- Opowiadanie: extremeenigma90 - Isauri, cz. 4

Isauri, cz. 4

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Isauri, cz. 4

 

Poczułem gorąco. Zalewające mnie fale ognia. Miałem wrażenie, że wiruje w jakimś nieokreślonym czasem i miejscem punkcie we wszechświecie. Po chwili widziałem ogarnięte pożogą ulice Kyrne, szedłem między nimi pewnym krokiem, wyprostowany. Ludzie krzyczeli w przerażeniu, płonęli żywcem na moich oczach. Ginęli w niewyobrażalnym ogniu, w miejscu, które było pokryte całe poświatą z języków ognia. Podniosłem dłoń i ujrzałem, że moje ciało zaczyna się zwęglać, po chwili przestałem cokolwiek widzieć, Do mych uszu dochodziły tylko wrzaski, opętańcze, agonalne wycia. A potem krótki ryk i cisza. Przebudziłem się w środku nocy zlany potem i przestraszony. Nie boję się o swoje życie za dnia, ale sny to co innego. One wyzwalają ten strach, który próbuje usuwać za dnia. Przez resztę nocy rozmyślałem o tym, co powinienem zrobić. Opcji nie było wiele, albo robić dalej swoje, albo próbować rozwikłać zagadkę sznurka i tajemniczego napisu. I choć większa część rozumu mówiła, żeby się trzymać od tego cholerstwa jak najdalej, to coś pchnęło mnie na drogę myśli wprost zmierzających do rozwikłania zagadki smoka, kartki i sznurka. Nie mogę zaprzeczyć, że Nahatis i jego nowa wersja historii zainteresowały mnie niebywale.

 

 

 

Rankiem wróciłem do Barfera nie czekając na gońca od niego. Miałem już plan względem tajemniczego listu, ale musiałem najpierw zarobić trochę, by móc ruszyć w drogę. Nie na wiele zdać by się miała mizerna szabla z Lechero w starciu w wyszkolonym i uzbrojonym żołnierzem czy rzezimieszkiem. Wtedy nie miałem wyboru, teraz to co innego. Barfer na powitanie zaświecił mi uśmiechem złożonym z pokrzywionych paru zębów. Kazał wchodzić do sklepu i iść na zaplecze. Miał przyjść za chwilę. Gdy usiadłem przy stole w izbie, weszła doń Ersetta, żona kupca. Obdarowała mnie zalotnym uśmiechem, a po chwili, gdy stawiała na kubek wina na stole przede mną, także ukradkowym pocałunkiem. Nie powiedziała ani słowa i wyszła zaraz. Po czasie na zaplecze wkroczył Barfer w jednej ręce trzymając mieszek złota, a druga wycierając w brudny fartuch. Rzut oka na tego człowieka pozwalał pomyśleć, że jest on kolejnym, nic nie wartym kupczykiem z podrzędnej dzielnicy. Ale na tym złym świecie niewiele rzeczy było takimi na jakie wygląda. Barfer miał, nie wiedzieć skąd, bardzo wpływowych przyjaciół sięgających nawet pokojów hrabiowskich. Zdarzało mi się widzieć obleczonego w czarny płaszcz gwardzistę hrabiego Ilara, który pod spodem nosił czerwono-szary wams z wyszytym baranim rogiem. Nigdy nie próbowałem dociekać jakie interesy łączą kupca z hrabią, wiedziałem tylko, że mogłoby to przynieść mi wiele szkody. Jedno było pewne, Barfera nie można było lekceważyć.

 

– Reys, bez gadania, sprawa wygląda tak. Trzeba mi sprzątnąć jednego gościa. – Kupiec zauważył moje lekkie zdziwienie, ponieważ zawsze przysługi były drobniejsze i zaczął mi wszystko tłumaczyć. – Ja wiem, że nigdy nie chciałem od Ciebie niczego poza kradzieżami, choć mieczem czy sztyletem posługujesz się nader dobrze, ale sytuacja mnie zmusza do takich rozwiązań. Oddasz tym dług i jeszcze rzucę coś w podzięce.

 

– Eh, Barfer, Twoja hojność jest aż rozbrajająca. No cóż, wyboru nie mam. Mów o kogo chodzi.

 

– Człowiek nazywa się Hilayar. Mieszka przy placu obok świątyni Sześciu. To przed jego domem stoi jesion Nasmena, łatwo go znajdzie nawet taki bezbożnik jak Ty. Mieszka z matką, nikim więcej.

 

– Hilayar… Tarreńczyk?

 

– Tak, pochodzi ze wschodu. Co jeszcze chcesz wiedzieć?

 

Zastanowiłem się chwilę i uświadomiłem, że nie mam przecież nawet broni.

 

– Muszę zdobyć ekwipunek, jakiś dobry. Tą szablą to można psy kastrować co najwyżej.

 

– Umówmy się tak. Dam Ci tu jeszcze jednego damina i parę srebrników. Dodając to ci powinno Ci zostać z wczoraj, będziesz miał na sprzęt. Jak wykonasz zadanie, dorzucę jeszcze paru braci dla tego złociaka. A, i umorzę Ci długi.

 

– Brzmi rozsądnie. – odparłem, choć nie bez cienia ironii. Jednak ten człowiek nie dojrzałby jej nawet na wierzchu własnej kiesy.

 

– O, Ersetta! Znasz moją żonkę? – wesoło spytał Barfer łapiąc ją w pasie i stając za nią. Ersetta spojrzała na mnie z uśmiechem na ustach.

 

– Tak, ale tylko przelotnie. Tylko przelotnie.

 

 

 

Do placu przed świątynią nie było daleko. W dodatku po drodze można było zaopatrzyć się u jednego z lepszych kowali w mieście. Retand zawsze miał coś dobrego na zbyciu. Nie zawsze jednak mnie było na to coś stać. Tym razem było jednak inaczej i mój dobytek powiększył się o trzystopowy miecz z dearreńskiej stali i poręczny sztylet. Na okrągłym placu stało sześć drzew. Każde z nich było symbolem innego bóstwa zachodu. Kult Sześciu był popularny głównie w Cilionie i Jarlaandzie, gdzie indziej myślano, że ludzkie losy psują i niweczą jakieś inne istoty. Qweros był opiekunem rolników, panem urodzaju i roślin, jego symbolizował dąb. Dalej był buk, znak Tyurfa, boga władców i władzy. Obok niego stała lipa, która symbolizowała Alvyxa, bóstwo magii, wróżb i dobrego losu. Mimo, że paranie się magią nie było obecnie mile widziane, a w Cilionie nawet karane, to nie ważono się na majestat boski podnosić ręki. Radevenos był, wraz ze swoim wiązem, szczególnie mile widzianym bogiem, ponieważ zajmował się on miłością, piciem, zabawą i uciechami. Xevi był panem wojowników, żołnierzy, siły i męstwa, do niego modlono się przy jego grabie. I ostatnim bóstwem był Nasmen. Jego imienia nie przywoływano często, wszak wierzono, że od niego zależą zło i okrucieństwo, zaraza i głód, wojna i śmierć, a jego drzewem był jesion.

Koniec

Komentarze

Może dłuższe fragmenty wrzucaj?

Przynoszę radość :)

Czy aby na pewno dobrym pomysłem jest atakowanie czytelników jednego dnia czterema krótkimi fragmentami opowieści? Sugeruję, że lepiej jest wrzucać dłuższe fragmenty a rzadziej, powiedzmy raz na dwa dni, bo stali bywalcy strony na pewno już się nastawili niekoniecznie pozytywnie.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dlaczego ten tekst nie trzyma się kupy? Nie jest jedną, zwartą całością? Na razie widzę cztery strzępy pierwszego rozdziału i nawet nie chcę zgadywać, ile będzie takich urywków, nim rozdział się skończy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Prawdopodobnie dlatego, że jest tworzony, a co najmniej poprawiany niemalże na bieżąco.   Opcje zamiast wyboru w narracji utworu, osadzonego w umownym średniowieczu?   – Brzmi rozsądnie. – odparłem, choć nie bez cienia ironii. Jednak ten człowiek nie dojrzałby jej nawet na wierzchu własnej kiesy.   ---> przedziwne porównanie.

Mnie się podoba to porównanie, tym bardziej, że dotyczy kupca – trafione.

Przynoszę radość :)

A czy można zobaczyć ironię?

To może "dostrzec"?

Przynoszę radość :)

Dojrzeć, dostrzec, zobaczyć, zoczyć, ujrzeć – zakresy znaczeniowe pokrywają się tak dalece, że, w uproszczeniu, to prawie jedno i to samo. Jeśli zawarta jest w słowie pisanym, to tak, od biedy można dostrzec, ale tu mamy do czynienia ze słowem mówionym. Dosłyszeć, wyłowić, uchwycić ton ironii.

Oooo, wiedziałam, że znajdziesz coś, co będzie pasowało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka