- Opowiadanie: PCScorpio - Specjalne miejsce

Specjalne miejsce

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Specjalne miejsce

Miejsce wyglądało tak samo jak zwykle. To znaczy – niezwykle. Promienie słońca przeświecały spomiędzy liści, nadając leśnej polance niezwykły, odrealniony wygląd. Była wczesna jesień, las był już czerwonawo-złoty, a daleko, pomiędzy drzewami wszystko rozmywało się w subtelnej, białej mgle. I Miecz musiał przyznać, że w tym widoku było coś magicznego, mimo iż niczego związanego z magią nie mógł uważać za dobre.

 

Mieczysław Opiła zwany Mieczem i jego towarzysze usiedli na zwalonym pniu. Z głębokim westchnieniem wyciągnęli nogi i opuścili na trawę plecak z brzęczącą zawartością.

 

– Za Naród – powiedzieli i zderzyli się puszkami. Rozbrzmiały uroczyste syki i gulgotanie.

 

– Bardzo lubię to miejsce – oznajmił Miecz, gdy pierwsze łyki rozlały się przyjemnym ciepłem po wnętrznościach. Cała trójka w milczeniu napawała się napojem i jesiennym słońcem. Za ich plecami, po widocznej za drzewami szosie przemykały od czasu do czasu samochody, ale dostatecznie cicho, by nie psuć klimatu. Przed nimi, otwierał się las.

 

Przychodzili tu bardzo często, zbaczając w drodze powrotnej z pracy i zazwyczaj zahaczając o zagubiony tuż pod lasem sklep monopolowo-spożywczy. Miejsce pokazał mu jego najlepszy przyjaciel Kudłaty (zwany tak przez przekorę), aktualnie siedzący obok. Trzecim z kompanii był pan Górkiewicz. Jego twarz – starsza, smutniejsza, z posiwiałym wąsem – wyraźnie kontrastowała z obliczami chłopaków, choć głowę miał tak samo łysawą. Pił wolniej niż reszta i z zadumą wpatrywał się w las.

 

– Ja też – odezwał się poważnym głosem – Dobrze tu przyjść, odpocząć na chwilę na łonie tej ziemi… z dala od tego wszystkiego.

 

– Jak jeszcze słuchałem pogańskiej muzyki, Graveland i Saltus i takich tam, często tu przychodziliśmy z kumplami – opowiadał Kudłaty – Natas mówił, że tu był święty krąg dawnych Słowian, czy coś w tym stylu. Miejsce mocy.

 

– Fajnych miałeś kumpli – mruknął Górkiewicz – Okultyzm i satanizm…

 

– Dawne czaaasy – stwierdził lekceważąco Miecz, po kryjomu dając Kudłatemu kuksańca. Nie lubił, gdy przyjaciel wspominał komukolwiek o czasach przed swoim powrotem do prawdziwej wiary, a już zwłaszcza Górkiewiczowi, który gotów ich wyrzucić z organizacji.

 

– Rozumiem błędy młodości – oświadczył Górkiewicz – ale lekceważyć tego nie wolno. To w tym przecież tkwi przyczyna obecnego upadku. Jeśli młodzież masowo odwraca się od Boga, to jaka ma być przyszłość narodu?

 

Pokiwali głowami.

 

– Wiele jest sił, które walczą z naszym narodem. Masoni, lobby amerykańsko-izraelskie, polskojęzyczne media. Ale za nimi wszystkimi stoi tylko jedna siła. Szatan! On jest wrogiem wszystkiego, co żyje. Nie tylko nasz naród, ale cały świat czeka zagłada, jeśli nie będziemy walczyć o obronę wiary, o prawdziwe wartości.

 

Znowu pokiwali głowami. Pan Górkiewicz mówił jeszcze chwilę, o liberalizmie i relatywizmie, o promowaniu okultyzmu w mediach, o wróżbiarstwie i tai chi i różnych innych zagrożeniach. Odmówił drugiego piwa, kiedy otwierali. Wreszcie wstał, odruchowo rozejrzał się dookoła i wręczył im wyciągniętą ze swojej torby reklamówkę z grubym plikiem plakatów i ulotek.

 

– Rozklejcie wszystko – rozkazał – Szukajcie nowych miejsc. Trzeba dotrzeć do ludzi. A ty, Mietek, działasz w internecie?

 

– Jak zawsze. Na blogu dziesięć odwiedzin dzisiaj miałem – pochwalił się Miecz.

 

– To dużo, nie? Dużo. No, na mnie już czas – Górkiewicz wstał i zabrał torbę, znów się rozglądając – Z panem Bogiem, chłopcy.

 

Zostali sami. Przez chwilę w milczeniu napawali się świeżym powietrzem. Kudłaty wydobył z kieszeni zgniecioną paczkę Fajrantów – czekał aż do tej chwili, bo starsi w organizacji nie pochwalali palenia przez młodzież. Zapalili i zaciągnęli się. Powymieniali nowe kawały o czarnych, pośmieli się chwilę i znów milczeli, wpatrując się w prześwitujące promienie. Miecz miał wrażenie, że robi się senny.

 

– Pan Górkiewicz ma rację – rzucił Kudłaty, dopijając drugą puszkę – Jak nie będziemy walczyć z tym całym relatywizmem, to szlag trafi cały świat, nie tylko nasz kraj.

 

– Przecież walczymy – odpowiedział Miecz, obserwując spod półprzymkniętych powiek polankę, która wydawała się jeszcze bardziej nierzeczywista niż przedtem. Wydawało się, że w mlecznej, mglistej poświacie poruszają się jakieś niewyraźne ludzkie kształty.

 

– Musimy walczyć bardziej! Ateiści i inne cwele rządzą się jak u siebie. Musimy pokazywać, że nasz kraj był, jest i będzie katolicki!

 

Miecz zakrztusił się, a kiedy złapał oddech, zakręciło mu się w głowie. Czy papieros miał coś w sobie? Przecież piwa nie mogło być za dużo.

 

– Jak ta dzisiejsza Polska wygląda, lewaki, pedały, parady… – głos Kudłatego zmieniał się, to rozbrzmiewał wyraźniej, to znów gdzieś odpływał, stając się chwilami odległym i nie do końca zrozumiałym mamrotaniem, które łagodnie mieszało się z odgłosami lasu. Gdzieś daleko chyba zawył wilk. Wilk? Jak to możliwe tak blisko miasta? Wilków nie miało prawa tu być conajmniej od II wojny światowej…

 

– Ja… tego, stary, nie słyszałem… co mówiłeś? – spytał, ledwo łapiąc oddech. Nie słyszał własnego głosu.

 

– …ojcowie, dziadowie nasi patrzą na nas i łzy przelewają, ot co!

 

Zdał sobie teraz sprawę, że nie widzi również ani nie czuje własnego ciała. Dziwaczne uczucie oderwania od wszelkich fizycznych doznań nie było ani przyjemne, ani przykre – po prostu dziwaczne. Mógł tylko słuchać i patrzeć – patrzył więc na las dookoła siebie, całkowicie oszołomiony.

 

Miejsce dookoła było z pewnością tym samym miejscem, ale las zmienił się – była późniejsza jesień, niewielkie ilości czerwono-brązowych liści widniały na drzewach, przez gołe gałęzie przeświecało czerwono zachodzące słońce. W tej ponurej scenerii, siedziało tu na zwalonym pniu trzech mężczyzn w długich, przybrudzonych białych szatach. Wszyscy byli starzy, mieli siwe brody i bardzo nieporządne szare włosy. Ten, którego słyszał na początku, najstarszy i najbardziej wyłysiały sprzeczał się podniesionym głosem z drugim.

 

– Bracia żercy, dość tych jałowych gadek – oświadczył wreszcie trzeci, najwyższy, wstając i uderzając w ziemię kosturem – Daj pokój ojcom, Wojmirze. Nie zebraliśmy się tu w świętym gaju, żeby się spierać jak baby. Trzeba nam wrócić do najważniejszego.

 

Miecz nie do końca rozumiał język, w którym przemawiali, ale w jakiś sposób miał wrażenie, że rozumie bardzo dobrze każde zdanie.

 

– Słusznie – najstarszy zaprzestał wreszcie sprzeczki – Czcigodny Lechu, mówcie, co dalej było u knezia.

 

– Co dalej, co dalej – odrzekł gderliwym tonem ten z najdłuższą brodą – Dyć mówię. Sami już przecie wiecie. Zgodził się po dobroci na przyjęcie chrztu, tak jak Mieszko nakazał.

 

– Ale cóż nam Mieszko, cóż nam Polanie? Bogów trzeba nam słuchać, nie tego łotra! To że on cudzemu szaleństwu uległ, to nie znaczy, że i my musimy!

 

– Wychodzi, Jarosławie, że musimy. Inaczej cysarz niemiecki przyśle tu takich, co nas będą chrzcili, ale już wcale nie po dobroci.

 

– I tyś się na to zgodził?

 

– Dyć mówię. Nie zgodziłem się najpierw. Idę i mówię mu: jakże to, kneziu, kary bożej się nie boicie? A on mi na to: Ukórz się, świątku, albo wasz chram z dymem każę puścić. Tak powiedział, na Welesa, „świątku” do mnie powiedział, jak do byle chama!

 

– I co?

 

– Ukorzyłem się. A chram i tak psiekrwie spalili. Odszczepieńcy, psy plugawe, nie będzie dla nich spokoju w Nawii!

 

– I dąb ścięli – dodał płaczliwie Wojmir – I krzyż w tym miejscu postawili, mordy wszeteczne. A niemiecki misyjonarz powiedział, że ichni chram zaczną stawiać od następnego miesiąca, gdzie ofiarne miejsce Welesa było.

 

Milczeli przez chwilę, porażeni tą informacją.

 

– Weles się zemści – oświadczył grobowym głosem Jarosław – Bogowie nie pozwolą się obrażać. Cały nasz lud bieda czeka, dopóki nie zaczniemy bronić wiary naszych ojców, dopóki pozwolimy obcym przybłędom panoszyć się tu jak u siebie, młodzież krzywić, prawa przekręcać!

 

– Prędzej umrę niż pozwolę, żeby obca wiara zatruła nasz lud i ziemię! – krzyknął Wojmił. Wiekowy już był, więc nie brzmiało to aż tak walecznie, trzeba było przyznać.

 

– A może – rzucił Lech – coś w tym jednak jest? Szlachetnie brzmi to, co oni gadają. Miłuj bliźniego swego, wrogowi przebaczaj… Tyle już krwi przelano, tyle czasu nasz lud pokoju wyglądał.

 

– Akurat – najwyższy żerca zgrzytnął zębami – Wiele by z naszego ludu zostało, jakbyśmy wrogom przebaczali! A misyjonarze sami w to nie wierzą, jeno tak ględzą, by ludowi ciemnemu pięknymi słowy w głowach zamącić! Niemieckie gadziny! – zerwał się i chodził po polanie w kółko, warcząc niby żbik jaki – O pokoju i miłości bajają, a za nimi inni Niemcy lezą, i Czesi i Morawianie, w żelazo zakuci! Tylko czekają, żeby mieczem a włócznią w rzyć nas ubóść, a chrześcijańskie czary na nas odprawić, licha i dyjabły swoje zamorskie nasłać! Czuję i tu jednego!

 

– A z miodem aby nie przesadzał ty, bracie? – spytał z powątpiewaniem Lech.

 

– Milcz, psiajucho. O, tu, niech mnie Perun skarze. Tu się licho ukryło! – Jarosław ryknął znienacka i obrócił się dokładnie w stronę, z której on, Miecz, przez cały czas patrzył. Spojrzał mu prawie dokładnie w oczy, i wskazał swoim kosturem.

 

– Idź precz, licho, duchu przybłędo, zarazo podła! – wrzasnął, po czym przeszedł na jakiś jeszcze dawniejszy język, mamrotał coś niezrozumiałego machając kosturem. Miecz jednak już tego nie słyszał; dziwna wizja zabierała go daleko od tego miejsca, widział, jak drzewa, łąka i sylwetki trzech brodaczy oddalają się z zawrotną szybkością, i czuł, że coś jakby wiatr, wydobywający się z kija starego wariata, porywa go z sobą i unosi gdzieś daleko. Jednocześnie, czuł jednak, że nie rusza się z tego miejsca ani o centymetr… Nie dało się po prostu tego opisać.

 

Nieznośny efekt pędu w tył i jednoczesnego bezruchu, trwał tak długo, że Miecz zaczął odczuwać nudności w żołądku (tym samym, który przestał czuć jeszcze parę minut temu). Otwarł oczy, i przez chwilę nie widział dosłownie niczego; przez następną chwilę nie pamiętał kim jest, jak się nazywa i gdzie się znajduje, i straszliwe przerażenie zdusiło mu oddech tak, że chciał krzyczeć, ale wydobył z siebie tylko jakiś żałosny jęk.

 

– Coś ty? – spytał jakiś głos obok – Zwarcie miałeś?

 

Ten głos należał do… no tak, należał do Nikolla, jego najlepszego przyjaciela. Lars przez chwilę rozglądał się po dziwnie obcym otoczeniu, nie wiedząc, gdzie się znajduje.

 

– Ja… nie. Co… mówiłeś? – wymamrotał, aby zyskać na czasie.

 

– Mówiliśmy – powtórzył cierpliwie Nikoll – o końcu ery transhumanizmu.

 

A, prawda. Przyszli przecież na ten stary, zapomniany parking na tyłach starożytnego osiedla, aby spokojnie porozmawiać. Kamer Systemu prawdopodobnie tu nie było, a nawet jeśli ktoś ich zauważy, weźmie ich pewnie za wyznawców nadchodzącej Ery Koziorożca bądź innych ezoterycznych wariatów. Takie wyrzutki społeczeństwa przychodziły tu dość często, twierdząc, że tu straszy, lub że znajduje się tu „czakram energii” lub podobna bzdura. A zresztą, kamer i tak ubywało w miarę jak przybywało [bioroidów].

 

– Bioroidy – Nikoll Ahoot’e ciągnął wątek przerwany przed chwilą przez jęk Larsa – są naszym następcą jako gatunek. Transhumanizm jako rozszerzanie możliwości i samego kształtu człowieczeństwa, dotarł już niestety do granic możliwości.

 

– Myślisz – odezwał się trzeci ich kompan, Ahuramazda, przysłuchujący się dotąd w milczeniu – że przegramy wyścig z bioroidami?

 

– Już go przegraliśmy. Przecież przeprowadzki w kosmos już teraz są zarezerwowane w połowie dla bioroidów. Przez tyle wieków wymyślaliśmy sposoby na ulepszenie człowieka, ale nic się w pełni nie udało. Maszyny? Przenoszenie osobowości na nośniki elektroniczne i dalsze też się nie udało, zresztą to też nie był sensu stricte umysł, tylko zatrzymana w rozwoju kopia. Najlepsze co zdołaliśmy osiągnąć to rozszerzenia, takie jak to, które przed chwilą nawaliło naszemu kumplowi Larsowi…

 

– Nic mi… nie nawaliło – sprzeciwił się Lars, choć jeszcze nie odzyskał w pełni zdolności mowy, i nie opuszczało go dziwaczne wrażenie że jeszcze przed chwilą był kimś innym, gdzie indziej… gdzieś w lesie, czy może na łące… Na szczęście wrażenie rozwiewało się z wolna, rzeczywistość wracała na miejsce.

 

– Znajdujemy się w specjalnym miejscu na linii czasu. Tu zmienia się wszystko, cywilizacja znowu skręca w inną stronę tak, jak robiła to już wiele razy wcześniej. Bioroidy…

 

– Jak miejsce może być na linii czasu? Możemy mówić tylko o miejscu, punkcie w przestrzeni przesuwającym się wzdłuż linii czasu, to jest w czwartym wymiarze. Wiedza na poziomie przedszkola.

 

– Nie czepiaj się, bo cię kopnę. Bioroidy przewyższają nas nie tylko pod względem fizycznym i mentalnym, ale dzięki łatwości programowania, nawet i moralnym. Przez tyle tysięcy lat my, ludzie, nie potrafiliśmy pokonać naszych tendencji do agresji i samozagłady. Stworzyliśmy sztucznych ludzi, aby zastępowali nas przy wszystkim, z czym nie damy sobie rady. A teraz nas zastąpią nas na całego.

 

– Gdybym to ja był bioroidem – poskarżył się Ahuramazda – od razu przerobiłbym się z powrotem na kobietę. Wkurza mnie już to ciało jak rzadko co. A na transform trzeba czekać parę miesięcy. Bioroidy mają od razu. To dyskryminacja.

 

– Przecież u nich transform jest o wiele łatwiejszy. Nie trzeba przeprowadzać całej rekonfiguracji ani transferu macierzystych, oni są tworzeni od razu z komórek łatwozmiennych…

 

– No przecież właśnie mówię. Jak to nie jest dyskryminacja to ja nie wiem, co nią jest.

 

– Dość już tego – Nikoll wstał i otrzepał nanokostium z przedpotopowego betonowego pyłu – Musimy wracać, pies marudził że od trzech dni go nie wyprowadzałem. Mówię wam, w starożytności ludzie mieli łatwiej z tymi bydlętami…

 

Dołączyli do niego, bo robiło się późno, System lada chwila ogłosi że czas opuszczać tę strefę. Zerwał się wiatr i ze świstem zaczął unosić starożytne śmieci przez pogrążony w ciemności parking, od strony wysypiska dobiegały głośne świergoty i mlaski dzikich karaków oraz jakichś zmutowanych pokrak. Głosy przyjaciół niosły się daleko po opustoszałej strefie.

 

– Bardzo nie lubię tego miejsca – oświadczył Ahuramazda – Zakłócenia magnetyczne prawie że widać gołym okiem. Kto wie co się w takim miejscu może zdarzyć.

 

– Co niby? – pytał kpiąco Nikoll – Poza tym, że rozszerzenie w głowie może nawalić, oczywiście.

 

– Dziwne zjawiska zawsze występowały w miejscach zakłócenia pola magnetycznego planety. Jak kiedyś w Trójkącie Bermudzkim.

 

– Mówisz o tych rzekomych przenosinach w czasie albo przestrzeni? Niemożliwe. Tak silne zaburzenia nie występują w naturze, najwyżej w środowiskach sztucznych jak napędy grawito-radialne.

 

– Ale przecież udowodniono, że nawet w mniejszych zaburzeniach pola może dojść do drobnych zakrzywień w wymiarze piątym i wyższych. A gdyby doszło do przenosin nie materialnie, ale psychicznie?

 

– Zrób już sobie lepiej ten transform, bo mózg ci już do reszty kapcanieje, lat dopiero 60 a gada jakby miał ze 160…

 

– Mówię poważnie. Posłuchaj, gdyby tak częstotliwość fal mózgowych wpadła w rezonans z częstotliwością zaburzenia…

 

Głosy cichły stopniowo, aż wreszcie utonęły w szumie przelatującej ciężarówki.

 

 

 

Koniec

Komentarze

>> Miejsce wyglądało tak samo jak zwykle. To znaczy – niezwykle. Promienie słońca przeświecały spomiędzy liści, nadając leśnej polance niezwykły, odrealniony wygląd. Była wczesna jesień, las był już czerwonawo-złoty, a daleko, pomiędzy drzewami wszystko rozmywało się w subtelnej, białej mgle.<< --- Uważaj na powtórzenia !!! I co oznacza, że "miejsce ywyglądało tak samo, jak zwykle"??? Może jakiś opis?

 

>>I Miecz musiał przyznać, że w tym widoku było coś magicznego, mimo iż niczego związanego z magią nie mógł uważać za dobre. << ---- (komentarz poniżej).


>> Mieczysław Opiła zwany Mieczem i jego towarzysze usiedli na zwalonym pniu. Z głębokim westchnieniem wyciągnęli nogi i opuścili na trawę plecak z brzęczącą zawartością. << --- Nie mozna tak pisać, że najpierw jest czegoś opis, a potem tego czegoś wyjaśnienie (BŁĄD). Potem masz ciekawy opis, jak wszyscy usiedli i opuścili na trawę ten sam plecak (bo tak wynika z Twojego opisywania).

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

A fajne, panie, podobało się.

"- Za Naród - powiedzieli i zderzyli się puszkami. Rozbrzmiały uroczyste syki i gulgotanie.
- Bardzo lubię to miejsce - oznajmił Miecz, gdy pierwsze łyki rozlały się przyjemnym ciepłem po wnętrznościach".

Co oni z tych puszek pili herbatę czy co? Chyba, że Autor lubi ciepłe piwo...

"Przed nimi, otwierał się las". - przecinek kłuje w oczy.

"przyjaciel Kudłaty (zwany tak przez przekorę)" - kim był Przekora???

"Jak nie będziemy walczyć z tym całym relatywizmem, to szlag trafi cały świat, nie tylko nasz kraj". - zdanie to sugeruje, że Kudłaty nie bardzo wie, z czym walczy. Oczywiście może tak być.

"- …ojcowie, dziadowie nasi patrzą na nas i łzy przelewają, ot co!" - Przelewać to można krew, nie pot i nie łzy. Łzy można wylewać.

"Wiekowy już był, więc nie brzmiało to aż tak walecznie, trzeba było przyznać". - "Zbyt" pasowałoby lepiej.

"zresztą to też nie był sensu stricte umysł" - sensu stricto

Dobra, dosyć wytykania. Od kiedy skończyło się Mieczowanie (strasznie głupio wygląda ten pseudonim w tekście) to zaczęło mi się podobać. Są niedoróbki, które wytknąłem; to oczywiście nie wszystkie. Najlepszy fragment to z tymi słowiańskimi kapłanami, potem przyszłość, najgorszy początek. Zabawne nawet i tekst z szerokim spojrzeniem dziejowym, co także doceniam. Ogólnie - ponadprzeciętny, wymyśl lepszą fabułę (tutaj jest potraktowana po macoszemu), dopracuj szczegóły, to może będzie dobry tekst.

 

No nieźle, nieźle.

Pozdrawiam


Podobało mi się. Zazgrzytało mi tylko to rozgrzewające piwo i brzęczące puszki w plecaku.

Imiona wspaniałe. Zwłaszcza Ahuramazda. :-)

Babska logika rządzi!

No to sobie chłopy pogadały. Ot, i całe opowiadanie.

Pomysł fajny, ale użyta w dyskusji argumentacja jakaś mało przekonująca.

No i ten plecak - jeden opuszczany przez wszystkich. Zgrzyt na samym prawie początku.

Treść opowiadania gubi się w gąszczu małych błędów i pomyłek. Za dużo rzeczy tu zgrzyta, by można było spokojnie to przeczytać. 

Sama fabuła też trochę nijaka. Rozumiem, że miało być refleksyjnie i zabawnie, ale zamiar gdzieś się rozmył, pozostawiając po zobie jedynie mdły posmak nijakości.

Dziekuję wszystkim za komentarze! Nijakość to już dużo lepiej, niż kiepskość ;)

A co do zgrzytów, to piwo działa (po pewnym czasie) rozgrzewająco, a torba wypełniona nim wydaje odgłos brzęczący - tak w każdym razie ja to odbieram.

 

Może być.

Przeczytałam i doszłam do wniosku, że w lesie raczej z naturą należy się bratać, niż nasączać piwem. A opowiadanie, moim zdaniem, z kategorii takich sobie – ani dobrych ani złych.

 

Powymieniali nowe kawały o czarnych, pośmieli się chwilę…Powymieniali nowe kawały o czarnych, pośmiali się chwilę

 

…która wydawała się jeszcze bardziej nierzeczywista niż przedtem. Wydawało się, że… – Powtórzenie.

 

Wilków nie miało prawa tu być conajmniej od II wojny światowej…Wilków nie miało prawa tu być, co najmniej od II wojny światowej

 

…na las dookoła siebie, całkowicie oszołomiony. Miejsce dookoła było… – Powtórzenie.

 

A zresztą, kamer i tak ubywało w miarę jak przybywało [bioroidów]. – Dlaczego ostatni wyraz został ujęty w nawiasy? „A teraz nas zastąpią nas na całego. – Zbędne jedno nas.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka