- Opowiadanie: Suzuki M. - Zemsta jest rozkoszą wiedźm

Zemsta jest rozkoszą wiedźm

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Zemsta jest rozkoszą wiedźm

 

Eh, wspaniałe czasy nastały. Cicho, spokojnie, człowiek się nie boi nocą na ganku fajki popykać. Ale nie zawsze tak tu było, wiesz? Jeszcze całkiem niedawno, nieopodal, w chatce z luster mieszkała okrutna wiedźma, która nikomu nie zdradzała swojego imienia Oke. A potężna była. Na kogo czar rzuciła, to po nim. Ale trafił się jeden taki, co wiedźmie się nie dał. Zezłościło ją to niezmiernie i zemstę mu poprzysiągła. Trudne to było zadanie, albowiem Leśny Bydlak był jedynym godnym wiedźmy przeciwnikiem. Szukała sojuszników bezskutecznie, nikt z władcą lasu zadzierać nie chciał. W końcu zwerbowała cztery osoby: zezowatego pokurcza (przekupionego obietnicą wspólnej nocy), zastępczynię kostuchy Doramillę, Wielkiego Kapłana Bogini Dupy Al Zadiego Ibn Sta Pierwszego Modnego (wcześniej unicestwionego przez wiedźmę i przypadkowo wskrzeszonego w trakcie jednej z popijaw) oraz anielskogłosą i diabloniebezpieczną sąsiadkę, Mad Juliettę Capuletti alias My Hero. Ale to długa historia. Ostatecznie i tak sprawa się rypła. Pokurcz stchórzył, przez co wiedźma rzuciła na niego paskudną klątwę, Mad Julietta została pożarta przez pałętające się po posesji Leśnego Bydlaka duże, bliżej niezidentyfikowane zwierzę, a sama wiedźma padła ofiarą rozdarcia pomiędzy samarytańską chęcią niesienia pomocy kapłanowi, a palącą koniecznością zbierania do kupy rozpływającej się Doramilli. I od tej pory w naszej dolinie panuje błogi spokój. No, nie licząc tych znikających w lesie młodych i powabnych dziewcząt…

 

 

Prolog

 

– Suń się!

– Nie dam rady! Czy mogłabyś wziąć ten łokieć? Sprawiasz mi ból!

– Jak nie przestaniesz jęczeć, to ci dopiero ból sprawię! Kop!

 

Było ciemno, duszno i ciasno. Bardzo ciemno, bardzo duszno i bardzo ciasno. Wszechobecna wilgoć i zapach ziemi nie nastrajały pozytywnie. Może i wielu dałoby w tym momencie spokój i pokornie zasnęło snem wiecznym, ale nie każdy mógł sobie pozwolić na taki komfort. Tutaj powody były trzy: po pierwsze – potworne burczenie w brzuchu, będące wynikiem głodu zemsty. Po drugie: ciężko wygodnie ułożyć się w trumnie we dwójkę. Po trzecie: zarówno Kostucha, jak i jej zastępczyni, zniknęły w tajemniczych okolicznościach, co całkowicie uniemożliwiało podróż w zaświaty.

 

Po kilku dłuższych chwilach, w trakcie których jedna z postaci rzucała coraz to bardziej siarczystymi przekleństwami, a druga z wysiłkiem powstrzymywała się od płaczu, z dziury za północnym murem cmentarza wychynęły dwie głowy. Rozejrzały się, jedna podejrzliwie, druga z przestrachem, po czym wypełzły na powierzchnię. Przywitało je pohukiwanie łysawej sowy i zimne światło księżyca, prezentującego dumnie swoje pełne oblicze. Jedna postać zaczęła się przeciągać, druga próbowała rozcieraniem rozgrzać zziębnięte ciało. Obydwie były niemiłosiernie umorusane ziemią i nagusieńkie, jak je Bóg wie co stworzyło. No, prawie: jedna miała na sobie prawy but i resztki prawego rękawa, a druga lewy but i resztki lewego rękawa.

 

Postać z prawym rękawem, która zdecydowanie była kobietą, zaczęła zrywać materiał ze złością. Druga, także zdecydowanie kobieta, spojrzała z mieszanką litości i żalu, po czym, w ramach pocieszania, ofiarowała towarzyszce swój jedyny but. Ta nawet nie podziękowała. Jej oczy zapałały gniewem.

– Teraz to dopiero urządzimy temu bydlakowi Ragnarok…

 

 

I

 

Powiadają, że w północne rejony lasu lepiej się nie zapuszczać. Kto, błądząc, zawędrował za daleko, opowiadał później, że im dalej w las, tym bardziej siarkę czuć i zawodzenia przeklętych słychać. Maćko, od kowala, niemalże postradał zmysły, gdy pewnej bezksiężycowej nocy, zgubiwszy drogę, usłyszał dziewicę zawodzącą w jakimś piekielnym języku: fejrytels ar komingtru aj promis majhart only tuju… Nigdy już nie był taki, jak wcześniej. To samo mówiły o sobie także co ładniejsze wieśniaczki, które przekroczyły próg lasu jeszcze dziewicami będąc… Wszyscy wiedzieli, że w lesie mieszka diabeł, ale nikt nie miał odwagi powiedzieć tego głośno.

 

Tymczasem, nie taki diabeł straszny, jak go malują. Wybrani i wtajemniczeni wiedzieli, że w środku lasu swoją rajską rezydencję ma nie kto inny, jak sam Leśny Bydlak. A żywot wiódł tam istnie sielski, od kiedy jego największy wróg, wiedźma Oke, w wyniku nieszczęśliwego splotu wypadków, skończyła jako ta sosna rozdarta.

Dzień tam do dnia podobny, a wszystkie cudowne. Dzisiaj nie mogło być inaczej. Promienie słoneczne obudziły go wcześnie, bo już po piętnastej. Przeciągnął się rozkosznie i pomyślał z zadowoleniem, że to kolejny cudowny dzień reszty jego cudownego życia. Zastanowił się, po czym z rzędu różnokolorowych guzików, tuż nad wezgłowiem łóżka wcisnął pomarańczowy. Nie minęła nawet minuta, kiedy do pokoju weszła nieziemskiej urody rudowłosa niewiasta, ubrana jedynie w koronkowy fartuszek, niosąca tacę, a na tacy… To, co w życiu najlepsze: kufel złocistej ambrozji, której beczki zalegały piwnicę posiadłości, podnosząc niebotycznie jej wartość, krwisty befsztyk, doprawiony rozkoszą i miłością oraz fajka, nabita tytoniem najwyższej klasy. Jestem w raju – pomyślał Leśny Bydlak, jak zresztą codziennie rano.

 

Rudowłosa piękność, w ramach powitania, obdarzyła swojego pana namiętnym pocałunkiem, po czym, gdy ten zabrał się za pałaszowanie śniadania, uruchomiła sprzęt grający.

– Dzisiaj chcę coś ostrego – powiedział Bydlak. – Puść Groszki.

Już po chwili, z ustami pełnymi mięsa popijanego piwem, nucił: razem ze mną kundel bury… A ruda przyglądała mu się z wyrazem uwielbienia na twarzy, przeszczęśliwa, że może z nim przebywać w jednym pomieszczeniu. Po śniadaniu, przyszedł czas na małe co nieco…

 

Kiedy już niewiasta leżała niemalże bez przytomności, za to z wyrazem najwyższej ekstazy na pięknej twarzy, Leśny Bydlak przypomniał sobie, że ma też inne obowiązki i postanowił się ubrać.

 

Jego wielka garderoba mieniła się kolorami, z tym, że wszystkie były czarne. Jako, że był samcem alfa, bez zbytecznego wahania podjął decyzję, że dzisiaj założy coś czarnego. Zdecydowanie sięgnął po czarną koszulkę, która, tak jak wszystkie pozostałe koszulki, miała na piersi wyhaftowany jego herb: wpisane w godło litery KSP (Kobiety, Samochody, Piwo), w kolorach czarnym, białym i czerwonym, reprezentacyjnych dla kultury Emo, której Leśny Bydlak był dumnym przedstawicielem. Do tego włożył krótkie czarne spodenki, nie chcąc ukrywać swoich zgrabnych nóg, o których dobrze wiedział, że były najpiękniejszymi męskimi nogami, jakie dane było podziwiać mieszkankom jego haremu.

 

Kolejnym punktem dnia był obchód posesji, z tym, że Leśny Bydlak był zbyt leniwy, żeby chodzić, więc niebieskim guziczkiem wmontowanego w ścianę garderoby panelu wezwał do siebie lektykę, niesioną przez cztery czarnoskóre boginie, ubrane jedynie w spódniczki z bananów. A obchodzić było co. Bydlak uwielbiał piękno, więc wszystko w jego posiadłości było piękne: piękne pokoje, piękne ogrody i piękne kobiety, których w tutejszym haremie nie brakowało. Nawet sama Kostucha uległa zwierzęcemu magnetyzmowi pana domu.

 

W trakcie obchodu zrobiono pięciominutową przerwę, na rytualny płacz w kącie, codzienny obowiązek każdego wyznawcy Emo, po czym odtransportowano go nad pobliską lagunę, gdzie, niczym nimfy, pluskały się wybranki losu, którym pozwolił zamieszkać w swoim haremie: piękne, skąpo odziane i marzące tylko o tym, żeby dane im było spełnić chociaż jedną jego najmniejsza zachciankę…

 

Wypoczywając w cieniu, podziwiał piękne widoki, pykał fajkę, popijał zimną ambrozję i zastanawiał się, czy dzisiaj do lasu też zbłądzi jakaś dziewica. Z rozkosznego rozmarzenia wyrwał go nagle niepokojący dźwięk. Jakby jęk, na pewno nie rozkoszy, dochodzący z pobliskich krzaków. Bydlak, wyjątkowo, wstał i bez strachu (przecież był samcem alfa), podszedł bliżej i rozchylił krzaki.

 

Wielgachnym brzuchem do góry, w konwulsjach i jęcząc, leżało tam bliżej niezidentyfikowane, duże zwierzę, które zaczęło wpatrywać się w swojego pana wzrokiem błagającym o pomoc.

– Puszek, – powiedział łagodnie Bydlak – Zaszkodziło ci coś?

Poklepał zwierzę po brzuchu, przez co jęknęło jeszcze głośniej, błyskawicznie stanęło na nogi i zaczęło charczeć. Po chwili, z jego paszczęki wypadła sporych rozmiarów kula, która, jak się okazało po bliższym przyjrzeniu, miała ręce, nogi, głowę i korpus i bardzo prawdopodobnie była drobnej postury kobietą.

– E tam, to tylko kłaczek – powiedział Bydlak pieszczotliwie, klepiąc zwierzę, które, już zdrowe, zaczęło radośnie machać prawdopodobnie ogonem.

 

Tymczasem kula rozprostowała się i pomimo całościowego pokrycia jakąś bliżej niezidentyfikowaną substancją z żołądka bliżej niezidentyfikowanego zwierzęcia stanęła dumnie naprzeciwko Bydlaka i grożąc mu palcem wysyczała przez zęby:

– Kłaczek?! Doigrałeś się! Ty… Ty… Bydlaku!!!

Odwróciła się na pięcie i zdecydowanym krokiem, z wysoko uniesioną głową, ruszyła w kierunku wyjścia. Pokryta śluzem sukienka trochę jej to utrudniała, ale nic to, im prędzej dotrze do domku z luster, tym prędzej nastąpi zemsta…

 

Tymczasem Leśny Bydlak nie przejął się w ogóle. Wrócił do swojej lektyki i aż do wieczora pozwalał nimfom zaspokajać jego zachcianki, a po zmroku wyruszył do lasu, ratować kolejne zabłąkane dziewice…

 

 

II

 

Także po zmroku Mad Julietta, w lekko nadtrawionej sukni, w końcu dotarła do domku z luster. A tam czekała na nią niespodzianka. W izbie siedziały dwie wiedźmy: jedna, ubrana na czarno, miała przed sobą rozłożony pokaźny zbiorek noży, majchrów i scyzoryków i właśnie ostrzyła największy z nich. Naprzeciwko siedziała identyczna wiedźma, ubrana na biało, która na rozpiętym na tamborku materiale haftowała kotka. Julietta natychmiastowo zażądałaby wyjaśnień, gdyby nie to, że zażądała kąpieli.

 

Gdy tylko czyściutka, pachnąca i ociekająca wodą wróciła do izby, czarna Oke polerowała swojego ulubionego nodachi, a biała Oke z taką troskliwością rozpoczęła polerowanie Mad Julietty ręcznikiem, że ta aż poczuła się nieswojo.

– Żądam wyjaśnienia – powiedziała, uderzając pięścią w stół, dla podkreślenia swojej determinacji.

– Później – odpowiedziała czarna Oke, a jej oczy błysnęły złym blaskiem – Najpierw musimy znaleźć Dorramillę. Wypruje nam flaki, jak zaczniemy bez niej.

– A gdzie ona jest?

– Obawiam się, że rozpłynęła się ze szczęścia…

 

Po krótkim streszczeniu biegu wypadków po pożarciu Mad Julietty przez bliżej niezidentyfikowane duże zwierzę, wszystkie trzy się zasępiły. Powszechnie wiadomo było, że w rzucaniu uroków Leśny Bydlak niemalże dorównywał mistrzostwu Oke. A Dorramilla oberwała konkretnie, bo w samo czółko. Zaczęła się burza mózgów.

– Dorramilla jest pod urokiem Leśnego Bydlaka, co oznacza, że… – zaczęła czarna Oke.

– Myśli, że nie ma na świecie nic wspanialszego niż on – podjęła Mad Julietta.

Nagle zaświtało im w głowach.

– Więc, żeby obalić urok wystarczy… – zaczęła z narastającym podnieceniem.

– Przypomnieć jej, że… – kontynuowała czarna Oke.

– Jest coś, co kocha dużo bardziej! – dokończyły razem, nie kryjąc radości.

– To ja przygotuję eliksir – przypomniała o swojej obecności biała Oke.

– Ja oprawę muzyczną – powiedziała Julietta, wstając od stołu.

– A ja narysuję pentagram – oświadczyła czarna Oke.

 

Głęboką nocą, rozświetlaną zimnym światłem księżyca, gdy drapieżniki pożerają pierwsze ofiary, sowy pohukują w najlepsze, a Wielki Kapłan Bogini Dupy, Al Zadi Ibn Sta Pierwszy Modny, pochrapuje śniąc o wdziękach wiedźmy Oke, w domku z luster zaczął się ruch.

 

***

 

Tymczasem Leśny Bydlak właśnie nauczał swoje wybranki. W pięknej balowej sali, w otoczeniu świec, luster i rzeszy wielbicielek, prowadził wykład na temat sensu życia.

– Są kolosalne różnice między gatunkami piwa. Już nawet sama barwa: są piwa ciemne, prawie czarne, są jasne, niemal białe, są we wszystkich odcieniach złota, są brązowe i takie niemal czerwone, no i jest zielone piwo, ale to jest barwione dla hecy, więc się nie liczy. Są klarowne wręcz kryształowo i bardzo mętne. Piana może być taka jak z płynu do mycia naczyń, albo gęsta i ubita prawie jak bita śmietana…

 

Mówił głośno, szybko i w podnieceniu wymachując rękami, bo czyż może być jakiś ważniejszy temat? Za to jego słuchaczki, bardziej niż na tym, co mówił, skupiały się na jego głosie, ruchach i tych pięknych nogach, które, dzięki skąpym spodenkom, mogły podziwiać w całej okazałości. Ale żadna, nawet przed sobą, nie miała odwagi przyznać, że w tym momencie zdecydowanie wolałyby ubijać śmietanę…

 

***

 

W lustrzanym domku przygotowania trwały w najlepsze. Na podwórzu czarna Oke wyrysowała wielki pentagram i ustawiła w jego środku kocioł, wokół którego porozstawiała kieliszki, po czym wzięła się za ustawianie świec.

 

Biała Oke, w wielkim podnieceniu, rozpoczęła komponowanie eliksiru we wspomnianym wcześniej kociołku. Poświęciła na to całe zapasy nietoperzego mleka i pół beczki smoły piekielnej. Kiedy wzięła do ręki butelkę z najważniejszym składnikiem, wiedziała, że nie może przesadzić, bo skutki będą opłakane dla całej czwórki. Wszystkie znały właściwości wody ognistej i tak samo dobrze znały skutki jej przedawkowania, a na to nie mogły sobie pozwolić, bo zemsta czekała. Wlała pół butelki, dorzuciła parę grzybków do smaku, wielką łychą zamieszała w kotle, po czym zamoczyła palca i spróbowała. Nie poczuła żadnej magii, więc dolała resztę zawartości butelki. Powtórzyła czynności i stwierdziła, że lekkie uszczypnięcie magii, owszem, pojawiło się, ale to jeszcze nie to. Szybkim krokiem ruszyła za dom, zabierając po drodze największe wiadro, jakie znalazła i udała się do źródełka wody ognistej, które, skrzętnie ukrywane, biło za północną ścianą, a raczej północnym lustrem.

 

Transport pełnego wiadra w pobliże kotła okazał się nie lada wyczynem, ale nie uroniła ani kropli. I znowu mieszanie i próbowanie. Kiedy jej twarz mimowolnie wykrzywiła się w przerażającym grymasie, pociemniało jej w oczach, a ziemia z wielkim impetem uderzyła ją w głowę, wiedziała, że osiągnęła zamierzony efekt.

 

Teraz nadszedł czas Mad Julietty Capuletti, zwanej także My Hero. Odświętnie przebrana, specjalnie na tą okazję, dumnie wkroczyła do środka pentagramu. Usadowiła się po turecku i zza pasa wyciągnęła dwa narzędzia, przypominające proste kijki zakończone małymi kulkami. Następnie, z tajemniczego schowku w falbanach swojej sukni, wyciągnęła przenośne cymbałki, bez których nie wychodziła z domu. Położyła je przed sobą i z namaszczeniem zaczęła w nie uderzać wcześniej wspomnianymi niezidentyfikowanymi narzędziami, wydobywając niebiańskie dźwięki. Na niebie pojawiła się samotna błyskawica, ale to nie odwróciło jej uwagi. Kiedy anielskim głosem zaintonowała pierwsze słowa pieśni, rozległ się grzmot, ale nie dał rady rozproszyć Mad Julietty.

– Gdy był mały, to znalazłam go w ogródku…

Śpiewała, a magia iskrzyła w powietrzu. Po chwili, tuż obok kociołka, zaczęła niewyraźnie majaczyć postać Dorramilli. Wiedźmy spojrzały po sobie – czarna z tryumfem w oczach, biała niekłamanie rozradowana. Julietta zaczęła śpiewać z coraz większym zaangażowaniem.

– I wyglądał jak czterdzieści osiem smutków…

Dorramilla wyraźniała coraz bardziej i bardziej. Nagle, do otwartych ust My Hero wleciała ćma, śpiew przerwało kasłanie, ale muzyka trwała nadal. Czar jednak lekko się rozproszył. Czarna Oke rozpatrzyła możliwości zawirowań. Zdecydowanym ruchem wskazała palcem białą wiedźmę.

– Ty! Wskakuj do pentagramu i tańcz!

Biała Oke nie zwlekała ani chwili. Stanęła przy półprzezroczystej Dorramilli i zaczęła nieśmiało podrygiwać w rytm melodii. Czar przybrał na sile i już po chwili zastępczyni Kostuchy odzyskała swoją materialną postać. Stała jednak sztywno, z zamkniętymi oczami. W czarnej Oke zaczął się budzić niepokój. Czego jeszcze mogło brakować Dorramilli, żeby wydobyć ją spod uroku Leśnego Bydlaka?

 

Nagle do niej dotarło. Kazała towarzyszkom nie przerywać, a sama szybko wbiegła do domu, złapała pierwsze lepsze pióro, kartkę papieru i zaczęła pisać: „Dzisiaj słońce wstało wcześnie rano. Wyszłem na zakupy bo skończyło mi się mleko a ja lubie jak w domu jest mleko bo codziennie na sniadanie jem płatki na mleku z truskawkami. Zanim wyszłem to się ubrałem. Ale najpierw się umyłem i ogoliłem się. Po drodze spotkałem sąsiada i powiedziałem mu dzień dobry a on mi na to dzień dobry. Dlaczego ten świat jest taki okrutny? Boli mnie dusza".

 

Chwilę potem stała już przy pentagramie. Kiedy tylko papier i pióro przekroczyły linię, Dorramilla otworzyła oczy, podbiegła do czarnej Oke, wyrwała przedmioty z jej rąk i błyskawicznie zaczęła wprowadzać poprawki, jednocześnie podrygując z białą Oke i wtórując Julietcie rytmicznym „DU-PA, DU-PA". Nawet nie wiadomo, kiedy i w jaki sposób, w jej ręce pojawił się kieliszek po brzegi wypełniony eliksirem. Czarna Oke odetchnęła z ulgą. Dumna z efektów podeszła do kociołka, zanurzyła w nim palec, oblizała, skrzywiła się, pociemniało jej w oczach i coś twardego uderzyło ją w głowę.

 

Radość z powrotu Dorramilli trwała tak długo, że zemstę trzeba było odłożyć. A rano… Nie stało się nic, bo cała czwórka efekt przedawkowania eliksiru postanowiła przespać.

 

***

 

Leśny Bydlak także spał. Słodko wtulony w ciepłe, jędrne i gładkie ciało swojej najnowszej zdobyczy, śnił o tym, jaki cudowny dzień go czeka. Nie spodziewał się, że w jego idealnym życiu już niedługo zajdą diametralne zmiany…

 

***

 

W pewne ciepłe, letnie popołudnie, gdy powietrze pachniało ziołami, ptaki szczebiotały wesoło, zielone liście drzew falowały poruszane lekkim wietrzykiem i ogólnie panował sielankowy nastrój, z lustrzanej chatki dobiegały odgłosy, które wydawały się co najmniej nie na miejscu: jęki, płacze i niewyraźnie bełkotane „nigdy więcej"…

 

Jednak wraz ze zbliżającą się nocą mobilizacja zaczęła postępować. Kiedy łysa sowa swoim pohukiwaniem obwieściła, że ostatni promyk słońca schronił się za horyzontem, cztery średnio przydatne do użycia persony zasiadły do narady. Po wielu wyjaśnieniach, analizach i dywagacjach, w końcu padło to najważniejsze pytanie:

– I co teraz?

– To proste – odpowiedziała Dorramilla. – Musimy uderzyć w jego najczulszy punkt.

I w tym momencie zapanowała taka niezręczna cisza.

– No… Tego… – podjęła w końcu czarna Oke.

– Może by tak… – podchwyciła Mad Julietta.

– Albo też… – zastępczyni kostuchy podrapała się po głowie.

– Taaaa… – podsumowała biała Oke.

 

Nagle, na ich twarzach zagościły szelmowskie uśmiechy (za wyjątkiem białej Oke, na twarzy której pojawił się uśmiech typu „banan"), spojrzały po sobie porozumiewawczo i… Każda powiedziała coś innego.

– No dobra – zaczęła zapobiegawczo czarna Oke. – Uderzymy w kilka jego najczulszych punktów.

 

Burza mózgów ruszyła. W podnieceniu mówiły jedna przez drugą, wymachiwały rękami, ich oczy błyszczały coraz mocniej.

– Wystarczy ci gąsiorków?

– Nie bój żaby, dam radę – odpowiedziała hardo Mad Julietta.

– Trzymałam na tą okazję odświętny biały fartuszek. Z falbankami i kokardkami i wstążkami… – rozmarzyła się biała Oke, ale została zignorowana.

– Skąd wziąć tyle materiału? – Dorramilla spojrzała zaniepokojona na towarzyszki.

– Kiedyś przypadkiem znalazłam się w pobliskim zamku. Pobłądziłam trochę, ale koniec końców, właściciel mnie wyrzucił. We wszystkich komnatach były takie same zasłony. Nadawałyby się idealnie.

– Ale! – Julietta zasygnalizowała poważny problem. – Musimy jakoś odwrócić jego uwagę.

– Spokojnie – odpowiedziała czarna Oke. – Wiem, kto zrobi to z prawdziwą przyjemnością.

 

W chatce rozległ się diaboliczny śmiech. Nocny wiatr poniósł go w cztery strony świata, w tym do posiadłości Leśnego Bydlaka, ale tam zagłuszył go radosny szczebiot półboginek, które nieświadomy niczego gospodarz właśnie zabawiał teatrzykiem kukiełkowym. Czy gdyby nie zlekceważył wiedźmy, ocaliłby swoją skórę? Być może, być może…

 

***

 

Bosa, ubrana w białą zwiewną suknię Izolda Złotowłosa śmiało mogła uchodzić za dziewicę. Całości dopełniały powpinane we włosy kwiaty i zdezorientowanie przerażony wyraz twarzy. Na wszelki wypadek, za uszami natarła się złocistą ambrozją. Tak uzbrojona, tuż po zmroku wkroczyła do lasu. To była tylko kwestia czasu, musiał ją znaleźć. Już ona pokaże temu psu ogrodnika, co czeka tego, kto kradnie duszę, a potem z niej nie korzysta.

 

 

III

 

Promienie popołudniowego słońca czule pogładziły twarz Leśnego Bydlaka. Przebudził się, przeciągnął od niechcenia i przez chwilę kontemplował swój cudowny żywot. Otworzył oczy. Złotowłosej, jak się okazało niecałkiemdziewicy, nie było, ale nic to, pewnie robi się na bóstwo, albo szykuje mu śniadanie. Wcisnął pomarańczowy guzik z rzędu różnokolorowych guziczków nad wezgłowiem łoża. Po chwili usłyszał dobiegający z korytarza stukot. Szpilki – pomyślał, a jego wyobraźnia poszła w ruch . Pewnie te wysokie czarne kozaczki na dziesięciocentymetrowych szpilach. Na samą myśl pociekła mu ślinka. Tylko dlaczego ten stukot jest taki nierytmiczny?

 

Czekał. Czekał. Czekał… Już prawie był gotów zerwać się z łóżka i sprawdzić, dlaczego stukot przybliża się tak powoli, ale opanował się. W końcu czekanie wzmaga apetyt, ale właścicielka butów zdecydowanie zasłużyła na karę. Co za dużo, to niezdrowo.

 

W końcu postanowił, że w ramach urozmaicenia, dzisiaj sam włączy sobie muzykę. Chwycił schowanego pod poduszką pilota i wcisnął „play".

Z głośników ryknęły dyskotekowe rytmy:

– Boździe, boździe, boździe…

Bydlak zdębiał. Umcyk umcyk? W jego sprzęcie? Co to jest, do jasnej cholery, „boździe"? Skoczna muzyka grała dalej na cały regulator.

– Boździe… Bo z dziewczynami nigdy nie wie, oj nie wie się! – melodyjnym głosem zawodziła Mandaryna.

Leśnemu opadała szczena. Drżącymi palcami wyłączył muzykę. Drżał zresztą na całym ciele. Ostatkiem sił zwinął się w kłębuszek i schował pod kołdrą. Naciągnął poduszkę na głowę i zaczął się zastanawiać, czy rytualny płacz w kącie nie pomógłby mu dojść do siebie. To nie zwiastowało miłego dnia.

 

Otrząsnął się z szoku, kiedy usłyszał stukot obcasów tuż przy drzwiach. Wysunął głowę spod poduszki. Drzwi się uchyliły i czarny skórzany kozaczek ze srebrną szpilą bardzo powoli i chybotliwie przestąpił próg. W głowie Bydlaka zapaliła się czerwona lampka. Coś było zdecydowanie nie tak. Za chwilę, tuż nad kozaczkiem pokazała się taca ze śniadaniem, a zaraz za tacą do pokoju wkroczył zezowaty pokurcz, ubrany jedynie w koronkowy fartuszek, i owe, tak uwielbiane przez gospodarza, czarne kozaczki na dziesięciocentymetrowych metalowych szpilach.

 

Bydlak wrzasnął i znowu schował głowę pod poduszkę. To musi być zły sen. Ale przecież on nie miewa złych snów!

– Izolda zaniemogła – powiedział niezrażony pokurcz, stawiając tacę na łóżku. – Prosiła, żebym się tobą zajął. Dała mi listę: śniadanie, muzyka, a potem…

– Wynoś się! – zabrzmiało spod poduszki.

Pokurcz posłusznie, acz z wielkim trudem, opuścił pokój. Kiedy stukot jego obcasów odpowiednio się oddalił, gospodarz, nadal zawinięty w kołdrę i z poduszką na głowie, przepełzł, niczym gąsieniczka, w kąt sypialni. Bez rytualnego płaczu nie dałby radzi dzisiaj zacząć dnia.

 

Trochę mu w tym kącie zleciało, ale ostatecznie wypędziło go mordercze burczenie w brzuchu. Spojrzał na pomarańczowy przycisk i dostał dreszczy. Trudno, będzie musiał sam pójść do kuchni. Może po drodze spotka jedną ze swoich nimf. Jednak wydało mu się mocno ryzykowne paradować po domu nago, kiedy gdzieś w pobliżu kreci się zezowaty pokurcz w skórzanych kozaczkach i koronkowym fartuszku. Wygrzebał się z pościeli, ruszył w stronę garderoby, wszedł do środka i… Zemdlał.

 

Cóż mogło go doprowadzić do takiego stanu? Czyżby to, że przez noc, cała jego czarna garderoba, z niewiadomych przyczyn zmieniła kolor? Wszystkie wieszaki, półki i koszyki zajmowały fatałaszki w jednym odcieniu zieleni. Czyżby ktoś podmienił mu ubrania? Nie, zdecydowanie należały do niego, przecież na każdym, jak byk, widniał jego inicjał: L.

 

Kiedy już się ocknął, pomny ostatniego widoku, zapobiegawczo nie otworzył oczu. Po omacku wyczołgał się i zatrzasnął drzwi. Być może to było tylko przywidzenie, ale na razie wolał się nie upewniać. Zerwał z łóżka czarne prześcieradło, zawinął się i ruszył na poszukiwanie kogoś, kto wyjaśni mu, co się do jasnej ciasnej dzieje. Albo chociaż zrobi śniadanie.

 

Poruszał się po korytarzu bardzo ostrożnie, nasłuchując stukotu, na wspomnienie którego jeszcze robiło mu się niedobrze. Trochę zdziwiło go wyludnienie i cisza w posiadłości, ale przez burczenie w brzuchu porzucił te zmartwienia. W pewnym momencie miał wrażenie, że kątem oka dostrzegł jakąś dziwną, ubraną na szaro postać, ale znikła równie szybko, jak się pojawiła. Musiało mu się przewidzieć. Ruszył dalej, motywowany tym, że zaraz zatopi zęby w mięśniach jakiegoś martwego zwierzęcia.

 

Z kuchni zdecydowanie dobiegały jakieś odgłosy. Niepewnie przekroczył próg i jego już i tak ledwo trzymająca się w zawiasach szczęka prawie rąbnęła o podłogę. Przy stole siedziały dwie boginie-nieboginie. Ubrane w szare, grube piżamy, z potarganymi włosami, bez makijażu. Zajadały się lodami czekoladowymi. Jedna, gdy tylko go zobaczyła, rzuciła mu nienawistne spojrzenie, wstała i wyszła. Druga wpatrywała się w niego świdrującym wzrokiem:

– Pączusiu…– zaczął płaczliwie z nadzieją, że jednak ktoś go nakarmi.

– Jak jestem gruba, to sam sobie gotuj!

Wrzasnęła, rzuciła łyżką, trafiając Bydlaka prosto w czoło i trzaskając czym popadnie opuściła pomieszczenie. Biedak był tak zszokowany, że nawet nie pomyślał, żeby się uchylić. Jego broda zaczęła nerwowo drgać, a oczy się zaszkliły. Co tu się dzieje? Resztkami sił opanował się, zacisnął zęby i piąstki: jak coś zje, to na pewno wszystko będzie po staremu.

 

Pełen nadziei otworzył drzwi lodówki. Zamknął. Otworzył jeszcze raz. Nie…

 

Wnętrze lodówki emanowało pozytywną energią w postaci ferii żywych barw. Żywych i zdrowych. Bakłażany, brokuły, czosnek, pomidory, ogórki, czosnek, kalafior, papryka, czosnek, sałata, rzodkiewka, czosnek… Długo by wymieniać.

Bydlak zaśmiał się nerwowo. Głupi kawał – pomyślał. Sięgnął ręką w głąb. Gdzieś tam na pewno musi być jakieś świeże mięsko. Szukał i szukał i szukał… I w końcu znalazł. Pięknie panierowane kotleciki to było coś, czego w tej chwili potrzebował. Nie tracąc czasu na odgrzewanie wbił kły i… Zamarł. Powoli odgryzł kawałek i niepewnie przeżuwał. Nie, nie może być!!! Pod idealnie przyrumienioną chrupiącą skórką kryła się cukinia!!!

 

We wściekłości trzasnął talerzem o podłogę. W szaleństwie zaczął otwierać wszystkie szafki. Banany, arbuzy, kiwi, jabłka… Kiedy zaatakowało go stado pomarańczy, był już u kresu wytrzymałości. A w brzuchu burczało dalej… Bydlak wydał z siebie przerażający ryk…

 

***

 

Cztery postaci czekające pod bramą zachichotały radośnie na ten dźwięk. Jeszcze chwilka, jeszcze momencik. Brama zabzyczała i otworzyła się. Kwartet bez żadnych przeszkód ruszył w stronę drzwi posiadłości, w których już po chwili czekała Izolda Złotowłosa. Co prawda już nie w białej sukni i bez kwiatów we włosach, ale na pewno nadal pachniała złocistą ambrozją. W ręce dzierżyła misternie zdobioną klatkę, w której coś błyszczało niczym diament.

– Jest wasz, ja już mam to, po co przyszłam – odpowiedziała z dumą, delikatnie potrząsając klatką.

 

***

 

Biegł korytarzem. Wściekły, głodny, rozgoryczony, zrozpaczony, rozjuszony. Co go jeszcze dzisiaj czekało? Czy mogło być gorzej? Błędnym wzrokiem rozglądał się za jakimś schronieniem. Nawet płacz w kącie nie przywróciłby mu spokoju. Nagle ktoś zagrodził mu drogę.

– Panie? – powiedziało płaczliwym głosem rude potargane coś w powyciąganej szarej piżamie.

Bydlak zbladł i zamarł. Wytężył wzrok. Czyżby to chodzące nieszczęście z zapuchniętymi czerwonymi oczami i zasmarkanym nosem jeszcze niedawno było jego ognistą Helą?

 

Półupiór wyciągnął ręce w jego kierunku. Leśny cofnął się przerażony. Oczy dziewczyny nabrały rozmiaru spodków, napełniły się wodą i ruszyła fontanna…

– Już ci się nie podobam?! – łkała. – Uważasz, że jestem brzydka?!

 

Bydlakowi włosy stanęły dęba. Tego już jego samczo-alfi umysł nie był w stanie znieść. Rozpaczliwie rzucił się do ucieczki. Chciał być jak najdalej stąd. Mijał pokoje, korytarze, schody. Brakowało mu tchu, serce łomotało jak oszalałe. Wtem stanął przed wielkimi metalowymi drzwiami., na których wykuto scenki przedstawiające raj. Przylgnął do nich całym ciałem. Chłód go uspokoił. Tak, tutaj będzie bezpieczny. Nikt oprócz niego nie znał stusiedemnastocyfrowej kombinacji otwierającej drzwi do piwnicy.

 

Wszedł. Zatęchłe powietrze przywróciło mu zdrowe zmysły. Rozejrzał się. Przyćmione światło wydobywało z ciemności wielkie beczki, wypełnione najlepszą ambrozją świata, sprowadzaną z wielkim trudem z różnych zakątków i traktowaną niczym największy skarb. Uff… Wszystko było po staremu.

 

Podszedł do pierwszej z brzegu, czule ją pogładził. Dotyk drewna sprawił mu nieukrywaną rozkosz. Złota tabliczka z grawerowanym napisem głosiła „Złoty Smok". Zbliżył usta do kurka, odkręcił. Wypluł…

 

W tym momencie dostałby zawału serca, gdyby nie to, że serca nie miał. Podbiegł do drugiej beczki: „Złote Lwy". To samo! „Stout"? „Grand"? Też!!!

 

W amoku pobiegł na sam koniec piwnicy, gdzie na honorowym miejscu stała ta najważniejsza: złocista ambrozja jego własnej roboty. Oddychał płytko, oczy mu się zamgliły. Drżącą dłonią ledwo dał radę odkręcić kurek. Upił trochę i… Przecież to wszystko to to świństwo od Lecha, karczmarza!!! W dodatku ciepłe i zaprawione sokiem!!!

 

Nogi się pod nim ugięły. Upadł twarzą do ziemi. Przez chwilę nie dawał znaku życia, po czym spiął się, zaczął krzyczeć i piąstkami i stopami młócić powietrze. Niczym sześcioletnia, rozhisteryzowana dziewczynka. W tym momencie stanęły nad nim cztery złowieszczo uśmiechnięte kobiety .

– Wiążemy!

 

Już po chwili średnio przytomny Leśny dyndał sobie podwieszony pod sufitem. Pod nim leżało zgubione w ferworze histerii prześcieradło. Na otrzeźwienie chluśnięto mu wodą w twarz. Po chwili stan jego świadomości wzrósł do siedemdziesięciu procent. Wzrok mu się trochę wyostrzył, więc rozpoznał swoje oprawczynie: Dorramillę z plastrami na pokłutych igłą palcach, białą Oke w fartuszku zdecydowanie pobrudzonym czymś czerwonym, Mad Juliettę mocno niestabilną, ale za to rozsiewającą wokół siebie cudną woń bydlakowej ambrozji i czarną Oke, z takim błyskiem w oku, jakiego jeszcze nigdy u żadnej kobiety nie widział i miał nadzieję, że nigdy nie będzie mu dane zobaczyć.

 

– No, bratku… I jak ci teraz? – powiedziała.

– Mhmbmy – zamamrotał, ale tak właściwie to nikogo nie obchodziło, co miał w tym momencie do powiedzenia.

– Ujarzmiony, oswojony… Będzie nam jadł z ręki – powiedziała zastępczyni kostuchy, zacierając dłonie i chichocząc.

 

Świadomość Leśnego podrosła do osiemdziesięciu pięciu procent i wtedy zamajaczyło mu w głowie jakieś mgliste wspomnienie, że ktoś, kiedyś o czymś takim mu opowiadał. Chodziły legendy, że komuś kiedyś podobno udało się wiedźmę obłaskawić zaklęciem. Tylko jak ono brzmiało? Kotara? Komara? Kopana?

– K… Ko… – dukał niewyraźnie. – Kochana!

To było to zaklęcie! Oczy kobiet zwróciły się na więźnia.

– Co powiedziałeś? – czarna Oke podeszła bliżej, żeby lepiej słyszeć.

– Kochana czarownico… – powtórzył całkiem wyraźnie.

 

Obydwie Oke zrobiły wielkie oczy. Spojrzały po sobie. Czarna zrobiła się czerwona ze złości i już była bliska wybuchu, gdy biała błyskawicznie zdjęła przybrudzony fartuszek, zarzuciła Bydlakowi na głowę i radośnie pisnęła:

– Mój ci on!

Czarna Oke zbladła. Zacisnęła zęby, palcem wskazała drzwi i wysyczała:

– Won!

 

Biała Oke posłusznie się zwinęła, na odchodne częstując Leśnego całusem w nos. Czarna podeszła do wiszącego tak blisko, że ten mógł wyraźnie dostrzec burzę stulecia w jej oczach.

– Nie pomyślałeś o jednym – powiedziała cicho i już spokojnie. – Serce dostało się tamtej połówce.

Nie zdążył zauważyć, co trzymała w dłoniach, ale kiedy przejechała nimi po jego szyi poczuł, jak zaciska się wokół niej coś twardego.

 

***

 

Popołudnie w lagunie mijało przyjemnie i leniwie. Słońce delikatnie grzało, woda szumiała, spokoju nie mącił pisk i śmiechy haremu. Wyłożone na leżakach Dorramilla, Mad Julietta i dwie Oke świętowały swój tryumf. Zemsta się dokonała, winny poniósł konsekwencje. Właśnie zbliżał się, ubrany jedynie w eleganckie czarne stringi i obrożę przyozdobioną białą muszką, z tacą pełną kolorowych drinków.

– Spróbujmy, czy ta twoja ambrozja rzeczywiście jest najlepszym trunkiem na świecie – powiedziała czarna Oke.

Sięgnęła po jeden z kufli, upiła łyk i skrzywiła się.

– Ble… – powiedziała, wywalając język. – Ale wiem, co ją uratuje. Dolej soku ananasowego i syropu waniliowego. Już!

– Ale…– oburzył się Leśny.

W tym momencie, kolejny już raz tego dnia Oke wcisnęła przycisk na pilocie do elektrycznej obroży na jego szyi. Zrobił głupią minę, jego włosy się lekko uniosły, po czym skłonił się lekko, odpowiedział:

– Tak, pani.

I posłusznie ruszył wypełnić rozkaz.

 

 

 

HAPPY END :]

 

Koniec

Komentarze

"W końcu zwerbowała przekupionego obietnicą wspólnej nocy zezowatego pokurcza, zastępczynię kostuchy - Doramillę, przypadkowo wskrzeszonego w trakcie jednej z popijaw wcześniej unicestwionego, także przez wiedźmę, Wielkiego Kapłana Bogini Dupy Al Zadiego Ibn Sta Pierwszego Modnego oraz anielskogłosą i diabloniebezpieczną sąsiadkę, Mad Juliettę Capuletti alias My Hero.".
Ten pokurcz, ta zastępczyni, ten albo ta Doramilla.... A kogo wcześniej unicestwiono - Doramillę czy Wielkiego Kapłana?
Czytam nadal, ale po tym zdaniu bez większego przekonania. Może dalej będzie lepiej, czyli po prostu - prościej.

No tak myślałam, że z tym zdaniem jest coś nie tak... Wstęp był dopisany na szybko, więc mam nadzieję, że reszta wypadnie lepiej.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Widząc tytuł pomyślałem sobie: acha, Suzuki też zaczyna pisać pamiętniki... ale nie! Czekajcie, niech przeczytam ;P

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Eh, Rinos, przejrzałeś mnie ;)

www.portal.herbatkauheleny.pl

No właśnie --- wszystkie cztery są Twoimi wcieleniami, Suzuki? W czym nie byłoby niczego zdumiewającego, wszak kobiety zmienniejsze od pogody...
Przeczytałem od końca. Znaczy, zakończenie skłoniło mnie do przeczytania od początku, i nie żałuję. Odmalowałaś te wiedźmy w zaskakująco, wbrew pozorom, sympatyczny sposób. A może tylko mi się tak wydaje, bo mam zwichrowany gust?

Tylko dwie są moje ;) Fakt faktem, że poza zezowatym pokurczem, wszystkie postacie mają swoje odpowiedniki w rzeczywistości. Chociaż może zezowaty pokurcz też ma, tylko ja o tym nie wiem... Tak właściwie to postaci są moje tylko połowicznie, bo jest to druga część wygłupów, które zapoczątkował Bury Wilk (stąd ten wstęp). Byłam strasznie ciekawa, czy tekst jest w stanie funkcjonować poza środowiskiem, w kórym powstał.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Tylko dwie są moje ;)
Od razu mi lepiej... A wstęp? Hm, bez niego też nie byłoby źle, myślę.

Może i tak, ale niektóre fakty mogłyby wypaść trochę bezsensownie, jak na przykład to, że Oke są dwie.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nawet przez moment nie zastanawiałem się nad sensem "podwójności" Oke. Wiedźmy, czary mary, dwie to dwie, wszystko się mieści w konwencji.

No fakt, tylko ja na to patrzę jak na całość, ale w sumie dobrze, że jest zrozumiałe i bez znajomości wydarzeń z pierwszej części :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dzięki. Dawno się tak nie uśmiałem. W połowie tekstu nawet parsknąłęm śmiechem na głos. To był ten moment, w którym do pokoju Bydlaka wszedł pokurcz z wyraźną nadzieją na "potem". Tekst odbieram jako manifest feministyczny z przekazem. hajda na Leśnego Bydlaka, ucieleśnienie wszystkich męskich przywar, z zamiłowaniem do piwa na czele. Jest przy tym fajnie napisany. No i wstęp przed prologiem, rewelacja. Wracałem do niego kilka razy.

Jak chcesz, to mogę Ci podesłać część pierwszą, od której wszystko się zaczęło. Oczywiście autorstwa owego Leśnego Bydlaka :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Świetny tekst. Bardzo zabawny i zdecydowanie dobrze funkcjonujący bez poprzedniej części. Trochę się pośmiałem. Najbardziej chyba z myśli: "Co by po przeczytaniu tego tekstu o Autorce powiedział Freud..." :D

Drwiny z samca alfa i jego wspaniałego świata niezłe. Ale zabrakło mi, dla równowagi, paru dowcipów z feministek.

Chyba nie czytałam owej pierwszej części i nieco trudno było się zorientować.

Babska logika rządzi!

Mam wrażenie, że znalazłam się w środku historii, której początku nie znam. Czytało się nieźle, ale nie bardzo wiem, co było powodem zemsty wiedźm.

W tekście jest trochę usterek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bez rytualnego płaczu nie dałby radzi dzisiaj zacząć dnia.

Wtem stanął przed wielkimi metalowymi drzwiami., na których wykuto scenki przedstawiające raj.

Nie urzekło :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka