- Opowiadanie: damego - Las

Las

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Las

 

Drawczyński zatrzymał dyliżans i wpatrzył się w rozwidlenie dróg. Kolejny raz nie był pewien, w którą stronę skręcić. Uświadomił sobie, że się zgubili i możliwość utraty posady woźnicy zaczęła go przerażać.

 

– Jeszcze ze dwie godziny drogi – zapewnił. – Niedługo wyjedziemy z tego lasu.

 

– Pamiętaj Janie, nie możemy spóźnić się na przyjęcie u Bryckich – hrabia westchnął i schował głowę do dyliżansu. – Nie chcesz chyba, by ucierpiał mój honor…

 

– Nie chcę, panie – woźnica schował mapę i chwycił za lejce. Konie zarżały, steinkellerka ruszyła na prawo, a siedzący w niej Opalicki kontynuował czytanie lektury.

 

Po dłuższym czasie, Drawczyński usłyszał stukanie w dach powozu. Zatrzymał dyliżans i zlazł z kozła.

 

– Tak, panie? – zajrzał do kajuty.

 

– Jedziemy już zbyt długo – hrabia wycierał spocone czoło chusteczką. – Jeśli nie dojedziemy do Bolesławca w ciągu godziny, stracisz tę posadę.

 

– Panie – Drawczyński poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła. – Ten las jest jakiś przeklęty…

 

– To nie wina lasu, tylko braku twego doświadczenia – stwierdził Opalicki. – Daję ci jeszcze jedną szansę. Wyjedźmy stąd jak najszybciej, a pozwolę, byś dalej mnie woził.

 

Drawczyński wiedział, że jeśli kolejny raz straci pracę, ojciec wyśle go na wieś do wuja Alberta, gdzie będzie musiał pracować jako ogrodnik. Praca, jak praca, aczkolwiek Jan nie chciał opuszczać rodzinnego miasteczka, ze względu na Klarę, którą darzył uczuciem. Poza tym, już od dziecka był uprzedzony do wuja, który nie wyrażał się wobec Jana zbyt uprzejmie i niekiedy bił go stalową laską. Mimo wszystko ojciec Drawczyńskiego pragnął, jak gdyby chcąc naprawić błędy w wychowaniu, by syn w końcu otrzymał pracę, w której pozna co to rygor i dyscyplina.

 

Woźnica zasiadł ponownie na koźle i znów chwycił za lejce. Podniósł je do góry chcąc uderzyć konie, lecz po chwili opuścił powoli cugle. W oddali poruszała się niezgrabnie jakaś postać.

 

– Panie, tam jest jakiś człowiek! – zaalarmował Drawczyński.

 

Hrabia wychylił głowę przez okno i zmrużył powieki.

 

– Doprawdy, masz rację – odparł. – Czy to w jakiś sposób przeszkadza naszej podróży? Ot, zwykły człek, wędrowiec…

 

– Może wskaże nam odpowiednią drogę – Jan sprowokował konie do biegu. Po chwili dyliżans zbliżył się do nieznanego podróżnika. Miał on na sobie rozerwaną koszulę, a na nogach rajtuzy. Jego obuwie stanowiły czarne oficerki. Twarz nieznajomego była potwornie obita, a jego oczy zdradzały szaleństwo. Przy pasie mężczyzna miał przypiętą szablę w czerwonej pochwie.

 

– Pochwalon! – przywitał się Drawczyński. – Możecie nam wskazać drogę? Którędy do Bolesławca?

 

Podróżnik przez jakiś czas wpatrywał się to w konie, to w woźnicę. W końcu zamrugał kilka razy i złapał się za głowę.

 

– Nie wiem! – krzyknął i usiadł na ziemi. – Nie wiem, którędy do Bolesławca…

 

– Wędrowcze – hrabia znów wychylił głowę przez okno dyliżansu. – Chyba potrzebny panu medyk…

 

– Który serce uleczy… – mężczyzna ukrył twarz w dłoniach, a po chwili spojrzał przez palce na Opalickiego. – Pan jest aktorem?

 

– Gdzieżbym śmiał! – oburzył się hrabia. – To podłe łajdaki! Czy wyglądam panu na łajdaka?

 

– Ubiera się pan, jak aktor – odparł nieznajomy. – Stąd me przypuszczenia. Czy mogą mi panowie powiedzieć, gdzie się znajduję?

 

– Jesteśmy w lesie nieopodal Praszki – odezwał się Drawczyński.

 

– Mój oddział musi być więc niedaleko… – stwierdził nieznajomy.

 

– Spójrz Janie! – odparł Opalicki. – Chyba mamy tu powstańca! Czy można poznać twą godność, młodzieńcze?

 

– Nazywam się Konrad Wójcicki – mężczyzna usiadł po turecku. – Brałem udział w bitwie… zostałem uderzony czymś w głowę i omal nie spadłem z siodła. Straciłem przytomność, a mój koń w popłochu zawiózł mnie do lasu. Kiedy się obudziłem, leżałem pośród liści, a konia nigdzie nie było. Mam nadzieję, że przeleżałem tu tylko kilka godzin…

 

– Widzę, że mimo obrażeń, zachowuje pan trzeźwość umysłu – stwierdził Opalicki.

 

– Jednak przez kilka pierwszych godzin po przebudzeniu, błąkałem się bez celu po tym lesie – wyznał Wójcicki. – Czy panowie wiedzą, jak wydostać się z tego boru?

 

– Chcieliśmy zapytać pana o to samo – odpowiedział hrabia. – Ten oto człowiek nie zna się na swoim fachu…

 

Drawczyński spuścił wzrok.

 

– Lecz, choć nie zna drogi, umie prowadzić zaprzęg – dokończył Opalicki, po czym otworzył drzwiczki dyliżansu. – Proszę wejść do środka. Kierujemy się do Bolesławca, tam być może ktoś użyczy panu konia. Janie, prowadź zaprzęg i spróbuj w końcu wyjechać z tego przeklętego lasu.

 

Wójcicki podniósł się z ziemi, otrzepał ze ściółki i wszedł do dyliżansu. Powóz ruszył.

 

– Gdzie dokładnie toczona była bitwa? – zapytał Opalicki.

 

– Nie wie pan? – zdziwił się żołnierz.

 

– Cóż, choć popieram działania powstańcze, nie biorę w nich udziału i nie wiem, gdzie rozgrywają się potyczki – wyjaśnił Opalicki. – Może, gdybym był młodszy o dwadzieścia lat…

 

– Starsi od pana brali udział w walce… – odparł Wójcicki. – Potyczka w której brałem udział stoczona została pod miasteczkiem Praszka. Skąd jedziecie?

 

– Z Kluczborka – odpowiedział hrabia.

 

– Cóż, mogliście o tym nie wiedzieć – żołnierz wzruszył ramionami. – Martwię się o los moich kompanów. Było nas dziewięćdziesięciu pięciu, a wojska wroga były znacznie liczniejsze. Sądziliśmy, że poradzimy sobie z kozakami ze Strojca. Była ich garstka, ale okazali się być tylko przynętą. Nasi ludzie zostali otoczeni…

 

Wójcicki wbił wzrok w obraz za oknem i zacisnął dłoń na szabli. Zamyślił się głęboko, choć po chwili jego zadumę przerwał Opalicki.

 

– Kto był waszym dowódcą? – zapytał, choć Wójcicki miał wrażenie, że tylko po to, by podtrzymać rozmowę.

 

– Józef Oxiński… – odparł. Nagle jego uwagę przykuła książka leżąca obok hrabiego. – Mógłbym zobaczyć?

 

– Proszę uprzejmie – Opalicki wręczył mu oprawioną w skórę książkę. – Zastanawia mnie, czy jest pan żołnierzem z wyboru, czy z przymusu?

 

– Oczywiście, że z wyboru – odparł Wójcicki, otwierając stronę tytułową książki. – Urodziłem się po to, by walczyć z zaborcą, nie widzę siebie w innej roli… ,,Historia’’ Krasickiego. Proszę pana, piękna rzecz!

 

– Widzę, że zna się pan na dobrej lekturze – stwierdził hrabia.

 

– Pięć lat temu przebywałem rok w Paryżu, u pewnego poety, który miał pokaźną bibliotekę – wyjaśnił żołnierz. – Znałem dzieła Krasickiego od dawna, ale dopiero w Paryżu miałem okazję przeczytać jego ,,Historię’’ oraz ,,Pana Podstolego’’… Krasicki był wielkim pisarzem, sam Mickiewicz czerpał z jego twórczości.

 

– Przepraszam, ale Krasicki jest wielkim pisarzem – poprawił żołnierza Opalicki.

 

– Przepraszam, ale użyłem właściwego słowa – odparł Wójcicki. – ,,Był’’, mości hrabio.

 

– Jak można tak rzecz o wciąż żyjącym człowieku! – oburzył się hrabia. – To niedorzeczne! Arcybiskup z pewnością nie wybiera się jeszcze do grobu…

 

Konrad wpatrywał się w Opalickiego, nie mogąc zrozumieć jego oburzenia.

 

– I kim jest Mickiewicz? – zapytał hrabia.

 

Wójcicki skrył twarz w dłoniach.

 

– To paranoja! – wykrztusił. – W jakich czasach pan żyje? Nie znać naszego wieszcza narodowego…

 

– Przepraszam pana, ale jedyny Mickiewicz jakiego znam to szewc z Kluczborka – przerwał Opalicki. – I zapewniam pana, on nie trudni się pisaniem. Ba! Nie trudni się nawet mówieniem, gdyż ucięto mu niegdyś język…

 

– Mickiewicz, Adam Mickiewicz, nic to panu nie mówi? – żołnierz nie mógł uwierzyć w niewiedzę hrabiego.

 

– Nic a nic. Proszę mi wybaczyć, może Adam Mickiewicz jest sławny w pana stronach, ale ktoś o takim imieniu i nazwisku nie jest mi znany.

 

– Urodziłem się w tym samym roku, w którym Mickiewicz wydał ,,Ballady i romanse’’ – westchnął Konrad. – To nie do pomyślenia, że pan, człowiek oczytany nie zna Mickiewicza…

 

– Z którego roku pochodzi to dzieło?

 

– Rok dwudziesty drugi – westchnął Wójcicki. – Rok, w którym żyłem jeszcze beztrosko w niewiedzy…

 

– Zaraz, zaraz… – hrabia pokręcił głową. – Więc musi mieć pan… siedemdziesiąt dwa lata! Musiał się pan pomylić, jeszcze nigdy nie widziałem siedemdziesięciodwulatka z takim czarnym wąsem i tak młodą twarzą! Wychodzi na to, że jest pan nawet starszy ode mnie!

 

– Nie pomyliłem się – odparł żołnierz. – To pan pomylił się w obliczeniach. Mam czterdzieści jeden lat.

 

– To niemożliwe! – na twarzy hrabiego zagościło oburzenie. – Jest przecież rok tysiąc siedemset dziewięćdziesiąty czwarty. Skoro ma pan czterdzieści jeden lat, urodził się pan w roku pięćdziesiątym trzecim…

 

Wójcicki przetarł oczy.

 

– Czy ja śnię? – zapytał. – Czy wciąż leżę pośród liści, a wszystko jest tylko imaginacją?

 

– Co też pan opowiada! – rzekł Opalicki. – To żadna imaginacja. Został pan uderzony w głowę i coś się panu pomieszało. Kiedy w końcu dotrzemy do Bolesławca, sprowadzę jakiegoś lekarza…

 

– Nie, proszę zatrzymać powóz! – krzyknął Konrad i otworzył drzwi steinkellerki. Kiedy tylko konie zatrzymały się, żołnierz wyskoczył z dyliżansu i pobiegł przed siebie.

 

– To bardzo chory człowiek! – stwierdził Jan.

 

– Nie, to człowiek doświadczony przez wojnę – oznajmił hrabia. – Zostawmy go, może odnajdzie swój oddział. Jedźmy dalej.

 

Konie poczuły na ciałach uderzenia lejców i steinkellerka ruszyła. Kilka minut później Jan uśmiechnął się na widok odległych pól i drogi, która ciągnęła się aż za wzgórza. W końcu odnalazł wyjście z lasu i odetchnął z ulgą. Znów był spokojny o swą posadę.

 

Kiedy opuścili las, wyjechali na piaszczystą drogę. Woźnica po raz pierwszy w życiu widział tyle żwiru rozsypanego na trasie i był zarazem pocieszony faktem, że przez jakiś czas droga będzie pozbawiona wybojów.

 

Ich podróż przebiegała spokojnie do czasu, kiedy usłyszeli tajemniczy dźwięk. Jan zatrzymał powóz i stanął na szczycie siedzenia, próbując zlokalizować źródło dźwięku.

 

– Janie, co to było?! – hrabia opuścił steinkellerkę. – Czy to ptak?

 

– Nie wydaje mi się panie – słońce wyszło zza chmur, więc woźnica zrobił daszek z dłoni. – Panie, widzę jak coś porusza się szybko na drodze!

 

Zanim Jan zlazł z siedzenia, tuż obok nich pojawiła się czarna syrenka. Kierowca zwolnił, a pasażer siedzący tuż obok niego wyjrzał przez okno.

 

– Zobacz Władziu! – odparł obserwując hrabiego i woźnicę. – Toż to cyrk do miasteczka przyjeżdża. Panie zacny aktorze, a gdzie reszta waszej brygady?

 

– Aktorze! – prychnął Opalicki.

 

– Powinniście przerzucić się na to – mężczyzna poklepał drzwi samochodu. – Nowiutki! Wczoraj z fabryki wyjechał, dopiero co zaczęli produkować! Panie, konie to przeżytek.

 

– Czymże jest to coś, w czym panowie siedzą? – zapytał Jan, oglądając pojazd. – To wydawało ten dźwięk?

 

– A jakże! – kierowca uderzył w klakson. Jan i hrabia wzdrygnęli się.

 

– Panowie nie widzieli na oczy samochodu? – pasażer zaśmiał się. – Musieli panowie jeździć z pokazami tylko po wioskach. Ale teraz nawet w wioskach jest przynajmniej jeden samochód!

 

– Samo…? – hrabia nie potrafił zrozumieć sytuacji w jakiej się znaleźli. Jana natomiast zaciekawił wóz.

 

– Widziałem jak szybko nim pan jechał – stwierdził woźnica. – To jakieś czary?

 

– Żadne czary proszę pana! – pasażer spojrzał na kierowcę i obaj wybuchli śmiechem. – Benzyna! To cudeńko może rozpędzić się do stu kilometrów na godzinę!

 

– Co to są kilometry? Co to benzyna? – dopytywał się Jan, lecz wówczas hrabia uderzył go dłonią w twarz.

 

– Łap za lejce i jedźmy stąd! – sam powrócił do dyliżansu.

 

Jan nie protestował. Odjechali kilka sekund później.

 

– Nawiedzeni jacyś! Żeby nie wiedzieć co to kilometr? Co to benzyna? Co to samochód? – śmiał się pasażer syrenki, kiedy ruszyli w dalszą podróż.

 

– Sam za młodu nie wiedziałeś wielu rzeczy – odparł kierowca.

 

– To było dawno. Wychowywałem się na wsi i jak tylko skończyłem dwadzieścia lat, od razu na wojnę iść musiałem. No, ale wróciłem i wyszedłem na ludzi. Nauczyli mnie czego trzeba. Widzisz Władziu, będziesz się uczył, to będziesz miał kiedyś taki samochód jak ten.

 

– Lepszy…

 

– A może i lepszy, nadchodzi postęp. Tylko pracować trzeba. A jak będzie cię ciągnęło do wódki i panienek, skończysz jak tamci. Za marne grosze będziesz błaznował…

 

Samochód zwolnił nieco i wjechał w gęsty, ciemny las.

Koniec

Komentarze

– Pamiętaj(,) Janie,

– Nie chcę, panie – woźnica schował mapę i chwycił za lejce @ Jeśli nota odautorska nie odnosi się bezpośrednio do wypowiedzi, to wtedy wielką literą po pauzie, więc w tym przypadku wielką literą. 

Po dłuższym czasie, Drawczyński usłyszał stukanie w dach powozu. Zatrzymał dyliżans i zlazł z kozła. @ Proponuję – po dłuższej chwili. 

– Tak, panie? – zajrzał do kajuty. @ Na pewno do kajuty? A nie kabiny? Albo w ogóle możesz napisać, że zajrzał do wnętrza dyliżansu. 

– Jedziemy już zbyt długo – hrabia wycierał spocone czoło chusteczką @ Kropka i wielką literą

– Panie – Drawczyński poczuł(,) jak żołądek podchodzi mu do gardła. – Ten las jest jakiś przeklęty… @ Tu nie jestem pewna co do zapisu, ale gdybyś skrócił notę np. – Panie – zaczął zdenerwowany – ten las jest jakiś przeklęty – wtedy taki zapis, a problemy żołądkowe można przemycić potem :)

– To nie wina lasu, tylko braku twego doświadczenia – stwierdził Opalicki. – Daję ci jeszcze jedną szansę. Wyjedźmy stąd jak najszybciej, a pozwolę, byś dalej mnie woził. @ Oj nie, trąci sztucznością strasznie. 

Praca, jak praca, aczkolwiek Jan nie chciał opuszczać rodzinnego miasteczka, ze względu na Klarę, którą darzył uczuciem. Poza tym, już od dziecka był uprzedzony do wuja @ Wytnij wszystkie przecinki prócz tego przed który

 który nie wyrażał się wobec Jana zbyt uprzejmie  @ Raczej – nie wyrażał się o nim zbyt pochlebnie

w której pozna(,) co to rygor i dyscyplina.

Podniósł je do góry(,) chcąc uderzyć konie, lecz po chwili opuścił powoli cugle.  @ po chwili wpada na powoli

– Może wskaże nam odpowiednią drogę(.) – Jan sprowokował konie do biegu. @ właściwą

Po chwili dyliżans zbliżył się do nieznanego podróżnika. @ Nieznanego raczej niepotrzebne. Można założyć, że go nie znał.

– Wędrowcze – hrabia znów wychylił głowę przez okno dyliżansu. – Chyba potrzebny panu medyk… @ Zapis

– Który serce uleczy… – mężczyzna ukrył twarz w dłoniach @ zapis.

 Spójrz(,) Janie! 

– Jednak przez kilka pierwszych godzin po przebudzeniu, błąkałem się bez celu po tym lesie @ bez przecinka

Wójcicki wbił wzrok w obraz za oknem i zacisnął dłoń na szabli. @ widok

choć po chwili jego zadumę przerwał Opalicki.

– Kto był waszym dowódcą? – zapytał, choć 

– Jak można tak rzecz o wciąż żyjącym człowieku! @ rzec

 To nie do pomyślenia, że pan, człowiek oczytany(,) nie zna Mickiewicza…

W końcu odnalazł wyjście z lasu i odetchnął z ulgą. Znów był spokojny o swą posadę. @ A tego nie mógł być chyba pewien, bo po drodze uzbierało się trochę tej złości hrabiego, wiec mógł go w każdej chwili odwołać. 

– Widziałem(,)jak szybko nim pan jechał    – Co to są kilometry? Co to benzyna? – dopytywał się Jan, lecz wówczas hrabia uderzył go dłonią w twarz. @ A to hrabia nie siedział w dyliżansie a Jan na kozie? W jaki sposób go uderzył w twarz?

 Nie wypisałam wszystkiego, bo mi sie nie chciało parę razy tego samego punktować ;) Zapoznaj się z zapisem dialogów oraz interpunkcją – przed imiesłowami stawiamy przecinki (z drobnymi wyjątkami), w dialogach, przed imionami też. Niektóre wypowiedzi wydały mi sie sztuczne. Myślę, że za bardzo się rozdrabniasz przy czynnościach na początku, mógłbyś na moje oko przemycić więcej treści niż tylko krążyć wokół dyliżansu, kozy i woźnicy. Trochę miałam wrażenie, jakbym czytała o tym samym ciągle. 

Co do żołnierza, to rozmowa o literaturze naprowadziła mnie na dziwne wnioski. Gadali o Mickiewiczu, a powstaniec ma na imię Konrad, jeszcze Wójcicki, więc pasuje mi on na Konrada Wallenroda, te same inicjały, co by sie dodatkowo zgadzało z tym, że nie zna Mickiewicza. No bo jak może znać, skoro jest postacią z jego powieści. Gdyby tak było, to hrabia miałby niezłego farta i okazję do obcowania z żywą legendą, jeśli by się zorientował :P Nie wiem czy to słuszne wnioski, ale podoba mi się moja interpretacja.

Pozdrawiam!

Tyle, że Walenrod nie mógł używac szabli– on walczył jeszcze z Krzyżakami, wtedy Polacy walczyli jeszcze klasycznymi, europejskimi mieczami o prostych ostrzach. Może to Gustaw/Konrad z "Dziadów"?

Nie znam się na broni za bardzo, Zatrakus, pewnei masz rację, ale skoro autor dowalił samochód pod koniec, to równie dobrze mógł szablę. Konrad z "Dziadów" hmm, trójeczka? 

Przecinki to moja zmora. Dzięki za pokazanie kilku poważnych błędów :) Co do zapisu po wypowiedzi – cenna uwaga. A co do zwrotu po dłuższej chwili :) cóż, często powtarzano mi w szkole, że to niepoprawne, gdyż chwila to coś krótkiego. Więc lepiej pasuje po dłuższym czasie. 

Wspólcześnie rzecz ujmując, kiedy moi bracia mówią – Chwila! – to trwa to pół godziny :P 

dyliżans m IV, D. -u, Ms. ~sie; lm M. -e

wieloosobowy kryty pojazd konny używany w XVI XIX w. do przewożenia pasażerów i przesyłek pocztowych

Dyliżans pocztowy.

Jechać dyliżansem.    Słownik PWN. Wytłuszczenie moje.

Ciekawe

Przynoszę radość :)

Fajny pomysł, w sumie nic oryginalnego, ale wyszło ci całkiem nieźle. Czytałam z zainteresowaniem. 

Nowa Fantastyka