- Opowiadanie: agatakasiak - Przemysł II - saving people, hunting things...* (ŚREDNIOWIECZE 2013)

Przemysł II - saving people, hunting things...* (ŚREDNIOWIECZE 2013)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Przemysł II - saving people, hunting things...* (ŚREDNIOWIECZE 2013)

 

 

 

 

 

 

 

Poznań, połowa grudnia Roku Pańskiego 1283 – go

 

Mroźna noc tak bardzo przypomniała księżnej Szczecin. Pani miast modlić się, od dłuższej chwili bezwiednie tkwiła na klęczniku, wpatrzona nie w obrazek Maryi i Dzieciątka, ale w mały skrawek nieba widoczny w okiennym otworze. Myśli same odtwarzały w głowie wyuczony pacierz, ale serce drżało w piersi Ludgardy, tej nocy wyjątkowo nie mogąc zaznać ukojenia. Mokre oczy rozwarły się szerzej na widok poświaty rozświetlającej ten właśnie kawałek nieba. Księżna czekała, zamierając w odrętwieniu. Śledziła zaglądający w okienko siwy księżyc. Powiew mroźnego wiatru przeniknął szczupłe ciało.

– Pani…

Na głos dwórki Ludgarda omal nie jęknęła. Zmieszała się, przełknęła ślinę wyschniętym gardłem. Otuliła szyję szczelniej, czując w piersi ból spowodowany wdychaniem mroźnego, aż przesiąkniętego zapachem zimy powietrza.

– Pani, wybacz, że modlitwę przerywam. – Dwórka zastygła na moment w swym zamiarze zawarcia okiennicy. – Ja z troski…

– Tak – Ludgarda odkaszlnęła, dobywając głosu – chłód idzie. Zbytniom się w pacierzu pogrążyła. Zawrzyj. Ja jeno dokończę i spać pójdę – szepnęła, opierając czoło na splecionych bogobojnie dłoniach. Skuliła się w sobie, chcąc schować w opiekuńczych ramionach Panienki Świętej, litościwie spoglądającej z ołtarzyka na niewiastę.

– O nim myśli – szept pozostałych dwórek dobiegł uszu pani.

Damy zbierały się, kończąc szykowanie komnaty sypialnej, nie mogąc jednak przestać dziwić się tajemniczej nostalgii księżnej.

– Na Boga mogę przysiąc, że on to był tym mieszczaninem – powtórzyła któraś. – Dobiesław. Dobiesław z Zarembów.

„Dobko”… Ludgarda spłoniła się na dźwięk imienia, które za dwórkami wyszeptała w myślach. „Mój Dobko…”

Więc poznały go w jej dzisiejszym nieoczekiwanym gościu. Zadrżała na tę myśl. Dwórki Ludgardy nie darzyły jej sympatią, wiedziała, że Przemysł dowie się o wszystkim jeszcze przed zaśnięciem.

„To ma ostatnia noc” – tak jakoś przyszło jej do głowy. Spod powiek wypłynęły ciepłe łzy, rosząc blade, zmarznięte policzki.

Ludgarda siłą powstrzymała się od szlochu. Młoda, jałowa żona księcia, tak bardzo od dziesięciu lat czekającego syna. Śledzona, pogardzana przez poddanych, jemu zaś już obmierzła, jemu tak znienawidzona.

Dobko mówił prawdę. Musiał wiedzieć, jakie są zamiary księcia. Słyszała już coś podobnego wcześniej, te słowa echem szły wręcz za nią wszędzie, dokąd tylko się udała. Wszyscy patrzyli na nią wyczekując, ciekawi dnia, w którym książę wyda na nią wyrok śmierci… Ale nie spodziewała się, że sama w to uwierzy.

Dzisiejsze zjawienie się młodego Zaremby, przebranego za zwykłego mieszczanina, przeraziło księżnę. Wciąż drżała na wspomnienie spotkania z nim, potajemnego, spiesznego, jakby sprawa była tak bardzo nagląca. Jego słowa wciąż wracały w pamięci: „Pani moja, jedyna, uchodź ze mną, błagam. Tu grozi ci najgorsze. Zaklinam cię, na Boga, uwierz! Książę nie jest tym, czym się wydaje! To… To potwór! Najmilsza! Uwierz… Będę czekał…”

A w jego zakochanych oczach pławić by się mogła do końca swego życia. Pełnych troskliwej miłości, której w spojrzeniu Przemysła nie było już od dawna.

Odganiając grzeszne myśli, pospiesznie przeżegnała się i podniosła z klęcznika. Odwróciła się ku dwórkom. Te zaś zamilkły, wstając potulnie i kłaniając się nieznacznie.

– Łoże gotowe, pani – oznajmiła jedna.

Ludgarda wiedziała, że w jej twarzy czytają więcej, niżby chciała. Dlatego kiwnęła głową:

– Dziękuję. Niech Bóg was błogosławi. Dobrej nocy.

– Czy…?

– Sama zasunę kotary – uprzedziła pytanie, chcąc odprawić niechciane, choć jedyne towarzyszki swych kolejnych smutnych dni.

– A…

– Pogaszę świece.

Już miały skłonić się i odejść, gdy gobelin przesłaniający wyjście na korytarz uchylił się i do komnaty wkroczył młody mężczyzna.

Powiało chłodem.

Dwórki pospiesznie zastygły w ukłonie, a księżna zamarła, kuląc się pod bystrym i surowym, zamyślonym spojrzeniem męża.

Przemysł od niechcenia odprawił dwórki księżnej, niecierpliwie czekając aż znikną w korytarzu. Warknął pod nosem, zły na zasłyszane chichoty, cichnące wraz z dwórkami w głębi zamku.

– Takie dziwne, żem do żony zaszedł? – burknął, zmierzając ku księżnej.

Nie dotarł do niej jednak, niechętnie zatrzymując się pośrodku drogi. Niewidzącym wzrokiem ogarnął pomieszczenie. Zawiesił wzrok gdzieś w sztukaterii. Potem chwilę miotał się, nie znajdując lepszego oparcia dla spojrzenia. Ani w łożu, ani w odsłoniętej jeszcze kotarze baldachimu, w niczym.

– Mróz tężeje – rzucił ot tak. – A tu zimno masz, pani.

Ruszył po kociołek, chcąc włożyć doń kilka węgielków żarzących się na kominku. Ale ten stał już koło łoża napełniony. Książę zaciągnął więc kotarę, wydzielającą przestrzeń wokół posłania.

– Niech się tam zagrzeje – znów rzekł, mało obecny myślami.

Dopiero gest, którym księżna zakryła się przed jego wzrokiem, skupił uwagę mężczyzny na małżonce. I na tym pledzie, chowającym jej kształty przed nim, jak przed obcym.

Wyprostował się, pomyślał o tym dłużej. Jakby chciał przeniknąć jej myśli.

– Zmarzłam przy modlitwie – usprawiedliwiła się w obawie, że go zdenerwuje.

Milczał chwilę.

– A o co tak modliłaś się, pani? – zaczął posępnie.

Zmieszana odwróciła wzrok. Dłonią pogładziła rzeźbienia łoża, jedwabną narzutę przetykaną złotem.

– Modliłam się za ojca – szepnęła, czując, że w gardle znów ma sucho. – By Saraceni zwolnili go z niewoli.

Gdy nic nie rzekł, ciągnęła pospiesznie, uciekając wzrokiem:

– Przed laty wymodliłam u Świętej Panienki ocalenie ojca. Wieści nowe przyszły, pomnisz, że żyw jest, że jeno przez niewiernych pojman. Nie jak wprzódy mówiono…

– O co jeszcze modliłaś się, pani?

Jego głos tak bardzo przestraszał niebogę. I postać surowa, żądająca wszystkich jej tajemnic.

– O ciebie, mężu – uśmiechnęła się nieśmiało, nie widząc jednak podobnego gestu u mężczyzny. Spuściła znów wzrok, tym smutniejsza. – Modliłam się, by Bóg dopomógł ci w spełnieniu marzeń. By ten zamek, który takeś sobie upodobał, stolicą stał się lepszą od Krakowa. By rósł, jak twe państwo i sława. Byś ziemie dziadów zespolił, koronę przodków założył. By znak orła wiódł wojów twoich dokądkolwiek zechcesz.

– Białego Orła…

– Tak stanie się, wierzę. Bogu ufam. Jak i w to, że… – tu urwała jednak. A skończyła, okiem rzuciwszy na pustą kołyskę, postawioną tu przed laty, kiedy zdawało się wszystkim, że księżna stała się brzemienna: – Jak i w to, że synem Bóg obdarzy cię wkrótce.

Wiedział, że to właśnie padnie z jej ust. Odpędził poruszenie, które poczuł w sobie, za wszelką cenę nie chcąc poddać się rzewnej chwili.

– Mówią, że gościa miałaś dziś jakiegoś – zgasił ją bez cienia litości. – Kto to taki? Mówić ponoć chciał na osobności.

– Tak – skinęła w trwodze. Ale w tej właśnie chwili jednocześnie spłynęła gdzieś w nią ulga. Przemieniła się w odwagę, potem zaś w gotowość na najgorsze. – Tak, to był Dobiesław od Zarębów.

Przemysł drgnął. Oczy otwarł szerzej. Niedowierzał, że po prostu się przyznała.

– Dobko? – spytał, choć wiedział już przecież.

– Ten sam, mężu.

– Ten sam. I tak wyjawiasz mi to jak zwyczajne?

– Pytałeś.

– Pytałem! Boś nie rzekła sama! Że schadzkę miałaś z szalonym, który kocha się w tobie od dziesięciu lat! Który w dniach, kiedym po zaślubinach z tobą, dla zabawy w szranki stanął z rycerzami, na życie me nastał, żeby ciebie wziąć sobie na zawsze! Który mnie ośmieszył! I do dziś to czyni! Dobrze, żeś jałowa, pani, bo bym bawił może jeszcze bękarta po tym wszeteczniku! Czarnym rycerzu, oby sczezł!

Tu podniósł polano leżące z boku kominka i cisnął, trafiając wprost w pustą i zimną kolebkę tkwiącą gdzieś pod ścianą.

Zapadła cisza.

Ludgarda ukryła usta w dłoniach, by opanować ich drżenie. Pobiegła do kołyski, nerwowo układając malutką haftowaną narzutkę, przykrywającą materacyk z pierzem, powleczonym białym płótnem, podusię z falbankami… Krople łez spadały na materiał.

Potem cichy, smutny głos wypełnił pomieszczenie:

– Dobiesław przypomniał mi o naszych zaślubinach. Zawsze mi je przypomina, i tamten czas, kiedym przyjechała tu do Poznania z tobą i była taka szczęśliwa. Stąd jest mi miła jego postać… To, com dziś ujrzała w jego oczach… przywiodło mi wspomnienie tego, co już dawno zgasło w twoim spoglądaniu na mnie. Miłuje mnie. Ja zaś tylko ciebie. Choćem ci kulą u nogi obmierzłą i choć śmierci mojej czekasz.

Księżna wstała dostojnie, prostując się.

– Nie cudzołożyłam, bo grzechu się boję – kończyła. – Ale ten wezmę na siebie, zabiję się. Wolę to bowiem, niż zmuszać ciebie do kalania sumienia i rąk krwią moją. A tego przecież pragniesz. Niech zatem dane mi będzie jeszcze dotrwać Narodzin Pańskich. Potem się usunę. Znów będziesz wolny. Spełnią się twoje marzenia.

– Luda… – szepnął książę. Doszedł do niewiasty, rozżalony, zdruzgotany swym wybuchem. – Wybacz – wydukał jedynie, zachłannie biorąc małżonkę w objęcia.

Pled spadł z jej ramion. Ciepłe, kształtne ciało kobiety zastygło nieśmiało pod cienką koszulą, kiedy męskie dłonie zdawały się odkrywać je na nowo.

W chwili cały zły nastrój przeminął, na jeden uśmiech stopniały lody między małżonkami. Tak dobrze się znali, tyle wiedzieli o sobie. Żadne nie chciało tych gniewów, nie myślało o tym jak długo winno boczyć się na drugie, by nie stracić godności, honoru, nie wiadomo czego. Już było dobrze i reszta się nie liczyła. Minęła.

– Wybacz, Luduś… Sam nie wiem co ze mną… – szeptał. – Takem się zatracił…

– Przemko – Ludgarda zapłakała ze szczęścia, tuląc do siebie kędzierzawą głowę. – Jedyny mój. Wszystko bym ci dała. Ale tego nie mogę, czego najbardziej pragniesz.

– Już mi dałaś. Dobko nad życie pragnąłby, żeby się zamienić we mnie!

Roześmiany był, jak dawniej. Szczery. Ani nie wiedziała kiedy wpadła na poduchy. Owionął ją zapach lawendy. Nie zdążyła spuścić koszuli, gdy książę żwawo zasunął kotarę baldachimu i znalazł się już nad małżonką. Koszula poszła jeszcze wyżej, aż zaśmiali się oboje.

Księżna rozchyliła uda. Onieśmielona jeszcze, ale pewniejsza z każdym kolejnym, rozmarzonym spojrzeniem męża.

– Zaprawdę, Dobko chciałby we mnie się zamienić – powtórzył Przemysł z westchnieniem, po czym przycisnął się ciałem do niewiasty. – Nie frasuj się niczym – zapewniał. – Usynowię kogoś. Może męża wujowej Jadwiśki, jak jakiego znajdzie. Albo sierotę którąś herbową, byle dzielną.

Śmiała się, tak nagle lekka na duchu. Jak wtedy, kiedy ją dzieckiem będącą za szesnastoletniego Przemka wydali, kiedy zwierzał jej się, jak siostrze niemalże, plany snuł.

– A jeśli panowie zamarudzą – dodał – do Idziego się pośle taką głowę złota, jaką pradziad Władysław u Boga wybłagał poczęcie syna Bolesława! Kolebkę zapełnimy!

I tak czas spędzali miło, gdy wtem książę zastygł nasłuchując.

– Co ci? – żona zapytała.

– Co to było? – czoło zmarszczył.

Nie słyszała najpierw, ale za drugim razem łoskot był już wyraźniejszy. Łoskot i jęk ludzki następujący zaraz potem.

– Kto tam?! – książę zawołał w ciemność za kotarą.

Lecz żaden głos nie doszedł ich z komnaty, ani korytarza. Zdawały się być puste.

– Przedpełk?! – książę wykrzyknął imię podkomorzego, myśląc, że to ten gdzieś utknął.

Chwilę czekali zaniepokojeni. Zwłaszcza, że jęk ludzki zdradzał wielką boleść.

Przemysł zwlókł się wreszcie acz niechętnie z łoża.

– Zajrzę kto, czy krzywdy jakiej doznał – stwierdził. – Przedpełk ślepy przecie jest jak kret.

Uśmiechnęła się niepewnie. Zakryła pierzyną.

– Wracaj rychło – zatęskniła szczerze.

Kiedy zniknął za kotarą, zdjął ją niepokój, jakiego nigdy jeszcze nie doświadczyła. Zerwała się, chcąc pobiec za nim. Wszystko mówiło jej, że stanie się coś złego.

– Przemko! – zawołała, nie rozumiejąc nagłej ciszy, która jej odpowiedziała.

Chciała biec po pomoc, ale wtedy strach sparaliżował jej ciało. Za przepierzeniem ktoś stał. Widziała czyjś cień, niewyraźny, zyskujący z czasem znajomy kształt.

– Przemko? – błagała Boga, by tym się okazała postać. Wydawało jej się, że kędzierzawe włosy właśnie do niego należą.

Był. Wyłonił się w istocie zza przepierzeń.

Lecz nie odczuła ulgi, nie wiedząc jeszcze dlaczego.

– Czemuś nie odpowiadał? – przyjrzała się jemu niepewnie. Wzrok wyostrzyła, kiedy milczał. Bo zdawało jej się, że nie jest to jej mąż!

Słowa Dobiesława zadudniły jej w uszach: „Książę nie jest tym, czym się wydaje! To… To potwór!”

Oczy błysnęły w świetle niezgaszonych świec.

Krzywy uśmieszek przemknął przez oblicze.

Potem księżna, pchnięta, padła na posłanie.

– Nie! – wrzasnęła, chcąc się mu wywinąć.

Wśród szamotaniny zastygła w jednej chwili. Dziwny grymas przeszedł przez twarz tego czegoś. Potem przeistoczył się w nienaturalną minę. Aż całkowicie odmienił to, na co patrzyła – odmienił twarz mężczyzny.

– Dobko?…! – jęknęła przerażona. – Nieee…

Poducha stłumiła wołanie o pomoc.

 

*

 

Rogoźno, trzynaście lat później

 

Świtało.

Wśród zimowych odcieni siności, ciepła łuna wschodzącego słońca rozjaśniła pokryte śniegiem pola. Ożywiła posępną twarz czarnego rycerza tkwiącego pod lasem, wpatrzonego w śpiącą za jeziorem bezbronną mieścinę.

– To będzie święty dzień – cichy szept dobył się ze skostniałych ust. – Dzień zgładzenia bestii.

Rzekłszy to, Dobiesław obejrzał się na rycerza obok. Ten jednak milczał, wskazując gestem zasypaną śniegiem drogę.

– Od kasztelana. – Usłyszał czarny rycerz i poszedł za jego wzrokiem.

Rzeczywiście, od Rogoźna pchnięto umyślnego, pędzącego teraz wprost ku konnym, tkwiącym pod lasem.

Rycerz, któremu służył Dobko, opuścił przyłbicę. Nie chciał, by ktokolwiek obcy widział jego twarz.

Czekali.

Goniec przemierzył wreszcie drogę poprzez pola i puszczony przez rycerzy, dopadł ich pana. Osadził konia w miejscu. Skłonił się i wysapał:

– Od kasztelana Domaradzica… – Tu podał pierścień z herbem Grzymalitów.

Dobiesław oddał przedmiot, rzuciwszy nań wcześniej szybko okiem.

– Co z królem? – spytał krótko. – Mówcie.

– Posnęli wszyscy, panie – oznajmił goniec, buchając parą z ust na mrozie, przejęty bardzo. – Król Przemysł ledwo oko zamknął, dopiero przed świtem zmożon. Biesiadowali że ledwo chaty się ostały, panie. Hulaszczyli. Jego królewska mość ostatni zasnął chyba.

– Nie podejrzewa niczego.

– Niczego, panie. Kasztelan jął go wypytywać, czy pyszno mu w Zapusty siedzieć w tak mizernej gościnie. Czy nie lepsze byłyby zamki jakoweś, poznański nowy albo na Ostrowiu? Ale ten rzekł ponoć, że Rogoźno ma umiłowane, że miastem będzie jego wiernym i silnym przeciw Mniemcom, panom na Pałukach i innych co to nastają na niego i jemu się sprzeniewierzają.

– Wału tu nie uświadczy, o murach myśleć ani nie ma co. Mocen gród upatrzył sobie król w istocie.

– Tak rzekł. I to, że śmierci się nie boi.

Dobiesław spojrzał na pana, któremu służył.

– Sztylety srebrne macie – ten przypomniał cierpko. Po czym skinął na czarnego rycerza. – Czyńcie, cośmy uradzili. I pomnijcie, chcę go mieć żywego.

Dobiesław skłonił się panu, po czym dał znać swoim.

W chwilę później grupa rycerzy udała się w kierunku chat schowanych w śnieżnym krajobrazie.

Był ósmy lutego, Środa Popielcowa.

 

*

 

Psy rozszczekały się w obejściach, lecz spici po Zapustach rycerze królewscy niczego na czas nie usłyszeli. Rozlokowani po chałupach dobywali mieczy, kiedy było już za późno.

Rogoźno spłynęło krwią wojów Przemysła. On sam zastany na posłaniu, chwycił za broń. Walczył pewien swego, póki rycerza w czarnej zbroi nie rozpoznał i póki srebra nie poczuła jego skóra. Zapiekło, zapłonęło. I król padł zemdlony tuż pod nogi Dobiesława.

– Związać go i na koń – rozkazał rycerz. – Pan chce go mieć żywego.

– Hands off!

Na niespodziewany protest kogoś nowego, w tym samym momencie wepchniętego do izby, Dobiesław obejrzał się jeszcze.

– You stupid, japanese freak!**– szamotał się jeden z przywiedzionych mężczyzn.

– „Japanese?” They’re blond, Dean… – drugi z pojmanych skrzywił się sceptycznie.

– … Yeah, maybe. Whatever… I mean this crazy language… which I don’t understand!

– Co za jedni? – czarny rycerz nie pojmował dziwaczności obcych. Nie tylko mowy, ale i odzienia nie poznawał! – Niemce?

– Juści, Niemce, panie – zadziwionemu wyjaśnił jeden z wojów. – Brandenburskie może?

Dobiesław zbliżył twarz do tajemniczych mężczyzn. Żaden nie należał do ułomków, ale jeden, długowłosy, był nader wychowały.

– Kto wy? – spytał ich z brutalnością w głosie.

Olbrzym szturchnął drugiego, zanim ten zdążył cokolwiek powiedzieć, i postarał się o jako taki spokój:

– Listen, man… My name is Sam. And this is my brother Dean. We are the Winchesters… You know, saving people, hunting things… Familly business. – Na koniec wymusił uśmiech, tym bardziej rad, kiedy rycerz jakby olśniony, pokiwał głową na swoich.

Ten zaś w istocie, jak sądził, pojął zagadkową mowę:

– Nie Niemce oni! Są z Łinczesteru!

– Kneblować?

– I na koń.

– Oh, no no! – obcy zaprotestowali, widząc co się święci. – You can’t do this! Not now!

– Bad monkeys! – zdążył jeszcze wyrzucić z siebie Dean. I przyjął suchy knebel, zabijając wzrokiem… A w każdym razie marząc o tym.

Tymczasem olbrzym uniósł jeszcze ręce na znak poddania się, prosząc o parę słów przed założeniem knebla.

– Niech gada – pozwolił zatem Dobko.

Mężczyzna zaczął więc bardzo powoli i wyraźnie, jakby to mogło im pomóc w zrozumieniu:

– Just, please, you have to trust me… We`re hunters. And this creature – wskazał gestem nieprzytomnego króla – … is not a human. Look, this is not your king!

 

*

 

Rozjuszone i pełne pogardy spojrzenie Deana znad knebla było dla Sama dodatkowo irytującym elementem świtu. Zwłaszcza kiedy obaj podskakiwali bezładnie niczym przerzucone przez końskie grzbiety dwa worki ziemniaków.

Było już zupełnie widno. Czarne pnie drzew migały na tle śnieżnej bieli, raz po raz białe płatki sypały się z rozhuśtanych gałęzi iglaków. Czasem śnieżne czapy spadały wprost na twarze. Nie było widać końca karkołomnej podróży. A na koniu obok rzęził pojmany król, lub to, co wyglądało jak on.

Rycerze gnali już dobrą wiorstę, gdy wreszcie zwolnili i bracia z ulgą opadli na spienione konie. Zwierzęta przeszły w stępa, z ulgą dla obolałych od podskakiwania brzuchów Winchesterów.

Dean ukradkiem wypluł knebel. Pracował nad nim całą drogę. Dyskretnie rozprostował zdrętwiałe usta.

Nim mógł mówić, zatrzymano konie. Jakby czekano kogoś pośród ośnieżonych leśnych ostępów.

Bracia popatrywali na trzeciego pojmanego, tego, po którego przybyli tu… nie z tego świata.

Ów nie odzyskiwał przytomności, ale obficie broczył krwią. Znaczył na śniegu całkiem wyrazistą smugę.

– Now what, genius? – cicho mruknął Dean. – They think they have a king or something. Looks like monkeys want to kill him.

Jasnowłosy Sam również wygrzebał z ust swój knebel. Po cichu wypluł go na śnieg pod konia.

– It is difficult to recognize the king when you don’t have television, Dean. No internet, no photos, nothing!

– Yeah, especially… – tu Dean urwał, dostrzegłszy kolejnego jeźdźca wyłaniającego się zza drzew.

– Especially what? – Sam uczynił to samo i zamarł.

– Especially – zakończył Dean – when your king looks just like your king…?

I rzeczywiście, kędzierzawe włosy wysypały się spod kaptura, kiedy przybyły mężczyzna zatrzymał konia przed związanym królem.

Przed królem… lub kimś, kto tylko tak wyglądał.

– The real king – wyszeptał Dean.

– Man, they need our help! How to tell them, that they can’t kill shapeshifter in this way?!

– Sam…

– Yes?

– I think they know exactly how to kill it…

Tu obaj wytężyli wzroki. Coś srebrnego zabłysło ponad głową przybyłego, kiedy zsiadł z konia i stanął nad rzuconym w śnieg sobowtórem.

– Sancte Michael Archangele – przemówił dostojnie – defende nos in proelio contra nequitiam et insidias diaboli esto praesidium. Imperet illi Deus, supplices deprecamur: tuque, Princeps militiae Caelestis, satanam aliosque spiritus malignos, qui ad perditionem animarum pervagantur in mundo, divina virtute in infernum detrude. Amen.

– Amen…

Wiatr ruszył się powoli, podrywając płatki z powierzchni zmarzniętej pokrywy śnieżnej. Słowa zaklęcia tym wyraźniej dotarły do uszu Winchesterów.

Niedowierzali.

– Wow, man… Monkeys do know some tricks! – Dean skrzywił się z uznaniem.

– Dean, this real king… Don’t you understand? He’s a hunter…

Tu sztylet króla spadł prosto w związane ciało i ciszę lasu przeszył przeraźliwy pisk zmiennokształtnego.

 

*

 

Dobiesław obejrzał się na kraj polany. Jego pan wciąż tkwił tam, zapatrzony w zimowy las.

Niepewnie podszedł doń, wszak wszystko było już gotowe.

Chrzęst zmarzniętego śniegu oprzytomnił Przemysła. Król z wolna wracał do rzeczywistości. Westchnął.

– Potwór ubity – Dobko zatrzymał się tuż obok. – Pora na nas. Niedługo pójdą naszym tropem. Spalić to trzeba, jakeś rzekł, mój królu.

– Nie… – ten przemówił jednak nieoczekiwanie.

– Nie? Panie?

Przemysł nieznacznie zerknął nań kątem oka, zadumany jednakoż.

– Mówisz, że kształtu nie zmienił nadal… – rozmyślał.

– Nie, panie. Wciąż jak ty wygląda. Spalić trzeba, nim kto… – Tu nie skończył jednak, a tylko zastygł nieruchomo, poznając pełen cierpienia uśmiech swego pana. – Nie… Nie myśl nawet…

Król zaś położył rękę na jego ramieniu i spojrzał w wierne oczy:

– Dobko, i tyś Ludę miłował… Pojmiesz zatem.

Dobiesław w istocie rozumiał nader dobrze. Od tamtej mroźnej nocy przed trzynastoma laty, kiedy na własne oczy ujrzał coś, co nie mieściło się w jego młodej wówczas głowie, nie był już tym samym zapalonym w nienawiści do rywala chłopakiem. Zaczajony wówczas w poznańskim zamku chciał chronić swoją ukochaną przed jej mężem. Powinien przed czymś innym…

Wpierw patrzył jak luba niknie mu za baldachimem łoża ze znienawidzonym księciem, którego żoną była. Lecz niczym to się okazało. Dobko nie siedział bowiem sam w ukryciu tamtego wieczora. Ktoś, a raczej coś innego czaiło się w czerni korytarza. Gdy uderzyło, wyjawiło swą diabelską naturę. Na własne oczy młody rycerz ujrzał jak stwór przybiera jego postać. Raniony zdradziecko nie mógł pójść swej pani ku pomocy. Patrzył jak istota zakrada się do łoża. Widok księcia wychodzącego zza kotary jak nigdy go ucieszył. Lecz Przemysł wzięty z zaskoczenia, widokiem fałszywego rywala tak zdziwiony, padł ranny z ramienia stwora. I tak na oczach obu mężczyzn swego życia potwór zabił jasnowłosą księżnę Ludgardę.

– Sam wiesz, cośmy widzieli wtedy – podjął znów z cicha Przemysł. – Obu nas ból trawił będzie po tym na wieki. Lecz to mnie sługi znalazły nad jej ciałem. O mnie do dziś śpiewają pośród gminu, żem żonę swoją zgładził. Ja, choćem już królem, zawsze dla potomnych tym będę, zabójcą niewiasty. Żyć mi z tym już nie sposób… Nie udźwignę ani jednego dnia…

– Królu mój, toż nawet arcybiskup dał wiarę w to, coś rzekł o nocy tamtej.

– Może dał. Może jednak zwyczajnie rację stanu wyżej sobie ceni, niźli prawienie kleszych morałów. Zwłaszcza mnie, w którym nadzieje pokłada na potęgi dziadów przywrócenie.

– Cóż chcesz czynić zatem?

Przemysł obejrzał się na truchło ze srebrnym sztyletem wciąż tkwiącym w piersi, leżące dalej w śniegu. Zbliżył się nieco, w zadumie patrząc na martwe ciało, wyglądające dokładnie jak jego własne.

– Co tu widzisz? – spytał cicho Dobiesława.

– Sobowtóra z piekła rodem, panie.

Król westchnął.

– Ja zaś jakbym na martwego siebie patrzył… – rzucił. – A widok to jak oczyszczenie… – I powiódł wzrokiem po swych rycerzach. – Co tu widzicie? – spytał ich, tym razem swym królewskim, godnym tonem.

Zawahali się.

– Widzicie króla Przemysła – zapowiedział im zatem on sam władczo. – Króla, przez najemnych Niemców pojmanego, ranionego, wiorstę dalej w lesie zadźganego.

Skinęli odruchowo, oniemiali.

Gestem pożegnał się z czarnym rycerzem, z pozostałymi, po czym dosiadł konia.

– Bywajcie – rzucił jeszcze. – I rzeknijcie wszystkim, że król Przemysł zginął tego ranka z ramienia skrytobójców.

Konia zebrał prawie, gdy krzyknęli jeszcze:

– A co z tymi?

Przemysł obrzucił spojrzeniem obu obcych.

– Puścić wolno – rozkazał.

– Kiedy to Mniemce! Zdradzić przyjechali niechybnie!

Przemysł przeniknął mądrym, królewskim wzrokiem braci Winchesterów. Uśmiechnął się.

– Ci nie są z tego świata – osądził tajemniczo. – Jak tamto coś… nie pasują tu. – I do pojmanych się zwrócił, bliżej podjeżdżając, pochylając ku nim kędzierzawą głowę: – Wolen Sie mit mir gehen?

Oczy Sama zrobiły się większe ze zdumienia.

– Man… You could be a really great king, believe me… – wyszeptał, będąc pod wrażeniem elastyczności umysłu obcego monarchy. A potem odparł już głośno: – Wir werden geehrt.

Brat zerknął nań z ukosa, posyłając karcące spojrzenie.

Zawstydzony znajomością niemieckiego Sam poprawił się spiesznie:

– I mean: with pleasure, Sir.

Król Przemysł roześmiał się ładnie:

– Rozwiążcie ich – nakazał. – Druhami mi będą.

– Te gadające małpy, panie? – Dobko nie pojmował.

Z westchnieniem patrzył jak rozwiązują obcych.

– Co czynić będziesz, panie? Dokąd się udasz? – dopytywał ze szczerą troską.

Przemysł zachłannie nabrał w płuca zimowego powietrza. Świeżego, jak nowe życie, które właśnie jawiło się przed nim.

– Jestem wolny – rzekł, a blask nie znikał z jego oczu. – W świat pojadę. Dość widziałem, by w istoty piekielne uwierzyć. Będę je tropił, jak tego. Ratował ludzi, zabijał stwory…

Tu spiął konia, w dęba postawił. Potem zaśmiał się i ruszył w biały las.

A za nim, niesieni przez rumaki, tajemniczy obcy.

– Damn it, Sam – zaklął po cichu jeden z nich – I think it’s a whole new season… of „Supernatural”…

– Yeah. Carry on, my wayward brother…

 

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

* W opowiadaniu gościnnie i bez swej wiedzy wystąpili bohaterowie jednego z najlepszych według mnie seriali – mam nadzieję, że załoga "Supernatural" nigdy się o tym nie dowie, a jeśli tak, to że nie będzie miała mi tego za złe;-)

** Wszelkie tłumaczenia w jednym z moich komentarzy poniżej.

Koniec

Komentarze

Agatko, popraw szybciutko: Zadrżała na tą myśl. – tę

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Właśnie poprawiłam, dzięki;-)

Mroźna noc tak bardzo przypomniała księżnej Szczecin. Ludgarda miast modlić się, od dłuższej chwili bezwiednie tkwiła na klęczniku, wpatrzona nie w obrazek Maryi i Dzieciątka, ale w mały skrawek nieba widoczny w okiennym otworze. Myśli same odtwarzały w głowie wyuczony pacierz, ale serce drżało w piersi, tej nocy wyjątkowo nie mogąc zaznać ukojenia. Mokre oczy rozwarły się szerzej na widok poświaty rozświetlającej ten właśnie kawałek wybystrzonego nieba. Księżna czekała, zamierając w odrętwieniu

Może męża wójowej Jadwiśki – jeśli o wujka chodzi to nie te "U" Na razie jest nieżle, czytam dalej    

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

O, Średniowiecze! Super! ; ) Jutro poczytam. Mam wprawdzie wątpliwości co do tego pół-angielskiego tytułu, no ale…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

No to dla mnie niestety skońzcyło się czytanie. Ja jestem germanistka. Jak z pierwszego dialogu zrozumiałam wsztstko, tak kolejne – duuu… Może jakieś przypisy na dole?  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

– Tak – Ludgarda odkaszlnęła, dobywając głosu – chłód idzie. Zbytniom się w pacierzu pogrążyła. Zawrzyj. Ja jeno dokończę i spać pójdę – szepnęła, opierając czoło na splecionych dłoniach. Skuliła się w sobie, jakby chcąc schować ( ale co – chyba siebie, wtedy dodajmy "się"  czy może dłonie?) w opiekuńczych ramionach Panienki Świętej, litościwie z ołtarzyka spoglądającej na klęcżącą/ modlącą sie niewiastę.  Oj, chyba zabrakło trzeciego szlifu. Matka Boska sama na siebie spoglądała?Bo tak wychodzi w oryginale.   Pozdrawiam.   

Dobra, dokończyłam i mniej więcej wiem, o czym Mniemce gadali.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A little weird, but likable. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Roger, szlif wciąż trwa. Bemik, wiedziałam, że dasz radę;-) Po niemiecku też jest!;-) Zalth, dzięki;-) Josheim: tytuł zdradza niepasujący element… Pozdrawiam wszystkich!

Proszę, nie po angielsku. CZuję się głupio, bo nie rozumiem. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dziękuję mojej siostrze i betaczytaczce krajemarcie!;-) Jesteś nieoceniona, zwłaszcza za pomysł ostatniego zdania;-)

To ja poproszę chociaż o przetłumaczenie tego ostatniego zdania, żebym wiedziała, co nie pasuje.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Oooo, jaki nietypowy element niepasujący. :-)

Babska logika rządzi!

Czy ktoś się nade mną zlituje?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemiczku, już piszę tłumaczenia, napij się herbatki, a kiedy skończysz – będzie tu gotowy komentarz wyjaśniający;-)

Kamień z serca… a herbatka (zielona) już przede mną stoi.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A oto tłumaczenia:   – Hands off! – Łapy precz ode mnie. – You stupid, japanese freak! – Wy głupie, japońskie swirusy! – „Japanese?” They’re blond, Dean… – „Japońskie?” Dean, oni mają blond włosy. – … Yeah, maybe. Whatever… I mean this crazy language… which I don’t understand! – Tak, może. Nie ważne. Mam na myśli ten zwariowany język… którego nie rozumiem! – Listen, man… My name is Sam. And this is my brother Dean. We are the Winchesters… You know, saving people, hunting things… Familly business. – Posłuchaj, stary. Mam na imię Sam, a to mój brat Dean. Winchesterowie. Rozumiesz, ratujemy ludzi, polujemy na stwory, rodzinny biznes. – Oh, no no! You can’t do this! Not know! – O nie, nie. Nie możecie tego zrobić! Nie teraz! – Bad monkeys! – Złe małpki. – Just, please, you have to trust me… We are the hunters. And this creature … is not a human. Look, this is not your king! – Tylko, proszę, musicie mi zaufać. Jesteśmy łowcami. A to stworzenie nie jest człowiekiem. Spójrzcie, to nie jest wasz król! – Now what, genius? They think they have a king or something. Looks like monkeys want to kill him. – Co teraz, geniuszu? Oni myślą, że mają tutaj króla czy kogoś. Wygląda na to, że małpy chcą go zabić. – It is difficult to recognize a king when you don’t have a television, Dean. No internet, no photos, nothing! – Trudno rozpoznać króla, kiedy nie masz telewizji (w sensie nie wiesz jak wygląda), Internetu, nic! – Yeah, especially… – Tak, zwłaszcza… – Especially what? – Zwłaszcza co? – Especially when your king looks just like your king…? – Zwłaszcza, kiedy twój król wygląda jak… twój król…? – Real king. – Prawdziwy król. – Man, they need our help! How to say them, that they can’t kill this shapeshifter like this?! – Stary, potrzebują naszej pomocy! Jak im powiedzieć, że nie zabiją zmiennokształtnego w ten sposób?! – Sam… – Yes? – Tak? – I think they exactly know how to kill this… – Myślę, że oni dokładnie wiedzą jak to zabić… – Sancte Michael Archangele – przemówił dostojnie – defende nos in proelio contra nequitiam et insidias diaboli esto praesidium. Imperet illi Deus, supplices deprecamur: tuque, Princeps militiae Caelestis, satanam aliosque spiritus malignos, qui ad perditionem animarum pervagantur in mundo, divina virtute in infernum detrude. Amen. – Święty Michale Archaniele, broń nas w walce; a przeciw niegodziwości i zasadzkom złego ducha bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy, a ty, Wodzu niebieskich zastępów,  szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą mocą Bożą strąć do piekła. Amen. – Wow, man… Monkeys do know some tricks! – Jej, stary, Małpki znają sztuczki! – Dean, this real king… Don’t you understand? He’s a hunter… – Dean, ten prawdziwy król… Czy nie rozumiesz? To łowca! – Wolen Sie mit mir gehen? – (po niemiecku) Zechcecie jechać ze mną? – Man… You colud be a really great king, belive me… – Gościu, mógłbyś być naprawdę wielkim królem, wierz mi… – Wir werden geehrt. – (po niem.) Będziemy zaszczyceni. – I mean: with pleasure, Sir. – Miałem na myśli: z przyjemnością, Sir. – Damn it, Sam. I think it’s a whole new season… of „Supernatural”… – Niech to szlag, Sam… Myślę, że to nowy sezon “Nie z tego świata”…Yeah. Carry on, my wayward brother… – Taaa. Trzymaj się, mój nieobliczalny bracie… (Z piosenki kończącej rytualnie niektóre odcinki serialu;-)   Sam i Dean mówiący po polsku… to już by nie było to;-) Pozdrawiam!

Jeśli ktoś nie wi, kim sa Winchesterowie, to może zerknąć tutaj. Z tym, że jeśli mielibyście ochotę obejrzeć serial, zalecam wyłączenie filmiku gdzieś koło 1:00 bo można za dużo zobaczyć. Ja nikogo nie zaskoczę, kiedy powiem, że opowiadanie mi się podoba :) Styl Agaty, stylizacja nigdy mi nie przeszkadzały. Tutaj tym bardziej. Cóż – carry on, my wayward sister ;*

https://www.martakrajewska.eu

Dzięki, Marta;-)

    Niebywale masakryczna historia. Jednemu się  tylko dziwię:  czemu Autorka nie włączyła do tekstu  opisu masakry w dzień Swiętego Walentego? Wtedy naprawdę  byłoby juz ganz fantastich.       Niestety, średnie na jeża. Początek jest niezły, ale im dalej w las, tym jest bardziej na siłę wymyślnie – i niestety, na silę wesołkowato.         Pozdrówko. 

Roger, jak Tobie się "Dream on" podoba, to ja się nie dziwię. Tyle w temacie.

https://www.martakrajewska.eu

How to say them --> How to tell them they exactly know how to kill --> they know exactly how to kill Te dwie rzeczy wpadły mi w oko. Przyznaję się, że tylko "przeleciałam" tekst, wiec nie ośmielę się komentować fabuły, postaci i takich tam, ale jestem naprawdę zaciekawiona, bo kiedyś lubiłam Supernatural. :) Mam nadzieję, że dam radę przeczytać bardziej uważnie (czas, czas, ciągle ten brak czasu!)

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

Dzięki Agato, uff, jestem szczęśliwa. Prawie dobrze zrozumiałam :-) Oczywiście mówię o tym, co zrozumiałam przed tłumaczeniem.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki t.lena – zawsze coś mi umknie;-) Roger, rozumiem, szkoda, że się nie podobało. Może następnym razem. Bemik, widzisz, mówiłam;-)

Oh, no no! You can’t do this! Not know! – now… Man… You colud be a really great king, belive me – could, believe, How to say them, that they can’t kill this shapeshifter like this – tell, oni nie mogą zabić tego zmiennokształtnego jak ten… (może lepiej in this way?), to kill this – to kill it, recognize a king when – king się już wcześniej pojawia, więc chyba the king, Monkeys do know – "do" w tym kontekście powiedziałby taki prawdziwy brytol. Przydałoby sie nieco poprawić ten angielski ; )

I po co to było?

Bez zachwytu. Rozumiem zabieg ze wstawkami w obcych językach, ale mnie one zupełnie wytrąciły z rytmu. Na stylizację byłam przygotowana, na konieczność bycia poliglotką –– nie.  

 

„…rozświetlającej ten właśnie kawałek wybystrzonego nieba”. –– Wybystrzone, czyli jakie? Kiedy niebo się wybystrza?

 

„Skuliła się w sobie, chcąc schować w opiekuńczych ramionach Panienki Świętej, litościwie spoglądającej na niewiastę z ołtarzyka”. –Jakim sposobem ktoś przerobił ołtarzyk na niewiastę? ;-) Proponuję: Skuliła się w sobie, jakby szukając schronienia w opiekuńczych ramionach Panienki Świętej, z ołtarzyka na nią litościwie spoglądającej.

 

”Zadrżała na myśl”. –– Zadrżała na myśl.

 

„Jej dwórki nie darzyły Ludgardy sympatią…” –– Wolałabym: Dwórki Ludgardy nie darzyły jej sympatią

 

„Ludgarda wiedziała, że w jej twarzy czytają więcej, niż by chciała”. –– Ludgarda wiedziała, że w jej twarzy czytają więcej, niżby chciała.

 

„…gobelin przesłaniający wyjście na korytarz uchylił się i do komnaty wparował młody mężczyzna”. –– Czy wparowanie jest elementem niepasującym? Bo nie wydaje mi się, by było zwrotem staropolskim? ;-)

 

„…burknął w odniesieniu do ich zaskoczenia…” –– Rozumiem poszczególne słowa, nie rozumiem tego, co zostało napisane.  

 

„Dopiero gest, którym księżna zakryła się przed jego wzrokiem, skupił jego uwagę na małżonce”. –– Powtórzenie.

 

„By rósł, jak twe państwo i twa sława. Byś ziemie dziadów zespolił, koronę przodków założył. By twój znak orła wiódł wojów twoich dokądkolwiek zechcesz”. –– Czy to celowe powtórzenia?

 

Mokre krople łez spadały na materiał”. –– Czy bywają suche krople łez? ;-)

 

„Zwierzęta przeszły w stępa…” –– Raczej: Zwierzęta przeszły w stęp„Zawahali się niepewnie”. –– Dwie paczki masła maślanego. Wahanieniepewność to synonimy.

 

„Skinęli odruchowo, oniemieli”. –– Skinęli odruchowo, oniemiali.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przydałoby sie nieco poprawić ten angielski – dobrze, że byla buźka, bo juz się miałam poczuć urażona. Nawiasem mowiąc, shame on me, że tyle przegapiłam… :)

https://www.martakrajewska.eu

"do" bedę bronić. Podkreśla, że małpy RZECZYWIŚCIE znają sztuczki. Ale say them sobie nie wybaczę :D

https://www.martakrajewska.eu

Spokojnie, zaraz wszystko poprawię i następni nie zauważą;-) Dzięki wszystkim!!! Po polsku jeszcze dobrze się nie nauczyłam, a tu wymyśliłam sobie nowe wyzwanie… Języków obcych uczyłam się w szkole bardzo dawno temu i nie używałam długo potem – do tego jeszcze dochodzi gapiostwo, które mam wrodzone… Jestem więc wdzięczna. Długi wieczór przede mną… Do przeczytania!

O, już poprawione! Dzięki jeszcze raz;-)

– Real king – wyszeptał Dean. – THE real king, na mój gust. Poza tym, powiedziałabym, że zastosowanie angielskich dialogów to odważne posunięcie. Mnie czytania nie utrudniło co prawda, ale wzbudziło pewne zastrzeżenia. Szkoda też, że w tytule dałaś tak znany cytat, Agato. Od razu wiedziałam, czego się spodziewać ;) No i podstawowa kwestia – jak ktoś nie zna serialu, to opowiadania nie doceni. Trudno mi w zasadzie jakoś zaklasyfikować to opowiadanie. Ni to fanfik, ni to nie fanfik… Czytało się fajnie, ale po genialnym początku reszta wydawała mi się trochę jednak gorsza, a szkoda. Po prostu przywaliłaś za dobrą sceną na początku chyba ;D Była zarazem emocjonalna, ciekawa, a i akcja z napięciem się pojawiła. A po tak poważnym wstępie harce z Winchesterami… Powiem tak: te kawałki, osobno, samie w sobie, są świetne. Ale nie pasują do siebie nawzajem w mojej skromnej opinii. Ale czytało mi się samo, leciutko i przyjemnie, jakby żadnej stylizacji nie było. Ech, no i teraz po tym tekście aż mi wstyd pokazywać mój własny stylizowany tekst ;) (Z czym do ludzi, z czym…) W każdym razie, powodzenia w konkursie życzę :D

jeralniance: właśnie też wahałam się, czy obie części do siebie pasują. Nie chciałam mieszać nastrojów, ale ostatecznie miało coś zgrzytnąć, nie? Tekst jest zdecydowanie dla luzaków lubiących ten serial;-) A co do angielskiego, króla poprawię. Pobawiłam się też trochę dawno nie używanym językiem. Że są błędy – cóż się dziwić – jak przyznałam - i po polsku je robię, co dopiero tu?! Dzięki za przeczytanie. Również życzę powodzenia i do zobaczenia na konkursie!;-)

Nie wierzę! W życiu nie wpadła bym na pomysł nawiązania do Supernatural – nigdy, a tu proszę, nie dość, że są w pełnej okazałości, to jeszcze gadają z Polakiem i polują na polskie potwory! Pomyślunek przedni, dialogi Sima i Dean – bomba, przy czym nie zatraciłaś swojego stylu. Naprawdę miło spędziłam czas przy Twoim opowiadaniu. Piąsia!

Dzięki, Maja;-) Miło, że wpasowałam się w Twoje poczucie humoru… bo z tym różnie wychodzi! Normalne zresztą. Dobra wiadomość na dobry dzień! Piątka!

I do tej piątki – piątek ;P

https://www.martakrajewska.eu

Ale, ale, Agato! Przedpremierówka miała być, a tu u mnie wtedy ani widu, ani słychu:( 

Yyy, nie chciałam zawracać głowy;-)

Nie no, luzik, tak czy siak przeczytałam;-)

Chciałabym zauważyć tylko, że autorka włożyła sporo wysiłku, by wszystkie historyczne fakty dotyczące Przemysła II były na miejscu. Chodzi o opis zamowej komnaty, postaci występujące w opowiadniu, ale przede wszystkim o tajemniczą śmierć żony króla, która w naszej historii trochę historykom "zgrzyta" i Agata daje nam dpowiedź, co się zdarzyć mogło. Zmiennokształtny zabójca :) Agata się postarała. Czy się komuś pojawienie Winchesterów podoba, czy nie, w części historycznej należy się jej pochwała.

https://www.martakrajewska.eu

Ojej, pokrętny kawałek literatury. Trochę straszny, trochę śmieszny, do przeczytania ogólnie. I aż duma bierze, że zrozumiałem wszystkie trzy języki w nim występujące, ha!

Ja też jestem z Ciebie dumna, vyzart! A tak naprawdę – bardzo mi miło, że przeczytałeś i nie skrytykowałeś zbytnio. Już sama nie wiem co myśleć o tym tekście. Miało być wesoło, zwłaszcza z tymi językami taki wygłup. A poważnie też jest, bo prawdziwa historia Ludgardy i Przemysła II jest właśnie dramatyczna. Tak więc obie części opowiadania słabo do siebie pasują, zdaję sobie sprawę. Nigdy tak bym ich nie zestawiała, gdyby nie konkurs. Dzięki, że przebrnąłeś;-)

Hm, o ile same postacie Przemysła i Ludgardy przypadły mi do gustu, o tyle nieco zwariowane włączenie w to wszystko Supernatural nieszczególnie przypadło mi do gustu. Tekst jest nierówny, stanowi raczej żart niż poważne opowiadanie, poza tym "element" jak dla mnie jest niewyjaśniony – ledwo liznęłam ten serial i nie widzę powodu, dla którego Winchesterowie mieliby się pojawić gdzieś przesunięci w czasie.   "Niewidzącym wzrokiem (…) Zawiesił wzrok gdzieś w sztukaterii." – powtórzenie.   "Wśród szamotaniny zastygła w jednej chwili" – bardzo dziwne zdanie.   "…panom na Pałukach i innych co to nastają…" – innym, literówka   Nader wychowały? To znaczy jaki?   Brutalność w głosie?   "…obaj podskakiwali bezładnie…" – a nie bezwładnie?   "…bracia z ulgą opadli na spienione konie. Zwierzęta przeszły w stępa, z ulgą dla obolałych…" – powtórzenie   "Tu obaj wytężyli wzroki." – haha ; )   Nie wiem czy "pójść ku pomocy" to poprawny zwrot, jakiś mi nie brzmi.   " I tak na oczach obu mężczyzn swego życia potwór zabił jasnowłosą księżnę Ludgardę." – To byli mężczyźni życia potwora…?   Postawił konia w dęba…? ; O   Ogólnie… nie, wizyta z zaświatów jakoś mnie nie przekonuje. A szkoda, bo historia Ludgardy i Przemysła wydaje mi się wartą opisania w poważniejszym stylu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki za opinię, joseheim. Miałaś tzw. "karę" – jako jurorka musiałaś to przeczytać;-) Cóż – najwyraźniej w tym wyścigu obstawiłam złego konia. Ale może kiedyś skończę historię Ludgardy tak, jak powinno to wyglądać i tak, jak prawdopodobnie było to w historii. Z Winchesterami to był żart. I, jak to z żartami bywa, ryzyko polega na tym, że komuś takie poczucie humoru zupełnie nie spasuje. Natomiast dobrze napisana, poważna, historycznie wartościowa opowieść to jednak zawsze jest coś. Do następnego razu. Zapowiadam ciąg dalszy historii Ludgardy – tylko u nas – tylko na portalu NF! Pozdrawiam i do przeczytania;-)

; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka