- Opowiadanie: Morf3usz - Druga zmiana

Druga zmiana

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Druga zmiana

 

 

Dzień pierwszy

 

 

 

Kochanie, tak jak Ci obiecałem przed rozstaniem, piszę natychmiast po przyjeździe. Obiecuję pisać, tak jak dotychczas, przynajmniej jeden list tygodniowo, aż do zakończenia mojej zmiany. Poprzednia właśnie się zwija i niedługo przejmiemy całkowicie proces wydobycia. Z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, jesteśmy tutaj drugim kontyngentem. Zgodnie z umową mają nam być wypłacone zaległe premie za akcję na Cassei-3 oraz Antares-7.1. Korporacja nieźle się tam obłowiła. Surowców zebraliśmy tyle, że mamy zabezpieczenie na co najmniej kilkadziesiąt lat. Sama zresztą na pewno zaobserwowałaś spadek cen wielu towarów, który nastąpił po rozpoczęciu dostaw z Aluli-5. Tak obfitych złóż jak tam nie znaleźliśmy jeszcze nigdzie do tej pory. Wprawdzie Cassei-3 było sporym przedsięwzięciem, ale gdzie mu tam do Aluli. Tutaj jest prawdziwe El Dorado. Nasza cywilizacja z pewnością zrobi dzięki temu duży postęp.

 

Na pewno jesteś ciekawa, jak zniosłem tak długą drogę. Podróże międzygwiezdne nie należą do przyjemności, ale jak już kilka odbędziesz, to można się przyzwyczaić. Szczególnie, że sprzęt mamy najnowocześniejszy na świecie. Prawdziwe Dreamflyery, nie to co jeszcze kilka lat temu. Po ostatniej katastrofie na Antaresie w całej firmie wymieniono flotę i teraz latanie jest naprawdę bezpieczne. No i dużo szybsze. Cała podróż trwała nie dłużej niż pół roku i chociaż trochę strzykało mi w kościach, to po drobnym rozruchu czuję się bardzo dobrze. Pozostali trochę bardziej narzekali, ale jak już się tu znaleźliśmy, to okazało się, że firma postawiła naprawdę świetną bazę. Są w niej i osobne pokoje, i kaplica, i nawet sala sportowa, do której – o czym zapewne nie musze Ci mówić – dorwaliśmy się natychmiast po przylocie. Nikogo nie trzeba było namawiać. Wszyscy jak jeden pomknęli zażyć trochę ruchu i prędko się zregenerowaliśmy.

 

Jest tutaj nawet dość jasno. Najbliższa gwiazda to nie żaden tam biały karzeł, ani czerwony olbrzym, ale prawdziwa gwiazda w kwiecie wieku. Jest piękna. Niektórzy po pracy potrafią wpatrywać się w nią godzinami. Oczywiście nie bezpośrednio, mamy do tego ekrany ochronne. Osobiście tego nie robię, bo dość się na nią napatrzyłem z kabiny transportera, ale obiecuję, że wyślę Ci wizualizację i sama zobaczysz. To zupełnie inny widok, niż z planety.

 

Kończę na dzisiaj, ściskam cię mocno i obiecuję napisać za kilka dni. Paul.

 

 

 

Dzień szósty

 

 

 

Kochanie, nie mogłem się doczekać, aż znów do ciebie napiszę. A jest o czym pisać. Chciałem Ci opowiedzieć, na czym właściwie to, co tutaj robię, polega. Nie pamiętam, bym Ci to kiedyś o tym mówił. Jestem pewien, że wszystko możesz znaleźć w sieci, ale myślę, że z pewnością ucieszysz się, gdy dostaniesz informacje „z pierwszej ręki”. Przecież górnictwo planetarne to młoda dziedzina i bardzo mało się o nim mówi. Do niedawna nikt nawet nie wierzył, że możliwe. Wszyscy wskazywali na ogromne koszty i za duże braki technologiczne, żeby dało się to sprawnie zorganizować. Ale jak widać nasz szef jest na tyle uparty, że nie odpuszczał do końca. No i dopiął swego. Alula-5 jest trzecim ciałem niebieskim, które eksploatujemy i muszę powiedzieć, że poszło to naprawdę sprawnie. Roboty są pierwsza klasa. No i rekreacja po pracy… wprawdzie tylko raz miałem tę przyjemność, ale mogłem samodzielnie poprowadzić transporter! I to przez spory kawałek orbity! Ale o czym ja mówię?! Przecież nie wiesz najważniejszego! Zacznę w takim razie od początku.

 

Otóż górnictwo planetarne rozpoczyna się od znalezienia stosunkowo małej, niezamieszkałej planety bogatej w surowce. Jak wiadomo, w kosmosie nie spotkano dotąd życia i wątpliwe jest, by ono gdziekolwiek indziej istniało. Toteż o niezamieszkałą planetę nietrudno. Natomiast trochę gorzej jest z surowcami. Musi być ich dużo, gdyż inaczej przedsięwzięcie będzie nieopłacalne. Najlepiej jak w przypadku Cassei-3, lub Aluli-5. Te skaliste planety miały jądra całe z żelaza, poza tym zawierały także olbrzymie ilości złota, srebra i innych pierwiastków. Wyobrażasz sobie, jak wiele to surowców? Do ilu różnych celów można je wykorzystać! Ale do rzeczy. Po stwierdzeniu, że planeta jest warta zainwestowania, wysyła się ekipę badawczą, który sprawdza, czy w okolicy nie ma życia. Konwencje zabraniają jakiejkolwiek ingerencji w planetę, na której ono istnieje, dlatego jeśli – co wątpliwe – kiedykolwiek je odnajdziemy, nawet w postaci jednokomórkowej, to z wydobycia nici. Prawo jest prawem. Raz mieliśmy okazję się o tym przekonać. W trakcje eksploracji ktoś puścił plotkę, że na planecie mogą znajdować się jakieś skamieniałości bakterii i chociaż niczego takiego nie potwierdzono, to nasz szef został nawet tymczasowo aresztowany. Oczywiście potem go wypuszczono i oficjalnie przeproszono, ale nastąpiło to dopiero wtedy, gdy komisja powołana do zbadania tej sprawy oświadczyła, że żadnego życia tam nie ma, a to, co brano początkowo za bakterie, okazało się jakimiś skamieniałymi bąbelkami. Bąbelkami, które utknęły tam podczas procesów twórczych, gdy ten glob dopiero się formował. Mówię Ci, oni są tak przeczuleni na tym punkcie, że gdyby znaleźli jakieś żywe organizmy na planecie, albo nawet w okolicznym układzie, zapewne zwinęliby się w trymiga, nic nikomu nie mówiąc. Zatem jeśli dla jakichś skamieniałych kropelek są gotowi na takie kroki jak aresztowania, wyobraź sobie, co mogliby zrobić, gdyby napotkano jakąś prawdziwą florę, czy faunę.

 

Tak więc przede wszystkim trzeba znaleźć martwą planetę bogatą w surowce. A to nie takie proste. Większość małych planet jest skalista i w ogóle nie opłaca się w nie pakować. Z kolei technologia dla gazowych i ciekłych gigantów jest dopiero w trakcie testów. W każdym razie o wiele łatwiej jest, kiedy planeta nie jest ani płynna, ani gazowa, tylko stała, średnich rozmiarów i bogata w pierwiastki. A jak Ci już pisałem, nie ma ich zbyt wiele. Kiedy jednak się taką znajdzie na tyle niedaleko, że można przystąpić do eksploatacji, wysyła się tam ekipę. Ci sprawdzają, z której strony najlepiej się do całego przedsięwzięcia zabrać. Oj, cośmy się namęczyli na Cassei… chłopaki tam się dopiero uczyli i, szczerze mówiąc, dali mocno ciała. Ale chyba wyciągnęli wnioski, bo na Aluli-5 już było znacznie lepiej.

 

Przepraszam cię, kochanie, słyszę jakieś krzyki na korytarzu. Idę zobaczyć, co to. Wrócę do pisania, kiedy sprawdzę, co się dzieje. Całuję i ściskam. Twój Paul.

 

 

 

Dzień dwunasty

 

 

 

Skarbie, nie uwierzysz, ale chyba znaleziono tutaj życie. To znaczy nie jestem pewien, ale słyszałem tylko, jak Stary (tak nazywamy szefa naszej placówki) krzyczał coś do kierownika zmiany. Nie umiem powtórzyć tej całej rozmowy, ale co chwila pytał: „jesteś pewien?” oraz „jak można było do tego dopuścić?”, a potem zaczął się denerwować i stwierdził, że „teraz i tak już za późno”. Kierownik odpowiedział tylko, że „może nic im nie będzie?”, na co Stary żachnął się i kazał przypomnieć sobie sprawę z bakteriami na Antaresie. Powiedział też, że jak ma takich głupich podwładnych, to niech sami poinformują zarząd. Wygląda więc na to, żeśmy tu jakieś bakterie uszkodzili. A jak żeśmy je naruszyli, to raczej nie przeżyją, bo po rozwałce, jaką zafundowaliśmy tej biednej planecie, nic nie mogłoby przeżyć. W każdym razie wszyscy na górze chodzą jak struci, a my czekamy na rozwój wypadków. Co się stało, to się nie odstanie, a bakterii mi nie szkoda, bo to i głupie i bezrozumne i kto wie, jakich szkód mogłoby narobić, gdyby dostało się do naszej biosfery. Już bardziej szkoda mi kierownika, który od tamtego czasu zamknął się w pokoju i wychodzi tylko po jedzenie, które i tak spożywa w samotności. Mam nadzieję, że nie będzie z tego jakiejś grubszej afery.

 

No tak, ja tutaj piszę i piszę, a ty nadal nie wiesz, co robimy. Jak to się zatem dalej odbywa? No więc przyjeżdża, oj pardon, przylatuje ekipa, która robi próbne odwierty w poszukiwaniu złóż. Kiedy ostatecznie potwierdzą, że gra jest warta świeczki, wysyłają takie roboty, co włażą na planetę i wstrzykują jakąś ciecz, która ma zmiękczyć materiał pod odwiert. Potem wiercą w tych miejscach, aż dowiercą się do jądra. Wtedy zakładają ładunki. Nie jeden ładunek, lecz mnóstwo małych ładunków. I broń boże nuklearnych, bo wtedy nic z tego, co zostanie, nie nadawałoby się do przetworzenia. Tych substancji wybuchowych, które tam wciskają, nie znam. To jakieś niedawne odkrycie. Jest to jednak dość silne, znacznie silniejsze od nitrogliceryny. Na tyle silne, że jak już roboty uporają się z ich założeniem, to cała baza jest na jakiś czas ewakuowana. Potem ktoś podpina detonator, wysyła sygnał i… bum! Planeta rozpada się na masę drobnych kawałeczków! Maszyny latają potem między nimi i zbierają materiały. Prawda, że genialne? To wielka sztuka tak założyć ładunki, żeby rozwalić ciało niebieskie w drobny mak, żeby żaden z odprysków nie odleciał za daleko. Te kawałeczki muszą następnie zostać precyzyjnie oddzielone od siebie, z zachowaniem ich kierunku ruchu. Po tym, jak już planeta zostanie w ten sposób przygotowana, zakłada się placówkę na jej dawnym torze. Baza ta przesuwa się razem z wolno oddalającymi się od siebie kawałkami, a my i kontrolowane przez nas roboty przeczesujemy wszystkie fragmenty i rozłupujemy je dalej, jeśli trzeba. Potem zbieramy z nich wszelkie wartościowe surowce i przetapiamy. Następnie segregujemy je, tak że pod koniec zostają już same skały. To fantastyczne! Nie trzeba się bawić w kopalnie, nikt nie naraża swojego życia, wystarczy trochę materiałów wybuchowych i zgrabne roboty, które zrobią resztę.

 

Wszystko jednak wskazuje na to, że na Aluli-5 było jakieś życie. Byłby to ewenement, bo – jak Ci pisałem w jednym z poprzednich listów – życia innego niż nasze do tej pory nie znaleziono. To, które tu było, musiało być jednak prymitywne. Piszę w czasie przeszłym, bo nie wierzę, że po takiej detonacji i wyeksploatowaniu cokolwiek mogło tutaj ocaleć. Prawdopodobnie było to coś na poziomie glonów, albo bakterii, bo każde inne zostałoby natychmiast zauważone. No cóż, jak już Ci pisałem, niewielka to szkoda moim zdaniem i nie ma się czym przejmować. Wystarczy, że będą trzymać języki za zębami i nic się nikomu nie stanie. Nikogo nie aresztują, a ja i chłopaki wrócimy niebawem do domu.

 

Wspominałem Ci, że mamy tu trochę rozrywki. Oprócz sali, na której możemy uprawiać różne sporty, mamy motory. Możemy sobie na nich jeździć i latać. Rzadko z tego korzystam, gdyż nie jestem zwolennikiem bezcelowego wychodzenia poza stację, ale paru chłopaków od czasu do czasu robi sobie wycieczki. Ostatnio jeden nagrał widok rozbitej Aluli. Wygląda to smutno, żal mi takich obiektów. Trochę myślę, co by było, jakby na tej planecie mogło kiedyś powstać inteligentne życie, a trochę sobie wyobrażam, że to jakiś rodzaj zabijania, wprawdzie nieżywych obiektów kosmicznych, ale jednak. Kawałki planety zaczęły już się nawet rozciągać, tworząc coś na kształt po trochu elipsy, po trochu walca. Cóż, już niedługo i zbierzemy wszystkie złoża. Potem przeniesiemy się zapewne gdzieś dalej. Zmiana przed nami wykonała większość roboty, tak że nam zostało już tylko posprzątać.

 

Kończę na dzisiaj, ściskam cię gorąco i całuję, nie mogąc się doczekać powrotu. Paul.

 

 

 

Dzień dwudziesty pierwszy

 

 

 

Wygląda na to, że sprawa bakterii, które przypadkiem wykończyliśmy, zakończyła się razem z nimi. Kierownik wrócił do pracy. Jest wprawdzie milczący, lecz nie przeżywa tego tak, jak jeszcze niedawno. Stary też coś jakby lepiej się do niego zwraca. Co prawda mało rozmawiają, ale jest przynajmniej jakiś progres.

 

Korzystając z okazji chciałem napisać Ci, jak bardzo się cieszę, że niedługo się zobaczymy. Dzień, w którym przyjęłaś moje oświadczyny, był najszczęśliwszym dniem mojego życia. Do dziś pamiętam twój zapach, gdy ostatni raz się widzieliśmy i mam przed oczyma twój widok. Na pewno domyślasz się, jaki. Podpowiem Ci, że nie całkiem grzeczny. Wyobrażam sobie, co Ci zrobię, jak się ponownie spotkamy. Szykuj się na mój powrót. Tu nie mamy żadnych kobiet, tylko sami przedstawiciele płci męskiej. Kompletnie nieinteresujący. Co prawda dwóch kolegów chyba ma się ku sobie, albo przynajmniej sprawiają takie wrażenie, ale reszta z utęsknieniem czeka na koniec zmiany. Niektórzy są ze mną od czasów Cassei, a więc całkiem długo. Większość z nich ma rodziny, a sama wiesz, jak jest. Z pieniędzmi krucho, trzeba czasem nielegalnie dorabiać, a tu taka fucha. Może się już długo nie powtórzyć. I dzięki uczestnictwie w misji, po powrocie będziemy ustawieni na lata. Korporacja to naprawdę fajny świat i fajni ludzie, jeśli nie liczyć takich, jak Stary. Ten to mógłby pewnie i łeb ukręcić, jakby mu kto za skórę zalazł. I może dobrze, że taki jest, bo dzięki temu wszyscy się go boją, a na posłuchu opiera się przywództwo. Mnie on akurat nie przeszkadza. Byle tylko w drogę nie wchodził.

 

Żegnam się na dziś, oczekując naszego rychłego spotkania. Paul.

 

 

 

Dzień dwudziesty czwarty

 

 

 

Najdroższa! Nie uwierzysz, ale afera znowu rozgorzała! Te bakterie jednak wcale nie poszły w zapomnienie. Dzisiaj przybył sam Prezes! Tak, ten, o którym Ci opowiadałem, że mnie zwerbował i jeszcze paru innych. Przyleciał i spotkał się ze Starym, z kierownikiem naszej zmiany i jeszcze z paroma kierownikami. Nie wiem, o czym rozmawiali, ale krzyki było pewnie słychać aż w Andromedzie. Szef zwyzywał ich od idiotów, używał jeszcze innych określeń, nie nadających się do powtórzenia, a potem gdzieś polecieli. Nie było ich trochę, a kiedy wrócili, Prezes był jeszcze bardziej wzburzony, niż kiedy przyjechał. Mówię Ci, te mikroby to jakaś grubsza sprawa. Może historia wyciekła i dowiedziała się o tym Komisja do Spraw Poszukiwania Życia? To prawdziwi fanatycy. Pamiętasz, jak kiedyś protestowali przeciwko spalaniu paliwa jądrowego w kosmosie? Że niby może zostawić trwały ślad naszej obecności na jakiejś planecie i może pokazać innym prostą drogę do naszego układu. No i wygrali! Pod ich wpływem wymuszono stosowanie paliwa konwencjonalnego w pobliżu systemów gwiezdnych i muszę Ci powiedzieć, że utrudnia to niemiłosiernie podróże kosmiczne. Trzeba teraz dokładnie wszystko kalkulować: a którędy, a jak długo, a gdzie uzupełniać zapasy… Z paliwem jądrowym nie było tylu ceregieli. Odpalało się zapłon i jazda. Natomiast zwykłe paliwo kończy się bardzo szybko i w zasadzie niełatwo jest na nim operować. Trzeba robić triki. Na przykład rozpędzać statek do dużych prędkości na atomie, a potem przechodzić w lot ślizgowy. W pobliżu planet, czy systemów słonecznych trzeba z kolei przełączać całą maszynerię. Inaczej zapasu nie starczyłoby na długo. Tak samo, jeśli chcemy wylądować i wystartować, nie możemy użyć napędu atomowego, tylko musimy się babrać z tym starym szajsem. Wierz mi, wszyscy drżą ze strachu, gdy następuje przejście na napęd konwencjonalny. To przez niego właśnie wydarzyła się katastrofa na Antaresie. I od tego czasu nikt z nas nie lubi Komisji. A ja się pytam, to co z tego, że inni poznają drogę na naszą planetę!? Jesteśmy tak zaawansowani technicznie, że spokojnie damy radę oprzeć się inwazji. Połowę tego żelaza, które zbieramy, zakontraktowane jest dla wojska. Do tego wszystkiego pomyśl sobie, że nie spotkaliśmy w kosmosie do tej pory nawet jednokomórkowców, a oni już sieją panikę. Poza tym najpierw wysyłamy innym cywilizacjom sygnały cyfrowe, w których chwalimy się, jak wyglądamy, gdzie mieszkamy, jak i co jemy, a potem mamy się bronić przed tym, żeby nie zostawić śladu jądrowego? Gdzie tu logika? Gdzie sens? A jednak Komisja wymogła takie prawo. Poza tym wszyscy są przekonani, że to z podpuszczenia Komisji nastąpiło aresztowanie prezesa na Antaresie. Nie ma na to dowodów, ale silne poszlaki wskazywały, że ten, który puścił wtedy parę o robakach, zrobił to z ich inspiracji. Powiem więcej, podobno wkrótce potem jego konta opustoszały, a on sam gdzieś zniknął. Tak, tak, nie mówi się o tym publicznie, ale jak widzisz, to naprawdę niezłe kanalie. I najgorsze, że wpływowe. Potrafią i chcą zaszkodzić. Tak więc nie dziwię się napięciu, jakie towarzyszy Staremu i jego świcie. Tym bardziej, jeżeli istnienie tych bakcyli zostało rzeczywiście potwierdzone. Swoją drogą niezłe zaniedbanie. Trzeba być kompletnym kretynem, żeby wykazać się takim niedbalstwem, wiedząc, czym to grozi.

 

Ale pewnie zastanawiasz się, dlaczego te planety zostały tak ponumerowane. No cóż, nie chcę opowiadać bajeczek, więc nie powiem Ci, skąd wzięły się nazwy, tak jak Cassei, Antares, czy Alula. Ale po każdej z nich stoi numer, który oznacza ich kolejność od okrążanej gwiazdy. I tak na przykład Cassei-3 to trzecia planeta w układzie Cassei, a Alula-5 jest piątą planetą. Wyjątek to Antares -7.1, który jest pierwszym księżycem siódmej planety w systemie Antares. Proste, prawda? Teraz już będziesz wiedziała. W skrytości ducha zastanawiam się, czy jest sens nadawać nazwy planetom, które się zaraz rozbije w pył… to tak, jakby znacznik śmierci. Najpierw Cassei, potem Antares, a teraz Alula… wszystkie zostały unicestwione zaraz po tym, jak dostały swój numer. Czasem mi trochę z tego powodu smutno. Ale gdy pomyślę, że te planety były niezamieszkałe, nie było na nich żadnych śladów życia, oraz że przyczyniamy się w ten sposób do rozwoju naszej własnej planety, to mi lżej.

 

Dzisiaj skatalogowaliśmy wszystkie roboty. Tradycyjnie kilkadziesiąt wypadło z produkcji. Ale było to wliczone ryzyko. Przy tak dużym nakładzie energii i środków straty są nieuniknione. Na przykład kilka robotów zmiażdżyły większe odłamki, kilkanaście dostało solidnie w pancerz, a kilka innych zostało uszkodzonych przez promieniowanie kosmiczne. No cóż, straty są, ale przy tak dużej skali produkcji, jaką prowadzimy, nie będzie aż tak trudno je zastąpić. Koszty nie grają roli. Dowiedziałem się, że najdroższy i tak jest transport. Nie mów nikomu, ale jestem prawie pewien, że część naszego urobku idzie lewymi kanałami. Pewnie Prezes płaci w ten sposób politykom. Za co, to tylko on wie. Może ciągle chodzi o te bakterie, co to je rzekomo znaleźli na Antaresie, a które okazały się zaschniętymi bąbelkami? Nie wiem tego i nic nam się nie mówi. Ta cała atmosfera generuje masę plotek. Na stacji aż huczy.

 

Zaraz zaczyna się druga zmiana, tak więc żegnam się z tobą czule. Do następnego listu. Kochający cię Paul.

 

 

 

Dzień trzydziesty drugi

 

 

 

Kochanie! To koniec. Zwijamy się. Dzisiaj przyszedł Stary i powiedział nam, że na trzeciej planecie wykryto silne promieniowanie i że nie możemy tu więcej przebywać. Pytam się, jakie promieniowanie, przecież widziałem czujniki i nic nie wykazały. A on na to, że nie jestem technikiem kosmicznym. Dodał też, żebym się zamknął, zebrał sprzęt i spakował na podróż. To już trochę zabolało. Ale też bardzo to dla mnie dziwne. I nie tylko dla mnie. Wszystkie chłopaki były oburzone. Spokojne było tylko kierownictwo, które wyglądało wprawdzie nerwowo, ale zachowało dyscyplinę. Zapytałem, czy wypłacą nam pobory, co Stary skwitował tylko, że jeśli nie będę zadawał głupich pytań, to wyjadę stąd zadowolony. Nie wiem, co się tutaj dzieje, ale ja nie wierzę w to promieniowanie. Chodzą plotki, że to nie bakterie załatwili. Ale co zatem? Tego nikt nie wie. Ale przecież na tej skalistej planecie nie mogło być innego życia. Ba, gdy ją po raz pierwszy zobaczyłem, pomyślałem sobie, że tam w ogóle nie mogło być życia! Czysta skała! Żadnej wody, chmur, nawet rzadka atmosfera była niesprzyjająca, bo wodór tylko i amoniak. A jednak coś musiało na niej być. Prezes ze Starym znowu gdzieś wylatywali, tym razem aż na kilka dni. Nie było mnie, gdy wrócili, bo odsypiałem akurat ostatnią zmianę. Powiadają jednak, że miny mieli niewesołe. No mówię Ci, tu się dzieją dziwne rzeczy. I czuję, że ktoś za to beknie. Jeśli Komisja się o tym dowie, to nie popuszczą. A może wcale nic nie zniszczyli? Może odkryli coś… i nie chcą tego ujawniać nam, szaraczkom? Powiem Ci, że już mam dosyć tej sprawy. A jakby tego było mało, wczoraj padł generator prądu. I cała stacja stanęła. Gdy uruchomili zapasową prądnicę, okazało się, że skorodował akumulator i przez chwilę było niewesoło. Na szczęście mechanicy stanęli na wysokości zadania i wkrótce zasilanie powróciło. Ale co żeśmy się strachu najedli… Naprawdę chciałbym już wrócić. To moja trzecia misja i przyda mi się odpoczynek. No i Ciebie mi brakuje. Chciałbym Cię znowu dotknąć i poczuć, tak jak przed wyjazdem.

 

Był przed chwilą mój zmiennik. Powiedział, że jednak nie ma takiego pośpiechu. Nie wynosimy się tak szybko, bo chcą tu jeszcze coś zbadać. A więc jednak! Coś tu jest! Niemniej mamy się szykować i w normalnym tempie ładować sprzęt i moduły bazy na transportery. Znowu czeka mnie międzygwiezdna podróż. Nie lubię tego, ale co zrobić? Chciałbym się dowiedzieć, co tu jest grane. Tylko jak? Nikt z góry nic nam nie mówi. Wszyscy tylko chodzą na przemian raz wściekli, raz przerażeni i bądź tu mądry!

 

Postanowiłem, że jeśli nadarzy się okazja, to wsiądę do tego transportera, którym Prezes ciągle gdzieś lata i zobaczę na mapie, dokąd mają zaprogramowany kurs. Nawet jeśli nic takiego nie ma, to przynamniej sprawdzę ostatnią trasę. Jeśli nie dowiem się, po co latają, to może dowiem się, gdzie latają. To chyba jedyna szansa, by coś się rozjaśniło. Bo że sami nam nie powiedzą, to pewne. Po ich minach można wyczytać, że już podjęli decyzję, by zachować tę informację dla siebie. Cóż, ich problem, jeśli pracownicy nie ufają swoim przełożonym, to jest to wina przełożonych, a nie pracowników. Życz mi powodzenia. Twój Paul.

 

 

 

Dzień trzydziesty czwarty

 

 

 

Najdroższa, jesteśmy ocaleni! Od dzisiaj jesteś narzeczoną bogatego człowieka! Bardzo bogatego! Pomyślisz pewnie, że oszalałem, lecz zapewniam cię, że tak nie jest. Jak to się stało? Posłuchaj.

 

Po ostatniej zmianie wymknąłem się cichaczem podczas obiadu. Stwierdziwszy, że transportera nikt nie pilnuje, postanowiłem zrobić tak, jak Ci pisałem, to jest wsiadłem do niego z zamiarem ustalenia ostatniego kursu. Pech chciał, że gdy byłem w środku, wszedł Prezes. Razem ze Starym i kierownikami zaczęli zajmować miejsca. Znam trochę te maszyny, pisałem Ci, że jakiś czas temu nawet jedną prowadziłem. Tak więc skryłem się za ostatnim rzędem foteli, mając nadzieję, że mnie nie zauważą. No i nie zauważyli. Zaraz potem wystartowali. Sam Prezes trzymał stery i muszę przyznać, że ten kretyn kompletnie nie zna się na lataniu. Przeciążenia były tak duże, że – nie będąc przypiętym pasami – musiałem wytężać wszystkie siły, żeby nie wypaść z przestrzeni między fotelami a tylną ścianą. Cały jestem poobijany. Było to bardzo męczące, a także stresujące, lecz wytrzymałem. Podróż nie trwała długo. Już wkrótce poczułem, że gdzieś lądujemy. Oho, pomyślałem, coś jest nie w porządku. Jak to możliwe, skoro planeta, którą eksploatowaliśmy została obrócona w kupę kamieni? Przecież na żadnym z nich nie ma nawet grawitacji, to jak tu lądować? A przecież czułem wyraźnie, że silniki zwalniają, a przyciąganie rośnie. Ewidentnie gdzieś dobijaliśmy. Nie ośmieliłem się jednak wychylić zza fotela, bo tym samym zdradziłbym swoją obecność. Postanowiłem poczekać na rozwój wypadków. Prezes i pozostali przez cały czas milczeli. Chyba już przyzwyczaili się do tej sytuacji, do lotów i zastanawiali się teraz, co mogą z tym zrobić. Ja też się zastanawiałem, tylko nad czym innym. Modliłem się mianowicie, żeby mnie nie zauważyli. No i miałem znacznie mniej komfortowe warunki. Po chwili wyszli z pojazdu i zamknęli drzwi, lecz nie zaryglowali ich do końca. Odczekałem chwilę i podniosłem głowę. Od razu zobaczyłem broń na przednim siedzeniu. Któryś z szefów musiał ją zabrać z bazy, bo w transporterach nie ma zasobników z bronią. Potem rozejrzałem się przez luki. I zobaczyłem…

 

Zobaczyłem zieloną przestrzeń! Pofałdowaną, zieloną przestrzeń. Wzgorza, nad którymi widniał błękitny horyzont. Zupełnie inaczej niż u nas. To była planeta! Musieliśmy wylądować na jakiejś planecie tego układu! Nie wiedziałem tylko, na której, bo według oficjalnych danych, żadna nie nadawała się do życia. A ta wyglądała, jakby się tym wcale nie przejmowała. Kochanie, muszę Ci powiedzieć, że tego widoku nie zapomnę do końca życia. Wspaniały, zielony raj. W oddali dostrzegłem kilka postaci. To byli nasi kierownicy. Wyszedłem więc z pojazdu tak, by mnie nie zauważyli. Zabrałem też ze sobą broń. Ponieważ oni spacerowali bez masek i kombinezonów, uznałem, że i ja mogę. Było mi jednak duszno. Niebo przykrywały ciężkie chmury i wyczuwało się, że w atmosferze jest sporo pyłu. Coś było nie w porządku. Ale to wszystko było niczym wobec krajobrazu, który rozpościerał się wokół. Otaczały mnie zielone pola, z których wystawały brązowe pnie z również zielonymi koronami. Nigdy czegoś takiego nie widziałem i bardzo mi się to spodobało. Mogłem oddychać. Wprawdzie było to trudne, lecz dawałem radę. Nie wiedziałem, w którym kierunku mam iść, więc poszedłem za naszymi, uważając tylko, żeby nie zostać dostrzeżonym. Ciągle uderzało mnie piękno tej krainy. Jakże cudowną planetę odkryli! Wszystkie te zielone pręciki, blaszki, całe otoczenie sprawiało wrażenie, że żyło. Tak więc odkryli życie! Nie na Aluli-5 co prawda, lecz w pobliżu. Tylko dlaczego tak się przejęli?

 

Trzymając się w bezpiecznej odległości od moich mocodawców podążałem jednak ich śladem i wtem… coś nade mą przeleciało. Cos duże, jakby samolot, lecz zamiast silników machało skrzydłami i wydawało przeraźliwy skrzek. Na przodzie i z tyłu było wydłużone, wręcz spiczaste. Ciało miało szare i nagie. Leciało na niewielkiej wysokości, ciągle skrzecząc, aż wreszcie zniknęło za wzgórzem. Stałem jak wryty, nie wiedząc, co robić. Po chwili ruszyłem jednak dalej. Oddychało mi się ciężko. Ciągle czułem zalegający wszędzie pył. Ograniczał on również widoczność lecz nie na tyle, bym nie mógł w pełni podziwiać otaczającej mnie flory. Przyglądałem się formom życia wokół. Wszystkie wyglądały na nieruchome, aż nagle, stanąwszy na podwyższeniu terenu, zobaczyłem coś, co urzekło mnie i przeraziło. Chyba najbardziej do tej pory. Czterej podróżni stali na wprost mnie, w niedużej odległości i przyglądali się olbrzymiemu stworowi. Ach, co to był za potwór. Odruchowo upewniłem się, czy mam przy sobie broń, choć teraz jestem pewien, że nie zrobiłbym mu z niej żadnej szkody. Był przeogromny. Wysoki pod samo niebo. Jego potężny korpus i długa szyja kończyły się stosunkowo małą głową. Stał na czterech masywnych kończynach. Także ogon, którym delikatnie poruszał, był długi i spiczasty. Wszystkie ruchy, jakie wykonywał, były powolne. Odniosłem wrażenie, że jest zupełnie niegroźny. Spokojnie, bardzo powoli przeżuwał te zielone twory natury, a nieopodal stał Prezes, Stary i dwóch kierowników. Żywo o czymś dyskutowali. Postanowiłem podejść nieco bliżej. Akurat po prawej mojej stronie biegł mały jar, w którym mogłem się skryć niezauważony. Byłem pewien, że jeszcze przynajmniej przez chwilę nigdzie się z tej planety nie ruszą. Miałem więc czas, żeby przyjrzeć się potworowi z bliska. Kryjąc się zacząłem iść przed siebie, obserwując cały czas głowę stworzenia. Gdy byłem już blisko, zatrzymałem się i powoli wyjrzałem poza krawędź parowu. Czwórka, z którą przyleciałem, nadal stała w dawnym miejscu. Rozmawiali spokojnie, od czasu do czasu podnosząc głos:

– Kilkaset? Kilka tysięcy? – pytał szef mojej zmiany, ten który dostał wcześniej burę od Starego.

– Według obliczeń z centrali, to bardzo prawdopodobne. Gwałtowne wymieranie jest nieuniknione – odpowiedział Prezes. – Nie da się przewidzieć dokładnie, ale większość z tych organizmów wymrze w najbliższym czasie. Być może nawet w ciągu kilkudziesięciu lat.

– Szkoda – powiedział jeden z towarzyszy szefa. – Teraz, kiedy odkryliśmy inne niż nasza formy życia, musimy się z nimi pożegnać. A może jednak ujawnimy ten fakt? Zabierzemy przedstawicieli kilku gatunków, zrobimy ogrody, moglibyśmy je hodować, ocalić…

– Oszalałeś? – oburzył się Prezes. – Komisja powsadza nas wszystkich do ciupy. Ciebie pierwszego – wskazał na kierownika – za to, że nie sprawdziłeś tego przed przystąpieniem do wydobycia.

– Racja – stropił się tamten. Spojrzał w górę. – Piękne stworzenie. Jesteście pewni, że nie ma tutaj żadnych inteligentnych form życia?

– Nie ma i patrząc na zmiany w klimacie, nie jestem pewien, czy przetrwa tutaj jakiekolwiek życie. Ten świat wkrótce może przestać istnieć. A my musimy zapomnieć, że kiedykolwiek istniał.

– A może… – zaczął Stary.

– Tak?

– Może da się w jakiś sposób oczyścić tę atmosferę? Na przykład konstruując jakiś wielki filtr?

– Nasi planetolodzy rozważali też taką możliwość, lecz wykluczyli ją, jako niemożliwą do realizacji. O wiele łatwiej jest rozwalać planety, niż je naprawiać.

 

Przysłuchiwałem się z niedowierzaniem. A wiec tak miała zakończyć się historia nowo odkrytego życia! Tymczasem rozmowa ucichła, a stwór poruszył się nagle. Gdzieś całkiem niedaleko usłyszałem pomrukiwania. Brzmiały niepokojąco.

– Masz broń? – wołał Stary.

– Szlag, zostawiłem w transporterze! Mówiłeś, że na tej planecie nie ma groźnych stworzeń! – krzyknął Prezes.

– Mówiłem, że żadnych nie spotkałem, a nie że nie ma! – odparł Stary.

– Już po nas – wyszeptał drugi kierownik.

 

Wychyliłem się i zobaczyłem sporego stwora, wynurzającego się z zielonej gęstwiny dokładnie naprzeciw grupki. Był znacznie mniejszy niż ten, obok którego staliśmy, lecz i tak kilka razy większy niż ktokolwiek z nas. Wyglądał też dużo groźniej. Szedł w naszym kierunku na dwóch dolnych, bardzo masywnych kończynach. Przy czym jego górne odnóża były bardzo krótkie, a z kolei głowa znów nieproporcjonalnie duża. Z wielkiej paszczy wystawały mu liczne i długie zęby, a całe ciało pokryte było jakby łuskami, czy zrogowaciałą skórą. Gdy zobaczył tamtych, zatrzymał się, jakby zdumiony. Także towarzystwo było zdumione. I przerażone. Stali tak chwilę w milczeniu. Wtem potwór otworzył paszczę i zawył przeraźliwie głębokim basem. Nigdy wcześniej nie słyszałem podobnego dźwięku. I wtedy poczułem chłód. Był to metal broni, którą przezornie zabrałem z transportera. Nie namyślając się wiele wyskoczyłem z parowu i minąłem przerażoną grupkę. Stwór wyrzucił pysk w górę i zaryczał głośno. Wtedy zacząłem strzelać. Raz za razem jego ciało przebijały kolejne porcje plazmy. Po piątym strzale bestia zachwiała się i – wydając już tylko cichy pomruk – przewróciła na zieloną pokrywę.

 

Tyle, kochanie, pamiętam z całej tej sytuacji, gdyż w tym samym momencie i ja straciłem świadomość. Nie ze strachu naturalnie, lecz z nadmiaru wrażeń. Odzyskałem ją dopiero w pojeździe. Zażądałem oczywiście wyjaśnień. Bardzo niechętnie, ale mi ich udzielono. Otóż zaraz po tym, jak ocaliłem życie Prezesa i jego grupy, dotarło do nich, co tak naprawdę zaszło. I nie, wcale nie chcieli mnie zabrać z powrotem. Początkowo planowali mnie tam zostawić jako niewygodnego świadka. Lecz Stary, tknięty widocznie sentymentem, uparł się, żeby mnie wziąć. I tak chcąc, nie chcąc, donieśli mnie do transportera. Postanowiono też powiedzieć mi, co wydarzyło się wcześniej. Otóż w skład ekipy badawczej, sprawdzającej system Alula, weszły najwyraźniej głównie lenie i nieroby. Tak przynajmniej wnioskuję po tym, co usłyszałem. Okazało się, że w momencie badania dziewięć z dziesięciu planet układu, a więc wszystkie poza Alulą-3 znalazły się po jednej stronie gwiazdy. To rzadkie zjawisko. Ponieważ stanowiło to 90% planet w tym systemie, uznano, że nie warto lecieć na drugą stronę i wpisano brakującą planetę do protokołu jako jałową i skalistą. Rozbicie piątej planety spowodowało natomiast, że oderwał się od niej spory kawał, stanowiący w przybliżeniu 5% masy tego ciała. Grawitacja trójki ściągnęła natomiast ten fragment na siebie. A jak ściągnęła, to ten… łupnął w nią, aż miło! Pociemniały horyzont i pył, który czułem w atmosferze, były właśnie efektami zderzenia z tym kawałkiem. Trafienie miało miejsce po przeciwnej stronie niż ta, gdzie wylądowaliśmy, dlatego widziałem tylko najłagodniejsze szkody. Tam, gdzie upadł fragment, było znacznie gorzej. Do atmosfery dostały się potężne masy pyłów i pary wodnej.

 

Przewidywania były smutne. Zmiany klimatyczne miały być tak rozległe, że w okresie od kilkudziesięciu do kilkuset lat wymrzeć miała większość żywych organizmów. Zdecydowano zatem nie ujawniać w ogóle faktu odnalezienia tam jakiegokolwiek życia i jak najszybciej zmyć się z okolicy.

 

Jednak postanowiłem, że nie zostawię tego tak po prostu. W końcu uratowałem życie szefa i jego świty i coś mi się za to należało. Po powrocie do bazy poszedłem do gabinetu Prezesa i powiedziałem mu, że zachowam milczenie, pod warunkiem, że zostanę przyjęty w poczet akcjonariuszy. I wiesz co? Odbył tylko krótką rozmowę telefoniczną, po której… zgodził się spełnić moje żądania. Miałem tylko nie puszczać pary z ust. Oczywiście zapewniłem go solennie, że nikomu nie powiem. I od dzisiaj jestem pełnoprawnym właścicielem spółki! Dostanę pakiet akcji i będę mógł w proporcjonalnym stopniu decydować o losach firmy oraz uczestniczyć w podziale zysków. Już nigdy więcej nie zaznamy biedy! Zaplanowałem już nawet nasze wesele. Zaprosimy na nie cały zarząd. Będziemy się bawić bez ograniczeń. Przez lata ciężko harowałem w przestrzeni, teraz nadszedł czas na rekompensatę. W taki oto sposób zamiast za górnika planetarnego, wychodzisz za mąż za właściciela największej korporacji świata. No, po prawdzie to jednego z właścicieli. Szkoda tylko tej trójki. Odlatujemy stąd z oficjalnym stanowiskiem, że nie ma tu więcej interesujących ciał niebieskich. Ale są! Wiec z pewnością kiedyś ktoś przyleci znów w te strony. Wprawdzie zamiast Aluli-5 zobaczy pewnie już tylko pas jałowych planetoid, ale pozostałe planety, a zwłaszcza Alula-3 na pewno go zainteresują.

 

Już nie mogę się doczekać spotkania z tobą. Twój Paul.

 

 

 

 

Wrocław, 17-18.10.2013

Koniec

Komentarze

Cztery słabe punkty opowiadania to:   – technologia wydobywcza; rozmienić planetę na drobne, żeby z każdego kawałka osobno coś tam wydłubywać, to marnowanie czasu i energii. Przy takim domyślnym ogólnym poziomie techniki chyba łatwiej "wgryzać się" odkrywkami, drążyć od wewnątrz, a nie uganiać się za fragmentami rozbitego globu. Ale rozumiem, że było Tobie to potrzebne do zakończenia.   – wstępna eksploracja systemu celem zbadania, czy występuje w nim życie; solidny kawał testu poświęcasz na opis, jak to z powodu domniemanych bakterii prezesa zapuszkowali (jak gdyby to on osobiście badał…), a potem okazuje się, że fujary, wysłane na rozpoznanie, nie dostrzegły Trzeciej z jej rozwiniętą ekosferą… Tego nic nie usprawiedliwia w moich oczach, niestety.   – bierność wobec skutków katastrofalnego impaktu; skoro potrafią planety rozbijać, to powinni umieć odrobinę więcej i, skoro tacy "proekologiczni", podjąć działania ratunkowe.   – opis tego wszystkiego, co stanowić ma tajemnicę po wieczny czas, w listach do narzeczonej; też sobie wspólnika znaleźli… Przełknąłbym to, gdyby Paul nie pisał, ale opowiadał, na przykład w noc poślubną, skąd ta zmiana statusu materialnego…   :-)  Domniemaną zagładę domniemanej Piątej Planety opisywano już na dwieście tzydzieści cztery sposoby.  :-)  Ale Twoja wesja nawet, generalnie, podoba mi się.

Dzięki Adam :) Celne uwagi, uwzględnię w następnych opowiadaniach.

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Jeśli to pierwsze opowiadane, nie jest najgorzej, choć sporo pracy jeszcze przed Tobą. Wiele zdań wymaga poprawy i dopracowania. Jest trochę literówek i powtórzeń. Niezbyt podoba mi się pomysł listu pisanego do narzeczonej. Takie suche relacje mogłyby zawierać listy do brata albo kumpla, może pamiętnik pisany w wolnych chwilach. Mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą coraz lepsze.   „Kochanie, tak jak ci obiecałem przed rozstaniem, piszę do ciebie natychmiast po przyjeździe”. –– Kochanie, tak jak Ci obiecałem przed rozstaniem, piszę natychmiast po przyjeździe. W listach zaimki pisze się wielka literą. Uwaga dotyczy błędu powtarzającego się w całym opowiadaniu. Drugi zaimek zbędny, adresatka wie, że list jest pisany do niej.   „…spadek cen wielu towarów, jaki nastąpił…” –– …spadek cen wielu towarów, który nastąpił…   „Podróże międzygwiezdne nie należą do przyjemności, ale jak już kilka zrobisz…” –– Wolałabym: Podróże międzygwiezdne nie należą do przyjemności, ale jak już kilka odbędziesz/ przeżyjesz… Lub: …ale jak już w kilku weźmiesz udział…   „…i chociaż trochę mnie strzykało w kościach…” –– …i chociaż trochę strzykało mi w kościach…   „Wyobrażasz sobie, jak wiele to surowca? Na ile różnych celów można to przeznaczyć!” –– Wolałabym: Wyobrażasz sobie, jak wiele to surowców? Do ilu różnych celów można je przeznaczyć/ wykorzystać!   „…że na planecie mogą znajdować się jakieś skamieniałości bakterii…” –– Nie znam się na tym, dlatego zastanawia mnie, czy bakterie mogą tworzyć skamieniałości.   „…zapewne zwinęliby się zapewne w trymiga…” –– Powtórzenie.   „Wygląda więc na to, żeśmy tu jakieś bakterie uszkodzili. A jak żeśmy uszkodzili…” –– Powtórzenie.   „…a bakterii mi nie szkoda, bo to i głupie i bezrozumne i kto wie, jakie szkody mogłoby narobić, gdyby dostało się do naszej biosfery”. –– …a bakterii mi nie szkoda, bo to i głupie, i bezrozumne, i kto wie, jakich szkód mogłyby narobić, gdyby dostały się do naszej biosfery.   „…tylko sami przedstawiciele płci męskiej. Kompletnie nie interesujący”. –– …tylko sami przedstawiciele płci męskiej. Kompletnie nieinteresujący.   „…a którędy, a jak długo, a skąd uzupełniać zapasy…” –– …a którędy, a jak długo, a skąd brać zapasy… Lub: …a którędy, a jak długo, a gdzie uzupełniać zapasy…   „Połowę tego żelaza, które zbieramy, zakontraktowane jest na wojsko”. –– Połowę żelaza, które zbieramy, zakontraktowano dla wojska. Lub: Połowa żelaza, które zbieramy, jest zakontraktowana na potrzeby wojska.   „Poza tym najpierw wysyłamy innym cywilizacjom sygnały cyfrowe, gdzie chwalimy się…” –– Poza tym najpierw wysyłamy innym cywilizacjom sygnały cyfrowe, w których chwalimy się…   „Tak więc nie dziwię się napięciu, jakie towarzyszy staremu i jego świcie”. –– Tak więc nie dziwię się napięciu, które towarzyszy Staremu i jego świcie. Wcześniej o szefie pisałeś Stary, wielką literą.   „…a Alula-5 jest piątą planetą. Wyjątkiem jest Antares -7.1, który jest pierwszym księżycem…” –– Powtórzenia.    „Znam trochę tę maszyny…” –– Literówka.   „…wobec krajobrazu, który mnie otoczył. Wszędzie dookoła otaczały mnie zielone pola…” –– Powtórzenie.   „…z których wystawały brązowe pnie z również zielonymi koronami. Nigdy czegoś takiego nie widziałem…” –– Nigdy czegoś takiego nie widział, a umiał to nazwać?   „Wprawdzie było mi ciężko, lecz dawało radę”. –– Wolałabym:  Wprawdzie było to trudne, lecz dawałem radę.   „…poszedłem za naszymi, uważając tylko, żeby mnie nie zostać dostrzeżonym”. –– Nader osobliwie zbudowane zdanie Proponuję: …poszedłem za naszymi, uważając tylko, żeby mnie nie dostrzegli. Lub: …poszedłem za naszymi, uważając tylko, żeby nie zostać dostrzeżonym.   „Odzyskałem ja dopiero w pojeździe”. –– Literówka.   „Odbył tylko krótki telefon, po którym…” –– Wolałabym: Odbył tylko krótką rozmowę telefoniczną, po której

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki. Kurczę, czytałem to opowiadanie z 10 razy po napisaniu, a i tak sporo rzeczy mi umknęło. Na przykład zdanie "żeby mnie nie zostać dostrzeżonym" wynikło zapewne z początkowego "żeby mnie nie dostrzegli", które zmieniłem na (w zamierzeniu) "żeby nie zostać dostrzeżonym", z uwagi na częstość uzycia słowa zaimka "mnie" w okolicy. Poprawiłem. Co do tego, czy bakterie mogą tworzyć skamieniałości, to przyznaję się, że nie wiem :) Ale już nie będę zmieniać :)

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Cieszę się, że mogłam pomóc. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mogą. Przynajmniej niektóre w sprzyjających warunkach pozostawiają czytelne ślady swojego istnienia. Patrz historia meteorytu, który miał być odłamkiem, wybitym z powierzchni Marsa. (O szczegóły nie pytaj, nie pamiętam.)

Adam,

"a potem okazuje się, że fujary, wysłane na rozpoznanie, nie dostrzegły Trzeciej z jej rozwiniętą ekosferą… Tego nic nie usprawiedliwia w moich oczach, niestety." być może za długo pracowałem w korporacjach i stąd przyjąłem takie założenie jako możliwe, bez dodatkowego umotywowania. Będe w przyszłości uważał.

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Morf3uszu, nie bierz mi za złe tego typu krytyk. Jeżeli napiszesz w innym opowiadaniu, że na zwiady, na przeszukanie leśnej gęstwiny dowódca wysłał iluś tam wojaków, bez zastrzeżeń uwierzę, że mogli, jak to bywa, nie dostrzec kogoś / czegoś dobrze ukrytego, a w konsekwencji oddział poniósł klęskę. Tu jednak piszesz o wysoko rozwiniętej cywilizacji – automaty mają chyba nie tylko górnicze? – więc jest cholerycznie mało prawdopodobne, by ekspedycja rozpoznawcza posługiwała się co najwyżej lornetką. Skanery, badania widm, co tam jeszcze, a wszystko co najmniej w 99% zautomatyzowane… Chwytasz różnicę? Skoro my dzisiaj potrafimy wyłapać linie widmowe atmosfer planet odległych o setki lat świetlnych, to nie mieści się w głowie, by eksploratorzy nie dostrzegli, czym różni się Trzecia od reszty. Totalna awaria nie tłumaczy tego, bo nie da się takiej ukryć. Sabotaż – tak. Alternatywnie – totalne olewactwo lub głupota zwiadowców… A kto wysłał na zwiady takich cymbałów (albo dywersantów), sam nie może być uznany za mądrego i przezornego.   Niespójność wewnętrzna, trochę mądrzej rzecz nazywając.

Spoko AdamKB, rozumiem Twój punkt widzenia i nie mówię, że nie masz racji. Pewnie gdybym był na Twoim miejscu i czytał cudze opowiadanie, miałbym podobne zastrzeżenia. Chodziło mi o to jedynie, że czasem w pozornie szanujących się i solidnych firmach potrafią zdarzać się sytuacje totalnej niekompetencji. Szczególnie, kiedy robi się coś po raz pierwszy. Biorąc udział w projektach dla bardzo dużych firm, byłem świadkiem czasem takiej improwizacji, w którą nie uwierzyłbym, gdybym nie zobaczył. To, co napisałeś, to oczywiście w 100% racja. Rozumiem, że wg Ciebie musiałbym przerobić kawałek tekstu, żeby jakoś umotywować ten element opowiadania (totalny nowicjusz przy aparaturze, pośpiech, awaria, lub wszystko razem).

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Adam i tak dzięki, że chciało Ci się to przeczytać do końca :D To moje pierwsze opowiadanie i nie miałem pojęcia, jaki będzie odbiór

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Jak na debiut, to całkiem przyzwoicie. Pomysł na opowiadanie ciekawy, językowo też nieźle. Piszesz o dziesięciu planetach, a ostatnio Pluton przestał do nich należeć. Fragment piątki spada na Ziemię podejrzanie szybko – niecały miesiąc i już. Ale, przyznaję, nie wiem, jak długo trwa doba na piątce albo na pokładzie górników. A bakterie mogą zostawiać skamieniałości. Jeśli stromatolity jeszcze nie stanowią odpowiedniego przykładu, to mają do niego bardzo blisko.

Babska logika rządzi!

Podziękował, Finkla. Co do Plutona, to przecież my – ludzie wyłączyliśmy go z układu. Tamci mogli go sklasyfikować jako planetę, a więc tak, jak my do niedawna ;) Wydaje mi się, że to założenie jakoś się broni. Co do czasu – masz rację. Dopiero w trakcie pisania zauważyłem problem i nie bardzo wiedziałem, co z tym fantem zrobić. Wartościowe uwagi.

Nie odkładaj nig­dy do jut­ra te­go, co możesz wy­pić dzisiaj (JT)

Nie masz za co dziękować, Morf3uszu. Czytało się całkiem, całkiem. Powtórzę za Finklą: nie widzę powodów, byś miał wstydzić się debiutu.   Natomiast gdy o moje uwagi krytyczne chodzi – zapewniam, że wypisywanie takich nie jest podyktowane chęciami dopieczenia autorom. Śmiało możesz przyjąć, że pisane są z myślą: coś tu się posypało, napiszę, co i dlaczego, może w ten sposób pomogę autorowi unikać takich potknięć w przyszłości.

Dobrze się czytało :) Aczkolwiek też zamieniłabym listy na coś innego.

Przynoszę radość :)

Cieszy mnie, że przemyślałeś sobie swój pomysł i dołożyłeś starań, by wizja twojego świata była spójna. To wszystko brzmi sensownie. Ale jest bezbrzeżnie nudne. Wbrew pozorom trudno jest napisać utwór epistolarny w sposób ciekawy. Tobie się nie udało. Piszesz poprawnie, ale to nie wystarczy, by zainteresować czytelnika. Osobiście wolę, gdy światotwórstwo wplecione jest w fabułę, nie odwrotnie.

Nowa Fantastyka