- Opowiadanie: Fomoraig - Fantastyczny świat

Fantastyczny świat

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Fantastyczny świat

Podniecającym był moment, w którym dostałem swój pierwszy komiks. Była słoneczna pogoda, a ja jak zwykle w takie dni biegałem z kumplami po ulicach, dokuczając innym małolatom. Gdy przyszedłem do domu na obiad, on już leżał na stole i czekał na mnie w blasku słońca. Na okładce był dziwny klaun z zielonymi włosami, szczerzący długie zęby i robiący zdjęcie starym modelem aparatu. Ojciec mało nie stracił oddechu gdy go przytulałem z wdzięczności.

 Przekartkowałem zeszyt ostrożnie, pełen ciekawości. Po dwóch dniach przewracania strony za stroną i oglądania obrazków przeczytałem go w końcu. To było niesamowite doświadczenie, które zmieniło moje podejście do rzeczywistości. Był pełen dziwacznych postaci, zwrotów akcji i przemocy… ale najlepszy i tak był Batman. Nieugięty pogromca zła i wszelkich mętów. 

 Od tego jednego zeszytu zaczęła się moja przygoda ze światem komiksu. Każde drobniaki, które dostawałem od rodziców na drugie śniadanie, odkładałem do szuflady, czekając na kolejne numery ulubionych serii. Miałem szczęście, bo w tamtym czasie ukazywała się ich cała masa. Nietoperz, Superman, X-Men, Spider-Man i inne. Chłonąłem ich zawartość jak gąbka, a staruszek nie skąpił mi złotówek.

 Gdy zdałem do gimnazjum, poznałem mojego najlepszego kumpla, Olka (ale wolałem wołać na niego Alex – tak było bardziej amerykańsko). Dzięki niemu mogłem rozwijać swe zainteresowania związane z komiksami i mimo, że on zdecydowanie wolał dokonania rodzimych twórców – jak Christa, Truściński czy Śledziu – potrafiliśmy się jakoś dogadać. 

Po załamaniu się polskiego rynku komiksów superbohaterskich sam uczyłem się angielskiego aby móc czytać oryginalne wydania, których skany ściągałem hurtowo z neta. Przyszedł też czas, że i Alex dał się przekonać do herosów w trykotach tak więc godzinami gadaliśmy o komiksach i związanych z nimi rzeczach.

 – Człowieku, Rob! To co zrobili ze „Ściganymi” Millara to była totalna porażka. Co to miało w ogóle znaczyć? „Wierzymy w tkaninę”? I to jeszcze z ust Morgana Freemana? Zdechłem ze śmiechu… I jeszcze gówniane aktorstwo Angeliny… Totalnie spaprała postać Fox…

– Na pewno miał z tym coś wspólnego budżet produkcji. Mieli cięcia i nie starczyło im kasy na dopracowanie scenariusza albo zaprojektowanie dobrych kostiumów. Z resztą gdyby nie traktować tego jako adaptacji, to otrzymujemy całkiem przyjemną dawkę rozrywki. 

– Co ty pierdolisz? Przecież to była jedna wielka kupa!

– Daj spokój. Kupą to była ostatnia część Spider-Mana. Fabuły w nim nie stwierdziłem… Gdyby nie to, że zabuliłem za bilet osiemnaście złoty, to już w połowie wyszedłbym z kina… Kurwa, stary, wciąż nie mogę się nadziwić, jak zajebiste są te ostatnie numery „Niezwyciężonego” Kirkmana. Przy tym „Żywe Trupy” to gówno, a mówię to jako fan numer jeden zombiaków.

Tak właśnie, mniej więcej, wyglądały nasze rozmowy. Z każdym dniem chodzenia do gimnazjum, moja obsesja była coraz większa. Olewałem totalnie naukę, co w zasadzie nie miało żadnych konsekwencji, bo poziom w szkole był żenujący, więc nawet nie byłem najgorszy w klasie. Komiksy czytaliśmy (lub o nich gadaliśmy) na przerwach, w bibliotece, czasem na lekcjach i w autobusie.

Mniej więcej w tym samym czasie, zupełnie niespodziewanie odszedł od nas ojciec. Matka musiała zasuwać na dwie zmiany przez co prawie w ogóle nie było jej w domu. Najczęściej widywaliśmy się na kolacji, w przerwach między jedną a drugą pracą. Gadaliśmy wtedy o moich planach na przyszłość i wynikach w szkole. Dzielnie się trzymała po stracie „ukochanego”. Ja radziłem sobie z tym nieco inaczej. Tak więc pewnie rozumiecie, że komiksy stały się dla mnie jeszcze bardziej pociągające…

Nie pamiętam w którym dokładnie momencie wykiełkował mi w głowie pomysł mojej kariery, ale gdzieś pomiędzy kolejną nudną lekcją matematyki, a beznadziejnie łatwym testem z angielskiego, w końcu zdałem sobie sprawę z tego czym chcę się zajmować. To było jak nagłe olśnienie. Nie mogłem przed tym uciec.

– Jak myślisz, dlaczego nikt nigdy nie próbował zostać superbohaterem?

– Jakiś debil, Amerykanin, próbował. Wydawało mu się, że jest Supermanem i zeskoczył z dachu wieżowca. Jego flaki skrobali przez dwa pierdolone dni.

– Ale bycie superbohaterem to przecież nic trudnego. Ile to założyć maskę i pomagać ludziom?

– Stary, to jest pojebane! Nie da się tego zrobić w normalnym świecie. Ktoś by cię po prostu zajebał na śmierć. Nie wspominając już o kolorowym trykocie i majtkach na wierzchu. Poza tym musiałbyś przynajmniej przypakować na siłowni aby sobie poradzić z pierwszym lepszym oprychem uzbrojonym w nóż czy co tam jeszcze.

– A wyobrażasz sobie nagłówki w gazetach? Newsy w serwisach interentowych i nagrania z komórek przypadkowych świadków na Youtube i w TV? Mógłbyś być na ustach każdego, jebanego obywatela czwartej RP. Czemu nikt nie spróbował? Nie każdy zostaje gwiazdą Strong Manów, a ludzie i tak biorą prochy…

– Ale nasza gwiazda zarabia miliony dolarów, a superbohaterowie nie, tępaku.

– Jezu, stary, czy wszystko uzależniasz od kasy? Kurwa, czemu każdy chce zostać Pudzianem a nikt nawet jebanym pomocnikiem Batmana?

– Bo pomocnicy kojarzą się z gejami?

Po tej niezwykle budującej rozmowie, rzeczywistość stawała się dla mnie coraz bardziej irytująca. Każdego dnia w moim mieście cierpiało dziesiątki ludzi – zabici, pobici, zgwałceni, okradzieni – i nikt się temu nie przeciwstawiał. Przestępcy są bezkarni, a ja nie mogę już więcej bezczynnie siedzieć i się temu przyglądać.

Po co pół życia uczyć się głupich regułek, zdawać pieprzone egzaminy, pracować w firmie, której się nienawidzi? By życie jakie znam, skończyło się w nieodpowiednim miejscu i czasie? A takiego wała. Lepiej podążać za marzeniami, a przy okazji zrobić coś dobrego dla innych. Mam tylko jedno życie i warto je przeżyć na pełnych obrotach.

Przez dwa miesiące kompletowałem dzięki Allegro odpowiedni kostium, aż wreszcie… Gdy matka, jak zwykle o dziewiątej, wyszła na nocną zmianę… założyłem go. Ja pierdolę, wyglądałem w tym zajebiście. Cały był czarny (to taki mój mały hołd dla Batmana), gdzieniegdzie upstrzony czerwonymi wzorami. Do tego lekkie buty pod kolor i pończocha na głowę. Nie no, żartuję. Pończochy bym nie założył. Po ojcu miałem ochraniacz pod kask od motoru i voila!

Przez pierwsze tygodnie nie igrałem z przestępczością. Nocami syciłem się własnym podekscytowaniem spacerując po dachu mojego wieżowca i balansując na jego krawędziach. Obserwowałem osiedle, przyzwyczajałem się do swojej nowej roli. Za dnia chodziłem na siłownię aby wyrobić sobie jakieś konkretniejsze muskuły i wymyślałem zajebiaszcze pseudonimy. Najbardziej jarałem się w szkole. Jak wiadomo tradycją superbohaterów jest noszenie kostiumu pod zwykłym, cywilnym wdziankiem. I ja tak robiłem. Na każdych zajęciach śmiałem się do siebie pod nosem, myśląc jaki to jestem zajebisty. Czułem się jak młody bóg… ale po pewnym czasie samo fantazjowanie nie wystarcza.

W końcu przyszedł moment aby wyruszyć w teren. W jednym z tych znanych i lubianych osiedlowych zaułków trafiłem na dwóch dealerów sprawiających łomot jakiemuś małolatowi. Kurwa, stres był niesamowity, nie wiedziałem co powiedzieć… no bo niby co ma powiedzieć superbohater na swojej pierwszej misji? Czułem się jak dziewica gotowa do wzięcia. Próbowałem sobie przypomnieć kadry z „Batman: Rok pierwszy”, ale jak na złość, nie mogłem. Ale zdaje się, że on nic nie gadał, tylko działał. 

Nie wiem, czy to kostium dodał mi jaj, ale słowa same wyleciały mi z ust.

– Hej, frajerzy!

– Coś ty, kurwa, powiedział gnoju?

– Daj na luz, stary. To jakiś kretyn. Zobacz co ona ma na sobie…

– Wkurwiają mnie takie pedały ja wy, co to nie mają za grosz szacunku dla drugiego człowieka.

– Wypierdalaj, lachociągu!

W tym momencie akcja ruszyła do przodu. Zza pasa wyjąłem łom i zdzieliłem jednego z nich po mordzie. Poleciały zęby. Próbowałem dosięgnąć drugiego, ale już nie trafiłem. Jak widać, do takich manewrów nie wystarcza samo oglądanie filmów z Van Dammem. Zdzielił mnie z buta w jaja i osunąłem się na ziemię. Jeden do jednego. Pod ręką wyczułem kamień, więc koleś oberwał w oko. To nie pomogło na długo. Dostałem butelką od piwa w łeb. Zaczęli mnie kopać i wyzywać. To było jak turniej „piłki nożnej”. Dwa do jednego. Nie miałem już praktycznie kontaktu z rzeczywistością, ale widziałem, że gość, któremu pomogłem uciekł. Przynajmniej on miał szczęście.

To było ostatnie co pamiętam. Gdy się obudziłem widziałem biały sufit z wielkimi lampami. Oddychałem przez respirator, jadłem przez wentyl w dłoni, a gips stał się moją nową zbroją. Obok, na krześle spała moja mama, a ja zastanawiam się teraz co mam jej powiedzieć. Od dwóch dni udaję nieprzytomnego przy niej i lekarzach, i wciąż myślę… Teraz już wiedziała o wszystkim, o tajemnicy, o kostiumie i o tym, że jej jedyny syn ześwirował. Pewnie myśli, że straciłem kontakt z rzeczywistością, uwierzyłem że mogę zostać komiksowym superbohaterem… Obwini za to ojca… załamie się… Jak, do cholery, mam się teraz z tego wytłumaczyć?

Kiedyś Ben Parker powiedział Peterowi, że w parze z wielką siłą idzie wielka odpowiedzialność. U mnie zabrakło i jednego i drugiego…

Koniec

Komentarze

Ale to taki felieton z dzieciństwa czy opowiadanie?

Czyżby kartka wyjęta z pamiętnika? :) Mam nadzieje, że szanowny autor się nie zdziwi, ale to niemal jak fabuła filmu Kick-Ass (premiera była 12.03.2010 w USA) z przełożeniem na polskie realia w środowisku młodzieży. Cóż nie mogłam tego pominąć milczeniem.

Nowa Fantastyka