- Opowiadanie: koik80 - Blizny

Blizny

Opowiadanie - po uwzględnieniu sugestii uczestników - ukazało się drukiem w "Człowiekiem jestem", antologii wydawnictwa morpho.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Blizny

 

– To jak? Jedziemy do domu? – Trochę się niecierpliwiłem.

– Podskoczymy jeszcze do Lidla po pieluchy.

– Nie, Myszko… Naprawdę nie mamy czasu. Prosiłem cię z tysiąc razy, żebyś…

– Nasi i tak pewnie przegrają – przerwała mi żona. – Nic się Krzyśkowi nie stanie, jak chwilę pod drzwiami poczeka. I tak siedzi u ciebie co środę.

– Trochę to niekulturalnie… – mruknąłem, myśląc o whiskey z colą.

Podeszła i pocałowała mnie w policzek. Westchnąłem znacząco i wyciągnąłem synka z wózka. Maluch pacnął mnie w policzek, mówiąc „ta ta ta”. Ma roczek, a już jest taki bystry! Starsza córka wspięła się na swój fotelik i czekała na resztę rodziny.

– No dobra, ale nie zapinaj ich, bo mnie szlag trafi z tym zacinającym się pasem – poprosiłem. – I nie rób mi wykładu – powstrzymałem ją w ostatniej chwili. – To tylko kawałek.

– Ale obwodnicą…

– Skarbie, wsiadaj i nie kracz. Pliz.

Wsiadła, a ja jak zwykle dałem dzieciom do zabawy swoją komórkę.

 

***

Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

Poprawił się stan mężczyzny ocalałego z wypadku. Okoliczności zdarzenia wyjaśnia policja pod nadzorem Prokuratury Rejonowej w Żarach.

Mężczyzna doznał rozległego urazu czaszkowo-mózgowego, a jego stan określono jako ciężki. Przeszedł operację usunięcia krwiaka mózgu i znajdował się w śpiączce farmakologicznej.

Jak poinformowali lekarze ze szpitala wojskowego w Żarach, mężczyzna odzyskał przytomność.

Do wypadku doszło w środę wieczorem…

 

***

Już noc? Nie mogę się podnieść. Ziemia przyciąga mnie mocniej niż zwykle, taka chłodna i wilgotna. Chce mi się pić. Wiele bym dał za coś gazowanego i słodkiego, ale nie colę.

Gwiazdy przyglądają mi się z uwagą, księżyc oświetla betonowe bloki i cały ten swojski syf. Modernizm architektoniczny, którego nigdy nie potrafiłem docenić. Styl bez stylizacji. Najbrzydsze miejsce na Ziemi.

Moje osiedle? – zastanawiam się, patrząc w ciemne okna. Jak długo mnie tu nie było?

Wstaję, napędzany strachem. Jeszcze mnie ktoś zobaczy i stanę się najświeższym tematem plotek starej Gronkowskiej. Odruchowo próbuję otrzepać spodnie, lecz dłońmi uderzam w gołe uda.

Co jest?

Rozglądam się. Po policzkach spływają mi czerwone fale wstydu. Stoję na środku podwórka – tego sprzed lat – w dodatku w samych slipkach, a moje ciało lata świetności ma już dawno za sobą. Wszystko mnie boli. Śnię?

Nigdzie nie mogę znaleźć tych cholernych dżinsów – jedynych, które jeszcze na mnie pasują. Widzę tylko cuchnące śmietniki, drzemiące z półprzymkniętymi pokrywami pod obszczaną wiatą. Jest goły trzepak i obdrapane ławki, odwrócone do mnie tyłem. Stara jarzębina sięga już najwyższych okien, a robinię, na którą wspinałem się dwadzieścia lat temu, ścięto.

Moje osiedle, stwierdzam, próbując przypomnieć sobie skąd się tutaj wziąłem. Piłem i pewnie zasnąłem. Nie wiem i chyba nawet nie chcę wiedzieć. Być może sprawiła to tęsknota, której i tak bym się wyparł.

Za niewinnością? Za dzieciństwem? Za nimi? Za młodszym sobą?

Słyszę męskie głosy. Dochodzą od strony ulicy. Radosne, zachwiane nie mniej niż nierówno stawiane kroki. Uciekam do klatki schodowej – do tej, co zwykle. Trzeciej od lewej, z nieczynnym domofonem. Zatapiam się w świetle żarówki.

–Budzi się. – Słyszę chyba z piwnicy.

 

***

Znowu otwieram oczy. Jak co noc, od wielu lat.

Znowu bez spodni i znowu pewnie śnię. Mam taką nadzieję.

Leżę na materacu, w pokoju, który kiedyś nazywałem moim. Duszno mi, a słońce najwyraźniej stara się roztopić szyby. Wciąż chce mi się pić, ale wszystko wokół jest takie gorące i suche. Zdziwione moją obecnością. Nieprzyjazne, wrogie i obce.

Gwar zza nieszczelnych okien wdziera się do pokoju. Świat jak zwykle obudził się wcześniej ode mnie i musi się z tym obnosić. Wstaję, wspomagając się całą gamą jęków. Nie mam siły sięgnąć do lufcika. Lepiej od razu pójść na całość.

Klamka z trudem daje się przekręcić. Wysuwam głowę poza parapet, ostrożnie. To niby tylko trzecie piętro, ale mam stracha. Nie znoszę wysokości, czarnych kotów i grubych pająków. Rozglądam się. Podwórkowe dzieciaki bawią się w piaskownicy. Moich spodni nie widać i w świetle dnia. Pewnie już je ktoś znalazł i sprzedał, albo na wychudzonym tyłku nosi. Taki kraj. Taki obyczaj. Moja ojczyzna i mój sen.

Na szczęście znajduję jakieś dresy w skrzypiącej szafie. I starą koszulkę z Przystanku Woodstock, na którym pierwszy raz się upiłem. Przynajmniej tamten pierwszy raz odbębniłem z klasą… W piciu nie miałem sobie równych, ale nie ma się czym chwalić.

 

Wygląda na to, że w dziewięćdziesiątym szóstym ważyłem o połowę mniej. Materiał naciąga mi się na brzuchu, na tym worku sadła, którego nie da się zrzucić. Powinienem się wziąć za siebie. Najlepiej nie schodzić z bieżni, odstawić piwo, słodycze i mrożonki. Rozpisać program treningowy i odliczać umykające powoli centymetry. Wyznaczyć sobie bliższe i dalsze cele. Znaleźć kogoś, kto… Poznać kogoś. Wyjść do ludzi, ale wcześniej musiałbym ich polubić.

Zamiast tego wychodzę z pokoju, lecz nie udaje mi się dostać do kuchni. Tam, gdzie powinno znajdować się wejście, jest ściana z cegieł. Tak samo z salonem i pokojem braci. Ktoś zamurował. Tylko te główne drzwi – prowadzące na zewnątrz – czekają na mnie, zaznaczając się szarością na tle pożółkłych ścian. Uciekam.

Na klatce schodowej nie jest chłodno, choć zawsze było. Poza tym nie śmierdzi tak, jak kiedyś i jest zaskakująco cicho. Nikt nie odkurza, nie dziurawi wiertłami betonu, nie drze się na drugą połowę, która już dawno przestała pasować mu do całości. Pusto i jeszcze bardziej obco. Zbiegam.

Wypadam na podwórko ciężko dysząc. Z apetytem połykam powietrze. Zagaduję dzieciaki z piaskownicy, zresztą nikogo innego nie widzę. Kucam przy nich. Pytam, czy nie znaleźli moich dżinsów – porządnych jasnoniebieskich Lewisów. Patrzą na mnie, jak na debila. Pewnie zastanawiają się, w jaki sposób można zgubić spodnie.

Kręcą. Coś intensywnie zakopują i odkopują, ale nie widzę, co to takiego. Nie moja sprawa. Nie zamierzam być wścibski, od tego jest stara Gronkowska. Sam kiedyś byłem w ich wieku i też miałem wielkie tajemnice. Skarby chowałem pod płytami chodnikowymi, albo pod kępami traw. Pewnie do dzisiaj tam leżą, z każdym rokiem tracąc na sentymentalnej wartości.

 

Piaskownica rozrosła się na pół podwórka, a myślałem, że z wiekiem przedmioty wydają się mniejsze. Czuję pomiędzy palcami piasek, pod paznokciami też. Na pewno już mam go we włosach, chrzęści mi w zębach i wdziera się do butów, brudząc skarpetki. Pluję, choć nie lubię tego. Wycieram twarz, pogarszając tylko sytuację. Wstaję. Wzdrygam się.

Dziwne, że dzieciom to nie przeszkadza.

Mnie też nie przeszkadzało. Po kąpieli, na dnie wanny, robiła się mała plaża. Mama spłukiwała ją, by wróciła do morza.

Chłopiec coś do mnie mówi, ale nie słucham go. Nie potrafię się skupić. Zauważyłem piękną młodą kobietę. Wgapiam się w długie włosy związane w kucyk i ciemnobrązowe oczy, w których świat odbija się kawową barwą. Ma jasną cerę i zgrabne nogi. Niewysoka, drobna i radosna. Przeciwieństwa się przyciągają.

Znam ją? Nie, ale czuję, że nie jest mi obca, że jest tu dla mnie. Zaczepiam, jakoś tak głupio, pretensjonalnie, do bólu klasycznie, po mojemu. Nie reaguje. Odchodzi, wyraźnie zawiedziona.

– Nie męcz ich! – woła jednak, wchodząc do swojej klatki. – Oni o niczym nie wiedzą.

– O czym? – pytam, aby ją zatrzymać, ale nie otrzymuję odpowiedzi.

 

Uśmiecha się po raz pierwszy i znika. Nie wiem, skąd to wiem, ale wiem – jestem o tym święcie przekonany­ – że mieszka na parterze po lewej, choć nie powinna. Przecież to tam od zawsze siedział stary Dębniak – zwolennik monotonii ciszy. Waliliśmy mu piłkami przed oknem. Nienawidził tego, ale obcym nie dałby nas skrzywdzić. Wielki gość. Za młodu był bramkarzem w miejscowym Promieniu. Zawsze sam przeciw wszystkim. Zawsze sam.

– Dlaczego mówiliście po angielsku? – pyta chłopak.

– Poważnie…? – dziwię się, ale nie ciągnę tematu. Zresztą i tak zajął się znów kopaniem.

Wstaję i podchodzę pod jej okno.

Przyjdź do mnie, jak już będziesz gotowy. – Słyszę ją, a może mi się wydaje. – Poszukamy niesamowitości.

Tak wiele z nich już znalazłem, ale najwspanialsze straciłem.

 

***

Przeszedłem się po osiedlu, ale im dalej od tego okna, tym mroczniej i mniej ciekawie. Jakbym naciągał do oporu jakieś niewidzialne, elastyczne liny. Wciąż o niej myślę i o tym, co mi powiedziała. Zapomniałem, że chce mi się pić. Wracam.

– Jestem – szepczę, siadając na zimnych, betonowych schodach.

– To chodź. – Słyszę ją tuż za sobą. – Poszukajmy ich.

– Już jedną znalazłem…

– Nie wygłupiaj się – prosi. – To nie jest tego rodzaju sen.

– A mógłby być? – pytam, choć znam odpowiedź. Mógłby.

Milczy. Wszystko zależy ode mnie.

– Czego szukamy? – Próbuję ustalić, a ona się tylko uśmiecha.

 

Piaskownica maleje, a piach wsypuje się z powrotem w jej niewysokie brzegi. Dzieci gdzieś znikają, za to pojawiają się szare chmury. Dziewczyna przerywa ciszę:

– Zaskocz mnie – wzdycha. – Uwolnij.

Rozglądam się. Podwórko wygląda tak, jak tysiące razy wcześniej. Te same obdrapane cztery bloki więżące mieszkańców w kilkunastu klatkach. Szare elewacje, chodniki z popękanych szerokich płyt skamlą o kostkę brukową. Trawa przeciska się pomiędzy psimi kupami, a nieliczne krzaki wgryzają się w ubitą glebę.

– Nic nie widzę – przyznaję i dostrzegam w jej oczach smutek. Nie, nie smutek. Gorzej – rozczarowanie.

Podnoszę wzrok. Przesuwam nim po zamkniętych oknach. Jest tak sucho, tak ciepło, a one wciąż są zamknięte. Nie, nie tego szukam. Znów chce mi się pić.

Odwracam się. Nad jednym z dachów – wśród starych anten telewizyjnych – zauważam coś jeszcze. Gdzieś w oddali, zamajaczył mi czubek stalowej wieży. Po chwili widzę go wyraźniej. Konstrukcja musi być naprawdę wysoka, bo drapie wciąż ciemniejące chmury. To tego nie powinno tu być!

– Idziemy! – rozkazuję, a ona uśmiecha się pod uroczo zadartym noskiem.

Łapie mnie za rękę.

– Ałć… – jęknąłem.

– Przepraszam. Za mocno ścisnęłam?

– To nie to… – odpowiadam zawstydzony. – Nie martw się. Nic mi nie będzie.

 

Chwyta mnie za drugą dłoń i mówi:

– Mogę mieć na imię Amy.

Amy Adams? – myślę, przypominając sobie oglądany niedawno film. – Nie powinnaś mieć rudych włosów?

Nie wiem, dlaczego nie dziwi mnie to, że widzę ją na swoim podwórku, w moim śnie. W pewnych miejscach wszystko może się zdarzyć.

– Powinnam – mówi. – Ale to chyba zależy od ciebie.

Ruszamy.

 

***

Z podwórka można wydostać się jednym z czterech przesmyków – pęknięć w tej betonowej skorupie. Wybrałem mój ulubiony, najwęższy z nich. Będzie musiała się do mnie zbliżyć. Prowadzę ją w stronę tajemniczej wieży, w stronę ogródków działkowych, wałów kolejowych i fabryki kleju. To tam kończy się nasze miasto. Tam zawsze czułem się jak na krańcu świata.

Pozostawiamy za sobą bloki. Wychodzimy z ich wspólnego cienia i od razu atakują nas promienie wakacyjnego słońca. Po pierwszym rozbłysku przygasają, jakby ktoś zmniejszył ich moc tajemniczym pokrętłem. Widzimy stalową wieżę i całe rzędy drapaczy chmur, których nie powinno tam być. Nigdy nie było.

Szerokie ulice wspinają się na nowoczesne mosty, kręcąc owalne pętle. Prowadzą do zawieszonych w powietrzu garaży o łagodnej zieleni ścian.

– Szmaragdowe? – dziwi się Amy. – Już wiem, dlaczego o gustach się nie rozmawia.

– To nie ty to zrobiłaś? – pytam, wpatrując się w gładkie tynki.

– Nie, ale nie martw się – uspokaja mnie, ciągnąc za rękę. – Przynajmniej ze mną ci się udało.

Śmiejemy się. Nad niektórymi budynkami wiszą płaskie ekrany wielkości szkolnego boiska, informujące przechodniów o wydarzeniach mijającego dnia. Jeśli skierujesz głowę prosto w ich stronę, usłyszysz dźwięk, ale wystarczy odwrócić się, by utonąć we względnej ciszy.

 

Wszyscy noszą wytworne stroje. Zadbani mężczyźni kłaniają się pięknym kobietom. Dzieci zachowują się nad wyraz grzecznie, a psy najwidoczniej pozostawiono w domach. Krawężniki pociągnięto białą farbą, a spomiędzy płytek chodnikowych, sporadycznie, wyrastają kolorowe smardze. Wiewiórki zbierają je do wiklinowych koszy.

Samochody przyjechały wprost z pierwszej połowy dwudziestego wieku. Smukłe, czerwone mercedesy, pierwsze aluminiowe porsche, przedwojenne kabriolety. Ospale poruszają się po tych zabójczych pętlach, w dodatku nie widzę kierowców. Jakieś kable łączą kierownicę z fotelem, a po nich przebiegają skwierczące, świąteczne iskry. Co jakiś czas mijają nas welocypedy, kierowane przez mężczyzn w popielatych melonikach. Ich oczy przysłonięte są drewnianymi drzwiczkami. Patrzą przez zakurzone wizjery i uśmiechają się do nas z góry.

– Wiedziałam, że sobie poradzisz! – Dziewczyna rozgląda się, zachwycona rozmachem tego idealnego miasta. – To właśnie w takim miejscu zawsze chciałeś mieszkać?

– Chyba nie… – Kręcę głową, siadając na pobliskiej ławce. – Po prostu w czymś większym niż tamta paskudna dziura. Dzisiaj i do tej dziury bardzo chętnie bym wrócił. To były cudowne czasy…

 

Amy nic nie mówi. Wpatruje się w klucz przelatujących tukanów. Na chodnikach tańczą maskonury. Odwracam głowę, ale po starym podwórku nie ma już najmniejszego śladu. Na jednym z telebimów diabeł tasmański walczy z Cainem Velasquezem o mistrzowski pas wagi ciężkiej federacji UFC. Przegrywa i mocno krwawi. Duma Kalifornii jak zwykle górą.

– Nie bój się. – Amy siada przy mnie i szepcze mi do ucha: – Nie myśl o przemocy, bo będziemy ją tu mieli. Przecież śnisz i wiesz o tym. – Wskazuje na maskonury. – Bądź sobą.

To chyba kathak, myślę o ptasim tańcu. Słyszę hinduskie dzwonki i przypominam sobie o wspólnych marzeniach podróżniczych.

– Ja… – dukam i uspokajam się trochę. – Ten cały gwar…

Podnosi moją dłoń.

– Zamknij oczy – prosi. – Dotknij lewego policzka.

Dotykam i czuję coś po zewnętrznej stronie palców. Coś chłodnego, ale miękkiego. Dziewczyna cofa moją dłoń.

– Nie myśl o tym – ostrzega. – Nie uciekaj tam. Jeszcze nie teraz.

– Co to było? – pytam, otwierając oczy.

Jest ciągle przy mnie, choć przez chwilę zdawała się być bledsza, mniej realna. Na najbliższym telebimie kapitan Kliper ze starej bajki przytula swoją małpkę Gobo. Nie wścieka się, choć znowu zjadła mu wszystkie banany. Obrali kurs na wyspy Braku-Maku.

– To twoja skórzana kanapa – mówi i całuje mnie w drugi policzek. – Proszę, pokaż mi nasze miasto.

 

***

Wgapiam się w ogromne akwarium skradzione wprost z disnejowskiego „Gdzie jest Nemo”. Moda na nie pleni się od McDonaldów, po gabinety psychiatryczne. A przecież w bajce te piękne rybki starły się wrócić do oceanu. Chciały uciec.

– Dalej odczuwasz lęk przed samochodami? – Lekarz wyrywa mnie z zamyślenia.

Jest młody, pewnie nawet w moim wieku, ale na „ty” przeszliśmy jednostronnie. Zazwyczaj zajmuje się zadawaniem tych samych pytań i tworzeniem najdziwniejszych, efemerycznych plątanin z palców.

– Nie jest już tak źle, ale nie wiem, czy kiedyś siądę za kółkiem – odpowiadam.

– Najważniejsze, że zaczynasz o tym myśleć. A jak poranki? Poprawiło się?

Co jakiś czas wpatruje się w komputerowe dane. W to moje piekło upchnięte na kilkunastu calach. Pewnie jedno z wielu. Pewnie nie najmroczniejsze,

– Jest dużo lepiej ­– kłamię. – Pierwszy atak pojawia się po około godzinie od przebudzenia, ale już wiem, gdy się zbliża i pomagam sobie afobamem.

– Próbuj czasem wytrzymać bez tabletki – mówi psychiatra. – Możesz też łamać je na pół, a za dwa do trzech tygodni na ćwiartki. Powinniśmy zacząć je odstawiać, bo możesz mieć później problem.

Moje różowe tabletki szczęścia.

– Dobrze. A mogę mieć prośbę?

– Słucham. – Kolejna gimnastyka palców.

– Przepisze mi pan ketonal? Kumpel prosił, a i mnie się przyda.

 

Sprawdza coś w komputerze.

– Tak, jest w twojej terapii. Odbierzesz receptę u Ani przy wyjściu. Sertagen masz jeszcze? Hydroksyzynę?

– Kończą się.

Klikanie. Chwila przerwy i znów klikanie.

– Masz jeszcze jakieś pytania?

– Chyba nie. Teraz jest znośnie.

– I będzie już tylko lepiej – zapewnia. – Widzimy się za trzy tygodnie. Zapisz się u Ani na kolejną wizytę.

– A możemy za sześć tygodni? – proszę. – Powoli kończą mi się pieniądze.

Spogląda na mnie, pierwszy raz od paru lat.

– Możemy. – Uśmiecha się wyrozumiale i znowu klika. – Jest lepiej, to możemy. Za trzy tygodnie pojaw się po same recepty i zacznij zmniejszać dawkę afobamu.

– Dziękuję, panie doktorze. Powodzenia rybki.

 

***

Znów śnię i wracam do niej. Spacerujemy ulicą przypominającą barcelońską La Ramblę – jeden wielki, szeroki targ. Deptak jest pełen artystów, barów, sklepików i zwiedzających. Płaszcze przechodniów ocierają się o siebie w tym ścisku, fosforyzując wszystkimi kolorami tęczy. Jest chłodniej. Dorodne platany rzucają cień.

– To są te drzewa bez kory, o których zawsze opowiadałeś dziewczynom? – śmieje się Amy i chwyta mnie pod rękę. – Idziemy stąd! – mówi. – Na mnie to nie zadziała. Tam jest coś ciekawszego.

Pozwalam się posłusznie prowadzić. Nie cierpię tłumów.

Zbliżamy się do jednej z bocznych uliczek, która, z jakiegoś powodu, pozostaje niezauważona dla innych. Próbujemy oprzeć się falom ludzi. Osłaniam dziewczynę, wdycham zapach kasztanowych włosów. Jej palce zaciskają się na moim ramieniu. Uciekamy w stronę łukowego wejścia.

Wreszcie jesteśmy sami. Wspinamy się po kamiennych kocich łbach, wciskamy pomiędzy gęsto stojące domy. Nad nami rozciągają się kratownice pergoli, na których pozawieszano kolorowe lampiony i zieleni się bluszcz. Robi się stromo, ale coraz szerzej. Znów chce mi się pić i czuję niepokój. Na zakreskowanym drewnem niebie zarysowują się atramentem chmury.

– Zamęczysz mnie – sapie Amy i puszcza do mnie oko.

A może nie…

 

Pośrodku drogi pojawia się ruchoma taśma – taka jak na lotniskach. Wchodzimy na nią, chwytając się pędzących poręczy. Kolejne paręset metrów pokonujemy bez najmniejszego wysiłku. Śmiejemy się, gdy w pewnym momencie kamienice łączą się nad nami. Ciężki mur wypiera delikatne drewno, lampiony znikają. Powstaje przestronny, majestatyczny tunel. Przytulamy się do siebie, zapatrzeni w udręczoną wiatrem cegłę.

– Nie bój się – prosi Amy. – Nie musisz się przy mnie niczego bać.

Przestaję się martwić. Przypominam sobie o kanapie i o polowaniu na niesamowitości. Mam pomysł, który wprowadzam w życie.

Jest coraz ciemniej. Tunel się zwęża i pojawiają się w nim przepiękne linie światła. Przypomina mi Poznań sprzed lat i nocne, tramwajowe eskapady z dziadkiem. Wciąż pamiętam Głogowską przykrytą wzorzystą kołdrą z neonów – długą jak późniejsze lata studiów. Filharmonię z kolorowymi słowikami, przycupniętymi na pięciolinii ze szkła. Kuszące czerwienią kino Rialto, błękitem Głos Wielkopolski.

Schodzimy z taśmy i pniemy się w stronę widocznego już wyjścia. Jest coraz mniej miejsca. Znów ten niepokój, ale przezwyciężam go.

– Nie bój się! – krzyczę do zmęczonej Amy. – Przyjrzymy się wszystkiemu z góry.

– Uważaj! – prosi. – Obyś się sam nie zaskoczył…

Wychodzę z zimnego i ciemnego rękawa. Znów słyszę ludzki gwar. Pomagam jej się wydostać. Rozgląda się i chwali moją pomysłowość.

 

Stoimy na szczycie murowanej wieży obserwacyjnej. Niebo wydaje się być zaskakująco blisko. Większość turystów ciśnie się przy krawędzi szerokiego okręgu. Poruszają głowami, gwiżdżą i robią miejsce dla tych z tyłu, którzy też chcą popatrzeć. Zachwyt miesza się w ich oczach z przerażeniem. Obok nas przelatują okrągłe chmury i pękate sterowce.

– Stąd nie ma wyjścia! – woła jakaś kobieta. – Stąd nie ma wyjścia…

Nasza kolej. Podchodzimy do stalowych barierek. Nogi uginają się pode mną, ręce drżą, kucam przerażony, gotowy, by krzyczeć.

– Ostrzegałam! – Amy łapie mnie za dłoń, odciąga. – Zamknij oczy – prosi.

Przez chwilę znów czuję skórzaną kanapę przy policzku i to nieznośne pragnienie.

– Wracamy na środek wieży – tłumaczy, a ja posłusznie podążam za nią.

Po wyjściu z tunelu nie ma już śladu. Wszyscy wyglądają na zaniepokojonych. Niektórzy wyraźnie się gdzieś spieszą, inni dzwonią do bliskich, kręcąc nerwowo głowami. Nie boją się, są jednak wyraźnie poruszeni. Kolorowe telefony komórkowe nie pasują do ich stonowanych strojów.

– Ile to cholerstwo może mieć metrów? – dukam, przypominając sobie o widoku sprzed paru chwil.

– Nie więcej niż pięćset – śmieje się Amy. – Zrób coś dla mnie i nie myśl o tym.

Wciąż się boję. Miało być niesamowicie, a nie klaustrofobicznie, gęsto od innych i tak wysoko.

Jak można być tak wysoko?

– Andrzeju. – Dziewczyna wzywa mnie, ale coraz słabiej ją słyszę. Zastanawiam się czy nie wyrwać się z tego snu. – Andrzeju…

 

Tuż przy nas pojawia się drewniana szopa. Niewielka i najwidoczniej tylko ja ją widzę. Zwykły składzik pokryty papą. Pamiętam, że w czymś takim dziadek trzymał narzędzia. Kiedyś się tam zatrzasnąłem i to były najdłuższe godziny mojego dziecięcego życia.

Nie pozwól im na to! – Słyszę jej drżący głos, a może tylko mi się zdaje. – Będą próbować. Zawsze próbują.

Drzwi otwierają się bez najmniejszego skrzypnięcia. Dolatują do mnie „Zwariowane melodie” z królika Bugsa. Przekraczam przegniły próg, choć nie znoszę tej bajki, tej muzyki i tego, że znowu się boję.

Czuję zapach mokrego drewna, smród dymu tytoniowego, sierści i ptasich odchodów. Po drugiej stronie widzę kolejne drzwi. Na ścianach wiszą myśliwskie trofea. W większości ludzkie głowy, ale nie makabryczne, pokaleczone i zalane krwią, tylko uśmiechnięte, wodzące za mną tępym wzrokiem.

Wróć do mnie…

 

– A kogo my tu mamy? – Słyszę i nagle robi się jasno, choć nie dostrzegam żadnej żarówki.

Po prawej stronie – za mizernym biurkiem udekorowanym starymi naklejkami z gum do żucia – siedzi sam kot Sylwester, a obok niego czarny jak smoła kaczor Duffy. Muzyka milknie i daje się słyszeć piski uwięzionego w klatce kanarka.

– Chyba widziałem kotecka. – Ptaszek mówi to tak przepitym głosem, że krew zamiera mi w żyłach.

Wpatrują się we mnie. Nie wyglądają i nie zachowują się przyjaźnie.

– Zostaniesz z nami na dłużej – miauczy coraz czarniejszy kocur. – Przydasz się nam. Ty, twoje wyrzuty sumienia, alkoholizm, samotność i lęki.

Znowu czuję na policzku chłód kanapy. W każdej chwili mogę się wyrwać i to mnie uspokaja. Wiem to i oni też to wiedzą. Zaczynają się głupio uśmiechać, łagodnieć, ratować się animacją. Wystarczająco dużo czasu zmarnowałem w tej szopie.

– Zawsze chciałem to zrobić! – krzyczę i podbiegam do zdębiałego kaczora. Uderzam go otwartą dłonią w żółty dziób, który kręci się teraz bez końca wokół jego głowy.

– To na razie! – dodaję, kierując się do wyjścia. – Nie jestem już wcale samotny!

Słyszę za ścianą radosny śmiech Amy. Drzwi otwieram kopniakiem. Kot zza biurka tylko mruczy. Boję się, że się jeszcze spotkamy.

 

***

– Jesteś! – cieszy się, lądując w moich ramionach. Całuje mnie delikatnie i przytula.

Wciąż stoimy na szczycie tej nieszczęsnej wieży. Szopa zniknęła i wszyscy na nas patrzą. Uśmiechają się, a niektórzy nawet klaszczą.

– Co robimy? – Dziewczyna odzywa się, przypominając mi o wysokości.

Obejmuję ją. Obok nas pojawia się szeroka, oszklona winda.

– Zapraszam! – wrzeszczę w stronę nieruchomego tłumu. – Mam nadzieję, że nie zabrałem państwu zbyt wiele czasu! Można wchodzić szóstkami.

Wyrozumiale kiwają głowami. Ze spokojem ustawiają się w zawiłą kolejkę, w zmniejszającą się skorupę ślimaka. Winda kursuje w zatrważającym tempie. Nikomu to nie przeszkadza, ale ja nie mam zamiaru z niej korzystać.

– To oni – tłumaczy dziewczyna. – Mszczą się. Próbują utrudniać.

– Kto? – pytam, ale w odpowiedzi otrzymuję kolejny uroczy uśmiech.

– Nieważne… – mówi. – Nikt groźny, dopóki nie będziesz się bał.

Sięga za siebie i podaje mi butelkę lemoniady. Chucha na nią, a para wodna z jej słodkiego oddechu skrapla się na zimnym szkle.

– Ciągle spragniony? – pyta.

Tak. Sięgam i upijam łyk. Mały, zbyt mały, ale więcej nie mogę. Przechylam szklaną szyjkę, ale napój nie chce wypłynąć.

– Musi na razie wystarczyć. – Amy całuje mnie w policzek. – Teraz możesz zrobić, co tylko zechcesz.

– Co tylko zechcę? – Moja ręka zsuwa się z pleców na jej kształtny pośladek.

 

Dziewczyna spogląda na mnie i kręci uroczo głową.

– To nie ten sen – powtarza w kółko jak hinduską mantrę. – To nie ten sen…

Zrozumiałem. Kucam przed nią i każę jej usiąść na moim przedramieniu. Zgadza się dopiero wtedy, gdy obiecuję wspaniałą przygodę. Siada, splatając mi dłonie na karku, a ja unoszę ją, jakby była piórkiem. Jestem bardzo silny. Zawsze chciałem taki być. Niczego się już nie boję. I nikogo. Opasły brzuch zniknął. Pod skórą znowu prężą się mięśnie.

Biegnę i przeskakuję barierki. Spadamy wpierw bardzo szybko, ale po chwili zwalniamy. Pod nami rozciąga się to zwariowane miasto. Ulice wgryzają się w daleki horyzont, telebimy kuszą wyrazistymi kolorami – głównie czerwienią. Ludzie wielkości ołowianych żołnierzyków wiwatują i skandują moje imię. Jestem szczęśliwy.

– Przesadziłeś! – Dziewczyna śmieje się łaskotana wiatrem. Leci teraz obok mnie. – Zawsze przesadzasz i przesadzałeś.

– I dalej będę!

Pod nami pojawia się szeroki plac wyłożony brukową kostką. Mówię jej, że tam wylądujemy.

 

– Jest już ranek – wzdycha, patrząc mi prosto w oczy. – Wspaniale się przy tobie bawiłam.

Spoglądam na plac. Poczerniał, a wzdłuż jego szerszych boków pojawiły się ciemnobrązowe pasy różnej grubości.

– Co to jest…? – zastanawiam się, próbując odgadnąć, skąd znam ten charakterystyczny wzór.

– Budzisz się – mówi Amy. – To są zasłony z twojego salonu.

– Czy muszę? – pytam jak małe dziecko, choć wiem, że nie mam innego wyjścia.

– Nie – śmieje się najwspanialej ze wszystkich wyśnionych dziewczyn. – Nie musisz, ale jest już rano, a tobie wciąż chce się pić. Pożyj trochę i wróć do mnie. Będę na ciebie czekać.

Moje nagle bose stopy dotykają materiału. Otwieram oczy atakowane promieniami słońca przebijającymi się przez cienką tkaninę. Spoglądam na zegarek, na jego tarczę przeciętą ostrymi wskazówkami na pół.

– Szósta… – wzdycham i sięgam do stołu po szklankę z wodą.

Następnym razem nie pij! – Głos Amy pojawia się w mojej głowie, albo tylko tak mi się zdaje. – Pośpisz dłużej…

Wariuję? Kocham?

 

***

W salonie cuchnie jak jeszcze nigdy przedtem. Podłoga klei się, a na stole – w długich rzędach – stoją czarne, smętne puszki po piwie. Pod drzwiami leżą kawałki szkła z rozbitej półlitrówki. Ręka piecze, ale nie boli. Może trochę, ale mniej niż się tego spodziewałem. Szkoda. Trochę się za siebie wstydzę.

Krwi też nie jest wiele. Tylko trochę na nożu, na stole i spodniach, które leżą na podłodze, mokre od wymiocin. Wszystko się wkrótce zagoi, kolejne blizny dołączą do kolekcji. Jedna przy drugiej, przecinające się, wtulone w siebie. Głaszczę je, rozcieram, rozciągam. Żyjąc wiecznie stałbym się jedną wielką blizną.

Boję się i to od wielu tygodni. Lękam się śmierci i upływającego czasu – nic oryginalnego. Nie chcę żyć ze świadomością, że to wszystko jest tylko chwilą. Nie będzie mnie. Nie ma ich. Zniknę, przeminę, zgniję. W dodatku po latach męczarni. W zasadzie, przez ten cały strach, to już umarłem.

Wpierw czułem wstyd i ból, i tę złość – największą, bo do samego siebie. Nawet ona nie zapełniła pustki. Z czasem tęsknota i strach zajęły wszystkie myśli. Żyję za karę. To moja pokuta, która i tak nikogo nie interesuje. Niczego nie zmieni.

Co jakiś czas nacinam sobie lewe ramię i czasem też dłoń. Niekiedy głęboko, lecz zazwyczaj płytko – w zależności jak bardzo jestem pijany. Ten ból, taki gorący, pomaga mi opanować emocje. Dzięki niemu przynajmniej przez chwilę radzę sobie z napięciem i z lękiem. Mam nad wszystkim kontrolę, choć czasem żal mi jest samego siebie. Wiem, wiem. Nie powinno.

To właśnie ręce miałem najbardziej pokaleczone po wypadku. Nie chcę, żeby się zagoiły. Nie chcę zostawić tego za sobą, bo i tak nie potrafię zapomnieć.

 

Przez następne dwie godziny próbuję doprowadzić mieszkanie i siebie do porządku. Piję tylko wodę, nic nie jem. Golę się, biorę prysznic. Co jakiś czas ściskam pokaleczoną dłoń i słaby ból dodaje mi sił. Zmieniam plastry, opatrunki, uspokajam się. Cierpię i tak powinno być.

Tęsknię za miłością, w której zawsze widziałem jedyny sens życia, ale liczyć na nią, na jej substytut, mogę tylko w snach. Na inną nie zasłużyłem, a na trzeźwo nie potrafię zasnąć. Próbowałem. Leżałem godzinami, mocując się z atakami paniki. Czasami wybiegałem z domu – wtedy, gdy najbardziej się bałem – ale nie da się uciec od własnego cienia, od własnych myśli.

Nie mam nikogo. Wstydzę się za siebie, a zegar tyka. Trzeba przeżyć kolejny dzień.

 

***

Idę do marketu tylko po chleb, bo i tak nic innego bym dzisiaj nie przełknął. Przed wyjściem kwadrans spędzam w ubikacji. Nie chcę, by rozwolnienie dopadło mnie na mieście. Nie znoszę swojego ciała. Łykam radosną tabletkę ukochanego afobamu. Niedługo zacznę po pół, może za tydzień… Nie znoszę wychodzić z domu, z łóżka. Unikam zgiełku i ulic. Ludzkich spojrzeń.

Na szczęście o tej porze w sklepach nie ma tłumów. Ludzie pracują i żyją nieświadomi zbliżającego się końca. Podchodzę do kasy, wykładam wszystko na sunącą ospale taśmę. Piwa zatrzymują jej bieg i moje galopujące bezładnie myśli. Chwieją się niebezpiecznie.

Piwa? – dziwię się, choć zawsze po nie sięgam. Codziennie, od wielu tygodni. Przynajmniej tym razem nie kupiłem wódki.

Poleżą sobie w lodówce, oszukuję się. W tym jestem prawdziwym mistrzem. Przez ostatnie lata ćwiczyłem na najbliższych.

 

***

Wróciłem do domu.

Wgapiam się w wyłączony ekran telewizora, w którym odbija się moja opuchnięta twarz. Filmów nie oglądam. Czuję przy nich upływający czas i fałsz ckliwych scenariuszy. Nie skupiam się na fabule, główkując ile z nich uda mi się jeszcze obejrzeć zanim… umrę. Poza tym nudzą mnie. Wszystkie są takie same, kręcone na jedno ogłupiające kopyto.

Książek też nie czytam. Unikam wszystkiego, co policzalne. Mknących numerów stron, wiszących kalendarzy, świętowania, oszczędzania. Tylko ten zegar pozostał – pamiątka po wakacjach w Anglii. Inaczej bym do końca sfiksował.

Po trzecim piwie przynoszę z kuchni czwarte i największy, najostrzejszy nóż – ten sam, co zwykle, z ząbkami. Kładę go na stole, trochę z boku. Obok pilotów i pustych puszek, rączką w moją stronę, a ostrzem do ściany. Po chwili przecieram go koszulką.

Nie myślę o tym. Zawsze tak robię, choć nie zawsze po niego sięgam. Ostatnio coraz częściej, ale radzę z tym sobie. Niepokoję się, dlatego dobrze, że tu jest, przy mnie. Pod ręką. Odruchowo chwytam się za ramię.

Uczucie lęku w zasadzie mnie nie opuszcza, choć nie mówię o tym lekarzowi. To głupie i banalne do bólu, ale nie chcę go martwić. Młody jest i bardzo się stara. Wiem nawet, że moje zachowanie jest wręcz książkowe, ale nie obchodzi mnie to. Nigdy nie chciałem być wyjątkowy. Nawet, jeśli jestem.

Najtrudniej jest mi się pozbierać na kacu, a najłatwiej po paru piwach, przez co wpadłem w bezsensowną pętlę.

Tak bardzo staram się nie myśleć o tym wszystkim, choć to też nie ma większego sensu. Nie nakręcać się, nie poddawać, nie zrobić nic głupiego.

Tylko te sny, te pijackie. Tylko na nich mi jeszcze zależy. Mam na co czekać, to siedzę, piję i czekam. I spoglądam na nóż.

 

***

Znowu podwórko? Śnię?

Leżę. Tym razem jest mi za zimno i niedobrze. Mokro. Próbuję się podnieść, ale nie mogę. Słowa z trudem wydobywają się z moich ust. Boję się.

– Pomocy…

Jest ciemno i bardzo cicho. Nienaturalnie cicho. Okna we wszystkich blokach zaraziły się czernią od nieba. Zbliżają się do tych z naprzeciwka, a może tylko pochylają się nade mną? Współczują mi, lub są ciekawe. Nie widzę księżyca, ani żadnej gwiazdy. Tuż nad dachami pewnie rozpostarły się chmury.

– Proszę…

Czuję, że łzawią mi oczy. Pewnie znowu nie ściągnąłem szkieł kontaktowych i rano przywita mnie mgła. Z wielkim trudem unoszę rękę, by dotknąć policzka. Po jej zewnętrznej stronie nie czuję chłodu kanapy. Nie mogę się obudzić. Panikuję.

 

Na parterze – u niej! – zapala się światło. Chcę krzyknąć, ale nic z tego. Zamykam oczy, nie wiem na jak długo, i wtedy czuję kobiecą dłoń na czole.

– Jestem, głuptasie – wzdycha. – Znowu narozrabiałeś.

Całuje mnie delikatnie, czule. Jej łzy spływają po naszych policzkach.

– Przestań się bać – szepcze. – Już prawie koniec.

Spoglądam na nią. Jest taka piękna i zmartwiona. Brakuje mi jej radości życia.

Amy pstryka i zapalają się stare latarnie, po których wspinałem się będąc dzieckiem.

Tym razem ma rude włosy. Takie jak u niej…, myślę, ale karcę się w duchu za to.

Odwraca głowę w stronę piaskownicy, gdzie ta sama para szkrabów usilnie coś wykopuje. Dostrzegam ich kątem oka. Pracują razem, w skupieniu i ciszy. Przygryzają wysunięte języki.

Amy uśmiecha się i woła ich do nas. Próbuję ją powstrzymać, ale i na to brak mi sił. Jest mi wstyd, przecież znowu się upiłem. Dzieci nie powinny oglądać dorosłych w takim stanie. Wystarczy, że sam się za młodu napatrzyłem. Nie daleko pada jabłko od jabłoni.

– Mamo, popatrz co znalazłem! – krzyczy chłopak i podbiega do nas.

Mamo?

 

Dziewczynka stanęła trochę z tyłu i nieufnie spogląda w moją stronę.

– Chodź do mnie – prosi ją Amy i przytula. – To już jest koniec. Wrócił.

Chłopczyk podchodzi bliżej i klęka przy mnie. Kładzie mi odkopany skarb na koszuli. Nie widzę, co takiego przyniósł.

Nie mogę się ruszyć.

– Możesz – mówi Amy i zachęca mnie do wysiłku. – Już jest po wszystkim, Skarbie.

Powoli odzyskuję siły. Z pomocą dzieci udaje mi się usiąść. Na gołych udach ląduje mój stary telefon.

– To… – Próbuję zrozumieć, ale wciąż się przed tym bronię.

Dziewczynka podchodzi i przytula się do mnie. Pachnie tak, jak moja…

– Emilka? – przyciskam ją mocno do siebie. Po chwili dołącza do niej braciszek.

– Ale urośliście! – śmieję się przez łzy. – Przepraszam… – powtarzam w kółko.

Amy obejmuje nas wszystkich.

– Brakowało nam ciebie.

– Nie miałem już siły, Myszko…

– Cii… – prosi. – Już jest po wszystkim.

 

Chłód jednak nie zamierza ustąpić. Ani niepokój i strach. Od lat przedzierają się przez wszystkie inne uczucia i myśli. Są jak tatuaż, który się nigdy nie zmyje.

– Nie powiedziałbym, że jest już po wszystkim – mruknęło coś zza śmietnika.

Duży czarny kocur wskoczył na dach wiaty. W oczach pomieścił cały blask nieobecnych gwiazd. Nie przypominał już bajkowego Sylwestra, raczej wyrośniętego Rademenesa z „Siedmiu życzeń”.

– Zostaw mnie w spokoju! – Nie wytrzymuję. – Nie jestem ci nic winien.

Rodzina patrzy na mnie zdumiona. Chyba nie widzą go, ani nie słyszą.

– Jest tutaj? – pyta mnie żona i gładzi po policzku. – Przylazł?

Kiwam nerwowo głową. Zwierzę wskakuje na trzepak.

– Naprawdę uważasz, że zasłużyłeś sobie na tyle szczęścia? – pyta. – I nic mi nie jesteś winien?

– Nie słuchaj go – prosi synek. – On nie istnieje, to tylko część ciebie, tato. Każdy ma taką część.

– Mądry chłopak! – Uśmiecha się kocur. – Szkoda, że musiał zginąć.

– Nie jesteś bez winy, ale to nie jest już ważne – mówi moja Amy. – Zapłaciłeś wylaną krwią i samotnością. Bądź z nami, proszę. Pokonaj go.

– Zabiłeś ich wszystkich – mruczy paskudztwo z trzepaka – a sam przeżyłeś. Nieładnie. I nawet się nie zabiłeś.

 

Bloki rozrosły się, zamykając przejścia. Pochylają się w naszą stronę, jakby słuchały. W blokach zawsze ktoś nie śpi, ktoś patrzy, ktoś podsłuchuje.

– Wydaje mi się, że o czymś ciągle zapominasz. – Śmieję się, podchodząc do kota. – Mój ty nieznośny wyrzucie sumienia, przyjacielu kaczkowatej samotności i przepitego kanarka.

Patrzy na mnie lekko zaniepokojony. Spaceruje po najwyższej belce trzepaka. Milczy.

– Jesteśmy na moim starym podwórku – mówię. – Tu dorastałem i tutaj byłem młody i niewinny.

Sylwester zeskakuje na trawnik. Nie jest już taki pewny siebie. Wydaje się łagodnieć, zmniejszać, drżeć.

– Przez ciebie zginęli! – mruczy i prycha. – To ty prowadziłeś, ty wyprzedzałeś, ty…

– Gronkowska, ta z pierwszej klatki – wchodzę mu w słowo – znała nas wszystkich najlepiej. Nasze grzechy przechowywała w pamięci, od zbitej szyby, po kopniętego kota…

– Jesteś dobrym chłopcem. – Słyszymy głos plotkarskiej sąsiadki. – Zawsze taki byłeś. Jesteś naszym Andrzejkiem. Co u mamy? U taty? U…

– Twoje dzieci mogły długo żyć, założyć rodziny! – wrzeszczy zwierzak.

 

Siadam na trawie obok niego. Wskakuje mi na kolana i kładzie się. Przypomina zwykłego dachowca. Jest częścią mnie, której nie mogę usłuchać.

– Potrzebuję rodziny, a nie moich wyrzutów sumienia – mówię i łapię go mocno za szyję.

Kot atakuje. Drapie i gryzie moją dłoń. Otwiera blizny, uwalnia krew.

– To ci nic nie da – szepczę. – Byłem na to gotowy.

Pazury ociekają czerwienią, lecz nie zwalniam uścisku. Rozglądam się. Czekam, aż zapali się to jedno światło. Proszę…

W ciszę wgryza się ledwo słyszalny pstryk. Na parterze ktoś mocuje się z zasłonami.

– Poznasz pana Dębniaka. – Nachylam się do kota, który bezskutecznie próbuje dosięgnąć mojej twarzy. – Nigdy nie dałby nas nikomu skrzywdzić.

– Pewnie przyszedłeś odebrać piłkę! – Bas odbija się od betonowych ścian. – Żebym ci skóry kiedyś nie przetrzepał, Andrzejku!

 

Znika, by pojawić się wraz z rzędem świateł na klatce schodowej. Staje w drzwiach, barczysty i wysoki jak kiedyś. Na trawniku ląduje wysłużona futbolówka

– A co ty tam niesiesz, Andrzejku? – pyta Dębniak i podchodzi bliżej. – Co to za szkaradne stworzenie?

Chwyta kota i spogląda na moją zakrwawioną dłoń.

– Nie powinieneś, chłopcze – wzdycha i kręci łysą głową. – Miałeś prawo popełniać błędy.

Jego palce zaciskają się na ciele, które nawet nie próbuje walczyć. Coś chrupnęło. Poczułem się o wiele lepiej.

– Zajmij się naszą Amy! – Uśmiecha się sąsiad. – Pamiętaj, że uwielbia niesamowitości.

Odwraca się i człapie w klapkach w stronę mieszkania. Zatrzymuje się przy mizernych krzakach i z dłoni wysypuje na nie garść popiołu – to, co zostało z Sylwestra.

– Masz cudowne dzieci – dodaje Dębniak. – Pewnie będą mi kopać w okno…

Pewnie tak, myślę. A pan będzie nas zawsze bronił.

 

***

Żary: Zmarł 35-latek. Udusił się wymiocinami.

Młody mężczyzna nie żyje. Z ustaleń policji i prokuratury wynika, że przyczyną zgonu było uduszenie się wymiocinami.

Do tragicznego zdarzenia doszło 29 listopada. 35-latek prawdopodobnie był kompletnie pijany. Zamroczony alkoholem przewrócił się i zasnął, by więcej się nie obudzić.

– Z naszych ustaleń wynika, że dwa dni po tym zdarzeniu do jego mieszkania wszedł zaniepokojony sąsiad – powiedział nam Jan Nowak, oficer prasowy komendy miejskiej policji w Żarach. – Zobaczył, że mężczyzna nie daje oznak życia i natychmiast wezwał pogotowie.

 

Potrącenie rowerzysty na ulicy…

Koniec

Komentarze

Mnie tekst się podoba. Nie wiem, jak ja zachowywałbym się w tak podłej sytuacji, w jakiej znalazł się bohater i prawdę mówiąc, nie bardzo chciałbym sobie to wyobrażać, dlatego przyjmę bezkrytycznie Twoją wersję. Nie jest to moja ulubiona tematyka, ale skoro mimo to przeczytałem i w dodatku opowiadanie przypadło mi do gustu, świadczy to o Twoich umiejętnościach. Pozdrawiam.

Dziękuję.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

     Nie przebrnąłem przez całość.     Pozdrówko. 

Dzięki, że zajrzałeś, Rogerze.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Porządnie napisane opowiadanie, ale wolę Twoją nieco lżejszą twórczość. Po prostu nie umiem się przejąć pijacko-sennymi wizjami bohatera, choć jednocześnie jest mi przykro, że został boleśnie doświadczony. Najbardziej podoba mi się, że w mieście …spomiędzy płytek chodnikowych, sporadycznie wyrastają kolorowe smardze, a wiewiórki zbierają je do wiklinowych koszy. ;-)

 

Ile mnie tu nie było?” –– Ja pytałabym: Jak długo mnie tu nie było?   „Widzę tylko śmierdzące śmietniki…” –– Może: Widzę tylko cuchnące śmietniki… Zastanawiam się, czy smród może być tak wielki, że aż widoczny… Pewnie tak. ;-)   „Wstaję, wspomagając się całą paletą jęków”. –– Wolałabym: Wstaję, wspomagając się całą gamą jęków.   „Nie zamierzam być wścibski, od tego jest stara Gronowska”. –– Wcześniej kobieta nazywa się Gronkowska, pod koniec opowiadania również.   „Wpatruje się w przelatujący klucz tukanów”. –– Wpatruje się w klucz przelatujących tukanów.   „A przecież w tej bajce te piękne rybki…” –– Może wystarczy: A przecież w bajce, te piękne rybki…   „Przepisze mi pan ketonal? Kumpel prosił, a i mi się przyda”. –– Przepisze mi pan ketonal? Kumpel prosił, a i mnie się przyda.   Daję się posłusznie prowadzić”. –– Wolałabym: Pozwalam się posłusznie prowadzić.   Po środku drogi pojawia się ruchoma taśma…” –– Pośrodku drogi pojawia się ruchoma taśma…   „Sięgam i biorę łyk”. –– Powstała jakaś dziwna moda na branie łyków. A przecież łyk napoju jest do picia, nie do wzięcia. Ja napisałabym: Sięgam i wypijam/upijam łyk.   „Jego palce zaciskają się na ciele, który nawet nie próbuje walczyć”. –– Jego palce zaciskają się na ciele, które nawet nie próbuje walczyć.   Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, Regulatorzy. Już poprawiam. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Jak zwykle cieszę się, że mogłam pomóc. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To ja się cieszę. :) Pewnych rzeczy się zawsze dowiem (biorę łyk i paleta jęków przykładowo). :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Wziąwszy łyk, a nawet kilka, będziesz mógł potem jęczeć barwniej, korzystając z całej palety dżwięków. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wiem, wiem… :) Z tą paletą to mi nawet trochę głupio. :) <rumieni się> Dzięki raz jeszcze. "Porządnie napisane opowiadanie" napisane w komentarzu od Ciebie to nobilituje takiego skromnego ko(n)ika jak ja. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Ależ Ty nie jesteś jakimś skromnym ko(n)ikiem, za jakiego się podajesz, jeno KO(N)IKIEM jak się patrzy! A jak się nie patrzy, to też. I jeszcze masz 80, a tyle to nie każdy ma! ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak wyszło, że powiem nieskromnie! :) Tylko to "n" zgubiłem.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nie mogłeś mi na noc zafundować czegoś lżejszego?   Przeczytaj drugą połowę komentarza Unfalla – nie chce mi się przepisywać…

Hej;-) Tyle się naczytałam, że… uff, nawet nie chce mi się już czytać komantarzy poprzedników – wybaczcie, jeśli coś powtórzę. Otóż – to jest bardzo fajnie napisane – dlatego tylko przebrnęłam;-) Ale mam mieszane uczucia co do tych wszystkich jazd, które miał bohater, a które zostały umieszczone. Trochę bym je skróciła. No… bardzo trochę!;-) Ale życiowe fragmenty bardzo sugestywne, aż przerażająco. Roger napisał coś w tym guście i stworzył bohatera o równie smętnym życiu – w tym tekście o mieszkaniu. I Maja – o Chicago. Nie wiem, jak Wy potraficie tak pisać. Ale mam szacunek. Jeśli ktoś lubi teksty o samotności, staczaniu się i różnych lękach z tego wynikających – będzie zachwycony. Ja sięgnęłam, bo byłam ciekawa po czym te blizny – nie do końca zrozumiałam. Ale może lepiej. Pozdrawiam! I ucałuj tego dzieciaczka w awatarze (albo inne, jeśli jest więcej) – dzięki temu zdjęciu przynajmniej nie czuję niepokoju o autora tego – naprawdę bardzo wiarygodnego tekstu. Mam nadzieję, że to tylko 5% inspiracji z życia, 95% wyobraźni i talentu, a nie odwrotnie;-)

Inspiracje nie z mojego, na szczęście, życia. Dzieci ucałuję. :) @Adam – powinienem ostrzec. Przepraszam. Dziękuję, że zajrzałeś.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Bardzo dobry tekst. Agatko – blizny są i cielesne – po samookaleczeniu i psychiczne – po przeżyciach. Nawet najgorsze rany zabliźniają się z czasem. Podoba mi się – logicznie poprowadzona opowieść – świat rzeczywisty przeplata się ze światem nieralnym – pijackie zwidy, zachowane proporcje. Nie jestem psychologiem, ale jak dla mnie wystarczająco uzasadnione ucieczki w pijaństwo. I cieszy mnie ten względny happy end. A smardze, do tego kolorowe, wymiatają! Bardzo dobry tekst.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Mykolog musiał wpleść parę smardzy w kolorze! :) Dziękuję bardzo.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Opowiadanie siadło mi pod czaszką. Przypomina mi się szczególnie, gdy zapinam córkę w foteliku o zacinającej się klamrze… Kupię nowy. Cieszę się, że wrzuciłeś, koniku :)

https://www.martakrajewska.eu

Tak, co do blizn, zrozumiałam tyle oczywiście, ale czekałam, że będzie coś więcej powiedziane – zwłaszcza w kontekście tego zdjęcia na początku, na "okładce";-)

O właśnie krajemar – dla mnie też ten pierwszy fragment był "najgorszy". Takie "na chwilę" albo "tylko trochę" napawają mnie strachem. Zawsze wtedy widzę  fragment osiedlowej drogi, gdzie nic nie powinno się zdarzyć, a jednak się zdarza. Nasza bestroska jest przerażająca. Dopiero potem człowiek myśli – a przecież mogłam… zapiąć pas, założyć okulary ochronne, nie włazić na stołek, żeby wytrzeć na górze szafki, bo przecież gdzieś tam stoi fachowa drabinka itd.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wiedziałem, że słowikami trochę Was podpuszczę…:) Wiedziałem też, że poruszę parę (również własnych) lęków. Dziękuję. Obiecuję, że następna będzie humoreska.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Zastanawiałam się jeszcze nad procentem fantastyki w fantastyce, ale wyszło mi na plus. Te barwne wizje senne i samo zakończenie są elementem, który mi wystarcza. Tak sobie też myślę (sic!), że wszyscy zmlaskują się nad opowiadaniami o brudzie, smrodzie, gwałtach i ubóstwie, że to takie prawdziwe! I jak to możliwe, że mnie nie zachwyca. Ano – nie zachwyca. Nie potrzebuję, żeby mnie ktoś gwałcił przez oczy. Nie musi być obrzydliwie, żeby było poruszająco. Konikowe przeplecenie pięknych wizji i pełnej bólu rzeczywistości bardziej do mnie trafia.

https://www.martakrajewska.eu

Ja wrzuciłam do nominacji za lipiec. Jeśli ktoś uważa, że opowiadanie jest tego warte, proszę o poparcie, bo potrzeba aż trzech głosów, żeby tekst był wzięty pod uwagę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Aaaa, poprę. Co mi tam ;)

https://www.martakrajewska.eu

Właściwie ja też – w swoim rodzaju i "branży" tekst wygląda całkiem fachowo. Jeden z tych, które powinny dostać szansę.

A mi jakoś nie siadło. Przepraszam, Ko(n)iku, ale nie doczytałam do końca. Nie wzruszyło mnie, nie przejęło za bardzo, chociaż opisuje sytuację według mnie najgorszą z możliwych. Ale może ja jakaś taka bez uczuć jestem… Na plus – napisane jest bardzo porządnie, i dopiero mniej więcej w 1/3 zorientowałam się, że narracja jest w czasie teraźniejszym. A to już naprawdę sporo :). Pozdrawiam.

Dziękuję. @Ocha – wybaczam. :) Myślę, że to opowiadanie w ten sposób "działa". Odrzuci lub wciągnie. Poruszy lub zirytuje. A pierwszy raz pisałem w takiej narracji. Zupełnie inna para kaloszy. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

DLa Agaty (by zadośćuczynić słowikowym zainteresowaniom:)): Mój kuzyn, gdy mieliśmy po jakieś 10 lat, starał się dostać do poznańskich słowików. Odpadł na przesłuchaniach i razem z jego mamą byli strasznie załamani, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – tak sobię myślę po latach…

 

A dla Marty: niedawno kupiłem dla córeczki nowy fotelik, bo już wyrosła z poprzedniego. Taki zapinany pasem auta. Strasznie się trzeba napocić, by go poprzekładać i zapiąć i może się odechcieć. Pewnego razu wracaliśmy z placu zabaw, dosłownie 200 metrów od domu, i postanowiłem, że skoro jedziemy po osiedlu, to nie będę tego ustrojstwa zapinał. Nie bójcie się, nic się nam nie stało, ale tego samego dnia mój sąsiad wyjeżdżał nowym carem spod domu i wpakował się w niego (w samo południe) pijany Rosjanin (brzmi obłędnie, ale tak niestety było), który grzał z 90km na h tam, gdzie powinien 30. Oba autka do kasacji. Na szczęście sąsiad dzieciom zapiął pasy. Nigdy nie wiadomo kiedy niesforna przyczynowo-skutkowość doprowadzi do nieszczęścia. A wczoraj mój synek, który pojutrze będzie obchodził hucznie roczek :), sam wlazł po 14 schodkach na górę w naszej chatce, bo tatuś (nie wiem czemu) zapomniał pierwszy raz domknąć bramki (poszedłem na parę sekund do kuchni wstawićć zupę na gaz). Wlazł i mnie wołał swoim "Ke!", trzymając się pulchną łapką najwyższej zamontowanej tralki.

Pobiłem pewnie rekord świata we wbiegnięciu po schodach. Nie powiem nawet, jak się przestraszyłem. I tak, jak pisze Bemik, często idziemy na skróty, albo o czymś niestety zapomnimy. A kto nie popełnia błędów?

Najłatwiej jest pewnie kogoś ocenić, a najtrudniej wybaczyć samemu sobie.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Oj, tak. Też mam kilka zdarzen, kiedy nic się nie stało ale było bliziuuuuutko. Strach pomyśleć, jak czasem sekundy i centymetry decydują o być czy nie być :( Też nie mogę zapomnieć.

https://www.martakrajewska.eu

Trochę na końcu mi nie pasowało to "kompletnie pijany", nie pasuje do reszty reportażu. A tak poza tym, nie lubię ani narracji pierwszoosobowej, ani w czasie teraźniejszym… a jednak mi się podobało :D Oniryczne, w stylu depresyjnej Alicji w Krainie Czarów. Dobre opowiadanie i moje klimaty, że tak powiem. Zawsze miałam słabość do tematyki snów i wizji. No i w ogóle nie odczułam długości opowiadania, dopiero teraz zauważyłam, jaki to kawał tekstu. Fajnie, fajnie :) Jedna rzecz złamała mi serce. "Chyba widziałem kotka"? Kotecka :c moje dzieciństwo mówi "kotecka".

Dziękuję, Jeralniance. Masz rację z tym koteckiem. :) Zmieniam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Od razu mi lepiej :3

"Kompletnie pijany" znalazłem w prawdziwym reportażu: "Do tragicznego zdarzenia doszło 19 lutego. 16-latek prawdopodobnie wrócił z imprezy ze znajomymi. Był kompletnie pijany. Położył się spać i już się nie obudził." Chyba zostawię. Dziękuję raz jeszcze.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Koiku, kiedy pod "Na Jagodę" wyznałeś, że niedługo wrzucisz na portal coś poważniejszego, nie spodziewałem się, że będzie aż tak poważnie. Temat trudny, nieprzyjemny. Muszę to przyznać, udało Ci się oddać paskudny los bohatera w subtelny sposób.   Na temat głównej części opowiadania. Uważam, że te impresje trochę się dłużą i miejscami odchodzą od tematu. We śnie Andrzej zdaje się chwilami wyrażać bardziej tęsknotę za młodością niż wielką stratę. Ale tylko chwilami. I przecież możliwe, że czegoś nie zrozumiałem po prostu. Poza tym barwnie namalaowłeś nierzeczywistość snu i ładnie wplotłeś w nią obrazy-wspomnienia. Z wyczuciem. Ciekawie pokazałeś podróż bohatera przez jego emocje.   Zastanowiłbym się nad zgłoszeniem/poparciem Twojego tekstu w wiadomym wątku, jednak widzę, że to już nie będzie konieczne.

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Dziękuję, Jerohu. Miałem nadzieję, że tutaj zajrzysz, bo właśnie dzięki Tobie odważyłem się pokazać Wam to opowiadanie. Tęsknota za młodością=tęsknota za niewinnością.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Przeczytałam. Mam mieszane uczucia. Z jednej strony w tym tekście coś jest, coś, co trudno mi uchwycić, a co wydaje się naprawde dobre. Z drugiej strony w tym tekście czegoś nie ma, i tego też nazwać nie potrafię, a czego bardzo brakuje. Dziwne, nie? ; )   Ogólnie czytało się dobrze. Ładnie operujesz słowem, niektóre poetyckie, wręcz magiczne zdania i zwroty naprawdę mi się podobają. Z kolei nie wszystko w tym opowiadaniu kupuję bez zastrzeżeń. Niektóre fragmenty, może trochę za mało rozumiem co chciałeś przekazać przy niektórych snach bohatera. Ogólnie tematyka trudna, więc nie wiadomo, jak ją ugryźć.   Aha, powiem tylko jeszcze, że zakończenie troszkę mi się nie podoba. Raz, że wydaje się lekko bezpłciowe (choć nie mam pomysłu, jakie wypadłoby mi lepiej), dwa, że zdecydowanie potępiam znęcanie się nad kotem, nawet jeżeli jest projekcją lęków i wyrzutów sumienia. Za kota masz u mnie minus ; (   Pozdrawiam!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dziękuję, Joseheim. Wiedziałem (pisząc), że za kota mi się od Ciebie dostanie, ale nie zrobiłem Ci tego na złość. :) Poza tym to nie było miłe zwierzątko…

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

O dwóch rzeczach chciałbym.   Liczyłem, że opowieść wyjdzie poza duchowy pejzaż bohatera. Że zmierza do jakichś uogólnień lub że ten pejzaż jest zaledwie wstępem do czegoś innego. Stąd też mój lekki zawód po lekturze, opowieść nie przeszła w tryb panoramy. Za dużo podobnych tego typu historii w uchu mi dzwoni, żeby zrobiło to na mnie wrażenie. Niemniej rzemieślniczo jest na tyle dobrze, że lektury z pewnością nie żałuję.   Druga rzecz to narracja. Napomykam o tym, bo sam już to przerobiłem. Otóż uderzyła mnie jej nieprawdziwość. Mało kto zadaje sobie, ważne przecież, pytanie o punkt widzenia w utworze. O to, czym jest narracja w tym konkretnym pisanym tekście. Tu jest 1 os. + czas teraźniejszy. I śnienie. Nie chcę się zagłębiać w szczegółową analizę porówawczą z opowiadaniem własnym ("Z toalety nowej Ś.") oraz niedawnym szortem Jeroha "Koszmar", ale tak w skrócie. Problem jest następujący: W jaki sposób narrator mówi (jest świadomy), skoro bohater śpi (jest nieświadomy/jest bliski nieświadomości)? U siebie pozycję narratora przez cały tekst precyzowałem w opozycji do bohatera; wydarzenia są jednocześnie komentarzem odnośnie do mówienia o tych wydarzeniach (pewnie dlatego całość jest tak długa). Koncepcja wyszła narracyjno-fabularna. Patent na narrację niestety jednorazowy. U Jeroha znowuż bohater śni świadomie (a przynajmniej w ekskluzywnej wersji na becie), więc problemu nie ma. Narracja zresztą jest w czasie przeszłym, co przynajmniej przy jednej z interpretacji, pozwala uznać ją za wiarygodną. U Ciebie zaś, Koiku, dostrzegam dość mocne uprosczenie z tym związane. Uproszczenie, bez którego historia zapewne nie mogłaby być opowiedziana. Narrator, choć jest tak blisko bohatera, że większość z tych, którzy czytali, tych dwóch pewnie utożsamiła, mówi, jakby był jakąś superświadomością. Baju, baju… nie kupuję tego. Z kolei te wstawki jakby z gazet to pójście po linii najmniejszego oporu. Tego też nie kupuję.   Pozdrawiam

. ..Koiku, zabrałeś mi pół nocy. Piszę tu wyraźnie, mnie nic nie brakuje. To skończona zamknięta nieszablonowa całość. To Twój n a j l e p s z y  tekst. Nietypowe, nieszablonowe metafory, talent literacki, który raczkował w "Mandarynce", teraz dojrzał. To nie jest tekst na portal. To dojrzałe studium psychologiczne urazu wynikającego początkowo z zawinionej tragedii, i potem z pijaństwa. To przejmujące studium upadku i degrengolady człowieka, realistyczne aż do bólu bohatera i niestety, czytelnika. Mnie nic nie brakuje, a kot symbol jest na miejscu. Takie wrażenie, jak ten tekst, zrobił na mnie tylko tekst Rogera. Podsumowująccc: Przerażająco smutne i prawdziwe. Gratuluję.

Dziękuję Juliusie. Pomyślę nad tym i spróbuję wyciągnąć odpowiednie wnioski. Dla mnie bohater śnił świadomie (to tak na swoją obronę, ale pewnie jeszcze wielu rzeczy "nie widzę"); czekał na sen i żył snami, a jawę "odbębniał". Pewnie, że jest to uproszczenie i można tego nie kupować.:) Poważnie mówię, pomimo tej buźki. Zdawałem sobie sprawę, że ten zabieg może drażnić, ale nie widziałem (być może nigdy nie zobaczę) "innego", bezpieczniejszego wyjścia. Nie mam nic przeciwko utożsamieniu narratora z bohaterem (wyjdę na dyletanta pewnie, ale nie widzialem w tym nic złego; pewnie gdzieś wyszedłem poza te ramy, ale to z braków technicznych; świadome, półświadome sny nie są, przynajmniej dla mnie, rzadkością, szczególnie te śnione w tym samym schemacie; scenerii). Próbowałem z narracją trzecioosobową (która byłaby dla mnie technicznie o wiele prostsza), ale mi nie pasowała. :/ To się niestety nie udawało. Hmm… Wstawki z gazet są pomysłem pewnie i dolnych lotów, ale pasowała mi ich zwięzłość. Szybkość w przekazaniu informacji i pewne uprzedmiotowienie tragedii bohatera; dystans; odczlowieczenie go za pomocą smętnych danych; wrzucenie jednej tragedii pośród inne – przeczytane i zapomniane. A przy okazji wspomniana przez Ciebie panorama, czyli pewne uogólnienie. Zwrócenie uwago na to, że (o czym też napisałeś: "Za dużo podobnych tego typu historii w uchu mi dzwoni.") dzień w dzień o tym czytamy słyszymy. Przykro mi, że kompletnie Ci nie podpasowały. Podumam nad narracją na spokojnie, ale nawet bym chyba w tym przypadku nie chciał uniknąć tego uproszczenia. Dzięki. I bardzo mi miło, że nie żałujesz lektury. @Ryszard – Dziękuję. Bałem się, że mnie skarcisz za niewesołą tematykę. Mam nadzieję, że odespałeś lekturę i miałeś przyjemne sny.

Pozdrawiam i dziękuję za poświęcony czas, Juliusie i Ryszardzie (poprzednikom w komentowaniu oczywiście również). :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Ja uważam, że przejście do panoramy sprawiłoby, iż tekst stałby się natrętnie moralizatorski. W sposób, w jaki opowiadanie poprowadził Koiki sprawia, że jest to historia jednego bohatera, którą – jeśli chcesz – można przełożyć na ogół.  Jeśli chodzi o śnienie – jak powiedział Koik – rzeczywistość, dzień powszedni jest dla niego koniecznością, żeby przejść do snu. Czyli jest to odwrócenie normalnych zachowań człowieka – zwykle śpi się, żeby żyć. Tu żyje, żeby śnić.  A z tym "koteckiem" racja – nie zwróciłam uwagi przy czytaniu.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zajrzałem do Twojej "Toalety Nowej Ś." (doczytałęm do połowy – póki co) i Twoja koncepcja "narracyjno-fabularna" podoba mi się. Dodatkowy plus za warsztat. Teraz rozumiem, że moja narracja odbierana jest przez Ciebie jako uproszczenie. Podszedłem do sprawy mniej analitycznie. Niekoniecznie "na łatwiznę", ale też mnie to "bajanie" aż tak nie drażniło. Muszę poczytać więcej opowiadań opisujących marzenia senne. "Koszmar" czytałem. Mam nad czym dumać, dziękuję raz jeszcze.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Ja uważam, że przejście do panoramy sprawiłoby, iż tekst stałby się natrętnie moralizatorski.   Bemik, przyznam, że nie widzę związku. Tzn. można by zrobić tak, żeby była i szersza perspektywa, i moralizat., ale jest jeszcze trylion innych rozwiązań…   Koiku, wiem, że są tacy, którzy śnią świadomie. Z własnego doświadczenia wiem też, że jest to sztuka raczej trudna. Mnie przed przebudzeniem zdarza się śnić świadomie, ale albo ze mnie crappy lucid dreamer, albo istnieje jakaś obiektywna przeszkoda, ponieważ śnić i jednocześnie relacjonować swój sen w czasie rzeczywistym nigdy mi się nie udało. Poczytam, może są takie przypadki, nie wiem. Relacja ok, ale po przebudzeniu, na zasadzie sennika. Prostym rozwiązaniem pozwalającym wybrnąć z tej sytuacji jest zmiana czasu narracji na przeszły. Można też stworzyć jakiś narracyjny konstrukt (np. narracja  w 3 os.), ale trzeba być w tym precyzyjnym i konsekwentnym, narrator wszechwiedzący jest bodaj najpopularniejszym i zarazem poprawnym rozwiązaniem (co prawda wszechwiedza łączy się z paradoksami, ale to inna zupełnie sprawa).   Rozumiem zalety tych wstawek, naprawdę – trochę za mocno się o nich wyraziłem. Niemniej ktoś te wstawki musi prezentować, co znaczy, że powołany jest do życia jakiś nowy byt narracyjny. Takie rozwiązanie mam po prostu za mało eleganckie.   PS. W "Koszmarze" rzecz jasna jest 3 os., to mój skrót myślowy, że traktowałem narrację jak w 1 os. Chodziło mi o to, że bez większych przeszkód można by ten kawałek przepisać na 1 os. i wciąż byłoby git.

Ja się nawet z Tobą zgadzam, Juliusie. :) Powiedziałem Ci tylko, jak to z mojej strony wyglądało. Nie zastanawiałem się, czy można śnić i relacjonować swój sen w czasie rzeczywistym. Jeżeli jest on w miarę (lub nie w miarę) świadomym, to nie widziałem przeciwskazań. Nie rozumiem też, czemu nie można, tak szczerze mówiąć. Czemu mogę relacjonować w tym czasie wszystko (praktycznie) inne, a nie sen? Pytam, bo chciałbym się podszkolić. Czemu mogą relacjonować jakieś zwidy, fantastyczne imaginacje, wizje narkotyczne, a sen to nie. A może nie tylko sen nie? Czy jest to faktycznie błąd, czy "nieelegancja"? Piszę wciąż intuicyjnie w większości przypadków. Sprawdziłem narrację pierwszo i trzecioosobową, czasy i wybrałem. Tak to poczułem. Jest trudniejsza w odbiorze, ale z drugiej strony czytelnik jest bliżej bohatera i jeśli (tylko jeśli) mu dane opowiadanie podejdzie, to zyska ono na mocy, wg mnie. Tani chwyt, pójście na łatwiznę? Nie wiem. Tak to poczułem (banalnie do bólu to brzmi). Nie myślałem w kategoriach: czy można relacjonować swój sen? :) Wybaczcie żółtodziobowi. Wg mnie można, jeśli ma to sens, ale kajam się, jeżeli machnąłem tym byka. :) Dziękuję, Juliusu. Acha, co do bezpanoramiczności: pewnie, że są inne rozwiązania; pewnie miliardy ciekawszych zakończeń. Parę alternatywnych też mnie "nawiedziło" i wybrałem "swoje". Myślę, że to jest akurat kwestia gustu, dlatego rozumiem Twoje obiekcje – nie podpasowało Ci, rozdrażniło, a z życzliwości zaproponowałeś coś, co Ty byś pewnie w tym miejscu i z tym opowiadaniem zrobił. Doceniam to – naprawdę.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Julius napisał:   Rozumiem zalety tych wstawek, naprawdę – trochę za mocno się o nich wyraziłem. Niemniej ktoś te wstawki musi prezentować, co znaczy, że powołany jest do życia jakiś nowy byt narracyjny. Takie rozwiązanie mam po prostu za mało eleganckie.

Napisał to o zakończeniu właśnie. Wyobraź sobie koncert. Przez 59 minut jeden muzyk gra recital. Na minutę przed zakończeniem koncertu na scenę wchodzi drugi muzyk i uderza dwa razy w trójkąt. Następnie muzycy kłaniają się i czekają na oklaski. Dziwnie?   Prosty eksperyment. Idąc do kuchni, mówisz sobie w myślach, że idziesz do kuchni. Parząc herbatę, mówisz w myślach, że parzysz herbatę. I te de. Jeśli śnisz świadomie i potrafisz formułować w myślach analogiczne zdania, to nie ma przeciwskazań. Wtedy należy tylko przekonać czytelnika, że bohater śpi świadomie. Problem jest w tym, że chyba sen świadomy jest tylko świadomy z nazwy; raczej należałoby mówić o jakiejś upośledzonej świadomości. Problem innej natury to to, czy narracja jest rzeczywistym aktem mówienia czy czymś narzuconym przez konwencję. Np. Orhan Pamuk w "Nazywam się Czerwień" bardzo wyraźnie prowadzi narrację w sposób nierealistyczny, pozwalając mówić martwym ludziom, zwierzętom czy nawet przedmiotom. Jeśli jednak zgadzamy się na podejście realistyczne (staramy się utrzymać czytelnika w iluzji, że świat przedstawiony mógłby istnieć), narracji to też powinno dotyczyć. Wtedy ani pies, ani moneta nie może snuć narracji. Człowiek we śnie tak samo. Człowiek we śnie świadomym – tegośmy jeszcze nie ustalili, ale zgadzamy się, że to hipoteza warta sprawdzenia.

Będę sprawdzał! :) W tym przypadku bohater "żył" snami.Pewnie zbyt sugestywnie starałem się to podkreślić. Dziękuję za wjaśnienie. Dla mnie istnienie świadomego śnienia równa się możliwości snucia narracji, ale sprawdźmy to. :) Z muzykami całkiem, całkiem, ale zbedne, bo tutaj też Cię zrozumiałem. :) Mój zamysł: bohater jest sam, jak ten palec odcięty. Tragedią żywią się regionalne szmatł… gazety – przez małe, cuchnące "g".Nikt inny, oprócz zaniepokojonego, ewentualnie ciekawskiego, sąsiada by się tym nie przejął, bo nikogo nie było, by mógł chociażby spróbować. A w gazetce okiem się rzuci, głową pokiwa i do pracy pojedzie… Szczerze mówiąc mniej przejmuję się tym, czy drugi muzyk namachał się z tym trójkątem, czy dwa razy uderzył. (Nie staram się być niegrzeczny, bo rozumiem Twoją radę.). Najzwyczajniej w świecie widziałem (i wciąż widzę) uzasadnienie dla tego "manewru". Nie wiem, Juliusu, co mogłem innego zrobić (znaczy się wiem, ale boję się, że zrobiłbym to wbrew sobie). Byc może powinienem, ale będę bronił tego mojego niekonwencjonalnego zamysłu. :) Pewnie po latach nuczę się tych wszystkich tricków, ale póki co jeszcze mi wolno. Prawda? :) Dałeś mi sporo do myślenia. Na pewno wyciągnę wnioski na przyszłość. Dziękuję raz jeszcze.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nam wszystkim wolno :-) Jak ktoś jest superpisarz, to przecież nie będzie na fantastyka.pl publikował. Weeź…

Nie wiem, nie znam się na superpisarzach. :) Paru bardzo dobrych tu jednak znalazłem, ale milknę, bo się znowu rozgadamy. ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

W becie koniecznie powinien być guzik irony mode :-) Ok, over and out.

Dobra, Panie Julius! Badanie przeprowadzone! ;) Sen świadomym nie był (jakieś dość ciekawe pitu pitu o znikających za dnia budynkach, z których trzeba uratować ludzi – wiadomo, klasyczny superbohaterski sen koika). Sen dłuuugi, akcji i zdarzeń kupa (że tak się wyrażę). Ilość zdarzeń podobna, jak w tych powyższych, zmajstrowanych na potrzeby Jędrka. Po przebudzeniu kartka w łapę i przemyślenia: – świadomości śnienia – brak (pomimo podejrzanych cudów na kiju…), – czy to byłem ja? – jak najbardziej, choć wiadomo, że jakaś moja paraświadomość, ale z moimi wspomnieniami, słabościami, plus trochę wypierdykności sennej, ale ja (żadne superświadome koikostwo), :) – czy myślałem w czasie teraźniejszym?; czy sam sobie relacjonowałem w śnie wszystko?; czy zastanawiałem się nad tym co robię? – jak najbardziej. Wniosek: wg mnie stosowanie narracji z powyższego opowiadania ma sens, pomimo bycia paraosobowością samego siebie (jeśli jednak za osobowość przyjmiemy myśli, poglądy wspomnienia, to nie widzę byka). Czy śniąc mogę relacjonować to komuś, kto nie śni? – nie, ale może to tylko kwestia czasu… :)   Druga kwestia: wiadomo, że superpisarze nie publikują na naszym portalu; znalazłem za to parę osób z potencjałem na bycie zauważonym, a z czasem who knows? Jeden nawet już czmychnął poza portal (Marcin Kasica). Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

– czy myślałem w czasie teraźniejszym?; czy sam sobie relacjonowałem w śnie wszystko?; czy zastanawiałem się nad tym co robię? – jak najbardziej.

To pan jesteś na wyższym plateau niż ja. Gdy z kilkudniowym treningiem udaje mi się dojść do snu świadomego, jakieś refleksje na temat sennej rzeczywistości, owszem, są, ale bardzo płytkie i nie umiem napisać w takim stanie np. wiersza. Zwykły powszedni sen, w którym jakoś uczestniczę, to tylko doznania niby-zmysłów, ew. jakieś pierwotne odruchy typu strach, podniecenie, ciekawość. Jest świadomość, że ja to ja, ale kim jest ten ja – już nie. A żeby jeszcze przypomnieć sobie, że wczoraj postanowiłem sprawdzić, czy umiem zrobić reportaż ze snu (live), zapomnij.   A ludzie, którzy nie eksperymentowali ze świadomym snem? Ludzie, którzy mają sen twardy jak kamień? (Rozpaczliwa próba obrony tezy, że człowiek we śnie nie może być narratorem, za pomocą statystyki). Ale rzeczywiście, Koiku, jeśli masz taką bogatą refleksję we śnie, to mi daje do myślenia.

Twoja teza jest bardzo ciekawa (sam widzisz, jak się "wciągnąłem"). Jedyne, co w moich snach jest zaskakującego, to to, że zazwyczaj daję się wkręcić w jakieś senne durnoty (budynek znika za dnia, powoli – nie jest to podejrzane.). :) Nie zawsze jednak. Nie eksperymentowałem ze snami zbytnio, ale zdarza mi się wiedzieć, że śnię. Wtedy zaczyna się fan (chociaż może trochę eksperymentowałem, bo do sztuczki w stylu paraliż senny doszedłem, ale o tym była już pogaducha w HP). Potrafię też się na życzenie obudzić. To chyba jest częstsze.Też dowód na to, że wiemy czasem o tym, że śnimy. Dobra, już nie mielę tematu, bo się do hyde parku trzeba będzie przenieść. Dzięki raz jeszcze.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Mocny tekst. Sporo chaosu i zagmatwania, ale opisanego w taki sposób, że można się w tym wszystkim połapać, tak więc gratulacje z mojej strony, bo złożenie wszystkich elementów takiego tekstu w sensowną i przekonującą całość to nie lada wyzwanie. Tekst przytłaczający, ale na szczęście udało ci się również ominąć pułapkę przesadnego turpizmu i naturalizmu, w którą wpada większość ludzi, próbujących przedstawić ludzką beznadzieję.  Przeczytałem w skupieniu i bez przerw. Jestem pod dużym wrażeniem.

Mam mieszane uczucia. Nie podoba mi się dysproporcja fantasmagorii bohatera w stosunku do części dziejącej się na jawie – te pierwsze są zbyt długie i niepotrzebnie rozwlekają tekst. Trudny temat ująłeś w ciekawy sposób i za tę próbę  studium psychologicznego sprawcy i jednocześnie ofiary tragedii, którą uważam za udaną, jestem ogólnie na plus.   Pozdrawiam.

Dziękuję, Vyzart & Eferelin. @ Eferelin – zdaję sobie sprawę z tej dysproporcji i "zaryzykowałem" – szczerze mówiąc. Być może niepotrzebne (zamierzałem "podkreślić" to, że  bohater żyje snami). Nawet chciałem, by ta dysproporcja ciut drażniła, ale wciąż nie wiem, czy faktycznie nie przesadziłem… Wyłapałeś mój największy dylemat. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Dobrze napisane opowiadanie, choć przyznam, że czytałem tekst na dwie raty. Chwilami trochę przyciężkawy jak dla mnie, ale nie zmienia to faktu, że to kawał dobrej prozy.   Pozdrawiam

Mastiff

Dziękuję, Bohdanie.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

No i przeczytałam. Muszę przyznać, że gratuluję Ci autentyzmu, kilka pięter nade mną mieszka bohater Twojego opowiadania, cóż siłą rzeczy znamy się i przyznam, że to kawał dobrej roboty. Jakiś czas temu ktoś zarzucał na NF, że ma dość opowiadań epatujących fałszywymi emocjami, tutaj tego nie ma. Nie wiem jak to zrobiłeś, ale jak dla mnie przerażająco realnie Ci wyszło. Chylę czoła.   W moim odczuciu nie przesadziłeś, owszem bywały momenty, że chciałam zobaczyć co u niego, w tym realnym życiu, ale to przecież pułapka, tam już niczego nie ma. Czasem brak scen mówi więcej niż opis. Ryzyko się opłaciło. Tak myślę. 

Kurczę, muszę zrobić jeszcze jedno podejście…

Dziękuję, Prokris. Bardzo długo się do tego opowiadani przygotowywałem (nie chodzi o kokieterię; nie chciałem się na tym temacie poślizgnąć). Pierwszy raz "pracowałem" nad tekstem przez parę miesięcy. Rozmawiałem z ludźmi, z lekarzami, przeglądałem fora itp., itd. Plus niezastąpieni beta czytacze! @Ocha – daj spokój, przecież mogło Ci się nie spodobać… foch! :) ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

:) Ale ja uwzględniam możliwość, że mi się nie spodobało, bo: – nie miałam nastroju, – nie skupiłam się należycie, – byłam generalnie na nie w stosunku do całego świata, – zakończyłam w miejscu, po którym już już miało mi się zacząć podobać, – no albo po prostu, jednak, nie moja bajka. W wolnej chwili zrobię drugie podejście, przekonam się, co w moim przypadku zawiniło i – niezależnie od rezultatu – dam znać :).

Zapraszam, Ocho. Mam nadzieję, że przynajmniej parę zdań Ci się spodoba. Przynajmniej jedno, albo pół… :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Ależ – zdania mi się podobały, bo przecież napisałam, że  jest dobrze napisane:). Dobra, nie nabijam komentarzy, do tego ostatnio bardzo efektywnie służy inny portalowy tekst ;).

?? Ja wciąż nie kumam sztuczki z "nabijaniem" komentarzy. Czy to ma jakieś znaczenie, że ktoś ma ich 10, a inny 110? Pewnie ma… Kiedy coś wrzucisz (i tylko mi nie mów, że coś przegapiłem…)? ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Szczególnie, gdy 95 z owych 110 sam napisał… A dla Ciebie Koiku, jak mniemam, od ilości ważniejsza jest lakość.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No wiesz, ja tam lubię mieć dużo komentarzy:). Jakbym miała np. dwa, to chyba bym się załamała ;). Kiedy ja coś wrzucę? Jak coś napiszę. A że ostatnio nie piszę nic a nic, to sama nie wiem. 

@Regulatorzy – niech sobie będzie i 100 na 110 – każdy inaczej "gości" czytelników; ja staram się każdemu z Was odpowiedzieć: podziękować za "odwiedziny".Na bank (jakikolwiek) ilość komentarzy nie świadczy o jakości tekstu.

Statystyki. Jakość dla mnie się bardzo liczy i wzajemny szacunek. Szczerość, poświęcony czas, parę słów. Sami wiecie. @Ocha – nie będziesz miała tylko dwóch. :) Ty + ja + Ty + ja + fani. Coraz mniej Ciebie ostatnio… :/  

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Koiku, zgadzam się z Tobą. Również przedkładam jakość nad ilość.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Coraz mniej? A ja mam wrażenie właśnie, że wszędzie mnie aż za pełno:). Co do tego mojego pisania – nie mam ostatnio nastroju (ani wystarczająco wyrazistych pomysłów) na szorty czy drable. Przy pisaniu dłuższych tekstów niestety nie potrafię zaprzestać czegoś, co mogłabym nazwać literacką wariacją aktorskiej metody Stanisławskiego, więc ich również nie piszę. Nie mam za bardzo czasu na życie cudzym życiem :). Ale, ale, jeszcze kilka miesięcy, i kto wie… Może powrócę. I to nie tylko wymądrzając się w komentarzach. Strzeżcie się! ;)

Powiało grozą! :D

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Warsztat zasadniczo masz dobry, dlatego to, co Ci wypisałem poniżej to są już naprawdę takie drobiazgi, kosmetyczne można rzec.

Moje osiedle, stwierdzam, próbując przypomnieć sobie skąd się tutaj wziąłem. > Dałbym przecinek przed "skąd".   Wypadam na podwórko ciężko dysząc.  > A tu przecinek po "podwórko".   Zagaduję dzieciaki z piaskownicy, zresztą nikogo innego nie widzę. Kucam przy nich. Pytam, czy nie znaleźli moich dżinsów  > W pierwszym zdaniu dzieciaki funkcjonują w rodzaju nijakim, tak jak powinno być. W drugim też. W trzecim przesoczyłeś na rodzaj męski. ;)   Patrzą na mnie, jak na debila. > Tu z kolei niepotrzebny przecinek.   Skarby chowałem pod płytami chodnikowymi, albo pod kępami traw.  > I tu też niepotrzebny.   Przeszedłem się po osiedlu, ale im dalej od tego okna, tym mroczniej i mniej ciekawie. Jakbym naciągał do oporu jakieś niewidzialne, elastyczne liny.  > Ten fragment uważam z szczególnie ciekawy. Coś mnie w nim chwyciło. :)   Pewnie nie najmroczniejsze, > Użyłeś przecinka zamiast kropki. ;)   – Stąd nie ma wyjścia! – woła jakaś kobieta. > Dobre! :D   Kiedyś się tam zatrzasnąłem i to były najdłuższe godziny mojego dziecięcego życia. > Trochę dziwnie brzmi końcówka tego zdania.   Boję się, że się jeszcze spotkamy. > Jakoś inaczej bym to napisał, by uniknąć tych "się". Hmmm   Otwieram oczy atakowane promieniami słońca przebijającymi się przez cienką tkaninę. > Oczy atakowane przez słońce to taka dość często występująca zbitka słów, coś w stylu: "zmroziło mu krew w żyłach". Warto unikać takich mało oryginalnych zwrotów.   Żyjąc wiecznie stałbym się jedną wielką blizną. > Przecinek po "wiecznie".   Współczują mi, lub są ciekawe. Nie widzę księżyca, ani żadnej gwiazdy.  > Oba zdania należałoby bez przecinków.   Fajnie się czytało. Kawał dobrego tekstu. Skrajnie realne fragmenty "na jawie" oceniłbym nieco wyżej niż sny. Tak się zastanawiam, jak by to było, gdybyś nie dał na początku opowiadania tej notki o wypadku, poprzez którą Czytelnik wie, dlaczego główny bohater ma problemy. Tak na sucho, ciężko orzec, czy by to wyszło tekstowi dobrze, czy źle. Finał – pierwsza klasa, lubię takie klimaty. Skojarzyło mi się lekko z filmem "Mechanik". A to, że człowiek żył dla snów, z filmem "Skafander i Motyl" (w filmie przyczyną ucieczek w marzenia był paraliż, a u Ciebie wyrzuty sumienia, no i chyba Twoja przyczyna jest lepsza).   Skróciłbym 'sny', rozbudował 'na jawie'. Dobre czytadło, wciągnęło mnie. Padam na twarz po pracy, a przeczytałem jednym tchem – to mówi samo przez się. ;)   Pozdrawiam!

Dziękuję, Hanzo. Szkoda, że już tych przecnków nie poustawiam, ale "u siebie" mogę. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Hej, hej, koiku. Od razu mówię, że nie czytałem komentarzy (jedynie ostatnie kilka, o nabijaniu postów, ale o tym słówko na końcu), a tekst w takiej formie, w jakiej był w dzień, kiedy go wrzuciłeś (zatem jeśli coś poprawiłeś, to mnie to ominęło).   Pamiętam, że początek tego tekstu (pierwsze trzy akapity) przeczytałem jakiś czas temu, i wydał mi się obiecujący. Potem wróciłem, przeczytałem całość i się rozczarowałem. Dlaczego? Już mówię. Po wspomnianych trzech akapitach pomyślałem sobie: „oho, opowiadanie o alkoholiku, który zabił w wypadku rodzinę, sam przeżył, teraz ma wyrzuty sumienia i sny, które się z nimi łączą”. Liczyłem ja jakieś świeże, ciekawe przedstawienie motywu, ale go nie dostałem. Moim zdaniem najlepiej wyszło Ci to, co jest w opowiadaniu najgorsze. Sny. Przedstawiłeś je ładnie, to znaczy czytelnik nie gubi się, kiedy je opisujesz, co może się łatwo przydarzyć przy czymś tak abstrakcyjnym, jak sen. Z drugiej jednak strony, to one wypełniają większość kartek z tekstem, a niewiele wnoszą, albo ja nie wiem co chciałeś przedstawić. Ogólnie: za długo. W dodatku od pojawienia się dziewczyny, od razu zacząłem podejrzewać, że to będzie jego żona oraz… przewidziałem szczęśliwe zakończenie. Moim zdaniem to na minus. Za przewidywalność. Chciałem przeczytać tekst, który będzie działał na czytelnika tak, jak „Jesień” bemik. Niestety, opisy przeżyć bohatera, jego smutki i lęki zupełnie nie wzbudziły we mnie emocji i to jest moim zdaniem główną wadą tego tekstu. Opisałeś je językiem lekkim (i dobrym), nie próbowałeś grać na czytelniku cięższym kalibrem i nie wpadłeś przez to w pułapkę egzaltacji, ale z drugiej strony nie udało Ci się do mnie przemówić. Może to też wina snów, bo postacie z kreskówki jednak wzbudziły we mnie śmiech – nie wiem jak reagowali na ten zabieg inni, ale moim zdaniem nie wyszedł. Zakończenie pogrzebało w moich oczach tekst. Nie dlatego, że było schematyczne, ale przede wszystkim dlatego, że dało się je przewidzieć. Nie podobała mi się też nagła łatwość, z jaką bohater poradził sobie z wyrzutami – coś mi tu nie zagrało. Może się zdziwisz, ale tekst uważam za udany, niemniej w przypadku nominacji będę jednak na NIE. Fajnie będzie, jak jeszcze nad nim trochę posiedzisz i przemyślisz kilka rzeczy. Takie jest przynajmniej moje zdanie ; ) Pewnie o czymś jeszcze chciałem napisać, ale zapomniałem. Mam też nadzieję, że mój komentarz nie będzie dla Ciebie tak bardzo chaotyczny, jak teraz wydaje się mnie : )     A teraz słówko o nabijaniu komentarzy! Pytasz się nas czemu to takie ważne, podczas gdy my tylko śmiejemy się z Rogera. To dla niego wydaje się to być istotne, nie dla nas i stąd np. moja reakcja. Co mi to przeszkadza? A co komu przeszkadza, że mi to przeszkadza? ; ))

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Mi nie przeszkadza. :) Myślałem, że jest to jakoś ogólnie ważne. :) Dziękuję, Berylu.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Chciałbym napisać Wam o czymś jeszcze i nie traktujcie tego, proszę!:), jako polemikę z Berylem, czy którymkolwiek z Was, bo opinia czytelnika jest dla mnie święta. Każdego z osobna. Moim założeniem nie było napisanie tekstu o alkoholiźmie (rozumiem, że mozna go jednak tak odebrać; czy przez proporcje – dla jednych zaburzone, dla innych nie; czy przez ten dość wyraźnie podkreślony piwny wątek). Jakie było zamierzenie koika? Zamierzałem napisać o moralności, nieszczęściu, tragedii (jego, ich, naszej?), pochopności osądów, samotności i braku samoakceptacji, o tęsknocie, miłości (się tych srok ogoniastych nazbierało…:) – w zasadzie alkoholizm jest tutaj drugowątkowy z tendencją do wysuwania się na przody. :)Tak już ten typ u nas ma… :/ I nie uważam, że taki odbiór (tekst o piciu) świadczy źle o czytelniku. Bardzo mnie wpierw zaskoczyła ta mnogość interpretacji, a później ucieszyła. Koik machnął coś wielowarstwowego, nawet jeśli wciąż pełnego w tym niedociągnięć. Przewidywalność. Każdy z nas (czytających) domyślił się, że Amy może być lub jest jego żoną, ale tylko bohater (z oczywistych względów) nie chce tego widzieć lub nie dopuszcza do siebie takiej opcji… Podobnie z dziećmi. Czy to dobrze, czy źle (ta przewidywalność podstępna)? Nie wiem. Bardziej skupiłem się na wiarygodności niż licznych twistach. Pomyślę nad tym. Nie wiem, czy łatwo bohater poradził sobie z wyrzutami, BTW. :) Trochę się namęczył…, a i pewnych "cieni" nigdy by nie odpędził. No i kurczaki, wyszło jak polemika z Berylem, ale on chyba uchwycił szereg przemyśleń w jednym wątku i łatwo mi się do tego odnieść. I nie staram się tłumaczyć tekstu. Jestem zachwycony tym, że odbiór opowiadania jest tak różnorodny i w zasadzie pozbawiony "linczów". Nawet, jeśli nie do końca dobrze świadczy to o mnie, jako o autorze. :) Największym zaskoczeniem  i swego rodzaju twistem, jest to, że koik – typ od humoresek – uraczył Was takim tekstem. Mam nadzieję, że mi to wybaczyliście. Opowiadanie długie, trudne (bądźmy szczerzy) i nieprzyjemne tematycznie. Tym bardziej Wam wszystkim dziękuję za lekturę, komentarze i cenne uwagi. Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Szczerze mówiąc, jeśli miałbym sam określić o czym ten tekst jest według mojego odbioru, to bym napisał, że przede wszystkim o życiu z wyrzutami sumienia i samotności. O alkoholiku napisałem tylko przy okazji opisu wrażeń, jakie tekst na mnie na początku wywołał : ) Jeśli głównie wyszło na polemikę ze mną, to może odpiszę też co do reszty. Chyba nieco źle rozłożyłem akcenty w moim poprzednim komentarzu, używając być może za mocnych słów w przypadku oceny zakończenia. Tak, zakończenie położyło moim zdaniem tekst, bo i jednak chciałem, aby zaoferowało coś więcej aniżeli motyw „śniłem o Tobie, a Ty się ze mną pojednałaś i teraz odejdźmy razem w stronę światła”, ale to samo w sobie nie jest takie złe. Naprawdę. Podkreślę, że decydujący dla mnie był brak emocji. Nie poczułem wyraźnie tej samotności, odrzucenia i lęków, nie tak, jakbym chciał. I nie powiem Ci jednoznacznie dlaczego – wyszło nieprzekonująco i tyle ; ) Zresztą, pamiętaj, że to tylko moje odczucia. Czy bohater łatwo poradził sobie z wyrzutami? Nie, bo walczył z nimi długie lata, ale chodziło mi o scenę zakończenia. Jednego dnia wydaje się bardzo bać, następnego kotek Sylwester nie ma z nim szans. Wiem, rodzina była z nim, wiem. Ale, tak jak mówiłem, dla mnie w tej scenie coś nie zagrało, mimo wszystko. Może dlatego, że kiedyś napisałem opowiadanie o dosyć podobnym motywie – postać w snach, która była odbiciem złych emocji bohatera – i w końcowej scenie, gdzie bohater ją pokonuje, coś wydawało mi się nie na miejscu, uczucie zupełnie takie samo, jak to teraz. To znaczy, za łatwo, za szybko. W każdym razie czuję, że może kilka dodatkowych zdań by pomogło.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Rozumiem, dziękuję Berylu. Myślę, że taka ucieczka w sny, w przeszłość, w czas "powszechnej akceptacji", dokonuje się niejako sama z siebie, w takich przypadkach. Jestem zły, byłem dobry. Mógłbym pokombinować, poruszyć inne emocje, albo ustosunkować się, jako pisarz, do bohatera i przykładowo potępić (to też mogłoby być ciekawe; czytelnik mógłby się oburzyć lub zgodzić się z autorem – wynik: silne, inne emocje). Tak teraz sobie o tym myślę. Wybrałem zakończenie…, takie jakies moje, poniekąd. Takie, jakie chciałbym, by było; jakiego każdemu bym w takiej sytuacji życzył. Masz rację, że w prawdziwym życiu, nieżyciu (śnieniu) raczej nie ma miejsca dla takich happy endów. Dla refleksji czytelniczej jest ono (zakończenie) jednak, IMO, całkiem przydatne. Czy ja też kiedyś niedopilnowałem czegoś? Jak bym o sobie myślał(a)? Jak sobie poradzić? i kluczowe, choć z przymrużeniem oka: jak (dalej) żyć? :) Podrzuć mi to Twoje opowiadanie, proszę. Z chęcią przeczytam i nikomu nie przekarzę. Nie będę oceniał, jeśli nie chcesz. Zobaczyłbym tylko, jak Ty do tego typu konstrukcji podszedłeś. – I nie jest to zagrywka w stylu: pokaż swoje, jak się tak wymądrzasz. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Opowiadanie chętnie bym Ci wysłał, gdyby nie to, że… cóz, pozwól na krótki offtop, bo historia nadal mnie śmieszy :) Bodaj w 2011 roku na stronie były organizowane Eliminacje (walka o publikację w "NF"), gdzie każdy nagrodzony piórkiem mógł zgłosić swój tekst. Ja bardzo długo zwlekałem z pisaniem, aż wreszcie nastał ostatni dzień terminu i nie miałem nic. Pomysł narodził się ok. godziny 16, w samochodzie, więc czym prędzej pojechałem do domu i zacząłęm pisać. Tekst wrzuciłem o 23:59. Komentarze nie były tak miażdżące jak moja własna ocena, kiedy czytałem go następnego dnia. Do czego to prowadzi? Tekst wyleciał ze strony, a kopia z dysku : ) Zatem raczej Ci go nie wyślę :P Zresztą, i tak były to zupełnie inne klimaty, tylko Twój kot Sylwester miał tam swojego odpowiednika.   Co zaś się tyczy Blizn, to cieszy mnie, jeśli mogłem choć trochę pomóc. Jeśli będziesz chciał je kiedyś poprawić  (o ile według Ciebie jest co poprawiać), to oczekuję, że się pochwalisz ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Brnąłem, brnąłem i przebrnąłem w końcu. Niezbyt mi się podobało. Jeżeli chodzi o formę, to wydaje mi się, że snu jest zbyt dużo względem jawy. Co do emocji – nie udało mi się wczuć  w przeżycia wewnętrzne bohatera i właściwie nie rozumiem, czemu są tak a nie zupełnie inaczej skonstruowane. Powiedziałbym, że rozminęliśmy się ; )

I po co to było?

Dziękuję, Berylu i Syfie. Kiedyś dopracuję i dam Ci link do ewentualnej książki. :D żarcik.

@Syf – nie trzeba było brnąć na siłę. To chyba normalne, że nie wszystko się człowiekowi podoba. :) Dzięki.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

nie trzeba było brnąć na siłę. To chyba normalne, że nie wszystko się człowiekowi podoba. :)

Wiesz, czasem jest tak, że ileś osób poleca w wątku opowiadanie, a ty potem znajdujesz je i czytasz, czytasz… i nie możesz się nadziwić, że aż tylu osobom aż tak się spodobało, a ciebie aż tak męczy. Czytasz jednak dalej, może jakiś zwrot akcji, może jakieś super mega zakończenie. A tu klops.  ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dokładnie tak. Poza tym, jak się głosuje, to dobrze by było dokładnie wiedzieć, za lub przeciw czemu ; )

I po co to było?

Ałć.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Drodzy PAnowie, nie ma takiego tekstu na świecie, który zadowoliłby wszystkich czytających. Kilku członków loży napisało słowa uznania, kilku zaś nie podobało się. Ważne – moim zdaniem – że tekst w każdym wyzwolił jakieś uczucia. Niezależnie od ich rodzaju.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Koiku, to ostatnie to nie było o Twoim tekście, ja tylko tak ogólnie, że się zdarza.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

…Droga Bemik. Chylę czoła przed Twą mądrością. Istotnie – najgorsza jest obojętność – a tu jej nie uświadczysz. Pozdrawiam zbudowany niektórymi komentarzami.

Dziękuję, bo już myślałem, że się faktycznie przymuszacie, a to byłoby IMO niepotrzebne. Umówmy się, jeśli będę kiedykolwiek jeszcze nominowany, a komuś z loży nie "idzie" czytanie mojego tekstu, to niech da NIE, bo z supermegawypierdziaśnych twistów raczej nie zasłynę… :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

O, przypomniało mi się coś: Znowu otwieram oczy. Jak co noc, od wielu lat.

Znowu bez spodni i znowu pewnie śnię. Mam taką nadzieję.

Leżę na materacu, w pokoju, który kiedyś nazywałem moim. Duszno mi, a słońce najwyraźniej stara się roztopić szyby. Słońce w nocy?

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Ale ten beryl bystry… ;-)

Czyli znowu śni. :) Beryl, Ty mnie nic nie kumasz, hopie. :) Zaczyna opisywać sen, w którym nie ma nocy. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Mistrzem klarowności faktycznie nie jestem, ale już wiesz, o co mi chodziło. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Może nie czytał w skupieniu? Cóż – dobranoc, chłopcy;-)

Wydawało mi się, że jak jesteśmy w warstwie snu, to w warstwie snu i skoro otwiera oczy w nocy, to nie w dzień, czyli jak otwiera oczy podczas snu, to podczas snu, a nie podczas snu, ale co nocy podczas jawy. Innymi słowy, skoro najpierw jest "otwieram oczy" to już jesteśmy we śnie, a w drugim zdaniu odnosisz się do jawy, pisząc o nocy. Po mojemu brak konsekwencji. To wy nie kumacie, że kumam, a mi się zwyczajnie nie podoba i się czepiam : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Czepiaj się, czepiaj. Na dobre mi to wyjdzie. Co noc od wielu lat budzi się we śnie. Na tym podwórku, w pokoju, w tym mieście i zaczyna swoje życie snem; przebudza się w śnie (jakby to dziwnie nie brzmiało). Sen jest jego jawą. Nie ująłem tego pewnie zbyt zgrabnie, ale o to mi kaman. :) Dzięki raz jeszcze. Kum.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Moim zdaniem, to najpierw zasugerowałeś, że bohater jasno odróżnia sen od jawy, a potem poddałeś to w zwątpienie pisząc "(…) śnię. Mam taką nadzieję". Do tego to, co napisałem powyżej.   No nic, to tyle :P Dobranoc.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dobranoc, Berylu. Dla mnie to nie jest brak konsekwencji, choć może mylić i myli, ale pomyślę  nad tym, dzięki. Nie bez powodu zwróciłeś na to uwagę. Prawdopodobnie przedobrzyłem. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

:) :D

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Ha, wróciłam! Modernizm architektoniczny ma to do siebie, że jak się pobrudzi, to rzeczywiście wygląda paskudnie :). Nie lubię opisu snów, widów, nie lubię psychodelii – dlatego Twój tekst był dla mnie do końca trudny. Nie jest mi łatwo oceniać takie opowiadania: subiektywnie to nie moja bajka, obiektywnie doceniam wykonanie. Czytając, łapałam się często na tym, że nie zważam na treść. Ale nie dlatego, że mnie nie interesuje, tylko ponieważ przyglądam się konstrukcji zdań. Czytałam dla samej przyjemności połykania kolejnych zdań. Masz tam naprawdę sporo takich perełek, że zazdrość bierze. Ładnie piszesz, bez wątpienia. Zakończenie mi się nie podoba. Wiem, że są takie teksty, gdzie wszystko buntuje się przeciw zakończeniu go w sposób zupełnie pesymistyczny. Po prostu się nie da, i już. Ale ja uważam, że wybrałeś jednak najłatwiejsze rozwiązanie. To się – moim zdaniem – nie powinno tak skończyć. Nie powinno być nadziei. Ale to moja, prywatna opinia. Zapewne wiele osób uznałoby, że to dobrze, że w ten sposób wybrałeś. Tak czy inaczej, Koiku, robisz niesamowite postępy. Piszesz coraz lepiej.

A, chodzi mi z tym zakończeniem jeszcze o to, że według mnie osłabia ono siłę rażenia całości.

Dzięki. A ja się chciałem tym opowiadaniem na temat zbyt łatwych osądów (również samoosądów)  wypowiedzieć… :) Siłę rażenia, póki co, pozostawiam innym. :) Super, że zajrzałaś i dziękuję Ci za miłe słowa. Nad tym opowiadaniem trochę popracowałem ostatnio, zbalansowałem je i "odhumoreskowałem" fragmenty, na które zwrócił mi uwagę Beryl. Dam znać, jak zostanie wydane… :) Zakończenie jest takie… moje. Lubię je, chociaż zgadzam się, że można tutaj było "poszaleć". :D Dzięki raz jeszcze!  

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Chciałam się w takim razie na wszelki wypadek usprawiedliwić, że nie oceniam bohatera. Zdarzyło się, wypadek, okropne, ale się zdarza. Pamiętam taki reportaż, chyba Mariusza Szczygła, gdzie opisywał historię chłopaka, który jadąc za szybko samochodem wjechał w grupę ludzi na poboczu czy przystanku i kilka osób zginęło. Oczywiście, według przepisów i nie tylko, chłopak był winny, to była ewidentnie jego wina. A Szczygieł opisywał to z jego punktu widzenia – jak siedzi w więzieniu i osaczają go wyrzuty sumienia. Jego życie też się skończyło – z głupoty, przez moment nieuwagi czy co tam jeszcze. I pamiętam reakcje na ten reportaż – pełne oburzenia, że autor próbuje usprawiedliwić mordercę. A on tylko napisał, że ten chłopak również jest ofiarą. Jeden moment kosztował go całe życie. Jeżdżę Zakopianką, pełną zakrętów, TIR-ów, szalonych kierowców i ograniczeń prędkości poustawianych tak często i gęsto i nie zawsze zgodnie z logiką, że czasem się ich nie zauważy, zagapi, zignoruje. A poboczem z busów walą ludzie, czasem w kompletnych ciemnościach, bez odblasków, w szaro-burych ubraniach. Widoczni są w ostatniej chwili. I też sobie myślę – wystarczy moment nieuwagi, brawury, głupi TIR który przejedzie zbyt blisko i zepchnie na pobocze. I co? No, lipa. Każdy jest wtedy ofiarą. Dlatego nie oceniam, ani Twojego bohatera, ani tego chłopaka z reportażu. Co do tego zakończenia – nie chodzi mi o "poszalenie". Tak jak napisałam – to jest moja subiektywna opinia. Ja po prostu nie wierzę, że istnieje coś potem. Jak się wydarzy taka tragedia, to żadna metafizyka nie będzie w stanie pomóc. Zostajesz ty i twoje demony. Albo sobie dasz radę, albo nie. I tyle. Tak własnie optymistycznie zakończę :).

Też nie wierzę, że istnieje coś "potem". Wg mnie to w jego głowie (na mje przeogromne życzenie), coś się przed śmiercią "poukładało". A może i nie? Dla każdego, co kto woli. ;) A co do Zakopianki,; chłopaka od Szczygła – to myślę, że może być i prościej; nie trzeba być nierozważnym w jakimś zaskakującym stopniu(wcześniej z Martą o tym popisaliśmy); są drobiazgi, niedopatrzenia w codziennym życiu, które mogą doprowadzić do wielkich nieszczęść (niedopilnowany brzdąc; papieros niedogaszony, zupa na gazie, bramka na schody niedomknięta itp.). "Albo sobie dasz radę, albo nie. I tyle. " – Metafizyka metafizyką, a prawda (smutna) w Twych słowach zamknięta. :/ :) Dzięki.

 

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

To ja się dołączę do tej spokojnej i mądrej dyskusji. Ja wierzę, że jest coś potem, ale najważniejsze wydaje mi się to, żeby samemu sobie poradzić z demonami. I niestety – to zdanie "Albo sobie dasz radę, albo nie. I tyle. " – jest i prawdziwe i straszne. A najgorsze jest to ostatnie "i tyle". Nikt nie jest w stanie pomóc, wytłumaczyć, złagodzić, dopóki sam człowiek tego nie pojmie. 

Pozanalam kiedyś kobietę – była koło siedemdziesiątki i ciągle ją dręczyło sumienie – dokonała w młodości aborcji. Nigdy nie pragnęla mieć dzieci, męża, była z wyboru singielką – więc jak na tamte czasy była mocno "wyluzowana". Ale… całe życie gryzło ją sumienie. A pomogł jej ktoś, kogo w życiu nie posądziłabym o taki liberalizm. Ksiądz. Podobno długo rozmawiali o tym i wyjaśnił jej, że Bóg jej dawno wybaczył, bo czuł jej skruchę. To ona sama hodowała w sobie demona i nie pozwalała mu odejść. Dostała rozgrzeszenie i była szczęśliwa, pogodzona. Ale to był przypadek osoby wierzące, katoliczki, dla której spowiedź była naprawdę ważna. W życiu ie spotkałam takiego księdza, nigdy nie znosiłam spowiedzi i od ładnych kilkunastu lat nie robiłam tego, ale jestem wiwerząca. Modlę się sama. I wierzę. We wlasnego, dobrego Boga, który wybaczy mi wszystkie głupoty i potknięcia. Nie wiem, czy mój Bóg wybaczyłby mi morderstwo, aborcję czy inny poważny grzech, ale te drobne wybacza. I dzięki temu lżej mi się żyje. Dlatego myślę, że dla bohatera Koikowych Blizn ważne były sny – one torowały mu drogę do tej wyższej instancji, sprowadzały do niego żonę i dzieci i pozwalały przetrwać trudny czas, czas, który pozostał mu do połączenia się z rodziną. To jak dojrzewanie – musiał przez to przejść, by na koniec uwierzyć w przebaczenie – swojej żony i sobie samemu. To tyle moich smętnych przemyśleń. Idę zamordować kolejnego bohatera opowiadania.  

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zamorduj, Bemik, co tam :). Ja ostatniego zabić nie mogłam, po prostu nie mogłam, chociaż dla mocnej puenty powinnam była to zrobić :). Koiku, masz rację. Pomieszałam w moim komentarzu dwie rzeczy i wyszło, jak wyszło. Wracałam do domu i myślałam o tym Twoim tekście i zakończeniu. I chciałam tylko jeszcze napisać, że po tych rozmyślaniach stało się ono dużo bardziej wieloznaczne. I właściwie jestem już w stanie je zaakceptować ;). Pozdrawiam

Ocho, w moim opowiadaniu nie tylko będą mordy, ale i gwałty i w ogóle strasznie i obrzydliwie będzie się działo. Za parę dni.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Jeśli po przeczytaniu opowiadanie chodzi za nami jeszcze jakiś czas, trawimy je i analizujemy, to znaczy, że to dobre opowiadanie. Dalej, koiku, dawaj następne! (Choć jak idzie o konika, to może powinno być "wio!" ;p )

https://www.martakrajewska.eu

Bemik, brzmi świetnie! ;)

Miałem prę tygodni odpoczynku od pisania (pierwszy raz od… dawna), ale już sobie pracuję nad czymś. Mam nadzieję, że uda mi się ogarnąć pomysł (wiecie, jak to jest: coś wpada do głowy i tylko trzeba tego nie stentegować). :)

Chyba wiem, co nam Bemik szykuje i będzie ostro! ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Dobre, trudne

Przynoszę radość :)

Dziękuję. Faktycznie jest ono "z innej beczki". Cięższej :) Super, że zajrzałaś.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Hmmm. Ciężki tekst. Początek ponury, a reszta za słabo trzyma się kupy dla mojego racjonalnego umysłu, przez to była dość męcząca. Mój świat wygląda całkiem inaczej i źle się czuję w świecie Twojego bohatera. Ale doceniam wykonanie i trudność podjętej tematyki.

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo.

Dzięki wielkie.

Lubię ten tekst, chociaż dzisiaj inaczej bym to napisał. Jest zbyt rozwleczony, w dodatku z założenia, by… A, nie ma co tego tłumaczyć. Zbyt “artystycznie" do niego podszedłem. Dzisiaj ująłbym nieco absurdu, odchudził o jedną trzecią i położyłbym większy nacisk na to, co miało być myślą przewodnią :) Prościzna… :)

Dzięki raz jeszcze.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nowa Fantastyka