- Opowiadanie: Mathias - "Dług do spłacenia" - Początek kariery literackiej.

"Dług do spłacenia" - Początek kariery literackiej.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

"Dług do spłacenia" - Początek kariery literackiej.

 

Witam. Od pewnego przyjaciela dowiedziałem się, że wrzucając tutaj swój tekst mogę otrzymać sporo konstruktywnej krytyki. Jestem uczniem liceum, dokładniej pierwszej klasy ale od wielu lat czytuję fantastykę. Pisząć to opowiadanie, które ma być wstępem do mojej książki mocno wzorowałem się na Sapkowskim, Piekarze i Zambochu Patrząc na to , co ludzie sugerują mi w komentarzach, napiszę tutaj bardzo czytelnie. KSIĄZKA TA NIE JEST POWIEŚCIĄ, A ZBIOREM OPOWIADAŃ. Dlatego proszę, nie sugerujcie mi bym najpierw poćwiczył na krótszych formach zanim zabiorę się za coś podobnego, ponieważ wlaśnie to robię :) . Mam nadzieję, że sie spodoba. Miłego czytania. Prosiłbym też o wklejanie cytatów z błędami bym mógł jak najlepiej je poprawić. Tekst został już odrobinę przerobiony,a większość błędów poprawiona. Nadmieniam, że brak opisu świata jest celowy. Postać Sharna ma być bohaterem kilkunastu opowiadań, więc opisy będą pojawiać się powoli, kawałek po kawałku odsłaniając tajemnice cesarstwa i głównego bohatera. P S Dopiero po skopiowaniu całości wrzuceniu tutaj zauważyłem, że nie ma akapitów. Spokojnie, w orginale jest ich całkiem sporo, nie mam pojęcia dlaczego tutaj się nie pojawiły.

 

 

"Dług do spłacenia"

 

 

 

 

Ciemność. Ciemność wszędzie dookoła. Czy to tak przyjdzie mi skończyć? Tutaj, dwadzieścia metrów pod ziemią, w cholernej kopalni węgla jakiegoś małego paniczyka, hrabiego w którego krwi jest tyle błękitu co w końskich szczynach, ale którego ojciec miał wystarczająco dużo złota, żeby wykupić dla siebie i swojego rodu szlachectwo? Już nawet nie pamiętam jakim cudem tak to się skończyło. To miała być prosta robota, zwykła podróż z karawaną, pięćdziesiąt koron zaliczki, kolejne sto pięćdziesiąt na miejscu. Robota jak tysiące innych, które wykonywałem do tej pory i jednocześnie jedna z tych, które skończyły się tak jak się skończyły. Właśnie z powodu tych stu pięćdziesięciu koron siedzę tutaj na dole, a za mną biega mała armia. Chociaż armia to tutaj zbyt wielkie słowo, nie da się nazwać żołnierzami chłopaczków wyuczonych którym końcem włóczni się dźga i puszących się z dumy w swoich mundurach.

Gdyby tylko ten gnojek zapłacił zgodnie z umową, zamiast straszyć mnie lochem i kazać wynosić się z jego włości. Bardzo nie lubię, kiedy ktoś stara się mnie oszukać. Robię się wtedy dość nieprzyjemny. Dowiedziałem się od górnika, że do zamku da się również dostać przez kopalnię. Zapłaciłem mu koronę, na którą normalnie musiałby harować przez tydzień. Powodem, dla którego muszę być teraz taki ostrożny jest fakt, iż chłop poszedł sprzedać mnie hrabiemu szybciej, niż zdążyłbym powiedzieć "szafot". Urządzili na mnie zasadzkę przy wejściu do kopalni. Było ich co najmniej trzydziestu na mnie jednego, więc miałem miażdżącą przewagę. Niestety, jednemu udało się uciec i sprowadził całą resztę, która ciśnie się za mną w tych korytarzach.

Walka z taką ilością przeciwników w tych korytarzach pewnie nie wyszłaby mi na dobre. Były zbyt ciasne bym mógł w nich swobodnie manewrować, a jednocześnie wystarczająco szerokie by zmieściło się kilka szeregów po trzy osoby. Daje to przynajmniej osiem włóczni wysuniętych w moją stronę. Musiałem przeć naprzód. I wtedy natrafiłem na ślepy zaułek. Myśl, myśl do cholery! Coś mi tu nie grało. Albo ten niewdzięczny parob planował od początku mnie wystawić, albo było tu coś, o czym nie wiedziałem. Zacząłem powoli opukiwać ścianę kończącą tunel dopóki nie usłyszałem pustego dźwięk. Bingo. Szybki rzut oka pod ścianę, z nadzieją, że górnicy zostawili narzędzia. Są. Kilka uderzeń ciężkim młotem znalezionym w pobliżu i proszę, przejście jak malowane. Za ścianą było cholernie ciemno i okropnie śmierdziało.

Wtedy usłyszałem jęki. Oczywiście, musiałem trafić wprost na jebane lochy. Przez moment korciło mnie, żeby uwolnić wszystkich którzy tu siedzą, by mogli zrobić co im się żywnie podoba ze Smissem. Wizja, choć kusząca, pozostała tylko wizją. Jestem tu po moje pieniądze, nie po to by odgrywać bohatera pomagającego uciśnionym. Skradałem się w absolutnej ciemności, a ciszę przerywały jęki skazanych i brzęk łańcuchów. Wychodząc z miejsca w którym byłem, a które wydawało się być salą tortur, ponieważ narzędzia wisiały na ścianach i były poukładane na półkach. Było ich tutaj naprawdę dużo. Po co komu zaciski na stopy, liny do podwieszania, czy pręty do przekłuwania jąder, kiedy wystarczy kilka drzazg do wbijania pod paznokcie lub garnek, szczur i trochę ognia. Jeszcze nie widziałem nikogo kto potrafiłby się oprzeć i nie zaczął mówić. Nie lubię torturować ludzi. Zabijanie ich natomiast nie sprawia mi większego kłopotu.

Potrafię wytwarzać trucizny, świetnie strzelam z łuku i kuszy, a także potrafię walczyć prawdopodobnie każdym rodzajem broni znanej człowiekowi. Chociaż, każdy ma swoich ulubieńców. Ja miałem dwa miecze których znalezienie zabrało mi rok, pochłonęło ponad dziesięć tysięcy koron i pozbawiło życia przynajmniej pięćdziesiąt osób. Ale warto było. Ostrza wykute i hartowane przez najpotężniejszy klan magów-wojowników jaki kiedykolwiek istniał, Aldabarów. Klan, podobnie jak cała reszta wielkich magów wymarł, a na świecie zostały tylko wypierdki bez żadnej mocy, które jeszcze trzysta lat temu nadawały by się najwyżej na jednego z najniższych sługusów u prawdziwego czarodzieja. Ale zostały też artefakty. Cała masa artefaktów. Większość niedostępna, ukryta w bronionych starymi, potężnymi czarami skarbcach. Ale dziesięć tysięcy koron potrafi załatwić wiele spraw. Udało mi się odnaleźć księgę mówiącą jak wejść do ich krypt i złamać blokady. I w ten sposób wszedłem w posiadanie najwspanialszych mieczy jakie kiedykolwiek widziałem: Ylwira i Ardena, co w staro-tarmadyjskim oznacza Tego, Który Tnie i Berserka. Adekwatne imiona, jeśli miałbym wyrazić swoją opinię. Jedyne miecze które zostały wykonane przez klanowego kowala. Widziałem kiedyś w Tarden człowieka dzierżącego topór z innego skarbca tego klanu. Wiem jedno: nigdy nie chciałbym walczyć z kimś używającym tej broni.

Zauważyłem światło padające na ścianę lochu i cień rzucany przez strażników. Oni ze swoimi śmiesznymi halabardami nie stanowili najmniejszej przeszkody. Nawet nie starałem się skradać, zwyczajnie podchodząc do nich z Ylwirem wyciągniętym z pochwy. Zdążyli się tylko odwrócić w moją stronę i zasłonić halabardami. Na próżno. Miecz przeszedł przez drzewce i ich ciała jak przez masło, zabijając ich bez zbędnych cierpień. Jak już mówiłem, pod tym względem bardzo różniłem się od kolegów po fachu. Słysząc słowo najemnik widzi się człowieka z wielkim mieczem który nie marzy o niczym innym niż zamordowaniu kogo i zgwałceniu kobiety. I wiecie co? Skojarzenie to nie jest absolutnie krzywdzące, ponieważ większość z nas właśnie taka jest. Ale nie ja. Zabijam nie dla przyjemności z tym związanej, ale dlatego, że jestem w tym dobry. A ludzkie życie nigdy nie miało dla mnie specjalnie dużej wartości.

Zabrałem jednemu z nich klucze do wyjścia i ruszyłem dalej. Jak można było się spodziewać, straże w tej części zamku zostały zminimalizowane, aby móc wysłać jak najwięcej ludzi do pościgu za mną i obrony Smissa. Szybkim krokiem udałem się do drzwi prowadzących do zamku. Postanowiłem zamknąć je na klucz i dodatkowo zasunąć szafką stojącą tuż obok wyjścia. Nie chciałbym, żeby reszta tych kmiotów z podziemi wypadła mi na plecy kiedy będę rozprawiał się z osobistą strażą hrabiego. Będąc w zamku musiałem pozostać ostrożny. Nie chcę, aby ktokolwiek zaalarmował Jego Ważność, gonienie arystokratów jest wyjątkowo nudne, zwłaszcza jeśli ci mają przygotowane tunele ewakuacyjne o których nikt inny nie wie. Właśnie wtedy zza zakrętu wypadła służąca, spojrzała na mnie i zemdlała.

Poczułem się urażony. Naprawdę nie jestem aż tak brzydki. Mam prawie dwa metry wzrostu, długie, czarne włosy sięgające do połowy pleców, zazwyczaj związane w kitkę i twarz którą można uznać za całkiem ładną. Jestem jednym z niewielu szczęśliwców w zawodzie którzy uniknęli jakichkolwiek większych uszkodzeń twarzy. Mam kilka blizn, fakt, ale lubię je uznawać za dodające męskości i drapieżności. W połączeniu z pewnymi zmianami które wywołała we mnie esencja Arkara, znaleziona w tym samym skarbcu co miecze, a która miała zwiększyć wydolność organizmu w czasie walki w zamian za ogromny ból i pewne drobne przemiany w wyglądzie, takie jak zmiana koloru oczu na krwistoczerwone, w odpowiednim świetle mógłbym wyglądać jak sam władca demonów z najgłębszej otchłani. Zdarzało się, że w takich sytuacjach ludzie padali bez zmysłów. Ale omdlenie po zwykłym rzuceniu na mnie okiem? Baba nie miała za grosz gustu. Ale czego się spodziewać po sługach wielkiego Jaśnie Pana? Wysublimowanego smaku dotyczącego wyglądu obu płci? Na tym zadupiu gdzie co czwarta wieśniaczka ma więcej niż trzy zęby, a połowa chłopów z wyglądu przypomina brukiew?

Mogłem sobie pozwolić na podobnie idiotyczne myśli, przez kilka najbliższych chwil nie miałem nic lepszego do roboty niż włóczenie się po korytarzach w nadziei, że trafię na główną salę jak najszybciej. W chwili w której myślałem, że mój spokój nie będzie niczym zmącony, spotkałem patrol. Patrol był dość duży, ponad dziesięciu chłopa, i to zupełnie innych niż te wypierdki z którymi walczyłem wcześniej. Ci nie mogli być wytrenowani tutaj. To byli najemnicy.

-To on! Brać go!- wykrzyknął największy z nich.– Dawajta kamraty, to nas pan hrabia złotem obsypie!

Taaak. Obsypie złotem. Prędzej każe wam się zadowolić kilkoma srebrnymi i powie, że macie się wynosić. Ale dowiedzieć się tego nie będzie im dane. Minęła sekunda zanim do mnie doskoczyli. Byli dobrzy. Normalny człowiek nie dałby rady wydobyć miecza i się obronić. Ja zdążyłem. Parada nad głową, ich ostrza zabrzęczały odbijając się od Ylmira. Atakowali dwójkami, co dało mi czas na przygotowanie się. Gdyby zaatakowali kupą, możliwe, że zdołaliby mnie zranić. Szybki wyrzut ręki w prawo i jeden z najemników upadł na ziemię w szybko powiększającej się kałuży krwi wypływającej z miejsca gdzie jeszcze przed chwilą znajdowała się jego dłoń. Drugi nie czekał zbyt długo, złożyłem się do skoku i przelatując obok niego ciąłem na odlew, zza głowy, znacząc jego korpus długą , czerwoną szramą i odrąbując mu kawałek policzka. Spojrzałem się na nich, ale w ich oczach próżno było szukać strachu. To byli zawodowcy.

Jeden z nich, ten najbardziej wycofany zaczął wyciągać bolas z sakiewki przy pasie, podczas gdy trzech jego kamratów rozpoczynało taniec wokół mnie. Po pierwszym, nieprzemyślanym ataku postanowili być ostrożniejsi. Sprytne z ich strony. Nie dałem im czasu na przygotowanie. Szybkim susem doskoczyłem do tego na przeciwko mnie i przebiłem go mieczem, po czym płynnym ruchem obróciłem się, a ostrze wysunęło się z niego z cichym mlaśnięciem. Usłyszałem za sobą świst powietrza, więc uchyliłem się przed nadlatującą plątaniną rzemieni i płynnym ruchem rzuciłem w wojownika nożem, który wbił mu się między oczy. Teraz zostało ich sześciu. Byli wściekli i wściekłość ich zgubiła. Dwóch z nich rzuciło się na mnie w szale, wznosząc topory do ciosów, których ktoś, jeśli nie spędził tak jak ja połowy życia na trenowaniu walki, nie zdołałby uniknąć. Jednego trafiłem sztyletem w gardło jeszcze zanim jego topór opadł, po czym z obrotu ciąłem jego towarzysza w kark, pozbawiając go głowy. Czterech. Obserwowali mnie dokładnie, śledząc każdy mój ruch, niczym puma obserwująca swoją ofiarę, gotując się do ataku. Chwyciłem za rękojeści noży do rzucania przy nadgarstkach. Szarpnięcie, cichy świst i głuche uderzenie. Dwóch. Postanowili zaatakować, mając nadzieję, że w tej nawałnicy uderzeń zdołają mnie zabić. Jeden z nich wbił mi miecz w ramię tuż przed tym zanim wbiłem mu nóż w trzewia i odepchnąłem kopnięciem.

Ostatni został ten największy, prawdopodobnie ich szef. Był dobry. Musiał uczyć się szermierki w jednej ze szkół w Bleiven, tylko tam da się nauczyć taki wór mięsa poruszać się jak zawodowa tancerka. A miał skończyć martwy w służbie takiego śmiecia jak Smiss. Coraz bardziej nie lubiłem tego gościa. Postanowiłem, że taki przeciwnik jak on zasłużył na śmierć od miecza, nie rzutu nożem czy wbicia sztyletu w krtań. Doskok, uderzenie, zastawa, piruet by wytrącić siłę jego uderzeń, i w końcu miecz wbity między żebra aż po jelec.

-Przykro mi – wymruczałem.

-Spłoń w męczarniach, skurwysynu – posłał mi w odpowiedzi najemnik, próbując mnie opluć, ale krwawa plwocina tylko zawisła mu na wardze, a oczy zaszły mgłą.

Tak to jest w naszym zawodzie, czy tego chcemy czy nie, czasem trzeba mordować. Klient płaci, klient wymaga. Albo zasłuży się na zapłatę, albo się umiera, a wtedy pieniądze stają się najmniejszym problemem. Niemniej jednak fakt, iż to Smiss sprowadził na niego ten los bardzo mnie zdenerwował. Uznałem ,że albo dorzuci mi ogromny procent do pieniędzy które jest mi winien, albo przybiję go za jaja do sufitu i posłucham jak kwiczy. To, że , jak mówiłem, nie lubię torturować jakoś mi umknęło. Byłem zły, nie tylko z wymienionych powodów ale także dlatego, że dałem się zranić. Nie powinno do tego dojść. Jeśli chcę przeżyć muszę być bardziej uważnym. Wokół samego hrabiego będą lepsi ludzie niż ci z którymi walczyłem , a z lewą ręką która nie będzie się już dzisiaj do niczego nadawać będę miał cholernie utrudnione zadanie. W końcu skoro w obsadzie zwykłego patrolu był najemnik szkolony w Bleiven to oznaczało to dwie rzeczy: Smiss miał naprawdę dużo pieniędzy, a koło niego będą ludzie ze szkoły w stolicy, z Tardeńskiej szkoły sztuki wojennej. Wyciągnąłem maść z mojego małego magicznego arsenału przyborów leczniczych i posmarowałem ranę. Przez najbliższą kilka godzin z ręką nic się nie stanie, natomiast później ból będzie obezwładniający. Ruszyłem przed siebie i dotarłem do zakrętu który kończył się wielkimi, bogato zdobionymi drzwiami. Puk, puk sukinsynu – pomyślałem tuż przed wejściem do sali.

W środku od wejścia wszystko wydało mi się podejrzane. Hrabia Smiss siedział na krześle u szczytu wielkiego stołu wzdłuż którego przycupnęło co najmniej dwudziestu najemników. Kilku z nich rozpoznawałem – Caleb Nożownik, znany z tego, że używa tylko noży. I z tego, że ich ostrza są zatrute. Dwuręczny Harrald, mistrz w walce młotem bojowym. Mały Grad , zwany tak ze względu na fakt, iż ma niecałe 6 stóp wzrostu i walczy maczugą która jest prawie tak wielka jak on. Mimo tego, nie zdziwiło mnie to, że się tutaj znaleźli. Wiedziałem o tym, że kręcą się po okolicy, każdemu z nich dałem wystarczająco dużo powodów by mnie nie kochali, a ten dupek ma naprawdę dużo złota.

Tym co mnie zaniepokoiło była ilość osób w tym pomieszczeniu. Według moich informacji siły hrabiego powinny liczyć przynajmniej 150 osób, od których trzeba odjąć trzydziestu zabitych przeze mnie przy wejściu do kopalni i sześćdziesięciu którym zablokowałem drogę wyjścia. Powinno więc czekać tutaj przynajmniej druga sześćdziesiątka chłopców w mundurkach. W tej sali zmiażdżyliby mnie samą przewagą liczebną. Chyba, że…

– Sharn, jakże miło mi cię widzieć – wtrącił mi się w myśl Smiss, pokazując swój najbardziej obrzydliwy, ropuszy uśmiech – Nie byłeś na tyle mądry by wziąć pięćdziesiąt koron zaliczki i zwiać póki mogłeś. Musiałeś pokazać jaki to nie jesteś silny i wedrzeć się tutaj po resztę?

Sharn – imię którego aktualnie używam. Prawdziwego wolę nie nikomu nie podawać, więc wybrałem coś innego. Chciałem używać czegoś z czym będę się ludziom kojarzyć, ale nie będę się przecież podpisywał jako "ten głupi sukinsyn". Dlatego wybrałem coś z staro-tarmadyjskiego : Sharn, czyli Nawałnica. Myślę, że całkiem do mnie pasuje.

-Witam wielce Jaśniepana. – postanowiłem zdenerwować go jak najszybciej. W końcu jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji, dlatego chciałem żeby wydał rozkaz póki maść działa – Wiesz Smiss, ja naprawdę nie lubię kiedy leci się ze mną w chuja. Dlatego zrobimy tak : odwołasz swoich pachołków i dasz mi czterysta koron, w ramach zadośćuczynienia za straty moralne i odejdę.

– Ty kmiocie, ty śmiesz dyktować mi jakieś warunki!? – wydarł się hrabia, a na usta wystąpiła mu piana – Ty?! Zwykły śmieć który nie jest godzien wylizać butów arystokracie takiemu jak ja?

– Arystokracie? Ha! Dobre sobie! Prawda jest taka, że masz w sobie tyle szlacheckiej krwi co twój pachoł który przerzuca gnój w stajni – powiedziałem.

– Brać go! – wydarł się.

Tylko na to czekałem. Pierwsi poszli bliźniacy, obaj walczący włóczniami. Dźgnęli jednocześnie, pozwoliłem ostrzom ześlizgnąć się po płazie Ardena a potem szybkim cięciem zniszczyłem obie bronie. Nie dając im czasu na połapanie się w sytuacji wskoczyłem między nich, tnąc w poziomej linii, rozszarpując im tym samym brzuchy. Po tym wypadzie z miejsca przetoczyłem się do przodu by uniknąć ciosu topora który mógłby mnie skrócić o głowę. Prawą ręką wyprowadziłem Ardena za kark, broniąc się tym samym przed uderzeniem miecza i obróciłem się na pięcie tnąc po gardle wielkoluda stojącego za mną. Byli dobrzy, ale nie dość dobrzy. Caleb, Gran i Harrald stali z tyłu i przyglądali się. Oni mieli wkroczyć dopiero gdyby cała reszta poległa. Co stanie się niebawem, pomyślałem, z uśmiechem na ustach rzucając się w kolejną trójkę przeciwników. Cięcie z góry Ylmirem pozbawiło jednego ręki, a piruet ustawił mnie w odpowiedniej pozycji do dźgnięcia drugiego. Ostrze przebiło go na wylot, lecz zablokowało się o żebra. Bez chwili wahania puściłem miecz, obiecując mu w myślach, że za moment po niego wrócę i chwyciłem za sztylet który wbiłem między oczy trzeciego. Zostało ich czternastu, w tym trzech naprawdę dobrych.

Zastanowiłem się, czy użycie Ardena i Ylmira w tej sytuacji będzie rozsądne. Uznałem jednak, że lepiej poczekać. Nadal martwił mnie brak sześćdziesięciu żołnierzy którzy powinni tu być. Na razie trzeba będzie działać tradycyjnymi metodami. Podbiegłem więc do stołu i przewróciłem go kopnięciem, w samą porę by zablokował lecący bełt. Przewrót, chwyt za rękojeść przy pasku i strzelec leżał martwy z nożem do rzucania w skroni. Wyrzuciłem wszystkie sześć noży, zabijając kolejnych czterech przeciwników.

Ustawiłem się w pozycji bojowej, lokalizując zwłoki w które wbity był mój miecz, a szóstka najemników zaczęła powoli mnie okrążać.

-Widać nawet słynny Sharn ma swoje granice – powiedział hrabia ze swojego krzesła, wyraźnie ukontentowany tym, że głośno dyszałem. Gówno go obchodziły życia tych najemników, liczyła się dla niego tylko moja śmierć

i pieniądze które zaoszczędzi nie musząc im płacić. – Możesz się poddać, obiecuję ci łagodną śmierć.

Ha. Owa "łagodna śmierć" prawdopodobnie polegała na szarpaniu gorącymi kleszczami, łamaniu kołem i ćwiartowaniu. Zresztą poddanie się nawet nie przeszło mi przez myśl. Rzuciłem się do biegu w stronę Ylmira, wyraźnie zaskakując tym wojownika stojącego tuż obok. W biegu ciąłem go na odlew, z biodra, demonstrując piękny przykład dekapitacji w warunkach polowych. Wyrwałem miecz z ciała leżącego na podłodze i rzuciłem się na całą piątkę, nie dbając zbytnio o sposób w jaki ich zabiję. W tym momencie przestała się liczyć finezja, zaczęło chodzić o przetrwanie. Zostało mi około dwóch godzin zanim ból ręki mnie nie sparaliżuje po tym jak preparat przestanie działać, a wtedy wolałbym być już daleko stąd. Dwie godziny to cholernie mało czasu. Parowałem, uderzałem i dźgałem i wirowałem w tym śmiertelnym tańcu, aż w końcu zostałem sam powalany krwią i zdyszany. Miałem rozliczne rany na rękach i nogach, ale żadna z nich nie była na tyle poważna żeby się nią przejmować. Zostało ich trzech, trzech najlepszych z całej tej zbieraniny i chociaż każdy z nich nie miałby szans w starciu ze mną, to ja byłem zmęczony a ich było więcej. A Caleb sięgał do paska.

W ciągu sekundy upadłem na ziemię i przetoczyłem się za stół w który z głuchym tąpnięciem uderzył nóż wyrzucony przez najemnika. Pierwszą rzeczą którą musiałem zrobić to wyciągnąć małą, fioletową buteleczkę z sakwy i wypić to co się w niej znajduje. Jej zawartość jest cholernie droga i ciężka do zdobycia ale na około 24 godziny sprawia, że jest się odpornym na wszelkie trucizny. Bez niej najmniejsze draśnięcie w starciu z Calebem i byłbym martwy w ciągu kilku

minut. Musiałem dobrze przemyśleć plan działania. Nie mogłem tak po prostu rzucić się na nich, są na to zbyt dobrzy. Z przemyśleń wybił mnie dźwięk kroków i stękniecie. Rzuciłem się do przodu, wykonując obrót by zobaczyć jak w miejsce w którym jeszcze kilka sekund temu siedziałem uderza młot bojowy. Gdybym tam został przerobiłby mnie na mokrą plamę. Kątem oka dostrzegłem Grana opierającego swoją maczugę na barku w taki sposób by w każdej chwili mógł zaatakować. Nigdzie nie widziałem Caleba. A jeśli nigdzie nie mogłem znaleźć człowieka który jest znany z tego, że jest świetnym skrytobójcą i dobrze posługuje się nożami to oznaczało to kłopoty. Poczułem ciarki na plecach i błyskawicznie wyrzuciłem rękę z mieczem do parady, odbijając lecący nóż. Nie trzymał się na odległość, od razu po rzucie doskoczył do mnie atakując nerki. Cholernie ciężko walczy się mieczami przeciwko sztyletom, dlatego wypuściłem Ylmira i sięgnąłem po własny. Tymczasem Harrald z Granem powoli zbliżali się do mnie z dwóch stron. Nożownik miał zająć mnie na tyle długo by pozostała dwójka mogła mnie zabić jednym, wspólnym ciosem. Sytuacja wręcz przysłowiowa. Tylko zamiast młota i kowadła, był młot i maczuga. Tymczasem Caleb ciął jak szalony, a ja z trudem wyrabiałem się w parowaniu, nie mówiąc nawet o próbie odgryzienia się. Zarobiłem już kilka szram na rękach i w jego oczach dostrzegłem zrozumienie, kiedy zauważył, że nie upadam od trucizny. Tak skurwysyny, jeśli chcecie mnie zabić, musicie to zrobić własnoręcznie– pomyślałem. Ugiąłem nogi w kolanach i chwyciłem go za koszulę tak by jego głowa znalazła się w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą była moja. Zarówno młot bojowy, jak i maczugę bardzo ciężko jest zatrzymać w powietrzu jeśli uprzednio wzięło się potężny rozmach i mogłem tylko patrzeć w jego oczy na sekundę nim jego sojusznicy rozkwasili jego głowę niczym dorodnego melona. Teraz, kiedy najniebezpieczniejszy z nich był martwy, mogłem sobie pozwolić na głęboki oddech. Zostało ich dwóch, obaj walczyli ciężką bronią, więc najlepsze będą szybkie ataki których nie dadzą rady skontrować. Rzuciłem jeszcze szybkie spojrzenie na hrabiego. Ten sukinsyn się uśmiechał! Jego ludzie nie mieli szans, wiedział, że jeszcze kilka chwil i po niego przyjdę i mimo to siedział z uśmiechem na swojej ropuszej twarzy. Wtedy dostrzegłem dwie pary drzwi na końcach sali i usłyszałem za nimi hałas. I uzmysłowiłem sobie, co stało się z brakującą sześćdziesiątką żołnierzy.

` -Gran, Harrald! – krzyknąłem – Ten sukinsyn od samego początku planował was zdradzić! Za tamtymi drzwiami czeka jebana kompania która miała was wykończyć kiedy tylko mnie zabijecie!

-O czym on pieprzy, Smiss? – Gran spojrzał się kątem oka na hrabiego, który zaczął się czerwienić.

-Żołnierze, brać ich! – wydarł się arystokrata, a zza drzwi zaczęli się wtaczać do sali wojownicy w mundurach, uzbrojeni we włócznie. – Naprawdę myśleliście, że opuścicie ten zamek żywi? By rozpowiadać jak to hrabia Smiss z Etrond wynajmuje najemników? Że zapłacę wam te pieniądze? Chwałą dla was powinna być darmowa służba dla mnie, wy brudne, śmierdzące śmiecie!

– Smiss ty skurwysynu! Jeszcze tego pożałujesz!- warknął Harrald szykując swój młot. A ja uznałem, że nadszedł koniec zabaw. Czas użyć Ylwira i Ardena tak, jak powinienem.

Nie bez powodu powiedziałem, że ich imiona są adekwatne do przeznaczenia. Ten, Który Tnie i Berserk, bliźniacze ostrza wykute z czystego maradytu przez jednego z najlepszych kowali jacy stąpali po tej ziemi. Oprócz faktu, iż cholernie ciężko je złamać oraz , że przechodzą przez drewno jak przez masło każdy z nich ma specjalne zastosowania. Zaklęcia zostały wplecione w metal podczas procesu tworzenia mieczy. Po wypowiedzeniu krótkiej inkantacji miecze zmieniają swoje właściwości. Za wszystko trzeba jednak zapłacić odpowiednią cenę. Ylmir potrafi przeciąć wszystko – ciało, kości, metal czy kamień, jednak powoli wysysa on energię z dzierżącego go człowieka, co owocuje ogromnym zmęczeniem po dezaktywacji, dlatego lepiej nie używać go bez powodu. A jeśli mowa o Ardenie… Dur irkantan – napijmy się krwi. Aktywowany miecz budzi w człowieku bestię, daje mu siłę i sprawia, że nie zwraca uwagi na zmęczenie i rany. Ale ostrze pragnie posoki. Dopóki ciepła jucha będzie płynąc po ostrzu, dopóty wojownik będzie mógł odczuwać efekty. Ale głód krwi zaszczepia się też w użytkowniku ostrza. Jeśli nie jest się ostrożnym, można się uzależnić. A uwierzcie mi, odwyk jest wyjątkowo trudny i nieprzyjemny. Lata treningów, setki różnorakich dekoktów i eliksirów i wiele zapomnianych zaklęć wzmocniło moje ciało i umysł na tyle, że potrafię używać mieczy przez piętnaście minut bez wywierania trwałych zmian w psychice i skrajnego wycieńczania organizmu. Piętnaście minut, po których musi nastąpić przynajmniej tydzień regeneracji zanim mogę znów aktywować ostrza. Jednak teraz zostałem przyparty do muru. Musiałem to zrobić, jeśli chciałem ujść z życiem. Czas rozpocząć taniec.

-Dur irkantan, Arden. Pvar din durden, Ylwir.– wyszeptałem, a w dłoniach poczułem jak rękojeści robią się ciepłe, jakby chciały się przywitać bo tak długim okresie rozłąki, po czym krzyknąłem znacznie głośniej – Zaczynajmy więc!

Rzuciłem się w wir walki, czując jak Arden drży mi w dłoniach kiedy pierwsze krople krwi dotknęły ostrza. Przebijałem się przez fale wrogów, widząc w ich oczach zdumienie kiedy ich tarcze były przecinane przez zielone, błyszczące ostrze, lecz owo zdziwienie gasło w ułamek sekundy później razem z ich ostatnim oddechem. Na początku zauważałem takie szczegóły jednak później wszystko zaczęło się zlewać, a ja kręciłem się, wykonywałem uniki, parowałem i przede wszystkim uderzałem, dźgałem, i mordowałem pod wpływem miecza, upojony zapachem krwi unoszącej się w powietrzu. W pewnym momencie obok mnie zauważyłem jak Mały Gran zostaje przewrócony i zadźgany, kładąc przedtem piątkę przeciwników, a kawałek dalej spostrzegłem Harralda przerobionego na podobiznę jeżozwierza przez kuszników wroga. Ale nie zważałem na to, dalej tańcząc w rytm upiornej muzyki którą wybijał mój oddech, szczęk oręża i okrzyki bólu. I nagle zatrzymałem się pośród tego zamętu i jakby po otrząśnięciu z głębokiego snu zacząłem się oglądać. Wszyscy żołnierze w sali byli albo martwi, albo umierający, a Arden wył o świeżą krew. Dezaktywowałem magię mieczy, czując się przy tym jakby ktoś odciął mi część mnie samego. Hrabia Smiss patrzył się na mnie z przerażeniem w oczach, tak jak sarna patrząca na myśliwego który ma ją zaraz dobić. Czując zew krwi, zacząłem się do niego zbliżać.

– A teraz przedyskutujemy nowe warunki naszej umowy– wysyczałem mu do ucha, tuż zanim uderzył mnie smród. – Czy Jego Wysokość hrabiemu przystoi zesrać się ze strachu? Brzydzę się tobą. A teraz prowadź do skarbca.

Prowadził mnie do w dół schodów, wprost do swego złota. Fakt, opierał się, ale wystarczyło mu solidnie przypieprzyć i założyć postronek żeby się uspokoił.

– Wiesz, że do niczego by nie doszło gdybyś nie był takim sknerą i zapłacił mi moje sto pięćdziesiąt koron? – powiedziałem. – Jebane sto pięćdziesiąt koron. Ile to dla ciebie? Zarabiasz trzydzieści razy więcej na cotygodniowej wysyłce węgla.

– Samknij pysk smiesiu – wyseplenił dumny hrabia. Chyba wybiłem mu kilka zębów kiedy chciałem zmusić go do kooperacji. – Jesce mi sa to sapłacisz!

– Ty naprawdę nie wiesz kiedy się zamknąć. – westchnąłem, po czym uderzyłem go w twarz. Pięść trafiła prosto w nos i usłyszałem ciche chrupnięcie. Hrabia zaczął płakać.

– Sabije cię sa to! – wywrzeszczał, szamocząc się na swojej smyczy i starając się podnieść.

– Jesteś aż tak głupi? Nie jesteś w stanie mnie zabić. A teraz zamknij się, jesteśmy na miejscu. – rzekłem i wyciągnąłem klucz który uprzednio mu zabrałem. Drzwi były wielkie i okute metalem. Od czasu jego ojca składowano w tym pomieszczeniu złoto zarobione na wydobyciu węgla. Otworzyłem drzwi i aż przymrużyłem oczy od blasku złota kryjącego się za nimi. Czas odebrać zapłatę.

– Dobra, policzmy ile mi jesteś winien – powiedziałem, po czym wyjąłem dwie duże sakwy i zacząłem wrzucać do nich monety – Sto pięćdziesiąt koron za robotę. Trzysta pięćdziesiąt za eliksir Vurdona, moją tajną broń przeciwko truciznom. Sto za maść na rany którą zużyłem. No i powiedzmy tysiąc pięćset za straty moralne. To razem mamy… Dwa tysiące i sto . To i tak niska cena jak dla takiego śmiecia jak ty.

Zabrałem moje bagaże, teraz ciężkie jak jasna cholera i już zbierałem się do wyjścia, kiedy usłyszałem za plecami

– Nie ujdźie ci to na sucho, Sharn! Fsyscy w cesarstwie będą cię sukać po tym jak wysnaszę nagrodę sa tfoją głowę ! Nigdzie nie będziesz bespieszny! – wrzeszczał i pluł Smiss.

Miał rację. Było go stać na to, żeby wynająć najlepszych łowców głów w kraju oraz posiadał koneksje na dworze cesarskim. Nieznaczne, ale zawsze. Oczywiście, dałbym sobie rade z tymi problemami, ale jestem z natury leniwy więc wybrałem prostsze rozwiązanie. Obracając się wyciągnąłem miecz z pochwy i samym krańcem poderżnąłem hrabiemu gardło. Padł na ziemię gulgocząc i plując krwią, a ja odwróciłem się i ruszyłem w stronę komnat dla służby.

– Słuchajcie! – wydarłem się na całe gardło i poczekałem, aż cała wszystkie drzwi się otworzą. – Wasz pan nie żyje. Bierzcie tyle złota ile zdołacie unieść i uciekajcie póki możecie! Nie chcecie tu być kiedy zbrojni przybędą sprawdzić dlaczego karawana z węglem się spóźnia.

Nie trzeba było im dwa razy powtarzać. Kilku się wahało i wyglądało jakby chcieli zadać jakieś pytanie, ale chciwość przeważyła i ruszyli by zdążyć do skarbca zanim najcenniejsze przedmioty znikną. Ja natomiast uznałem, że najwyższy czas stąd zmiatać. Miałem już swoje złoto, ponadto musiałem uzupełnić zapasy i zregenerować siły. Przerzuciłem torby przez zdrowe ramie i udałem się do stajni. Po drodze zastanowiłem się nad tym gdzie właściwie mam zamiar się udać. Byłem teraz w Etrond na zachodzie, i wiedziałem, że muszę udać się jak najdalej stąd. Bleiven odpada, nie mogę się tam pokazywać w najbliższym czasie, zwłaszcza po tym co stało się w dokach. Także północny-zachód i Morze Tyriońskie nie wchodzi w grę. Na samą północ nie miałem ochoty się wybierać. W pobliżu Gór Darniańskich trudno o pracę dla najemnika inną niż ochrona wsi i miast, a tego nie miałem zamiaru robić. Chociaż zważywszy na ilość gotówki jaką w tym momencie posiadam, nie potrzebowałem teraz pracy. Chciałem się zabawić. Z tą myślą dotarłem do stajni. Smiss miał naprawdę dobre konie, to trzeba mu przyznać. Wybrałem dorodną czarną klacz, osiodłałem ją i wyprowadziłem ze stajni. Zdecydowałem, dokąd się udać. Wyruszyłem do Krastford, na wschód, tam gdzie wino jest najsmaczniejsze, burdele najlepsze a rynek zakazanych przedmiotów i magicznych artefaktów największy!

Koniec

Komentarze

Bardzo się cieszę, że słowa przyjaciela, zwróciły Twoją uwagę i zechciałeś podzielić się z nami swoją twórczością. Bardzo mi miło również, że oczekujesz tutaj sporej konstruktywnej krytyki. To dobrze, że startujesz będąc uczniem pierwszej klasy liceum, bo dużo czasu będziesz musiał poświęcić na zapoznanie się z podstawami poprawności języka polskiego: interpunkcja, poprawny zapis zdań i ich logika, potem budowanie ciekawej fabuły i dialogi (ich przećwiczenie), bo są w nich błędy. U Ciebie właśnie te wymienione błędy występują. Choć to nie tylko te błędy, bowiem miażdżąca przewaga powtórzeń od "być", "który" itp oraz wszędobylskie wulgaryzmy, bardzo zniechęcają do czytania, takiej prozy. Zacznij pisać od krótkich form, naucz się operować słowem, dialogami, opisami, obrazem dynamicznych i statycznym. Kiedy to opanujesz, zabierz się za powieści.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Starałem się nie wciskać wulgaryzmów w miejsca w których nie pasują, ale zauważ, że najczęściej pojawiają się one w wypowiedziach najemników u których zazwyczaj ku*wa na kurw*ie stoi. Byłbym również wdzięczny gdybyś mógł przytoczyć mi bardziej dokładne przykłady tych błędów bym nauczył się ich w przyszłości unikać.

Popieram przedpiścę. Odłóż na jakiś czas pisanie powieści – to zastanawiające, praktycznie wszyscy zaczynają od książki – i na mniejszych formach dojdź do wprawy w operowaniu językiem, wykorzystywaniu jego elastyczności i bogactwa. Wiemy, że na szkolnych zajęciach i wypracowaniach tego nauczyć się nie można – kwestia wymagań, narzucanych programem – więc innej recepty, praktycznie, nie ma. Trenować do padnięcia, wertować słowniki do granicy obłędu, aż nagle pewnego pięknego dnia opowieść popłynie spod palców jak gdyby sama…

…Gra komputerowa.

Być może źle określiłem formę jaką ma przyjąć to dzieło. Nie będzie to pod żadnym względem powieść z długą fabułą i poważnymi zwrotami akcji. Chciałbym żeby ta książka swoją buduwą przypominała na przykład "Ostatnie Życzenie" A.Sapkowskiego – ma być zbiorem kilku-kilkunastu 30-40 stronicowych opowiadań o przygodach jednego bohatera w różnych odstępach czasu – kilka może być ze sobą bezposrednio powiązanych, jednak ma to zachować formę historyjek z życia owego najemnika.

heh ja napisałam powieść i mimo moich niedoskonałości cieszę się, że ją skończyłam. Ale teraz i ja skupiłam się na opowiadaniach, żeby jakoś wyrobić sobie jakąś dyscyplinę. Autorze drogi pisz opowiadania. Powieść możesz pisać również, ale znajdź też czas na opowiadania :)

Zbiór powiązanych osobą protagonisty opowiadań to też pewna całość i nie ma wielkiego błędu w nazwaniu jej książką w klasycznym rozumieniu, jako jednolitej fabularnie całości.

No właśnie. Można pisać opowiadania o jednym bohaterze i też jakoś to wyrobił. Sapkowski zanim zaczął pisać Sagę napisał kilka opowiadań o jej tytułowym bohaterze. Zrób tak samo.

AdamKB to prawda, jednak chodzi mi o coś innego. Ludzie radzą mi póki co porzucić książke i poćwiczyć na opowiadaniach, podczas gdy właśnie to czynię. Mam zamiar zrobić to co Sapkowski w dwóch pierwszych ksiązkach o Wiedźminie.

Właściwie wiele też się nauczyłam pisząc powieść. Nauczyłam się tworzyć wiele wątków, zamykać je. Ogólnie tworzyć większą fabułę niż wymaga opowiadanie. Ale mam nadzieję, że opowiadania nauczą mnie czegoś więcej. Na swoim przykładzie stwierdzam, że obie formy są potrzebne. Bo piszą obie formy można nauczyć się różnych rzeczy.

Swoiście patowa sytuacja. Radzimy Tobie pisać krótsze formy, nie od razu powieść, a Ty właśnie opowiadania, tyle że w serię ułożone, tworzysz. No to załóżmy, że na tych opowiadaniach zdobywasz doświadczenie. Licz się tylko z tym, że potem będziesz do pierwszych tekstów wprowadzał tyle poprawek, że skończy się na pisaniu od nowa… – więc może jednak ustaw Sharna w kolejce na dalszym miejscu, potrenuj na kim innym, szkoda podwójnej pracy.

Muszę się nad tym zastanowić. Tymczasem mogłby mi ktoś poza radami podpowiedziec na jakie błędy szczególnie powinienem zwracać uwagę, by przyszłości się ich wystrzegać? Preferowałbym z cytatem z tekstu bym mógł na przykładzie zobaczyć o co dokładnie chodzi.

Nie przeczytałem jeszcze całości, bo pora dość późna, a ja muszę rano wcześnie wstać, więc zostawiam Ci tylko kilka wyłapanych błędów, parę uwag, dobre słowo (tekst w sumie nie jest zły ; ) – przynajmniej póki co) i obietnicę, że wrócę jutro, najdalej pojutrze.   20 metrów – liczby słownie

pierdolonej kopalni – tak, rozumiem, że najemnik mówi, ale to przekleństwo pojawia sięchyba za szybko

innych (,) które wykonywałem

Dowiedziałem się od górnika, że do zamku da się również dostać przez kopalnie – no to fajny zamek, że byle łachudra może wejść do niego przez kopalnie ; )

Powodem (,) dla którego muszę być teraz taki ostrożny jest fakt

szybciej (,) niż zdążyłbym powiedzieć "szafot"

więc miałem miażdżącą przewagę – "dwóch ich było więc mieli zdecydowaną przewagę" : )

sprowadził całą resztę (,) która ciśnie się 

Walka z taką ilością przeciwników w ciasnych pomieszczeniach pewnie nie wyszłaby mi na dobre – po pierwsze: z liczbą przeciwników, po drugie: czemu miałaby nie wyjść na dobre? Spartanie we trzystu trzymali tysiące Persów właśnie dlatego, że było ciasno

albo było coś (,) o czym nie wiedziałem

po woli – chyba powoli ; )

zostawili swoje narzędzia – trudno żeby zostawili cudze, nie? : )

Są – tu bym dał "zostawili"

Za ścianą było cholernie ciemno i okropnie śmierdziało – jestem uczulony na takie konstrukcje: "było brudno i śmierdziało", "było ciemno i śmierdziało", itp. Po prostu mi się nie podobają i kropka.

ponieważ narzędzia to tortur wisiały na ścianach i były poukładane na półkach – primo "to tortur"?, secundo: narzędzia tortur są chyba raczej trzymane w salach tortur, nie magazynach… Ale co ja tam wiem ; )

To były naprawdę dziwne wynalazki – dziwne wynalazki, ale bez trudu zidentyfikował co i do czego. Zastanawia mnie też, jak mogły wyglądać pręty do przekłuwania jader, że ich przeznaczenie było tak oczywiste ; )

Nie lubię ich też zabijać, co jest swego rodzaju ironią losu, ponieważ spędziłem ponad pół życia ucząc się najlepszych na to sposobów – no to chyba wybrał sobie zły zawód : ) Rozumiem – dylematy moralne jak u Geralta, ale jednak wyłożone zbyt bezpośrednio

Potrafię wytwarzać trucizny, świetnie strzelam z łuku i kuszy, a także potrafię walczyć prawdopodobnie każdym rodzajem broni znanej człowiekowi – Ulala, jaki pan zdolny, jaki pan straszny ; )

Ja miałem moje dwa miecze których znalezienie zabrało mi rok, pochłonęło ponad dziesięć tysięcy koron i pozbawiło życia przynajmniej pięćdziesiąt osób – ta cała historia o mieczach jakoś tak się wpieprza w akcję be pardonu

300 lat  -- trzysta

zamordowaniu cię – mnie? A za co? ; )

Ale nie ja. Ja jestem romantykiem, lubię czytać, parę razy zdarzyło mi się zapłacić dziwce tylko i wyłącznie za noc spędzoną na rozmowach ze mną – Ulala, to pan jeszcze kształcony. I taki wrażliwy. (Za dużo tych przechwałek bohatera)

Nie będę cytował, bo mi się nie chce z androidowym kopiowaniem bawić, ale: 1. Zaimki. 2. Przecinki (masakra!) 3. Walka w ciasnych pomieszczeniach: właśnie w takich warunkach powinno się walczyć z przeważającymi siłami (Termopile!) 4. Wulgaryzmy w narracji (ta, najemnik, ale co z tego, skoro wszystko to brzmi źle i sztucznie?) 5. Ortografia ("po woli"? Rly?) 6. Kopalnia przy lochach. Serio? 7. Magazyn…? Raczej sala tortur, tak się to nazywa. No i każdy, kto się z torturami zetknął wie dokładnie, po co te wymyślne machiny; człowiek ma zacząć gadać, zanim się w ogóle do niego dobierze, bać się ma samego widoku narzędzi, a nie ich zastosowania. 8. Liczebniki. 9. Ekstremalnie niska plastyczność tekstu; żadnych opisów, prawie zero świata przedstawionego. 10. Nadmiar zbędnych informacji w zbyt krótkich fragmentach. Kogo obchodzi, jaki klan i za ile wykuł miecze, kiedy bohater walczy o życie? 11. Spacje przy dywizach. 12. Błędny zapis dialogów. 13. Zerowa dynamika tekstu. Ten bohater naprawdę ucieka? Bo mnie się wydaje, że raczej kontempluje historię swojego życia…   To tyle na dobry początek.

Wybacz Autorze, ale z wielkim trudem przebrnęłam przez jedną czwartą Twojego opowiadania i nie mogę obiecać, że tu wrócę. Poczynania swojego bohatera przedstawiasz w sposób, który nie potrafił obudzić we mnie zainteresowania jego dalszymi losami.

Tekst napisany jest fatalnie, ale o tym wspomnieli już wcześniej komentujący. Od siebie dodam, że poprawy wymaga niemal każde zdanie.

 

„Tutaj, 20 metrów pod ziemią, w pierdolonej kopalni węgla…” –– Wolałabym: Tutaj, dwadzieścia metrów pod ziemią, w zasranej kopalni węgla

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

„Już nawet nie pamiętam jak znalazłem się w tym pierdolniku”. –– Moim zdaniem wystarczy: Już nawet nie pamiętam jak się tu znalazłem.

 

„…nie da się nazwać żołnierzami chłopaczków wyuczonych którym końcem włóczni się dźga i wsadzonych w dumne mundury”. –– Mundury nie są dumne, mundury w ogóle nie maja uczuć.

Może: …nie da się nazwać żołnierzami chłopaczków, dumnie noszących mundury i wyuczonych, którym końcem włóczni należy dźgać.

 

„…zamiast straszyć mnie lochem i kazać wynosić się z jego " włości". –– Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu. Czy cudzysłów jest tu w ogóle potrzebny?

 

Ja bardzo nie lubię, kiedy ktoś stara się mnie oszukać”. –– Bardzo nie lubię, kiedy ktoś stara się mnie oszukać.

Piszesz w pierwszej osobie, więc wiadomo, że bohater mówi o sobie.

 

„…do zamku da się również dostać przez kopalnie”. –– Kopalni jest więcej, czy tylko jedna? Jeśli jedna, zdanie winno brzmieć: …do zamku da się również dostać przez kopalnię.

 

„Zapłaciłem mu koronę, wartą tydzień jego pracy”. –– Zapłaciłem mu koronę, na którą musiałby pracować tydzień.

To nie korona miała wartość tygodnia jego pracy. To jego tygodniowa praca była warta koronę.

 

„…fakt, iż gbur poszedł sprzedać mnie hrabiemu…” –– …fakt, iż zdrajca/ przeniewierca/ szubrawiec/ oszust poszedł sprzedać mnie hrabiemu

Gbur –– «człowiek ordynarny, niegrzeczny». Chyba nie chodziło Ci o gbura?

 

„…nie wyszłaby mi na dobre, więc zostało mi tylko przeć na przód”. –– …nie wyszłaby mi na dobre, więc musiałem przeć naprzód.

 

„Myśl,myśl do cholery!” –– Brak spacji po przecinku.

 

„Zacząłem po woli opukiwać ścianę kończącą tunel”. –– Zacząłem powoli opukiwać ścianę kończącą tunel.

 

„I wtedy usłyszałem pusty dźwięk. Bingo –– Czy bohater mógł znać słowo bingo?

 

„Kilka uderzeń ciężkim młotem leżącym w pobliżu…” –– Czy uderzał leżącym młotem? ;-)

 

„Skradałem się w absolutnej ciemności, a ciszę przerywały jęki skazanych i brzęk łańcuchów. Wychodząc z miejsca w którym byłem, a które wydawało się być pewnego rodzaju magazynem, ponieważ narzędzia to tortur wisiały na ścianach i były poukładane na półkach”. –– Skąd to wiedział i jak widział, skoro panowała absolutna ciemność? ;-)

 

„Jeszcze nie widziałem nikogo kto potrafił by się oprzeć…” –– Jeszcze nie widziałem nikogo, kto potrafiłby się oprzeć

 

„Ja miałem moje dwa miecze których znalezienie…” –– Ja miałem dwa miecze, których znalezienie…”

Trudno, żeby miał cudze miecze. ;-)

 

„…które jeszcze 300 lat temu nadawały by się najwyżej…” –– …które jeszcze trzysta lat temu nadawałyby się najwyżej

 

„Mam prawie dwa metry wzrostu, długie, czarne włosy sięgające które trzymam związane w kitkę…” –– W jaki sposób bohater walczy, skoro przynajmniej jedną rękę ma zajętą trzymaniem, związanych w kitkę, włosów sięgających? ;-) Przy okazji poproszę o wyjaśnienie, jak wyglądają  włosy sięgające.

 

„Ale czego się spodziewać po sługach wielkiego Jaśniepana?” –– Ale czego się spodziewać po sługach wielkiego Jaśnie Pana?

 

„…przez najbliższe kilka chwil nie mam nic lepszego do roboty… –– …przez kilka najbliższych chwil nie mam nic lepszego do roboty…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podpisuję się pod ostatnim komentarzem AdamaKB. Też mi to przyszło do głowy. Poza tym: Wybacz, że się nabijam, ale słowa "przybiję go jajami do sufitu" bardzo mnie rozbawiły. Nie prościej gwoździami? "Zabrałem jednemu z nich klucze do wyjścia" – hmmm. W poprzednim zdaniu mowa o dziwce, a przedtem o bohaterze. To komu zabrał klucze? "Prędzej każe wam się zadowolić kilkoma srebrnymi i powie wam, że macie się wynosić. Ale dowiedzieć się tego nie będzie wam dane." – powtórzenia i nadmiar zaimków. Ten sam problem pojawia się w innych fragmentach. "Zdecydowałem gdzie się udać." – dokąd (bo czasownik związany z ruchem) i przecinek po "zdecydowałem". "Nie ujdźie ci to na sucho Sarn!" – literówka i przecinek oddzielający wołacz od reszty wypowiedzi. Łapanka językowa jest pobieżna i niepełna. Jak już znasz przykłady, to sam sobie szukaj. :-) Z błędów pozajęzykowych; widać, że tekst został napisany przez bardzo młodego mężczyznę – składa się tylko i wyłącznie z walki. Nie kupuję zachowania hrabiego i najemników – on notorycznie nie płaci strażnikom i nikt o tym nie wie? To o czym gadają ludzie w karczmach? Tytuł hrabiowski (pewnie wraz z zamkiem) kupił ojciec Smissa, ale składować złoto w skarbcu zaczął pradziadek? Uniwersalne antidotum na wszystkie trucizny? Ja rozumiem, że to magia, ale wydaje mi się to przesadne. Ale tylko wydaje, Ty decydujesz. Za to spodobał mi się zwrot o miażdżącej przewadze nad trzydziestoma przeciwnikami. Pratchettem zapachniał. :-) Ogólnie, opowiadanie byłoby całkiem niezłe, gdybyś dorzucił jakieś elementy poza wybijaniem wszystkiego, co się rusza.

Babska logika rządzi!

Tak tylko rzuce, że brak opisu świata jest celowy. Sharn ma być bohaterem kilkunastu opowiadan. Mam zamiar powoli odsłaniacć jego przeszłość i opowiadac o cesarstwie. Prepraszam Za bledy w komentarzu, był pisany na telefonie.

Dodatkowo, w moim zamyśle magiczna mikstura nie miała być antidotum w pełnym tego słowa znaczeniu. Miała ona bronić przed truciznami, jednak nie może być zastosowana do usunięcia toksyny z organizmu.  Działa jak tarcza, nie jak lek :)

Dobrze, przy tym się nie upieram. To Twoja bajka. :-)

Babska logika rządzi!

Oprócz faktu, iż cholernie ciężko je złamać oraz , że przechodzą przez drewno jak przez masło – takie niedbalstwo, jeśli chodzi o samo stawianie spacji, z pewnością nie sprzyja lepszemu odbiorowi tekstu. Warto na przyszłość zadbać o estetykę. Nieźle się zaczęło, ale szybko się to skończyło. Potem już tylko brnąłem na siłę byle do końca. 

Nowa Fantastyka