- Opowiadanie: cyphrae - Obserwator

Obserwator

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Obserwator

 

Od samego rana byłem zdenerwowany. Nic takiego się nie wydarzyło. Zresztą… Nigdy nic się nie wydarzało. Takie rejsy to nuda i dopóki coś się nie popsuje, to w zasadzie nic się nie dzieje. W ciągu trzech lat zżywasz się z tą powtarzalnością i tak naprawdę problem masz dopiero po powrocie. Zgiełk normalnego życia staje się nie do zniesienia i chociaż po każdych trzech latach rejsu przysługują ci trzy lata urlopu, to już po kilku miesiącach stoisz pod drzwiami biura armatora i błagasz o przydział.

 

Armatorzy to wiedzą. Wiedzą, że żaden człowiek, który latał i nie zwariował nie poradzi sobie w rzeczywistości i nawet nie mają takiej obsady, która zapewniłaby prawidłowe funkcjonowanie floty w przypadku, gdyby jednak wszyscy chcieli wykorzystać urlop. Albo wariujesz i wypadasz z gry, albo grasz. Grasz, aż umrzesz lub wydarzy się coś takiego, co wyrwie cię z tego kieratu.

 

Sama praca jest prosta. Startujesz z Ziemi i lecisz małym stateczkiem na okołoksiężycową. Tam czeka twój transportowiec. One nigdy nie lądują. Są za wielkie, za ciężkie. Grawitacja połamałaby je i zmiażdżyła. Powstają w przestrzeni i tam pozostają na zawsze.

 

Dotarłeś więc do okołoksiężycowej. Okrętujesz się na swój statek jako mechanik, nawigator, kapitan, czy kim tam jesteś. Czekasz na kolesi z wywiadowni. Przylatują i pouczają cię. Mówią o procedurach dotyczących spotkań z obcymi. Ględzą o twoich obowiązkach informacyjnych i tego typu rzeczach. Masz ich gdzieś. Jeśli coś zauważysz, a w końcu na pewno zauważysz, udajesz, że nic nie widziałeś. Jeśli jesteś głupi i się przyznasz, to czekają cię długie tygodnie przesłuchań, serum prawdy, hipnoza… Nie chcesz tego, więc kłamiesz.

 

Polityczni odlatują, a ty życzysz im po cichu wszystkiego najgorszego. Przylatują ludzie od armatora. Dostajesz rozkład lotu. Nic ciekawego. Lot po metan na Tytana. Wprowadzasz dane do systemu. I tyle twojej roboty. Potem przez trzy lata zajmujesz się codziennością. Wstajesz, jesz, sprawdzasz elektroniczny dziennik pokładowy, zajmujesz się swoim hobby, pogadasz z towarzyszami lotu. A! Przepraszam. Ja jako kapitan nadzoruję przyrządy w czasie odejścia z okołoksiężycowej, przy parkowaniu obok Tytana i znowu przy powrocie na okołoksiężycową. Komputer robi wszystko sam, jednak kapitan musi to nadzorować. Daje to w sumie około dwunastu godzin pracy na trzy lata. Chyba, że coś się dzieje… Ale rzadko coś się dzieje. Nawet załadunek metanu wykonuje automatyka. Małe dostawczaki podlatują, wpinają się w śluzy ogromnego zbiornika, który pchasz przez przestrzeń, przelewają zawartość i tyle.

 

Tak więc wprowadziłeś dane… O określonej godzinie silniki rakietowe odpalają i system wymanewrowuje cię z miejsca, gdzie jest jakiś ruch w pustkę kosmosu. Masz już trochę prędkości. Rakietowce milkną i załącza się napęd jonowy, który systematycznie przyspiesza pojazd, aż osiągniesz prędkość przelotową.

 

Za osiemnaście miesięcy ponadzorujesz wejście na orbitę Tytana, ale zasadniczo masz dla siebie trzy lata. Co z nimi zrobisz?

 

Jednym słowem nuda… Ale ja to lubię. Czytam, medytuję, jem, śpię. Czasem wypiję piję z załogą. Załogą? To wszystko koledzy. Jarek, pierwszy oficer, maluje. Vadim, mechanik, to maniak gier komputerowych. Piotr, nawigator, też jest artystą. Maluje i rzeźbi. Same wynalazki. Każdy szczęśliwy, że ma spokój. I zwykle mamy spokój. Chyba, że coś się dzieje. Ale zwykle nic się nie dzieje… Jesteśmy tylko my i pustka wokół. W sumie jest ciepło i bezpiecznie.

 

Tego jednak poranka byłem zdenerwowany. Poranek… Na statku nie ma okien, nie ma wschodów i zachodów słońca. Pory dnia wyznacza komputer, który włącza światło. Trzeba przecież ludzi utrzymać w cyklu dobowym, do którego są genetycznie przystosowani.

 

wyszedłem z kajuty i usiadłem na stołeczku, który zawsze stoi obok drzwi. Obok na podłodze stoi słoik z wodą – to moja popielniczka. Jak co rano usiadłem i zapaliłem papierosa. Jak co rano patrzyłem na ścianę przed sobą. Coś wewnątrz mnie telepało się uparcie. Czasem człowiek ma takie uczucie, że coś się dzieje… Ale nic się nie działo. Gdyby było coś nie tak z naszym statkiem, to komputer by mnie poinformował. Jestem w końcu kapitanem… Ale nie… Spaliłem papierosa szybciej niż zwykle i poszedłem do mesy.

 

Wszyscy już siedzieli przy stole i jedli śniadanie. Spokojni jak zawsze. Nic się nie wydarzyło…

 

– Cześć – powiedziałem.

 

– Siemano, cześć – odpowiedzieli.

 

– Co tam? – zapytałem.

 

– Nic tam – odpowiedzieli.

 

Zdecydowanie nic szczególnego się nie wydarzyło… Podszedłem do automatu i przy pomocy dotykowego ekranu wybrałem swoje śniadanie, a automatyczny kucharz wysunął je po kilku chwilach na tacę odbiorczą. Wziąłem talerz i poszedłem do stołu.

 

– Nic się nie dzieje? – zagadnąłem ponownie.

 

Popatrzyli na mnie jak na idiotę.

 

– A co ma się dziać? – rzucił Vadim – Nigdy nic się nie dzieje…

 

– Racja – odpowiedziałem, ale coś jednak wlazło mi pod skórę.

 

Po jedzeniu wszyscy rozeszli się na rutynowe sprawdzenie podległych im przyrządów, a ja sprawdziłem główny komputer. Nie znalazłem nic, do czego mógłbym się przyczepić. Usiadłem więc na fotelu kapitana w sterówce i patrząc na monitor pokazujący to, co przed statkiem. Zapaliłem papierosa i patrzyłem na te świetlne punkty otoczone bezmiarem czerni.

 

Jako, że głupie myśli rozpraszają się w działaniu postanowiłem pójść i trochę się poruszać. Spędziłem kolejne trzy godziny na basenie,w siłowni i w saunie. Taaak, mamy na statku takie rzeczy. I rzeczywiście pomogło. Obiad zjadłem już bardziej spokojny, a po obiedzie poszedłem poczytać książkę. I wtedy komputer włączył alarm. Po dźwięku wiedziałem, że chodzi o coś na zewnątrz. Pobiegłem do sterówki. Chłopaki już stali przed ekranem. Ujrzałem go. Latający spodek. Takie najzwyklejsze UFO, jakie można ujrzeć na każdej ilustracji. Okrągłe, srebrne i błyszczące. A do tego blisko. Około pół kilometra. Nie szalał w przestrzeni, nie latał, nie robił gwałtownych zwrotów. Po prostu wisiał sobie w przestrzeni.

 

– Ignorujemy? Jak zawsze? – zapytał któryś z chłopaków.

 

– Nie wiem… – odpowiedziałem.

 

Spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.

 

– Przecież zawsze ignorujemy… – Zwrócił mi uwagę Piotr.

 

– Wiem, wiem, ale… Sam nie wiem… – dukałem.

 

Nie wiedziałem co mam zrobić. To prawda, że zawsze olewaliśmy takie rzeczy, ale nigdy jeszcze nic nie było tak blisko.

 

– Wyślijmy jakiś sygnał. – zaproponowałem.

 

– Ale jaki? – zapytał Piotr – nawigator – W jakim języku? Na jakiej częstotliwości? A może morsem?

 

– Morsem – zadecydowałem.

 

– OK, ty w końcu dowodzisz. Co wysłać? – Piotr już był gotów.

 

– Może zwykłe „Witajcie”? – zaproponowałem.

 

Na takie spotkania istnieją oczywiście procedury, ale zupełnie o nich zapomniałem, nawet nie przyszło mi do głowy sprawdzić, co mądrzy ludzie zaplanowali na taką okoliczność.

 

Odpowiedź przyszła po chwili.

 

– „Witajcie” – odpowiedział ktoś ze statku.

 

– Co teraz wysłać? – Nawigator patrzył na mnie, a jego twarz mówiła: „Zacząłeś, to teraz sam kombinuj”.

 

Kombinowałem. Myślicie, że to łatwe? To cholernie trudne! O co zapytać Obcych? Jak dzień? Przecież w pustce kosmosu nie ma nawet dnia… Potrzebujecie pomocy? A nawet gdyby, to raczej i tak nie mamy na pokładzie części do naprawy UFO… Co tu robicie? Odpowiedzą, że g… nas to obchodzi… A może po prostu, jak ludzie…

 

– Pisz: „Co u was słychać?” – poleciłem.

 

– „Wszystko dobrze, a u was?” – odpowiedzieli.

 

Zgłupieliśmy. Taka zwykła rozmowa w bezmiarze kosmosu.

 

– Lecę do nich! – zdecydowałem.

 

– OK… – powiedział Jarek.

 

– Szykować skuter? – zapytał Vadim.

 

– Taaak. Tylko zapytajmy ich, czy mnie przyjmą.

 

– „Zgodzicie się na wizytę naszego kapitana?” – Posłaliśmy w stronę statku obcych.

 

– „Zapraszamy” – odpowiedzieli, a po chwili rozsunęły się jakieś panele na ich statku, wskazując (chyba) miejsce do dokowania.

 

Ubrałem się w kombinezon i poszedłem w stronę śluzy, w której znajdowały się nasze skutery.

 

– Masz około godziny czasu – zwrócił mi uwagę Jarek. – Później już nas nie dogonisz.

 

– Dobrze… Mów mi czasem ile jeszcze zostało.

 

– OK.

 

– Na pewno chcesz to zrobić? – zapytał Vadim.

 

– Tak.

 

– Czemu?

 

– Nie wiem… Naprawdę nie wiem, ale coś mi mówi, że powinienem… – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

 

Chwilę później usiadłem na skuterze. Wpiąłem nogi, a gdy sufit się otworzył pomknąłem w przestrzeń. Po krótkim locie byłem już obok UFO i wleciałem w miejsce, które zostało dla mnie przygotowane. Panele za mną zamknęły się, a po kolejnych kilkunastu sekundach czerwona lampka na ścianie zmieniła kolor na zielony. Skuter opadł na podłogę – sztuczna grawitacja. Drzwi śluzy otworzyły się i wszedłem do środka. Wyświetlacz w hełmie poinformował mnie o składzie atmosfery. Była taka, jak u nas na statku, czyli identyczna z ziemską. Otworzyłem szybę hełmu. Wziąłem oddech.

 

Za plecami usłyszałem:

 

– Dzień dobry.

 

Odwróciłem się gwałtownie. Stała tam kobieta. Musiała mieć więcej niż sześćdziesiąt lat. Była bardzo ładna. Tak ładna, jak ładnym można być w tym wieku. Jaka musiała być, gdy była młoda…

 

– Dzień dobry – powtórzyła.

 

Uśmiechała się.

 

– Dzień dobry – odpowiedziałem.

 

– Możesz zdjąć kombinezon.

 

Zrobiłem to z ochotą. Skafander kosmiczny nie jest najwygodniejszym rodzajem ubrania.

 

– Napijesz się czegoś? – zapytała tak po prostu. Zupełnie jakbym wpadł do cioci na herbatę i ciasteczka.

 

– Dostałbym może szklankę wody?

 

– Jasne. – Uśmiechnęła się i kiwnęła abym poszedł za nią.

 

Korytarz wiódł wokół pojazdu, a po prawej i lewej stronie znajdowały się drzwi do jakichś pomieszczeń. Otworzyła jedne z tych prowadzących w stronę środka pojazdu. Wszedłem za nią i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłem zwykłą, przyjemną kuchnię. Ot po prostu kuchnia z drewnianymi meblami i wszelkimi sprzętami. Zupełnie jak w domku na przedmieściu. Nalała wody do szklanki.

 

– Z cytryną?

 

– Tak, poproszę… – Cały czas byłem bardzo zdziwiony.

 

Sobie też nalała. Wskazała mi miejsce na krześle, przy kuchennym stole, postawiła dwie szklanki i sama też usiadła.

 

– Co cię sprowadza młody człowieku?

 

– W zasadzie, to nic mnie nie sprowadza… Przelatywaliśmy w pobliżu i zobaczyłem ten pojazd i…

 

– Tak, tak… Wszystko to wiem, ale wiem też, że nigdy nie cię nie kusiło, by bliżej przyjrzeć się takim rzeczom.

 

– To prawda – przyznałem.

 

– Co się zmieniło?

 

– Nie wiem.

 

– Wiesz… Pomyśl.

 

Pytała, a ja odpowiadałem. Byłem zestresowany i zupełnie nie myślałem, żeby samemu pytać. Szczerze mówiąc byłbym mniej zdziwiony, gdybym spotkał tu zielone ludziki. Bardziej bym się tego spodziewał, niż miłej starszej pani w przytulnej kuchni.

 

– Byłem jakiś zdenerwowany. Coś mną szarpało. Miałem taką goń myślową… Później, jak już wsiadłem na skuter, to nawet chciałem zawrócić, ale… No, sam nie wiem, to tak jakbym wszedł na jakąś drogę bez powrotu.

 

– Tak bywa… Każdy czasem czuje, że musi wyruszyć w swoją własną podróż. Tak to już jest. Większość ludzi potrafi to w sobie pokonać. Usłuchać głosu tak zwanego rozsądku. Oni nigdy nie dowiedzą się jak mogłoby być. Gratuluję ci, zrobiłeś pierwszy krok.

 

– Pierwszy krok? Będą kolejne kroki? – dopytywałem.

 

– Może… To zależy tylko od ciebie. Wyruszyłeś w podróż. Dokąd dotrzesz, to zależy od ciebie.

 

Wstała od stołu i delikatnie poruszyła głową dając do zrozumienia, bym poszedł za nią. Przeszliśmy do pomieszczenia pełnego ekranów. Wskazała mi fotel, a sama stanęła za mną.

 

– Czy twoi towarzysze podróży istnieją w tej chwili? – zapytała.

 

– No… Jeśli statek w międzyczasie nie miał wypadku, to są na nim.

 

– Jesteś pewien? Pomyśl. Na pewno istnieli wtedy, gdy ich widziałeś. Ale teraz? Istnieje duże prawdopodobieństwo, że istnieją, ale dopóki ich nie ujrzysz lub nie usłyszysz, to pewności nie masz.

 

– Taaak. Ale…

 

– Nie ma ale. Świat i wszelkie jego składniki istnieją tylko wówczas, gdy ktoś to wszystko obserwuje.

 

– Więc teraz nie ma na przykład księżyca? – pytałem.

 

– Jest, bo ktoś go obserwuje, ale gdyby zabrakło na chwilę obserwatorów księżyca, to istniałoby tylko prawdopodobieństwo, że istnieje. Ogromne prawdopodobieństwo, to prawda, ale istniałaby też bardzo mała, a jednak nie zerowa szansa, że go nie ma.

 

– Słyszałem o takiej teorii…

 

– Wiem – uśmiechnęła się chyba, stała za mną, więc nie byłem pewien – musiałeś słyszeć, w końcu jesteś kapitanem, uczyłeś się wielu rzeczy.

 

– Nie zastanawiałem się nad tym nigdy. Dla mnie to była tylko teoria. Jedna z wielu.

 

– Pewnie. Nie jest to potrzebne do codziennego życia. Jednak teraz proponuję ci byś został obserwatorem, więc może mieć to dla ciebie znaczenie.

 

– Obserwatorem? Ja? Dlaczego ja?

 

Obeszła fotel, na którym siedziałem i kucnęła przede mną. Wyglądało to trochę tak, jakby dobra mama tłumaczyła coś synkowi. Uśmiechała się łagodnie.

 

– Dlaczego zacząłeś latać?

 

– Chciałem spokoju…

 

– …nie prawda. – Przerwała mi.

 

– Naprawdę chciałem uciec od świata. Nie widziałem dla siebie miejsca w tej codziennej przepychance.

 

– Być może, ale czy nic cię nie pchało ku nieznanemu? Nie pragnąłeś przygody? Nie czułeś, że jesteś wyjątkowy, inny, jedyny, stworzony do czegoś, powiedzmy…

 

– …większego…

 

– Właśnie.

 

– Może i czułem, ale chyba każdy to czuje. – zauważyłem.

 

– Nie każdy. Uwierz mi. Ludzie przeważnie nie zastanawiają się nad swoją tożsamością, a już na pewno nie szukają swej misji.

 

Drgnąłem. Usłyszałem szum w lewym uchu. Miałem w nim słuchawkę.

 

– „Zostało ci piętnaście minut na powrót.” – Usłyszałem głos któregoś z chłopaków. Nie wiem którego, jakość była słaba.

 

– Nie masz dużo czasu powiedziała. Podejmij decyzję.

 

– Miałbym pozostać tu w kosmosie i coś obserwować?

 

– Tak. Może tu, a może gdzieś indziej…

 

– Ale, czy czeka mnie coś poza tym? Jakaś dalsza droga?

 

– Tak, powiedziałam ci, że jest jakaś droga.

 

– Jaka? – dopytywałem.

 

– Tego ci nie powiem. Musisz zrobić krok w przepaść wierząc, że umiesz latać.

 

– To trudna decyzja. Nie mogę się zastanowić i odpowiedzieć kiedy indziej?

 

– Nie. Tu i teraz. Twoje życie, twoja decyzja. Jednorazowa szansa.

 

– A może przekleństwo? – Bałem się.

 

– Może.

 

– Powiedz mi, skoro istnieją obserwatorzy, to ich też ktoś obserwuje?

 

– Owszem.

 

– A tych z kolei kolejni?

 

– Być może.

 

– Czy istnieje ostateczny obserwator?

 

– Dosyć pytań. Latasz, czy wolisz dalej stąpać?

 

– „Dziesięć minut.” – Zaburczało w słuchawce.

 

– Jaka decyzja? Masz mało czasu – zwróciła uwagę.

 

Nie chciało mi się dyskutować na ten temat z chłopakami. Zdecydowałem. Wyjąłem słuchawkę i ją rozdeptałem.

 

– Muszę sobie teraz wszystko na nowo poukładać… – wyszeptałem.

Koniec

Komentarze

     Zapis dialogów do generalnego remontu. 

Poprawiłem. Przynajmniej to, co uważałem, że jest źle. Czyli większość... Dzięki.

"Masz już trochę prędkości" - narracja drugoosobowa jest bardzo fajna. Lubię ją niezmiernie i bardzo dobrze czyta mi się opowiadania w niej napisane, ale trzeba z nią uważać. Zacytowane zdanie nie odnosi się do rzeczonej drugiej osoby, tylko do statku - bo to w końcu statek ma prędkość, a nie osoba w nim się znajdująca (tak, z fizycznego punktu widzenia zarówno pasażer, jak i statek mają prędkość, ale mówię tu o spojrzeniu językowym)

"Czasem wypiję piję z załogą" - o ile rym "wypiję piję" osobiście uważam za ciekawy, o tyle jego obecność niezbyt dobrze robi poprawności tego zdania.

"wyszedłem z kajuty i usiadłem na stołeczku, który zawsze stoi obok drzwi." - Wielka litera na początku zdania.

"- Cześć – powiedziałem.
- Siemano, cześć – odpowiedzieli.
- Co tam? – zapytałem.
- Nic tam. – odpowiedzieli." - widziałem już niejedno, wierz mi, ale to jest najbardziej niefortunna wymiana zdań, na jaką natknąłem się od dawna. No i jeszcze te powtórzenia - synonimy to twoi przyjaciele i polecałbym używać ich, nawet kiedy intencjonalnie chcesz podkreślić monotonię relacji między członkami załogi.

"Jako, że głupie myśli rozpraszają się w działaniu postanowiłem pójść i trochę się poruszać" - generalnie nie zwracam ludziom uwagi na interpunkcję, bo to walka z wiatrakami, ale tutaj powiem, że w zwrocie "jako że" nie ma przecinka przed "że" - tak samo, jak w "chyba że"

"Spędziłem kolejne trzy godziny na basenie, siłowni i w saunie" - na basenie, w siłowni i sałnie.


Tyle jeśli chodzi o błędy. Więcej wyszukiwać nie mam ochoty.

Ogólnie tekst wydaje mi się mdły. Początek faktycznie zapowiadał się nieźle. Narracja drugoosobowa nadała mu smacznu i spodziewałem się, że opowiadanie przerodzi się w coś fascynującego. Pomyliłem się, niestety. To, co gryzie mnie najbardziej, to twoja tendencja do powtarzania informacji. Wiem, że chciałeś podkreślić, że na statku nigdy nic się nie dzieje, ale powtarzanie tego przy każdej okazji nie jest dobrym pomysłem. 

Poza tym jest tu pewna zasadnicza nielogiczność. Z tekstu wynika (chyba że źle to odczytuję), że ziemianie nie mieli bliskich kontaktów z kosmitami, bo wszyscy międzyplanetarni przewoźnicy ignorują ich w obawie przed przesłuchaniami (a wynika to chociażby z tego, że gdy transporter spotkał UFO nikt tak naprawdę nie wiedział co zrobić). Szczerze powiedziawszy nie wyobrażam sobie, żeby mając możliwość wysyłania statków transportowych na kilkuletnie loty, nikt nigdy nie nawiązał kontaktów z obcymi. Tak samo nie chce mi się wierzyć, że wszelkie agencje polityczne/rządowe/bezpieczeństwa nie wysyłały własnych statków, by takie życie pozaziemskie poznać czy znaleźć.

Poza tym dialogi (mówię tu o treści) są bardzo, bardzo niefortunne. 

Innymi słowy jest średnio. A szkoda, bo opowiadanie zaczęło się naprawdę fajnie, tylko potem zaczęło zbaczać w jakąś trudną do ogarnięcia dla mnie stronę.

Dziękuję za wskazanie błędów. Twoje uwagi są cenne, bo zwracają mi uwagę na pewne aspekty, których sam nie zuważyłem. Chodzi mi tu głównie na rozdźwięk pomiędzy początkiem, a dalszą częścią opowiadania. Jeśli chodzi o kontakty, to raczej miałem na myśli, że ci konkretni ludzie ignorują to, żeby mieć spokój. Wspomniałem w tekście, że na takie spotkania jest procedura, ale oni z niej nie skorzystali, bo o niej zapomnieli.

    Jednoznacznie sauna. To wyraz pochodzenia fińskiego i tylko tak go się pisze. I wymawia.  Mozna sprawdzić.

Wyższe piętro solipsyzmu.  { :-) }   Ewentualnie teoria względności istnienia.

O żesz w czapę. Przeczytałem teraz swój komentarz i chwyciłem się za głowę. W ostatniej linijce łapanki oczywiście powinno być "saunie". "Ł" się wkradło, małe czupiradło.

Hmm... ale właściwie o co chodzi? Jak dla mnie za mało tu konkretów, a za dużo filozofii.

 

Dwa pierwsze zdania opowiadania sa moim zdaniem niepowiązane i brzmią dziwnie.

 

Jest bardzo dużo powtórzeń. Tak często piszesz "chyba, że coś się dzieje" albo że się nic nie dzieje, i to zawsze w tej samej formie, tymi samymi słowami, że aż się niedobrze robi. Jest też trochę innych powtórzeń, a zapis dialogów niestety nadal nieprawidłowy. Zajrzyj może do podpiętego w Hyde Parku wątku ze wskazówkami dla autorów. Tam jest wszystko ładnie opisane. A "nieprawda" łącznie.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ewentualnie kwantowa przedpomiarowa superpozycja równania funkcji istnienia :-)

Ująłeś to hermetycznie, Juliusie.  :-)

Zezłomowałem w końcu telewizor, ale bodaj leci jeszcze w prime timie to show "Gwiazdy uczą się fizyki kwantowej". Nie? :-)

Nie wiem, czy, co i gdzie leci; telewizor, w celu zachowania chociaż tych szczątków rozumu i rozsądku, jakie mi wtedy pozostawały, zezłomowałem dawno temu.  :-)

- A co ma się dziać? – rzucił Vadim – Nigdy nic się nie dzieje…


Takoż w tekście : )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Przyznam, że najpierw przeczytałam dalszą część tekstu, bo nie zorientowałam się w porę, że powinnam zacząć od tej. No ale nadrobiłam i mogę uczciwie skomentować. Podoba mi się ogólny pomysł i założenia tekstu – człowiek, którego życie jest zwyczajnie puste i jałowe, oparte na mało ambitnych wyzwaniach (o ile w ogóle można tu mówić o wyzwaniach), a który, jak było do przewidzenia, zacznie się w pewnym momencie zastanawiać, co tu nie gra.

 

To trochę karkołomne zadanie – oddać atmosferę nudy tak, aby czytelnik ją odczuł, a jednocześnie nie znudził się tekstem. IMO bardzo dobrze oddany klimat tej części na statku. Później mamy spotkanie z tajemniczą kobietą i tutaj trochę bym się przyczepiła. Uderzyło mnie, że ani mężczyzna, ani kobieta się sobie nie przedstawiają. Byłoby zupełnie normalne, gdyby gość, który wchodzi na statek, przywitał się, przedstawił, podał rangę. Tymczasem ani on, ani ona nie czują potrzeby choćby przedstawienia się. Ponadto mężczyzna trochę zbyt szybko uwierzył tej kobiecie (której w ogóle nie zna i nie wie nawet, kim ona jest). Po krótkiej rozmowie nagle podejmuje decyzję, która może zaważyć na całym jego życiu i dochodzi do wniosku, że powinien sobie teraz wszystko poukładać. Nie jestem pewna, czy krótka rozmowa z nieznajomym człowiekiem byłaby w stanie doprowadzić mnie do punktu, w którym byłabym gotowa nagle zmienić swoje życie. Co innego, gdyby była to jakaś jedna, celna uwaga, idealnie pasująca do moich aktualnych rozmyślań, (czasem takie uwagi potrafią nas naprowadzić na właściwy tor), ale tutaj facet zbyt łatwo daje wiarę słowom kobiety: że wszystko istnieje, póki jest obserwowane. Co więcej, pod wpływem tych słów zaczyna rozważać pozostanie w kosmosie, depcze słuchawkę, za pomocą której porozumiewa się z członkami załogi. To bardzo nieprofesjonalne zachowanie, zwłaszcza, że bohater jest kapitanem statku, a więc jest za tę załogę odpowiedzialny.

 

Tyle na temat części pierwszej, idę wczytywać się w kontynuację.

 

Pozdrawiam!

Super komentarz! Nie bronię cz 1, bo też uważam, że jej drugą połowę należy napisać od nowa. Kilka założeń pozostanie np. to, że się nie przedstawią, ale spróbuję bardziej dosadnie napisać dlaczego tak jest. Bohater jest zaskoczony zwykłą kuchnią i głupieje. Jednak założenie założeniem (ja o pewnych rzeczach wiem, bo mam je w głowie), a powinien jednak dostać sensowne wyjaśnienie. Ponieważ jednak powstaną (tak myślę) kolejne części obserwatora, to poprawkę części pierwszej zostawiam sobie na koniec. Może okaże się, że jeszcze coś trzeba dodać.

Naprawdę bardzo fajne uwagi, bo są to uwagi takie "czytelnicze", dają mi wyobrażenie o tym, czego z punktu widzenia odbiorcy brakuje. Ogromne podziękowanie!

Nie ma za co :) Tak z punktu widzenia czytelnika wieloodcinkowca - początek jest wizytówką tekstu. Więc osobiście radziłabym w pierwszej kolejności dopracować na błysk własnie ten początek, bo to on decyzuje, czy czytelnik zacznie wertować forum w poszukiwaniu kolejnych części :)

No tak... Tyż prowda...

O, to jednak to fragment czy całość?

Nie porwało. Zgodzę się z przedpiścami, że niewiele się dzieje, a kapitan zachowuje się nieprofesjonalnie.

Babska logika rządzi!

Przegadane i niezbyt ciekawe. Wizyta na spodku przedstawiona mało wiarygodnie, a jednocześnie dość mętnie. Nie rozumiem zachowania bohatera, nie pojmuję jego decyzji.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czasem wypiję piję z załogą.

wyszedłem z kajuty i usiadłem na stołeczku, który zawsze stoi obok drzwi.

Spędziłem kolejne trzy godziny na basenie,w siłowni i w saunie.

Wszystko to wiem, ale wiem też, że nigdy nie cię nie kusiło, by bliżej przyjrzeć się takim rzeczom.

– …nie prawda.

Nieprawda.

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka