- Opowiadanie: Aurieagle - Kamień Ariûma

Kamień Ariûma

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kamień Ariûma

 

Prolog

 

Ariûm– imię oznaczające ciemność, mrok. Należało do władcy upadłego.I słusznie się bali jego imienia nawet jego najbardziej zaufani poddani, gdyż znali go. Czuli strach i nie mniej respekt z powodu nie tyle jego czarnego charakteru, co sprytu, siły i dosłownej władzy nad ciemnością. Potrafił on to, czego inni się bali, przed czym uciekali. Jego odzienie nie było wykonane z materiału, lecz ze mgły. Sam Ariûm choć wyglądem przypominał płonącego czarnym ogniem człowieka, nie miał do końca znanej formy. Spowity swoją własną mocą, zawsze miał dostęp do niej.

 

Camendor była jedną z najbardziej pożądanych krain przez Ariûma. Obok krainy Camendor leży Alfallem i Hartûm, które razem tworzą teraz Królestwo Edenlen.

 

Królestwa leżały na zachód od Krainy Władcy Ciemności, która nie należy do żadnego ze znanych Królestw.

 

Tamte wydarzenia miały miejsce w przeciągu zaledwie kilku dni. Przez owe dni było bardzo zimno, wciąż padał śnieg a zimny wiatr mroził powietrze.

 

Nikt by się nie spodziewal, że wkrótce nadaży się okazja by mrok zapanował nad światłością. A obok takiej szansy pan ciemności nie może przejść obojętnie…

 

Ariûm siedział na swoim wielkim, potężnym krześle i obserwował spadające płatki śniegu. Ich trajektorie ruchu przypominały mu różne drogi przeznaczenia oraz to jak niegdys walczył z Camendor. Był zirytowany tą sytuacją toteż odsyłał jednego ze swoich poddanych, kiedy to on pukał, co jakiś czas do jego drzwi.

 

Poddany twierdził, że ma wiadomość. Władca nie dając dokończyć zdania nieszczęśnikowi wciąż krzyczał.

 

-Wynocha! Precz!

 

-Ale…Panie. Przed chwilą…

 

-Precz głupcze!

 

-Wedle życzenia– Odpowiedział cicho. Wycofał się i zamnkął masywne drzwi z żelaza. Na jego twarzy pojawiło się rozczarowanie, bowiem był jednym z najbardziej cenionych informatorów przez Ariûma

 

-Dość tego, więcej tam nie wejdę. Niech Aren usiłuje go powiadomić – Szeptał.

 

Schodził po schodach tak klnąc, gdy nagle przed jego oczyma stanął Aren.

Był to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z posiwiałymi lekko włosami i zielonymi jak młoda trawa oczami.

 

-Dobrze, że Cię nie musze szukać. Powiadom Ariûma o naszym przybłędzie – Powiedział zniechęcony.

 

-Przecież od niego wracasz – Rzekł Aren ze zdziwieniem.

 

-On mnie nie chce słuchać, trzęsie się, zapewne wspomina. Nie chce być pod jego ręką, gdy jego złość sięgnie szczytu.

 

-Ha! Wielki Epeor się boi! – Wyśmiał.

 

-Nie przeginaj Aren, bo pożałujesz! Gnaj do komnaty. Ja się zajmę naszym gościem.

 

Aren nic nie dodając spuścił głowę i wchodząc na górę również zaczął przeklinać. Zapukał do drzwi komnaty, wtedy dało się słyszeć wtórne krzyki.

 

-Czego?!

 

-Panie…– Westchnął i odważył się otworzyć drzwi, wtedy zobaczył siedzącego przed oknem wielkiego władcę, cień sprawił, że Arena przeszedł dreszcz. Zdawało się, że zrozumiał lekki strach Epeora przed Ariûmem.

 

-Precz mówiłem!- Wykrzyczał Ariûm.

 

-Panie, mamy przybłędę…– Kontynuował dzielnie.

 

-Zabijcie go!

 

-Zrobilibyśmy to, ale ten twierdzi, że ma informację, którą nawet Pan nie pogardzi.

 

-Niech Ci powie skoro coś wie– Mruknął Ariûm. Po krótkim namyśle dodał.

 

-Szaleniec.

 

-Panie, wspominał on o jakimś kamieniu…

 

-Gdzie go trzymacie?! -Przerwał mu nagle wstając gwałtownie. Aren otworzył szeroko oczy i rozchylił smielej drzwi.

 

W Vall, Panie – Odpowiedział z entuzjazmem, czuł się nieco dumny.

 

Zeszli do ciemnego pomieszczenia, lecz dużego, w którym to kiedyś stało wielkie krzesło Pana Ciemnosci. Na ścianach Vall ledwo dało się zauważyć jakieś obdrapane malowidła i słowa w nieznanym języku. Pod dwiema kolumnami stali strażnicy, na środku sali leżał lekko zakrwawiony na twarzy starszy człowiek. A obok niego stał również siwawy co Aren– Epeor. Ubrany był w żelazną zbroję i był dużo niższy od Arena, oczy zaś miał mniej przyjazne z wyglądu albowiem były tak ciemnobrązowe, że aż przerażały nienaturalnością jak na ludzi.

 

-Strażnicy wyjść. – Rozkazał władca.

 

Wszyscy wyszli z sali. Zostali tylko we czterech.

 

-Co wiesz? Jaką masz informację? – Zapytał Epeor

 

– Ariûm – wyszeptał spoglądając na wielką postać przed sobą – Ariûm, wielki władca źródła cienia.

 

-Czy mam Cię zabić starcze? A może zaczniesz opowiadać co wiesz? –Odezwał się stanowczo władca

 

-Nie! Wtedy nie będziesz wiedział nic o kamieniu! Nie zdobędziesz go! Jestem Ci potrzebny… Ariûm.

 

-Szalony! – Krzyknął porywczy Aren.

 

-Dajmy mu dokończyć, później zabijemy – Odrzekł Epeor.

 

-Nic nie powiem! Jeśli Pan nie da słowa, że mnie oszczędzi. Dobrze wiem, że jeśli da to będzie musiał go dotrzymać, zawsze tak robisz Ariûmie, zawsze.

 

-Gdzie wyście go znaleźli? –Spytał z kpiną.

 

-Kilku strażników było na zwiadach w obrębie lasu, zauważyli go leżącego przy rzece, od razu wspomniał o informacji dla Ciebie Panie -Wytłumaczył Epeor.

 

-Mów! To nie zabije!

 

-Jest pewien stary kamień o wielkiej mocy, otwiera światy i daje władze, ale nikt nie wie gdzie jest– Zaczął przybłęda.

 

-To kpina?! – Wykrzyczał ze zdenerwowania Epeor.

 

-Nie! Panie uwierz, byłem w Królestwie Edenlen. Pewien Florin rozmawiał z drugim o księdze, legendzie, kamieniu– Zwrócił się z nadzieją do władcy.

 

-Co jeszcze wiesz? – Spytał Ariûm wyraźnie zaciekawiony dalszym ciągiem. W tym momencie Aren spostrzegł oczy swojego pana, których nigdy wcześniej nikt nie widział. Jego oczy były dla niego piękne, lecz nie miał teraz sposobności by się dłużej zastanawiać nad tym co widział. Wrócił myślami do Vall.

 

-Nikt go nie widział, nikt nie wie gdzie go szukać, ale Ty Panie go znajdziesz…na pewno. –Kontynuował przybłęda.

 

-Widział Cię ktoś?

 

-Tak. Gonili mnie, ale uciekłem – Skończył by mógł wreszcie złapać oddech.

 

-Zaprowadźcie go do chaty kucharza, niech mu da coś do jedzenia, przyda nam się jeszcze. Zwołajcie wszystkich, którzy średnio walczą, Florini nie są zbyt waleczni. Niech każdy będzie gotowy na jutro rano. Wyruszymy o świcie.

 

Ariûm był bardzo stanowczy i to właśnie uświadomiło wszystkich, że uznał słowa przybłędy za dość wiarygodne by podjąć odpowiednie działania. Nikt nie znał od razu jego planów,nikt nie wiedział o jaki kamień chodzi ale Epeor i Aren wiedzieli, że niedługo poznają cześć historii.

 

-A masz jakieś imię? – Zapytał

 

-Gold, Panie. Gold.

 

Ariûm poszedł do swej komnaty, można było powiedzieć, że z blaskiem w oczach. Już po drodze na schodach knuł intrygę szepcząc coś pod nosem.

 

Epeor i Aren zostawili Golda u kucharza, pełniąc warte przy murach zamku sprzeczali się, co do wiarygodności słów Golda i mniemanej naiwności swego Pana.

 

 

 

Ariûm nie zmrużył oka snując plany, robił to z dokładnością opracowując najlepszą strategię gdyż wiedział dobrze o co się zapowiada wojna. Spoglądając przez okno widział stu średnio walczących wojowników wedle własnego życzenia. Stwierdził, że odbierze tą księgę Florinom, chciał wiedzieć więcej niż mu powiedział Gold i niż wiedział sam o tajemniczym kamieniu.

 

W zamczysku od ścian biła chłodna para zabarwiona czasem na czarno. Każdy kamień tego zamczyska był oplątany mocą, cieniem takim, którym był oplątany sam Ariûm. Wszędzie była część jego mocy.

 

Wojownicy i na ich czele ciemny władca wyruszyli zgodnie z zamierzeniem o świcie. Dotarli na dzień drugi do Królestwa Edenlen a dokładniej do Hartûm – krainy Florinów.

 

Tam Florini skrywali Księgę Starych Słów, w której była legenda o kamieniu.

 

Zgodnie z zeznaniami Golda, Florini zorientowali się, że tamtego feralnego dnia ktoś ich podsłuchał, kiedy rozmawiali o kamieniu. Gdy skończyli krzaki poruszyły się i ktoś wyskoczył z nich szybko uciekając w stronę lasu. Dwaj podsłuchiwani Florini wdali się w pogoń za szpiegiem, lecz zgubili go. Ku ich zdziwieniu starzec szybko uciekał i wiedział gdzie się udać by skutecznie uniemożliwić pościg. Co znaczyło, że znał tamtejsze lasy.

 

Florini podwoili straże i swoją czujność. Wysyłając również zwiadowców za szpiegiem. Zwiadowcy dotarli po śladach do zamku, i gdy tylko zobaczyli go, wrócili się, czym prędzej ostrzec całe Hartûm.

 

Całe sto wojowników stanęło wraz z Ariumem przed bramą do domów Florinów. Była to wielka złota brama, jaskrawa tak, że oślepiała niejednego ze stojących przed nią żelaznych wojowników. Bramę tą nazywano Zolle – czyli słońce.

 

Padał śnieg a płatki śniegu były wtedy wyjątkowo duże. Wiatr zawiał od czasu do czasu, ale z siła taka, że wojownicy Ariûma i szereg Florinów stojących pod bramą z łukami, lekko się chwiali. Za wysoką bramą widać było ogromne drzewa, ich korzenie lekko wystawały ponad ziemię. Pień drzewa nie był jeden, tylko kilka poplątanych ze sobą, na samej górze łączonych i tworzących wielką, zieloną koronę drzewa. Widać było na niej domy z zieleniny i patyków. Florini żyli w zieleni i korzystali tylko z niej zgodnie z naturą. Brama była częścią wielkiego ogrodzenia, które rozciągało się po horyzont na prawo i lewo. U stóp bramy w szeregu Florini, kilkadziesiąt kroków przed nimi stu wojowników, a za wojownikami las niczyj, z którego wyszli.

 

Starcie wydawało się nie uniknione i tak też było. Zostało wpisane w historię Królestw Zjednoczonych jako Bitwa pod Zolle.

 

Przebieg był nader dziwny. Pośród walczących ze sobą postaci, Ariûm wypuścił rąbek żywego cienia, aby oplątać nim Florinów, lecz oni ku jego zdziwieniu mieli w rękach przedmioty, które rozpraszały cień, a dokładnie to były lustra, które pochłaniały złą energię czarnoksiężnika.

 

Ariûm uświadomił sobie, że im więcej jej uwalnia tym więcej traci i nie zdobędzie księgi tym sposobem.

 

Musiał zmanipulować ich świadomość.

 

-Nie zdobędziesz Hartûm! – wykrzyczał nagle jeden z obrońców Zolle. Dostrzegł On w walczącym tłumie wroga. Był pewien, że oko go nie zawodzi. Bez wahania wypuścił wyjątkową strzałę, która pod rozkaz cięciwy pomknęła niepostrzeżenie szybko i trafiła cel.

 

Wszyscy nagle znieruchomieli. Zdawało się, że Ariûm został trafiony, ale ulotnił się i nie było po nim śladu. Zawiał siły wiatr, ale nikt nie drgnął tym razem. Śnieg przestał padać. I nagle zaczęło wychodzić słońce, które przekonało władców zieleni i władców mroku o końcu tej bitwy i porażce Ariûma. Wojownicy cienia szybko się wycofali w las. A Ci, którzy polegli szybko ulotnili się jak para.

 

-To był Ariûm? – Rzekł Florin, który zdawało się go trafił – Czy to możliwe?

 

-Tak Celthonie, tak – Odrzekł mu z ulgą Emir, jego Ojciec.

 

Zdawało się, że to już był koniec. Florini wrócili w większości. Ci, których zwiadowcy stracili podczas bitwy, wchłonęli się w brązową ziemie porośnięta zielona trawą. W swój żywioł Ziemi, by najsilniejsi kiedyś się odrodzili.

 

Nie wszyscy byli, co do końca Ariûma przekonani na tyle, żeby zaprzestać czuwać. Księga została przeniesiona do sąsiedniej krainy Camendor gdzie teraz ma należytą ochronę i gdzie rządzi Rada Starszych. Ci, którzy nie wierzyli, wysyłali, co jakiś czas zwiadowców z całego Królestwa Edenlen w rejony Alanoth– krainy zła. Lecz słuch zaginął o Ariûmie. Z czasem zaprzestano ich wysyłać, ponieważ po zamczysku zostały tylko ruiny, gdy jego mieszkańcy się ulotnili nie wiadomo gdzie. Słuch o Panu Ciemności i jego poddanych zaginął niemal całkiem i stawał się niekiedy legendą i nie mniej często opowieścią dla dzieci, tak, aby je przestraszyć skutecznie przed ciemnością. Ale im więcej czasu mijało tym mniej się słyszało o Ariumie i bardziej się przekonywano do naturalnego zjawiska, jakim jest Noc.

 

Za czasów Ariûma, najpiękniejszą i jedyną ziemią była ziemia Florinów. Teraz dołączyły Królestwa Zjednoczone, czyli każdy ląd na całej Ziemi i każda woda. Świat Zjednoczonych Królestw cały stał się piękny. Przez wiele lat wszystko zmieniło się nie do poznania. Nic nie przypominało tamtych czasów. One minęły. Ziemia się odrodziła i co najważniejsze stała się silniejsza. Coraz więcej stworzeń i ludzi z wiekiem nauczyło się władać nocą, dniem i żywiołami.

 

Z Księgi Historii zostało parę starych, zaniedbanych kartek, które nie zawierały nic szczególnie ważnego. Te, które zawierały historię bitwy pod Zolle, te na pozór najważniejsze zostały oddzielone od Księgi i poniewierały się osobno gdzieś w Hartûm, gdzieś w starym archiwum, na dnie sterty tysiąca innych ksiąg. Nikt się nie interesował nimi, a wkrótce miały odegrać ważną rolę dla mieszkańców, lecz nikt nie wiedział, jaki sekret się w nich kryje. Zaniechano również poszukiwań kamienia. Nikt nie wiedział jak się zabrać do wiadomości o kamieniu otwierającym inne światy. Florini przepatrzyli tylko Księgę Starych Słów,lecz nie była kompletna i tam nie znaleźli informacji o położeniu kamienia. Niektórzy nawet nie wierzyli. Rzadko znajdują się podróżnicy, śmiałkowie wyruszający na własną rękę w wielką podróż w poszukiwaniu czegokolwiek związanego z kamieniem. Wszyscy ostatecznie zaczęli raźniej patrzeć na przyszłość Zjednoczonych Królestw. Lecz do czasu.

Koniec

Komentarze

"nadaży się okazja" – błąd ortograficzny. Przecinki przed "co" niepotrzebne. Zapis dialogów niepoprawny. Nie zawsze panujesz nad językiem:( Kuleje szyk zdania i kolokacje. Tragicznie nie jest, czytałem opowiadania znacznie, znacznie gorzej napisane. Niestety, do końca Twojego nie dotarłem, więc o pomyśle na fabułę nic powiedzieć nie mogę. Ćwicz. Może na tekstach osadzonych w mniej sztampowej scenerii? Bo prawdę mówiąc, to ona właśnie mnie zniechęciła do dalszego czytania… Pozdrawiam:)

Domyślam się, że Autorka chciała opowiedzieć nam ciekawa historię, ale chyba się nie udało. Opowieść nie jest fajna, tekst najeżony wszelakimi błędami, zdania konstruowane w sposób szalenie nieporadny. Jeśli ciąg dalszy prezentuje się tak jak prolog, proponuję wstrzymać się z prezentacją reszty tekstu. Sugeruję też, by Autorka poświęciła więcej czasu na lekturę i doskonalenie umiejętności.

 

„Ariûm- imię oznaczające ciemność, mrok”. –– Brak spacji przed dywizem.

Uwaga odnosi się do wszystkich przypadków tego błędu, w całym opowiadaniu.

 

„Należało do władcy upadłego.I słusznie…” –– Brak spacji po kropce.

 

„I słusznie się bali jego imienia nawet jego najbardziej zaufani poddani, gdyż znali go”. –– Nadmiar zaimków.

 

„Camendor była jedną z najbardziej pożądanych krain przez Ariûma. Obok krainy Camendor leży Alfallem i Hartûm, które razem tworzą teraz Królestwo Edenlen. Królestwa leżały na zachód od Krainy Władcy Ciemności, która nie należy do żadnego ze znanych Królestw”. –– Za wiele krain, za wiele królestw.

 

„Nikt by się nie spodziewal, że wkrótce nadaży się okazja…” –– Nikt by się nie spodziewał, że wkrótce nadarzy się okazja

 

„…oraz to jak niegdys walczył z Camendor”. –– Literówka.

 

„Był zirytowany tą sytuacją toteż odsyłał jednego ze swoich poddanych, kiedy to on pukał, co jakiś czas do jego drzwi”. –– Nic nie rozumiem! Skąd się wziął poddany? Kto pukał? Co jaki czas były jego drzwi? ;-)


„-Wynocha! Precz!” –– Brak spacji po dywizie.

Uwaga odnosi się do wszystkich przypadków tego błędu, w całym opowiadaniu.


„Wycofał się i zamnkął masywne drzwi z żelaza”. –– Literówka.

 

„Dobrze, że Cię nie musze szukać”. –– Pewnie, że dobrze. Mucha mogłaby go nie znaleźć. ;-)

Wielką literą piszemy zaimki wtedy, gdy zwracamy się do kogoś listownie. Uwaga odnosi się do wszystkich przypadków tego błędu, w całym opowiadaniu.

Zdanie winno brzmieć: Dobrze, że nie muszę cię szukać.

 

„Nie chce być pod jego ręką, gdy jego złość sięgnie szczytu”. –– Literówka, powtórzenie.

 

„Zapukał do drzwi komnaty, wtedy dało się słyszeć wtórne krzyki”. –– Co to są wtórne krzyki?

 

„Aren otworzył szeroko oczy i rozchylił smielej drzwi”. –– Literówka.

 

„A obok niego stał również siwawy co Aren- Epeor.” –– Czy siwawy co Aren, to jakiś specyficzny rodzaj siwizny? ;-)

„…otwiera światy i daje władze…” –– Literówka.

 

„Skończył by mógł wreszcie złapać oddech”. –– Skończył, by móc wreszcie złapać oddech.

 

„Ariûm poszedł do swej komnaty, można było powiedzieć, że z blaskiem w oczach”. –– Dlaczego można powiedzieć, że komnata była z blaskiem w oczach? ;-)

 

„Ariûm nie zmrużył oka snując plany, robił to z dokładnością opracowując najlepszą strategię…” –– Rozumiem, że gdy snuje się plany, nie mrużąc oka, to powinno się go nie mrużyć dokładnie. ;-)

 

„Spoglądając przez okno widział stu średnio walczących wojowników wedle własnego życzenia”. –– Nie dosyć, że walczyli zaledwie średnio, to jeszcze każdy wedle własnego życzenia, jak mu się zachciało. ;-)

 

„Stwierdził, że odbierze tą księgę…” –– Stwierdził, że odbierze księgę

 

„W zamczysku od ścian biła chłodna para zabarwiona czasem na czarno”. –– Czy czas zawierał jakiś pigment i dlatego barwił parę? ;-)

  Całe sto wojowników stanęło wraz z Ariumem…” –– Wszystkich stu wojowników stanęło wraz z Ariumem

 

„Padał śnieg a płatki śniegu były wtedy wyjątkowo duże”. –– Powtórzenie.

 

„Wiatr zawiał od czasu do czasu, ale z siła taka, że wojownicy…” –– Polska język trudna do nauka bardzo. ;-)

 

„Za wysoką bramą widać było ogromne drzewa, ich korzenie lekko wystawały ponad ziemię”. –– Skoro drzewa rosły za bramą, to w jaki sposób można było zobaczyć ich lekko wystające korzenie? ;-)

 

„Starcie wydawało się nie uniknione…” –– Starcie wydawało się nieuniknione

 

„Bez wahania wypuścił wyjątkową strzałę, która pod rozkaz cięciwy pomknęła niepostrzeżenie szybko i trafiła cel”. –– Prawdę mówiąc, pierwszy raz czytam o strzale, która mknie pod rozkaz cięciwy, w dodatku niepostrzeżenie szybko. I jeszcze cel trafia! ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Spodziewałam się takiej opinii. Właściwie to chciałam takie coś przeczytać. Dla mnie to motywacja by dalej trenować . Bo z pisaniem chyba jest jak z mięsniami, trzeba ćwiczyć. Moim zdaniem to w jaki sposób piszemy odzwierciedla nasz stan emocjonalny, a nawet i psychiczny. U mnie jest jak widać. Haos.  Fabuła jest bardziej skomplikowana bo rzecz dzieje sie w dwoch swiatach, kiedy jednostka cialem pozostaje w naszym świecie a resztą siebie przenosi sie właśnie do tego opisanego w prologu. No ale chyba rzeczywiście nie ma sensu dalej publikować. Co do strzały… To fantastyka, wszystko jest możliwe na tyle na ile wyobraźnia pozwala.  Nie ocenia się fabuły całości tekstu znając prolog. Opowiadanie może być ciekawe i zaskakiwać. Błędy każdy może popełniąc i je poprawiać. Trzeba mieć jednak pomysł od początku do końca, żeby go realizować. 

A błędy ortrograficzne strzelam bo za szybko piszę i za nerwowo. Chaos* oczywiście. Każdy o tym wie. 

Nie oceniłam całości fabuły, bo jej nie znam. Oceniłam tylko to co zaprezentowałaś. Zdarzają się prologi, po przeczytaniu których natychmiast chce się poznać ciąg dalszy. Poznawszy wstęp do Twojej opowieści, nie doznałam takiego uczucia. Przykro mi. ;-(

 

Jeśli masz pewność, że Twoja opowieść jest ciekawa i zasługuje na uwagę, popracuj nad nią. Wyeliminuj błędy, wygładź zdania, popraw interpunkcję. Odłóż tekst na jakiś czas, potem znów przeczytaj i popraw niedoskonałości, które jeszcze dostrzeżesz. Poproś kilku znajomych o przeczytanie opowiadania, ich opinie też Tobie pomogą.

 

Napisałaś: „Co do strzały... To fantastyka, wszystko jest możliwe na tyle na ile wyobraźnia pozwala”. –– Otóż nie, fantastyka, nawet ta najbardziej fantastyczna, musi mieć ręce i nogi. Niech Twoja wyobraźnia szaleje, ale niech Twoje zdania będą logiczne i poprawnie zbudowane. Niech opisane zdarzenia będą przynajmniej prawdopodobne.

Żadna fantastyka nie usprawiedliwia strzały mknącej pod rozkaz cięciwy. To strzelec naciąga cięciwę, strzelec wypuszcza strzałę, od strzelca zależy jak silnie naciągnie cięciwę i dokąd skieruję strzałę.

 

Życzę Ci, byś uporała się ze swoim chaosem, uporządkowała co trzeba. Potem, kiedy będziesz miała pewność, że jesteś gotowa, pokaż wszystkim jak należy realizować dobry pomysł. Od początku do końca. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Szczególnie, jak dla mnie, razi zapis o średnio walczących wojownikach. O co chodzi? Średnio? A w jakiej skali? Pomysł na opowiadanie jest, może i fajny, ale wykonanie słabe.

Nowa Fantastyka