- Opowiadanie: Rex87 - Linia

Linia

Okay, miało być coś z s-f. No to jest, z powiedzmy, elementami. To moje pierwsze opowiadanie (napisane jakiś rok temu), w którym jako tako w ogóle użyłem dialogów. Bądźcie łaskawi ;)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Linia

I

Sen

 

 

 

 

 

Mark nie miał pojęcia gdzie się znalazł. Zewsząd otaczały go egipskie ciemności, odnosił jedynie wrażenie, że stoi pośrodku jakiejś olbrzymiej przestrzeni. Gdzieś w oddali, na ledwo widocznej linii horyzontu, zamajaczył jasny punkcik. W nieprzeniknionej pustce przypominał jedną z gwiazd na wieczornym niebie. Nie widząc na czym stoi, ostrożnie postawił stopę, starając się wymacać podłoże. Było przyjemne i ciepłe w dotyku. Nawet nie zdziwił się, że nie ma na sobie obuwia. Jeden krok, potem następny i znacznie już teraz pewniej ruszył w stronę światła.

 

Wydawało mu się, że szedł całymi godzinami, gdy niemal podświadomie wyczuł czyjąś obecność. Postać idąca teraz tuż obok niego, pojawiła się znikąd. W innym wypadku wrzasnąłby pewnie ze strachu, jednak w towarzyszu jego wędrówki było coś znajomego, uspokajającego, czego nie umiał dokładnie określić. Widział jedynie zarys jego sylwetki, co pozwoliło mu stwierdzić, że jest to mężczyzna.

 

– Kim jesteś? – zapytał na wpół zaciekawiony, na wpół przestraszony.

 

Nieznajomy nie odpowiedział. Wyciągnął rękę, wskazując na punkt światła.

 

 

 

W jednej chwili znaleźli się na miejscu. Nagły, oślepiający blask sprawił, że Mark zasłonił ręką oczy.

 

Zorientował się, że stoi przed czymś przypominającym olbrzymi prostokąt, zalewający białą poświatą wszystko dookoła. Przypominał zawieszony w kosmicznej pustce telewizor z jakiegoś paranoidalnego snu. Mark spojrzał ukradkiem na stojącą obok postać, jednak blask zdawał się jej nie dosięgać, wciąż była jedynie niewyraźną sylwetką. Wydawało mu się, że zauważyła jego spojrzenie, gdyż niemal niedostrzegalnie skinęła głową na źródło światła.

 

W tej samej chwili prostokąt ożył. Z prędkością przewijanego na podglądzie filmu, zaczęły pojawiać się na nim pojedyncze obrazy, jednak Mark rozróżniał bez problemu, co przedstawiały.

 

Płonący budynek. Ojciec, wyrzucający go siłą z klatki schodowej, wracający do domu po matkę. Pamiętał jego spojrzenie. W jakiś sposób wiedział wtedy, że widzi go po raz ostatni.

 

Jakiś umorusany sadzą facet w strażackim stroju, mówiący, jak bardzo mu przykro. Nigdy nie zapomniał tamtej nocy.

 

Inny facet, ubrany w przemoczony, brązowy płaszcz, klepiący go przyjacielsko w ramię. „Mamy go, synu. Teraz wszystko będzie dobrze.” Gówno prawda. Już nigdy nie miało być dobrze.

 

Ciotka Adelle i pierwszy, podwędzony z jej paczki papieros. Pamiętał, jak całe jej mieszkanie śmierdziało fajkami, od kibla po balkon. Ciężko było nie spróbować zakazanego owocu. Przynajmniej tak to sobie tłumaczył.

 

On sam, czekający z bukietem czerwonych tulipanów na dziewczynę, mającą nigdy się z nim nie spotkać. Jego pierwsza miłość. Podobno ta jest najsilniejsza, najbardziej prawdziwa. Nie do końca.

 

Znów ciotka, wrzeszcząca w agonii, wypluwająca płuca, na całe dwa, długie tygodnie przed śmiercią. Po raz pierwszy naprawdę został sam. Wtedy też poznał Alana, człowieka, który dał mu nadzieję na spełnienie marzeń. Obaj byli żywym dowodem na to, że plus i minus, ład i chaos, razem stanowią jedność. Alan, jedyny syn właścicieli prężnej fabryki helikopterów, mający przyszłość zabezpieczoną już przed narodzeniem. Mogący podbijać kolejne damskie serca i do końca życia spijać drinki na plaży którejś z tropikalnych wysp, posiadający jednak wystarczające ambicje, by zostać zapamiętanym, jako ktoś więcej, niż kolejny dzieciak z bogatej rodziny. Alan, będący dla niego substytutem brata, ojca i matki. Chłonący jego pomysły i marzenia jak gąbka. Tylko dzięki jego pomocy, Mark zdołał dostać się na uniwersytet. Naprawdę wierzył, że we dwójkę mogą tego dokonać. Dotrzeć do źródła. Może choć raz poczułby, że jest coś wart. Może.

 

Studia i stypendium za doskonałe wyniki.

 

Alan, zalany w trupa, wkomponowujący się swoim nowiuteńkim Ferrari, w płot posesji rektora uczelni. Oczywiście z Markiem, jako pasażerem. Jeden szalony wieczór, mogący przekreślić jego marzenia. Jakim cudem nie wylecieli wtedy ze szkoły, nie miał pojęcia. Chyba jedyne wytłumaczenie, jakie przychodziło mu do głowy, to, że byli najlepsi. Naprawdę najlepsi.

 

Alice. To śmieszne, ale dostrzegł ją dopiero gdy zaczęli studia doktoranckie. Przez pięć poprzednich lat wiedzieli o sobie jedynie tyle, ile wynikało z tabel ocen po kolejnych egzaminach. A tu, bum – pomyślał. Z dnia na dzień zaczęli się poznawać. Dziewczyna z plakatu, podobno tak się określa ten typ urody. Długie, kasztanowe włosy, ciało jak marzenie. I te niesamowite, przenikliwe niebieskie oczy. Miał wrażenie, że pochodziła z innego świata. Choć mogła mieć każdego na pstryknięcie palców, wybrała właśnie jego. Do dziś nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Niesamowicie inteligentna. I akceptująca go takiego jakim był naprawdę, ze wszystkimi wadami, z całym bagażem przeszłości. On, nie mający niczego, poza bolesną historią dzieciństwa. Jednak pokochała go, z całym inwentarzem. Nigdy nie powiedział jej, jak bardzo był za to wdzięczny.

 

Pierwszy pocałunek. Seks w świetle księżyca. Leżeli nago pośród pachnących nadchodzącą jesienią łanów zbóż, a on obserwował jej perfekcyjne ciało. Chłonął chciwie każde jej westchnienie, dotykał jej gładkiej niczym jedwab skóry. Boże, jaka ona była piękna.

 

Alan, dobijający się do niego w ten sam wieczór na komórkę, wrzeszczący z podniecenia o przełomowym odkryciu. Wtedy powiedział jej o ich planach. Nigdy nie powinien był tego robić. Kolejna rzecz którą zaakceptowała. Wtedy był w siódmym niebie.

 

Ich praca doktorancka i zatrzymane w niemym zachwycie twarze profesorów. Chyba po raz pierwszy w historii nowoczesnego nauczania, dwóch studentów otrzymało pozwolenie na wspólne prowadzenie badań. Przełomowy pomysł, przełomowe odkrycie. Świat stał przed nimi otworem.

 

Ponownie Alan, wznoszący w górę kufel z piwem, w geście zwycięstwa. Byli tak blisko.

 

Jajko niespodzianka – odmowa finansowania badań przez instytut. Genialne, lecz nieetyczne. Rewolucyjne, lecz oburzające. Głupcy.

 

 

 

Ocknął się z transu i spojrzał na stojącą obok postać. Wciąż stała nieruchomo, zwrócona w kierunku ekranu. Miał dość. Do czego to wszystko prowadzi?

 

– Przerwij to – jęknął – Nie chcę tego oglądać.

 

Na ekranie pojawiły się kolejne obrazy, teraz już znacznie wolniej, jakby pozwalając mu delektować się każdą sceną.

 

Spotkanie we trójkę w restauracji. Wtedy Alan po raz pierwszy zaproponował, że prywatnie sfinansuje badania. Bez wiedzy władz. Pamiętał, jak Alice rzuciła mu się na szyję. Pamiętał, też spojrzenie jakim jego przyjaciel ją obdarzył. I jej uśmiech. Nigdy w życiu nie czuł się bardziej upokorzony.

 

Od początku wiedział, że Alice podobała się Alanowi. Człowiekowi, którego ambitnym planem było „zaliczenie najlepszych laseczek na wydziale”. Mimo, że udało mu się przelecieć w zasadzie wszystkie, jego danie główne cały czas uciekało z talerza. I jak na ironię, wskoczyło wprost pod widelec jego najlepszego przyjaciela.

 

I choć Alan starał się nigdy nie dać mu tego do zrozumienia, Mark podświadomie wyczuwał, że nie zamierzał rezygnować z podjętych planów. Wiedział też, że nie wygra tej walki. Wszystko było kwestią czasu.

 

To Alan miał pieniądze, nie on. To Alan potrafił opowiadać godzinami, o rzuceniu świata na kolana. W końcu, to Alan był tym, do którego legły tłumy. Był gwiazdą. A Mark wiedział, że uczucie łączące go z Alice nie mogło przetrwać, choć naiwnie starał się wierzyć, że mogło być inaczej. Nigdy na nią nie zasługiwał.

 

Po raz kolejny został sam. W sumie, czego miał się spodziewać, on, skromny uczniak. Zawsze był ich zabawką, zawsze był tym drugim, tym gorszym. Wykorzystali go do własnych celów, a potem porzucili, jak niechciane szczenię.

 

Zacisnął pięści do białości.

 

Alice, odchylająca głowę, jęcząca z rozkoszy, drżąca po miłosnej ekstazie. Nie przeżytej z nim. Alice i Alan.

 

Spojrzał z nienawiścią na nieznajomego.

 

– Dlaczego mi to pokazujesz?! – Wykrzywił usta w grymasie wściekłości – Za kogo ty się masz?!

 

Ku jego zaskoczeniu, postać pochyliła się ku niemu.

 

– Już niedługo spotkamy się ponownie. – szepnął dziwnie znajomy głos. – Wtedy poznasz odpowiedzi na dręczące cię pytania.

 

 

II

Iniekcja

 

 

 

 

 

Ból.

 

I światło. Paskudne światło, przebijające się przez zaciśnięte powieki, drążące tunel w jego mózgu.

 

Mark obudził się na kozetce, cały drżąc. Nie z zimna, po prostu nie był w stanie zahamować spazmatycznych ruchów mięśni. Jak by tego było mało, świat wirował mu przed oczyma, jak po godzinnej wizycie, na jakiejś gównianej karuzeli. Poczuł, że chce mu się rzygać. Ogromna ilość śliny napłynęła mu do ust. Wypluł ją na posadzkę. Paskudne uczucie.

 

Chwilę po tym, zwymiotował.

 

– Kurwa… – Skrzywił się na widok zawartości żołądka, ściekającej teraz z wolna na błyszczące nieskazitelną bielą kafelki.

 

Z najwyższym wysiłkiem rozejrzał się dookoła.

 

Pomieszczenie w którym się znajdował było niewielkich rozmiarów. Zewsząd otaczała go niewiadomego pochodzenia aparatura medyczna; słyszał miarowe pikanie, odmierzające czynności życiowe jego organizmu. Wyraźnie wzmocnione drzwi, białe jak śnieg ściany i brak okien nasunęły mu nieprzyjemne skojarzenia z zakładem psychiatrycznym. Najgorsze, że nie potrafił sobie przypomnieć w jaki sposób i dlaczego trafił w to miejsce.

 

Spróbował się podnieść, lecz ręce odmówiły mu posłuszeństwa.

 

W tej samej chwili drzwi do pokoiku otwarły się z hukiem i wpadł przez nie jakiś rozczochrany brunet w lekarskim kitlu, przysłaniającym dżinsowe spodnie i różową koszulę w paski. Kilkudniowy zarost na twarzy mężczyzny i napuchnięte powieki wskazywały na braki we śnie.

 

– Mój Boże – wysapał, spoglądając z niesmakiem na kałużę wymiocin – Wszystko w porządku? Jak się czujesz?

 

Mark przypatrywał mu się zmrużonymi oczyma. Wiedział, że skądś zna tego człowieka. Próbował bezradnie poskładać plątaninę myśli w całość. Na domiar złego, jakiś głos dudnił w jego głowie z subtelnością godną młota pneumatycznego, nie pozwalając mu się skupić.

 

Powiedz mu, że jesteś jak nowo narodzony. Powiedz…

 

– Mark? – Brodacz wyglądał na zaniepokojonego. – To ja, Alan. Poznajesz mnie?

 

– Ja… – Mark zawahał się – gdzie ja jestem?

 

– W bezpiecznym miejscu. Byłeś w śpiączce przez dwa miesiące. Nie sądziłem, że to może potrwać aż tak długo. Myśleliśmy już z Alice, że dojdzie do najgorszego. Tym razem przesadziliśmy, stary. To nigdy nie powinno zajść aż tak daleko.

 

Akurat. Fałszywy śmieć! – wydarł się głos.

 

Mark zignorował go. Jedyne co potrafił sobie przypomnieć, to nieskładne obrazy, zdajające się nie mieć większego sensu.

 

Czyżbyś zapomniał?

 

Alice…

 

Alan…

 

– Pamiętam tylko jakieś urywki. Ty… – pokręcił z rezygnacją głową.

 

– Alice mówiła, że tak może się stać. – przerwał mu Alan – Pamięć będzie wracała stopniowo, najdalej za tydzień lub dwa powinieneś odzyskać wspomnienia. Ale póki co, musisz odpoczywać. Przygotuję ci środek nasenny.

 

Nie ufaj mu.

 

– Tym razem będziesz spał, jak każdy z nas. – uśmiechnął się. – Dobrze widzieć cię wśród żywych.

 

Ruszył w stronę wyjścia.

 

– Alan?

 

Przyjaciel zatrzymał się w pół kroku i spojrzał wyczekująco.

 

– Cokolwiek próbowaliśmy osiągnąć… – przerwał na chwilę – udało nam się to?

 

– Tak naprawdę, tylko ty znasz odpowiedź.

 

On kłamie. Wie wszystko.

 

Zamknął za sobą drzwi i przekręcił zamek.

 

 

 

Mark chwycił się za głowę. Głos nie dawał mu spokoju, nieustannie drążąc tunel w jego mózgu, coraz głębiej…

 

Naprawdę tego nie widzisz? Trzymają cię tu, jak szympansa w klatce!

 

– Zostaw mnie w spokoju! – wrzasnął.

 

Dlaczego tak desperacko próbujesz odrzucić to, co jest rzeczywistością? Zdradziła cię. Nigdy cię nie kochała. Naprawdę myślałeś, że mogłeś z nim konkurować? Ty, niemający nic, przeciwko człowiekowi, do którego stóp mógł paść cały świat? Spójrz prawdzie w oczy. Przegrałeś. Zostałeś wykorzystany.

 

Obserwowali cię przez cały czas. Czekali, zdobywali kolejne informacje, podczas gdy ty nie mogłeś nic zrobić, nieświadomy w stanie śpiączki. I nagle, wróciłeś do świata żywych. Problem w tym, że przez długie dwa miesiące, zdążyli przygotować się na taką okoliczność.

 

A teraz uśpią cię, jak bezpańskiego psa. Nie jesteś już im potrzebny. Mają wszystko, czego chcieli. Dzięki tobie i przez ciebie.

 

Mark poczuł, że traci nad sobą kontrolę. Ukrył twarz w dłoniach, nie mogąc pohamować emocji.

 

Przecież zawsze o tym wiedziałeś. Gdzieś w głębi duszy, w najdalszych zakamarkach umysłu, domyślałeś się prawdy.

 

Nie czas na łzy.

 

Twój kolega nie zamierza podać ci środka nasennego, ale tego już się chyba domyślasz. Będziesz musiał go zabić, nim on zabije ciebie. Musisz walczyć, Mark.

 

Dawno temu odebrano ci najbliższych. Nie pozwól, by odebrano ci twą duszę.

 

Walcz.

 

– Nie potrafię. Nigdy nie potrafiłem. Nawet nie wiem co mam robić. – załkał.

 

Słuchaj uważnie.

 

Musisz zdobyć drugą dawkę. I to w ciągu trzydziestu najbliższych minut. To priorytet. Nie zdawaliście sobie z tego sprawy, ale wasz specyfik jest silnie uzależniający. Wkrótce poczujesz się jak na głodzie narkotykowym.

 

Drżenie rąk, wymioty, zaburzenia wzrokowe i słuchowe, cały zestaw przyjemności.

 

A to będzie dopiero początek. W ciągu pół godziny, głód nasili się do stopnia, w którym przestaniesz panować nad własnym ciałem.

 

W końcu umrzesz, przyjacielu. Umrzesz, niechciany przez świat, który tak desperacko pragnąłeś uzdrowić.

 

– Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? Że to wszystko to nie jakieś majaki? Jesteś tylko głosem w mojej głowie!

 

Nieprawda. Nie tylko głosem. I dobrze o tym wiesz. Jestem jedynym przyjacielem który ci pozostał, jakkolwiek próbowałbyś ten fakt negować.

 

Jak to zwykle bywa, wszystko jest kwestią wiary.

 

Zaproś dziewczynę do tańca, lub siedź przy stoliku, patrząc, jak robią to twoi kumple. Zawierz, lub nie. Żyj, lub umieraj.

 

Czas podjąć decyzję.

 

Rozległ się szczęk zamka.

 

Mark przełknął nerwowo ślinę. Jego mózg gorączkowo analizował miliony możliwości. W ciągu kilku sekund całe jego życie runęło, niczym klocki domina poruszone przez przypadkowy podmuch wiatru.

 

– Zostań ze mną. – wyszeptał w końcu.

 

Aż do końca.

 

Drzwi otworzyły się i niemal tanecznym krokiem do pokoiku wkroczył Alan. Uśmiechnięty od ucha do ucha.

 

– Mówiłem, że zaraz wrócę. – Puścił oko do kolegi. – Jak samopoczucie?

 

Mark zignorował pytanie. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak bardzo mylił się co do tego człowieka. Próbował powściągnąć rosnącą wściekłość, lecz słowa same wyrwały mu się z ust.

 

– Gdzie jest Alice? – warknął.

 

Alan zrobił wielkie oczy.

 

– Wszystko w porządku, stary?

 

– Gdzie ona jest? – powtórzył z naciskiem Mark.

 

– Jezu, spokojnie kumplu. Alice jest u mnie.

 

Oczywiście, że u niego.

 

– Powiedziałem jej, że musi choć na chwilę odpocząć od tego wszystkiego. – kontynuował – W zasadzie to zmusiłem ją do tego. Cholera, żebyś to widział. Przez całe dwa miesiące, dzień i noc siedziała przy tobie. Nawet spała tutaj. To wspaniała kobieta. Masz wielkie szczęście, że ją poznałeś.

 

– Jasne.

 

– Wiem, że już nie możesz doczekać spotkania się z nią, ale najpierw musisz odpocząć. – Alan nie wychwycił sarkazmu. – Zrobię ci zastrzyk. To potrwa tylko chwilę.

 

Sięgnął do kieszeni na piersi.

 

– Stój.

 

Marka zdziwił spokój, emanujący z jego własnego głosu. Spokój i coś jeszcze… Wola walki? Dawno nie poczuł czegoś takiego. W tym momencie był zdecydowany na wszystko.

 

Alan zatrzymał się, zaskoczony.

 

– Najpierw powiedz mi, gdzie jest druga dawka leku.

 

– Druga dawka? – Alan miał autentycznie zaszokowany wyraz twarzy. – Nie wiem o czym mówisz. Nie pamiętasz? Nie produkujemy niczego więcej, dopóki nie ustalimy jakie efekty przyniesie użycie pierwszej…

 

– Dość kłamstw. – przerwał mu – Wiem o wszystkim.

 

– O jakim wszystkim? – zawtórował za nim kolega – O czym ty mówisz?

 

Mark przekrzywił głowę, przypatrując się Alanowi. Mężczyzna wyglądał na autentycznie zszokowanego.

 

Nie daj się zwieść pozorom.

 

– Wiem, jak zabawialiście się ty i Alice. Wiem, co robiliście, gdy ja byłem w śpiączce. Zrobiliście ze mnie królika doświadczalnego. Wykorzystaliście mnie – powiedział lodowatym tonem – ale dość już tego. A teraz powiesz mi, gdzie znajdę drugą dawkę.

 

– Posłuchaj – Alan był wstrząśnięty. – Nie wiem co stało się z tobą podczas snu, nie wiem co widziałeś, gdzie byłeś, ale nie podoba mi się to. To nie jest prawda.

 

– Gdzie jest druga dawka? – nie ustępował.

 

– Nie ma drugiej dawki, Mark. Musisz się uspokoić.

 

Słowa podziałały na niego niczym płachta na byka. Mark poczuł jak wzbiera w nim bezsilna złość. Zacisnął pięści do białości.

 

– Kłamliwy sukinsynu! – syknął – Pieprzony zdrajco! Powiesz mi gdzie jest albo…

 

Alan pokręcił zdecydowanie głową.

 

– Dość już tego. Rozumiem, że jesteś zdezorientowany, ale to nie powód by bezpodstawnie mnie o coś tak obrzydliwego osądzać. – Ponownie sięgnął do kieszeni na piersi i wydobył z niej strzykawkę.

 

Hej, żyjesz jeszcze? – odezwał się nieoczekiwanie głos w głowie Marka – Straciłeś już zdolność kojarzenia faktów? Zobacz co jeszcze jest w jego kieszeni.

 

Mark skierował wzrok w polecone miejsce. Z kieszeni wystawał teraz długopis. Musiał być tam od początku, a teraz wysunął się, gdy Alan wyjmował strzykawkę.

 

To by było niezłe, co? Wiesz, takim niepozornym przedmiotem też można zrobić krzywdę. Pióro silniejsze od miecza…

 

– Teraz dostaniesz środek usypiający. – kontynuował Alan – Obudzisz się za kilka godzin i być może wtedy, będziemy mogli normalnie porozmawiać.

 

Tylko spokojnie…

 

– Wyciągnij rękę. – powiedział zdecydowanym tonem.

 

Mark posłusznie wykonał polecenie. Przyjaciel pochylił się i nasmarował miejsce wkłucia nasączoną watką. Kieszeń z długopisem w środku znalazła się teraz o dosłownie na wyciągnięcie ręki

 

Przygotuj się.

 

Ze spokojem obserwował, jak igła zbliża się do jego skóry. Dzieliło ją od niej może pięć centymetrów. Czas niemal stanął w miejscu.

 

Cztery centymetry.

 

Trzy.

 

Ostatni raz spojrzał w oczy przyjaciela. Nie, nie przyjaciela. Człowieka który go zdradził.

 

Który bez skrupułów wykorzystał jego uczucia.

 

Udowodni mu raz na zawsze, kto jest lepszy.

 

Dwa.

 

Za wszelką cenę.

 

Jeden.

 

To twoja szansa! – zawył głos w jego głowie – TERAZ!

 

Alan nie miał szans by zareagować.

 

Z niesamowitą szybkością, Mark zerwał się z łóżka. Jeden ruch ręką i strzykawka wylądowała na podłodze . Drugą wyszarpnął długopis z kieszeni przyjaciela.

 

Zobaczył wyraz bezgranicznego zdziwienia, odmalowujący się na obliczu Alana. Mężczyzna próbował cofnąć się, lecz Mark był szybszy. Ciął prowizoryczną bronią na odlew, celując w podbródek. Zaostrzony koniec z łatwością przebił miękką tkankę w okolicach żuchwy.

 

Trysnęła krew, obryzgując szkarłatem nieskazitelną biel pomieszczenia.

 

Alan walczył. Zaślepiony bólem, wymachując rekami na wszystkie strony, chciał wycofać się jak najdalej od napastnika. Zrobił rozpaczliwy krok w tył i poślizgnął się na kałuży rzygowin, uderzając głową z impetem o posadzkę.

 

Mark usiadł na nim okrakiem, trzymając w ręce długopis wycelowany w twarz mężczyzny.

 

– Proszę… – Alan, wypluł porcję krwi i śliny na podłogę. Zabrzmiało to jak „chrszsze”.

 

Mark zaśmiał się obłąkańczo. Tak naprawdę nie widział już przed sobą przyjaciela. Rzeczywistość zdawała się zlewać się w jeden wielki, niewyraźny obraz.

 

A więc zaczęło się. Wszystko działo się szybciej, niż mógł przypuszczać. Musiał zdobyć lek.

 

– Powiedz mi gdzie jest lek. – wycedził.

 

Mężczyzna pokręcił niedostrzegalnie głową. Rzęził i pluł krwią

 

– GDZIE?

 

– Mam go… przy sobie… – wycharczał ostatkiem sił mężczyzna – błagam…

 

Ten fiut bzykał twoją żonę. Tak bardzo ją kochałeś… – odezwał się głos jadowitym tonem.

 

Mark zamknął oczy, walcząc z napływającymi emocjami. Desperacko próbował nad sobą zapanować.

 

Bzykał ją prosto w…

 

– Zamknij mordę! – wrzasnął.

 

Zauważył, jak źrenice Alana rozszerzają się w przypływie panicznego przerażenia.

 

Zrób to. Dobrze wiesz, że nie ma innej drogi.

 

– Nie mogę! – wyjęczał Mark – Mówiłem ci, że nie potrafię!

 

On by cię zabił bez wahania. Odbierz mu życie, lub sam umieraj.

 

Odebrał ci wszystko, co kochałeś.

 

Zabij skurwiela!

 

Mark zaczął krzyczeć. Nie panował już nad swoim ciałem. Zdążył jedynie zobaczyć, jak uzbrojona w broń ręka, opada w kierunku twarzy mężczyzny.

 

Jeden raz.

 

Drugi.

 

Trzeci.

 

Ciało przyjaciela wzdrygnęło się po raz ostatni w paroksyzmie bólu i agonii, po czym zawisło w bezruchu.

 

Znajdź lek. Druga dawka da ci czasu na tyle, by odszukać antidotum.

 

Mark zabrał się do przeszukiwania kieszeni denata. W końcu odnalazł to czego szukał. Niepozorna fiolka zawierała bursztynowy płyn.

 

Teraz czas na iniekcję. Nie ma czasu do stracenia. – ponaglił głos.

 

Mark powiódł wzrokiem po pomieszczeniu, w poszukiwaniu strzykawki. W końcu odnalazł ją i wypełnił zawartością fiolki.

 

Wyczuł żyłę pod powierzchnią skóry i wbił w nią igłę.

 

Po raz ostatni spróbował rozejrzeć się po pomieszczeniu. Świat wirował mu przed oczami. Poczuł, że ponownie zbiera mu się na wymioty. Nie było innego wyjścia. Pragnienie było coraz silniejsze.

 

Na co czekasz? Kończy ci się czas! Zrób to! – głos stawał się coraz bardziej natarczywy.

 

Mark zamknął oczy, zacisnął palce na spuście strzykawki i wydozował dawkę.

 

Na krótką chwilę, rzeczywistość wróciła do normy. Świat nabrał ostrości, powróciły kolory i jasność myślenia. Odetchnął z ulgą.

 

Nareszcie. – odezwał się nieoczekiwanie głos.

 

Dziękuję ci.

 

Mark poczuł nagły, palący ból w skroniach. Zaczął krzyczeć.

 

Chwilę potem, wszystko eksplodowało oślepiającym światłem.

 

Osunął się bez życia na podłogę.

 

 

III

Odpowiedzi

 

 

 

 

 

Światło. Niekończąca się biel.

 

Ubrany w gustowny biały garnitur mężczyzna, siedział przy przezroczystym, szklanym stoliku. Uśmiechał się przyjaźnie.

 

– Może usiądziesz? – zagadnął przyjaznym tonem – Z pewnością masz wiele pytań.

 

Mark poznał ten głos.

 

– To ty! – powiedział z niedowierzaniem. – Ty byłeś głosem w mojej głowie!

 

– Tak, to ja. – nieznajomy uśmiechnął się szerzej. Wskazał ręką na wolne naprzeciwko niego miejsce. – Powiedziałem, żebyś usiadł.

 

W jednej chwili Mark zorientował się, że siedzi, a właściwie został posadzony, po przeciwnej do rozmówcy stronie stolika.

 

– Mówiłeś, że jeśli wezmę drugą dawkę, wszystko wróci do normy – zaatakował.

 

– To prawda. – mężczyzna pokiwał głową. – Dokładnie tak powiedziałem.

 

– Więc gdzie jestem teraz?

 

– Dokładnie w tym samym miejscu, w którym przyszło mi egzystować przez trzydzieści dwa lata twojego żałosnego życia. W zasadzie, jest jednak zasadnicza różnica. – omiótł spojrzeniem przestrzeń w której się znajdowali. – Teraz jest tu jakby jaśniej, niż kiedyś.

 

Mark pokręcił głową.

 

– Och, nie rozumiesz? – mężczyzna udał żal – Wy, ludzie, jesteście tak bardzo ograniczeni. To niesprawiedliwe, że tak godne pożałowania istoty jak wy, dzierżą władzę nad Ziemią. Ale to się wkrótce skończy, zapewniam cię. Co za szkoda, że tego nie zobaczysz.

 

– Co to ma znaczyć? Kim ty do cholery jesteś?

 

– Myślę, że dobrze wiesz, kim jestem. Pamiętasz, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy? Pozwól, że ci przypomnę. Nie mogłeś mnie wtedy rozpoznać, choć wydawałem ci się kimś znajomym. Zresztą, skąd mógłbym wiedzieć o tobie te wszystkie rzeczy, które ci pokazywałem? No dalej Mark, to nie takie trudne. Dobrze wiesz, że istnieje tylko jedno wytłumaczenie.

 

– To niemożliwe. – Mark poczuł, że kręci mu się w głowie. – Ty jesteś… Mną?

 

Mężczyzna pstryknął palcami w odpowiedzi, uśmiechając się szeroko.

 

– Więc dokonałem tego. – Mark nie mógł uwierzyć, w to, co się działo. Lata poszukiwań dobiegły końca. Dotarł do źródła.

 

– Owszem. Znalazłeś mnie. Dotarłeś do miejsca, w którym nie był jeszcze żaden człowiek. Do granic ludzkiego umysłu. – Mężczyzna spojrzał mu prosto w oczy – Zawsze tego chciałeś, prawda? A przynajmniej od momentu, w którym ten podpalacz zamordował twoich rodziców. Myślałeś, że możesz zrozumieć, co kieruje ludźmi, popełniającymi tak okropne zbrodnie, a może nawet, przy odrobinie szczęścia, wyeliminować pierwiastek zła w nich tkwiący. Myślałeś, że możesz zmienić ludzką naturę.

 

– Dlatego postanowiłeś stworzyć ów specyfik. – ciągnął – Mający za zadanie wprowadzić badanego w stan śpiączki tak głębokiej, że umożliwiałaby ingerencję w podstawowe czynności jego umysłu. Dzięki pieniądzom i zaangażowaniu Alana, udało ci się. To jednak było dla ciebie za mało. Kompleks niższości i obsesyjne pragnienie udowodnienia własnej wartości, spowodowały, że poszedłeś krok dalej. Postanowiłeś przetestować twój wynalazek na sobie. Wszystko wydawało się zaplanowane, co do ostatniego szczegółu. Podczas gdy ty wchodziłeś w stan śpiączki, Alan miał zbierać dane, potrzebne do kolejnych badań. Problem w tym, że ani ty, ani twój przyjaciel, nie mieliście najmniejszego pojęcia, na jak niebezpieczny teren wkraczacie. Wasz eksperyment okazał się niemożliwy do skontrolowania. – mężczyzna spojrzał na niego znacząco – Alan dowiedział się o tym jako pierwszy. Aparatura nie mogła zarejestrować tego, co działo się z tobą w trakcie snu, podróży jaką odbywałeś. Czynności życiowe mózgu zatrzymały się. Dla zewnętrznego świata byłeś martwy. W ten sposób spotkałeś się ze mną. Inicjacyjną dawką dałeś mi możliwość przeniknięcia do waszej rzeczywistości, ale nie mogłem wpływać na twoje decyzje tak, jakbym tego chciał. Podsunąłem ci pewne sugestie, licząc na to, że połkniesz przynętę. Poszło łatwiej, niż mogłem przypuszczać. Niestety, pierwsza dawka nie wystarczyła na tyle, by utworzyć trwały kanał komunikacyjny. Wiedziałem, że muszę pozwolić ci wrócić. Wiesz, ile mnie ta decyzja kosztowała? Mogłeś przecież oprzeć się moim słowom, a moje plany ległyby w gruzach. Podjąłem jednak ryzyko i wygrałem, a ty wylądowałeś tutaj po raz drugi. Tym razem, bez możliwości powrotu. – jego usta wykrzywiły się w szyderczym grymasie – Naprawdę myślałeś, że zgłoszenie się na ochotnika do przetestowania leku, sprawi, że jej zaimponujesz? Byłeś cholernym głupcem.

 

Mark poczuł jak wzbiera w nim bezsilna złość.

 

– Co takiego? – wycedził przez zaciśnięte zęby.

 

– Ty wciąż nie pojmujesz przyczyny rozgrywających się przed twoimi oczami wydarzeń, prawda? Wy, ludzie, tak bardzo próbujecie udowodnić swoją wartość, że przekraczacie granicę, zapominając o tym, czy w ogóle powinniście próbować to robić. Tak bardzo zależało ci na zaimponowaniu Alice, na udowodnieniu jej, że możesz konkurować ze swoim lepiej usytuowanym, bardziej przebojowym przyjacielem, że przestałeś zauważać, że to właśnie ciebie wybrała, nie jego. I wierz mi, cierpiała, bardzo cierpiała, mogąc jedynie stać z boku i patrzeć bezradnie, jak rujnujesz sobie życie. Powiedz mi, – Spojrzał mu prosto w oczy – czy w tym wszystkim było jeszcze miejsce na uczucie? Czy chodziło jedynie o ciebie i tą wymyśloną rywalizację z Alanem? Czy ty kiedykolwiek naprawdę ją kochałeś?

 

– Ona naprawdę poświęciła dla ciebie wszystko. Pokochała cię takiego, jakim byłeś. A ty… – powiedział z naciskiem. – Ty, w swojej wyimaginowanej walce, przekroczyłeś granicę, za którą nigdy nie powinieneś był się znaleźć.

 

Mark poczuł, że łzy napływają mu do oczu.

 

– Oszukałeś mnie – powiedział cicho.

 

Mężczyzna klasnął w dłonie.

 

– Oczywiście! I powiem ci więcej, nie było to trudne. Cholernie łatwo było podsunąć komuś tak zakompleksionemu jak ty, wizję odrzuconej miłości, wielkiego spisku i zdrady. Przez całe życie, wydawało ci się, że świat jest przeciwko tobie. Więc, gdy zasugerowałem ci, że także twój najlepszy przyjaciel nie jest tym za kogo się podaje, łatwo uwierzyłeś w taką wersję rzeczywistości.

 

– Więc chcesz powiedzieć, że Alan…

 

– Nigdy cię nie zdradził, podobnie jak Alice. Był wierny jak pies, do samego końca. I naprawdę nie spodziewał się, że możesz mu zafundować taką śmierć.

 

Mark nie potrafił nad sobą zapanować.

 

– Ty pieprzony kutasie! – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Zabiję cię, jak…

 

Zerwał się z fotela i rzucił w kierunku rozmówcy. Mężczyzna z uśmiechem na twarzy machnął jedynie, jakby od niechcenia ręką i jakaś niewidzialna siła, pchnęła Marka powrotem na siedzenie.

 

– Wierzyłeś w to, ze możesz mi tym desperackim ruchem coś zrobić? – pogroził mu palcem – To mój świat. Moje zasady gry. Możesz jedynie siedzieć i patrzeć. Dokładnie tak, jak ja musiałem.

 

– Już nie żyjesz! – Mark gotował się ze wściekłości – Przysięgam na Boga, że…

 

– Och, naprawdę wątpię, byś był w stanie to zrobić. Przede wszystkim, zauważ, że wszystko to co widzisz, dzieje się jedynie w twojej głowie. Tak naprawdę, twoje ciało leży nieprzytomne w prywatnym laboratorium Alana. Jesteś więźniem własnego umysłu, przyjacielu. Teraz ja przejmuję kontrolę.

 

– Znajdą cię. – wycedził Mark – Zabiłeś człowieka. Myślisz, że ci to ujdzie płazem? Będą cię szukać do końca twojego życia.

 

– Naszego życia. – poprawił go rozmówca – Będziesz miał nieprzyjemność to wszystko oglądać. Poza tym, zanim mnie zatem znajdą, nie będę już sam. Wielu jest takich jak ja, czekających na uwolnienie. A zgadnij, – mrugnął do niego porozumiewawczo – kto będzie moim pierwszym pacjentem.

 

Mark poczuł lodowaty ucisk w żołądku. Wściekłość ustąpiła miejsca, panicznemu niemal przerażeniu.

 

– J– jeśli ją tkniesz… – wyjąkał.

 

– To co mi zrobisz? – zaśmiał się mężczyzna. – Chyba już ustaliliśmy, że nie stoisz na pozycji, która gwarantuje ci możliwość grożenia mi w jakikolwiek sposób. To jałowa dyskusja. Nie pozostaje mi nic innego, jak uprzejmie się z tobą pożegnać.

 

Pstryknął palcami. Jak na zawołanie, przed oczami Marka wyrosły zawieszone w przestrzeni drzwi.

 

– Nie rób tego! – zawołał błagalnym tonem – Zaklinam cię na Boga! Proszę!

 

– Już za późno. – mężczyzna podszedł do drzwi – Miałeś swoją szansę, ale nie potrafiłeś jej dostrzec. Do zobaczenia w innym życiu.

 

Drzwi zamknęły się za nim, po czym zafalowały niczym pustynny miraż i rozpłynęły w powietrzu. Chwilę potem, światło, rozświetlające przestrzeń zniknęło. Zapadły ciemności. Mark zaczął krzyczeć.

 

 

 

 

 

Człowiek, który nie był już Markiem, ocknął się na podłodze. Zimno kafelków, spowodowało, że miał gęsią skórkę. Wstrząsnął nim dreszcz. Osobliwe uczucie. Uśmiechnął się. Dookoła było pełno krwi, obok leżało czyjeś ciało. Przyjrzał się mu.

 

– Nie zasłużyłeś na taki los – rzekł, po czym, bez chwili wahania, zdarł z niego ubranie.

 

Różowa koszula i spodnie pasowały niemal perfekcyjnie. Z pomocą znalezionego w kieszeni dżinsów klucza, otworzył znajdującą się w pomieszczeniu lodówkę medyczną. Wyciągnął z niej kilka fiolek, wypełnionych bursztynowym płynem i uśmiechnął się szerzej. Napełnił płynem jedną ze strzykawek.

 

Ktoś krzyczał w jego głowie, darł się wniebogłosy.

 

Zabiję cię, zabiję cię jak psa! Spróbuj jej cokolwiek zrobić, ty parszywy…

 

Mężczyzna z wyrozumiałym uśmiechem pokręcił głową. Popatrzył chwilę na przedramię, odnalazł żyłę, po czym wkłuł się w nią, dozując odpowiednią ilość płynu

 

Głos ucichł momentalnie.

 

Wesoło pogwizdując, ruszył w kierunku wyjścia.

Koniec

Komentarze

Jest to wspaniale ,napisane opowiadanie.Odnosze wrażenie że w twoim zamiarem jest mnie zmotywować.

Jedyne co mogę zrobić to obiecać żę następne opowiadanie będzie poprawne ortograficznie.

A wracając do twojego opowiadania ,to z całej grzeczności nie wciągneło mnie zbytnio.

 

Nie za bardzo rozumiem o co Ci chodzi, ale ok. Pierwsze, dzięki za opinię :) Drugie, też jestem tylko amatorem - mogę jedynie ocenić czyjeś opowiadanie z perspektywy czytelnika.Trzecie, zmotywować musisz się sam - najlepiej dużo czytać i jescze więcej pisać.

Tekst  może być zły, nieciekawy, źle skonstruowany (powiedzmy taki jak mój) - w końcu wszyscy tu wrzucamy swoje popisy, żeby poznać na ich temat zdanie innych i przy okazji, czegoś pożytecznego się nauczyć. Na pewno lepiej, że próbujesz coś robić, niż miałbyś leżeć w łóżku, czy przewracać śmietniki na mieście. Moze być tylko lepiej.

Tak więc pisz.  Czekam na więcej twoich tekstów. Pozdrawiam i szacuneczek.

And one day, the dream shall lead the way

"Zewsząd otaczały go egipskie ciemności, odnosił jedynie wrażenie, że stoi pośrodku jakiejś olbrzymiej przestrzeni. Gdzieś w oddali, na ledwo widocznej linii horyzontu, zamajaczył jasny punkcik" - i mamy problem, bo albo te ciemności były egipskie i nie można było dostrzec niczego, łącznie z linią horyzontu, albo można było to dostrzec i ciemności nie były egipskie.

 

Opowiadanie ciekawe i nieciekawe jednocześnie. Do momentu, w którym Mark zabił Alana było całkiem nieźle. Poczułem nawet dresz emocji, czytają wewnętrzne zmagania bohatera, zakończone ostatecznie zabójstwem najlepszego przyjaciela. Za to plus. Problem polega na tym, że to wszytsko jest dość przewidywalne. Wiedziałem, że opowiadanie skończy się w taki sposób, zanim jeszcze doczytałem do połowy. Poza tym, mam pewne zastrzeżenia co do alter ego głównego bohatera i wyjaśnień, jakie mu serwuje. Mamy tu trochę za dużo niepotrzebnego moralizatorstwa, a za mało motywów. Bo tak naprawdę co czytelnik wie o całym tym ukrytym świecie umysłu, po przeczytaniu opowiadania? Co wie o motywach, jakie kierowały alter ego głównego bohatera? Co wie o jego możliwościach? Niewiele. W związku z tym opowiadanie pozostaje absolutnie bez wydźwięku w umyśle czytelnika, gdyż nie dostał on powodów, by w ogóle czymkolwiek się przejmować.

 

Innymi słowy, nie jest źle, ale mogłoby być  dużo lepiej. 

No i od razu lepiej. Napisz coś jeszcze... z fantastyką. Tekst ciekawy - nie ma owijanie w bawełnę, dostajemy samo mięsko. I to jak dla mnie już jest coś. Łatwe w odbiorze i, o zgrozo, przyjemne. Oby tak dalej.

Pozdr.

Ojej, dzięki :) Gdzieś już napisałem - kilka tekstów czeka, ale wiesz jak to jest z konkursami. Nie mogę opublikować tu opowiadań, żeby czasem ktoś się nie dopier...

Ale na pewno będę możliwie często coś wrzucał :)

And one day, the dream shall lead the way

To super. Mam Cię na oku, tak samo jak paru innych użytkowników.

Przeczytałam. Przyznam, że koncepcja fabularna nieszczególnie mnie do siebie przekonała. Albo może jej nie zrozumiałam. Bohater pyta właściciela głosu: jesteś mną? Znaczy co, sam Mark wyszedł z własnej głowy i własne życie (oraz innych) postanowił wywrócić do góry nogami i zniszczyć?

 

Przecinki wydają się być porozrzucane po tekście dość przypadkowo.

Zapis dialogó jest niepradiwłowy.

"Wznoszenie w górę" to masło maślane.

Tłumy lgnęły do Adama, a nie legły.

Wtóruje się komuś, a nie za kimś.

W dialogach czas nie dookreślasz podmiotów (tak, że nie wiadomo, kto co mówi).

Tę rywalizację, a nie tą.

 

Tyle.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Co do koncepcji: Bohater po tragedii w dzieciństwie, kiedy podpalacz zabił jego rodziców, starał się odnaleźć źródło zła tkwiące w człowieku i znaleźć sposób by je wyealiminować. Trafił w ten sposób na własne alter ego (czy mroczną  wersję samego siebie)  i nie  do końca zdając sobie z tego sprawę, uwolnił je z podświadomości. Potem stało się, co się stało.

Tak to miało wyglądać.

Za garść porad, wielkie dzięki. Będę pracował nad tym, by następnym razem, było znacznie lepiej :)

And one day, the dream shall lead the way

Może to ja za mało domyślna jestem ; ) Powodzenia!

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przeczytałam. W sumie, może być.

joseheim --> prędzej to ja tak pokrętnie poprowadziłem historię, że nie dało rady tego zrozumieć ;) No nic, kombinujemy dalej :)

Monsun - a dziękuję :)

And one day, the dream shall lead the way

Niedobra podświadomość. Zgadzam się, że trochę przewidywalne to opowiadanie. Za to koncepcja ciekawa. Rozumiem, że było Ci to potrzebne fabularnie, ale Alan schrzanił medyczną stronę doświadczenia. Wydaje mi się, że nad tym facetem w śpiączce to jakaś pielęgniarka powinna czuwać non stop.

Babska logika rządzi!

Ojej, ależ skamielinę odkopałaś, Finklo :) Aż się łezka w oku zakręciła… :) Dzięki za komentarz!

 

And one day, the dream shall lead the way

Przeczytałam, ale niespecjalnie mi się podobało i prawdę powiedziawszy, chyba nie do końca trafił do mnie Twój pomysł. Dopiero lektura komentarzy nieco rozjaśniła ciemności.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia, ale skoro do dziś nie poprawiłeś usterek wskazanych przez wcześniej komentujących, nie widziałam sensu robienia łapanki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podoba mi się pomysł, czytało się (mimo usterek) nieźle :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka