- Opowiadanie: Issander - Melodia

Melodia

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Melodia

 

 

Pewnego dnia nauczyłem się gwizdać.

 

Wydarzenie to miało na mnie ogromny wpływ, jak się później okazało. Właściwie wszystko, co stało się w ostatnim czasie, można uznać za jego konsekwencje.

 

Poznanie tej prostej czynności wiązało się z odkryciem, że istnieje coś p o z a.

 

Ale wszystko po kolei.

 

Jednego razu coś się popsuło w Fabryce i nikt z dorosłych nie był w stanie tego naprawić. Nie sądzę, żebym wtedy o tym wiedział – miałem cztery lata. Czasem nie zdajemy sobie sprawy z tego, co się tak naprawdę stało, dopóki nie wróci to do nas po latach.

 

W każdym razie, nie mieliśmy jak przesyłać dalej gotowych urządzeń. Nikt nie wiedział, co robić, więc czekaliśmy. Dorośli obawiali się kary.

 

Bawiłem się na korytarzu i stałem akurat tuż obok drzwi do Fabryki, gdy usłyszałem gwizdanie. Zaciekawiony, usiadłem przy nich, nasłuchując. Byłem jak oczarowany – na naszym piętrze nikt nigdy tego nie robił. Dla mnie wtedy była to najpiękniejsza rzecz, jakiej kiedykolwiek doświadczyłem.

 

Przez moment byłem przekonany, że oto Fabryka naprawia się sama pod naszą nieobecność, wydając przy tym te niebiańskie dźwięki. Potem usłyszałem głosy.

 

– Nie gwiżdż – powiedział pierwszy. W ten sposób poznałem, jak nazwać tę czynność. – Nie wolno dać prolom znać, że tu jesteśmy.

 

– Dajże mi święty spokój. Drzwi są zablokowane. W jaki sposób mieliby cokolwiek usłyszeć? – odparł mu drugi i miał rację. Gdybym zawczasu nie przyłożył ucha do ich zimnego metalu, by lepiej skupić się na tych wspaniałych odgłosach, nie zrozumiałbym nawet, co mówili.

 

– Wiesz, jakie są procedury. Naprawiamy i znikamy. Dla nich to pewnie jakaś magia, zresztą niech myślą, co chcą – w końcu o to w tym chodzi. Chcesz zdenerwować szefa? Pomyśl, co by ci zrobił, gdyby ci jaskiniowcy się dowiedzieli, że tu jesteśmy…

 

Nie rozumiałem połowy słów, których używali. A potem zamilkli, ucichło również gwizdanie. Czekałem, licząc na to, że jednak wróci, gdy znalazł mnie któryś z dorosłych. Zorientował się, że drzwi do Fabryki były zablokowane. Kazał mi stamtąd znikać – niechętnie, ale odejść musiałem. On także nie wiedział, co się działo, ale tacy już są starsi.

 

Zaszyłem się gdzieś i siedziałem, słuchając swoich myśli. Słodka melodia płynęła ciągle w mej głowie. Wiedziony intuicją złożyłem usta i dmuchnąłem – wydobył się słaby dźwięk. Zrobiłem to mocniej i aż zabolały mnie uszy od fałszywej nuty.

 

Wkrótce udało mi się osiągnąć zadowalające efekty. Spostrzegłem, że pomaga zwilżenie co jakiś czas warg. Spróbowałem powtórzyć zapamiętaną melodię. Nadal dysponowałem jednak tylko pojedynczym tonem, więc zabrzmiała zupełnie nie tak, jak powinna. Nie obeszło to mnie szczególnie, byłem bowiem dumny i podekscytowany. Udałem się do mieszkania, po drodze próbując manipulować wargami w taki sposób, by wynik był bardziej zbliżony do oryginału.

 

A potem o tym wszystkim zapomniałem. Dlaczego?

 

Wszedłem do środka, zastając tam Dziadka. Nie wiem, czy zamierzałem się pochwalić, czy też po prostu wymsknęło mi się kilka dźwięków.

 

Dostałem wtedy najpotężniejsze lanie w moim życiu, a było ich sporo. Wystarczyło, bym wyrzucił z pamięci tamte wspomnienia: o gwizdaniu i głosach ludzi pochodzących z z e w n ą t r z.

 

 

 

***

 

 

 

Mogłoby się wydawać, że Dziadek okazał się bardzo okrutnym opiekunem dla małego dziecka, jakim byłem. Jednak w istocie jeszcze wtedy zachowywał się w stosunku do mnie dość łagodnie. Jego reakcja nie wydaje mi się nawet przesadzona – większość dorosłych przeraziłaby się na wieść, że ich wychowanek poznał coś takiego, jak gwizdanie.

 

Coś s p o z a.

 

Dowodem niech będzie sytuacja, która nastąpiła, gdy pewnego razu zapytałem się go o moich rodziców. Odparł tylko z uśmiechem, że porozmawia o tym ze mną, gdy będę starszy. Oczywiście, nigdy tego nie zrobił, a ja nauczyłem się wystarczająco dobrze, jakich tematów nie poruszać. Teraz rozumiem także, że w tamtym momencie powstrzymał się od spuszczenia mi łomotu.

 

Nie różniłem się jeszcze wtedy jakoś szczególnie od innych. Wiele – w tym usposobienie mojego Dziadka – zmieniło się z czasem. To, jaki się stałem, musiało być ciosem dla kogoś równie poważanego w społeczeństwie. Zacząłem mieć bowiem zainteresowania.

 

Niestety, nie znajdowałem na nie zbyt wiele czasu. Dzieci zaczynają pracować w Fabryce mając sześć lat, ale wtedy jest to jeszcze trochę zabawa, trochę zaś nauka. Robią to tylko przez dwie godziny dziennie. W wieku ośmiu lat obowiązek wzrasta do sześciu, następnie co rok o kolejną, do lat czternastu. Po przekroczeniu tego progu teoretycznie wszyscy powinni spędzać przy składaniu urządzeń połowę doby.

 

Na naszym Piętrze obowiązuje tylko kilka jasno określonych zasad, takich jak te. Jest za to mnóstwo reguł, których nikt nie wypowiada na głos, choć wszyscy się do nich stosują. Na przykład niektórzy dorośli mieszkańcy, cieszący się większym niż inni szacunkiem, nie muszą w pełni wypełniać swoich obowiązków w Fabryce. Gdy jeszcze byłem dzieckiem, Dziadek chodził tam codziennie, choć na krótko; później już tylko raz na jakiś czas, aż wreszcie przestał wcale.

 

Gdybym to ja spróbował w ten sposób skrócić sobie pracę, pobito by mnie. Gdybym spróbował mu to wypomnieć czy choćby zapytać, dostałbym lanie. Mógł sobie na to pozwolić, ponieważ był właśnie Dziadkiem.

 

Chyba najlepiej zobrazują to następujące sytuacje: będąc już trochę starszy, odkryłem przyjemność płynącą z zabawy własnym ciałem. Nikt nigdy mi o tym nie powiedział. Nie wiedziałem więc, co robię, ani czy powinienem się z tym ukrywać, w związku z czym wkrótce zostałem nakryty. Na kilku klapsach się nie skończyło.

 

Natomiast innym razem zorientowałem się, że Dziadek robił dokładnie to samo. Jeszcze wtedy wierzyłem, że zasady obowiązują wszystkich tak samo – naiwna, zabawna myśl – więc wszedłem do pokoju z podniesioną głową. Chyba nawet liczyłem, że się odegram, gdyż tym teraz to on został przyłapany na czymś, czego powinien się wstydzić.

 

Jak łatwo się domyślić, do końca tamtego dnia miałem problem, by usiąść.

 

 

 

***

 

 

 

Spostrzegłem, że za rogiem mojego łóżka ściana nie była zwykłą ścianą. W jakiś nieznany mi sposób naniesiono na nią kolory. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś podobnego, więc dopiero chwilę po odkryciu tego cudu zrozumiałem, że ich układ symbolizuje kilku ludzi, choć przedstawiał ich w silnie uproszczony sposób. Były tam poza nimi jeszcze inne elementy – jakiś rodzaj nierównej podłogi, podobnej trochę do pociętych na paski kombinezonów, oraz żółty okrąg zawieszony w powietrzu. Byłem zachwycony i podekscytowany. Próbowałem odgadnąć, czym są. Nie było widać pomieszczenia, w którym znajdowały się postacie, co dziwiło mnie nie mniej. Czy owy kształt mógł symbolizować jakąś lampę, na tyle mocną, że byłaby w stanie oświetlić tak duży pokój?

 

Wiedziałem już dobrze, że o takich sprawach się nie wspomina. Przesunąłem więc łóżko z powrotem do pierwotnej pozycji. Teraz myślę, że Dziadek również musiał znać prawdę o tym, co się za nim znajdowało.

 

Choć nikomu o tym nie mówiłem, wkrótce na całym Piętrze zacząłem czynić coraz to nowsze odkrycia, jedno po drugim. Niektóre były pożywką dla myśli, inne zaś stanowiły tajemnicę, której zupełnie nie rozumiałem, co jeszcze bardziej mnie zachwycało. Nudne chwile w Fabryce wypełniałem zastanawianiem się, jakie było przeznaczenie tych dziwnych przedmiotów, oraz czy pochodziły s p o z a. Moje bajeczne, nierealne wyobrażenia zmieniały się raz po raz w świetle kolejnych znalezisk. Zupełnie odwrotnie do mojej pracy, która pozostawała zawsze taka sama. Winda każdego dnia przywoziła jednakowe części, o których nikt nie wiedział, do czego mogą służyć. Składaliśmy je na sposób znany każdemu od dziecka, po czym umieszczaliśmy gotowe urządzenia w drugiej, która zabierała je wyżej. Raz dziennie trzeba było je odpowiednio wyładować i załadować, co stanowiło podczas roboty jedyną dostępną różnorodność.

 

Mijał czas. Choć obecnie od dwóch lat jestem dorosły, mój status nie zmienił się wiele. Ekscentryczne zachowanie, jakie przejawiałem, sprawiało, że inni nie chcieli ze mną rozmawiać, unikali mnie. Czasem zamieniałem tylko kilka słów z niektórymi rówieśnikami lub nieznacznie młodszymi dziećmi. Szczególnie upodobałem sobie konwersacje z tymi, w których wyczuwam podobną do mojej ciekawość. Jednak im jestem starszy, tym bardziej na kontakty ze mną patrzy się krzywym okiem. Choć mam dobrą kondycję i wygląd, żadna z kobiet nie dała mi jeszcze znać, że jest zainteresowana.

 

Dwa tygodnie temu obudziłem się i pamiętałem już, co wydarzyło się, gdy miałem cztery lata. Oczywiście, w którymś momencie musiało się to stać, inaczej nie mógłbym teraz sobie tego wszystkiego wspominać. Czy przydarzył mi się jakiś sen, który przywrócił mi tę wiedzę? Nie mam pojęcia. Czasami po prostu tak się zdarza. Może po prostu dopiero tego dnia coś we mnie uznało, że była one ważna.

 

To jednak jeszcze nie wszystko, co się wtedy stało. Gdy chciałem udać się do pracy, zauważyłem, że Dziadek nie oddycha.

 

Wyszedłem, by powiedzieć innym. Melodia, wspaniała melodia grała mi w uszach.

 

 

 

***

 

 

 

Historia lubi się powtarzać: ponownie nauczyłem się gwizdać.

 

Zapomniana umiejętność powróciła do mnie. Tym razem jednak wcale się z nią nie kryłem. Szliśmy do Fabryki, a ja niosłem ciało Dziadka, by zabrała je Winda. Wydawałem z siebie przy tym jedyną znaną melodię. Inni słyszeli i udawali, że wcale tego nie robią. Odwracali głowy. Kilkoro dzieci się zainteresowało, ale rodzice je przypilnowali, by zachowywały się właściwie.

 

Mam już szesnaście lat, więc nikt nie mógł wymierzyć mi kary, jak jakiemuś brzdącowi. Choć gdyby reszta się co do tego zgodziła, pobiliby mnie. Jednak moja reputacja dziwaka sprawiła, że tym razem gwizdanie uszło mi na sucho.

 

Mimo że nie odważyłem się kontynuować w Fabryce, to melodia nie opuściła mojej głowy ani na moment. Odczuwałem silną potrzebę, by dać jej wydostać się na zewnątrz, ale przy pracy zebrani byli niemal wszyscy dorośli i gdybym zmusił ich do słuchania, mogliby tego nie znieść.

 

I tak by się dowiedzieli, prędzej czy później. Tacy już jednak są, że jeśli tylko mogą, będą udawać, że temat nie istnieje. Jednocześnie dołożą wszelkich starań, by unikać mnie jeszcze konsekwentniej.

 

Nie przejmowałem się tym, co o mnie sądzą. Spoglądałem co jakiś czas w stronę Wind i wiedziałem już, co muszę zrobić.

 

 

 

***

 

 

 

Wczoraj wreszcie się odważyłem. Udałem chorego – po pracy w Fabryce byłbym zbyt zmęczony na to, co planowałem.

 

Prawie dwa tygodnie zajęło mi znalezienie tego, co było mi niezbędne, by kontynuować. Każdego dnia wychodziłem z Fabryki jako ostatni. Po drodze szukałem wzrokiem jakichkolwiek wskazówek w pobliżu drzwi do Wind, które pozwoliłyby mi odkryć sposób, jak je manualnie otworzyć. Starałem się też pomagać w każdym wyładunku i załadunku.

 

Jedynym, co odnalazłem, była ukryta w ścianie płytka. Nie miałem jak sprawdzić, co się pod nią znajdowało, jednocześnie pozostając pewnym, że nie zostawiłbym śladów. Jednak jej umiejscowienie sugerowało, że cokolwiek to było, służyło do kontrolowania windy. Tak czy inaczej, musiało mi to wystarczyć, nie miałem bowiem żadnego innego pomysłu.

 

Wkrótce po nadejściu godzin snu udałem się do Fabryki. Sądzę, że dla większości pozostałych byłoby to równie nie do pomyślenia, jak inne moje czynności z tego dnia. Patrzyliby na nie jedynie jak na zaburzenie porządku, który trwał od zawsze i zawsze będzie. Nie wiem czemu, być może właśnie dlatego, spodziewałem się, że drzwi będą zamknięte. Bądź jeszcze gorzej, gdy je otworzę, rozlegnie się donośny dźwięk, zwołując wszystkich, obwieszczając wszem i wobec, że oto postanowiłem sprzeciwić się wszystkim zasadom, wedle których funkcjonuje nasze Piętro, że oto pragnę je opuścić!

 

…bierzcie i zróbcie z nim, co chcecie…!

 

Nic takiego się jednak nie stało, a ja dotarłem na miejsce bez przeszkód, choć potężnie zestresowany. Spróbowałem poluzować blaszkę palcami, ale nie udało mi się. Przewidziałem to jednak i wcisnąłem w szparę łyżkę – jedną z tych, którymi normalnie spożywamy papkę A i papkę B. Płytka odpadła z łatwością po podważeniu jej z użyciem zaimprowizowanego narzędzia.

 

Moim oczom ukazał się panel z jakimiś inskrypcjami. Nikt na Piętrze nie potrafił ich zrozumieć. Znaliśmy tylko te dwie litery, dzięki którym odróżnialiśmy beczki z żywnością. Choć podczas moich poszukiwań znalazłem kilka przedmiotów pokrytych podobnymi znakami, to nie dałem rady z ich pomocą nauczyć się czytać. Jednak oprócz nich pod blaszką ukryta była także czerwona dźwignia. Nie było już odwrotu – przekręciłem ją.

 

Drzwi do Windy rozwarły się. Być może lepiej by się stało, gdyby wajcha służyła do czegoś zupełnie innego? Taka myśl nie raz przemknęła mi przez głowę.

 

Podniecony zajrzałem do szybu. Oto za moment ujrzę z e w n ę t r z e!, wierzyłem.

 

Owiał mnie wiatr. Nie byłem w stanie dostrzec dna. Taka przestrzeń! Chciałem się w nią rzucić, ale zdałem sobie sprawę, że skończyłoby się to jedynie moją śmiercią. Gdy po chwili ochłonąłem, zobaczyłem drabinki, które bez problemu mogłem dosięgnąć. Stanąłem na nich i postąpiłem krok w dół, wahając się nad kierunkiem tylko przez moment.

 

Po osiemnastu stopniach znalazłem się na wysokości innych drzwi. Nie zauważyłem tego wchodząc do szybu, ale po tej stronie także znajdowały się wajchy je otwierające – z tym, że niczym niezabezpieczone. Być może właśnie dlatego ta była w gorszym stanie i musiałem się wysilić, by choć trochę nią poruszyć.

 

Wiatr wezbrał na sile. Spojrzałem pod siebie i spostrzegłem, że coś się zbliża. Szarpnąłem za dźwignię i błyskawicznie wskoczyłem do środka, w ostatnim momencie unikając zmiażdżenia przez nadjeżdżającą Windę.

 

Upadłem przy tym na plecy. Widok wydawał się znajomy. Obróciłem się i pojąłem, dlaczego.

 

Byłem znowu w Fabryce.

 

Nie, nie znowu. To tylko moje wrażenie – że oto jakimś cudem wcale się nie przemieściłem i jestem z powrotem w punkcie wyjścia. Lecz po chwili zrozumiałem – nie byłem wcale p o z a. Dostałem się na inne Piętro, dokładnie takie samo, jak nasze.

 

A potem zorientowałem się, że wcale nie jestem sam.

 

 

 

***

 

 

 

Dziecko przyglądało mi się, skryte za jednym ze stołów.

 

– Nie bój się. – Nie wiedziałem, co powiedzieć. – Nie zrobię ci krzywdy.

 

– Jesteś spoza?

 

Chłopiec mógł mieć z pięć lat. Było coś, co mnie poruszyło w sposobie, w jaki wypowiadał to słowo. Jakby nie stanowiło ono niczego, czego nie dałoby się objąć umysłem, jakby takie rzeczy po prostu się zdarzały. Zastanawiam się, czy sam taki kiedyś byłem.

 

– Tak, ale mieszkam w miejscu takim samym, jak to. Zupełnie jak ty i twoi rodzice.

 

– Aha. – Dopiero teraz wyszedł z ukrycia, ale nadal wydawał się płochliwy. – Nie mam rodziców.

 

– Z kim w takim razie mieszkasz?

 

– Z braciszkiem. – Dziecko obejrzało się przez ramię, jakby nagle zdało sobie z czegoś sprawę. – Chodźmy do niego, zanim ktoś cię zobaczy. Dorośli nie rozumieją – powiedziało, jakby dzieliło się ze mną sekretem.

 

Nie wiem, na czym skupiałem się bardziej, gdy przemykaliśmy jak najciszej korytarzami. Czy myślałem o tym, co się stanie, gdy ktoś mnie nakryje? Czy też o tym, że mogłem właśnie obudzić w tym miłym chłopcu podobną do mojej ciekawość, fundując mu równie marne życie? Jakimś cudem udało mi się zarejestrować pomimo tych zmartwień, że układ pomieszczeń jest dokładnie taki sam, jak na moim Piętrze.

 

Wreszcie trafiliśmy na miejsce.

 

– Natychmiast odsuń się od mojego brata! Kim jesteś?! – Powitał nas głos, gdy zamknąłem za sobą drzwi. Wyraźnie dało się słyszeć, że drugi chłopiec odgrywa groźniejszego i bardziej pewnego siebie, niż jest w rzeczywistości.

 

– Mark, on wyszedł z Windy! – Nie broniłem się. Słowa obcego nie ostudziłyby jego bojowego zapału tak, jak jego własnego rodzeństwa.

 

– Z Windy? Znaczy – gdy zwrócił się do mnie, głos ponownie mu zmężniał – przybywasz do nas s p o z a? – Oczy mu się zaświeciły.

 

– Istotnie. Nie wiem, czego się spodziewasz. Miejsce, z którego pochodzę, nie różni się o jotę od tego.

 

– A więc istnieją inne Piętra? Wiedziałem! – niemal krzyknął. – Jak się tu dostałeś?

 

– Przez Windę – odparłem. – Posłuchaj, wiem, że chcesz zrobić to samo. – Po jego minie poznałem, że trafiłem. – Ale masz brata, którym musisz się zaopiekować. Pomyśl o tym, co zrobią inni, gdy się dowiedzą.

 

– Potrafię sobie poradzić sam! – zaoponował młodszy z chłopców.

 

– Oczywiście, że potrafisz. – Uśmiechnąłem się do niego.

 

– A ty? Nie musisz się obawiać swoich sąsiadów? – Zostałem werbalnie zaatakowany. – Co, jeśli zorientują się, że cię nie ma?

 

– Masz rację. Nie zostanę tu długo i nie mogę obiecać, że kiedykolwiek powrócę – odparłem szczerze.

 

– Ale ja mam tyle pytań! Zjawiasz się wreszcie, dowód na to, że istnieje coś więcej, niż tylko nasze Piętro. I co, mamy zapomnieć, żyć dalej? Udawać, że to się nigdy nie zdarzyło?

 

– Tak będzie dla was bezpieczniej. Ale dopóki tu jestem, mogę zaspokoić twoją ciekawość. O ile będę w stanie.

 

Wydało mi się zabawne, że chłopiec traktował mnie jak nie wiadomo kogo, choć nie znałem wcale dużo więcej odpowiedzi na nurtujące go pytania, niż on sam.

 

Najwyraźniej miał ich pełną głowę, bo trochę mu zajęło, nim jakieś wybrał.

 

– Masz jakieś informacje o z e w n ą t r z? Ale wiesz, tym prawdziwym, nie mam na myśli twojego Piętra.

 

– Niewiele – odpowiedziałem. – Ale będzie musiało wam wystarczyć.

 

Słuchali w milczeniu, jak zaczynam gwizdać. Gdy skończyłem, na ich twarzach malował się zachwyt.

 

 

 

***

 

 

 

Wbrew moim zapewnieniom, zostałem z nimi najdłużej, jak tylko mogłem. W głowie kręciło mi się od świadomości, że oto rozmawiałem z człowiekiem, który nie pochodził z mojego piętra. Młodszy z braci wkrótce zasnął. Drugi również wyglądał na wyczerpanego. Zapewne spędził dzień pracując. Mimo to trzymał się dzielnie, zadając mi kolejne pytania.

 

Jednak tak naprawdę żaden z nas nic nie wiedział. Dotarło do mnie, że dzieliliśmy się jedynie przypuszczeniami. Moje były po prostu trochę bardziej realne.

 

Nauczyłem Marka gwizdać. Zaskoczył mnie, układając dźwięki w nieznaną mi sekwencję.

 

– Usłyszałeś to gdzieś wcześniej? – spytałem.

 

– Nie… To przyszło samo. Nie podoba ci się?

 

Jakaś część mnie była oburzona, wszak do tej pory istniała dla mnie tylko jedna melodia. Jednak teraz wydaje mi się oczywiste, że musiały być także i inne. Zabawne, jak wiele spraw jest dla nas prostych, gdy już zaczniemy nieco inaczej postrzegać świat. Jeszcze niedawno nie potrafiłem sobie wyobrazić, co znajduje się poza moim Piętrem. Gdybym spróbował, w głowie miałbym pustkę, bądź same nierealne wyobrażenia.

 

W dodatku jego kompozycja wcale nie była gorsza. Uznałem, że ten chłopiec może osiągnąć wiele więcej, niż ja, lecz nie chciałem, by on i jego brat skończyli podobnie do mnie, skupiając na sobie gniew i szykany ich sąsiadów.

 

– Będziesz musiał uważać – dałem mu ostrzeżenie zamiast odpowiedzi. – Zwłaszcza na niego. – Wskazałem na śpiącego malucha.

 

– Wiem. – Zamknął na chwilę oczy. W tym momencie siedzi pewnie w Fabryce. Wolę nie myśleć, jak wytrzymuje przy pracy. Ocknął się po chwili. – Już pora!

 

Przyznałem mu rację. Jak się okazało, równie dobrze mogłem po prostu tam zostać. Wtedy jednak ciągle liczyłem, że moja wycieczka zakończy się niezauważona.

 

Zresztą, kto wie, być może rzeczywiście tak by się stało, gdyby nie jeden błąd z mojej strony.

 

Mark chciał iść ze mną, ale odradziłem mu to. Pragnąłem oszczędzić mu kłopotów, jakie miałby z pewnością, gdyby ktoś zobaczył nas razem. Dotarłem do Fabryki, nie napotykając żadnego dorosłego. Jednak dookoła słychać było dźwięki budzących się ludzi. Idąc korytarzem natknąłem się na dwu-, może trzylatka. Patrzył się tylko na mnie z rozdziawionymi ustami.

 

Podszedłem do Windy i wtedy się zorientowałem: zapomniałem wziąć ze sobą łyżki. Spróbowałem podważyć blaszkę skrywającą dźwignię palcami – coraz gwałtowniej, gdy ciągle mi się nie udawało. Nie miałem pojęcia, co robić. Wrócić? Wtedy już niemal na pewno ktoś by mnie zauważył.

 

Panikowałem. Dwa paznokcie ułamały się przy kolejnej próbie. W tamtej chwili nie odczułem silnego bólu, ale spostrzegłem krew. Walnąłem pięścią w ścianę.

 

I, niczym na wezwanie, drzwi do drugiej z Wind otworzyły się.

 

W środku było dwukrotnie więcej zapasów, niż zwykle otrzymujemy, a także części dwóch różnych typów, z których jeden doskonale poznawałem. To dlatego nasze zapasy zawsze zajmowały tylko połowę Windy. Wcześniej jakoś nigdy o tym nie pomyślałem… Wszyscy sądzili, że taki po prostu jest stan rzeczy. Dlatego w ten sam sposób układaliśmy do wysyłki gotowe, złożone przez nas urządzenia.

 

Będąc w środku nie sięgnąłbym przycisku, który wysyłał windę dalej. Nie miałem wyboru – ukryłem się między materiałami. Pozostawało mi czekać, aż mieszkańcy tego piętra wypakują swoją część.

 

Moja ulga była ogromna, gdy wreszcie poczułem, że się przemieszczam. Cieszyłem się, że nie zostałem zauważony. Wstałem i zbliżyłem się do drzwi. Winda zatrzymała się i wszedłem…

 

…prosto do pełnej moich sąsiadów Fabryki.

 

 

 

***

 

 

 

Nic mi nie zrobili. Ich umysły nie zostały przygotowane by szybko reagować na takie sytuacje. Tak jak i ja kiedyś, nie są nawet w stanie sobie wyobrazić, świata znajdującego się poza ścianami naszego Piętra, a co dopiero tego, że jeden z nich mógłby je chwilowo opuścić.

 

Jeszcze chwilę wcześniej byłem przerażony na myśl, że mogą mnie zauważyć. Teraz jednak, gdy się to dokonało, jestem spokojny. Niczego już nie zmienię.

 

Po prostu stamtąd wyszedłem. Miałem wrażenie, że może powinienem spróbować jakoś się wytłumaczyć, albo dołączyć do nich przy pracy, ale obydwie te czynności wydały mi się bezsensowne.

 

Nie wątpię, że zamierzają jakoś zareagować. Najpierw jednak będą się musieli ze sobą naradzić. Na razie po prostu mnie unikają. Nie utrudniam im tego: od tamtego momentu wychodziłem z własnego pokoju tylko po trochę papki, by się pożywić.

 

Poszedłem spać. Cała ta wyprawa, a przede wszystkim stres i emocje z nią związane, strasznie mnie wyczerpały.

 

 

 

***

 

 

 

Siedzę teraz u siebie w pokoju. Mam dość czasu, by sobie to wszystko przypomnieć. Myślę, że pozostali zamierzają zaczekać do jutra, by sprawdzić, czy zostaliśmy ukarani za to, co zrobiłem. Dostajemy wtedy mniej jedzenia. Do tej pory zdarzało się to tylko wtedy, gdy nie wykonywaliśmy dość pracy.

 

Powinienem się chyba bardziej przejmować tym, co może mi grozić. Czuję się jednak dziwnie zrelaksowany. Być może to zasługa wszystkich moich wspomnień? Chyba lepiej je teraz rozumiem, z perspektywy całej tej wiedzy, którą zdobyłem.

 

Szczególnie zmienia się to, jak postrzegam moje dzieciństwo. Gdy teraz na nie patrzę, każdemu mieszkańcowi mógłbym nadać cyfrę od jeden do dziesięć, symbolizującą jego pozycję. Mój Dziadek pod koniec swojego życia miał najwyższą notę. Może to właśnie dlatego tak się zachowywał względem mnie? Moje nietypowe cechy wpływały bądź co bądź na to, jak inni postrzegali także jego.

 

Jako dzieci sami dzielimy się na jedynki, dwójki i trójki, zależnie od numerów naszych rodziców, tego, jak wyglądamy, jak się zachowujemy, jak sobie radzimy w grupie. Nasz poziom rośnie, gdy dorastamy, bowiem z czasem zwalniają się wyższe cyferki. Chyba nigdy nie udało mi się wydostać ponad dwójkę.

 

Nawet w pary dobieramy się pod to dyktando. To dlatego nie interesowała się mną żadna kobieta – teraz, gdy już dorosły, wszystkie są przynajmniej czwórkami. Żadna z nich nie spojrzałaby na takiego dziwaka, jak ja.

 

Myślę też o moich odkryciach. Jestem zadowolony z tego, co udało mi się osiągnąć. Wiele pozostało poza moim zasięgiem, ale mam wrażenie, że gdyby lepiej udało mi się poznać to, co znajduje się p o z a, wcale nie byłbym bardziej szczęśliwy. Wątpię, by to, co ciągle przede mną zakryte, było wspaniałe lub piękne.

 

Teraz wiem, że jest więcej takich jak ja. To budująca myśl, lecz nie sądzę, by któremukolwiek z nich udało się dotrzeć choćby tak samo daleko. Choć z drugiej strony, Mark radzi sobie lepiej ode mnie…

 

A może wcale nie jestem pierwszy? Może to wszystko powtórzyło się już wiele razy, nigdy nie wnosząc żadnych zmian?

 

Ponownie czuję się zmęczony. Czy już minął cały dzień? Musiałem pogrążyć się we wspomnieniach głębiej, niż mi się wydawało.

 

Gwiżdżę melodię Marka, dopóki nie usnę. Zupełnie nie potrafię sobie przypomnieć tej, która była pierwsza.

 

 

 

***

 

 

 

Wyciągają mnie z łóżka następnego ranka. Z początku uderzam jednego czy dwóch, wyrwany ze snu. Jednak gdy tylko dochodzi do mnie, co właśnie ma miejsce, przestaję stawiać opór. Oni jednak odpowiadają brutalnością i nie powstrzymują się od niej nawet wtedy, gdy już się nie ruszam.

 

Wloką mnie do Fabryki. Jest jeszcze Magazyn, ale tam często bawią się zepsutymi częściami dzieci, a pakunki o nikomu nieznanym przeznaczeniu zabierają zbyt wiele miejsca.

 

Gromadzą się wokół mnie w taki sposób, że nie dostaję szansy, by rzucić okiem na Windę. Zresztą wkrótce zaczynają mnie bić i już o tym nie myślę. Być może taka byłaby ich reakcja niezależnie od ilości pożywienia, która dotarłaby dzisiaj na nasze Piętro?

 

Wkrótce zaczyna robić się monotonnie, więc usiłują wymyśleć jakiś sposób na urozmaicenie mojej kary.

 

– Połamcie mu nogi, żeby nigdzie nie uciekł!

 

Głupi pomysł, nie próbuję się przecież bronić. Ale nie ma sensu oponować. Padł on bowiem z ust Henreka, który po moim Dziadku cieszył się największym szacunkiem. Był dziewiątką, a teraz musi ugruntować swoją pozycję dziesiątki.

 

A zatem kładą mnie na boku. Przynoszą części z Windy i podkładają mi je pod łydki, w połowie odległości między kolanem a kostką. Jank krzyczy z nich najgłośniej, bije najmocniej i to on ostatecznie skacze mi na stopę. Nie dziwię mu się. W końcu to z nim najczęściej rozmawiałem. Normalne, że stara się odsunąć od siebie podejrzenia. Zastanawiam się, jaki powinien mu przypaść numer, ale potem przychodzi ból i nie mogę już myśleć o niczym poza nim.

 

Odwracają mnie na drugą stronę i powtarzają całą czynność. Chociaż nie miałem zamiaru tego robić, to jednak próbuję się teraz wyrwać względu na cierpienie. Przez to po Janku skok musi powtórzyć ktoś cięższy, by mogli być pewni, że się udało.

 

– On widział z e w n ę t r z e! Zamknijmy mu oczy! – mówi Joasia, starsza kobieta. Gdybym znajdował się w skórze kogoś innego, uznałbym to za dobry pomysł. Mimo to musi powtórzyć go kilkukrotnie, zanim zyska dla niego aprobatę. Joasia jest bowiem tylko czwórką. Kobiety mają przeważnie niższe numery, choć oczywiście nie aż tak, jak dzieci.

 

W Magazynie odkryłem kiedyś trochę starych narzędzi. Nikt z nich nie korzystał i tylko leżały zakurzone. Musieli je przynieść, bo widzę w ich rękach młotek i gwoździe. Ktoś klęka na mojej głowie w taki sposób, że nie jestem w stanie nią poruszyć. Boli, ale to nic w porównaniu z tym, co dopiero ma nadejść.

 

W moje lewe oko wbijają trzy gwoździe, przy prawym w pewnym momencie tracę przytomność.

 

– I usta! Żeby nie mógł nikomu powiedzieć o tym, co zobaczył!

 

Kilkoma kolejnymi łączą moje wargi, lecz ten ból jest dużo łagodniejszy od poprzedniego.

 

Chyba mają dość, bo czuję, jak podnoszą moje ciało w powietrze. Jestem dokądś niesiony, po policzkach spływa mi jakaś ciecz i nie jest to krew. Puszczają mnie, a ja spadam i spadam, zamiast upaść na podłogę Fabryki. Dopiero wtedy orientuję się, gdzie jestem.

 

Zrzucili mnie w szyb Windy. No tak, przecież zostawiłem wajchę na widoku. A więc jednak umrę. Chyba wolę to, niż żyć dalej z ranami, jakie mi zadali.

 

Powietrze trzepocze ubraniem oraz świta w uszach. Wydaje mi się, że słyszę raz jeszcze tamtą melodię.

 

Myślę, że to w porządku.

 

W końcu udało mi się ją przekazać komuś innemu.

 

Cieszę się, że gra dla mnie po raz ostatni.

Koniec

Komentarze

Nie samym Inanisem Issander żyje.

I choć obiecałem sobie, że nie dam się rozproszyć, dopóki z nim nie skończę, to mimo wszystko dla tego pomysłu zrobiłem wyjątek.

Świadomie, dla odmiany nadałem mu formę średniej długości tekstu, z szybką akcją, który powinno lżej się czytać - czyli bardziej odpowiednią dla tej strony.

Miłego czytania.

ironiczny podpis

Zaczęłam czytać i pewnie dokończę, tylko później, bo na razie czas wolny już mi się wyczerpał. Zaczęłam czytać też Inanisa [w tej mojej ebookowej formie --- muahahaha!] i stwierdzam, że --- jak na razie --- Inanis poodba mi się o wiele bardziej.

     Dla mnie mocno  przynudnawe.  Tekst bez ikry. Dla innych --- może nie.

Issandrze, proszę o kontakt, aders jest przy moim profilu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Należę do tych innych.   

Już w pewnej chwili przypuszczałem, że Autor poprowadzi w stronę triumfalnego HE, jak to w większości historii tego typu, ale nie, pozostał konsekwentny.

Straszne. Na co najmniej dwa sposoby. Ale opowiadanie dobre.

Babska logika rządzi!

...Niegłupie, elementy ze znanych mi powieści. O czymś nieco podobnym pisał Wiśniewski w "Robocie" - ograniczone pojmowanie rzeczywistości. Poza tym mam skojarzenie z Hugsleyem - "Nowy wspaniały świat". Pozdrawiam

zainteresowany.

Znowu muszę wyrazić zdumienie, że na bardzo ograniczonej i monotonnej przestrzeni potrafiłeś zbudować tyle napięcia, zmieścić tak wiele wydarzeń i przekazać tak dużo treści. Trudno powiedzieć, że przeczytanie tego opowiadania dostarczyło mi przyjemności, ale mogę zapewnić, że lektura była nader satysfakcjonująca.

 

Byłem jak oczarowanyByłem oczarowany… Lub: Byłem jak zaczarowany

 

…głosach ludzi pochodzących z z e w n ą t r z. – Proponuję dodatkową spację po pierwszym z: …głosach ludzi pochodzących z    z e w n ą t r z.

We wszystkich dalszych przypadkach zastosowania druku rozstrzelonego, także winna być dodatkowa spacja, dla lepszej czytelności wyrazów.

 

…gdy pewnego razu zapytałem się go o moich rodziców. – …gdy pewnego razu zapytałem go o moich rodziców. Nie zadawał pytania sobie, tylko dziadkowi.

 

…później już tylko raz na jakiś czas, aż wreszcie przestał wcale. – …później już tylko raz na jakiś czas, aż wreszcie przestał całkiem/zupełnie

 

Czy owy kształt mógł symbolizować jakąś lampę…Czy ów kształt mógł symbolizować jakąś lampę

 

Przesunąłem więc łóżko z powrotem do pierwotnej pozycji. – Wolałabym: Przesunąłem więc łóżko na poprzednie miejsce.

 

Jednak im jestem starszy, tym bardziej na kontakty ze mną patrzy się krzywym okiem. – Ja napisałabym: Jednak im jestem starszy, tym bardziej krzywym okiem patrzy się na kontakty ze mną.

 

Czasami po prostu tak się zdarza. Może po prostu dopiero tego dnia coś we mnie uznało, że była one ważna.Czasami po prostu tak się zdarza. Może ot tak, zwyczajnie, dopiero tego dnia coś we mnie uznało, że była one ważna. Lub: Czasami tak się zdarza. Może po prostu dopiero tego dnia coś we mnie uznało, że była one ważna.

 

 Inni słyszeli i udawali, że wcale tego nie robią. – W tym zdaniu pozwoliłabym sobie na powtórzenie: Inni słyszeli, ale udawali, że wcale tego nie słyszą. Lub: Inni słyszeli i zachowywali się, jakby to do nich nie docierało. Albo: Inni słyszeli i udawali, że wcale tak nie jest.  

 

Kilkoro dzieci się zainteresowało, ale rodzice je przypilnowali, by zachowywały się właściwie.Kilkoro dzieci się zainteresowało, ale rodzice przypilnowali, by zachowywały się właściwie.

 

Odczuwałem silną potrzebę, by dać jej wydostać się na zewnątrz… Odczuwałem silną potrzebę, by pozwolić jej wydostać się na zewnątrz

 

Prawie dwa tygodnie zajęło mi znalezienie tego, co było mi niezbędne, by kontynuować. – Nie podoba mi się to zdanie.

Może: Prawie dwa tygodnie zajęło mi znalezienie tego, co było niezbędne, by móc nadal działać. Lub: Prawie dwa tygodnie zajęło mi znalezienie tego, co było niezbędne, by spełnić zamiar.

 

…bierzcie i zróbcie z nim, co chcecie…! – …bierzcie go i zróbcie z nim, co chcecie…! 

 

Płytka odpadła z łatwością po podważeniu jej z użyciem zaimprowizowanego narzędzia.Płytka odpadła z łatwością po podważeniu jej zaimprowizowanym narzędziem.

 

Moim oczom ukazał się panel z jakimiś inskrypcjami.Ukazał się panel z jakimiś inskrypcjami. Lub: Ujrzałem panel z jakimiś inskrypcjami. Nic nie mogło ukazać się cudzym oczom.

 

Taka myśl nie raz przemknęła mi przez głowę.Taka myśl nieraz przemknęła mi przez głowę.

 

Oto za moment ujrzę z e w n ę t r z e!, wierzyłem.Oto za moment ujrzę  z e w n ę t r z e, wierzyłem. Lub: Oto za moment ujrzę  z e w n ę t r z e! Wierzyłem. Albo: Wierzyłem, że za moment ujrzę  z e w n ę t r z e!  

 

…zobaczyłem drabinki, które bez problemu mogłem dosięgnąć. Stanąłem na nich i postąpiłem krok… – …zobaczyłem drabinkę, do której bez problemu mogłem dosięgnąć. Stanąłem na niej i postąpiłem krok

Myślę, że jednocześnie można stanąć na jednej drabince, nawet jeśli jest ich kilka.

 

Dopiero teraz wyszedł z ukrycia, ale nadal wydawał się płochliwy.Dopiero teraz wyszedł z ukrycia, ale nadal wydawał się spłoszony.

 

…gdy przemykaliśmy jak najciszej korytarzami. – …gdy, jak najciszej przemykaliśmy korytarzami.

 

Słowa obcego nie ostudziłyby jego bojowego zapału tak, jak jego własnego rodzeństwa.Słowa obcego nie ostudziłyby jego bojowego zapału tak, jak to, co powiedział braciszek.

 

Najwyraźniej miał ich pełną głowę, bo trochę mu zajęło, nim jakieś wybrał.Najwyraźniej miał ich pełną głowę, bo trochę potrwało, nim jakieś wybrał.

 

…skupiając na sobie gniew i szykany ich sąsiadów. – …skupiając na sobie gniew i szykany swoich sąsiadów.

 

Patrzył się tylko na mnie z rozdziawionymi ustami.Patrzył tylko na mnie, z rozdziawionymi ustami.

 

…zapomniałem wziąć ze sobą łyżki. – …zapomniałem wziąć ze sobą łyżkę.

 

…coraz gwałtowniej, gdy ciągle mi się nie udawało. – …coraz gwałtowniej, ale ciągle/wciąż mi się nie udawało.

 

Jest jeszcze Magazyn, ale tam często bawią się zepsutymi częściami dzieci…Jest jeszcze Magazyn, ale tam dzieci często bawią się zepsutymi częściami

 

…to jednak próbuję się teraz wyrwać względu na cierpienie. – …to jednak próbuję się teraz wyrwać, ze względu na cierpienie.

 

Powietrze trzepocze ubraniem oraz świta w uszach… Powietrze/przeciąg  trzepocze ubraniem oraz świszczy uszach… Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jak zwykle dzięki. Kilka sugestii odrzuciłem, ale ogromna większość oczywiście zasadna.

Usiadłem sobie wczoraj o 2:40 żeby poprawić błędy. Prawie skończyłem o czasie, gdy wyłączył mi się komputer :-) Ot, złośliwość rzeczy martwych.

W kilku miejscach natomiast się obronię:

Proponuję dodatkową spację po pierwszym z: …głosach ludzi pochodzących z   z e w n ą t r z.

Dodatkową spację? W edytorze tekstu z tej strony? Dobre sobie :) To jedno akurat spróbowałem zrobić już przy pierwotnym dodawaniu opowiadania. Z wiadomym skutkiem.

„...bierzcie i zróbcie z nim, co chcecie...!” –– ...bierzcie go i zróbcie z nim, co chcecie...!

Świadomie użyłem takiej konstrukcji, by przywodziła na myśl słowa kapłana podczas transsubstancjacji. Może nie jest to wystarczająco uwypuklone, ponieważ nie ma dalszej częsci "to jest bowiem...", ale uznałem, że zastosowanie przez narratora tak skomplikowanej konstrukcji, nie znając tekstu, do którego nawiązuje, byłoby mało logiczne. Ma to pokazać, że następująca co jakiś czas (moim zdaniem podobne sytuacje zdarzają się czasami) "ofiara" z tych niedostosowanych jednostek pozwala trwać temu karłowatemu, upośledzonemu społeczeństwu. Mieszkańcy bowiem nie tylko pozbywają się takich jednostek, ale też grupowe działania tego typu ugruntowują ich poglądy, a także dostają nauczkę, że łamanie niepisanych zasad kończy się źle. Gdy któreś z ich dzieci będzie przejawiać podobne skłonności, będą wiedzieli, co czynić. Im także przekażą tę wiedzę. Ale po klku pokoleniach będzie potrzebna nowa "ofiara".

Myślę, że jednocześnie można stanąć na jednej drabince, nawet jeśli jest ich kilka.

Ja zaś jestem pewien, że można stanąć na dwóch :-)
„Oto za moment ujrzę z e w n ę t r z e!, wierzyłem”. –– Oto za moment ujrzę  z e w n ę t r z e, wierzyłem. Lub:Oto za moment ujrzę  z e w n ę t r z e! Wierzyłem. Albo: Wierzyłem, że za moment ujrzę  z e w n ę t r z e!

Nie mogę niestety znaleźć lepszego źródła, ale według wikipedii wykrzyknik może zastąpić przecinek i nie rozdzielać przy tym zdania na dwa osobne. Taką strukturę chciałem osiągnąć, ale robiłem to intuicyjnie i zapodział mi się przecinek. Po jego usunięciu będzie poprawnie, choć raczej nie jest to forma, którą powinno się stosować często.

 

Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam.

ironiczny podpis

Poświęć kilkadziesiąt złociszy, a będziesz miał pod ręką lepsze źródło. Powinny być jeszcze do kupienia słowniki PWN z płytami CD-ROM za około pięć dych. Fakt, że w Wikipedii najczęściej spotyka się powtórzenia żywcem, ale  --- no, ale.  

Zastosowana przez Ciebie konstrukcja nie polega na zastąpieniu przecinka wykrzyknikiem, lecz na zaakcentowaniu członu rozkazującego / nacechowanego emocjonalnie i kontynuacji wypowiedzi małą literą; dziś rzadko spotykana, stąd odruchowe zastrzeżenia do jej poprawności.  

Dodatkowa spacja przed wyrazem / wyrazami rozstrzelonymi jest konieczna, inaczej następuje niemiłe dla oka zlanie się wyrazów.  >> Wyobraź sobie, że w t e d y on poszedł... ---> Wyobraź sobie, że  w t e d y  on poszedł... << Jest różnica?  

Nie sądzę, by niedokończone cytaty, odniesienia do nich, były dobrym zabiegiem, szczególnie gdy nic w tekście nie naprowadza na skojarzenie z  t a k i m  cytatem.  

Można, ale drabinki muszą być równoległe i bliziutkie siebie. Jeśli takie są, trzeba to zaznaczyć, żeby nie dezorientować czytelnika.  

     Isandrze, moje propozycje poprawek są zawsze zaledwie sugestią. Ostateczny kształt zdań i całego opowiadania zależy tylko i wyłącznie od Autora. Zważ jednak, że czytelnik nie zawsze odgadnie zamiary Autora, powodujące nim w chwili tworzenia dzieła. To, co dla Autora jest czytelnie i jasne, niekoniecznie musi być takie dla odbiorcy. Jeśli mimo wszystko trochę pomogłam, bardzo się cieszę.

    

     Teraz z trochę innej beczki. Ponieważ wspomniałeś, że przyda Ci się pomoc przy Inanisie, pozwalam sobie raz jeszcze poprosić o kontakt na adres podany przy moim profilu. Chyba że zmieniłeś zdanie i rezygnujesz z naszej oferty.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie wiem, jak to obydwoje robicie z podwójną spacją (ani dlaczego uznałeś, że nie dostrzegam jej konieczności po tym, jak już raz to zaznaczyłem), jak dodawałem opowiadanie, edytor uparcie zmieniał je na pojedynczą.

AdamieKB, nie chodzi wcale o równoległe drabinki. To, że można stanąć na dwóch, było tylko delikatnym żartem. "Stanął na drabince" oznaczałoby, że podmiot wszedł na małą, na przykład trzystopniową wersję zwykłej drabiny. Natomiast "stanął na drabinkach" oznacza, że stanął na klamrach, potocznie nazywanych drabinkami. W sumie, skoro to taki mylące, myślę, że mogę użyć w tamtym miejscu własnie tego wyrazu.

Co do słownika, to jest to bardzo dobry pomysł.

@regulatorzy: nie miałem w żadnym wypadku zamiaru dać takiego sygnału. Napisałem do Ciebie zaraz po tym, jak zamieściłaś tę prośbę. Z tym, że jechałem akurat w pociągu, więc wysłałem maila z telefonu... Którą to czynność wykonywałem po raz pierwszy, więc musiałem coś zepsuć.

Powyższy komentarz oczywiście ode mnie. Jestem u brata i nie zauważyłem, że się nie wylogował :-)

ironiczny podpis

Między zachowaniami edytora w okienku komentarzy i oknie głównym występują różnice. Być może ignoruje zwykłe spacje powyżej jednej --- ale wobec tego dlaczego zachował rozstrzelenie wyrazu?

Jestem pod wrażeniem. Świat składający się z prawie samych, logicznie uzasadnionych, zagadek, a przy tym bez nużącej dłużyzny - podobało mi się.

Podobało się. Zyskałeś stałego czytelnika;)

Z drobiazgów: nie jestem pewien, czy klapsy nie są karą specyficzną dla naszej kultury czy tradycji, i czy możemy założyć że ludzie żyjący w tak odmiennym świecie wynaleźli ten sam sposób karcenia pociech.

Bardzo fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka