- Opowiadanie: harvester89 - Stray Dogs - Bezpańskie Psy

Stray Dogs - Bezpańskie Psy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Stray Dogs - Bezpańskie Psy

 

Ciemny tunel, oświetlony wyłącznie lichą poświatą energooszczędnej żarówki. Praktycznie pusty, zasłany jedynie śmieciami i szczątkowymi pozostałościami szkodników, łatwy do wyczucia, unoszący się w powietrzu gryzący swąd niezidentyfikowanego pochodzenia. Tak się przynajmniej początkowo zdawało. Na końcu korytarza pojawiła się postać. Słaniający się na dwu kościstych nogach, okryty białą, przesiąkniętą krwią lnianą koszulką, zwisającą smętnie z wychudłego ciała i podpierający na chropowatej, łuszczącej się z idealnie białej farby człowiek. Oczu i sporego fragmentu twarzy nie sposób było dostrzec spod szopy białych, posklejanych brudem włosów, ale widoczne usta perliły się szkarłatem spływających stróżek posoki. Kobieta, bo na to wskazywały krągłości ciała, oddychała z ciężkością i powłócząc kończynami zmierzała w kierunku domniemanego wyjścia z tunelu, przy każdym ruchu zdobiąc powierzchnię jasnego muru plamami szkarłatnego płynu. Gdy zdawało się, że ranna za moment padnie, ta szybko zbierała się w sobie i uzewnętrzniała doznany wcześniej ból w postaci upartego dążenia dalej. Po pewnym okresie czasu, który dziewczynie przywodził na zamroczoną myśl wieczność, w krańcu mrocznego korytarza zaczął jawić się prześwit mocnego, śnieżnobiałego światła, bynajmniej nie pochodzenia sztucznego. Zmotywowana bliskością celu podróży białowłosa ostatkiem sił wdrapała się na stos usypany w rogu tunelu ze sporych kamiennych bloków, znacząc je krwistymi serpentynami i wydostała na wyższy poziom. Tam zległa z pełnym szczęścia wyrazem twarzy i uspokojonym oddechem wiedząc, że ktokolwiek wkrótce powinien zauważyć jej obecność, niezgodną z obowiązującymi regułami jednej ze stacji alfheimskiego metra.

 

 

 

Sześć godzin i jedenaści minut po pojawieniu się w okolicach sześćdziesiątej ósmej dzielnicy nieznanego obiektu, wysłany został patrol do spraw niecodziennych, będący w obowiązku sprawdzenia istoty owego zajścia. Kwadrans później niezidentyfikowaną postać przetransportowano do ściśle tajnej placówki szpitalno – badawczej „Yggdrasil” w nadziei, iż nie okaże się niebezpieczną, żądną krwi maszyną do zabijania.

 

 

 

Dziewczyna ocknęła się. Jej oczy dopiero zaczynały przyzwyczajać się do otoczenia, a już mogła określić, że to zupełnie nie jej regiony. Próbując poruszyć się, wyczuła, że coś ogranicza jej sprawność ruchową – została opatrzona w czasie, gdy ciało było nieprzytomne i przebrana w nowy, identyczny komplet białych ubrań: koszulkę i szorty za kolana. Twarz okalała obło trójkątna maska tlenowa, a w obu przedramionach umieszczono kroplówki i przewody dostarczające krew – tej ostatniej straciła wiele podczas ucieczki z… Trzask drzwi i głośne kroki uświadomiły rannej, że jest to coś pokroju szpitala albo kliniki oraz iż nie jest tu sama. Po kilku sekundach odgłos tupotu skierował się w jej stronę, a zamglony jeszcze wzrok podpowiedział, że stojący nad nią mężczyzna w średnim wieku, dłuższych, skundlonych blond włosach, trzydniowym zaroście i drucianych okularach o okrągłych szkiełkach nie ma zamiaru odebrać jej życia, a sprawdzić, czy czegoś nie potrzebuje. – O! Widzę, że już nie śpisz. Doszedłem do wniosku, że chyba nie ma potrzeby abyś na siłę była dożywiana i dokrawa wiana wbrew reakcji własnego organizmu. Możesz poczuć lekkie ukłucia, ale to tylko dla TWOJEGO DOBRA. Zazwyczaj gdy ludzie w białych kitlach używają sformułowania „to tylko dla TWOJEGO DOBRA” najczęściej kończy się to znalezieniem swoich kończyn w innym miejscu aniżeli tułowie albo obudzeniem się kilka dni po zabiegu przyszycia do twojej stopy kolejnych sześciu palców i obserwowania reakcji. Tym razem jednak mężczyzna odłączył kroplówki i osprzętowanie pompujące osocze prosto do żył oraz zdjął maskę tlenową z twarzy. – Zdolności regeneracyjne twojego ciała mogą zadziwić. Po ranach, jakie „gościły” jeszcze dwa dni temu na twojej skórze, nie dawałbym Ci zbyt dużych szans na przeżycie, a tu… proszę! Całkiem spore zaskoczenie. Mężczyzna, odłożywszy wszystkie sprzęty na srebrny stolik na kółkach, przysiadł na krześle i złożył ręce. Wtem, nieoczekiwanie, dziewczyna podniosła się powoli do pozycji siedzącej. Zakaszlała, przeczesała dłonią umyte białe włosy i obdarzyła człowieka bezwyrazowym spojrzeniem fiołkowych oczu. – Ale najbardziej zastanawia mnie… – zaczął naukowiec i wskazał wystające z okolicy szyi cztery, przypominające ścięte u szczytu, chromowane stożki wielkości żarówki halogenowej, gimtery. W wymienionych miejscach, gdzie zostały zamontowane, wyraźnie rysowały się blizny po cięciach ostrzy narzędzi; nie był to na pewno wytwór organizmu, tylko robota rąk ludzkich –… czemu mają służyć te urządzenia. Potrafiłabyś udzielić mi odpowiedzi na to pytanie? I skąd w ogóle wzięłaś się w 68. dzielnicy alfheimskiego metra o tak późnej porze? Dziewczyna nie odpowiedziała natychmiast. Oswoiwszy się z obecnością w dziwnym, nienaturalnie sterylnym pomieszczeniu zsunęła pościel i, ostrożnie, gdyż nie posiadała informacji o stanie swojego ciała, ześlizgnęła się z łóżka szpitalnego i podeszła do ściany naprzeciwko mężczyzny i nim ten zrozumiał, co planowała uczynić dziewczyna, ta rozcięła opuszek palca skalpelem, leżącym wcześniej na wózku. – Co ty…?! – zaczął blond włosy, zrywając się z krzesła i przewracając je w pędzie. – Żeby zrozumieć specyfikację mojego ciała musiałbyś wysłuchać i zrozumieć moją historię – potok beznamiętnie wypowiedzianych słów opuścił usta białowłosej. – Ale… do tego niezbędne są setki badań, analiz i… – Nie – oznajmiła zdecydowanie identycznie beznamiętnym głosem co przed momentem dziewczyna – Wystarczy imię, rok powstania oraz seria. I historia. – Proszę? Powstania…? Seria? – zapytał z niedowierzaniem, słabym głosem naukowiec. Ona skinęła głową. Gdy mówiła, wiodła rozciętym palcem po ścianie, tworząc znaki, potwierdzające to, o czym opowiadała. – Jednostka bojowa z kręgiem „Oberon”, obiekt numer 12, seria S – Prometia Kronos. – Na ścianie widniał teraz krwawy wpis brzmiący dokładnie: S-012 OBRN. – Ostatnia z niezniszczalnych maszyn bitewnych Podziemia Asgard.

 

 

 

„W pierwszym momencie, gdy odzyskałam przytomność, byłam w stanie usłyszeć opadający kurz i dostrzec niedoskonałości zszarzałej ściany z kilkunastu metrów – zmysły były wyostrzone do granic możliwości, a ciało, świeżo po przeprowadzeniu bliżej nieokreślonego zabiegu, przeszywały nagłe spazmy bólu. Leżałam koło ściany, nękana nieznośnym cierpieniem. Zebrawszy się w sobie powstałam i, dostrzegłszy na niezbyt odległym końcu pomieszczenia plamę bielejącego światła mogącą być wyjściem, podpierając się o nierówną powierzchnię muru poszłam w jej kierunku. Z momentu na moment ciało opuszczały wyczulone zmysły, a powracała siła – już po krótkiej chwili stałam o własnych siłach i widziałam, co znajdowało się przede mną. Około pięćdziesięciu osób, mężczyźni i kobiety w wieku nastoletnim, przechadzało się po wielkim, prostokątnym i zewsząd zamkniętym pomieszczeniu. Jak się później okazało, nikt nie miał obiekcji na temat tego, skąd się tu wziął ani dlaczego tu jest. Ale wszystkich łączyło jedno: na ich szyjach zamontowano duraluminiowe okowy o nieznanej powinności; nie utrudniały jednak oddychania ani nie ograniczały zbytnio ruchów – po prostu były. Nikt tez nie próbował się ich pozbyć – bo i po co? Pomieszczenie było wyczyszczone z jakichkolwiek przedmiotów – wyłącznie młodzi ludzie. Nikt nie zauważył mojego wejścia. Jedynie chłopak w podobnym wieku podszedł do mnie i spojrzał mi w twarz – krótkie, rozczochrane jasno blond włosy sterczały w nieładzie, a błękitne oczy wbijały się w moje poczucie bezpieczeństwa niczym kolce jeżozwierza w opadające liście drzew. Żałosnego wyglądu dopełniał ponadrywany w kilku miejscach komplet luźnych, lnianych ubrań. Nic nie powiedział, tylko złapał za moją koszulkę w okolicy okowy i przyciągnął do siebie. Potem z jego ust wychodziły nielogiczne strzępki zdań, mamrotane jakby w amoku. – Uciekać… krew… oni… głód… straszne… są tutaj… powinniśmy uciekać… Położyłam dłonie na jego rękach i spróbowałam zmusić ich właściciela do uwolnienia mnie z herkulesowego chwytu, to jednak zadziałało odwrotnie od zamierzonego. Zacisnął pięści jeszcze mocniej, aż zbielały mu knykcie. – … są blisko… głodni… nie możemy nic… są zbyt blisko… – Puść mnie! – krzyknęłam. – SĄ TUTAJ! CZUJĘ ICH! SĄ TUTAJ!!! – Kto tu je… Nim dokończyłam sentencję, ściana za moimi plecami eksplodowała. To zaczynało się zawsze identycznie, zupełnie tak samo – przez wyłom w murze albo tunel trajektoryjny do Sali wdzierają się potężne, trzymetrowe, granatowoskóre istoty w okryciach głowy przypominających maski gazowe, uzbrojone w długie, zabójcze szpony i zwinne kończyny. Za każdym razem przybywa ich szesnaście. Jedyne, co ulega zmianie, to liczebność ludzi – zawsze ktoś znika. Ktoś ginie. Odchodzi. W pierwszy momencie przyszło mi na myśl, że znaleźliśmy się w piekle – wszyscy rzucili się na wszystkich. I nie był to akt wandalizmu ani desperacka próba zdobycia pożywienia. To była walka o przetrwanie kolejnego dnia. Słabi nic nie znaczyli. A żeby cokolwiek osiągnąć, trzeba stawać się silniejszym i dążyć do doskonałości, dla naszej cywilizacji nieosiągalnej. Jeśli ktoś wmawia sobie, że robi tyle, ile może, by stać się w czymś lepszym , to stawia przed sobą barierę, której nigdy nie da rady przebyć. „Tutaj” miało to na celu wyzwolenie w nas najgorszych instynktów, walki o swoje życie i płynącej z tego nauki: nie licz nigdy na nikogo, tylko na siebie, bo gdy inni opuszczają Cię w kluczowych momentach życia, polegać możesz tylko na samym sobie. Przetrwałam. Tym razem. I następnym. I jeszcze następnym. I kilka kolejnych także. Teraz już ich nawet nie liczę. O ich ogromnej liczbie świadczyły tylko ściany pokryte setkami skreśleń, będące jako jedna z niewielu czynności w tym ponurym miejscu. W momencie, gdy „tu” przybyłam, populacja przebywających „tutaj” osób liczyła dokładnie 51 . Teraz jest ich 23. Pożywienie, w postaci surowego mięsa i suchego chleba, dostarczane dwa razy dziennie w takich ilościach, że trzeba o nie walczyć, też wykończyło kilka osób. Raz na dwa dni brano grupowy prysznic, w Sali w której cały czas przebywamy, pod postacią strug wody lecących z sufitu, przypominających reakcję czujek przeciwpożarowych na dym lub płomienie, bez oddzielnych kabin. Ale najgorsza ze wszystkiego była wizyta „istot wyższych” czy, jak to nazywali ocaleńcy, „bogowie Asgardu”. Wszystko bowiem się zgadzało – panowały tu twarde, nieznoszące jakiejkolwiek oznaki sprzeciwu zasady i atmosfera oraz teren porównywalne do zamkniętego wymiaru Nilfheimu, a ludzie odwiedzający „niedoszłe mięso armatnie” stali na pod każdym względem wyższym poziomie rozwoju niż większość ocalałych. W takich momentach właśnie zastanawiam się, czemu ponadprzeciętnie inteligentni, silni bądź posiadłszy potężniejsze atrybuty ludzkie muszą używać ich by szerzyć zło. Podczas jednej z „wycieczek” po komnacie, w której na jednej ze ścian inskrypcję, kilkuwierszowy tekst, doskonale ilustrujący nasze poczynania w „tej” komnacie. Brzmiał on mniej więcej tak:

 

Postawiliście na mnie krzyżyk Spisaliście mnie na straty Teraz słabły, z przestrzelon gardzielą strzyżyk sprawi wam srogie, krwawe baty

 

Autor nieznany, a pomimo tego mam przeczucie że coś takiego każdy byłby w stanie napisać. Każdy z nas pragnie wzbić się ponad resztę i wydostać z piekła, jakim stała się owa komnata. Cholera, jeśli już musi umrzeć, to gdzieś na wolności, wśród ukochanych członków rodziny, nie w piekle, gdzie materialna część Ciebie zostanie poddana bóg wie jakim eksperymentom, tak jak ma to miejsce właśnie tutaj. Za każdym pojawieniem się „bogowie Asgardu” zabierają ze sobą wszystkie ciała poległych oraz kilkoro losowo wybranych osobników. Nie wiadomo, co dzieje się z wybranymi, ale nigdy nie wracają. Znikają bez pozostawienia po sobie śladów. Jakby wyparowali albo tak na dobrą sprawę nigdy nie istnieli. Każdy modli się, by nie poszedł jako następny. Bo też każdy ma prawo żyć i bać się być może niedalekiego końca własnej egzystencji. Ale jeden z szarych dni okazał się być dla mnie wybawieniem. Nie mam pojęcia, czy było to zrządzeniem losu, poleceniem boga czy też najzwyklejszym błędem konstrukcyjnym organizmu käiséra, ale jedno stało się pewnikiem. Ogromna istota nie starała się mnie zabić, tak jak to czyniło piętnastu jego bezlitosnych pobratymców. Podszedł i stanął przede mną. I patrzył. Tak po prostu. Potem wyciągnął łapę. Czekał. Wiedząc, że wkrótce i tak zniknę, podałam mu rękę. Teraz ja czekałam – na rozszarpanie, śmierć najszybszą i najmniej bolesną, jeśli masz to szczęście i obrywasz w głowę. Jeśli jesteś zwykłym, wychowanym pod kloszem dzieciakiem, który nigdy nie zaznał jakiegokolwiek bólu, najprawdopodobniej tego nie zrozumiesz. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Otworzywszy oczy oprzytomniałam i stwierdziłam, że chce stąd uciec. Przejawiał niemal ludzką postawę i takież gatunkowe intencje. Bezinteresowna pomoc. Tak to przynajmniej początkowo wyglądało. Ku przestrachowi wszystkich zebranych wsiadłam na masywny grzbiet käiséra i, rozpędziwszy się, wpadliśmy z impetem w ścianę, gdzie widniała inskrypcja. Posypały się kawałki tynku, muru i natychmiast uderzyły w nas salwy z karabinów przyczółkowych. Skóra istoty była zbyt gruba, by pociski się przez nią przebiły – zostały „zaprojektowane” z myślą o wydobyciu z ludzi jak najpotężniejszej, niszczycielskiej siły. Ja jednak, w odróżnieniu od käiséra, byłam jak najbardziej podatna na obrażenia – szarża przez rozległy korytarz „usiany” działkami strażniczymi poskutkował rozciętym policzkiem i przestrzelonym ramieniem – te jednak poprzez pobudzoną z wnętrza wolę przetrwania zaczęły się w zastraszającym tempie uzdrawiać. Brnęliśmy przez potok ołowiu niestrudzenie, ale kilka metrów za załomem korytarza czekał na nas już potężny, aczkolwiek niezbyt mobilny robot strażniczy. Nadzieja zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Maszyna, uzbrojona w działo dezintegracyjne ciężkiego kalibru wyprowadziło dwie szybki salwy – jedna chybiła o włos, wyrywając w betonowanej posadzce sporą dziurę. Co do drugiej nie mieliśmy szczęścia – poszła (chyba niezamierzenie, ale szczegół) pod kątem, neutralizując wiązania cząsteczek praktycznie wszystkich tkanek prawego boku. Käisér zawył. Mnie wystrzał pozbawiłby połowy głowy, ale gwałtowne, agoniczne miotnięcie istoty przesunęło moje ciało o kilka centymetrów w bok – zniszczeniu uległo za to żelazne okucie wokół szyi. Pozostały tylko cztery gimtery. Bezwładnie opadliśmy na ziemię – trzymetrowa bestia nie mogła wstać z uwagi na uszkodzenie podstawowych organów ruchowych. Przez szkła maski nie można było dostrzec oczu istoty, ale gdybym miała odgadnąć to, co chciał przekazać, najpewniej mówiłby „zostaw mnie i idź”. Nim mechanoid przeładował działa, pobiegłam ile sił w nogach, zanurkowałam między kolumnowymi stabilizatorami i przedostałam się do bramy wyjściowej. Za nią czaiła się bezpieczna przystań, gdzie nikt nie był w stanie przeszkodzić mi w ucieczce. Nakłonienie robota strażniczego do oddania salwy w moją stronę, wyminięcie jej zręcznym saltem w tył i ucieczka przez sieczące odłamki duraluminium okazał się fraszką. Mimo to jednak zostały po tym liczne rany: rozcięte usta, bok, dłonie, stopy i poszarpane ubrani. Niektóre bardziej niebezpieczne dla zdrowia i życia niż by się mogło wydawać. Ale byłam bezpieczna. Przeżyłam. I tylko to się liczyło.”

 

 

 

Minęło siedem dni odkąd Prometia znalazła się w ośrodku. Codziennie blond włosy naukowiec składał jej wizytę, przeprowadzał niezbędne badania i wypytywał o jakiekolwiek szczegóły co do położenia i charakterystyki miejsca, w którym przebywała – niczego konkretnego jednak się nie dowiedział. Jedynym pragnieniem dziewczyny było posiadanie okna, by mogła obserwować, co dzieje się na zewnątrz. Z wielką trudnością, ale jednak „portal do kontaktu bezzwrotnego ze światem zewnętrznym” powstał już pierwszego dnia. Od tego czasu Kronos była spokojniejsza, jakby bardziej ukojona. Ósmego dnia naukowcy zastali puste pomieszczenie i otwarte okno. Nikt nie wiedział, gdzie zniknęła dziewczyna ani jakim cudem udało jej się przejść przez otwór o wielkości 12 na 30 centymetrów. Nikt nie miał też pojęcia czemu ostatnim i jedynym z pozostawionych przez nią pamiątek był jeden, charakterystyczny czterowiersz. Nikt nigdy więcej nie usłyszał o Prometii Kronos.

 

 

 

SŁowniczek:

 

Gimtery – taka sobie nazwa zastępcza dla "ściętych stożków", ale opis pojawił się w samym tekście Käisér – fioletowoskóra istota, powstała w wyniku skrzyżowania kilku gatunków istot żywych (w tym bezwłosej odmiany goryla, kilku odmian pantery itp.) o charakterystycznych dla rodziny kotowatych kończynach o odwrotnie zginanym stawie kolanowym oraz charaktrystycznej masce gazowej ( http://www.twardziel.pl/foto/1iniwersalne/odjechane/maska_przeciwgazowa_diddo_3.jpg podobne) Reszta terminologii zaczerpnięta z mitologii nordyckiej.

 

To moje pierwsze opwiadanie, także proszę o szczere opinie. Staram się jak mogę, ale… zawsze coś może się nie udać :D

Koniec

Komentarze

Nie jest dobrze. Język mocno zniechęca do czytania. Sprawdź sobie w słowniku znaczenie "stróżki". Możesz się zdziwić. Ciężkość do oddychania również nie bardzo pasuje. "Szczątkowe pozostałości" wyglądają na masło maślane. "Okres czasu" z całą pewnością nim jest. Wychudłe ciało z krągłościami, po których można poznać, że należy do kobiety wydaje mi się sprzeczne. A to tylko pierwszy akapit i nie sądzę, żebym wypisała wszystko. Bardzo dużo pracy przed Tobą.

Babska logika rządzi!

Aha, czy w tytule na pewno miało być "dods"?

Babska logika rządzi!

Ostatnia z niezniszczalnych maszyn bitewnych Podziemia Asgard.  ---> zastanawiające. Niezniszczalne maszyny, a została jedna, ostatnia… Rozmontowali? Sprzedali? Rozsypały się ze starości? Czy jednak, wbrew zapewnieniu Autora, maszyny były "zniszczalne"?   […]  błękitne oczy wbijały się w moje poczucie bezpieczeństwa niczym kolce jeżozwierza w opadające liście drzew.  ---> cudo, wywołujące ekstatyczny zachwyt. Tylko taka maleńka wątpliwość: co to właściwie jest, a czym to miało być?  :-)   agoniczne miotnięcie istoty, uszkodzenie podstawowych organów ruchowych,  ---> jeżu kolczasty…   „portal do kontaktu bezzwrotnego ze światem zewnętrznym”  ---> coś tam słyszałem o bezzwrotnych zapomogach, ale nie o bezzwrotnym kontakcie. Chyba nie warto nadmiernie wysilać się na oryginalność, czytelnik może nie tylko roześmiać się, ale może coś pomyśleć…    ============   Cóż, z całą pewnością udało się Tobie wkleić tekst.  :-)

Dzięki za komentarze i wasze opinie. Cóż, co do tytułu – powinno być "dogs" ale w pośpiechu powstała literówka, za co bardzo przepraszam. Co do "ostatniej z niezniszczalnych"… są sposoby na ich destrukcję, które nie są jednak znane nawet samym maszynom, dlatego zdanie i tekst opierały się na wierzeniu, że w ich mniemaniu są nie do zadraśnięcia. A "portal…"? Krzyknij przez okno – nie zawsze ktoś odpowie na na twoje wołanie. Pierwsza próba nie zawsze udana, co pokazuje, że przede mną jeszcze daleka droga do choćby wypracowania własnego stylu…

Zgadza się, najczęściej pierwsze śliwki… Co bynajmniej nie oznacza, że następne też. Trenuj, zachęcam, wbrew pozorom stwarzanym przez treść komentarza. Uważam, że litr zimnej wody nie zabija; dreszczyk może podziałać trzeźwiąco, a reszta zależy już tylko od Ciebie.  

Autorze, przykro mi to mówić, ale nie rozumiem Twoich zdań. Chciałam, próbowałam, ale poległam. Zastanawianie się nad niemal każdym sformułowaniem, uniemożliwia lekturę. Nie potrafię czytać tak podanego tekstu.

 

„Słaniający się na dwu kościstych nogach, okryty białą, przesiąkniętą krwią lnianą koszulką, zwisającą smętnie z wychudłego ciała i podpierający na chropowatej, łuszczącej się z idealnie białej farby człowiek”. –– Czy człowiek może słaniać się inaczej, niż na nogach?

Koszulka chyba wisi na kimś/ na ciele, nie zwisa z niego.

I na koniec –– nie wiem co było podporą człowieka, mimo swej chropowatości i łuszczącej się farby. Przyszedł mi do głowy śmiały pomysł, że to chudy człowiek łuszczył się z farby, ale chyba jednak źle pomyślałam… ;-)

 

„…wysłany został patrol do spraw niecodziennych, będący w obowiązku sprawdzenia istoty owego zajścia”. –– …wysłany został patrol do spraw niecodziennych, mający obowiązek/ obarczony obowiązkiem sprawdzenia istoty owego zajścia.

 

„…została opatrzona w czasie, gdy ciało było nieprzytomne…” –– Wydaje mi się, że ciało nie traci przytomności.

 

„Trzask drzwi i głośne kroki uświadomiły rannej, że jest to coś pokroju szpitala albo kliniki oraz iż nie jest tu sama”. –– Czy gdyby drzwi nie trzasnęły i nie rozległy się głośne kroki, kobieta mogła pomyśleć, że sama podłączyła się do kroplówek i przy okazji robi sobie transfuzję? ;-)

 

„…że stojący nad nią mężczyzna w średnim wieku, dłuższych, skundlonych blond włosach…” –– Czy Autor usiłuje mi wmówić, że ów mężczyzna stał w dłuższych skundlonych jasnych włosach? ;-)

 

„Doszedłem do wniosku, że chyba nie ma potrzeby abyś na siłę była dożywiana i dokrawa wiana wbrew reakcji własnego organizmu”. –– O co chodzi z tym docinaniem posagu wbrew reakcji własnego organizmu? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O matulu, życie nauczyło mnie, że w przypadku czyichś "pierwszych" opowiadań najczęściej zgadzam się z opiniami Adama. Nie inaczej jest tym razem. Nie polecałbym jednak się poddawać pod naporem niekoniecznie pozytywnych komentarzy. Należy zdać sobie sprawę, że pisarstwo jest rzemieślnictwem takim samy, jak lepienie garnków z gliny. Rzadko kto potrafi zrobić od razu świetny garnek, ale wystarczy odpowiednia ilość zainwestowanego czasu i ćwiczeń, a świetne garnki będą wychodzić spod palcy same. 

Do tego wszystkiego kuleje zapis dialogów. Przed myślnikiem trzeba wcisnąć "enter" w celu umieszczenia wypowiedzi w nowej linii. Trudno cokolwiek napisać na temat fabuły – ciężko przebić się przez tak zwarty tekst.

Nowa Fantastyka