ręce i wypuścił z nich dwa jakby wirujące dyski.

 

Nie trafił, pomyślałem w pierwszej chwili. Dwa dyski o zaostrzonych krawędziach rozeszły się w przeciwnych kierunkach, lecz w połowie drogi do celu zaczęły zakręcać. Już wcześniej widziałem podobny efekt podczas używania drewnianych bumerangów, ale taki manewr w wykonaniu elementów o lśniącej powierzchni wywołał u mnie zachwyt.

 

Tory lotu dysków przeciął się w miejscu, gdzie stał szermierz. Ten jednak dzięki swej zwinności zdołał uniknąć trafienia, czego nie można powiedzieć, o ludziach, stojących nieco dalej, albowiem zostali pozbawienia głów.

 

Ciała przypadkowych ofiar nie zdążyły jeszcze opaść na ziemię, a Al-Hariri w jednej ręce trzymał już szamszir, a w drugiej coś, co przypomniało kilkunastocentymetrowy nóż. Nie czekając ani chwili dłużej, ruszył na przeciwnika, który, mocno trzymając swój oręż, oczekiwał w gotowości.

 

Starli się.

 

Rad byłem, że mogłem tę walkę oglądać na własne oczy, jednak prawda jest taka, że mimo tego nie jestem w stanie jej opisać. Zarówno szermierz, jak i jego przeciwnik poruszali się w sposób wręcz nieludzki, niczym dwie dzikie bestie. Broń jednego dziwniejsza była od orężu drugiego, a to, co z nią wyczyniali, przekraczało wszelkie wyobrażenia. Nie sadzę, aby ktoś kiedykolwiek, wcześniej czy później doświadczył tego, co ja podczas oglądania pojedynku tych dwóch istot.

 

Starcie było dynamiczne, prowadzane w zatrważającym tempie, ale stosunkowo krótkie. Tego, co działo się na tej ulicy, nie można było pojąć naszym ludzkim umysłem. Tym straszniejsze było żniwo, które zebrało. Uszkodzone budynki, powybijane okna oraz kilkadziesiąt martwych ludzi, którzy znaleźli się w złym miejscu. Ten przerażający widok prześladował mnie w snach przez wiele miesięcy. Tym bardziej zadowolony byłem, że zabójca wszystkich tych ludzi, Narimejczyk, padł martwy z rozprutą klatką piersiową

 

Trudno jest mi coś więcej powiedzieć o tym zajściu. Prawda jest taka, że Fadi Al-Hariri podczas tych kilku minut zabił więcej ludzi, niż jego oponent podczas pobytu w Gandratorundzie.

 

6

 

Śmierć tylu stołecznych mieszkańców przeważyła szalę. Król przywołał do siebie generała trzeciego batalionu – Eduard Ubema. Rozkaz był jasny: „zebrać najlepszych rycerzy wchodzących w skład trzeciego batalionu i zabić szermierza”.

 

Wszystko utrzymywane było w największej tajemnicy. To, co więc teraz przekażę opieram na domysłach oraz częściowo ocenzurowanych raportach, do których, dzięki swemu stanowisku, miałem wgląd.

 

Z tego, co się dowiedziałem, do starcia doszło jakieś dziesięć kilometrów na wschód od stolicy, niedaleko wsi Korben. Jak zdołali zwabić tam szermierza? Tego niestety nie udało mi się ustalić. Z raportów wynikało również, że okrojony skład „galopującej śmierci” liczył dwudziestu czterech najbardziej doświadczonych w boju wojowników.

 

Niezwłocznie opuściłem Gandratorund. Mieszkańcy wsi nie byli skorzy do udzielania jakichkolwiek odpowiedzi na me pytania. Stanowczo im tego zakazano i zagrożono więzieniem. Dopiero po okazaniu królewskiego upoważnienia udało mi się uprosić ich na tyle, aby wskazali mi miejsce, w którym doszło do rzezi. Niegodny był to czyn z mej strony, jednak tutejsze, niezbyt wykształcone, społeczeństwo nawet nie zwróciło uwagi na brak królewskiej pieczęci.

 

Nieopodal znajdowało się kilka niewysokich pagórków, a tuż za nimi, jak okiem sięgnąć rozciągała się zielona dolina. Gdy dotarłem do celu zrozumiałem ogrom tragedii, która rozegrała się pośród wysokich traw. Na obszarze o promieniu około stu metrów odnajdywałem odłamane elementy mieczy oraz zbroi. Na wschód znalazłem ślady kopyt, które ciągły się przez spory odcinka i nagle urywały. Zapewne rozpoczęto odwrót, na który było już zbyt późno. Bestia ich również dopadła.

 

W niektórych miejscach trawa nadal pokryta była krwią, której poranna rosa, ani deszcz nie zdołały zmyć. Zdziwiło mnie to zjawisko. Przecież minęło już tyle dni, pomyślałem. Przyglądając się ciemnoczerwonym plamom zaschniętej substancji, odnosiłem wrażenie, że walczy ona z każdą kroplą wody o przetrwanie, i walkę tę bezsprzecznie wygrywa. Wszystko dlatego, aby przypominać przypadkowym ludziom o straszliwej masakrze.

 

Niedaleko usypano dwadzieścia cztery niewielkie kopce. Podejrzewałem czym tak naprawdę były, a pasterze, którzy wyprowadzali w pobliżu swe owce, potwierdzili me przypuszczenia. Mówili, że dzień po przybyciu rycerzy, przybyli następni. Zebrali ciała z polany i odprawili uroczystą, na ile oczywiście było to możliwe w tych warunkach, ceremonię pogrzebową.

 

Z przeczytanych dokumentów jasno wynikało, że generał Ubem powierzył dowodzenie jednemu ze swych zastępców. Przyczyny nie podano, jednak dzień przed całym zajściem widziałem generała utykającego na prawą nogę. Najprawdopodobniej skręcił kostkę podczas treningu. Po wyrazie jego twarzy śmiem twierdzić, że ta sytuacja mocno go zdenerwowała, lecz z pewnością ocaliła życie.

 

Groby wykopano w czterech rzędach, po sześć w każdym. Skierowane były w stronę zamku, czym chciano pokazać, iż nawet po śmierci, członkowie trzeciego batalionu pozostają wierni królowi. Długi czas przypatrywałem się mogiłom. Czy we wszystkich znajdują się ciała? – to pytanie nie dawało mi spokoju, ale nie starczyło mi odwagi, by się o tym przekonać.

 

Musiał to być okropny dzień. „Galopująca śmierć”, najwybitniejsza jednostka naszej armii. Niepokonana od czterdziestu lat. Pierwszy raz w czasie swego istnienia straciła rycerzy podczas bitwy, i to aż dwa tuziny. Została upokorzona przez jednego osobnika. Nikt nie wiedział, jak do tego doszło. Raporty ani wieśniacy nie dostarczyli mi żadnych informacji na ten temat. Żeby dowiedzieć się czegoś więcej, musiałbym chyba porozmawiać z samym szermierzem, na co nie miałem najmniejszej ochoty.

 

Nigdy więcej nie odwiedziłem tego miejsca, jednak przed rokiem spotkałem starego kupca pochodzącego z Korben, które zdążyło się już rozbudować i przekształcić w niewielkie miasto. Przysięgał mi, że tamtego roku, w noc poprzedzającą obfitą śnieżycę, krew została wchłonięta w źdźbła trawy, a następnie w glebę. Podobno po dziś dzień, ziemia w tych miejscach jest ciemniejsza. Wspominał również, że podczas pełni księżyca można dostrzec białe, lekko świecące postacie poruszające się po dolinie. Czasami towarzyszy im chóralny śpiew.

 

Czy była to prawda? A może tylko wymysły Korbeńczyków, aby przyciągnąć zaciekawionych ludzi w celach zarobkowych? Nie wiem. Kiedyś z całą pewnością uznałbym to za kłamstwo, lecz los chciał, iż byłem świadkiem opuszczenia naszego świata przez szermierza. Od tego momentu ciężko jest mi odróżnić wymysł wyobraźni od, jakby się wydawało, nienaturalnych zjawisk, które mogą mieć miejsce w rzeczywistości. Być może, kiedy skończę przelewać resztę wspomnień na papier, znów odwiedzę dolinę w pobliżu Korben. O ile tylko zdrowie na to pozwoli.

 

7

 

Zmuszony jestem wspomnieć, że rycerze polegli w bitwie pod Korben – tak wtenczas nazywano tę rzeź, którą powoli kronikarze usuwają z kart naszej historii – nie byli jedynymi członkami trzeciego batalionu, którzy zginęli z ręki szermierza. „Galopująca śmierć” była jednostką mocno zżytych ze sobą wojów, których łączyły niemalże braterski więzi. Wielu z nich szukało odwetu za przyjaciół oraz towarzyszy broni, niestety znajdowali tylko śmierć. Zazwyczaj wychodzili z domów i już nie wracali. Ciał nigdy nie odnaleziono, dlatego nie jestem w stanie podać dokładniej liczby rycerzy uśmierconych za pomocą szabli o czarnym ostrzu.

 

Wszystko starano utrzymać się w jak największym sekrecie. Przeciętni obywatele stolicy oraz większych miastach, rozmieszczonych w promieniu kilkudziesięciu kilometrów od Gandratorundu, nie zdawali sobie sprawy z wciąż rosnącej liczny ofiar. Najgorzej sytuacja wyglądała we wsiach oraz na obrzeżach Ainamoru. Tam zaledwie słyszano o jakimś dziwnym przybyszu o niebieskiej skórze. Większość i tak traktowała te opowieści, jak zwyczajne bajki.

 

Dużo rozmyślałem o tamtych czasach, co zaowocowało stworzeniem tego dzieła. Zawsze, podczas dumania nad minionymi dniami, zastanawiam się, jak do tego doszło, że mordercza bestia stała się legendą wychwalaną w całym królestwie. Mimo iż żyłem w tamtym okresie, mimo że widziałem to na własne oczy, nadal wprawia mnie to w osłupienie. Dlatego też postaram się teraz przybliżyć fakty oraz zdarzenia, które doprowadziły do tego stanu.

 

Jak już wspominałem w tamtych czasach Ainamor otoczony był przez pięć, raczej wrogo nastawionych królestw. Na północy graniczył z Unikerą, na północnym-wschodzie z Madolvią, od zachodu z Hyragunem oraz Sirebą i na południu z Barigulą. Potencjalnie bezpieczna wydawała się jedynie część wschodniej granicy, wzdłuż której rozciągało się morze.

 

Mimo wielkich starań włożonych w nierozpowszechnianie informacji o zamieszaniu panującym wśród trzeciego batalionu oraz całej armii, znaleźli się szpiedzy, którzy wiadomości te dostarczyli do naszych wrogów. Na ich reakcje długo nie trzeba było czekać. Do stacjonujących u naszych granic, od czasu choroby króla, nieprzyjacielskich wojsk dołączyły posiłki. Całe to zamieszanie wywołało u Ainamorczyków panikę. Bez wątpienia wojna zbliżała się wielkimi krokami.

 

Król nie widząc innego rozwiązania rozdzielił pozostające w głębi kraju wojsko i wysłał na poszczególne pozycje, gdzie miały wesprzeć, oczekujące już ataku, jednostki. Wyznaczył przywódców dla poszczególnych formacji, sam zaś udał się, z częścią wojsk, w kierunku północnej granicy.

 

Długo nalegałem, aby nasz władca pozwolił mi wyruszać razem z nim. Nie mogłem znieść myśli, jakobym oczekiwał w stolicy na wieści z frontu. Udało się, pomyślałem po kilkunastej już próbie, kiedy król ustał na me błagania i wyraził zgodę.

 

Znaleźliśmy się na wzgórzu nieopodal granicy. Siedziałem na koniu i z niedowierzaniem spoglądałem przed siebie. Na lewo znajdował się jego ekscelencja, który robił wrażenie niewzruszonego, a dalej trzej przerażeni doradcy wojskowi. Widok był niewiarygodny.

 

– Przecież to niemożliwe – powiedział jeden z doradców. – Zebrała się tu niemalże cała unikerska armia. Kto więc broni ich granic?

– To się nie godzi ze sztuką wojenną – odezwał się drugi. – Jeżeli teraz ich królestwo zostanie zaatakowane z innej strony to z łatwością zdobędą niektóre z ich ziem.

– Jesteśmy atakowani z pięciu stron – powiedział w końcu król. – Jeżeli przyjmiemy, że otaczające nas królestwa podpisały akt o nieagresji, to wszystko zaczyna mieć sens.

– Faktycznie! – krzyknąłem w chwili kiedy wszystko do mnie dotarło.

 

Prawda jest taka, że krainy nas otaczające nie należały do najmożniejszych. Na ich terenach nie znajdowały się żadne złoża cennych surowców, nie posiadały również bogatych zamorskich koloni. Utrzymywały się głównie z rolnictwa i sprzedaży zwierząt rolnych. Podbijanie ich byłoby więc stratą czasu dla państw bogatych, dlatego nie posiadały wrogów.

 

– Panie – zaczął jeden z doradców – musisz uciekać. Nie mamy szans w tej bitwie.

 

I, jakby czekając właśnie na te słowa, niespodziewanie pojawił się przed nami szermierz niczym zjawa wyjęta z sennego koszmaru. Przerażone konie stanęły dęba, omal nie zrzucając nas na ziemię. Gdy po chwili zwierzęta uspokoiły się, nieoczekiwany przybysz podszedł do króla i uklęknął przed nim.

 

– Panie – rozpoczął dostojnym głosem, ale z należytym szacunkiem – widzę, że nierówna walka się szykuję, gdyż przeciwnik liczebnością kilkakrotnie przewyższa twe siły.

– Cóż więc cię tu sprowadza, łotrze?! – wrzasnąłem, nie mogąc się powstrzymać.

– Przybyłem zaoferować swą pomoc. Me zdolności dalece wykraczają poza te, którymi dysponuje przeciętny człowiek.

 

Doradcy zaczęli szeptać między sobą, po czym jeden z nich zbliżył się do władcy. Ja również to uczyniłem, dzięki czemu usłyszałem następujące słowa:

– Zgódź się, panie. Zaiste potężnym on jest wojem, a armia wroga ogromna i silna. Sądząc po jego wyczynach może uda zabić mu się kilkuset rycerzy zanim padnie martwy. Za jednym zamachem pozbędziemy się tego potwora oraz wywołamy zamęt w unikerskiej armii.

 

– Zgadzam się na twą pomoc – powiedział król po chwili namysłu.

– Życzę sobie jednak pewnej zapłaty.

– Ty śmiesz stawiać nam żądania! – oburzył się doradca.

– Czego oczekujesz w zamian? – zapytał spokojnie drugi doradca.

– Po pierwsze, chcę, aby cofnięto list gończy. Po drugie, będę mógł pożreć tyle ciał zabitych rycerzy na ile będę miał ochotę.

 

Zapadła cisza. Nie mogłem w to uwierzyć. Jak można być tak bezczelnym w obliczy jego ekscelencji? – pytałem w myślach sam siebie. Miałem ochotę dobyć szabli, którą wyjątkowo zabrałem tego dnia ze sobą i rzucić się na tego potwora. Może dźgnąłbym go choć jeden raz zanim padłbym martwy. Zacisnąłem dłoń na rękojeści i już miałem wyciągnąć ostrze z pochwy, kiedy to do mych uszu doszedł łagodny głos króla:

– Zgoda! Niech i tak się stanie. Idź! Walcz w imię naszej szlachetnej ojczyzny, Ainamoru!

– Dziękuje, wasza wysokość. Nie pożałujesz tej decyzji, panie.

 

Nasz nowy sprzymierzeniec szybkim susem pokonał niemalże połowę drogi prowadzącej w dół. Taki czym w wykonaniu człowieka byłby niesłychanym osiągnięciem przypłaconym życiem, jednak w przypadku tej istoty było to jak przeskoczenie dziury w drodze. Z niewiarygodną szybkością ruszył w stronę przeciwnika, po drodze mijając nasze wojska. Widok ten zapierał dech w piersi, lecz byłem już świadkiem niecodziennych zdarzeń z jego udziałem, więc łatwo się z tym oswoiłem. Natomiast to, co nastąpiło później przekroczyło wszelkie nasze oczekiwania.

 

Kilkanaście metrów przed rycerzami Unikery, szermierz zniknął.

 

– Co się stało? – zapytał doradca, znajdujący się najbliżej władcy.

 

Pytanie pozostało bez odpowiedzi, szybko bowiem coś niesłychanego zaczęło się dziać. Rozległ się wrzask setek umierających ludzi. Spojrzeliśmy w kierunku wrogiej formacji. Co chwilę w powietrze wzlatywały elementy zbrój oraz oręża, ale największe wrażenie robiły tryskające niczym najwspanialsze fontanny strugi ciemnoczerwonej krwi, które cudownie mieniły się w przed popołudniowym słońcu. Przeciwnicy padali jeden za drugim. Szermierz był niewidoczny, lecz z całą pewnością bardzo dobrze wywiązywał się z swojej roli, czym wprawiał nas w osłupienie.

 

Widząc, co się dzieje, ostatni król Unikery – Terencjusz III – rzucił się do ucieczki. On oraz towarzysząca mu straż zawrócili swe konie. Nie przemierzyli jeszcze dobrych kilku metrów, kiedy czarne ostrze przeszyło ich ciała. Martwi spoczęli wśród kołysanej wiatrem wysokiej trawy.

 

Wszechobecna panika i lament naszych wrogów towarzyszyły rzeź jakiej byłem świadkiem. Nasze królestwo zostanie uratowane – powtarzałem sobie w myślach. Ogarnęło mnie szczęście. W tej jednej, jedynej chwili nie miałem oporów wspierać całym sercem szermierza. Cieszyłem się za każdym razem, gdy tusza kolejnego rycerza uderzała z hukiem o ziemię.

 

Pogrom trwał niecałe trzydzieści minut, po których rozległy się okrzyki radości. Całe nasze wojsko wiwatowało nowemu bohaterowi.

 

Po wykonaniu zadania uklęknął znów przed królem. Popatrzeliśmy na niego pełnym podziwu wzrokiem.

 

– Panie, dokonałem tego, co żem obiecał. Teraz czekam na twoją decyzję – powiedział.

– Od dziś nie jesteś już ścigany listem gończym, a ciała poległych są do twej dyspozycji

– Na innych obszarach też toczą się bitwy, wasza wysokość. Czy mam udać się również tam?

 

Jeden z doradców zbliżył się do króla i przekazał informacje, ale zrobił to zbyt cicho, abym mógł coś usłyszał. Na twarzy ludożercy pojawił się lekki, trudny do zauważenia uśmiech. Wtedy odniosłem wrażenie, że posiadł o wiele lepszy słuch od ludzi. On już wiedział.

 

– Oczywiście – rozpoczął król – udaj się tam natychmiast i zniszcz przeciwnika. Zapewniam cię, że twe czyny nie zostaną zapomniane.

– Dobrze.

 

Król zdjął pierścień z palca prawej dłoni i podał nowemu poddanemu. Czyn ten stosowany był u nas już od kilkuset lat, chociaż ostatnio nie było ku temu potrzeby. Pierścień służył za dowód, który miał przekonać generałów, iż szermierz otrzymał rozkazy od samego władcy.

 

Wstał, obrócił się, po czym pomknął na zachód.

 

Stało się. W pojedynkę zdołał zmiażdżyć pięć ogromnych armii. Ainamor zyskał potężną broń, z której nie chciano szybko rezygnować.

 

8

 

Szermierza ogłoszono bohaterem. Nawet ludzie, którzy stracili bliskich z jego powodu, wznosili okrzyki na jego cześć, gdy razem z dowódcami poszczególnych jednostek przekraczał mury Gandratorundu.

 

Nie byłem z tego powodu zadowolony, jednak nie mogłem nic poradzić. Podobnego zdania był chyba tylko Eduard Ubem.

 

– To morderca. Nie możemy dopuścić, aby wkradł się w łaski króla – powtarzał ilekroć maiłem przyjemność się z nim spotkać.

 

Podczas wojny sześciu narodów (dziś nazywana jest wojną jednodniową) generał Ubem dowodził wojskami na zachodniej granicy. Pod względem liczebności była największą częścią podzielonej armii Ainamoru, gdyż za zadnie miała odeprzeć atak Hyragunu oraz Sireby.

 

Od rycerzy służących pod jego dowództwem słyszałem, że już tylko sekundy dzieliły go od wydania rozkazu, nakazującego szarżę, kiedy pojawił się szermierz. Pokazał królewski pierścień i rzekł:

– Przybyłem z rozkazu jego ekscelencji Pascala II – (wtedy jeszcze nie określano go mianem „Zdobywca”). – Nie rozpoczynajcie ataku. Ja się nimi zajmę.

 

Eduard nie chciał na to przystać, lecz pod wpływem swych doradców musiał ulec. Cała sytuacja pogorszyła się, gdy król postanowił zemścić i podbić sąsiednie krainy. Początkowo Ubem starał się tolerować nowego „towarzysza” broni, lecz nie trwało to długo. Po około miesiącu, generał, nie podając przyczyny, zrzekł się swego tytułu i opuścił armię. Zaczął krążyć po królestwie siejąc wśród Ainamorczyków niechęć do przybysza o niebieskawej skórze.

 

Pewnego razu, gdy przebywałem na prowincji, miałem okazję go zobaczyć. Smutny oraz przygnębiający był to widok. Niegdyś szanowany przez mieszkańców dowódca „galopującej śmierci” leżał teraz w kałuży własnych odchodów okryty jakimiś szmatami. To przerażające, co kapryśny los może uczynić z człowiekiem. Pamiętam, że przez krótką chwile spojrzał prosto na mnie. Czy mnie poznał? Tego się już nigdy nie dowiem.

 

Obraz nędzy i ubóstwa, które stały się dla niego powszechne, prześladował mnie przez długie miesiące. Stał się dla mnie przestrogą. Nie chciałem tak skończyć. W tym momencie do nienawiści, którą darzyłem szermierza dołączył strach. Nie bałem się jednak tego, iż pewnej nocy, wejdzie on do mego domu i zacznie pożerać, o nie. Obawiałem się tego, że ktoś mógłby donieść na mnie, iż szkaluje imię nowego „bohatera”, który w krótkim czasie zdobył zaufanie władcy. Na szczęście już dawno zaprzestałem tych praktyk – powtarzałem często w myślach. Brzydziłem się sam siebie.

 

Jak powszechnie wiadomo, dzięki dobremu wykorzystaniu umiejętności szermierza w walce Ainamor zaczął się rozrastać. Nie było siły, która mogła go powstrzymać. Pierwszym ofiarami zostali niedoszli agresorzy. Podbicie i uczynienie tych pięciu państwach prowincjami trwało niecałe sześć miesięcy.

 

Od momentu pojawienia się tajemniczego przybysza, aż do chwil jego odejścia minęło około pięciu lat. W tym czasie nasze królestwo zdołało przejąć władze na zachodzie, aż po Ecnarf, oraz całym półwyspie południowym. Najwyraźniej te zdobycze zdołały w pełni zaspokoić królewskie ambicje, gdyż ekspansji na środkową część kontynentu zaniechano.

 

Posiadając najpotężniejszą broń, jaką można było sobie wyobrazić, pokonywanie wrogich armii nie stanowiło najmniejszego problemu. Prawdziwym zmartwieniem było utrzymanie wśród obcej ludności porządku i wzbudzenie u niej szacunku dla nowej władzy. Dla każdego zajętego obszaru wyznaczano grupę osób odpowiedzialnych za utworzenie rządu. Z reguły nowy organ rządzący starał się utrzymać politykę najbardziej zbliżoną do tej, która panowała na danym terenie. Uważano bowiem, że to, co sprawdzało się przez tyle lat, zapewne sprawdzi się jeszcze przez kolejne, co w większość wypadków zdawało egzamin.

 

Dlaczego szermierz zgodził się służyć Pascalowi II Zdobywcy? Moim zdaniem prawdziwego powodu już nigdy nie poznamy. Co prawda za oficjalną przyczynę podawano chęć zaprzestania bycia ściganym oraz możliwość pożywiania się ciałami martwych rycerzy.

 

Osobiście byłem świadkiem kilku podbojów i przyznać muszę, że mimo wielkiego apetytu nigdy nie pożarł więcej niż kilkudziesięciu ciał. Ponadto, czy przeszkadzał mu również fakt, iż kilku łowców nagród dostarczyło mu rozrywki stając z nim do walki? Jak sami więc widzicie, pobudki te były wręcz niewiarygodne.

 

W dobre intencje przybysza nie wierzyli nawet doradcy królewscy, co przyczyniło się do utrzymania i znacznej rozbudowy ainamorskiej armii. Było to mądre posuniecie, ponieważ parę lat po jego odejściu w kilku prowincjach wybuchły powstania, które z łatwością udało się powstrzymać. Ponadto obecny król – Pascal III Najmłodszy (przydomek towarzyszy mu niemalże od dani koronacji, miał wtedy trzynaście wiosen) – chcąc pokazać siłę wojska zdobył leżące na północ Pandol i Sakvolię. W późniejszym czasie, przyczyniło się to do rozpoczęcia nowej fali podbojów.

 

W tym momencie chciałbym przytoczyć moje przypuszczenia co do prawdziwych motywów, które nim kierowały. Zapewne pamiętać, jak na początku wspominałem, iż zarówno jego mowa, jak i chód wskazują na arystokratyczne pochodzenie. Był to jeden z dwóch czynników, które każą mi wierzyć w słuszność mej teorii. Jeżeli chodzi o drugi czynnik, to chciałbym zacząć od tego, iż wielokrotnie zapraszany byłem na bale oraz przyjęcia w królewskim pałacu. Szermierz, jako narodowy bohater, również na nich gościł, dzięki czemu mogłem dokładnie przyjrzeć się jego obyciu wśród elit.

 

Byłem w szoku. W zasadzie mogłem się tego spodziewać, ale zazwyczaj bywa tak, że rzeczy najoczywistsze wywołują u nas największe zdziwienie. Nie licząc spiczastych uszu oraz niebieskiego odcieniu skóry, był niemalże nie do odróżnienia spośród tłumu. Tańczył, zabawiał gości i dyskutował o sprawach politycznych. Ten potwór to z całą pewnością szlachcic, pomyślałem.

 

Niby nie było w jego zachowaniu nic dziwnego, jednak po raz pierwszy widziałem go w takim stanie. A przynajmniej po raz pierwszy, gdy nie masakrował swą czarną szablą wrogów. Był szczęśliwy, pasował do tego towarzystwa, a ono pasowało do niego. Wkradł się w łaski najbogatszych, stał się jednym z nich, odnalazł na tym świecie swoje miejsce.

 

Wszystko to trwało przez niemalże pięć lat, aż do tego dnia…

 

9

 

W tamtym okresie weszły mi w nawyk piesze, poranne wycieczki. Zazwyczaj przechadzałem się po świerkowym lesie, nie zapuszczając się oczywiście zbyt głęboko. Czasami obchodziłem również pobliskie pastwiska, na których biel owczych futer pięknie komponowała się z zielenią trawy, przywodząc mi na myśl zaspy nieroztopionego wczesnowiosennymi promieniami słońca, śniegu.

 

Wracając już powoli do miasta usłyszałem tupot. Spojrzałem za siebie i ledwo zdążyłem odskoczyć na bok, przepuszczając starszego mężczyznę, który biegł, jak szalony.

 

– Pan wybaczy! – usłyszałem tylko.

 

Od dawna nie byłem świadkiem tak dziwnego zachowania, dlatego też, po części z ciekawości, a po części z braku lepszego zajęcia, ruszałem za nim.

 

Biegł jeszcze kilka metrów drogą, po czym nagle się zatrzymał. Pokręcił głową, jakby się rozglądał i skręcił w las. Odniosłem wrażenie, że kogoś szuka i nie pomyliłem się.

 

– Panie, jak dobrze, że pan tu jest, szukałem pana – powiedział zdyszany.

– Szukałeś mnie? – zapytał ktoś wyraźnie zdziwiony.

 

Stałem tyłem, ukryty za drzewem. Nie widziałem z kim rozmawiał ów mężczyzna, lecz głos jego rozmówcy już dawno utkwił w mej głowie. Czego on może chcieć od szermierza? – nie mogłem tego zrozumieć.

 

– Jest pan tu… sam. Tak jak on powiedział.

– Kim jest ten „on”? Mów! Kto kazało ci mnie odnaleźć?

– W lesie… straszliwa bestia… ryk… Panie, to potwora jakaś nieznana była.

– Bestia, co ryczy po lesie grasuje, powiadasz? I to niby ten stwór kazał ci przyjść do mnie?

– Tak panie, właśnie dlatego do ciebie się przyczołguje.

– Może żeś po prostu niedźwiedzia widział i strach dzieła dopełnił.

– To nie był ziemski zwierz, panie. To miało posturę człowieka.

– Zaczynasz mnie irytować, starcze – w jego głosie mogłem wyczuć zniecierpliwienie. – A toż to niewdziewanie na tylnych łapach nie stawają?

– Panie… to było ubrane, to miało miecz na plecach zawieszony. Panie, proszę. Daj wiarę mym słowom. Ja nigdy bym się nie odważył pana okłamać.

– Miecz i ubranie? Toż to pewnie człowiek był, głupcze. Tyle mego czasu zmarnowałeś, a ta twoja bestia okazuje się być zwyczajnym człowiekiem.

– Ależ skądże znowu. Widziałem kły i lśniące na czerwono ślepia. I pazury jego ogromne, co z potężnych łap wystawały. A rękojeść miecza jego rogatą głową zakończona była.

 

Po tych słowa zapadał cisza. Wyjrzałem zza drzewa, gdyż zapewne i tak już wyczuł mą obecność. Zdumiałem. Na twarzy „bohatera” pojawiło się wyraz zakłopotania mieszający się ze strachem.

 

– Rogatą głową? – zapytał cicho i jakby z niedowierzaniem.

– Tak panie. Jak głowa czarta albo innego biesa.Przemówiła do mnie, ta potwora. Ale nie mową, ino rykiem, ale nie zwierzęcym rykiem, ino mową.

– To rykiem czy mową? – zadał pytanie, ale wyraźnie widać było, że jego myśli błądzą gdzieś daleko stąd.

– To było najdziwniejsze, panie. Z jego ust wydobywał się potężny ryk, ale przypomniał mowę. Ryczał, a ja rozumiałem każde słowo. Nie wiem, jak to tłumaczyć, panie. To on kazał mi cię odszukać. Powiedział, że będzie czekać na polanie, na której walczył pan z Ludwigiem Wolfem.

– Rozumiem, odejdź.

 

Mężczyzna podniósł się z ziemi i szybko zniknął w gęstwinie. Jego były rozmówca natomiast ruszył na tyle wolnym krokiem w kierunku polany, iż z łatwością mogłem za nim nadążyć. Jego chód, mimo że nadal kojarzył się z najwyższymi sferami, wydawał się nieco odrętwiały. Czy był zaniepokojony? Może po raz pierwszy podczas pobytu w naszym świecie poczuł strach? Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, jednak już niebawem miałem poznać odpowiedzi na te pytania.

 

Zastanawiał mnie również fakt, czy zdołał mnie wyczuć i, co ważniejsze, czy zdołał mnie zauważyć? Prawdę mówiąc nawet nie starałem się ukrywać za drzewami, jak miało to miejsce przed pięcioma laty. Jeżeli więc był on świadom mej obecność, nie dał po sobie tego poznać. Najwyraźniej coś zupełnie innego zajmowało jego myśli.

 

Nareszcie, pomyślałem, kiedy polana ukazał się naszym oczom. Szermierz wszedł na nią, ja natomiast zatrzymałem się na jej obrzeżach. W odległości około piętnastu metrów dostrzegłem stojącą postać.

 

Prawdziwy olbrzym – to pierwsze, co w tamtej chwili przyszło mi do głowy. Z moich obserwacji wynikało, że osobnik ten jest wyższy niemalże o głowę od Ludwiga, przy jeszcze masywniejszej niż on budowie ciała. Po dokładniejszych oględzinach, krew zmroziła mi żyły. Tamten mężczyzna nie kłamał. Ten człowiek, a w zasadzie powinienem powiedzieć bestia, gdyż tak jak szermierz, on również nie był istotą ludzką, rzeczywiście posiadał czerwone ślepia oraz ostre pazury i kły. Przyodziany był w zbroję, a na plecach zawieszony miał miecz z głowicą przypominającą głowę diabła.

 

Ten potwór był tak osobliwy, że nie jestem w stanie go nawet opisać. Do dziś żałuję, iż nie posiadam zdolności plastycznych, chociaż nie jestem pewien czy nawet najwybitniejsi artyści byliby w stanie dokładnie odzwierciedlić ten widok.

 

Gdy szermierz zbliżał się do nieznanej istoty, czułem narastające napięcie. Powoli stawiał krok za krokiem, dobył szabli.

 

– Sani Kasmu – wymamrotał przez zaciśnięte usta. – Zgadza się?

– Różne światy – zaczął, a przerażający ryk przeszył me uszy, lecz potrafiłem zrozumieć każde słowo – różne imiona.

 

Właśnie wtedy zrozumiałem, co tamten mężczyzna miał na myśli, mówiąc: „ale nie mową, ino rykiem, ale nie zwierzęcym rykiem, ino mową”.

 

– W końcu mnie odnalazłeś – drżał mu głos. – Długo ci to zajęło.

– Biorąc pod uwagę zdolność twej rasy do podróży w czasie oraz fakt, iż nie wydzielacie szczególnej woni, uważam, że dobrze się spisałem.

 

Słowa tej istoty wywarły na mnie olbrzymie wrażenie, potwierdzały również, że szermierz nie jest człowiekiem.

 

– Czego ode mnie chcesz?

– Zabrać cię tam, gdzie twe miejsce – mimo ryku wyczuwało się jego wewnętrzny spokój.

– Myślisz, że się na to zgodzę?! – krzyknął.

– Nie masz wyboru. Jesteś duszą, która uciekła z barathrumu i zmaterializowała się w tym świecie. Nie należysz do niego, dlatego muszę to zrobić.

– Odkąd umarłem na mojej ojczystej planecie przestałem przynależeć do któregokolwiek ze światów.

 

Ze wszystkich sił starał się przekonać swego rozmówcę, aby zostawił go w spokoju. Czułem, iż nic tym nie wskóra – miałem rację. Po raz pierwszy ujrzałem w jego oczach przerażenie, jednak ani przez chwilę go nie żałowałem.

 

– W czasie swego życia, a nawet po jego zakończeniu, dopuściłeś się potwornych zbrodni. Teraz należysz do barathrumu i jego władcy, a mego pana.

 

Bestia nie otrzymała żadnej odpowiedzi, szermierz ujął szablę w obie dłonie, po czym rzucił się do ataku. Wszystko wydarzyło się w mgnieniu oka. Czarne ostrze zatrzymało się na barku nie czyniąc przeciwnikowi żadnej szkody. Oniemiałem. Wcześniej widziałem, jak oręż ten bez problemów ciął zbroje, miecze oraz ludzkie ciało niczym papier, a teraz nawet nie zagłębił się na kilka milimetrów.

 

Normalnie pomyślałbym, że uderzenie było źle wyprowadzone, przez co straciło na sile. Nic bardziej mylnego. Na własnym ciele poczułem podmuch, który powstał na skutek ataku. Wiem, jak niedorzeczne i niewiarygodne się to wydaje, jednak przysięgam na wszystkie świętości, iż to najprawdziwsza prawda.

 

Nasz niebieskoskóry „bohater” ponowił swe ataki jeszcze kilkakrotnie. Oczywiście żaden nie przyniósł zamierzonego skutku. Opuścił broń. Oczy, które jeszcze przed chwilą żywo płonęły ogniem nienawiści straciły blask. Potężny miecz przebił jego ciało.

 

Nie poczułem nic. Stałem niewzruszony, przyglądając się, jak przeobraża się w miliony świetlistych punktów, przypominających drobiny kurzu błyszczące w słońcu. Powoli okrążały miecz wnikając w jego strukturę jedna za drugą.

 

Nagły blask zmusił mnie do przysłonięcia oczu. Gdy opuściłem dłoń było już po wszystkim.

 

Wpatrywałem się bezmyślnie w potwora. Sam nie wiem czego oczekiwałem, dopóki tenże nie spojrzał na mnie. Popatrzyłem mu prosto w oczy i od razu poczułem się pięć lat młodszy.

 

– Kim jesteś? – zapytałem nie czując strachu.

– Wysłannikiem piekła, Łowcą na usługach diabła, Tym, którego obawia się sam szatan. To tylko niektóre z imion, jakimi określają mnie w tym świecie. Na mnie już pora, żegnam.

– Rozumiem, żegnam.

 

Czarny dym otoczył jego ciało tak, że nie mogłem go dostrzec. Zniknął.

 

Po dziś dzień dziwie się spokojowi, który zachowałem w tamtym momencie. Nie pojmuję jak mogłem nie odczuwać strachu. Teraz, gdy tylko o tym pomyślę, cały drżę. Nie tylko istnieją istoty takie jak szermierz, ale również występują byty znacznie potężniejsze, które w dość łatwy sposób mogą przeniknąć do naszego świata.

 

Czy obecnie wśród nas istnieje więcej takich bytów? Czy pojawiały się już wcześniej? Czy pojawią się znów? Jeśli tak, to jakie zmiany przyniosła lub przyniesie ich obecność? Wolę o tym nie myśleć, gdyż każdy z nich mógłby odmienić oblicze naszego świata.

 

10

 

Tak z mojej perspektywy przedstawiają się losy szermierza i, mimo iż zgodne z prawda, to zapewne wielu z was poczuje się urażonych. Rozumiem, że każdy młody Ainamorczyk, czytając te rzekome dzieło gotuje się w środku i zaciskając ze złości pięści wyzywa mnie od najgorszych. Prawdę mówiąc nie dziwie się takiemu zachowaniu. Szermierz przyczynił się w ogromnej mierze do poszerzenia terytorium naszego kraju. To on zapoczątkował proces, który dziś kontynuowany jest przez Pascala III Najmłodszego, zbliżający nas do objęcia niepodzielnych rządów na całym kontynencie. Jak wspominałem na początku stał się legendą, która zapewne przetrwa w naszych umysłach jeszcze przez wiele wieków.

 

W moim tekście przedstawiłem niesławne oblicze naszego „bohatera”. Poruszyłem także kwestie tajemniczego morderstwa Eloise Empoisonneur, za które obwiniam ówczesna arystokracje. Być może któregoś z czytelników zastanawia, czy nie boję się wypisywać takich kontrowersyjnych rzeczy? Odpowiedź jest prosta – tak, i to bardzo. Me życie jednak powoli zbliża się ku końcowi. Wyczerpany i wyniszczony przewlekłymi chorobami umrę zapewne w ciągu kilku najbliższych tygodni. Istnieje nawet możliwość, że w chwili, kiedy trzymasz „Historię nieżyjącego szermierza władającego szablą o czarnym ostrzu” w swych dłoniach, ja nie należę już do tego świata.

Koniec

Komentarze

Pierwszy akapit: Pascala II ZdobywcĘ. Drugi: był to trud. Tamże: noc szablę. Trzeci: Mogło się wydawać. Tamże: pytanie co chwilę powracało do mej głowy – strasznie upierdliwe to pytanie. A, no i jakbyś, Autorze, zobaczył w barze kolesia wyglądajęcego jak tez opisany – karnacja, pazury – też byś uznał, że "prawie wszystko wygląda normalnie"? Tamże: śledzić tO jakże. Nie jest tragicznie na samym początku, ale mimo Twoich wysiłków jakoś nie czuję się zafascynowany tą tajemniczą historią. Obiecuję, że jeśli pojawią się głosy Komentatorów zachęcające do lektury Twojego długiego opowiadania – przeczytam je z uwagą. Pozdrawiam!

Przynajmniej dzięki tintin za wypisanie poprawek do 1 rozdziału:) Z tym "Pascala II Zdobywcy", to naprawdę żem dowalił. Wiedziałem, że coś tam nie pasuje, ale kurde, nie wiedziałem co.  

Przebrnęłam przez cały tekst, jednak nie bez bólu. Zaprezentowane opowiadanie wymaga solidnego dopracowania i nie wiem, dlaczego Autor uznał, że tekst może ujrzeć światło dzienne. Jest tu mnóstwo przedziwnie konstruowanych zdań. Parę źle użytych słów, znaczenia których, podejrzewam, Autor chyba nie zna. Przeszkadza mi użycie kilku określeń, np.: gość siedzący przy barze, roznoszący piwo barmanober, czas mierzony godzinami, odległości w metrach… Nie rozumiem, dlaczego bohater udając się na pole bitwy, zaledwie przypadkiem zabiera broń, a w czasie bitwy, zamiast głównodowodzącego generała, decyzję podejmują doradcy? Przydałoby się także uporządkować nieco chaotycznie przedstawioną fabułę. Wyzbyłabym się także chęci niezbyt udanej, na szczęście nie wszechobecnej, stylizacji.  

 

1  

Próżny był to trud, nikt nigdzie o danym osobniku nie słyszał. – Wolałabym:  Próżny był to trud, nikt nigdzie o tym osobniku nie słyszał.

 

Usiadł przy barzeUsiadł przy szynkwasie/ kontuarze

 

…po czym zamówił stek z dzika oraz kufel piwa. – Stek, tak jak bar, zupełnie mi nie pasuje do tego opowiadania. Może niech zamówi pieczeń z dzika, albo udziec.

 

2  

Szedł wolno i pełnym elegancji krokiem. – Wolałabym: Szedł wolno, pełnym elegancji krokiem.

 

Gdyby nie jego wygląd uznałbym go pewnie za arystokratę… – Może: Gdyby nie osobliwy wygląd, uznałbym go pewnie za arystokratę

 

Podążałem kilkanaście metrów za nim… – Czy w czasach Pascala II Zdobywcy, znano systemem metryczny? ;-) Uwaga dotyczy użycia wszystkich metrów w całym opowiadaniu.

 

Dotarliśmy na obrzeża miasta, nad którym górował potężny mur.Dotarliśmy na obrzeże miasta, nad którym górował potężny mur.

 

tamtego dnia, otwarte były na oścież (w tamtych latach… – Powtórzenie.

 

…świerki o grubych pniach oraz gęstym igliwie – …świerki o grubych pniach oraz gęstym igliwiu

 

…jak i porastające tę część gęstwiny różnego rodzaje krzewy… – Krzewy nie porastają gęstwiny. Rosnące krzewy tworzą gęstwinę.

Zdanie winno brzmieć: …jak i porastające tę część lasu różnego rodzaju krzewy, tworzące zwartą gęstwinę

 

Było to tak nagłe zdarzenie, że przestraszony aż podskoczyłem. – Wolałabym: Było to tak nieoczekiwane, że przestraszony aż podskoczyłem.

 

Kolejny odgłos dotarł do mych uszów po zaledwie kilku sekundach – Czas, co do sekundy, odmierzały zapewne specjalne, poręczne klepsydry naręczne. ;-)

Wiemy do czyich uszu dotarł odgłos. Może: Kolejny odgłos usłyszałem zaledwie po kilku chwilach

 

Wbiegł na polną alejeWbiegł na polną aleję… choć wydaje mi się to mało prawdopodobne, bo kto wysadzałby drzewami polną drogę?

Proponuję: Wbiegł na polną drogęaleja  «szeroka droga lub ulica wysadzana drzewami».

 

Pojazd zaprzęgowy, zapewne wywrócony przez wystraszone konie, które już dawno zdołały się zerwać i uciec… – Czy rzeczywiście konie mogą same uwolnić się z zaprzęgu, szczególnie kiedy wóz się wywróci?

 

…krzyknął nagle kupiec, jednak szybko został uciszony przez uderzenie pięścią. – Wolałabym: …krzyknął nagle kupiec, jednak uderzony pięścią, szybko zamilkł.

 

Trwało to tak może z minutę– Uwaga o sekundach dotyczy także niniejszych minut i ewentualnych godzin, w całym opowiadaniu.

 

Przecież, jak istota, która naraża życie dla innych, mogłaby przyczynić się do znikania ludzi? – Nieco niezgrabne to zdanie. Może: Czyż istota narażająca życie dla innych, mogłaby przyczynić się do znikania ludzi?

 

W tawernie nie byłem wstanie wyróżnić jego głosu spośród zabawiających tam gości.W tawernie nie byłem w stanie wyróżnić jego głosu, wśród zabawiających się tam gości. Lub: W tawernie nie byłem w stanie wyróżnić jego głosu, wśród bawiących tam gości.

 

Przecież istniej tyle nieznanych ludów… – Literówka.

 

3  

Czym prędzej wstałem z łóżka, przebrałem się… – Raczej: Czym prędzej wstałem z łóżka, ubrałem się

 

…to tylko niektóre, z wielu wątpliwości, jakie prześladowały mnie… – …to tylko niektóre, z wielu wątpliwości, które prześladowały mnie

 

…obsługiwana przez obera… – Ober, to tyle co kelner. Nie użyłabym w tym opowiadaniu ani określenia ober, ani kelner.

 

Gdy skończył, odłożył puste naczynie”. – Kielichy odstawiamy, nie odkładamy ich.

 

Podniosłem kielich, przyłożyłem do ust i zrobiłem kilka łyków czerwonego napoju o słodkawym smaku. – Magik? Przyłożył usta do kielicha i zrobił – ciekawe z czego – na poczekaniu, kilka łyków wina? Gdyby to trwało trochę dłużej, zrobiłby chyba kilka butelek. ;-)

Zdanie winno brzmieć: Podniosłem kielich do ust i upiłem kilka łyków czerwonego napoju o słodkawym smaku.

 

…i wyciągnąć z niego pozostałe informację. – Literówka.

 

Rozumiem – stwierdziłem, usiłując ukryć wstrętu i pogardę dla tej bestii. – Zamierasz dalej zabijać?Rozumiem – stwierdziłem, usiłując ukryć wstręt i pogardę dla tej bestii. – Zamierzasz dalej zabijać?  

 

Napiłem się wina, po czym objąłem swego rozmówce wzrokiem. – Czy nie wystarczy: Napiłem się wina, po czym uważnie spojrzałem na rozmówcę.

 

…oraz coś na wzór zielonego kontuszu z białymi rękawami. – …oraz coś na wzór zielonego kontusza z białymi rękawami.

 

Wpatrując się w nią przez dłuższy czas może było odnieś wrażenie…Wpatrując się w nią przez dłuższy czas można było odnieś wrażenie

 

4  

Powtórzyłem wszystko co żem widział i słyszał – Wolałabym: Powtórzyłem wszystko co widziałem i słyszałem

 

Nie omieszkałem również zrelacjonować naszemu panu o mych początkowych wątpliwościach oraz niepewnościach, co do zdrowia mego umysłu. – Trochę koślawo brzmi to zdanie. Proponuję: Nie omieszkałem również powiedzieć naszemu panu o początkowych wątpliwościach oraz niepewności, co do zdrowia mego umysłu.

 

Starałem się opowiedzieć wszystko w jak najdokładniejszy sposób… – Może wystarczy: Starałem się opowiedzieć wszystko jak najdokładniej

 

Otóż nasz kraj otoczony był przez pięć innych, z czego to właśnie Ainamor był najbogatszy.Otóż nasz kraj otoczony był przez pięć innych, z których to właśnie Ainamor był najbogatszy.

 

W naszym panowaniu znajdowały się dwie kopalnie złota…Pod naszym panowaniem znajdowały się dwie kopalnie złota

 

…aby dobra nam te odebrać. – …aby te dobra nam odebrać. Lub: …aby odebrać nam te dobra.

 

…i prowadzeni przez chęć zysku ścigali skazanego. – …i prowadzeni/ wiedzeni chęcią zysku ścigali skazanego.

 

Wczesnego ranka ponad dwudziestu chłopów zaczaiło się w lesie…Wczesnym rankiem, ponad dwudziestu chłopów zaczaiło się w lesie

 

Z poczynionych przeze mnie obserwacji wynikała prawdziwość słów Kolia. – Wolałabym: Poczynione przeze mnie obserwacje potwierdzały prawdziwość/ wiarygodność słów Kolia.

 

5  

…że do Gandratorundu zmierza dwóch największej sławy łowców nagród. – Wolałabym: …że do Gandratorundu zmierza dwóch najsławniejszych łowców nagród.

 

…wszystko, co o późniejszych zdarzeniach z jego udziałem przekaże jest tylko… – …wszystko, co o późniejszych zdarzeniach z jego udziałem przekażę, jest tylko

 

…płatki śniegu w największe śnieżyce, jakie odwiedzają nasze lądy. – …płatki śniegu w największe śnieżyce, nawiedzające nasze lądy.

 

Lekko podpity w towarzystwie dwóch dam o wątpliwej reputacji stanął na… – Skąd pewność, że podpił sobie w towarzystwie owych dam? ;-) Lekko podpity, w towarzystwie dwóch dam o wątpliwej reputacji, stanął na

 

Trochę się zabawie zanim zostanę bogatym panem – powiedziawszy, rzucił sakwę na ladę. – Wolałabym: Trochę się zabawię zanim zostanę bogatym panem – co powiedziawszy, rzucił sakwę na ladę. Lub: Trochę się zabawię zanim zostanę bogatym panem – powiedziawszy to, rzucił sakwę na ladę.

 

…z ogromną mocą uderzył nim o podłogę, roztrzaskując tym samym kilkanaście ułożonych na niej desek. – Deski nie były ułożone na podłodze, ułożone deski były podłogą.

Proponuję: …z ogromną mocą uderzył nim w podłogę, roztrzaskując kilkanaście desek.

 

…że uderzenie był tak silne… – Literówka.

 

Zaszczytne były to słowa, którymi jegomość zdobył przychylność przyglądających się całej sytuacji gapiów. – Raczej: Uprzejme były to słowa, którymi jegomość zdobył przychylność przyglądających się całej sytuacji gapiów. zaszczyt, zaszczytny  «to, co stanowi powód do dumy».

 

Zaczęli wznosić okrzyki ku jego osobie, jakby to był bohater jakiś.Zaczęli wznosić okrzyki na jego cześć, jakby to był bohater jakiś. Lub: Zaczęli wznosić okrzyki ku jego chwale, jakby to był bohater jakiś.

 

…zdumienie oraz uczycie pogardy dla ich zachowania. – Literówka.

 

Lecz dziś, gdy tylko o tym pomyśle – Literówka.

 

Raz po raz wyprowadzał ataki swym ogromnym labrysem. – Zrozumiałe, że nie walczył pożyczonym toporem; wiemy, że topór był bardzo duży.

 

Szermierz wyjął swą czarną szablę… – Wiemy, że nie wyjął cudzej szabli.

 

Mimo swego grubiańskiego zachowania podczas wizyty w tawernie, oddać mu trzeba…Mimo jego grubiańskiego zachowania podczas bytności w tawernie, oddać mu trzeba

 

…gdyż żaden z obserwatorów nie zdobył się na trud podążenia za szermierzem. – Chyba: …gdyż żaden z obserwatorów nie zdobył się na odwagę by podążyć za szermierzem.

 

Ciężko mi stwierdzić, czy me domysły…Trudno mi stwierdzić, czy me domysły… Ciężkie jest coś, co dużo waży.

 

…skupiła się wyłącznie na wykonywaniu zleceń najmajętniejszych osobowości – …skupiła się wyłącznie na wykonywaniu zleceń najmajętniejszych osobistości

osobowość  1. «człowiek o cechach wyróżniających go spośród innych ludzi»  2. «całość stałych cech psychicznych i mechanizmów wewnętrznych regulujących zachowanie człowieka» osobistość  «osoba wybitna, ważna i wpływowa»

 

Śledztwo prowadził zespół, do którego nie doznałem zaszczytu być zaproszonyŚledztwo prowadził zespół, do którego nie doznałem zaszczytu bycia zaproszonym

 

…gdyż zbrodnia po dziś dzień pozostaje niewyjawioną – Skoro wszyscy wiedzą o zbrodni, jest ona ujawniona. Pewnie miałeś na myśli, że nie wykryto sprawcy.

 

…przybliżyć sylwetkę słynnej kurtyzana-zabójczyni. – …przybliżyć sylwetkę słynnej kurtyzany–zabójczyni.

 

…jak się wielu osobą wydaje… – …jak się wielu osobom wydaje

 

…ale również potrafiły wyzbyć u klienta poczucie skrępowania i sprawdzić, aby poczuł się swobodnie. – …ale również potrafiły sprawić, że klient wyzbywał się skrępowania, że czuł się swobodnie.

 

Od tej chwili trucizna stała się nierozłącznym artefaktem jej rzemiosła. – Mam wrażenie, że raczej: Od tej chwili trucizna stała się nierozłącznym atrybutem jej rzemiosła.

artefakt  «coś, co jest dziełem ludzkiego umysłu i ludzkiej pracy w odróżnieniu od wytworów natury»

 

aby truć konkurentów w biznesie, kochanków żon oraz innych niewygodnych osób – …aby truć konkurentów w interesach, kochanków żon oraz inne niewygodne osoby

Biznes zupełnie nie pasuje do tego opowiadania.

 

Wokół tej postaci krążyło wiele niesamowitych plotek. – Wolałabym: Wokół jej postaci krążyło wiele niesamowitych plotek.

 

Niektórzy powiadali, że kobieta przed każdym stosunkiem wysmarowywała swe ciało trucizną, a podczas pieszczot jej partner zlizywał ją i umierała w trakcie seksu. – Która z nich umierała w czasie seksu – trucizna czy kurtyzana? ;-)

Pewnie miało być: Niektórzy powiadali, że kobieta przed przyjęciem klienta, smarowała swe ciało trucizną, a kochanek, zlizawszy ją w czasie miłosnych igraszek, umierał w trakcie chędożenia. Seks, stosunek nie są dobrymi określeniami w tym opowiadaniu

 

Również jego oręż niespotykany była w tych stronach… – Literówka.

 

Stwierdzić jedynie mogę, że wśród licznego arsenału, w który uzbrojony był Al-Hariri… – W arsenał nie można się uzbroić.

Może: Stwierdzić jedynie mogę, że wśród licznego oręża, w które uzbrojony był Al-Hariri

 

…gdy Narimejczyk nagle przysiadł się ku niemu. – …gdy Narimejczyk nagle przysiadł się do niego.

 

Pozwolisz, że się poczęstuje – Literówka.

 

Wiedział, że ciężko będzie mu znaleźć drugiego takiego „Jeremiasza”, który będzie tolerował jego zbornie dopóty… – Nie wiem co to są zbornie, dlatego myślę, że miało być: Wiedział, że trudno będzie mu znaleźć drugiego takiego „Jeremiasza”, który będzie tolerował jego zbrodnie dopóty

 

Tory lotu dysków przeciął się w miejscu, gdzie stał szermierz.Tory lotu dysków przecięły się w miejscu, gdzie stał szermierz.

 

Broń jednego dziwniejsza była od orężu drugiego…Broń jednego dziwniejsza była od oręża drugiego

 

…powybijane okna oraz kilkadziesiąt martwych ludzi… – …powybijane okna oraz kilkudziesięciu martwych ludzi

 

…zabił więcej ludzi, niż jego oponent podczas pobytu w Gandratorundzie. – Wolałabym: …zabił więcej ludzi, niż jego przeciwnik podczas pobytu w Gandratorundzie.

 

6    

„Od tego momentu ciężko jest mi odróżnić wymysł wyobraźni…Od tego momentu trudno jest mi odróżnić wytwory wyobraźni

 

7  

Wszystko starano utrzymać się w jak największym sekrecie. Wszystko starano się utrzymać w jak największym sekrecie.

 

…nie zdawali sobie sprawy z wciąż rosnącej liczny ofiar. – Literówka.

 

…że mordercza bestia stała się legendą wychwalaną w całym królestwie. – Wolałabym:  …że mordercza bestia stała się legendą głoszoną/ opowiadaną/ sławioną/ powtarzaną w całym królestwie.

 

Nie mogłem znieść myśli, jakobym oczekiwał w stolicy na wieści z frontu. – Wolałabym: Nie mogłem znieść myśli, że będę bezczynnie czekał stolicy na wieści z frontu.

jakoby I «spójnik przyłączający do zdania nadrzędnego zdanie podrzędne i zarazem podający w wątpliwość to, o czym jest mowa w tym zdaniu, np. Twierdził, jakoby znał ją od dawna.» jakoby II «partykuła komunikująca, że zawarty w zdaniu sąd nie pochodzi od mówiącego i że mówiący wątpi w prawdziwość tego sądu, np. Krążą pogłoski o mających jakoby nastąpić zmianach w rządzie.»

 

Udało się, pomyślałem po kilkunastej już próbie, kiedy król ustał na me błagania i wyraził zgodę.Udało się, pomyślałem, kiedy po kilkukrotnej już prośbie, król przystał na moje błagania i wyraził zgodę.

 

Na lewo znajdował się jego ekscelencja, który robił wrażenie niewzruszonego… – Kogo masz na myśli, pisząc jego ekscelencja, bo chyba nie króla?

ekscelencja  «tytuł honorowy przysługujący dostojnikom państwowym i kościelnym; też: osoba, której przysługuje ten tytuł» Jego, Jej Ekscelencja «zwrot grzecznościowy, tytularny, używany w stosunku do dostojników państwowych i kościelnych»

 

Jak można być tak bezczelnym w obliczy jego ekscelencji? – Literówka. Króla nie tytułuje się Jego Ekscelencją.

 

Miałem ochotę dobyć szabli, którą wyjątkowo zabrałem tego dnia ze sobą… – Nie rozumiem, pojechał na pole bitwy, ale broń zabrał jakby niechcący, wyjątkowo i przypadkiem???

 

Taki czym w wykonaniu człowieka… – Literówka.

 

…które cudownie mieniły się w przed popołudniowym słońcu. – …które cudownie mieniły się w przedpołudniowym słońcu. Lub: …które cudownie mieniły się w południowym słońcu. Albo: …które cudownie mieniły się w popołudniowym słońcu.

 

Wszechobecna panika i lament naszych wrogów towarzyszyły rzeź jakiej byłem świadkiem.Wszechobecna panika i lament naszych wrogów, towarzyszyły rzezi, której byłem świadkiem.

 

…gdy tusza kolejnego rycerza uderzała z hukiem o ziemię. – Czy wraży rycerze byli grubi i na ziemię spadały z hukiem ich nadprogramowe kilogramy? …gdy ciało kolejnego rycerza z hukiem uderzało o ziemię.

tusza  1. «rozmiary ludzkiego ciała, zwykle dość duże; też: figura człowieka, zwykle dość otyła» 2. «ubite zwierzę rzeźne po wstępnej obróbce; też: odgłowiona i wypatroszona ryba»

 

Całe nasze wojsko wiwatowało nowemu bohaterowi.Całe nasze wojsko wiwatowało na cześć nowego bohatera.

 

Król zdjął pierścień z palca prawej dłoni i podał nowemu poddanemu. Czyn ten stosowany był u nas już od kilkuset lat… – Czynów się nie stosuje.

 

8  

Nawet ludzie, którzy stracili bliskich z jego powodu, wznosili okrzyki na jego cześć… – Powtórzenie.

 

…powtarzał ilekroć maiłem przyjemność się z nim spotkać. – …powtarzał, ilekroć miałem przyjemność się z nim spotkać.

 

…dowodził wojskami na zachodniej granicy. Pod względem liczebności była największą częścią podzielonej armii Ainamoru, gdyż za zadnie miała odeprzeć atak Hyragunu oraz Sireby. – …dowodził wojskami na zachodniej granicy. Pod względem liczebności były największą częścią podzielonej armii Ainamoru, gdyż za zadnie miały odeprzeć atak Hyragunu oraz Sireby.

 

Cała sytuacja pogorszyła się, gdy król postanowił zemścić i podbić sąsiednie krainy.Cała sytuacja pogorszyła się, gdy król postanowił zemścić się i podbić sąsiednie krainy.

 

Podbicie i uczynienie tych pięciu państwach prowincjami trwało niecałe sześć miesięcy.Podbicie i uczynienie tych pięciu państw prowincjami, trwało niecałe sześć miesięcy.

 

…do chwil jego odejścia minęło około pięciu lat. – …do chwil jego odejścia minęło około pięć lat.

 

W tym czasie nasze królestwo zdołało przejąć władze na zachodzie, aż po Ecnarf, oraz całym półwyspie południowym.W tym czasie nasze królestwo zdołało przejąć władzę na zachodzie, aż po Ecnarf, oraz na całym półwyspie południowym.

 

…nigdy nie pożarł więcej niż kilkudziesięciu ciał. – …nigdy nie pożarł więcej niż kilkadziesiąt ciał.

 

Zapewne pamiętać, jak na początku wspominałem… – Może pamiętać, może zapomnieć, dlatego dobrze, że Autor pytać. ;-)

Zapewne pamiętacie

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki regulatorzy za poprawki. Jakoś nie jestem dobry w wyłapywaniu literówek:P Co do innych sugestii, to z pewnością zastosuje się do większości z nich. System metryczny jednak zostawię, jest to wymyślony świat, więc co mi tam. Takie pytanie. Czy ty masz taką fuche, że musisz poprawiać opowiadania? Bo widzę, że w moim miałeś/miałaś sporo roboty, tym bardziej za to dziękuje, jednak mi by się chyba nie chciało.

Cieszę się, że mogłam pomóc. ;-) Skoro zostajesz przy systemie metrycznym, to rozumiem, że od teraz wzorzec metra nie będzie już przechowywany w Sèvres, lecz w Gandratorundzie. ;-) Akceptuję, że to Twój wymyślony świat, nie podoba mi się, że jest wymyślony byle jak, że nie chciało Ci się wysilić, by uczynić go prawdopodobniejszym, że poszedłeś po linii najmniejszego oporu. Nie mam fuchy. Nie muszę niczego poprawiać. Staram się jedynie przeczytać wszystkie opowiadania dodane w dni moich dyżurów, a gdy czytam i widzę różne błędy, robię łapankę. Dobrze widzisz. Przy Twoim opowiadaniu miałam bardzo dużo roboty. Od Ciebie zależy, by w przyszłości było jej mniej. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szczerze powiedziawszy nie wc naiągnął mnie twój tekst. Nie jest źle napisany, ale nie porywa i nie potrafi zainteresować czytelnika. Moim zdaniem jest zbyt równy. Nie ma żadnej emocjonalności, ani podkreślania rzeczy istotnych, tylko stały ciąg narracji na jednym poziomie – to męczy.

Dzięki vyzart za komentarz i sugestie. Może kiedyś się nauczę tworzyć odpowiednie napięcie.

Mnie też nie wciągnęło. Jakoś nie potrafiłam się przejąć ani losem wampira, ani jego ofiar, ani królestwa.

Dlaczego te wszystkie błędy nadal straszą i utrudniają czytanie? Mnogość literówek, powtórzenia…

kiedy postawiłem śledzić te jakże wyróżniające się indywiduum.

To indywiduum, te indywidua.

Ludwig zaśmiał się, po czym chwycił za labrys i z ogromną mocą uderzył nim o podłogę, roztrzaskując tym samym kilkanaście ułożonych na niej desek.

Nie bardzo rozumiem, jak jednym ciosem można rozwalić kilkanaście desek. Jakiej wielkości była ta broń, jak się zmieściła w drzwiach? Chyba że deski leżały na stosie, ale chyba by przeszkadzały bywalcom karczmy.

Posiadając najpotężniejszą broń, jaką można było sobie wyobrazić, pokonywanie wrogich armii nie stanowiło najmniejszego problemu.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo bzdury wychodzą.

 

Nie rozumiem, dlaczego wszystkie komentarze są pogrubione i kursywą. I nie da się tego wyłączyć. To już nie wina Autora, ale sprawa dziwna…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka