- Opowiadanie: tfurca - Egill

Egill

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Egill

 

Na początek muszę zaznaczyć, że historia, którą Wam opowiem, zdarzyła się naprawdę. Ponieważ jednak było to bardzo dawno temu, nie żyje już żaden ze świadków, który mógłby potwierdzić moje słowa. Wyjątkiem jest sam Odyn. Tak, On wie, że ta relacja nie zawiera krzty kłamstwa. Jeśli zatem ktoś żąda potwierdzenia, niech zwróci się do Niego. Obawiam się jednak, że Odyn nie będzie zaprzątał swej boskiej głowy problemami tak marnych istot. Na wstawiennictwo walkirii możecie zaś liczyć tylko w przypadku wykazania się nadzwyczajną odwagą w boju. Czy są wśród Was mężni wojownicy, Einherjerowie? Nie? Zatem uwierzcie mi na słowo.

 

Egill Einarson bez wątpienia był dzielnym wojownikiem, który z pewnością zasługuje, by zasiąść przy stole biesiadnym w Walhalli. W chwili, gdy zaczyna się opowieść, widziano go mknącego na rumaku w stronę samotni wiedźmy Finny. Jej dom znajdował się na południe od rybackiej osady Skagen. I choć droga wiodła tu prosta, czary sprawiały, że tylko nieliczni wtajemniczeni mogli ją odnaleźć. Lub nieliczni wrogowie.

 

Finna, postawna kobieta o wzroście i sile przewyższającej niejednego mężczyznę, stała przed wejściem do chaty posadowionej na niewielkim pagórku i z tej wyniosłości obserwowała zbliżającą się postać. Gdy rozpoznała przybysza, z ulgą odłożyła łuk. Magia magią, ale grot w sercu przeciwnika zawsze daje pewność.

 

Egill Einarson należał nie tylko do wtajemniczonych, ale też do szczególnie pożądanych i wyczekiwanych gości. On sam zresztą wielce tęsknił za ponętnym, obfitym ciałem wiedźmy. Nie dziw więc, że ledwie powrócił z wyprawy, dosiadł wierzchowca i ruszył galopem na spotkanie z ukochaną. Byli tacy, co twierdzili, że Finna jest w rzeczywistości staruchą tak wiekową jak najstarsze drzewa w świętym gaju, a jej powabne kształty to jedynie zwidy, efekt zmyślnych czarów. Lecz jeśli nawet była to prawda, rozkosz jaką dawała owa ułuda, była dla Egilla wystarczającym powodem, by nie przejmować się plotkami. Jednak podświadomość miała więcej rozsądku i to ona powstrzymywała mężczyznę od związania się na stałe z czarownicą.

 

– Rada jestem widzieć cię w zdrowiu, mój wielki wojowniku – Finna powitała Egilla, gdy wreszcie stanął przed nią. Choć słowa brzmiały oficjalnie, ton, jakim je wypowiedziała, zdradzał, że to tylko zabawa.

 

– Ja również cieszę się, że bogowie pozwolili mi powrócić do ciebie, moja droga wiedźmo – odpowiedział, podejmując grę.

 

Na więcej słów nie starczyło im jednak cierpliwości. Przywarli do siebie i pocałowali namiętnie. Dłonie mężczyzny wędrowały w miejsca, o których śnił podczas przeciągającej się wyprawy. Nozdrza łowiły przyjemny ziołowy zapach włosów kobiety. Czuł, jak cała krew spływa w jedno miejsce.

 

To, co zdarzyło się potem, każdy z łatwością może sobie wyobrazić. Nie będę więc zajmować miejsca opisem scen nie mających związku z przyszłymi zdarzeniami.

 

Kiedy było po wszystkim, Egill poczuł głód. Finna, jakby czytając w umyśle kochanka (co nie jest wykluczone), wstała z łoża, zarzuciła suknię, przegoniła kurę ze stołu i postawiła na nim misę z zimnym mięsem.

 

Mężczyzna zwlókł się z barłogu, zasiadł za stołem na ławie i zaczął łapczywie pochłaniać mięsiwo. Popił kozim mlekiem z drewnianego kubka. Skrzywił się z niesmakiem, ale nie poskarżył ni słowem, myśląc o tym, że przecież w Walhalli też będzie pił mleko kozy Heiðrún.

 

– Jak wyprawa? – zapytała kobieta, siadając naprzeciw. – Udała się?

 

– Znakomicie! – potwierdził Egill tak energicznie, że aż popluł stół przeżuwanym jedzeniem. – Mam dla ciebie prezent! – przypomniał sobie nagle. Wstał gwałtownie i podszedł do swego odzienia porzuconego na środku izby.

 

Wiedźma uśmiechnęła się.

 

– Jesteś cudowny, Egillu – powiedziała, patrząc z tyłu na nagiego, muskularnego mężczyznę o szerokich ramionach, jędrnych pośladkach i mocnych nogach, który teraz nerwowo przeszukiwał ubranie, starając się odnaleźć jakiś drobiazg. – Wiesz jednak, że to ty jesteś dla mnie najcenniejszym skarbem – dodała, delektując się widokiem.

 

– Gdzieś tu była… – Odrzucił skórzaną torbę i zaczął obmacywać spodnie. – Srebrna brosza, gdzież ona..!

 

– Muszę pozbyć się informatorów – stwierdziła wiedźma z ironią w głosie. – Okłamali mnie, że tak marnych łupów nie było od niepamiętnych czasów.

 

Egill podrapał się po brodzie, strzepując zeń pozostałości po posiłku. Wciąż stał tyłem do Finny, gdyż było mu wstyd spojrzeć jej w oczy.

 

– Musiałem zostawić w Skagen – powiedział ze skruchą. – Przywiozę następnym razem. Loki ciągle droczy się ze mną.

 

Wrócił do stołu, usiadł i powoli dopił mleko. W kącie odezwała się koza, jakby chciała zapytać, czy smakowało.

 

– Niestety, twoi informatorzy mają rację – stwierdził z żalem. – Ludy na wschodzie są biedne. To, co mieli cennego, złupiliśmy przez ostatnie lata. Czas wyruszyć w nowe miejsca. Pytanie tylko, gdzie ich szukać.

 

Z łakomstwa już, nie z głodu skubał i leniwie przeżuwał niewielkie kawałki mięsa.

 

– Jarl wybiera się do świątyni – kontynuował. – pragnie złożyć ofiarę pod wielkim jesionem Yggdrasil. Liczy na to, że Odyn wskaże mu nowe kierunki.

 

– Jarl wybiera się daleko do świątyni, zapominając, że może spytać mnie – mruknęła wiedźma, wyraźnie zazdrosna o wpływy kapłanów. Zaszła mężczyznę od tyłu. Położyła ręce na jego ramionach i zaczęła je masować. Egill poczuł błogie odprężenie. Dłonie czarownicy miały jakąś magiczną moc, która sprawiała, że czuł się przy niej niemal bezbronny. Inne kobiety nie sprawiały mu takiej radości. Może rzecz w tym, że żadna nie czyniła tego z własnej woli. – Ale jarl jest zbyt dumny, żeby pytać kobietę!

 

– To nie duma, wiesz o tym. On się zwyczajnie ciebie boi. Ale gdyby zapytał, potrafiłabyś odpowiedzieć?

 

– Ty również mnie nie doceniasz, Egillu? – odpowiedziała tajemniczo pytaniem, pochylając się i muskając palcami piersi kochanka.

 

– A gdybym to ja zapytał?

 

– Odpowiedziałabym…

 

Egill chciał dowiedzieć się więcej, ale dłoń Finny powędrowała tak nisko, że w jednej chwili zapomniał o całym świecie Midgard i wszystkich innych światach.

 

 

 

***

 

 

 

– Nasza droga wiedźma Finna owinęła cię wokół palca! – parsknął Thorberg Thorbjörnson, siedzący na krześle na podwyższeniu.

 

Zgromadzeni ryknęli śmiechem. Uczynili to, by przypodobać się jarlowi, w głębi duszy poruszyła ich jednak wieść o tym, że gdzieś niedaleko, niemal pod ich nosem, kryją się nieprzebrane bogactwa.

 

Egill Einarson stał hardo pośrodku izby, mając po bokach swych najwierniejszych przyjaciół – wielkiego niczym niedźwiedź Björna Brynjolfsona, który nie wiedział co począć z rękami, gdy pozbawiono go jego potężnego młota, Czachotrzepa, oraz znanego z lisiego sprytu Refra Ragisona, który patrzył spode łba z lekkim, tajemniczym uśmiechem.

 

– Oto dzielny wojownik Egill, syn mojego druha Einarra, który pije dziś z bogami, daje się omotać rudemu łonu prostej dziewki! – kpił dalej Thorberg przy akompaniamencie rechotu wojowników.

 

Jarl powstał, zbliżył się do młodszego mężczyzny, spojrzał mu prosto w oczy i rzekł już zupełnie poważnie:

 

– Chcesz bym naraził łodzie i ludzi, dając wiarę bełkotowi tej suki?!

 

Egill chciał odpowiedzieć, ale Thorberg gestem ręki nakazał mu milczenie. Nie był tak głupi, by zupełnie zbagatelizować rewelacje tego młodego narwańca. Nie przypadkiem przecież został jarlem – wyczucie sytuacji zawsze było jego mocną stroną. Widział błyski w oczach wojowników, z otwartymi ustami wsłuchujących się w opowieść o łodzi wypełnionej skarbami, która niegdyś rozbiła się ponoć całkiem niedaleko u brzegu maleńkiej wyspy Nordre Rønner. Słyszał wyszeptywane imiona bogów, gdy Egill wyjaśniał, jak to magiczna mgła okrywa miejsce katastrofy, by nikt niepowołany nie mógł tam dotrzeć. Nieudane wyprawy z ostatnich lat wzmagały głód łupów. Można rzucić byle nadzieję, a ludzie łatwo dadzą się jej porwać. A wtedy można stracić nad nimi kontrolę.

 

– Jako rzekłem, pojadę do świątyni. Złożę ofiarę i zapytam o skarb z Nordre Rønner. Jeśli Odyn potwierdzi twoje słowa, wyruszymy tam bez zwłoki.

 

Wojownicy wznieśli radosny okrzyk, chwaląc mądrość i roztropność swego wodza. Zawtórował im niezbyt rozgarnięty Björn, zaś Refr uśmiechnął się jeszcze chytrzej i łypnął okiem w stronę Egilla. Ten ostatni zaczekał, aż wiwaty nieco przycichną i odezwał się pewnym siebie tonem:

 

– Nie chcę całej floty. Daj mi jednego drakkara.

 

– I jednego szkoda. Zaczekamy, co powie Odyn.

 

– Czekanie to głupota. Jeśli Finna wie, to i ktoś inny może wiedzieć. I jeżeli zadziała bez zwłoki, zgarnie cały skarb, podczas gdy Odyn śmiać się będzie z twoich pytań, jarlu Thorbergu!

 

W jednej chwili atmosfera w izbie zrobiła się niezwykle gęsta, jakby ktoś wpuścił tu ową magiczną mgłę znad Nordre Rønner. Ucichł gwar, jedynie przygłupi Björn zaśmiewał się, klepiąc się wielkimi łapskami po udach.

 

Nieoczekiwanie Thorberg puścił obelgę mimo uszu.

 

– A w jaki sposób zamierzasz tam dotrzeć, skoro, jak sam rzekłeś, dostępu do wraku strzegą czary? – zapytał tylko. – Czyżbyś chciał zabrać z sobą tę dziewkę? – „Niech no ona tylko wylezie z nory!” – pomyślał w duchu.

 

Egill dłonią przywołał wysokiego wojownika o posępnej twarzy przeciętej blizną, mocno opalonej łysej czaszce i brodzie splecionej w dwa jasne warkocze. Mężczyzna skłonił lekko głowę, zaś Egill przedstawił go jarlowi:

 

– Oto Hakon Hafson, mąż, który potrafi biegle władać nie tylko toporem, lecz i umysłem tak, by mieć w jakiś nadzwyczajny sposób kontakt z czarownicą. Ona nas poprowadzi za jego pośrednictwem.

 

Thorberg przyjrzał się Hakonowi surowym wzrokiem.

 

– Hakon… – powtórzył jego imię w zamyśleniu. – Ja ciebie znam. Walczyłeś z nami w Zatoce Burz. Zaiste, dzielnym jesteś wojownikiem. Czy prawdą jest, co powiedziano o twych niezwykłych zdolnościach?

 

W odpowiedzi Hakon skinął twierdząco głową.

 

Jarl powrócił na stolec. Rozsiadł się wygodnie i rozpoczął przemowę:

 

– Będzie, jak rzeknę. – Tu zrobił pauzę, by wyraźnie do świadomości słuchaczy dotarło, że to, co zamierza powiedzieć, jest jego ostateczną wolą. – Nie podoba mi się twój pomysł, Egillu Einarsonie, zwłaszcza, iż w rzeczywistości pomysł to wiedźmy Finny, która już dawno zasłużyła, by ją żywcem zakopać w ziemi. Jednak gotów jestem zaryzykować jedną łódź. Dostaniesz ją, ale trzy czwarte łupów będzie zapłatą za wypożyczenie. To, co zostanie, i tak uczyni ciebie i twoich ludzi majętnymi, jeśli prawdą są te bogactwa, o których tak barwnie opowiadałeś. Jeśli jednak wrócisz z niczym… Cóż, wtedy lepiej w ogóle nie wracaj. Ludzi dobierzesz sobie sam. Jest tylko jeden wyjątek. Popłynie z wami Ingvar. To na wypadek, gdyby przyszły wam do głowy inne głupie pomysły. A teraz jedzmy!

 

 

 

***

 

 

 

Pogoda była piękna, a wiatr im sprzyjał. Niemal wszyscy mężczyźni wylegiwali się na dnie drakkara i marzyli o skarbach, które wkrótce zdobędą. Załoga była nieliczna – im mniej chętnych do podziału, tym większy zysk. Szczególnie, że jarl kazał sobie słono płacić za łódź. Egill siedział oparty o plecy Refra. Obok leżał Björn, bawiący się swym ukochanym Czachotrzepem, którego w myślach nazywał Mjöllnirem na cześć młota Thora. Jednak na głos nigdy nie odważył się wymówić tego słowa, by nie obrazić boga. Na rufie rozłożyli się bliźniacy Borg i Bork, doskonali łucznicy, oraz porywczy Lodmunnd, co to, mimo młodego wieku, posłał w zaświaty całe zastępy ludzi. To była ta część załogi, którą Egill wybrał sobie sam, i której w pełni ufał. Pozostali dwaj zostali mu podsunięci przez Finnę i Thorberga.

 

Na dziobie siedział Hakon. W ogóle się nie odzywał, tylko zmrużonymi oczami przeczesywał horyzont w poszukiwaniu znaków. Egill zastanawiał się, czy łysy wojownik ma teraz kontakt z Finną.

 

Finna… dlaczego jej tak łatwo uwierzył? I czemu wątpliwości przyszły teraz? Czy dlatego, że będąc od niej dostatecznie daleko, wyrwał się wreszcie z sideł czarów? A może zwyczajnie stał się ofiarą własnej zachłanności? Po cóż jednak miałaby go oszukiwać, posyłać Hakona, powtarzać tyle razy, że jako zapłatę chce jedynie żelazny klucz w srebrnej szkatule? „To nie na twoją głowę, Egillu” – mówiła, gdy pytał, na co jej żelazny klucz. Musiał być dla niej bardzo ważny. Na pewno go nie oszukała!

 

Załogę uzupełniał trzymający teraz wiosło sterowe Ingvar, człowiek niezwykle podobny do Hakona. Tak jak i tamten błyskał łysą czaszką i w ten sam sposób wiązał warkocze na brodzie. Łączyła ich również małomówność. W zasadzie żaden nie odezwał się od momentu, gdy łódź odbiła o świcie od przystani w Skagen, a płynęli już grubo ponad pół dnia.

 

Wtem Hakon okrzykiem poderwał wszystkich na nogi. Palcem wskazywał pasemka poszarpanej mgły na krawędzi horyzontu. Na komendę Egilla ludzie rzucili się do wioseł. Energiczne pchnięcia szybko przybliżały łódź do celu.

 

– I to ma być to magiczne miejsce? – marudził Lodmunnd. – Przecież ślepiec by tu dotarł. Bogowie nie chronią w taki sposób swoich skarbów. Hakonie, gdzieś ty nas poprowadził?!

 

Hakon swoim zwyczajem nie odpowiedział, ale spojrzenie, jakie posłał Lodmunndowi zdecydowanie nie należało do przyjaznych.

 

Wątpliwości młodego wojownika podzielali jednak wszyscy pozostali mężczyźni i było tak do czasu, gdy wreszcie łódź oplotły pierwsze wąskie pasemka mlecznych oparów. Wtedy stało się tak, jakby nagle połknął ich potwór o białym podniebieniu. Biel zrobiła się niezwykle intensywna, aż kłuła w oczy. Mgła w jednej chwili zgęstniała do tego stopnia, że stojący człowiek nie widział własnych stóp. A jeśli kto wyciągnął przed siebie rękę, nie dostrzegał dłoni. Wiatr ucichł zupełnie, a żagiel sflaczał. Morze zrobiło się gładkie jak staw, choć tego stwierdzić naocznie nie byli w stanie. Ogarnęła ich cisza, zakłócana jedynie delikatnym pluskiem wody o burty drakkara. Poczuli przenikliwe zimno, jak w środku ostrej zimy.

 

– Hakonie, dokąd teraz? – szepnął zlękniony Lodmunnd. Przeraził się jeszcze bardziej, gdy jego szept zadudnił niemal jak ryk trąby.

 

Hakon znów nie odpowiedział, lecz wskazał kierunek palcem. Szybko jednak uprzytomnił sobie, że nikt nie widzi tego, co pokazuje. Chcąc, nie chcąc, musiał się odezwać:

 

– W lewo. Delikatnie – powiedział chrapliwie i z wysiłkiem, jaki zawsze sprawiało mu mówienie.

 

Czuli się, jakby płynęli w nicości. W głębi duszy każdy żałował teraz decyzji o wyruszeniu na wyprawę, ale nikt nie odważył się powiedzieć tego głośno. Brnęli więc w nieznane, kierowani krótkimi komendami przewodnika. Nie mieli już pewności, czy wciąż pozostają w Midgardzie, świecie ludzi, czy w którymś z pozostałych światów. Być może są właśnie w drodze do Ginnungapap, przepaści, która pociągnie ich wprost do Nilfheim, Krainy Ciemności, świata umarłych z duchami tych, co nie mieli szczęścia polec w boju.

 

Kiedy strach przybrał niemal namacalną postać, mgła raptem przerzedziła się, a kilka pociągnięć wiosłami później rozpierzchła się na dobre. Jakieś sto długości łodzi przed nimi pojawił sie brzeg wyspy. Zaświeciło słońce.

 

– Odyn! – krzyknął z radości Egill, chwaląc boga.

 

– Odyn! – zawtórowali mu pozostali, nawet Hakon i Ingvar.

 

Chwycili mocniej wiosła i żwawo pomknęli w kierunku plaży. Jednak po chwili Hakon nakazał im zwolnić. Długo zbierał się w sobie, by wyjaśnić, co należy teraz czynić.

 

– Finna doprowadziła nas na miejsce. Skarb musimy odnaleźć sami – powiedział i wyraźnie się tym zmęczył.

 

Kiedy zastanawiali się jak zabrać się za poszukiwanie zatopionej łodzi, Refr wspiął się na szczyt masztu. Uznał, że najlepiej będzie, jeśli opłyną wyspę dookoła, a on wypatrzy wrak z wysokości.

 

Tak też uczynili. Powoli płynęli na wschód, a potem skręcili ku północy. Wkrótce piaszczysta plaża zmieniła się w skalisty brzeg. Woda stała się głębsza, mogli więc zbliżyć się bardziej do wyspy. Teraz musieli jednak uważać na ostre głazy schowane tuż pod powierzchnią. To było dobre miejsce do poszukiwań. O takie skały mogła rozbić się łódź ze skarbem.

 

Dopisało im szczęście. Po niedługim czasie Refr wydał z siebie radosny okrzyk. Kilka łokci pod powierzchnią wody wypatrzył podłużny kształt. Nie miał wątpliwości, że właśnie tego szukali.

 

Rzucili kotwicę o dwie długości łodzi od wraku. Woda była przejrzysta. Z pokładu mogli delektować się widokiem rozmazanych kształtów. Zdawało im się, że widzą tam pękate skrzynie. Co najmniej tuzin masywnych skrzyń!

 

– Niedługo zacznie się ściemniać – ostudził zapał kompanów Egill. – Dziś zbadamy tylko pobieżnie wrak. Przenocujemy na plaży, a jutro zajmiemy się załadunkiem.

 

Borg i Bork jednocześnie rozebrali się, a potem razem wskoczyli do morza. Pozostali przywarli do burty, by obserwować, jak bliźniacy płyną tuż pod powierzchnią wody, wynurzają na moment głowy dla zaczerpnięcia powietrza i zgrabnie nurkują. W mgnieniu oka bracia dotarli do pokładu wraku. Tam zaczęli mocować się z jakimś przedmiotem, prawdopodobnie skrzynią. Na to w każdym razie liczyli wojownicy na drakkarze. Dopingowali ich okrzykami, choć przecież tamci nie mogli tego słyszeć.

 

Nagle od dna zatopionej łodzi oderwały się wielkie bąble powietrza. Jasne rozbłyski były dowodem, że braciom udało się otworzyć skrzynię, i że w jej wnętrzu znajdowały się kosztowności!

 

Ech, długo można byłoby opisywać radość, jaka ogarnęła załogę. Całe tomy zająłby zapis planów, które snuli na przyszłość, zapominając, że lwią część skarbów oddać będą musieli zachłannemu jarlowi. Ale kto chciałby słuchać o szczęściu innych? Przejdźmy lepiej od razu do tego, co złe, a historia stanie się milsza sercu słuchaczy.

 

Złe zaczęło się, gdy Bork wypłynął na powierzchnię, by pochwalić się znalezionym kosztownym pasem wysadzanym klejnotami. Najpierw kilkadziesiąt łokci za jego plecami rozeszły się koncentryczne fale. Potem przez chwilę nad wodą zamajaczył grzbiet dużego morskiego zwierzęcia o jasnej skórze. Aż wreszcie wodny potwór gwałtownie nabrał prędkości i pomknął w stronę Borka jak atakujący rekin. Będąc tuż za Wikingiem wystrzelił z gracją w powietrze.

 

I wtedy go zobaczyli. A właściwie ją, bowiem istota, której przyjrzeć mogli się ledwie chwilę, wyglądała jak kobieta. Jeszcze w locie chwyciła włosy Borka i nurkując ponownie, pociągnęła go w głębiny. Wszystko stało się tak szybko, że nikt na łodzi nie zdołał zareagować. Kiedy Lodmunnd złapał łuk, Bork dawno zniknął w otchłani morza wciągnięty przez drapieżną istotę o kobiecej sylwetce, lecz silnej jak sam Björn.

 

Nie mieli czasu zastanawiać się, co właściwie się stało, bowiem zobaczyli, jak o strzał z łuku od nich z morza wyłoniła się kolejna bestia. A przecież pod wodą wciąż znajdował się Borg! Zaczęli go wołać, lecz ten nie mógł słyszeć ich głosów, przebierając w kosztownościach sypiących się z otwartej skrzyni na pokładzie wraku. Wreszcie chwycił coś i zaczął wypływać. W tej samej chwili bestia ruszyła do ataku.

 

– Szybciej, Borg! Szybciej, uciekaj! – ponaglali przyjaciela, gdy wynurzył głowę. – Wracaj, szybko!

 

Okrzyki przerażonych towarzyszy podziałały. Borg porzucił zdobycz i tnąc wodę mocnymi ruchami ramion, szybko zbliżał się do łodzi, choć nie miał pojęcia, jakie tak naprawdę niebezpieczeństwo mu grozi.

 

Potwór był szybszy. Lodmunnd i Ingvar jednocześnie wypuścili strzały. Bestia wykonała gwałtowny zwrot, unikając zranienia, ale tracąc nieco dystans. Do burty dopłynęli niemal jednocześnie. Björn uderzył w wodę Czachotrzepem w chwili, gdy wodna istota sięgała rękami włosów Borga. Zamach był tak silny, że zakołysał drakkarem i ludzie omal nie wypadli z łodzi. Jednak morska bestia została ogłuszona i schowała się pod dnem okrętu. W tym czasie Egill i Hakon wciągnęli kompana na pokład.

 

– Gdzie Bork?! – zapytał Borg, gdy tylko złapał oddech.

 

 

 

***

 

 

 

Gdy dopłynęli do piaszczystego brzegu, z lękiem opuszczali łódź. Nerwowo rozglądali się, czy potwór w niewieściej skórze nie czai się gdzieś w pobliżu. Björn od czasu do czasu na wszelki wypadek uderzał w fale Czachotrzepem. Pozostali trzymali w pogotowiu topory, miecze bądź łuki. Zebrali się w ciasną gromadkę, by w razie potrzeby utworzyć ścianę z tarcz, choć nie mieli pojęcia, czy zdałoby to egzamin w walce z takim wrogiem. Zdecydowanie lepiej czuli się, gdy naprzeciw stawał im rywal z krwi i kości, prawdziwy człowiek, którego rozpłatać można jednym cięciem ostrza.

 

Do plaży mieli jakieś sto kroków. To było najdłuższe sto kroków w ich życiu.

 

 

 

***

 

 

 

Było już ciemno. Siedzieli przy ognisku w milczeniu. Ingvar nie należał do gadatliwych. Borg zamknął się w sobie, rozpaczając po śmierci brata bliźniaka. Pozostali też nie mieli ochoty na rozmowy. Nawet Lodmunnd, zazwyczaj dusza towarzystwa, nie odzywał się ni słowem.

 

Hakon próbował nawiązać kontakt z Finną. Siedząc na piasku wsunął głowę między kolana, a wierzch czaszki zasłonił dłońmi. Po dłuższym czasie wreszcie poruszył się i, choć sprawiało mu to boleść, przemówił:

 

– Dziewice-fale, córy przeklętego olbrzyma Egira!

 

– Niszczyciela okrętów – dopowiedział z trwożnym lękiem Lodmunnd.

 

– Zatem jest ich dziewięć – skonstatował Ingvar. – Czy Finna podpowiedziała jak je pokonać lub chociaż przegnać?

 

Hakon wziął głębszy oddech, nim znów się odezwał:

 

– Już tylko dwie zostały dziewicami, Bylgja i Unnr.

 

– Dziś jedna znalazła sobie kochanka – powiedział Egill szeptem tak, by Borg nie usłyszał jego słów. – Pozostała ostatnia.

 

– Ostatnia dziewica?! – ryknął Björn. – Przerżnę ją moim młotem i będzie po wszystkim!

 

– To boginka, Björnie – wtrącił Refr. – Prędzej ona zrobi z ciebie potulną maskotkę. Broń ludzka tu na nic.

 

– Co zatem radzisz, przyjacielu? – zapytał Egill. – Jeśli się jej nie pozbędziemy, nie zdobędziemy skarbu, a może nawet w ogóle nie wrócimy do domu.

 

– Myślę, że nie ma tu dobrego rozwiązania. Jeden z nas musi… – nie dokończył, wiedząc jak niedorzeczną radę chciał dać.

 

– Ja! – odezwał się nagle Borg.

 

Pozostali próbowali protestować, ale czynili to z niezbyt dużym przekonaniem. Skoro znalazł się ktoś, kto poświęci się dla nich, dla ich skarbu…

 

– Na cóż mi żyć? – zapytał retorycznie. – Połączę się z bratem.

 

– Trafisz do Nilmheim, miast do Walhalli.

 

– Mój brat nie zasiądzie do stołu z Odynem. Niech choć mnie ma za towarzysza.

 

 

 

***

 

 

 

O świcie przypłynęła. Zatrzymała się między plażą, a łodzią. Stanęła zanurzona w wodzie do połowy zgrabnych ud. Długie, jasne, mokre włosy spływały jej do pasa. Twarz miała śmiertelnie bladą, lecz nieludzko piękną. Naga pierś falowała, jakby poruszana poranną bryzą. Czekała na ofiarę.

 

Borg bez lęku wszedł do morza. Rozłożył ręce na bok, by pokazać, że nie dzierży broni. Boginka uśmiechnęła się. Najwyraźniej była zadowolona z łupu, jaki się jej trafił. Po chwili cofnęła się na głębszą wodę, gestem zachęcając Wikinga, by podążył za nią. Kiedy zanurzył się niemal po szyję, dziewica odwróciła się gwałtownie, szarpnęła ofiarę za włosy i pociągnęła w otchłań. Borg nawet nie zdążył wydać dźwięku.

 

 

 

***

 

 

 

Córy Egira więcej się nie pojawiły. Załadunek skarbów szedł zatem sprawnie, choć z powodu wielkiej ilości skrzyń trwał bardzo długo. Egillowi niemal pół dnia zajęło poszukiwanie małej srebrnej szkatuły z żelaznym kluczem, którą wygrzebał wreszcie z mułu na dziobie wraku. Sam sobie się dziwił, że poświęcił tyle czasu, by zadość uczynić kaprysowi czarownicy. Być może sprawił to fakt, że tajemnica klucza niezwykle go zaintrygowała. Albo po prostu miał świadomość, że bez niego Hakon nie przeprowadzi ich w drodze powrotnej przez mgłę.

 

Postanowili przenocować jeszcze raz. Nie wiedzieli ile czasu zajmie im przedzieranie się przez mleczne opary. A po zmroku magia mogła być potężniejsza. Nie zeszli na plażę, woleli spać na łodzi, by lepiej pilnować skarbów.

 

Wachtę trzymali po dwóch. Najpierw kolej przypadła Ingvarowi i Hakonowi. Po północy zmienili ich Egill i Refr. Potem do świtu mieli czuwać Lodmunnd i Björn.

 

 

 

***

 

 

 

Nóż o długiej i wąskiej głowni przylgnął do szyi. Pod wpływem nacisku skóra napięła się i zaczerwieniła. Z małej ranki wypłynęła kropla krwi. Mężczyzna otworzył oczy. Chciał krzyknąć, ale mocna dłoń zasłoniła mu usta.

 

– Nie igraj ze mną! – warknął napastnik. Wzmógł ucisk ostrza, gdy tamten próbował szarpnąć ciałem. – Oddaj mi to!

 

– I tak nie jest dla ciebie. Sam jej przekażę.

 

– Nie chce mi się z tobą gadać. Oddaj klucz.

 

– I co mi zrobisz? Beze mnie nie wrócicie.

 

– Za chwilę obetnę ci ucho. Wyciągnij go, tylko powoli.

 

Hakon uległ. Najwyraźniej pragnął mieć oboje uszu. Powolnym ruchem sięgnął za pazuchę i wydobył klucz.

 

Egill przyjrzał mu się uważnie. Ostrze noża nieznacznie nacięło ucho. Hakon syknął, bardziej ze strachu chyba, niż z bólu.

 

– Kpisz sobie ze mnie!? To nie ten!

 

– A tak, przepraszam, nie ten – przyznał Hakon.

 

– Co otwiera klucz? – zapytał Egill, gdy otrzymał wreszcie właściwy przedmiot.

 

– To nie na twoją głowę, przyjacielu.

 

– Zapytam Finnę, zanim jej oddam.

 

– Właśnie dlatego wolała, żebym ja go przejął – rozgadał się Hakon, mimo że mówienie zwykle sprawiało mu trudność.

 

Ingvar i Refr z zaciekawieniem przyglądali się tej scenie. Tylko bogowie wiedzieli, co w tej chwili chodziło im po głowach.

 

 

 

***

 

 

 

Tłum wiwatował. Na długo przed tym, nim drakkar dobił do przystani, za sprawą rybaków cała osada dowiedziała się o powracającej, ciężkiej od skarbów łodzi pod komendą Egilla. Sześciu Wikingów odprowadzanych było przez wszystkich wolnych mieszkańców Skagen, bondich. Mężczyźni ze swymi kobietami, dziećmi i zwierzętami, czasem nawet niewolnikami, thrallami, wznosili radosne okrzyki na cześć poszukiwaczy. Hałas panował nie do opisania. Mężowie zbierali się na thing – wiec ludowy ogłoszony przez jarla, by uczcić żeglarzy, zdobywców skarbów. Pod eskortą żołnierzy niewolnicy wydobywali z drakkara ciężkie skrzynie wypełnione kosztownościami, jakich oczy tubylców nigdy nie widziały. Potem mieli je przenieść do skarbca, znajdującego się gdzieś w domostwie Thorberga, w miejscu, o którym prawie nikt nie wiedział. Większość tych, którzy skarbiec widzieli, nie wyszła z niego żywa i tak też będzie z nieszczęsnymi niewolnikami. Na koniec Egill i jego załoga odbiorą należną im część po oszacowaniu wartości zdobyczy. Każdy liczył też na hojność jarla, wszak od tej hojności wielce zależała lojalność poddanych.

 

 

 

Thorberg Thorbjörnson przybył w towarzystwie swej pięknej małżonki Etty. Wznoszono toasty, gdy jarl witał się z każdym członkiem wyprawy, a o żeglarzach bardowie już układali pieśni. Etta rozdawała gościom promienne uśmiechy.

 

– Egill Einarson musi być niezłomnym człowiekiem, skoro płynie w nim krew samego Einarra Emundsona – rzekł Thorberg ściskając młodego wojownika i nie po raz pierwszy wspominając starego druha, dawnego towarzysza wypraw, pogrzebanego gdzieś w słowiańskiej ziemi. – Nigdy w ciebie nie zwątpiłem i Odyn mi to wynagrodził!

 

– Odyn! Odyn! – ryknęli zgromadzeni, wlewając w siebie kolejne porcje piwa. – Thorberg! Thorberg! – nie zapomnieli o swym seniorze.

 

Ten zaś, wyściskawszy wszystkich towarzyszy Egilla, zasiadł na krześle obok Etty.

 

– Zdobyte skarby pomogą w zbogaceniu się każdego wolnego mieszkańca Skagen – rzekł, a odpowiedział mu kolejny wybuch radości. – Posłużą do handlu z najdalszymi zakątkami świata, nawet z Bizancjum i Abbasydami. Prześcigniemy sam Jomsborg! – Tu przerwał na czas wiwatów. – Jako rzekłem, każdy skorzysta. Wystarczy poprosić, a nie będę szczędził wsparcia. – Po tych słowach tumult wzmógł się jeszcze bardziej. Ludzie pili bez opamiętania i choć thing ledwo się rozpoczął, wielu już dymiło z głów. – Tak mówię, Egillu, wystarczyło poprosić! – zwrócił się ostro w stronę honorowego gościa ze złym błyskiem w oczach.

 

Niektórzy, ci, co wolniej myśleli, już chcieli wznieść następny toast na cześć Egilla, jak choćby Björn, lecz do większości natychmiast dotarło, że słowa jarla nie wróżą nic dobrego. Po krótkim czasie zapadła cisza.

 

– O czym mówisz, Thorbergu? – zapytał zaskoczony Egill. – Mi i moim ludziom należy się czwarta część łupów. Tak było powiedziane.

 

– Tak było powiedziane – potwierdził jarl. – Ale czy było powiedziane, że część skarbów możesz ukryć przede mną?

 

– Ależ ja…

 

– W torbie – podpowiedział Ingvar.

 

– Pokaż torbę – zażądał Thorberg.

 

Ludzie jarla na jego komendę podeszli do Egilla i wyrwali mu skórzany tobołek, który miał przewieszony przez ramię. Dowódca straży zaczął ją przeszukiwać. Po chwili wyciągnął zeń żelazny klucz. Thorberg spojrzał na Ingvara. Tamten skinął twierdząco głową. Jarl odebrał przedmiot z rąk strażnika. Podniósł klucz, by każdy mógł go dostrzec.

 

– Czy zaprzeczysz, że znalazłeś go pośród innych skarbów na zatopionej łodzi?

 

Egill nie mógł zaprzeczyć. Zdumienie odbierało mu możliwość trzeźwego myślenia. Czuł jednak wyraźnie, że jarl podstępem chce odebrać mu jego udział. Po to posłał z nimi Ingvara. Knuł zdradę od początku.

 

– Przecież to tylko kawał żelastwa!

 

– Kawał żelastwa?! Czy wiesz, jakie drzwi otwiera ten klucz? Tym bardziej boli, żeś ukradł coś, co w twym mniemaniu jest bez wartości!

 

– Nie jestem złodziejem, to miała być zapłata dla Finny!

 

– Jak śmiesz rozdawać mój skarb!

 

– Skarb? Cóż to za skarb! Jakąż ma wartość?

 

– To nie na twoją głowę, Egillu – Thorberg wypowiedział znaną już formułkę. – Złamałeś prawo, jesteś złodziejem. Jutro postanowimy, co z tobą zrobić.

 

Jutro? Egill doskonale wiedział, że jarl już wydał wyrok. W ruch poszły pięści, gdy strażnik próbował chwycić go za rękę.

 

– Żywcem, żywcem!

 

Ten rozkaz utrudnił zadanie żołnierzom. Jednak „żywcem” niekoniecznie znaczyło „bez uszczerbku”. Silne cięcie miecza mocno zraniło udo. Wiking jęknął i przyklęknął. Przyłożył rękę do rany. Spomiędzy palców obficie wypłynęła krew. Strażnik próbował ogłuszyć go ciosem w głowę, lecz w sukurs Egillowi przyszedł Björn. Trzasnęła kość, posypały się zęby. Również Lodmunnd z ochotą rzucił się do walki, choć pozbawiony broni niewiele mógł wskórać i szybko został powalony potężnym uderzeniem tarczą. Hakon i Ingvar stali niewzruszenie, ale oni nie należeli do wiernych druhów.

 

– Brać ich wszystkich!

 

Nawet Björn bez swego Czachotrzepa nie był w stanie sprostać uzbrojonym żołnierzom jarla, zwłaszcza że na drużynę Egilla rzucił się tłum obecnych w sali mężczyzn. Szamotanina trwała krótko. Wszystkich, poza Ingvarem, wytargano z izby. Björn z żalem odprowadzał wzrokiem swój młot pozostawiony oparty o ścianę przed wejściem do chaty.

 

Przetaszczono ich do szopy, najwyraźniej już wcześniej przygotowanej na więzienie. Tam przywiązano mężczyzn do pali. Ktoś pobieżnie opatrzył ranę Egilla, by się nie wykrwawił do rana. Przed szopą stanęli wartownicy.

 

 

 

***

 

 

 

Tego wieczoru i przez pół nocy w Skagen pito do upadłego. Śpiewom, tańcom, frywolnym zabawom nie było końca. Zdarzały się burdy, zwyczajnie, jak to podczas świąt i festynów. Thorberg dał swym poddanym chleb i igrzyska. Jego bogactwo, jak i autorytet w jednej chwili wzrosły niepomiernie. Co więcej, zdobył klucz! Jak twierdził szaman z osady, świątynni kapłani z pewnością mu to wynagrodzą. Szedł spać wielce zadowolony z siebie.

 

W przeciwieństwie do jarla, pięciu uwięzionych Wikingów nie mogło spokojnie zasnąć i to nie tylko z powodu hałasów, jakie dobiegały spoza szopy. Szczególnie Björn i Lodmunnd nie mieli pojęcia, co tak naprawdę się wydarzyło. Przeklinali na przemian Thorberga i Egilla, którego oskarżali o zły los, jaki im przypadł w udziale. Wreszcie zmęczeni, gdy noc szykowała się na powitanie jutrzenki, zostali pokonani przez sen.

 

 

 

***

 

 

 

Egill ocknął się. Najpierw poczuł ból w nodze. Potem zobaczył oczy Hakona tuż przy swojej twarzy.

 

– Dasz radę iść? – zapytał tamten.

 

Skinął twierdząco głową, choć nie miał pewności. Hakon mruknął zadowolony i zaczął rozsupływać więzy.

 

– Jak to się stało, że ty…

 

– Finna. To naprawdę wielka czarownica.

 

– Zrobiła to na odległość?

 

– Nie czas na tłumaczenia – wyszeptał Hakon. Mówienie po cichu przychodziło mu dużo łatwiej.

 

Gdy Egill został oswobodzony, obaj zaczęli budzić pozostałych, dbając, by nie zdradzili się okrzykiem. Kiedy wszyscy byli wolni, do dzieła przystąpił Björn. Rozpędzony, uderzył barkiem w drzwi, które natychmiast ustąpiły z trzaskiem. Hałas obudził obu wartowników, jednak niedźwiedzie łapy Björna szybko uciszyły ich na wieki, zanim zdążyli wszcząć alarm. Huk wyłamywanych wrót nie zrobił większego wrażenia na uśpionym i zapitym Skagen.

 

Na dworze zrobiło się szaro. Cały świat spał jeszcze kamiennym snem. Czasem tylko zaskrzeczała jakaś mewa. Musieli jak najszybciej zdobyć konie, by umknąć przed zemstą jarla.

 

Refr i Lodmunnd podtrzymywali Egilla, gdyż nie mógł stawiać całego ciężaru ciała na zranionej nodze. Opatrunek przesiąkł krwią, czerwona plama na nogawce powiększała się. Ranny potrzebował dobrej opieki.

 

Gdy wyszli z szopy znaleźli się od razu na głównym placu, przy którym stał też dom zgromadzeń. Zdumieni zobaczyli, że ich broń wciąż spoczywa na miejscu, oparta o ścianę domu, w którym odbywał się thing.

 

– Thor jest z nami! – rzekł zadowolony Björn, pieszcząc swój młot.

 

– Hakonie, czy Finna nas uchroni?

 

– Ma słabość do ciebie. Ale jest warunek…

 

 

 

***

 

 

 

Podzielili się na dwie grupy. Lodmunnd wraz z Refrem mieli przyprowadzić konie. Egill, wspierany przez Björna wraz z Hakonem udali się do domu Thorberga.

 

Do środka dostali się bez problemu, bo drzwi zostawiono otwarte. Jarl najwyraźniej był zbyt pijany i zbyt pewny siebie, by dbać o taki drobiazg. Leżał na środku izby przy stole w kałuży rozlanego wina i wymiocin. Na starość najwyraźniej nie mógł już pić jak dawniej. Jego żona, Etta spała widocznie w innej izbie. Starali się nie hałasować, by jej nie obudzić. Szkoda byłoby zabijać tak piękną kobietę.

 

Obrócili jarla na plecy. Warknął coś przez sen, ale nawet się nie ocknął. Tak jak się spodziewali i jak za pośrednictwem Hakona przekazała im wiedźma, klucz wisiał na szyi mężczyzny. Hakon zerwał go i chciał schować, lecz Björn wyciągnął w jego stronę wielką dłoń, którą dotąd podtrzymywał rannego. W drugiej ręce olbrzym mocniej ścisnął młot. To był wystarczający argument dla Hakona, by nie upierać się przy posiadaniu klucza, który w końcu trafił do Egilla. Thorberg zabełkotał coś niewyraźnie pod nosem, ale nie otworzył oczu.

 

– Nie trzeba – powiedział Egill, gdy Björn gestem zasugerował, że należałoby odesłać jarla do Nilfheim. – Z nim, czy bez niego, jego krewni nam nie odpuszczą.

 

Zabić wojownika w pojedynku to jedno, ale zamordować pijanego we śnie, zwłaszcza możnego, to hańba. Po takim czynie nigdzie nie znaleźliby schronienia, a o Walhalli mogliby zapomnieć.

 

Olbrzym zmartwił się wielce, ale nie zaprotestował. Przyzwyczaił się, że Egill zawsze wie lepiej, co czynić.

 

Kiedy wyszli z izby, Lodmunnd i Refr już czekali z końmi. Byli bardzo z siebie dumni, choć zadanie nie nastręczyło im trudności. Skagen po zabawie wyglądało jak wymarłe. Ludzie budzili się najwyżej po to, by wymiotować. Nie odróżniliby zbiegów od boskich Asów.

 

Egill przykuśtykał do Refra.

 

– Mam do ciebie prośbę, przyjacielu – rzekł. – Chcę, żebyś wraz z Lodmunndem podjechał do przystani. To bardzo ważne – dodał i uścisnął towarzysza. Wszyscy widzieli, że coś jeszcze szepcze Refrowi do ucha. Potem powiedział znów na głos: – Na morzu będziecie bezpieczniejsi. Jarl puści psy przede wszystkim za mną.

 

– Skąd będzie wiedział, dokąd uszedłeś?

 

– Zostawiam ślad.

 

Wskazał na zranioną nogę. Cała nogawka przybrała czerwony kolor. Kropelki krwi skapywały na ziemię.

 

Ponownie się rozdzielili. Refr z Lodmunndem ruszyli w stronę morza. Pozostali pogalopowali na południe w kierunku domu Finny. Nikt im nie przeszkadzał.

 

 

 

***

 

 

 

Czarownica jak zwykle czekała na gości, stojąc z łukiem w ręku przed swą chatą. Odetchnęła, gdy w jeźdźcach rozpoznała Egilla i Hakona. Domyśliła się, że trzecim z nich jest Björn, gdyż nikt inny w okolicy nie mógł pochwalić się taką posturą.

 

Egill z ledwością dotarł na miejsce. Gdy Björn ściągał go z konia, na moment stracił przytomność. Wypłynęło z niego już zbyt wiele krwi. Wiedźma kazała przenieść rannego na łoże.

 

Świadomość powróciła, kiedy Finna zmieniała mu opatrunek. Cmokała przy tym, wyraźnie niezadowolona z tego, jak wyglądała rana.

 

– Nie oczyszczono dokładnie – powiedziała zatroskana. – Dobrze, że się obudziłeś. Wypij to.

 

Przyłożyła do jego ust puchar z parującym płynem. Wziął kilka łyków, zakrztusił się. Czarownica cierpliwie powoli podawała napój.

 

– Śmiało, do ostatniej kropelki. – Gdy wypił, otarła mu usta. Było w tym tyle czułości, że, mimo bólu, Egill uśmiechnął się. Odpowiedziała również uśmiechem. – Przywiozłeś?

 

– Na co ci on?

 

– Kochany, tobie na nic się zda. A wiedźmy takie jak ja zawsze muszą mieć jakieś tajemnice. Wiesz przecież.

 

Pogładziła go po twarzy, po czym wsunęła dłoń pod koszulę. Pieszcząc skórę kochanka, jednocześnie szukała miejsca, gdzie mógł ukryć przedmiot, którego tak pożądała.

 

– Muszę wiedzieć. Bork i Borg zginęli przez niego. Pozostali też omal nie odeszli za jego sprawą z Midgardu.

 

Wreszcie wymacała. Chwyciła i próbowała wyszarpać, ale Egill złapał jej nadgarstek z taką mocą, że aż syknęła z bólu.

 

Jak wiadomo Björn nie należał do ludzi szczególnie bystrych, ale nawet on zrozumiał, że Finna zbyt nalega, by dostać zapłatę za wskazanie miejsca spoczywania skarbu. Było to tym bardziej nie na miejscu, że oni po zdradzie Thorberga nic z tego nie mieli. Jak większość pobratymców nie ufał czarownicy i bacznie obserwował, czy aby nie czyni krzywdy jego przyjacielowi. Teraz uznał, że posunęła się za daleko. Ranny, półprzytomny Egill musiał najwyraźniej bronić się przed jej zachłannością. Björn nie miał pojęcia o zażyłości, jaka łączyła parę, która teraz siłowała się na łożu. Z młota raczej nie chciał korzystać, chwycił go jedynie po to, by wystraszyć Finnę. Krzyknął, by zostawiła rannego w spokoju i postąpił dwa kroki w jej kierunku.

 

Wtedy z ciemnego kąta gdzieś w głębi izby wyskoczyła gwałtownie niewysoka, krępa istota, która wprawnym ruchem wyrzuciła przed siebie topór. Broń świsnęła w powietrzu, by z głuchym uderzeniem wbić się w pierś Björna.

 

Wielki wojownik wypuścił z rąk Czachotrzepa. Po chwili osunął się na klepisko. Nie wydał z siebie nawet dźwięku. Zielonymi łąkami wędrował już w stronę Walgind, wiecznie otwartej bramy Walhalli. Taką przynajmniej nadzieję mają wszyscy życzliwi mu ludzie.

 

 

Finna wyrwała się z uścisku zdumionego Egilla.

 

– Björn! – wrzasnął Wiking, który dopiero po chwili zrozumiał, co się wokół niego dzieje. Próbował powstać, zastanawiając się, gdzie może znajdować się jego broń, ale zaraz znalazł się przy nim Hakon i siłą zmusił, by pozostał w łożu.

 

– To było niepotrzebne, Silvo – rozzłoszczona wiedźma zwróciła się do karłowatej postaci, która wyszła z cienia.

 

– Był niebezpieczny – usprawiedliwił się tamten, mówiąc mocnym niskim głosem. – Tracimy czas. Pokaż mi klucz, abym mógł zanieść posłanie Lokiemu.

 

Egill nie chciał wierzyć własnym oczom i uszom.

 

– Krasnolud!? – ni to zapytał, ni stwierdził.

 

Finna i Silvo zignorowali go.

 

– Jesteś zbyt niecierpliwy, karle – powiedziała surowo czarownica. – To nie jest twoje Svartalfheim. Tu w dzień świeci słońce.

 

Krasnolud zaśmiał się.

 

– Myślałem, że wszyscy ludzie sądzą, że tylko olbrzymy zamieniają się w kamień pod wpływem słońca.

Silvo przeskoczył ciało Björn i podszedł do stołu. Zasiadł na ławie, przelał z dzbana do kufla jakiś napój i uraczył się trunkiem. Najwyraźniej czuł się jak u siebie w domu.

 

– Po toście otrzymali we władanie wnętrza gór, by światła słonecznego nie oglądać. Wiem więcej, niż zwykli ludzie. Inaczej giganci nie powierzyliby mi tej misji.

 

– Finno, jacy giganci?! Co tu robi ten krasnolud? – chciał wiedzieć Egill, nad którym jak pies warował Hakon.

 

Kobieta podeszła do łoża. Przyklęknęła i położyła głowę na piersi kochanka.

 

– Oddaj klucz, proszę – powiedziała takim tonem, jakim dzieci proszą starszego brata, by przestał się droczyć i zwrócił zabawkę. – Jeśli mi go dasz, powiem, o co chodzi. Jeśli nie, i tak za chwilę zaśniesz. Podałam ci mak na uśmierzenie bólu.

 

– Rozmawiasz z trupem, wiedźmo! – warknął Silva.

 

– Ten klucz otwiera wszystkie bramy Walhalli. Odyn zgubił go, gdy przemierzał Midgard na swym ośmionogim koniu Sleipnirze, ale to zbyt długa historia.

 

– I po co mówisz to tym zwłokom? – prychnął karzeł.

 

– Żebyś nie mógł go zabić.

 

Krasnolud wbił pytające spojrzenie w Finnę.

 

– Dzięki niemu siły Chaosu będą mogły niepostrzeżenie wedrzeć się do domu Odyna – wytłumaczyła czarownica. – Wkrótce zacznie się Ragnarok. Lecz nie taki jak w przepowiedni. To będzie rzeź!

 

– Oj, będzie! – Silva aż klasnął dłonią w udo. – I jak chcesz wiedzieć, właśnie dlatego krasnoludy nie będą przyglądać się temu obojętnie, skoro wiedzą, kto zwycięży.

 

– Finno, jak mogłaś…

 

– To półkrwi olbrzymka, nie wiedziałeś? – udał zdziwienie karzeł, spluwając na podłogę.

 

Egill zaczynał czuć przemożną senność. Coraz trudniej było mu mówić, coraz trudniej rozumieć.

 

– Kochałem cię, ufałem!

 

– Ja wciąż cię kocham, najdroższy – wyznała czarownica. – Chronię cię. Teraz, gdy już wiesz, nie wolno ci umrzeć, byś nie mógł ostrzec Asów – zerknęła w stronę krasnoluda.

 

Egill chciał coś jeszcze powiedzieć, ale sen okazał się silniejszy.

 

 

 

***

 

 

 

Żeglowali od świtu. Byli bardzo zmęczeni ostatnimi wydarzeniami i po nieprzespanej nocy. Nie mogli jednak pozwolić sobie na sen. Wreszcie minęło południe.

 

– To chyba tu – powiedział Lodmunnd. – Mój ojciec twierdził, że tu jest największa głębia. Nie wiem, skąd to wiedział, ale on wiedział wiele. I prawie nigdy się nie mylił.

 

– Jesteś pewny? – zapytał Refr.

 

Lodmunnd zastanowił się chwilę.

 

– Tak, jestem pewny.

 

„Rzuć go w morze tak, by nikt nie mógł go odnaleźć” – Refrowi zabrzmiały w uszach słowa wyszeptane przez Egilla, gdy się żegnali. Wspomniał jak przyjaciel niepostrzeżenie wcisnął mu w dłoń jakiś przedmiot.

 

– Nieważne – powiedział.

 

– Nieważne? – zdziwił się Lodmunnd.

 

– Czas, byśmy w końcu dostali nagrodę, na którą zasłużyliśmy.

 

Lodmunnd niewiele rozumiał, co właściwie robią na tej łodzi we dwóch pośrodku morza. Lecz jeśli Refr mówił o nagrodzie, należało go słuchać. Refr był mądry i przebiegły.

 

– A kto nas nagrodzi?

 

– Kapłani.

 

Zasiedli do wioseł. Drakkar skierował dziób ku północy.

 

I tak to było, mówię Wam ja, Ragnald Refsson.

Koniec

Komentarze

     Hmm... Zaczyna się fajnie. Nie doczytałem jeszcze do końca. Ale -- a skąd opowiadajacy zna te historię, jeżeli żaden świadek już nie zyje? Z opowieiści? No to jest powszechnie znana. Jeżeli dalej w tekście jest to wyjaśnione, to w porządku. Jeżeli nie --- chyba  dobrze byłoby na początku wpleść dwa zdania o przyczynach tak znakomitej wiedzy narratora. 

     Pozdrówko.

Słuszna uwaga, już uzupełniłem.

Od analizy technicznej są lepsi ode mnie.

Sprytnie wybrnąłeś z tego co zasygnalizował Roger.

Co do fabuły – bardzo mi się podoba. Wciągnęło mnie niemal od początku i przeczytałem jednym tchem :)

Ale nie mogę się powstrzymać od drobnej złośliwości:

"Po toście otrzymali we władanie..." - sorki ale nie wiedziałem, że wikingowie jedli tosty ;)

Pozdrawiam.

Sama jestem zdziwiona, jak gładko mi poszło. Mimo że to nie do końca moje klimaty, przeczytałam za jednym zamachem. Chętnie „zmachnę” się na Twoje kolejne opowiadania.  

 

„Na początek muszę zaznaczyć, że historia, którą Wam opowiem…”, „Czy są wśród Was mężni wojownicy…” – Wielkich liter, zwracając się do kogoś, używamy tylko w korespondencji.  

 

„…zasiadł za stołem na ławie…” – Czy stół był ustawiony na ławie? ;-) Pewnie miało być: zasiadł za stołem, na ławie…  

 

„Popił kozim mlekiem z drewnianego kubka”. – Pewnie kozie mleko było z drewnianego kubka, w takim samym stopniu, jak szynka z biedronki. ;-)  

 

„Srebrna brosza, gdzież ona..! – Wielokropek ma zawsze trzy kropki. Ja napisałabym: Srebrna brosza, gdzież ona…?  

 

„…wielkiego niczym niedźwiedź Björna Brynjolfsona, który nie wiedział co począć z rękami, gdy pozbawiono go jego potężnego młota, Czachotrzepa…” – A może: …wielkiego niczym niedźwiedź Björna Brynjolfsona, który pozbawiony potężnego młota Czachotrzepa, nie wiedział co począć z rękami…  

 

„…jedynie przygłupi Björn zaśmiewał się, klepiąc się wielkimi łapskami po udach”.  – Może: …jedynie przygłupi Björn zaśmiewał się, uderzając wielkimi łapskami po udach.  

 

„Już tylko dwie zostały dziewicami, Bylgja i Unnr”. – Dziewicą się nie zostaje, dziewicą się jest, do pewnego, szczególnego momentu… Ja napisałabym: Już tylko dwie pozostały dziewicami, Bylgja i Unnr. Lub: Już tylko dwie dziewicami, Bylgja i Unnr.  

 

„Prędzej ona zrobi z ciebie potulną maskotkę”. – Może boginka zrobiłaby z niego uległą zabawkę, potulną owieczkę, niewolnika ale nie wydaje mi się, by maskotka była dobrym określeniem.  

 

Mi i moim ludziom należy się czwarta część łupów”.Mnie i moim ludziom należy się czwarta część łupów.  

 

„…gdyż nie mógł stawiać całego ciężaru ciała na zranionej nodze”. – …gdyż nie mógł stawiać ciężaru całego ciała na zranionej nodze.  

 

Pozdrawiam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo ciekawe, przyjemnie się czytało.

Mam wrażenie, że zabrakło Ci trochę czasu, bo są fragmenty napisane tak, że wbijają w fotel, inne są "tylko" dobre i przez to odstają, dając pewne wrażenie niedokończenia. Chętnie przeczytałbym wersję całą napisanę tak dobrze jak początkowa "strona".

Ale ogólnie to kawał literatury. Jestem pod wrażeniem! Powodzenia w konkursie;)

Dzięki za komentarze.

mateuszy, bo to jest tak, że najlepeij, gdyby po napisaniu opowiadanie "odleżało swoje". Jak się wraca do niego po tygodniu lub dwóch, wpada nagle mnóstwo pomysłów, zauważa się błędy. Tu jednak nie miałem na to czasu.

Niezły tekst. Rzeczywiście --- szkoda, że zabrakło Ci czasu. Końcowka jest odrobinę chaotyczna, a gdzieniegdzie przydalby się jeszcze ekstra szlif. Dj niewątpliwie będzie miał sporo radości z przeczytania tego opowiadanka.

pozdrawiam

I po co to było?

Zgodzę się z syf.em. Niezły tekst,ale chwilami niedopracowany. No i bezstylowy, czyli sporo autorów pisze podobnie.

Bardzo mi się podobało. Jest zagadka, jest intryga, jest zemsta i zdrada - czyli Martin w pigułce. Zabrakło może nieco miejsca na nadanie postaciom nieco więcej osobowości, ale poza tym naprawdę nie ma się do czego przyczepić.

A szczególne brawo za...
- Tak mówię, Egillu, wystarczyło poprosić! – zwrócił się ostro w stronę honorowego gościa ze złym błyskiem w oczach.

Tekst wart piórka.

Przyznaję, opowiadanie zasługuje na uwagę, na pewno pochłania czytelnika bardzo skutecznie, ale do miana "bardzo dobrego" trochę jeszcze brakuje :)

Pozdrawiam.

Podobało mi się. Niezwykle wciągające. Miejscami szlif by się przydał, ale i tak zapadło mi w pamięć.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Interesująca fabuła, nieźle zadbałeś o wikingowe klimaty – imiona, odwołania religii.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka