- Opowiadanie: mars - Próżnia

Próżnia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Próżnia

Próżnia

 

 

 

-Gorszej nory chyba nie mogłeś już znaleźć? – rzekła Andżelika i odruchowo położyła dłoń na swoim brzuchu.

 

-Nigdzie indziej nie chcieli się ze mną spotkać. Zresztą co nam może jeszcze zaszkodzić? – odparł obojętnie Protor.

 

-Nie chodzi mi przecież o nas. – szarpnęła go za rękaw. Odwrócił się i spojrzał na nią. Często zastanawiał się dlaczego z nią jest. Znał tyle piękniejszych kobiet. Andżelika nie była piękną kobietą, choć piękno tutaj, kilkaset metrów pod ziemią, zmieniło swoją tradycyjną formę; wciąż było jednak nagrodą za udaną adaptację środowiskową. Dżela nie miała łusek, skorupy, nie straciła owłosienia i miała niezły wzrok, a jej skóra była ciemna, bez żadnej plamki…

 

W korytarzu było coraz więcej wejść, przez które wchodziło coraz więcej ludzi z różnych poziomów subterry. Można tu było wszystko dostać: świeże owoce, warzywa, mięso, lekarstwa, broń, narzędzia, nowe spejsery. Wszystko! Wszędzie dymiły prowizoryczne garkuchnie i wabiły niezwykłym aromatem turkusowe kostki rozkoszy. Rozbrzmiewała muzyka.

 

Pancerzaki, ludzie o plecach i głowie pokrytych łuskami, specjalizowali się w stosowaniu wiedzy technicznej. Ich paznokcie przekształciły się w ostre, twarde i cieniutkie narzędzia o niepowtarzalnych kształtach. Byli bardzo spokojni, a gdy patrzyli w bok wyginali w charakterystyczny sposób całe ciało.

 

Bielaki byli pozbawieni owłosienia, o skórze niemal przezroczystej i gdyby nie nosili specyficznych dla siebie kamizelek, kończących się tuż przed kolanami, w ich klatce można byłoby dostrzec bijące serca i tętniące pajęczyny naczyń krwionośnych.

 

Protor miał kiedyś bielacką kochankę. Była jak Ocean.

 

Kamizelki bielaków były pokryte tysiącami poziomych linii o różnych, zmieniających się barwach. Każdy bielak emitował indywidualne widmo świetlne, właściwe tylko jemu. Były dekoderem ciała, jego pragnień, emocji, bólu, wiedzy… Ten sposób pozwolił im przekazywać między sobą nie tylko ważne informacje, ale i tworzyć specyficzną sztukę, zrozumiałą tylko dla nich. Bielaki wytworzyły namiastki odrębnej kultury. Większość znanych artystów była pochodzenia bielackiego.

 

Pomiędzy nimi byli Dżela, Protor i wielu innych, których ciała nie wykazywały jeszcze przeważających cech dywergencji w jedną lub drugą linię adaptacyjną.

 

-Po co rodzisz na takim świecie? -wyszeptała nagle przez zęby do Dżeli kobieta o czarnych, równo ułożonych cętkach na skórze i dwu niewielkich kępkach włosów na głowie.

 

Andżelika odepchnęła ją i szybko skręcili w następny korytarz. Skąd ona o tym wie? Pomyślała.

 

Szelest generatorów był tutaj cichszy. Korytarz pusty, biegł idealnie prosto. Protor spojrzał jeszcze raz na spejsera i sprawdził swoje położenie. Współrzędne się zgadzały, jednak żadnego wejścia nie było.

 

-Cholera, umówiłem się z nimi przecież tutaj…

 

Spojrzał w dal, gdzie korytarz zlewał się już tylko w jeden punkcik. W tym samym momencie drzwi, na których znajdowała się ta iluzja, otwarły się przed jego nosem, a gdy zrobili parę kroków przed siebie – zamknęły. Stali chwilę w mrocznym pomieszczeniu. Wreszcie usłyszeli kroki i ujrzeli zbliżającą się postać.

 

-Przepraszam, że nie mogłem stawić się osobiście. W tej chwili mam kilkaset podobnych spotkań jednocześnie. Zresztą ostrożność zwiększa szanse przeżycia. Siadajcie.

 

Dopiero gdy usiedli i szklane ściany oślepiająco rozbłysły prawdziwym światłem słonecznym, ściąganym tutaj kilkaset metrów pod ziemię przez system dyfuzyjnych zwierciadeł i filtrów przeciwpromiennych, oboje zmrużyli oczy, a Protor zauważył, że Belizerowi nawet nie drgnęła powieka na niebieskich, szeroko otwartych oczach, zniewalających zaufaniem.

 

Belizer rzekł:

 

-Może coś przekąsicie? Polecam szczególnie to… Żałuję, że nie mogę sam skosztować…

 

Zawsze nieogładzony Protor, mając dosyć wszechobecnych w diecie glonów, które Dżela niestrudzenie hodowała i przyrządzała by uniknąć pożywienia powszechnie znanego, rzucił się łapczywie na apetyczną porcję mięsa z warzywami. Dżela kopnęła go pod stołem nogą. Nie znosiła jego gruboskórności. Ona także wiele razy dziwiła się sobie, że jest z kimś takim jak on.

 

-Tym razem kontenerowiec może wziąć na pokład 3000 osób. Żadnego pancerzaka, ani bielaka. Tylko czyste jednostki. Na statku będzie się znajdować las mieszany strefy podzwrotnikowej z runem leśnym, sektor laguny morskiej strefy równikowej i sektor roślinności górskiej z prawdziwym, lodowatym potokiem i pstrągami. Udało się uzyskać balans ekosystemów. Poza tym sektor wiejski, miejski, praca, szkoła, plaża, zima, itd. Jak to bywało dawniej. Dlatego nazwaliśmy go Gaja. To chluba Ojca, który wysłał już 300 podobnych jednostek przez 50 lat. Gaja jest jednak największa i najlepsza.

 

Dostępna odległość jest praktycznie nieograniczona. Napęd w pełni odnawialny, nawet bariera czasu skorygowana –na wyposażeniu 1000 komór semihibernacyjnych i klonotrony, gdyby czasoprzestrzeń nie dała się pokonać w jednym cyklu fenotypu.

 

Protor pożerał następną sztukę mięsa, a Belizer wydał się Dżeli nawet uprzejmy i przyzwoity niczym żywy, tylko ten dobór słów, których do końca nie rozumiała…

 

–Najbliższy, docelowy obiekt znajduje się 13 parseków stąd. Najważniejsze jest to, że zostaliście genetycznie zakwalifikowani. Gratuluję wam, bo nie zdarza się to często. Możecie czuć się dumni. Będziecie prakolebką nowej ludzkości.Miło patrzeć, gdy ktoś ma taki apetyt, panie Protorze. Proszę o pytania.

 

-Kiedy uciekamy? – spytała Dżela, nie mogąc znaleźć lepszego słowa.

 

-Niebawem, 4 może 5 dni, ale musicie jeszcze przejść test behawioralny. To formalność. Prawie nigdy nie zdarzyło się, aby kwalifikacje genetyczne zawiodły.

 

-Prawie? – rzucił poirytowany Protor i w tej samej chwili poczuł ból brzucha. Przeżarłem się, pomyślał i spytał:

 

-Gdzie tu jest łazienka?

 

-Niebieskie drzwi.

 

Włożył łeb pod strumień zimnej wody, a gdy go podniósł i spojrzał w lustro ujrzał za sobą Belizera.

 

-Co ty tu robisz?

 

-Musisz ją zostawić.

 

-Kogo?

 

-Nie udawaj idioty. Ona nie może lecieć z tobą.

 

-Dlaczego?

 

-Ona jest trefna. Przecież sam wiesz! Żywy relikt.

 

-Albo my dwoje, albo koniec z tymi genowymi bredniami!

 

Protor szybko wyszedł i ku swojemu zdziwieniu spostrzegł, że ten sam Belizer siedzi i rozmawia z Dżelą jak gdyby nigdy nic przy stole… Pokazywał jej wizualizacje promu. Wrócił więc szybko do łazienki i zobaczył tego samego, lecz innego Belizera, stojącego przy lustrze. Jeszcze raz odchylił drzwi i popatrzył na Belizera, który gestykulując rozmawiał z Dżelą. Byli identyczni. Belizer, ten kolejny obok niego, uśmiechnął się i pokiwał szyderczo palcem.

 

-O co tu chodzi?

 

-Przecież mówiłem ci, że załatwiam wiele spraw w jednym czasie.

 

Protor nie czekał dłużej. Wrócił do stołu i nie zwracając uwagi na ożywioną rozmowę chwycił Dżelę za rękę.

 

-Idziemy stąd. Nic tu po nas!

 

Dżela próbowała stawiać opór. Przechylił jeszcze tylko salaterkę zielonego groszku i rzekł:

 

-Żałuj kupo polimerów, że nie możesz poczuć smaku żarcia.

 

I wydał z siebie dźwięk, którego nawet trzysta metrów pod ziemią ludzie starają się nie wydawać w towarzystwie.

 

-Żałuję. Ty też żałuj, bo i tak do nas kiedyś wrócisz…

 

Gdy wyszli na zewnątrz Dżela zdenerwowana krzyknęła:

 

-Mam ciebie już dosyć nienażarty idioto! Co ci znowu odbiło? Pierwsi, którzy się zgodzili, a ty wszystko zepsułeś. Ile razy mówiłam ci, żebyś nie żarł tych trucizn. Mózg ci lasują.

 

-Twoje glony, ta cholerna chlorella, grzyby, pleśń i śmierdzące gryzonie mi nie wystarczą… Jestem silnym mężczyzną!

 

-Przecież oni muszą coś sypać do tego żarcia! Zielony groszek trzysta metrów pod ziemią?

 

-Gdyby nie sypali dawno byśmy tu wszyscy pozdychali…

 

-Mało ci promieniowania? Ja jakoś nie zdechłam! Nawet nie widziałeś nigdy jak to produkują.

 

-Może nie zdechłaś, ale…-Protor przerwał Dżeli i nagle urwał. Zawsze był impulsywny, nie miewał dylematów.

 

-Ale jestem reliktem? To chciałeś powiedzieć?

 

-Dżela, zaufaj mi, wiem co robię. Mam intuicję, że przerobiliby nas na karmę dla jakiś zwierzaków. Słyszałem już o takich przypadkach, nikt nad tym nie panuje.

 

-A jaki mamy wybór? Możemy tu zostać i żreć te same zwierzaki lub czekać aż nas spali na popiół. Ja chcę żyć, Protor.

 

-Oni wszyscy już o tym wiedzą… Nikt nie chce ciebie wziąć.

 

-Bo jestem w ciąży?

 

Wsiedli do kuli. Zajęli pierwsze dwa fotele w samym środku. Protor wpisał współrzędne i kula niezauważalnie ruszyła z miejsca. Mimo wielkiej prędkości, kabina wewnątrz posadowiona na żyroskopach, kula mknęła wydrążonym korytarzem w głębi ziemi na magnetycznych łożyskach mając na pokładzie co najmniej trzydzieści osób. Co jakiś czas przystawała, aby ktoś mógł wsiąść lub wysiąść. Podczas podróży wszyscy patrzyli bez słów w hologramy umieszczone naprzeciwko twarzy. Otwierano kolejny poziom z megageneratorem na głębokości 2 tysięcy metrów, drążono kolejne korytarze i osiedla na głębokości500 metrów, kolejny pancerzak piastował odpowiedzialną funkcję, zakładano kolejne subagroterria o niezwykłej wydajności plonów i wciąż powtarzano, rok po roku, całe kosmiczne zdarzenie.

 

80 lat po zarejestrowaniu gigantycznego natężenia neutrin w podziemnych laboratoriach na całym świecie, 25 lipca zabłysło na niebie drugie słońce. Przez parę tygodni nie było nocy, później na niebie pojawiła się gigantyczna zorza, ptaki, morskie ssaki i wiele innych stworzeń straciło orientację przestrzenną aż w końcu się zaczęło…

 

-Protor, ono się chyba rusza… – szepnęła Dżela. Protor nie zareagował.

 

Pod wpływem rosnącego promieniowania kosmicznego atmosfera ziemi ulegała perforacji. Promieniowanie nicestwiło biosferę. Ludzkości groziła klęska głodu i epidemia chorób popromiennych. Kiedy zwierzęta wielkości człowieka i większe od niego wyginęły, człowiek znalazł już nową siedzibę i powoli przystosowywał się do zaistniałych warunków pod ziemią. Supernowe w sylurze czy kredzie również spowodowały, że życie zmieniło radykalnie swoją formę przetrwania, dlaczego teraz miałoby być inaczej? Wszystko jest zgodne z prawami przyrody.

 

-Pójdźmy dziś na jakiś dopaminer. Dawno już nie byliśmy. Jutro wyślemy swoje kody do innych ojców. W końcu na kogoś trafimy. Jesteśmy młodzi i zdrowi. Za tydzień nie będzie nas już tutaj. Wspomnisz moje słowa, Dżela. O, jest jeszcze wolna przestrzeń na dopaminerze 28-134-93 – Protor zajrzał do spejsera – rezerwuję dla nas, dopaminują Stykslersi. Twoi ulubieni.

*

 

Setki ludzi, pancerzaków i bielaków ciągnęło korytarzami stemplowanymi błyszczącymi wspornikami. Wreszcie znaleźli się oboje w gigantycznej grocie wykutej w białym kamieniu, który w dotyku był prawie miękki. Każdy kto tutaj przybył przechodził przez wąskie, ciasne przejścia, z których wytaczał się już w przezroczystej kuli, zwanej monadą. Tysiące kul-monad przesuwało się w poziomie i w pionie ścian groty mogącej z łatwością pomieścić cztery wielkie katedry, a gdy nagle wielka, magnetyczna scena, przybywszy znikąd, zawisła w samym środku przestrzeni, dało się słyszeć ciche, pojedyncze dźwięki. W takt tej muzyki tysiące monad zaczęło się zderzać i przemieszczać we wszystkich możliwych kierunkach. Podczas dopaminerów uaktywniano pole degrawitacyjne. Na wirującej scenie była tylko jedna, nieruchoma postać artysty. Każde, nawet najmniejsze drgnięcie, nienaturalnie długich palców wywoływało dźwięk.

 

Każdy ruch dowolnej części ciała artysty powodował dźwięk. W zależności od szybkości ruchów, ilości poruszanych części ciała – dobiegały różnorodne tony i miary. Każdy z dźwięków emitował inne widmo światła. Białą grotę wypełniły niezwykłe iluminacje świateł i hipnotyczne kaskady dźwięków.

 

Dopaminer zapowiadał się nieźle. W miarę jak taniec stawał się gwałtowniejszy, feerie świateł i girlandy dźwięków, wypełniały tę wielką jaskinię niespodziewaną witalnością kilkaset metrów pod martwą skorupą Ziemi.

 

Tysiące monad, w których znajdowali się ludzie wyciągający ku sobie ręce, odbijało się od siebie, unosząc z lekkością jak bańki mydlane w różnych kierunkach. Gdy artysta wprawiał swoje ciało-instrument w nieprawdopodobnie szybkie ruchy, za którymi potoczyły się kaskady dźwięków i świateł, jakby nie z tego świata, rozległ się nagle wspaniały, ludzki głos jak błyskawica na ciemnym niebie. Wszyscy na to czekali. Najpierw jeden, drugi, trzeci aż w końcu nie można było ich zliczyć. Brzmiał tylko chóralny śpiew i snopy białego światła skierowały się na zawieszoną w powietrzu, magnetyczną platformę. Tysiące serc biło w rytm tej samej synkopy. Ludzie płakali ze szczęścia.

 

Wokół ludzkiego tancerza ubranego w jaskrawe i lekkie odzienie pojawił się chór nagich, bezwłosych albinosów – bielaków. Strumienie białych świateł tak podświetliły ich ciała, że wyglądali jak przezroczyste szklanki wody, w których ktoś umieścił żywe wnętrzności i kości. Zaczęli intonować pieśń budzącą strach i radość jednocześnie. Dżela była przekonana, że rytm wybijały ich widzialne, bielackie serca. Czekała już tylko na finał.

 

Po raz kolejny Stykslersi nie zawiedli. Słowa finałowej piosenki: „Nim się zacznie koniec, a początek skończy…” wykrzyczeli w euforii wszyscy, a kuliste monady skakały jak bąbelki w gotującej się wodzie. W każdej monadzie umieszczony był mikrofon i tysiące głosów zostało przetworzonych w syntezatorze w jeden flażolet; teraz dla ruchu ciała artysty głównym tworzywem dźwiękowym był ekstatyczny krzyk publiczności, który przetwarzał swoim ruchem w zaskakujące improwizacje muzyczne i świetlne. Po chwili ukazał się wielki hologram świata u góry, na powierzchni. Wszystkie większe spotkania ludzi kończyły się w subterze ewokacją świata na powierzchni, umarłego świata.

 

Ze ścian zaczęły wydobywać się kłęby niebieskiej mgły o korzennym zapachu i słodkim smaku. Wypełniła całą przestrzeń i nastąpiła błoga cisza. Platforma z artystami zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Monady iskrzyły się fluorescencją, a pojedynczych ludzi wypełniło poczucie upajającego szczęścia. Protor najbardziej lubił tę chwilę, chwilę, w której tak wielu, pancerzaków, bieluchów i tych pomiędzy, było jednym…

 

Kiedy wychodzili każdy udał się do wyjścia według wskazań osobistego spejsera, a później zniknęli w kulach sunących po niekończącym się labiryncie podziemnych tuneli. System wyjść był trochę podobny do gniazda os. Zdumiewające, że tak wielka liczba osób w krótkim czasie rozpłynęła się nie wiadomo gdzie. W tak ograniczonych przestrzeniach jakie tu panowały nie można dopuszczać do niekontrolowanego zagęszczenia ludzi.

 

Protor i Dżela szli za rękę. Od dłuższego już czasu nie robili tego.

 

-Dlaczego musimy stąd uciekać, Dżela? Przecież tu jest tak dobrze? – wyraźnie roztkliwiony zagadnął Protor.

 

Korytarze były pełne słonecznego światła i bryzy świeżego powietrza. Obok płynął strumień krystalicznej wody, którą można było ugasić pragnienie. Wiele par szło koło nich. Tylko podczas dopaminerów widywano mieszane pary bieluchów, pancerzaków i ludzi.

 

Kule w cichym szeleście rozwoziły szczęśliwców do najdalszych zakamarków submiasta. Ci którzy się tu urodzili musieli kochać to miejsce.

 

Nagle Protor poczuł, że ktoś na kulowym przystanku ciągnie go za ramię.

 

-Protor, Protor, druhu stary! Wieki całe! Oczy za tobą wypłakałem!

 

Rzucił mu się na szyję i serdecznie uściskał; szczupły, niewysoki o chłopięco roześmianej twarzy i kręconych włosach nieznajomy.

 

-To ty Neutro? Nie mogę uwierzyć! – z wyraźną sympatią zmierzwił kędzierzawą, już nieco szpakowatą czuprynę o głowę niższemu przybyszowi.

 

-Miałeś się odezwać, a przepadłeś jak kamień w wodę. Nikt nie chciał mnie z tobą skontaktować, mówili że nie wolno, a ty tak po prostu zapomniałeś… – z wyrzutem ciągnął Protor.

 

-Wybacz bracie. Naprawdę chciałem, ale nie pozwolili mi. Mówili, że przenieśli cię na subkontynent… – nie zdążył dokończyć, bo Protor odwrócił się szybko i wyraźnie zagniewany udał się w kierunku nadciągającej złotej kuli.

 

-Widzę, że się zmieniłeś dryblasie, już nie bijesz, tylko się gniewasz, gdy cię ktoś zdenerwuje. Neutro nie ustępował.

 

-Kto to jest? – spytała wreszcie Dżela.

 

Protor jednak nie wsiadł do kuli. Może się i zmienił, ale dla tych, których kochał zawsze był prostoduszny. Odwrócił się i uśmiechnął:

 

-To jest ten mądrzejszy jakiego każdy ma w życiu. Dziś pewnie zarządza pancerzakami na poziomie zero? Zawsze o tym marzył.

 

Neutro uśmiechnął się. Należał do tych ludzi na których trudno się gniewać. W Dżeli wzbudził od razu sympatię, tym bardziej gdy usłyszała o poziomie zero. Nie wytrzymała.

 

-Byłeś na poziomie zero?

 

Zapadła cisza. Protor i Dżela patrzyli na niego z wypiekami na twarzach.

 

-Byłem…– jego chłopięca twarz spochmurniała. – …ale nie ma się czym chwalić.

 

Neutro spojrzał na spejsera.

 

-Protorku, mam propozycję. Zapraszam was do Laguny! Nie możecie mi odmówić!

 

-Do Laguny?! Nieraz już próbowaliśmy tam się dostać, ale nigdy nie otrzymaliśmy zgody.

 

Laguna była tym czym dawniej była stolica. Każdy z mieszkańców subterry miał prawo ją zobaczyć i nasycić się wielkością i przepychem swojej cywilizacji.

 

-Spróbuję to załatwić… – porozumiewawczo wtrącił Neutro i uśmiechnął się tak, że na dwu policzkach zarysowały się dołki. Rzeczywiście trudno było go nie lubić.

 

Nagle z bocznego, zastrzeżonego korytarza trakcji wytoczyła się mała, biała kula. Rozsunęły się drzwi.

 

-Wsiadajcie. – powiedział Neutro.

 

-To twoja? Tylko twoja? – z osłupieniem zapytał Protor.

 

-No, wsiadajcie, bo nie mamy zbyt wiele czasu.

 

To była bardzo szybka, szykowna kula. Szybka i wygodna. Dżela i Protor nigdy nie sunęli trakcją zastrzeżoną i do tego białą kulą prawie sami.

 

-Dlaczego tak ceniony w strukturach człowiek jak ty, chodzi na dopaminery dla zwykłego tłumu?– spytała zaciekawiona Dżela.

 

-Kiedy tylko mogę staram się nie opuścić żadnego występu chóru albinosów, a poza tym mam bardzo nudne i smutne życie. Zresztą sama spójrz na Protora i na mnie, kto by pomyślał że jesteśmy rówieśnikami?

 

-Dlaczego się szybciej starzejesz? – spytała Dżela.

 

-Po prostu pracuję w strefie zagrożenia, tam wszystko co żyje szybciej umiera… Próbujemy opóźnić to co i tak…– nie zdążył dokończyć, gdyż kula zaczęła wykonywać ruch pionowy. Dżela i Protor przestali go słuchać, byli przejęci tym, że poruszali się kulą w pionowej trakcji i to jeszcze kulą uprzywilejowaną. Instynktownie rozłożyli ręce w obie strony. Neutro włączył rozpylacz prawie niewidzialnej, niebieskiej mgiełki i charakterystyczna tonacja chóru albinosów wypełniła całą kabinę. Wszyscy zapadli w lekki sen.

 

Po jakimś czasie obudziła ich czerwona mgiełka. Wyszli z kuli i szybko znaleźli się w samym centrum Laguny. Pierwszy raz w życiu. Wszystkie opowieści były dalekie od tego co ujrzeli. Przez całe życie żyli w niewielkich korytarzach, grotach, największa przestrzeń jaką znali to dopaminery, a tutaj nie było ściany skalnej aż po sam horyzont, zaś wysoko nad głowami kłębiły się hologramy chmur w prawdziwych promieniach słońca. Było niezwykle jasno. Gdzie niegdzie rosły najprawdziwsze drzewa o jasnozielonych liściach i różnokolorowe kwiaty w geometrycznych klombach. Na środku tego wielkiego placu stał tylko jeden monumentalny gmach, świątynia, z czterema portalami, każdy dla jednej religii.

 

Jednak zapierające dech w piersiach miało być to co ujrzeli za chwilę. Jedną ze ścian, wysoką prawie na sto metrów, stanowiło potężne akwarium z podwodnymi roślinami i zwierzętami w najbardziej okazałych formach oraz barwach jakie mogli sobie tylko wyśnić, czytając książki i oglądając filmy o dawnym życiu. Płaszczki, rekiny, kalmary, żółwie, ławice ryb, meduzy i delfiny, a pomiędzy nimi falujące wisiory podwodnych roślin…

 

Takich miejsc na Ziemi, a w zasadzie pod jej powierzchnią, było tylko kilka. Kiedy przeszli nieco dalej weszli do niewysokiego lasku przez który płynęła rzeczka, a nieopodal w stawie pływały białe łabędzie. Dżela miała łzy w oczach.

 

-Najtęższe umysły świata pracowały nad tym zamiast zająć się czymś praktycznym…– skwitował zimno Neutro.

 

-To znaczy, że to wszystko nie jest prawdziwe? – spytała Dżela.

 

-A widzisz gdzieś tu ptasie gówno? –rzucił Protor. Neutro jakby tego nie słyszał nadal ciągnął swoim nienagannym stylem.

 

-Zależy co to jest „prawdziwe”? To są prawdziwe molekularne bioidy, wystarcza im tylko światło do funkcjonowania, każdy atom wie co ma robić, wszystko się uzupełnia. A cały układ utrzymywany jest w idealnej równowadze. – odpowiedział.

 

-Coś jak Belizery? – niewzruszony zjawiskiem wyrecytował Protor.

 

-Tak, to ta sama technologia. Ale… – Neutro zatrzymał się i wyraźnie zdziwiony zapytał:

 

–Skąd znasz Belizery?

 

Protor uśmiechnął się.

 

-Jadłem z jednym obiad. Tak obyty człowiek jak ty może sobie sam odpowiedzieć na to pytanie.

 

-O co ci znowu chodzi?

 

-O to, że udajesz idiotę jak zawsze. Zjawiasz się niespodziewanie na dopaminerze dla motłochu, wozisz nas swoją kulą zastrzeżonymi trakcjami, bierzesz nas w miejsce, na które normalni ludzie czekają pół życia, pokazujesz nam te nakręcane zabaweczki, gdy nasz świat skwierczy na patelni i każdy próbuje przeraźliwie stąd uciec.

 

-Co ty wygadujesz? Najtęższe umysły pracują nad wytworzeniem pola elektromagnetycznego nad kulą ziemską. Są już takie punktowe pola na globie, gdzie to działa. Możemy odzyskać atmosferę, może nie za naszego życia, ale … Nie można wpadać w panikę!

 

-My w to nie wierzymy, że można tu żyć pod ziemią i zaczekać aż wreszcie wszystko się naprawi. I tak Ziemia spali się jak skwarek, gdy kulminacyjna fala promieniowania nadciągnie. Chcemy stąd uciekać. Każdy chce stąd uciekać! Nie widzicie tego? Zawsze wszystko potrafiłeś zrozumieć, najzawilsze twierdzenie, tylko nie innych ludzi! Przecież nie będę żył 500 lat, kończąc jako przezroczysty robal.

 

Protor objął ramieniem Dżelę jak ojciec obejmuje dziecko. Neutro zamyślił się. Wyciągnął spejsera, coś w nim pogmerał.

 

-Chodźcie tędy.

 

Protor i Dżela nie ruszyli się nawet.

 

-No chodźcie!!! – krzyknął poirytowany i poszedł przed siebie nie oglądając się za nimi.

 

Wielkie ptaki przeleciały tuż nad ich głowami, gdy podchodzili do wysokiej ściany gigantycznego akwarium. Neutro spojrzał do góry i gdy zobaczył oddalające się ptaki powiedział niecierpliwie:

 

-Dajcie mi swoje spejsery. No dawajcie, nie mamy czasu!

 

Włożył je do ciężkiej skrzynki, którą taszczył cały czas ze sobą i zamknął szczelnie. Nagle niewielkie drzwi w ścianie akwarium otworzyły się. Protor i Dżela przestraszyli się, że wyleje się na nich ściana wody. Odruchowo odskoczyli. Dopiero po chwili zobaczyli zmyślną konstrukcję i nie ukrywając podziwu rozglądali się wokoło, idąc dalej. Szaroniebieski rekin podpłynął na wyciągnięcie ręki. Miał straszne, malutkie, czarne, beznamiętne oczka.

 

Korytarz był wyłożony mahoniowymi kasetonami na ścianach i czarną, połyskliwą deską na podłodze. Skąpy strumień światła prowadził paroma zakrętami do środka pięknego pomieszczenia. Ściany wyłożone szlifowanymi marmurami, w których znajdowały się skamieniałe szczątki życia kambru, syluru, karbonu… Na podłodze grube drewno z dużą ilością sęków. Dopiero po chwili można było zauważyć, że jest to skamieniałe drewno. Pośrodku przezroczysty bar z blatem z górskiego kwarcu i paru gości, którzy nie zwracając na nikogo uwagi widzą wszystko. Barman był tym pancerzakiem, który nie mógł już swobodnie kręcić głową. Z tyłu wyglądał jak jeden z amonitów zdobiących tu przepierzenia. Na ścianach, przy każdym stole wisiał snop słonecznego światła z akomodowanych zwierciadeł. Usiedli przy jednym z nich. Nastało kłopotliwe milczenie.

 

-Bracie, nie uciekaj z nimi. Nic o nich nie wiesz.– wydusił z siebie Neutro.

 

-Jesteście braćmi? – zdziwiona odezwała się Dżela.

 

-Hmmm, braćmi? Leżeliśmy obok siebie na tej samej półce, ale w różnych słoikach…

 

-Życie tutaj jest możliwe. Wiele razy tak już bywało. Odtworzymy pole magnetyczne Ziemi i biosfera zrównoważy się.

 

-Wrócimy zatem na gotowe braciszku! Przywitasz mnie na kosmodromie jako gadająca stonoga. Nie namówisz mnie na dwustuletnie obligacje.

 

-Wiem co ci chodzi po głowie. Byłem niedawno na powierzchni w magnetycznym grzybie. Widziałem jak startowały kolejne statki „ojców”. Znów kolejny „ojciec” wyprawiał swoje dzieci w podróż donikąd. To chory umysł. Po całym świecie rozsyła Belizery i kompletuje genomy. Przecież w odległości co najmniej 20 tysięcy lat świetlnych nie ma żadnego miejsca, gdzie życie mogłoby przetrwać. 20 tysięcy lat! Chcesz dać sobie wmówić, że to tylko poobiednia drzemka pod palmą na basenie?

 

-Jest sto miliardów galaktyk, a w każdej z nich sto miliardów gwiazd. Musi się wreszcie udać, braciszku!

 

-Im nie chodzi o człowieka! Nie wierzcie w te brednie o naturalnych ekosystemach. To sekta Hawkinsfoola. Im chodzi o idealny zestaw genów, który będzie krążył w pustce kosmicznej na wypadek, gdyby… Takie części zamienne dobierane wg instrukcji. Dla nich życie to gen, a nie organizm. Nie was chcą ratować, ale klocki z których się składacie.

 

Dżela nic nie mówiła, lecz uważnie słuchała. W jej głowie narastał strach, strach przed którym nie ma wyjścia, tak jak nie ma drogi ucieczki przed tym co ją niechybnie czeka. Głębiej już żyć ludzie w Ziemi nie mogą bo przestają być ludźmi, a na powierzchni nie ma warunków do życia, bo jedna z tryliona gwiazd eksplodowała właśnie tutaj, wbrew prawom Chandrasekhara i gwarancjom naukowców. Ale życie każe życ.

 

Kiedy dorastała z tą świadomością jakoś do niej przywykła. Wierzyła, że ktoś znajdzie rozwiązanie zanim dorośnie i wszyscy będą żyć jak jej praprababcia, aż w końcu (wiedziała od kiedy), coś jej nie pozwalało już tak spokojnie myśleć o tym wszystkim. Musiała znaleźć rozwiązanie sama i to jak najszybciej…

 

Pancerzak przyniósł posiłek, na którego widok Protor zapomniał o wszystkich dylematach. Dżela tego w nim bardzo nie lubiła tak jak nie lubiła tego jedzenia. Była pewna, że coś w nim jest nie tak… i to coś ma wpływ na ludzi.

 

-Zatem, kochany bracie, powiedz nam kiedy Ziemia zamieni się w Marsa? – bez zakłopotania zapytał Protor, smakując swoje ulubione danie z dzieciństwa. Dżela przegryzała jakąś macę z glonów, którą zawsze nosiła przy sobie i piła wodę.

 

Neutro pierwszy raz zwrócił się do niej:

 

-Dżela, dlaczego nic nie jesz?

 

Protor wyraźnie usatysfakcjonowany wyśmienitą kolacją odpowiedział za nią:

 

-Jada tylko glony, grzyby, a od święta szczura. Zresztą prowadzimy piękną hodowlę tych szlachetnych zwierząt. Uważa, że to żarcie steruje naszym myśleniem; na mnie nie działa, bo jak wiesz nie grzeszę myśleniem. A gdzie ty pomieszkujesz i w jakim towarzystwie braciszku?

 

-Mieszkam sam, ale nie mam jednego, stałego miejsca. Zależy, gdzie jest praca do wykonania. Brałem udział w budowie Laguny, zajmowałem się…

 

Nie zdążył dokończyć, gdy Protor rzucił obcesowo:

 

-W zasadzie to nie mam pewności, że i ty nie jesteś Belizerem?

 

Neutro nie przejął się docinkami. Spokojny i uśmiechnięty zapytał:

 

-Słyszałeś coś o Wenecji?

 

-Coś mi się kojarzy ze szkoły – po czym wyrecytował – Jakoś nikomu tam jednak płetwy nie urosły. – dodał gdy pancerzak przyszedł zabrać naczynia i położyć butelki. Oglądnął pod światło zawartość butelki i patrząc w oczy Neutroi wycedził:

 

-Byłeś lepszy. Do dziś nie wiem kto o tym nagle zadecydował? Ten wzorowy i miły będzie myślał, a ten nienażarty i impulsywny będzie rył w ziemi. Skoro padło na ciebie to myśl! Powiedz do cholery jak się wydostać z tej klatki i nie pieprz mi farmazonów jakbyśmy siedzieli na plaży?! Spotykamy się nagle po tylu latach, a ty mi stawiasz jedzonko z dzieciństwa i prawisz o Wenecji? Musimy się stąd wydostać. Nie chcemy przejść na sobie przyspieszonego kursu o ewolucji i przekonać się czy zmiany są dziedziczne czy nabyte. Tacy jak wy na pewno wiecie gdzie można stąd uciec! – rzucił sztućce na stół, zassał szczelinę w zębach i dodał – Braciszku…

 

Neutro machnął do pancerzaka i coś mu szepnął. Pancerzak po chwili przyniósł bardzo długie, cienkie, podobne do menzurki, trzy naczynia, które służą do kosztowania aerodrinków, niezwykle cenionych ostatnimi czasy. Neutro ustawił naczynia koło siebie i zaznaczył na wszystkich z nich laseropisem takie same poziome linie. Nie zrażał się tym, że Protor nie zwraca na niego uwagi.

 

-Spójrz. Te dwa mniejsze mają taką samą pojemność, ale ten trzeci ma dwa razy większą niż jeden mały. Jeśli do dużego naleję zawartości tych dwóch to powinno być dwa razy tyle, czyli do tej linii. Ni mniej ni więcej. Zrobię ci zatem drinka.

 

Do jednej małej rurki wlał alkohol, a do drugiej colę. Przelał obie do dużej i podświetlił laseropisem. Powierzchnia drinka była wyraźnie poniżej oczekiwanej linii.

 

-Uciec można już tylko tutaj! – Neutro spojrzał na Protora i powtórzył bardzo poważnie: -Tylko tu jest jeszcze wolna przestrzeń. O kontrakcji objętości pewno też coś pamiętasz? – po czym wypił całą zawartość jednym haustem i dodał – …ale stamtąd nie ma jak na razie powrotu. To jeszcze nie Wenecja.

 

Dżela poczuła drżenie, była wzruszona. Nic z tego nie rozumiała, ale poczuła się szczęśliwa. Nie potrafiła tego ukryć. Uśmiechnęła się. Na jednej ze ścian, jak prawie we wszystkich miejscach publicznych subterry, eksponowano aktualny widok powierzchni Ziemi. Niebo iskrzyło się łunami purpury i fioletu. Zorze iluminowały wszystkimi widzialnymi kolorami. Po raz pierwszy poczuła, że to nie jest jej obce i niebezpieczne miejsce. Poczuła, ze można stąd jednak uciec, chociaż nie rozumiała gdzie.

 

-Ucieczka w głąb materii. Wolę już genozjady. I to mówi inżynier, naukowiec, materialista, człowiek który twardo stąpa pod ziemią. Dziwne, że nam się to wszystko na łeb jeszcze nie zawaliło! Kontraktacja objętości. Idziemy stąd. Nic tu po nas. – wstając zawyrokował w swoim stylu Protor i jak zawsze przechylił do otwartej buzi niedojedzony półmisek zakąsek.

 

-Znamy budowę może tylko szóstej części materii z jakiej złożony jest wszechświat, pozostałych pięć szóstych nie składa się z cząstek, z których jesteśmy zbudowani, ani nawet z cząstek, których istnienia się domyślamy. Wracamy do większej części, albo może do całości? – Neutro tracił swój spokój gdy zaczynał o tym mówić. Widać, że wiele o tym wie i wiele nad tym rozmyśla.

 

-Idziemy stąd Dżela, nic tutaj po nas.

 

-Pytałeś o szanse, Protor. Odbyło się już kilka tajnych ekspedycji do Interioru Plancka. Wyniki są jeszcze analizowane, ale wstępnie wygląda to na tyle obiecująco, że rząd przyjął projekt Nowej Kolonizacji.Takie są fakty.

 

-A jest tam co jeść? O więcej nie śmiem pytać…

 

-Wszystko jest funkcją względną, nasze pokrewieństwo też. To moje współrzędne. Jeśli się zdecydujesz, mogę cię rekomendować, ja na pewno zostaję tutaj. To wszystko co mogę dla ciebie, dla was zrobić…

 

Wyciągnął rękę, ale Protor jej nie uścisnął.

 

Wszyscy wyszli w pośpiechu i milczeniu. Trudno było nie podziwiać znowu Laguny. Każdy z mieszkańców subterry mógł się znaleźć tutaj co najwyżej dwa razy w życiu. Kwitły magnolie, storczyki, lilie, migdałki; w małym sosnowym lasku na wzgórzu błyskały kępy wrzosów i rododendronów, ludzie kąpali się w namiastce oceanu, a niektórzy próbowali serfować na sztucznych falach. Gdzie okiem sięgnąć przeplatały się różnorodne strefy roślinne w najbardziej niespodziewanych układach.

 

Promienie dwu słońc były wszechobecne. Do góry wznosiła się ściana morskiej głębiny, kłębiąc się falistymi kształtami i turkusowymi kolorami, a na samej górze leniwie płynęły chmury. Protor zauważył, że nie ma już ptaków.

 

Podczas podróży kulą nie padło ani jedno słowo. Dżela poczuła kolejne drgnienie życia i tylko dlatego nie chciała rozmawiać z Protorem, który zapewne będzie uparty jak zawsze.

 

Wyszli z kuli nie pożegnawszy się z Neutro. On nie odwrócił do nich twarzy.

 

Ledwie weszli do swojej sfery Dżela od razu wyrzuciła z siebie:

 

-Chcę tam jechać!

 

Protor nic nie powiedział tylko położył się. Wyciągnęła z klatki największego szczura i włożyła do małego, owalnego pojemnika. Po chwili pojemnik otworzył się i wysunęła się z niego półeczka z poporcjowanym, dymiącym mięsem.

 

-Jaka jestem głodna…

 

Pogmerała w spejserze, lecz długo nie przychodziło potwierdzenie. Całą noc nie zmrużyła oka. Nie mogła zasnąć, pomimo znużenia. Trudno jej było zrozumieć, gdzie tak właściwie ma uciekać, chociaż była pewna że uciekać trzeba. Nagle zamigotał spejser. Ucieszyła się, że może jutro spotkać się z kimś kto rozwieje do końca jej wątpliwości.

 

Protor spał już twardo i przeraźliwie chrapał.

*

 

Kiedy tylko pierwsze promienie niewiadomego słońca rozproszyły sferę Dżela szybko wstała i cicho wyszła. Nie czekała długo na kulę, która o tak wczesnej porze przyturlała się natychmiast pusta. Bała się tego spotkania, ale musiała wiedzieć. Poszła wąskim i słabo oświetlonym korytarzem, po którego ścianach ciekły strużki wody. Spejser otworzył drzwi. Nie było widać, żeby tu ktokolwiek mieszkał. Wilgoć przejmowała do szpiku kości. Było cicho, tylko pojedyncze miarowo kapiące krople z powały sufitu odmierzały czas w tym dziwnym miejscu.

 

-Musimy porozmawiać. Coś się stało. – rzuciła w pustą, ciemną przestrzeń i zaczęła jak gdyby nigdy nic opowiadać o tym wszystkim co się ostatnio stało. O Belizerze i arkach „ojca”, o dopaminerze i chórze bezwłosych albinosów, o Protorze, o Lagunie którą widziała pierwszy raz w życiu, o Neutro, a na końcu powiedziała, trzymając się za brzuch, że ma w sobie człowieka i czuje go, gdy się rusza.

 

Dopiero wtedy plusnęła woda. Dżela siedziała na wytartym przez tysiące ludzkich istot kamieniu nad sadzawką w jaskini zalanej wodą. Plusk wody narastał, a Dżela siedziała tak bez lęku i ciągle mówiła.

 

-Skąd wiesz, że to jest człowiek? – rozległ się nad wodą niewyraźny, charczący głos i przed Dżelą wychyliła się z wody postać o niezwykłym ciele. Część ponad wodą, jakby tułów bez rąk zakończony głową o długich włosach i przenikliwym spojrzeniu matowych oczu.

 

-Wiem. – bez zdziwienia odpowiedziała dziewczyna, gdy dziwna istota wypłynęła z ciemnej podwodnej groty i uniosła twarz, a po chwili obwąchiwała już brzuch dziewczyny, patrząc błyszczącymi oczami prosto w jej oczy. Zapewne widziała ją nie po raz pierwszy. Dżela wyciągnęła zza pazuchy wielką garść świeżych glonów. Przez chwilę trzymała nad wodą i przedziwna, kulista, biała jak śnieg głowa z czerwonymi skrzelami wynurzyła się z ciemnej wody. Mięsistymi wargami ujęła do łokcia dziewczęcą rękę, aby nie utracić choćby jednej niteczki glonu. Dopiero teraz było widać, że obie głowy wyrastają z jednego, podwodnego ciała.

 

-Chcę stąd uciec. – mówiła Dżela – ale nie wiem dokąd… Tutaj nie mogę zostać bo zginę. Pomóż mi, gdzie mam uciekać? Kto kłamie, a kto mówi prawdę? Wszędzie czeka to samo?

 

-Nie wszędzie, ale wszyscy kłamią. Nie chodzi ci o ciebie. Boisz się o człowieka w brzuchu. Kobiety tutaj mają już puste brzuchy. Dawniej było inaczej… Wystarcza im to co jest.

 

Dżela znów sięgnęła za pazuchę i wyciągnęła kawałek szczurzego mięsa. Podała go długowłosej głowie, która łapczywie przysunęła się ku niej, a uroda jej twarzy, oblanej bladym światłem, poraziła Dżelę.

 

-Uciekaj tam, gdzie nie widzisz końca i drogi dotknąć nie możesz…

 

Istota zanurzyła się w ciemnej podwodnej grocie.

*

 

-Chcę tam uciekać! – krzyczała Dżela i szarpała ramię śpiącego Protora, który szybko oprzytomniał.

 

-Ciebie też omamił? Nie jesteś pierwsza.

 

-Nie obchodzi mnie to. Chcę tam uciec i tyle.

 

-Ta cała kwarkolandia to jego kolejna fikcja.

 

-Wszystko dla ciebie zawsze jest fikcją. Tylko żarcie jest prawdziwe, żarcie, które wytwarzają nie wiadomo gdzie i z czego! To żarcie odebrało ci rozum. Myślisz tak jak oni chcą.

 

-Masz rację, wszystko. Nie uciekniesz przed…

 

-Ucieknę! Jeśli nie pójdziesz ze mną to pójdę sama.

 

Co się z nią dzieje?, pomyślał i zasnął.

*

 

Inaczej niż zwykle, drzwi nie otworzyły się same. Otworzył je Neutro. Tuż za nim stało czterech pancerzaków; jeden z nich poprosił by poszli za nim. Sala była jasna. Pośrodku znajdował się okrągły, magnetyczny stół, a wokół niego unosiło się ponad podłogą kilka magnetycznych kul, które były fotelami; najpierw obniżyły się, a gdy już wszyscy wygodnie usiedli, uniosły się i miarowo obracały wokół stołu jak planety wokół gwiazdy lub elektrony wokół jądra.

 

-Jak dotąd udało nam się wyekspediować tam około tysiąc osób. – Protor nie lubił pancerzaków, uważał ich za gorszych, dlatego z niedowierzaniem słuchał tego co mówił jeden z nich.

 

-Dziś jeszcze nie wiadomo jak długo Ziemia będzie bombardowana deszczem elektronów i protonów o wielkiej energii. W tych warunkach tak skomplikowany proces jak życie biologiczne, które znamy, musi ulec jakiejś adaptacji lub zginąć. Eksplozje supernowych zdarzały się już w przeszłości, w zasadzie dzięki nim powstaliśmy, my– ludzie…

 

Protor z trudem powstrzymał się, żeby nie powiedzieć pancerzakowi co o nim myśli jako o człowieku, ale od razu poczuł karcące spojrzenie Dżeli. Dlaczego jej znowu uległ? Nigdy nikomu nie ulegał tylko jej.

 

-Znamy niewielką część materii, z której zbudowany jest Wszechświat i my, czyli materię opartą na elektronach i protonach. Ta materia jest wtórna, nie pierwotna. Życie przybiera na swoje potrzeby rozmaite formy. Wydaje się, że prawdziwa natura zjawisk tkwi w świecie mikroskopowym, w którym życie musiało znaleźć jakąś formę. Nasz świat można porównać do kropelki wody, wody spływającej wolno po ściance jednej z wielu butelek, położonej na jednym z wielu stolików, w jednej z wielu restauracji, w jednym z wielu miast, na jednej z wielu planet, w jednym z wielu wszechświatów, albo kropli… W zasadzie co to za różnica?

 

-Jakie są szanse, że się uda?

 

-Co się uda?

 

-Przeżyć! – wrzasnął Protor i prawie wypadł z fotela.

 

Dopiero teraz Dżela zaczynała coś rozumieć.

*

 

Długo nie mogli zasnąć. Prawie niesłyszalny szmer z kanałów wentylacyjnych wydawał im się teraz nieznośnym hukiem.

 

-Dlaczego nie możesz zasnąć? – spytała Dżela.

 

-Nie wierzę w to, że znalazł nas tak przypadkiem… Nie on.

 

-Nie myśl o tym, najważniejsze że mamy wreszcie szansę.

 

-Na co? Gdzie mamy do cholery uciekać? Zamieszkamy tak po prostu w atomie, w jakiejś próżni na stole tego przemądrzałego pancerzaka? Z tego co mówił wynika, że i tak już mieszkamy na jakimś stole. Tutaj nie jest aż tak źle. Bynajmniej wiem co mnie czeka.

 

-I masz co jeść! Czy nie ma dla ciebie ważniejszych spraw?

 

-Niby jakich? To jest najważniejsze. A przed czym mam uciekać? Przez całe życie mam uciekać przed śmiercią? Chcę na nią czekać tutaj, gdzie się urodziłem.

 

-Czy ty nie rozumiesz, że śmierci nie ma!?

 

Protor wstał popatrzył na nią z przerażeniem, jakby w ogóle jej nie znał. Jej oczy płonęły jeszcze bardziej niż zwykle.

 

-Oszalałaś? Co ty wygadujesz? Dżela! Ciebie też już przerobili? – Dżela patrzyła przed siebie, jakby nie było ściany dwa metry przed jej nosem, jakby jej tu już w ogóle nie było.

Koniec

Komentarze

…Doskonałe opowiadanie. Jestem pod wrażeniem. Pozdrawiam autora.

…O błędach warsztatowych niech piszą inni.

Bardzo ciekawy świat wykreowałeś. Aż się prosi o kolejne opowiadania w tej samej rzeczywistości. Warsztat, faktycznie, jeszcze do doskonalenia. Na przykład – liczby piszemy słownie. Wyjaśnienia ziemskiej katastrofy nie bardzo do mnie przemówiły. Nie mam pojęcia, czy wynika to z mojej wiedzy, czy niewiedzy, ale coś mi nie gra. Pozdrawiam. :-)

Babska logika rządzi!

Noooo! Rzutem na taśmę mam nominację na październik. A już się bałem, bo ogólnie ten miesiąc słabo wyglądał.

 

Jednym słowem – bardzo dobre. Pisz dalej.

Infundybuła chronosynklastyczna

Całkiem niezłe opowiadanie, ale napisane byle jak, a to znakomicie utrudnia lekturę. Trudno o skupienie, kiedy co chwilę muszę się zastanawiać, czy aby dobrze rozumiem zamysł Autora. Wiele zdań wymaga poprawienia. Znacznie więcej, niż te wytknięte w łapance.

Brakło mi kilku wiadomości o Protorze i Dżeli. Nie wiem np. czym się zajmują, jak wygląda ich dom, życie codzienne…

Mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec, że jeszcze masz co nieco do opowiedzenia.

 

 

„-Gorszej nory chyba nie mogłeś już znaleźć?” –– Brak spacji po dywizie. Uwaga odnosi się do  błędu powtarzającego się w całym opowiadaniu.

 

„W korytarzu było coraz więcej wejść, przez które wchodziło coraz więcej ludzi…” –– Czy to celowe powtórzenie?

 

„…gdyby nie nosili specyficznych dla siebie kamizelek…” –– …gdyby nie nosili charakterystycznych dla siebie kamizelek

 

„…w ich klatce można byłoby dostrzec bijące serca i tętniące pajęczyny naczyń krwionośnych”. –– …w ich klatkach można byłoby dostrzec bijące serca i pajęczyny tętniących naczyń krwionośnych.

 

„…ale i tworzyć specyficzną sztukę, zrozumiałą tylko dla nich. Bielaki wytworzyły namiastki odrębnej kultury”. –– Powtórzenie.

Może w drugim zdaniu: Bielaki wykreowały namiastkę odrębnej kultury.

 

„Korytarz pusty, biegł idealnie prosto”. –– Wolałabym: Pusty korytarz prowadził idealnie prosto.

 

„…na niebieskich, szeroko otwartych oczach, zniewalających zaufaniem”. –– Nie wiem, czy można zniewalać zaufaniem.

Może: …na niebieskich, szeroko otwartych oczach o zniewalająco ufnym spojrzeniu.

 

Zawsze nieogładzony Protor, mając dosyć…” –– Wolałabym: Protor, jak zwykle pozbawiony ogłady, mając dosyć

 

„Dżela kopnęła go pod stołem nogą”. –– Dżela kopnęła go pod stołem.

Czy można kopnąć inaczej, niż nogą? ;-)

 

„-Tym razem kontenerowiec może wziąć na pokład 3000 osób”. –– Tym razem kontenerowiec może wziąć na pokład trzy tysiące osób.

Liczby zapisujemy słownie. Uwaga odnosi się do wszystkich przypadków źle zapisanych liczb, w całym opowiadaniu.

 

„Protor pożerał następną sztukę mięsa…” –– Wolałabym: Protor pożerał następną porcję mięsa

 

„Będziecie prakolebką nowej ludzkości.Miło patrzeć…” –– Brak spacji po kropce. Ten błąd też występuje woelokrotnie.

 

Mam intuicję, że przerobiliby nas na karmę dla jakiś zwierzaków”. –– Wolałabym: Mam przeczucie, że przerobiliby nas na karmę dla jakiś zwierzaków. Lub: Intuicja podpowiada mi, że przerobiliby nas na karmę dla jakiś zwierzaków.

 

„Mimo wielkiej prędkości, kabina wewnątrz posadowiona na żyroskopach, kula mknęła wydrążonym korytarzem w głębi ziemi na magnetycznych łożyskach mając na pokładzie co najmniej trzydzieści osób”. –– Nie potrafię zrozumieć tego zdania.

 

„…mogącej z łatwością pomieścić cztery wielkie katedry, a gdy nagle wielka, magnetyczna scena…” –– Powtórzenie.

 

„Każdy ruch dowolnej części ciała artysty powodował dźwięk. W zależności od szybkości ruchów, ilości poruszanych części ciała - dobiegały różnorodne tony i miary. Każdy z dźwięków emitował inne widmo światła. Białą grotę wypełniły niezwykłe iluminacje świateł i hipnotyczne kaskady dźwięków. Dopaminer zapowiadał się nieźle. W miarę jak taniec stawał się gwałtowniejszy, feerie świateł i girlandy dźwięków, wypełniały”. –– Powtórzenia.

 

„Kiedy wychodzili każdy udał się do wyjścia według…” –– Powtórzenie.

 

„Protor i Dżela szli za rękę”. –– Protor i Dżela szli, trzymając się za ręce.

 

Gdzie niegdzie rosły najprawdziwsze drzewa o jasnozielonych liściach i różnokolorowe kwiaty w geometrycznych klombach”. –– Gdzieniegdzie rosły najprawdziwsze drzewa o jasnozielonych liściach, a na klombach o geometrycznych kształtach, różnokolorowe kwiaty.

 

„…a nieopodal w stawie pływały białe łabędzie”. –– …a nieopodal, na/ po stawie pływały białe łabędzie.

 

„Zjawiasz się niespodziewanie na dopaminerze dla motłochu, wozisz nas swoją kulą zastrzeżonymi trakcjami, bierzesz nas w miejsce, na które normalni ludzie czekają pół życia, pokazujesz nam te nakręcane zabaweczki, gdy nasz świat skwierczy na patelni i każdy próbuje przeraźliwie stąd uciec”. –– Nadmiar zaimków.

Może: Zjawiasz się niespodziewanie na dopaminerze dla motłochu, wozisz nas swoją kulą zastrzeżonymi trakcjami, zabierasz w miejsce, na zobaczenie którego normalni ludzie czekają pół życia, pokazujesz te nakręcane zabaweczki, podczas gdy nasz świat skwierczy na patelni i każdy rozpaczliwie próbuje stąd uciec.

 

„Ziemia spali się jak skwarek, gdy kulminacyjna fala promieniowania nadciągnie”. –– Wolałabym: Ziemia spali się jak skwarek, gdy nadciągnie/ nadejdzie kulminacyjna fala promieniowania.

 

„Korytarz był wyłożony mahoniowymi kasetonami na ścianach i czarną, połyskliwą deską na podłodze. Skąpy strumień światła prowadził paroma zakrętami do środka pięknego pomieszczenia. Ściany wyłożone szlifowanymi marmurami, w których znajdowały się skamieniałe szczątki życia kambru, syluru, karbonu…”. –– Czy podłogę wyłożono jedną deską? ;-)

Może: Ściany korytarza wyłożono mahoniowymi kasetonami, na podłodze połyskiwały czarne deski. Skąpy strumień światła prowadził paroma zakrętami do środka pięknego pomieszczenia zbudowanego ze szlifowanego marmuru, inkrustowanego skamielinami z okresu kambru, syluru, karbonu

 

„Jesteście braćmi? – zdziwiona odezwała się Dżela”. –– Jesteście braćmi? – odezwała się zdziwiona Dżela.

 

„Ale życie każe życ”. –– Wolałabym: Ale instynkt każe żyć.

 

„…pancerzak przyszedł zabrać naczynia i położyć butelki”. –– Raczej: …pancerzak przyszedł zabrać naczynia i postawił butelki.

 

„Tacy jak wy na pewno wiecie gdzie można stąd uciec!” –– Tacy jak wy, na pewno wiedzą dokąd można stąd uciec!

 

„Te dwa mniejsze mają taką samą pojemność, ale ten trzeci ma dwa razy większą niż jeden mały”. –– Te dwa mniejsze mają taką samą pojemność, ale to trzecie ma dwa razy większą niż jedno małe.

Piszesz o naczyniach. Naczynie jest rodzaju nijakiego.

 

„Poczuła, ze można stąd jednak uciec, chociaż nie rozumiała gdzie”. –– Poczuła, że jednak można stąd uciec, chociaż nie rozumiała dokąd.

 

„…i jak zawsze przechylił do otwartej buzi niedojedzony półmisek zakąsek”. –– …i jak zawsze, wprost z przechylonego półmiska, zsunął do ust niedojedzone zakąski.

 

Do góry wznosiła się ściana morskiej głębiny, kłębiąc się falistymi kształtami i turkusowymi kolorami…” –– Wznoszenie się do góry jest masłem maślanym. Nie można wznosić się w dół.

Proponuję: Wznosiła się ściana morskiej głębiny, pełna skłębionych, falistych kształtów i turkusowych odcieni

 

„Trudno jej było zrozumieć, gdzie tak właściwie ma uciekać…” –– Trudno jej było zrozumieć, dokąd tak właściwie ma uciekać

 

„…tylko pojedyncze miarowo kapiące krople z powały sufitu odmierzały…” –– Powała to sufit. Krople mogą kapać albo z sufitu, albo z powały.

Może: …tylko pojedyncze krople, miarowo kapiące z sufitu, odmierzały

 

Piszesz o istocie, o „…przenikliwym spojrzeniu matowych oczu”, a zaraz potem czytam „…obwąchiwała już brzuch dziewczyny, patrząc błyszczącymi oczami…”.

Czy oczy istoty były matowe, czy błyszczące?

 

„…wyciągnęła kawałek szczurzego mięsa. Podała go długowłosej głowie…” –– …wyciągnęła kawałek szczurzego mięsa. Podała je długowłosej głowie

Mięso jest rodzaju nijakiego.

 

„…a wokół niego unosiło się ponad podłogą kilka magnetycznych kul…” –– Skoro unosiły się, to zrozumiałe, że ponad podłogą.

 

„Dżela patrzyła przed siebie, jakby nie było ściany dwa metry przed jej nosem, jakby jej tu już w ogóle nie było”. –– Wolałabym: Dżela patrzyła przed siebie, jakby dwa metry przed jej nosem nie było ściany, jakby jej tu już w ogóle nie było.

Czy Dżela patrzyła tak, jakby jej już tu w ogóle nie było, czy jakby w ogóle nie było ściany?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bynajmniej wiem co mnie czeka. http://sjp.pwn.pl/lista.php?co=bynajmniej http://sjp.pwn.pl/slownik/2512323/przynajmniej Znajdź dwie różnice ;) Uczulony na to "bynajmniej" jestem jak cholera, dlatego się czepiam :D Poza tym,, jak już się odezwałem, to przyznam się bez bicia, że przeczytałem w końcu całe i do końca :D Podoba mi się pomysł i realia.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ciekawe

Przynoszę radość :)

Będzie bez niedomówień, czy, jak kto woli, niedopisań.   Bardzo dobra, głęboka koncepcja, spitolona wykonaniem. Pomysł to nie wszystko, realizacja też ma swoją i to nie małą wagę… Nie wszyscy muszą, nawet nie wszyscy mogą być mistrzami słowa i frazy, ale przez zwykłe porównanie z porządniej napisanymi tekstami chyba da się zauważyć, że coś tu nie tak. A potem poprosić lepszych w te klocki o pomoc…  

dzięki za wszystkie uwagi. szczególnie regulatorów. warto posłuchać mądrzejszych. Mam kolejną częśc przygód Dżeli i Protora, popracuję jednak nad wykonaniem, choć mam dziwną refleksję że dobra forma nie jest tym samym co dobra treść i odwrotnie. Mianownik jest inny niż 1. Bynajmniej :) optymalizacja jest trudna "w te klocki", mówiąc słowami klasyka-poprzednika.  

Nie wiem, czy jestem mądrzejsza, pewnie nie, ale bardzo się cieszę. że pomogłam. A kiedy poukładasz wsyzstkie klocki, z przyjemnością przeczytam o daszych losach Dżeli i Protora…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chyba mogę się podpisac pod słowami Adama.  Mnie osobiście słabe wykonanie skutecznie utrudniało lekturę, przez co i sam pomysł zszedł na dalszy plan. Życzę powodzenia i pozdrawiam.

A ja gratuluję fantazji, niezły świat wymyśliłeś. 

dzięki,Twój login pasowałby do drugiej części :)

Nie krępuj się ;)

Nowa Fantastyka