- Opowiadanie: michaldomagalski - Szpital Ostatniej Potrzeby (opowiadanie)

Szpital Ostatniej Potrzeby (opowiadanie)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Szpital Ostatniej Potrzeby (opowiadanie)

Kilka minut po piętnastej czasu zachodniopolskiego Edward nacisnął swoim grubym podobnym do parówki palcem przycisk z dziewiątką w windzie Szpitala Ostatniej Potrzeby mieszczącym się na przedmieściach Nowego Poznania przy pasie Marcina. Drzwi cicho się zamknęły, tworząc jednolitą powierzchnię. Edward poczuł delikatne szarpnięcie, które oznaczało, że owa szczelna klatka – wyłożona białym plastikiem na trzech ścianach i lustrem na czwartej – ruszyła. Nienawidził tego uczucia towarzyszącego poruszaniu się w dół. Im lepsza winda, tym oczywiście poruszała się szybciej. Im szybciej się poruszała, tym wyraźniej wariował nie tylko żołądek, który zamiast hermetycznym pojemnikiem stawał się garnkiem pozbawionym przykrywki. Łatwo mogło się z niego coś wylać.

 

Oparł się o umieszczoną tuż przed lustrem poręcz, wyglądającą jakby czekała na baletnicę, która, odwiedzając swoich bliskich zbliżających się do śmierci, zechciałaby poćwiczyć la barre. Odbicie w lustrze przypominało jednak bardziej parodię początku lekcji baletowej. Edward nienawidził jeżdżenia windą w dół, ale jeszcze bardziej nienawidził oglądania samego siebie. Sto pięćdziesiąt kilo prezentowało się może okazale, ale niezbyt estetycznie. Odruchowo wciągnął brzuch. Manewr ten nie przyniósł jednak zbyt wielu korzyści. Kałdun nadal zwisał znad paska niczym zimą czapy śniegu z rynien.

 

Duża kropla potu przebyła drogę od zarysowanej (przerzedzonymi już włosami) dość wysoko linii czoła i docierała właśnie do lewej brwi. Edward nerwowym ruchem dłoni starł ją. Jakby właśnie na niej chciał się zemścić za nadwagę, za brak czasu na uprawianie tych wszystkich fitnessów, za nieudane małżeństwo (szczególnie za fakt, że żona opuściła go zaledwie jakieś dziesięć kilo temu) i wszystko, co się mu w życiu nie udało.

 

Winda metalicznym damskim głosem odliczała kolejne piętra (z jakiegoś niejasnego powodu pomijając trójkę i ósemkę; piętra, których nawet nie można było wybrać z pulpitu znajdującego się w kabinie – co nie wzbudziło zainteresowania Edwarda), aż po dziewięć dało się wreszcie słyszeć cichutki dzwoneczek sygnalizujący koniec podróży. Zdziwił się, gdy w jego głowie pojawiło się to słowo. Jak można zwykłą jazdę windą przyrównać do podróżowania? No chyba że własną aktywność ruchową ogranicza się do wyjmowania z portfela kart kredytowych, zakładania ubrań lub wklepywania kolejnych cyfr na klawiaturze swojego feathersbooka, na czym właściwie polegała praca większości urzędników w DZP – jego praca. Podróż windą przypomina wówczas wspinaczkę wysokogórską.

 

Jedna ze ścian podzieliła się na pół wzdłuż niewidocznego dotychczas łączenia, otwierając się na korytarz. Edward wyszedł z windy i stanął na platformie, która powoli ruszyła razem z nim, nie powodując jednak żadnych żołądkowych rewolucji. Zdecydowanie wolał poruszać się poziomo.

 

Oświetlenie na korytarzu było cieplejsze niż w windzie. Zmiana pomieszczenia często wpływała na myśli Edwarda tak, że przestawiał się na nowy temat, jakby do konkretnych ścian przynależał konkretny problem, który niczym bańka mydlana w zderzeniu z twardym przedmiotem rozlatywał się pod wpływem przejścia przez drzwi. A może to drzwi stanowiły bramę myśli? Teraz jednak ta magiczna właściwość nie zadziałała. Edward dalej mielił w swojej głowie natrętne skojarzenia związane z własną nadwagą.

 

Przypomniał mu się artykuł o najcięższym człowieku świata, który utknął w drzwiach do ubikacji. Gdyby teraz zaklinował się, wychodząc z windy, to każdy w owym portalu do nowych myśli natrafiłby na grube dupsko. Ubrane co prawda w drogie, eleganckie spodnie zaprojektowane przez samego M. O. J. Rzesza. Jednak to nadal grube dupsko.

 

– Witamy, panie Edwardzie…

 

Jak się skończyła historia Najcięższego Człowieka Świata? Przyjechali po niego? A może robot sprzątający powiadomił dozorcę, że nie może usunąć nieczystości z ubikacji?

 

– … wszystko jest już przygotowane. Pana ojciec został co prawda przeniesiony do innej sali i, zanim do niego pójdziemy, musi pan wypełnić krótką ankietę…

 

Dzisiaj zjawił się prawdziwy człowiek i szedł obok platformy. Dotychczas był to robot przypominający trochę stare, przydrożne kosze na śmieci. Ciekawe, czy stoją jeszcze takie tam na dole, w Poznaniu? W Starym Poznaniu – jak niektórzy nazywali przyziemne zbiorowisko ludzi i ponoć nie tylko ludzi. Tam chyba cały czas mają drogi i chodniki. Edward nie zaglądał do Starego Poznania. Sam nie wiedział dlaczego. Może…

 

– Będzie to kilka prostych pytań doty…

 

– Jaką ankietę? – zareagował Edward.

 

– Standardowa procedura – wyjaśniał mężczyzna, który wydawał się podenerwowany. W prawej ręce trzymał planobooka, zaś palcami lewej podkręcał – raczej nieświadomie – swojego długiego wąsa.

 

– Ale ja już wypełniałem miliony waszych ankiet i ankietek.

 

– Panie Edwardzie, zapraszam na kawę, wszystko ostatecznie skontrolujemy.

 

Edward przyjrzał się dokładnie wysokiemu i szczupłemu (zbyt szczupłemu, pomyślał) mężczyźnie ubranemu w charakterystyczny dla personelu Szpitala Ostatniej Potrzeby fioletowy kitel. Co prawda z przodu miał krzywo zapięte rzepy, ale reszta wydawała się na miejscu. Nawet identyfikator wtopiony w strój po lewej stronie na wysokości klatki piersiowej. Tarsycjusz, konsultant, sprawy organizacyjne – zdradzały trzy linijki czarnego druku znajdujące się obok zdjęcia.

 

Popadasz w paranoję, pomyślał Edward. Nie możesz swojego złego samopoczucia zrzucać na przypadkowych ludzi. To, że pojawił się dzisiaj człowiek zamiast robota, tylko dobrze świadczy o kierownictwie szpitala.

 

– Kawa, powiada pan? Niech będzie.

 

*

 

W tym samym czasie, kiedy Edward zjeżdżał już windą w dół, po przeciwległej stronie budynku wleciał pod dach zielony balonid ze zdenerwowanym Janem. Zaparkował na wolnym miejscu, które niestety mieściło się bardzo daleko od windy pracowniczej.

 

Czy zawsze gdy się spieszył, wszystkie miejsca VIP muszą być zajęte? Czy zawsze, gdy się spieszył, musiały na aeorostradzie tworzyć się niezmierzone zatory? Jeszcze dwadzieścia lat temu wydawało się, że przeniesienie ruchu miejskiego w powietrze zlikwiduje problem, jednak nagromadzona istna Wieża Babel różnorodnych przepisów, wprowadzonych ze względów bezpieczeństwa, skutecznie zepchnęła marzenia kierowców z działu sielanka w dział utopia. Od pewnego czasu dochodziły do tego zamieszki na dole.

 

Ile czasu trwały te buntownicze zapędy mieszkańców Starego Poznania? Nie mógł sobie przypomnieć. Zresztą w tej chwili obchodziło go to tyle, co kupno przestarzałego telewizora. Ważne było to, że bał się zniżać, lecąc przez miasto, choć kiedyś taki manewr stanowił powszechną praktykę pozwalającą ominąć korki. Taką cenę trzeba niestety płacić za bycie stolicą kraju. Nie dość, że balonidów rdzennych mieszkańców coraz więcej, to zawsze pojawiają się napływowi – ludzie z prowincji, jak rodzice Jana. Nie można zapomnieć o tych, którzy w Nowym Poznaniu muszą „tylko coś załatwić”.

 

Balonid zazgrzytał o ścianę. Jan jeździł zbyt ostro, ale nie dbał o firmowy samochód. Wyskoczył gwałtownie przez unoszące się drzwi oznaczone naklejką Szpitala Ostatniej Potrzeby, na której – tuż nad nazwą – widniał napis: By krzepić po raz ostatni. Gdy biegł po dachu, rozwiewały się poły jego lnianej koszuli. Nikt nie mógł zauważyć opalonej muskulatury, ale Jan był świetnym przykładem na to, że przyglądanie się napiętym mięśniom, najwięcej radości sprawia ich właścicielowi. Zresztą nie wstydził się swojej narcystycznej postawy. Dopadł windę z numerem trzecim i nacisnął przycisk. Zaświeciła się czerwona lampka. Jan usłyszał dźwięk dzwonka, co oznaczało, że zaraz uchylą się drzwi. Mu jednak wydawało się, że całość trwa zbyt długo.

 

– Szybciej, szybciej… – popędzał windę.

 

*

 

W małej salce zasiadł na tradycyjnym fotelu. Obok znajdowały się dwa kadryle, ale były stabilne do obciążenia sto dwadzieścia kilo. Edward z zazdrością spojrzał na Tarsycjusza, który zajął jedno z wiszących w powietrzu siedzisk. Na blacie również pozbawionym nóg z plastikowych kubków parowała świeżo zaparzona syntetyczna kawa.

 

– Panie Edwardzie, pana ojcu pozostała zaledwie godzina, może dwie życia. Jak pan wie, odmówił, kiedy zaproponowaliśmy mu przeszczep płuc świńskich. Uznał absurdalnie, że może mieć to wpływ na tzw. duszę. Nie przypuszczaliśmy…

 

– Tak wiem!

 

Edward zaczynał się niecierpliwić. Trudno było mu zrozumieć, w jakim celu odbywa się ten teatrzyk, to gadanie o rzeczach oczywistych. Kto jak kto, ale on doskonale orientował się w historii choroby swojego ojca. Tak mu się przynajmniej wydawało. Z drugiej strony od dawna byli sobie prawie obcymi osobami. Nie wiedział, że ojciec stał się osobą – jak to się mówiło – wierzącą. Tak samo nie wiedział, że ten stary drań palił papierosy, chociaż od jakiś pięciu lat były zakazane. Wynalazł sobie dostawcę na czarnym rynku i potrafił puścić z dymem calutką paczkę. Nawet nie musiał się przed nikim kryć, przynajmniej od czasu, kiedy pozbył się syna, a żona sama go opuściła. Za to wprowadził się do niego na dobre i złe rak płuc.

 

– Ojciec ma swoje… przyzwyczajenia. Możemy przejść do rzeczy.

 

Do Edwarda powracało zdenerwowanie. Niepewność sąsiadowała w głowie z pytaniem: Co ta cała szopka ma oznaczać?

 

– Otóż – rzekł Tarsycjusz i zamilkł jakby szukał odpowiednich słów. W udawanej trosce uniósł do góry brwi. – Chcielibyśmy po prostu, aby pan w tej ostatniej chwili nie popełnił błędu charakterystycznego dla większości ludzi żegnających się na zawsze ze swoimi bliskimi.

 

Edward wpatrywał się uważnie w pielęgniarza (a raczej konsultanta od spraw organizacyjnych – jak głosił napis na kitlu). Miał wrażenie, że tamten teraz powinien mu wytłumaczyć, co miał na myśli, jakie to charakterystyczne pomyłki popełniają ludzie, którzy powierzają Szpitalowi Ostatniej Potrzeby opiekę nad swoim niedługo zmarłym członkiem rodziny. (Panie konsultancie!) Właściwie po co cała ta farsa? Przecież ojciec i tak umrze. Jakie znaczenie dla kogokolwiek miał fakt, że on, syn Edward, zasiądzie przy nim i będzie mógł obserwować powolny zgon? Po co tu przybył? Co się spodziewa usłyszeć?

 

– Widzi pan… – powiedział Tarsycjusz, ale zaraz przerwał.

 

Pochylił lekko głowę do przodu, podniósł dłoń do ucha, jakby odruchowo, jakby się chciał nad czymś zastanowić. Tylko nazbyt gwałtownie, pomyślał Edward. I dlaczego przytrzymał palce na skrawku tuż przy wejściu do ucha, tam gdzie zwykle umieszcza się…

 

– Chodzi o to – kontynuował Tarsycjusz, opuszczając dłoń – żeby wysłuchał pan uważnie słów ojca.

 

A jednak popadam w paranoję, pomyślał Edward. To zapewne wina tych propagandowych plików, które rozprzestrzeniają ci z dołu. Tych wszystkich wirusów, które wyświetlają na monitorach głupawe slogany: „Kto ci powiedział, że masz być szczęśliwy? I dlaczego czyimś kosztem?”, „My tu giniemy. Nie z własnej woli.”, „Kto stoi za twoim telewizorem?” Po co ja to w ogóle czytam? Lepiej…

 

– Ale myślę, że pan jest inteligentny, że pan sobie poradzi z tą sytuacją.

 

*

 

Jan przebiegł korytarz na ósmym piętrze, cały czas mimo pośpiechu kontemplując piękno swojego wysportowanego ciała. Wiedział, po co dzień w dzień poświęca rano i wieczorem czas na ćwiczenia. Zatrzymał się przy ostatniej sali, szarpnął klamkę i wkroczył do środka. Oczy przez chwilę musiały przystosować się do zmiany oświetlenia. Na korytarzu trupio, ale intensywnie świeciły jarzeniówki. Tutaj, w sali opatrzonej nazwą Spokojny Nadzór, mrok rozbijały jedynie monitory. Na szczęście było ich sporo.

 

– Jesteś – usłyszał kobiecy głos przepełniony ulgą. – Nikogo dzisiaj nie można złapać. Co jest do kurwy…

 

– Spokojnie, Sofio.

 

Nie widział twarzy, ale wiedział, że to ona. Tylko Sofia mogła tu czekać. Jan podświadomie prezentował swoje wdzięki. Kogut wpadł do kurnika. Jak w tej sprośnej historyjce, którą opowiadały sobie dzieciaki w szkołach. Przynajmniej kiedy on był młody. Znajdowała się tu tylko jedna kurka i jeden kogucik. W dodatku nie mieli teraz czasu na przeczesywanie piórek. Mimo wszystko gra się rozpoczęła. On prezentował, ona podziwiała. Jak się ta opowieść kończyła?

 

– Znam mniej więcej sprawę. Ile mamy czasu? – porzucił i kurkę, i kogucika.

 

Zasiadł za jednym z komputerów, nie czekając na odpowiedź. Założył słuchawki na głowę, a mikrofon zbliżył do ust. Spojrzał w monitor. Przez gąbkę nauszników dotarł do niego przytłumiony głos Sofii:

 

– Właściwie to już nie mamy. Tarsycjusz puścił pana Edwarda – ostatnie dwa słowa wypowiedziała z przekąsem.

 

Jan naprowadził kursor na dużą zieloną ikonę z napisem „ON” i kliknął.

 

*

 

Edward wszedł do pokoju na końcu korytarza wtedy, gdy Jan tuż nad klikał „ON”. Wpatrzył się w ojca leżącego w pojemniku przypominającym inkubator dla wcześniaków. Panowała absolutna cisza. Po kilku sekundach trwania w zupełnym bezruchu, Edward zbliżył zwiniętą w pięść dłoń do ust i odkaszlnął. Sam nie wiedział, czy z potrzeby, czy dla zabicia ciszy.

 

Ojciec nie drgnął. Leżał jak martwy. Wychudzony, podobny do ludzi zmarłych z wyczerpania albo zżartych przez chorobę od środka. Siniejące lekko usta i okolice oczu upodobniały go jeszcze bardziej do trupa. Występujący ze zmęczenia na ciele Edwarda pot stał się nagle nienaturalnie zimny. Opanowywało go przerażenie. Jednak się spóźnił. To dlatego chcieli, żeby jeszcze…

 

Drobny ruch głowy. Otwarcie oczu.

 

Edward znowu odkaszlnął.

 

– Tato?

 

Zbliżył się do plastikowego sarkofagu.

 

Ojciec poruszył ustami. Jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Edward zamarł i przez krótką chwilę czuł się jeszcze bardziej przerażony niż kiedy ojciec leżał… nieruchomo. Gdyby nie żył, byłoby przynajmniej po wszystkim.

 

Czego właściwie się spodziewał? Nie rozmawiał z ojcem od… trzech lat. Od czasu, kiedy Marta odeszła. Kobieta pragnień tatuśka. Partnerka wymarzona dla synalka. Nie mogąca zrozumieć, że Edward poświęcił się pracy dla niej i nie miał wobec tego możliwości stać się umięśnionym, metroseksualnym pięknisiem, dla jakiego go zostawiła. Ojciec znienawidził go – syna niepotrafiącego zachować odpowiedniego wyglądu, syna, który wypuścił Martusię z rąk.

 

Trzymałeś pana Boga za nogi – wrzeszczał podczas ich ostatniego spotkania.

 

Edward pomyślał, że może już wtedy ojciec stawał się wierzący. Ta myśl na chwilę go rozbawiła. Na ułamek sekundy, zanim usłyszał:

 

– Synu… – tym razem dźwiękowi nie towarzyszył ruch ust. Przypominało to raczej film, w którym ścieżka audio nie zgadza się z video, co miało często miejsce dawno temu w początkach cyfryzacji telewizji albo tanich niezależnych produkcjach pornograficznych.

 

Coś jest nie tak, pomyślał Edward.

 

– Synu – teraz wszystko się zsynchronizowało. – Nareszcie jesteś.

 

– Jestem, ojcze – nie dodał, że bardziej z obowiązku niż przekonania.

 

– Muszę ci coś powiedzieć – odkaszlnął, ale dźwięk ten skojarzył się Edwardowi z balocrosami, na których ostatniego dnia prezentuje się zabytkowe maszyny. Odkaszlnięcie ojca było równie niewinne co odpalanie tych starych silników. Staruszka też zresztą czekał już tylko szrot. Edward szybko skarcił się za tę myśl. Odgonił ją i skupił się na leżącym w inkubatorze ciele.

 

Ojciec zacisnął dłoń na prześcieradle i grymas bólu wykrzywił jego twarz.

 

Edward nie reagował. Patrzył tylko z rosnącym przejęciem i lękiem. Koniec zbliżał się nieubłaganie, a on żałował, że nie zatrzymał go korek w centrum. Tutaj stał zupełnie po nic. Za chwilę usłyszy po raz kolejny reprymendę. Oskarżenie o zniszczenie swojego życia i sprowadzenie wstydu na cały ród.

 

Gdy po zawale ojca, zadzwonili z pytaniem, czy umieścić staruszka w Szpitalu Ostatniej Potrzeby, odruchowo potwierdził. Taki synowski obowiązek. Nie mógł odmówić zajęcia się ojcem. Co by było, gdyby ktokolwiek się dowiedział? Na przykład z pracy. Mogłoby go to zrujnować. A tak odbębni tę rozmowę i odejdzie spokojny. Z drugiej strony, gdy Marta spektakularnie poprosiła go o rozwód, nic się nie stało. Nie było nawet żadnego wezwania. Szef zachowywał się normalnie.

 

A może tylko mi się tak wydawało, pomyślał Edward, może raz przeszedł nad tym do porządku dziennego, ale co by było po samotnej śmierci ojca? (Edd, nie okazałeś się prawdziwym człowiekiem, nie możemy tolerować twojej ignorancji i zimnej obojętności.)

 

– Pamiętaj – mówił gardłowo ojciec. – Nic nie jest twoją winą, Edwardzie.

 

Zachrypiał. Stary silnik na start.

 

Edward przełknął ślinę jakby próbował zrozumieć ostatnie słowa ojca.

 

*

 

Sofia oderwała wzrok od monitora, aby spojrzeć na skupionego na pracy Jana. Zacisnęła mocniej wargi i kiwnęła głową z podziwem. Dawał z siebie naprawdę wszystko. Przystojny, wysportowany pracoholik. Szkoda, że nie było szans, żeby związać się z nim na stałe. Miała już męża, a poza tym Jan wolał los singla. Od czasu do czasu mogli co najwyżej oddać się ostremu rżnięciu w kantorku lub w balonidzie, w porze obiadowej na jakimś parkingu na obrzeżach miasta.

 

Pamięta spędzoną z nim całą noc. Skłamała wówczas w domu, że wyjeżdża na szkolenie. Upojnie i frywolnie. Jan to typ mężczyzny nazywany przez redaktorki portalu Radości ogierem. Nieopisana chuć. Chociaż odczuwała czasami dyskomfort, gdy dostrzegała, że dba o jej rozkosz tylko dlatego, żeby potwierdzić przed samym sobą swoje możliwości. Kiedyś spoglądał w trakcie stosunku bardzo długo w lustro, napinając mięśnie. Kogucik pielęgnuje piórka, kogucik patrzy na swe piórka, kogucik zerżnąłby sam siebie. Sofia nie wiedziała, że pomyśleli dzisiaj o tej samej historyjce sprzed lat.

 

Oderwała wzrok od Jana.

 

Zauważyła, że podświadomie zaczęła palcami lewej dłoni kręcić obrączką ślubną. W prawo, w lewo.

 

Jakby mnie parzyła, pomyślała.

 

Szybko odrzuciła te skojarzenia. Odtrąciła w ogóle rozważania o wspólnym seksie z Janem, żeby spojrzeć na monitor pokazujący wydarzenia w sali piętro niżej.

 

Edward, wyraźnie zaskoczony, opadł właśnie gwałtownie na taboret przygotowany dla odwiedzających. Wyglądał na nim jak Guliwer w krainie liliputów albo sumita próbujący odpocząć na krzesełku w kąciku dla dzieci, jakie urządzano w barach. Jego pośladki zapakowane w spodnie od garnituru zwisały po obu stronach taboretu. Szok po wypowiedzi ojca był pozytywny, zbliżony do oczyszczenia. Sofia wiedziała, że Edward za chwil zacznie się wzruszać. Może nawet uroni łzę.

 

*

 

Usiadł, co pozwoliło mu odsapnąć. Zmęczył się tym przemierzaniem korytarza, tą rozmową z obsługą, tym patrzeniem na ojca, po którego ostatnich słowach nie wiedział, czego się spodziewać.

 

– Tak naprawdę miałeś rację – ciężko i powoli kontynuował staruszek za plastikową przegrodą.

 

Izolacja fizyczna pacjenta była pełna. Takie zasady. Nie można dopuścić do ewentualnego rozprzestrzenienia się zarazków. Ojciec Edwarda nie był niczym zakażony – przynajmniej oficjalnie – ale lepiej dmuchać na zimne. Poza tym większość odwiedzających w szpitalu swoich bliskich wykazywała się wystarczającą tępotą, żeby nie wiedzieć, czym i w jaki sposób można zarazić się od pacjentów.

 

Dźwięk dostawał się z głośników zamontowanych w rogach sali. Edward teraz zdał sobie sprawę, że początkowy brak synchronizacji głosu z ruchem warg mógł wynikać właśnie z faktu, że głośniki musiały się dostroić. Tak sobie to przynajmniej tłumaczył.

 

– Miałeś rację co do Marty.

 

Serce Edwarda biło coraz mocniej jakby na pierwszej randce stresował się tuż przed pocałunkiem. Zbliżająca się satysfakcja miała nieść o wiele bardziej skomplikowaną i jeszcze nieokreśloną satysfakcję.

 

– Liczysz się tylko ty, a ona to głupia – ojciec przerwał, żeby odkaszlnąć. – głupia cipa.

 

– Tato, leż spokojnie – do podekscytowania dołączyła naturalna, mimowolna troska o człowieka, który go chwali. Wyciągnął rękę, ale natrafił na plastikowy mur. Szkoda, że nie mógł go teraz dotknąć. To zbliżyłoby ich jeszcze bardziej.

 

– Musisz zadbać o siebie. Korzystaj z życia.

 

Edward znieruchomiał. Słuchał przerywanego sporą ilością kaszlnięć i sapnięć kazania swojego umierającego ojca. Wiedział teraz, że pieniądze wydane na Szpital Ostatniej Potrzeby naprawdę nie wylądują w błocie.

 

– Uprawiasz seks, synu?

 

*

 

Sofia parsknęła zaskoczona tymi słowami, a kawa, którą właśnie popijała z kubka, rozprysnęła się, tworząc esy-floresy na monitorze stojącym przed nią. Uśmiechając się, szybko sięgnęła do kieszeni po chusteczkę i zaczęła wycierać sprzęt. Jan kliknął ikonkę odcinającą przekazywanie dźwięku do głośników w sali poniżej.

 

– Poczekaj, poczekaj! – powiedział do Sofii obiecująco.

 

Przerwała usuwanie plam po kawie i spojrzała na niego. Uśmiechnął się. Cały czas z nią flirtował. Wiedziała o tym. Zresztą ona z nim też. Z czego wynikało jej znudzenie seksem z mężem? Przecież jeszcze nie tak dawno mówiła wszystkim, że go kocha. Mówiła tak zresztą również po pierwszej zdradzie. Nie, nie z Janem. Od dłuższego czasu nie mogła ścierpieć tej powtarzalności „domowego ogniska”, w którym wspólnota polegała na fizycznym dzieleniu tej samej kanapy podczas oglądania telewizji, bo nawet okulary wyświetlały im wówczas inne program.

 

Jan odblokował mikrofon.

 

*

 

Edward milczał. Wzrokiem błądził po białej kołdrze okrywającej ciało ojca. Zastanawiał się, jak zmienić temat. Zanim jednak natrafił na cokolwiek sensownego, usłyszał w głośnikach chrypliwy głos:

 

– Zarabiać, zarabiać, zarabiać. Nie masz na nic przez to czasu. Nie mógłbyś chociaż pójść na dziwki?

 

– Tato…

 

– Pomyśl przez chwilę. Ta głupia cipa opuściła cię, bo zacząłeś wyglądać jak kampania na rzecz ratowania ostatnich wielorybów.

 

Edward poczuł się nieswojo, ale wiedział, że ojciec ma rację (przypomniał sobie nawet plakat z głośnej akcji sprzed lat – olbrzymi waleń wysychający na piaszczystej plaży). Chciał mimo wszystko odruchowo zaprotestować (co nie było trudne, wziąwszy pod uwagę ilość pauz przeznaczonych przez na kaszlnięcia i chrypnięcia), ale nie potrafił. Jakby nagle uwierzył w relacje ojciec – syn.

 

– Codziennie odczuwasz pociąg – kontynuował staruszek.

 

Żeby na łożu śmierci wygłaszał takie teorie, zawstydził się w duchu Edward.

 

– Chciałbym, abyś mnie posłuchał. Wykorzystaj życie. Poświęć te kilka chwil w ciągu dnia na pozbycie się zbędnego balastu.

 

*

 

Przyglądała się Janowi, kiedy niczym wprawny retor mówił do mikrofonu, przedstawiając zalety bycia… sobą. Umięśnionym, atrakcyjnym mężczyzną. Don Juanem XXII wieku. Im bardziej był arogancki i pewny siebie, tym bardziej jej się podobał. Miała nadzieję, że dzisiaj również zgodzi się ją przelecieć. Kciuk i palec wskazujący lewej ręki dotknęły złota na serdecznym prawej.

 

Był niesamowity. I nie chodziło jej wyłącznie o wygląd. Wykonywał przecież również bezbłędnie swoją pracę. Potrafił nie tylko odpowiednio dobrać słowa czy odwołać się do historii z życia klienta, ale jednocześnie operował wzorcowo ciałem osoby nieżyjącej niczym lalkarze widmami żołnierzy podczas II Wojny Międzykontynentalnej.

 

W rękach Jana ciało wyglądało jak żywe.

 

*

 

Ojciec lekko uniósł głowę i przez chwilę mogło się wydawać, że próbuje wstać. Co było oczywiście niemożliwe ze względu na blokujący go plastik.

 

– Edwardzie, nie zmarnuj życia – kaszlnięcie – tak, jak ja zmarnowałem.

 

Opadł na poduszki. Odsapnął. Był wyraźnie zmęczony. Coraz bardziej zmęczony.

 

– Tato…

 

Ojciec uniósł rękę i tym gestem nakazał mu milczenie. Głowę przekręcił w lewo, odwracając twarz od Edwarda. Cisza. Przez głośniki dobywało się tylko lekkie charczenie, co pozwalało sądzić, że ojciec jeszcze żyje. Zaskoczył Edwarda swoją wypowiedzią, ale jednocześnie dał mu poczucie spełnienia. Wiedział, że w ten dziwaczny sposób zjednoczyli się. Czuł nieokreślony wewnętrzny spokój. Człowiek musi pogodzić się z bliskimi, pomyślał, zanim sam odejdzie lub zanim oni odejdą.

 

– Cieszę się, że tu jesteś – docierało z głośników, ale ojciec nie odwrócił się. Może ze wstydu. – Jesteś… tylko ty. Nikt więcej.

 

Pauza.

 

– Nikt więcej nie przyszedł, bo nie miał kto przyjść.

 

Pauza.

 

– Nie skończ jak ja.

 

– Ojcze…– zabrzmiało nazbyt poważnie. Na szczęście uniesiona znowu dłoń uciszyła go po raz kolejny.

 

Milczenie stawało się nieznośne. Tak jak i oczekiwanie. Tym bardziej, że nie wiedział, na co czeka. Myśli kołatały się po głowie. Cisza bzyczała obok wydobywającego się z głośników dźwięku ciężkiego, gardłowego oddechu. Może ciało odmówiło już posłuszeństwa, a dźwięki z głośników stanowią wyłącznie jakąś usterką sprzętu?

 

Czy nie powinienem zawołać obsługi? – zastanawiał się, wlepiając oczy w nieruchome ciało.

 

– Edwardzie – ojciec mówił jeszcze wolniej, z pauzami, prawie jakby sylabizował podczas nauki czytania. – Edwardzie, teraz już idź. Nie chciałbym, żebyś patrzył… Żebyś widział…

 

Nie musiał kończyć.

 

Edward podparł się ręką o rant taboretu i, zaciskając lekko usta, z wysiłkiem wstał. Obtarł chusteczką czoło, które znowu zrosił pot. Zatrzymał wzrok na postaci tkwiącej bez ruchu w inkubatorze, odwróconej od niego plecami. Teraz dopiero zdał sobie sprawę, jak bardzo ojciec jest wychudzony. Pod skórą rąk kryły się tylko kości i ścięgna. Zastanawiające, jak w ogóle potrafił nimi przed chwilą ruszać. Edward był mu nawet wdzięczny, że nie odwracał twarzy. Sine ślady pod oczami zrobiły się teraz prawdopodobnie większe i intensywniejsze.

 

Musi uciec. Odejść zanim pozostanie na łóżku samo ciało. Zamknięty w plastik eksponat wcale niezbyt rzadkiego gatunku – homo sapiens sapiens. Nic wyjątkowego. Kolejny trup. Podobny do setek innych swoich trupów poprzedników – tutaj, do góry i tam, na dole w Starym Poznaniu.

 

Edward odwrócił się i spróbował szybko dotrzeć do drzwi. Wiedział, że za nimi czeka na niego Tarsycjusz – konsultant w fioletowym kitlu, który uśmiechnie się smutno, ale jednocześnie pocieszająco. Swoją gadką utwierdzi w przekonaniu, że warto było. Później już pozostanie odgrywanie roli syna opłakującego stratę ojca. Jeszcze tylko kilka kroków dzieli od klamki olbrzymie ciało Edwarda. Pokona ten dystans najszybciej, jak potrafi.

 

*

 

– Spójrz, jak się toczy na tych swoich grubych nóżkach – zawołała uradowana Sofia. – Wygląda jak galaretka uciekająca przed kucharzem.

 

Na monitorze widać było Edwarda dopadającego właśnie klamkę. Złapał ją w parówkowate palce i nacisnął. Na jego twarzy zmęczenie oraz niepokój zastąpiła ulga. Razem z Janem mogła przyglądać się mu już tylko przez kilka sekund. Patrzyli właściwie na jego plecy, na garnitur.

 

Szyty na miarę albo zakupiony w sklepie z odzieżą XXXXL, pomyślała Sofia.

 

Gdyby znała się na modzie, rozpoznałaby charakterystyczny krój M. O. J. Rzesza.

 

Jan wyłączył sprzęt, zdjął słuchawki i mikrofon.

 

– No, koniec na dzisiaj – powiedział i rozparł się wygodnie na obrotowym fotelu.

 

– Wiesz, jak jego ojciec dzisiaj zmarł, a potem Tarsycjusz szybko, bez konsultacji, wykonał telefon, to myślałam, że nie zdążymy. Jeszcze w dodatku te zamieszki, te korki. Podobno coś się stało z Dworcem Centralnym.

 

Prawą dłonią przeczesała kruczoczarne włosy, które zaraz z powrotem spadły na ramiona.

 

– Właśnie nie można było tamtędy przejechać. Jakiś pożar czy coś. Kupa dymu.

 

– No właśnie – mówiła cały czas podekscytowana. – Sobie pomyślałam: nie damy rady. Ale udało się… Udało. Tarsycjusz go trochę przytrzymał jakimiś bełkotami.

 

– Yhym – mruknął potwierdzająco.

 

– No i ty byłeś rewelacyjny.

 

Chciała się uśmiechnąć zalotnie – wyszło wstydliwie. Ale Janowi nie zależało. Nawet się specjalnie nie starał. Nie musiał w końcu, po prostu przeleci ją teraz w tej sali. Wiedział, że tego chciała. Mają sporo czasu. Ani on, ani ona się nie spieszą.

 

A Sofia, pomyślał, dla zabicia czasu może być.

 

*

 

Co do Tarsycjusza, to się nie pomylił. Udało mu się wyćwiczonym monologiem zagłuszyć myśli Edwarda. Dodatkowo obiecał, że zajmą się (My, szpital – mówił) całym pochówkiem. W następnym tygodniu będzie już można złożyć wizytę przy płycie nagrobnej w zachodnim skrzydle i – za dodatkową opłatą – zapalić lampkę na dobę.

 

– Należy pamiętać, że pomimo iż Nowy Poznań jest miastem stołecznym, to oferuje najniższe ceny pochówku oraz wszelkich dodatkowych usług związanych z kultem zmarłych, tłumaczył.

 

Tarsycjusz rozwinął planobook, przedstawił w skrócie warunki umowy i poprosił o podpis. Edward wziął interaktywne pióro. Dziwnie leżało w ręce. Wolał dokumenty podpisywane odciskiem kciuka. Nie darzył zaufaniem do pisma. Nikt zresztą nie miał wyćwiczonego charakteru, więc łatwo paść ofiarą oszustwa. Dłuższe teksty zapisane pismem odręcznym można znaleźć już tylko – oprócz niektórych sygnatur – w muzeach. Złożył podpis z wielkich, zaokrąglonych, drżących liter. Tarsycjusz podziękował, zwinął planobook i, życząc klientowi udanego wieczoru, odprowadził go do drzwi windy.

 

W środku Edward wcisnął zero, potem spojrzał w lustro. Zaburczało mu w brzuchu. Prawie jednocześnie pomyślał o solidnej kolacji i o odchudzaniu.

Koniec

Komentarze

Ciekawe opowiadanie, interesujące.

Ale do paru rzeczy się przyczepię. Oprócz potknięć językowych, wydaje mi się, że żołądek nie jest hermetycznym pojemnikiem. Jeśli winda jest szybka, to jakim cudem głos nadąża z wymawianiem numerów pięter? Czas jest zachodniopolski, ale nic nie wskazuje że terytorium nam wzrosło. Zresztą, gdyby wzrosło na zachód, to Poznań nie leżałby w zachodniej części kraju. A gdybyśmy się rozszerzyli na wschód, to jaki jest sens przenosić stolicę dalej od centrum?

Zaintrygował mnie motyw zamieszek. Szkoda, że nie został rozwinięty i wyjaśniony. Bo hasła wiele mi nie powiedziały.

Ogólnie mi się podobało. :-)

Babska logika rządzi!

Stworzyłeś, autorze, bardzo ciekawą koncepcję. Jestem pewien, że twój świat będzie mógł pomieścić jeszcze wiele ciekawych pomysłów.

Jeśli chodzi o opowiadanie to, niestety, leży interpunkcja. Mniej więcej połowy przecinków nie ma tam, gdzie znaleźć się powinny. No ale jestem ci to w stanie wybaczyć, bo tekst dało się przeczytać bez zgrzytów i czułem się szczerze zaciekawiony. Szkoda tylko, że opowiadanie skończyło się w taki sposób. Osobiście lubię bardziej zdefiniowane zakończenia, ale nic to. Gusta, guściki i te sprawy.

A, jeszcze jedno. Absolutnie nie rozumiem, po co dopisałeś w nawiasie, że tekst ten jest opowiadaniem. Publikujesz go w zakładce "opowiadania", więc czym innym miałby być?

Aha, jeszcze jedno: zabrakło mi wyjaśnienia, po co szpital odstawia tę szopkę (i akurat o takiej treści) ze zwłokami. Dla reklamy? Taki żarcik Sofii i Jana?

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarze.

@Finkla, Szpitalowi Edward zapłacił, aby móc właśnie w tej rozmowie uczestniczyć. Wynika to z fragmentu, w którym rozmyśla o reakcji pracodawcy na informację o samotnej śmierci ojca. Może nie do końca jest ten fragment jasny. Cenna to zatem uwaga. Uwzględnię.

Co do decyzji administracyjnych - jak wiemy w Polsce nie zawsze są one logiczne, więc stolica na obrzeżach też nie musi wynikać z przesłanek czysto rozumowych. Ale też rozumiem. Rozwinięcie akcji w Starym Poznaniu, na dole, pozostawiam sobie na kolejne opowiadanie.

@vyzart, przepraszam za braki w interpunkcji, wdzięczny byłbym za wskazanie kilku "ułomnych" miejsc. Cieszę się, że ogólnie udało mi się Cię zaciekawić.

Aaaa, czyli będzie jakiś dalszy ciąg. No to czekam. :-)

Babska logika rządzi!

(...)  usług związanych z kultem zmarłych, tłumaczył.  ---> myślnik zamiast przecinka.  

Nie darzył zaufaniem do pisma.  ---> niezrozumiałe.  

Nikt zresztą nie miał wyćwiczonego charakteru, (...). ---> gdy mówimy o charakterze pisma, lepiej jest użyć słowa "wyrobionego".   

Zapowiedź ciągu dalszego sprawiła, że nie będę dodawał nowych pytań do tych już zadanych przez przedpiśców. Poczekam, zobaczę, jak rozwijasz i uzasadniasz swoją koncepcję nowych czasów i nie całkiem nowych obyczajów.

Przeczytałam. Koncepcja zaiste, ciekawa, ale waham się przed wystawieniem oceny, bo wydaje się, że to dopiero zarys świata. Podoba mi się umiejscowienie stolicy w nowym mieście ; )

Jest troszkę potknięć, interpunkcjas czy jakaś literówka. Podtrzymam stanowisko, że "podnoszenie do góry" to pleonazm (i zanim ktoś rozpęta dyskusję dodam, że nie jestem przeciwniczką każdego pleonazmu we wszechświecie, tylko akurat ten konkretny wydaje mi się szczególnie idiotyczny, porównywalny z cofaniem do tyłu).

Poza tym... no, zobaczymy, jeśli opowiadań w tym świecie będzie więcej. Bo niedomówień jest sporo, i sprawiają, że na tę chwilę opowiadanie jest troszkę niejasne miejscami.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nowa Fantastyka