- Opowiadanie: Szymon Teżewski - Dwoje ludzi, którzy łączą się w miłosnym akcie

Dwoje ludzi, którzy łączą się w miłosnym akcie

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Finkla, regulatorzy

Oceny

Dwoje ludzi, którzy łączą się w miłosnym akcie

Idzie ulicą, a jej włosy falują, wprawiane w ruch przez rytmiczny chód. Cała ulica faluje, nawet tramwaje tańczą, jadąc to tylko na jednej, to na drugiej szynie. Budynki zbyt kolorowe, a słońce zbyt jaskrawe, czyżby znowu?

Wdech. Kontrol. Adrenalina i noradrenalina – siedem, nie strach a podniecenie, bo czego się bać – nie ugryzie. A jak ugryzie, to tylko lepiej, oksytocyna poza skalą i przyjemne drżenie nie do końca zbadanego, choć odtwarzalnego, pochodzenia. O czym to ja…?

Wdech i kontrol. Dopamina sześć i rośnie, czyli podoba mi się. Serotonina w górę, już za bardzo, bo ostatnio przesadziłem z inhibitorami. To tłumaczy splątanie i tępy ból głowy. Cholerne dni, kiedy szczęścia jest za wiele, kiedy nie można się skupić, ciało drży, serce bije jak oszalałe w nieustannym częstoskurczu, a nerki wołają o pomstę do nieba. Lubię moje nerki – są mocne i dobre, radzą sobie lepiej niż większości moich znajomych. No ale nie każdy się w to przecież bawi, nie każdy ma ochotę i nie ma się co dziwić. Kontrol to nie jest kaszka z mleczkiem, kontrol to ciągła nauka. Kontrol… Nie, nieważne, potem – teraz falują, a ona dalej idzie ulicą. Widzę tylko z tyłu, ale dam sobie rękę uciąć, że to ta sama.

Tak zabawnie próbuje złapać równowagę, kiedy zahacza czubkiem buta o wystającą płytkę. Po to przecież jestem krok za nią, łapię w ostatnim momencie, adrenalina poprawia refleks, uśmiecham się. Prawie jak na filmie z początku wieku. I mniejsza z tym, że nie spotykamy się wcale po raz pierwszy – ważne, że ona poprzednich razów nie pamięta. Niech ten będzie dobry. Mówi coś, a ja odpowiadam, ale nie o słowa przecież chodzi, a o samą rozmowę. Tembr głosu, półuśmiechy między słowami, badawcze spojrzenia niby ukradkiem. Już dawno minęliśmy restaurację, do której szedłem zanim się spotkaliśmy. Ubrana jest bardzo staromodnie, w sukienkę w kwiatki, taką w sam raz na ciepłe wiosenne dni, a we włosach ma czerwoną kokardę, co przywodzi mi na myśl świąteczny prezent. Za taki prezent nie obraziłbym się na pewno.

Dziwne zmęczenie i znużenie, choć przecież jest tuż obok. Serce wali, aż żartuję sobie w myśli, że żebra pewnie niedługo wpadną mi w rezonans. Dobry pomysł na niehumanitarną broń. Ale nie mogę zamulać, przyjdzie na to jeszcze czas, ale nie teraz. Się nie powinno! Wiem, że się nie powinno, ale od tego jest kontrol, od tego przy operacji podpisuje się gruby jak Biblia cyrograf, bierze całą odpowiedzialność na siebie. Kto nie ryzykuje, ten nie ma.

No i nie ma się co bać, gorsze rzeczy się robiło. Serce poskacze, podrga i w końcu złapie odpowiedni rytm, może skróci się jego żywot, ale po coś się przecież żyje. Dla takich chwil jak ta. Kontrol. Kofeina pięćset miligramów. Nigdy nie lubiłem kawy, za to lubię to uczucie, kiedy doskonale wiem i czuję co się stanie za chwilę z moim organizmem. Potrzeba minut, ale w końcu kofeina przekroczy barierę krew-mózg, będzie udawać adenozynę, blokując pracę receptorów.

Dziewczyna sama proponuje żebyśmy weszli do jakiejś kawiarni, czy mówiłem że nie lubię kawy? Niech będzie pierwsza z brzegu, która wyrosła przed nami zupełnie przypadkiem. Ma zabawne logo – jednorożca ze skrzydłami. Komuś się chyba trochę pegaz z jednorożcem pokręcił, albo może to taka sztuka. Czasem bardzo ciężko zgadnąć czy to artystyczny zamysł, czy czyjaś niewiedza i niekompetencja.

Wybieramy stolik przy oknie, ja wybieram. Uwielbiam patrzeć na ludzi przez okna, może dlatego, że oni prawie nigdy nie zaglądają do środka. To jest jak film, albo akwarium – w każdym razie bardzo pasjonujące. A cienka tafla szkła daje ogromne poczucie bezpieczeństwa.

– Ale… jak ty się właściwie nazywasz, przepraszam, że dopiero pytam – mówi, bawiąc się jednocześnie długą łyżeczką.

– Artur – odpowiadam zgodnie z prawdą. – A ty? – pytam, żeby zachować pozory. W końcu doskonale wiem, że Ola, że najbardziej lubi amerykańskie samochody i japońskie bajki, skończyła socjologię, a jej poprzedni chłopak, Darek, wyjechał do Grecji na kilka miesięcy i jest już tam prawie dwa lata.

– Sylwia.

Kłamie. Ciekawe dlaczego kłamie, może nie czuje się bezpiecznie. Bo nie uwierzę, że pomyliłem jakąś Sylwię z Olą, no bez przesady. Przejmujący ból w klatce piersiowej, chyba ze stresu. podejrzewałem, że tak to się może skończyć. Nie mogę podać sobie adenozyny, nie po to kilkanaście minut temu poszła kofeina. Ale trzeba się znać, dobrze dobierać zasobniki, a takie sytuacje przewidywać odpowiednio wcześniej.

Kontrol. Nitrogliceryna na ból.

 

***

 

Biały sufit. W pokoju tylko ja i jakiś stary zespół, którego muzyka sączy się z głośników, a bas pełza po podłodze. Czego się spodziewałem? Dała mi swój identyfikator, niby przypadkiem, a że nie przyszła do mnie i nie leży teraz obok – trudno się dziwić, to nawet dobrze wróży na przyszłość.

Ciekawa sprawa. Porównałem zdjęcia programowo i Ola to Sylwia, a Sylwia to Ola. Ewentualnie bliźniaczki. Dałem się nabrać na fałszywą sieciową tożsamość? Ola, czy Sylwia, która jest fałszywa? Ola lubi siedzieć w domu i słuchać muzyki – Sylwia twierdzi, że nie ma nic lepszego niż zabawa na koncercie. A to tylko wierzchołek góry lodowej.

Ma takie ładne usta, nie pełne, raczej cienkie, ale ładne. Ech, marzenie. Współczuję tym, którzy nie wiedzą co to kontrol i rozładowują seksualne napięcie śmiesznymi metodami, brudnymi metodami. Jak małpy w zoo, jak przestraszeni żacy, bojący się, że im uschnie ręka. Nie po to mamy dwudziesty pierwszy wiek i wolność jaką daje kontrol. W zasobniku już specjalna mieszanka na takie okazje, jedna z lepszych jakie znam. Nie cierpię tylko ich nazw, są takie ni w pięć ni w dziesięć – "Rajski ogród" albo "Podmuch wiosny". Nazywałbym je prościej – "Orgazm 5" i byłoby przynajmniej wiadomo o co chodzi. Naprawdę czułbym się swobodniej zamawiając "Orgazm 5", niż jakieś efemeryczne pierdoły.

Ta mieszanka już dłuższy czas czekała na taki wieczór jak dziś, na specjalną okazję. Wystarczyłaby sama w sobie, można by ją było puścić choćby w tramwaju, w drodze do pracy. Ale gdzie ta cała magia? Jak w tłoku wyobrazić sobie jej kształt i twarz – jestem zdania, że jeżeli już udawać, to dobrze. I co właściwie jest udawaniem… To przecież to samo.

Dlatego choć jestem sam, to leci muzyka, płoną świeczki – jak na prawdziwej randce. Jakby była tuż obok. I zaraz, w pewien sposób oczywiście, będzie. Kładę się na łóżku, na brzuchu, prawa noga zgięta w kolanie, lewa ręka wzdłuż poduszki, przy głowie. Cała jest taka ładna, co za różnica czy Sylwia, czy Ola. Może Sylwia i Ola. Może bliźniaczki? Kto nie marzył o bliźniaczkach niech pierwszy… jak to leciało? Oj, nieważne.

Kontrol. Specjalna mieszanka. Wskaźniki wariują, a potem tylko chwila błogiej nieświadomości i kilka spazmów. Zawsze po fakcie zastanawiam się, czy takie mieszanki warte są swojej ceny, a potem i tak kupuję.

 

***

 

Nie wyobrażam sobie jak to było kiedyś. Dziewięć miesięcy wyjętych z życia dla dziecka, co innego wychowanie – to próba, to odwieczne przekazywanie całej tej cywilizacyjnej pałeczki. Ale ciąża wewnątrzustrojowa? Po co to komu dzisiaj?

Słyszałem, że są jakieś sekty, gdzie jest to wymóg boskiego prawa. Gdzie nie uznaje się dzieci normalnie urodzonych, rodzice wydziedziczają je, a nawet mordują. Barbarzyństwo, na które nie mam słów.

Sekty… Na trzeciej randce z tej serii, Sylwia, a właściwie Ola, przyznaje, że wyznaje ideologię transhumanistycznego seksu według szkoły Olto Liva. Sprawdzam szybką kwerendą – jest, a co najważniejsze jest niegłupie. Ona cała tym zafascynowana, opowiada, choć przecież nie musi, i świecą się jej oczy.

– Jest ktoś, kogo kochasz – mówi – i nie chcesz, żeby ten ktoś cierpiał, pragniesz dla niego samego dobra, prawda? – I ma przecież rację. – Myślisz, że możesz go naprawdę uszczęśliwić? Okłamujesz się, że jesteś tytanem seksu, twoje piersi są symetryczne, a uda wystarczająco mocne? Nie uda się. Pierwszy raz prawie na pewno się nie uda, zamiast przyjemności będzie ból, zamiast radości zażenowanie, a może nawet zawód, bo przecież w wyobraźni nie tak wygląda nago.

– Masz takie przykre doświadczenia? – pytam i pociągam łyk zielonego koktajlu, który zimną strugą wypełnia wnętrzności i dodaje odwagi. Prawie jak kontrol, tylko doustnie.

– Nie, na szczęście nie mam – odpowiada, a ja prawie się krztuszę. Nie ma, bo co?

– Jesteś dziewicą? – pytam, choć to niedorzeczne. Niedorzeczne? Jeżeli Olto Liva namieszał jej w głowie wystarczająco wcześnie…

– Nie jestem – mówi i rumieni się lekko. – Za to ty jesteś prawiczkiem. – Ma nasrane we łbie, teraz to widzę. Dla niej seks to tylko ten ze szkoły Olto Liva. Ciekawe jak to w ogóle wygląda.

– Nie możesz tak mówić. Seks to nie tylko transhumanistyczne ideały.

– Nie? – Uśmiecha się kokieteryjnie. – To co jeszcze?

– Dwoje ludzi, którzy się łączą w miłosnym akcie?

– Jesteś zabawny, bo to samo jest u nas. Zdajesz sobie chociaż sprawę, że kiedyś to nie był "miłosny akt", a był "akt poczęcia", ba! a nawet stworzenia!

Chyba ma mnie za debila bez znajomości historii. Doskonale wiem, na szczęście te czasy minęły. Byłem kiedyś nawet w Muzeum Narodzin i widziałem te wszystkie prymitywne metody, którymi próbowano kiedyś je odpowiednio planować. Teraz jest prościej – męska medyczna konfirmacja – obustronna wazektomia, obrzezanie i prewencyjne podwiązanie żyły jądrowej, dzień w którym chłopak przestaje być dzieckiem, a staje się mężczyzną.

– Teraz jest lepiej – mówię i uśmiecham się.

– Może być jeszcze lepiej, wyjdź tylko poza swoje stereotypowe myślenie o tych rzeczach. Mówiłeś, że masz kontrol, pewnie używasz do niego czasem tych specjalnych mieszanek – nie pyta, tylko stwierdza. – Stąd to już mały krok.

I wsadza tę długą łyżeczkę w usta, i obraca dwukrotnie, patrząc się na moje dłonie. Chowam je pod stół, żeby się przypadkiem czegoś nie dopatrzyła.

– Na pewno nie chcesz spróbować?

Spróbować… Przecież to sekta. Nie wierzę, że można ot tak "spróbować", bez konsekwencji.

– Co się z tym wiąże? – pytam więc, a ona się uśmiecha. – Nie każecie mi najpierw czegoś sobie odciąć? Mała pieczęć, czy może duża?

– Nie.

Kiwam głową. Czy to możliwe, że tak sekty werbują nowych członków? Całkiem sprytna metoda, człowiek się zgadza z uśmiechem i jeszcze dziękuje za to w duchu. Ona podnosi się z krzesła i zaczyna zakładać kurtkę. Odwraca się i mówi całkiem poważnie:

– Możliwe, że po którymś razie sam się na to zdecydujesz.

 

***

 

Budynek, w którym mieści się Szkoła Olto Liva jest dość niepozorny. Ot, jeden z wielu podobnych domów na przedmieściach milionowego miasta – zielona elewacja, dwa piętra, całość osłonięta przez wysoki brązowy parkan. W oknach zaciągnięte rolety, może właśnie się tam… właściwie co robią – kochają, sekszą? Nie mogę znaleźć dobrego słowa, orgia to też nie to, bo z tego co mówiła Sylwia nie ma tam żadnych splątanych ciał, nie ma wszędobylskich nóg, rąk i penisów rodem z rzeźb pokrywających hinduistyczne świątynie.

Jest za to czysto i jasno. Nowocześnie, żeby nie powiedzieć sterylnie. Ktoś bogaty musi stać za tym całym Olto Liva, skoro stać ich na takie dizajnerskie meble. Nie szukam, bo wiem, że jeżeli to ktoś naprawdę ważny i bogaty, to nie znajdę, a on znajdzie mnie z pewnością i mogę narazić się na nieprzyjemności.

– Musisz wybrać nowe imię – mówi, a ja już rozumiem skąd się wzięła ta cała Sylwia!

Wybrać imię… To nie jest takie proste. Zamknąć się w jednym słowie, a może raczej napisać się od nowa? Sam nie wiem czy lepiej żeby moje nowe imię coś symbolizowało, chociażby to jaki jestem dobry w tym całym sekszeniu, czy może ma jedynie ładnie brzmieć. Sprawdzam ją – jeżeli Sylwia wzięła swoje dla pochodzenia od łacińskiego silvio, co znaczyć może leśny, albo dziki… Ciekawie.

– Karol.

Przyszło mi pierwsze do głowy, siła i te sprawy, myślę że powinno pasować. Sylwia uśmiecha się tylko, kaligrafując nowe imię na niewielkiej karteczce, którą przypina mi do bluzy. Nie widziałem jeszcze w życiu mniej rytualnego rytuału. Nawet elegancko ubrani panowie z Urzędu Związków, którzy pewnie to samo zdanie wymawiają setki razy dziennie, wkładają w to więcej serca.

Zawsze wyobrażałem sobie, że w takich sektach istnieją jakieś stopnie wtajemniczenia, rozbudowane obrzędy, w których wykorzystuje się nieprzepisowo dużo świec. Że kobiety chodzą nago, odurzone mniej lub bardziej legalnymi substancjami, albo chociaż nie ma ich wcale, bo jest segregacja płciowa.

To nie przypominało siedziby sekty, tylko cholerne laboratorium.

– Najważniejsza sprawa – mówi Sylwia, wyrywając z zamyślenia. – W czasie stosunku nie możesz korzystać z kontrola.

– Nawet status?

Kręci głową – w ogóle, czyli nawet status.

– A Sieć?

– Tamta część budynku jest całkowicie ekranowana. Więc siłą rzeczy nic z tego.

– A możesz mi powiedzieć dlaczego? Przecież to jest wbrew prawom człowieka – rzucam dla żartu, choć to przecież prawda.

– Żeby przypadkiem komuś nie przyszło w trakcie do głowy czegoś sprawdzać. Wiesz, miłość wymaga poświęcenia. Jest prawdziwa tylko wtedy, kiedy dajesz całego siebie.

Tekst rodem z podręcznika dla neofitów. Ona chyba wierzy w te brednie, to przeurocze. Dopiero teraz, w tych jasnych przestrzeniach, zauważam że ma lekko piegowaty nosek.

– Kładź się tutaj. – Wskazuje na fotel przypominający trochę taki z gabinetu stomatologicznego. Obok stoi drugi, sama na nim siada. – Myślałeś kiedyś jak to jest, kiedy myśli przechodzą z głowy do głowy?

Myślałeś?! Pewnie, że myślałem. Impuls za impuls, myśl za myśl, bez potrzeby wtłaczania tego w jakikolwiek język. Właściwie to przecież taki seks to też właściwie język, tylko trochę mniej przewidywalny i bardziej dosłowny. Ale też są dobre i złe słowa, są mądre i głupie odpowiedzi, jest radość, czasem ból, jest zrozumienie. Albo jego kompletny brak.

– To jest poziom wyżej niż kontrol. Nie wstrzykujesz adrenaliny, tylko wytwarzasz ją sam, nie pobudzasz się, tylko zwyczajnie jesteś pobudzony. – Mogłaby mi oszczędzić tych mądrości. – Dobrze już siedzisz? – Kiwam głową. – Uważaj, bo to dziwne uczucie, nie ruszaj się przypadkiem.

Nagle setka maleńkich kulek dotyka mojej głowy, ciarki przebiegają po całym ciele, kark kurczy się mimowolnie. Chwilę to trwa, kulki przemieszczają się, jakby każda z nich poszukiwała własnego miejsca. I o dziwo znajdują, ruszają się już tylko pojedyncze, spóźnialskie.

Oglądam się na Sylwię – wygląda zabawnie, setki drucików zakończonych kulkami tworzy na jej głowie coś, co kojarzy mi się z fryzurą afro. Pewnie wyglądam jeszcze zabawniej. Jestem podekscytowany jak przed pierwszym dniem w nowej pracy.

– To jest tylko synchronizacja. Patrz po prostu na obrazki – mówi, wskazując na ekran z przodu.

Czołg, dziecko, huśtawka, bomba jądrowa, las, łódka, ruter, puszka, wieżowiec, obiad, pustynia, słuchawki, kobieta, rower, śnieg, kot i karuzela. Ale dałbym sobie uciąć rękę, że pomiędzy tymi było ich jeszcze więcej.

– To już? – pytam, bo widzę tylko czerń.

– Już głuptasie, jest dobrze. Możemy się kochać.

I o dziwo "głuptasie" poruszyło mnie bardziej niż drugie zdanie…

– Byłeś kiedyś w komorze deprywacyjnej? – Kręcę głową, jakoś nigdy nie miałem ochoty na takie wynalazki, co innego kontrol, który ma solidne medyczne podstawy. – Rozbierzesz się do naga, w środku jest roztwór soli w temperaturze skóry, jest ciemno i nic nie słychać, ponad dziewięćdziesiąt procent bodźców mniej. Na początku możesz poczuć lekkie mrowienie, ale to przejdzie, a gdyby się coś działo, wystarczy wcisnąć przycisk, który będziesz miał w dłoni.

– A seks? – pytam i czuje się dziwnie.

– Są kabiny dla dwojga. – Wskazuje na drugie drzwi.

– Nawet nie wiem jak wyglądasz nago.

– To się dowiesz. Wyglądam zabójczo. – Odwraca się z uśmiechem i wchodzi do pokoju z napisem "KOMORA X" na drzwiach. Chyba od chromosomu ten X, bo na mojej jest Y. Ciekawe jak obchodzą problem par niemieszanych.

Od środka na drzwiach jest instrukcja:

"1. Zdejmij wszystko co masz na sobie. Nie zapomnij o biżuterii, soczewkach i innych łatwo zdejmowalnych wszczepach.

2. Weź szybki automatyczny prysznic.

3. Stań w miejscu oznaczonym czerwonym kołem i chwyć panel sterujący.

4. Przytrzymaj przycisk i poczekaj na dźwięk oznaczający że interfejs mózg-komputer poprawnie zainstalował się na twojej głowie.

5. Ostrożnie wejdź do komory, połóż się płasko na plecach, a kiedy uznasz, że jesteś gotowy – ponownie wciśnij przycisk.

6. Komora otworzy się samoistnie po zakończeniu seansu, albo w dowolnej chwili, w której wciśniesz przycisk."

Zwyczajna instrukcja, a spodziewałem się cholera wie czego. Na pewno jakichś głupot o medytacji, o tym że szkoła Olto Liva to jedyny prawdziwy seks, a reszta to popłuczyny. Dość miły zawód – przynajmniej nie traktują mnie jak debila, a zwykłego użytkownika. Choć czasem to wychodzi na to samo.

Robię wszystko wedle instrukcji, dziwnie się czuję odłączając kontrol pierwszy raz od dwóch lat, znowu wzdrygam się, kiedy setki kulek zaczynają mnie głaskać po głowie, to odruch. Ostrożnie wchodzę, wciskam przycisk, ostatnie światło. A potem pustka, czerń i cisza. Wydaje mi się, że słyszę jak krew płynie w moich żyłach, a włosy powoli wychodzą ze skóry. Jest i swędzenie, o którym mówiła Sylwia, ale skoro zero bodźców, to drapanie się odpada. I tak jest tutaj za ciasno, ciekawe czy ktoś z klaustrofobią też może z tego korzystać, bo muszę przyznać, że wrażenie w środku jest odwrotne – wydaje się, że jesteś w ogromnej ciemnej jaskini, a kiedy krzykniesz – echo odbije się od ścian. Tylko mózg mi podpowiada, że przecież to ciasna komora.

.

.

.

.

Słyszę śmiech, który przywodzi mi na myśl beztroskie wakacje z młodszą siostrą.

.

.

.

Szum fal? I zapach morza? Ciekawe jakie jeszcze dźwięki i zapachy wytworzy mój mózg.

.

.

– Już jesteś? – pyta Sylwia gdzieś z ciemności. – Trochę długo.

.

Raptem jest plaża, a raczej ja jestem na plaży. Ona leży na kąpielowym ręczniku – zupełnie naga, uśmiecha się filuternie machając nogami. Nóżkami.

– Zacznijmy tradycyjnie – mówi i całuje mnie w usta, kiedy siadam przy niej. Przytula się i naciska delikatnie, dając mi do zrozumienia, żebym położył się na rozgrzanym piasku. Też mi wielkie cudo – plaża, ciekawe czy to mój umysł tak się popisał, czy ona nie wyrosła jeszcze z nastoletnich fantazji. A może to się dzieje jeszcze inaczej, a za całą scenografię odpowiada jakiś program?

Całuje mnie po szyi, a ręką chwyta z tyłu głowy. Wszystko nieporadnie, bo walczy z własnymi włosami, które wpadają jej do ust, a mnie łaskoczą po szyi.

– Coś nie tak?

– Dlaczego?

– Nic nie robisz…

Ma rację. Leżę tylko jak kłoda, kiedy ona próbuje…

– Inaczej to sobie wyobrażałem. To się niczym nie różni od realu.

– Bo jeszcze nie zacząłeś nic robić! Nie podobam ci się, czy jak?

Nie podoba! Chodzę za nią od miesięcy, wiem gdzie je, gdzie pracuje, a gdzie umawia się ze znajomymi. Znam grafik jej pracy i jadłospis. Jakimś cudem przegapiłem tę szkołę Olto Liva, ale to się musi dać jakoś wyjaśnić. Sto razy pozorowałem spotkanie, a udało się dopiero niedawno.

– Jesteś piękna.

Całuje ją, na początku jest zwyczajnie, choć przecież cudownie, choć przecież o tym właśnie marzyłem. Ale dopiero po chwili nasze myśli naprawdę się splatają, krzyżują się fantazje, a ja już nie widzę jej, nie czuję ciepłych warg, ani drobnych palców we włosach. Czuję o wiele więcej.

Radość, podniecenie i euforię. Czuję jak czysta miłość spływa po mojej korze mózgowej, jak ciepło wypełnia mi serce i całe ciało. Ekstaza to mało powiedziane; nirwana to ponoć pustka, a ja czuję, ale czuję tylko i wyłącznie radość. Jeżeli tak wygląda raj, to zrobię wszystko żeby się tam dostać… Zaraz, przecież mam go na wyciągnięcie ręki!

Jest jasno, świetliście, biało i cudownie.

 

***

 

Kiedy muszę znowu rozmawiać z nią słowami, czuję niedosyt. To, co mówię, a to co ona słyszy, to są dwie różne sprawy – nie to co wcześniej, kiedy myśl była myślą, impuls elektryczny w odpowiedzi na inny impuls. Ale coś jednak zostało z tej szczególnej chwili zespolenia, jakby połączyła nas niewidzialna nić zrozumienia, właściwie to ciekawe czy:

– Zawsze tak jest? – pytam, nie precyzuję właściwie o co, ale mam pewność, że zrozumie.

– Nie wiem, jesteś moim pierwszym. – Czyli wtedy kłamała, dlatego się rumieniła. A może jestem jej pierwszym, ale tylko w rozumieniu szkoły Olto Liva? Na pewno.

– Dlaczego ja?

– Zabawnie mnie śledziłeś – mówi bez żadnego wyrzutu. – Nie pytaj, nie mam pojęcia dlaczego ty. Po prostu wiem. Chyba po prostu byliśmy parą zanim się poznaliśmy.

– A kiedy się zorientowałaś?

– A kiedy zacząłeś? – zaśmiała się.

– W marcu – odpowiadam zgodnie z prawdą i obejmuję ją prawą ręką.

– W kwietniu, pod koniec. – Ucieka przed bliskością, trochę w bok i cofa się o pół kroku, kręci głową. – Zrozum, to wszystko psuje.

I już wiem, że następnym razem, przy następnym zespoleniu, jak mam to zamiar od teraz nazywać, poszukam odpowiedzi na te pytania – czego się boi, dlaczego ja. Myśl za myśl, może się udać.

 

***

 

Przy drugim zespoleniu stwierdzam, że to jest możliwe. Że da się przejrzeć tę jasność, wniknąć we wspomnienia, przelać myśli z głowy do głowy, a nawet o taki przelew poprosić. Nie wiem jak, czy to się dzieje samo i wystarczy mocno chcieć, czy też są na to jakieś specjalne techniki, o których może ten cały Olto Liva wie więcej. Ale jak wie, to nie pisze, bo przeszukałem całą Sieć i nic. Czuję się trochę jak prekursor, pierwszy podróżnik po czeluściach czyjegoś umysłu, badający chyba ostatnie białe plamy naszego wieku.

Kolejny prysznic, kontrol odłączam już bez wyrzutów; uczucie setki kulek na głowie dalej nie przestaje mnie dziwić, choć stwierdzam, że jest w nim coś bardzo przyjemnego. A może to dreszczyk emocji, bo dzisiaj musi się udać.

Ciemność komory staje się w ułamku sekundy wąską uliczką miasta. Światło latarni uwypukla zdobienia kamienic, pod światło widać prószący śnieg. Jeżeli to mój mózg produkuje tak ckliwe scenerie, to widocznie nie znałem się od tej strony. Ona wychodzi zza rogu, w zimowym płaszczu, a ja daję jej kwiat, choć dałbym sobie uciąć rękę, że jeszcze przed chwilą moja dłoń była pusta.

– Choć do mnie – mówi i na chwilę odchyla szalik, żeby pocałować mnie w policzek.

W bramie przypominam sobie, co właściwie miałem zrobić. Pytania.

– Strach.

Patrzy na mnie ze zdziwieniem, a ja łapię jej myśli, które unoszą się teraz gdzieś wokół niej jak zapach perfum. Strzępy, naprawdę strzępy, ale może wystarczyć – kurz w promieniach światła, ucho przyciśnięte do podłogi. Poddasze, na pewno poddasze, a pewnie strych. Jak tylko mogę w myślach tworzę sobie archetypiczny strych, taki który widziałem tylko na filmach.

– Panie przodem – mówię i uchylam przed nią drzwi klatki schodowej, za którymi jest już ten mój wyobrażony strych. Sylwia otwiera szeroko usta, chce wybiec z powrotem na ulicę, ale zatrzymuje się na mnie, zresztą drzwi już nie ma. Co najwyżej może zejść po drabinie.

Coś się zmienia, ona zmienia to miejsce zgodnie ze swoimi wspomnieniami – ściana przed nami się cofa, po lewej stronie wyrasta nowe okno, a wszystkie sprzęty, które natworzyłem z taką pieczołowitością, obrastają w białe płachty. Zdaje się, że tylko drobinki kurzu, od których się wszystko zaczęło, pozostały te same.

– Co to ma być!? – krzyczy i płacze.

– Zespolenie dusz – odpowiadam śmiertelnie poważnie. – Chcę cię przeniknąć na wskroś, poznać twoje największe tajemnice. O to przecież chyba chodzi w miłości?

Zrzuca szalik i płaszcz i przypiera mnie do ściany, obcałowuje, ale ja tylko stoję. Próbuje dalej, w akcie desperacji nawet zaczyna rozpinać mi koszulę, mocuje się z paskiem. A ja nic.

Po chwili rezygnuje, z płaczem osuwa się na ziemię i zwija się przede mną, chowając twarz w dłoniach.

– Wyciągaj co tylko chcesz. – Tyle jestem w stanie rozróżnić pośród łkania.

I już wiem, że na tych wakacjach był wujek w kraciastej koszuli, który sapał i trzy razy próbował, ale udawało się jej uciec. Wtedy długie godziny spędzała na strychu, nasłuchując jego kroków, a na najmniejszy szelest łykając łzy, żeby nie płakać tak głośno.

Przykucam i obejmuję ją, całuję w czoło. Deski podłogi skrzypią, kiedy się na nich kładziemy. Jej ciało bardziej miękkie niż kiedyś, a skóra jeszcze gładsza. Burza włosów bardziej malownicza, a kolor oczu głębszy. Dlatego, że już wiem? Że ja to bardziej ona, a ona bardziej ja? I każdy ruch delikatniejszy, a bardziej zdecydowany. Piersi nie większe, tylko raczej… lepiej pasują do dłoni. Ona wtedy z premedytacją chwyta mnie zębami za płatek ucha i mówi, krzyczy prosto do środka:

– Obrzydzenie!

– Słucham?

Już się domyślam, że chce wiedzieć skąd kontrol, skąd pogarda dla ciała. Tyle, że ja sam nie wiem. A jednak już nie ma strychu, chyba zrozumiałą jak to zrobiłem i sama ze strzępów stworzyła nową scenerię. I nawet nieźle jej wyszło.

Jest pusty prawie pokój, z łóżkiem i ekranem.

– O co chodzi? – pyta.

– Tak wyglądały moje miłości.

– Jak?

Włączam ekran, bo wiem, co się na nim pokaże. Renata, pierwsza z serii platonicznych miłości.

– Śledziłem ją jak ciebie. W pokoju zainstalowałem kamerę.

– Mi też?!

– Ci też.

Uderza mnie w policzek, zasłużyłem sobie. Wiem, że tak się nie robi.

– To nie podglądactwo. Kiedy przyszedł do niej, kiedy kochali się na tym łóżku, to wcale mnie to nie podniecało. Odrobinę. Ale bardziej obrzydziło mi ją. A potem kolejne.

– Mnie nie.

– Ciebie nie, od marca nie było u ciebie nikogo. – Spuszczam wzrok.

– Jesteś nienormalny. Mało ci oglądać jak śpię, to teraz wspinasz się na wyżyny i chcesz podglądać moje myśli!

– Sama tego nie chcesz? Jedna dusza.

I teraz ja łapczywie kładę ją na łóżku, zanim zdąży odpowiedzieć. Odpowiedź jest prosta i szybka – nie opiera się. Spija moje myśli ukryte w ślinie, zlizuje wspomnienia w kropelkach potu, a ja wygłaskuję z niej wszystkie lęki i zaplatam na palce w niewidzialnych koralach. Wygniatam kompleksy i rozgryzam problemy – choćby te najtwardsze, a ona poci się, wyciskając udami najmniejsze grzechy, a nosem wciągając marzenia.

 

Jest jasno, świetliście, biało i cudownie.

 

I kiedy słowa naprawdę znaczą już mało, ale znaczą jeszcze cokolwiek, mówię:

– Ja z tobą, już na zawsze.

– A na pewno tego chcesz?

– I tak już za późno, zadecydowało się samo.

 

***

 

– Może mi pan łaskawie wytłumaczy, jak do tego doszło i skąd się tam do cholery wzięło tych dwoje – powiedział detektyw Roman z Wydziału Przestępstw Wyższych, wpatrując się w jasnobłękitne oczy starca w szarym garniturze. Olto Liva milczał.

 

Koniec

Komentarze

Limit znaków przekroczony, ale naprawdę minimalnie...

NIe kapuję o co chodzi w końcówce, tzn. dialogu z policjantem. Ale reszta jest super.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Też nie za bardzo ogarniam końcówkę, a tak to bardzo mi się podobało, pozwoliło mi się zrelaksowac przed snem. Od taka mała przyjemność :) Dziekuję autorze.

OK, do konkursu.

Dobra robota:)

Kurde, facet, lubię cię. Lubię cię i twoje opowiadanie też. Nie czytałam wszystkich prac zgłoszonych na konkurs, ale tobie życzę jak najwyższego miejsca. ;)

Ten konkurs stoi na naprawdę wysokim poziomie. Szczerze mówiąc, po tym konkursie spodziewałem się tanich ereotycznych porno opowiadań. Wg mnie jest lepszy nawet niż Eliminacje. Zwłaszcza jak zobaczymy, że tematyka została mocno narzucona.


Co do opowiadania, to naprawdę niezłe. Może nie jest świetne, ale wciąż bardzo dobre. W sumie po tobie można się spodziewać dobrego tekstu i ponownie wchodząc w twoje opko się nie zawiodłem. Też nie ogarnąłem do końca końcówki (ale zdanie -_-). Wyjaśnisz? Jak nie chcesz tutaj to może na maila? 

Pierwotnie miało w końcówce być, że oboje nie żyją. Potem wcale nie miało być końcówki.

Ostatecznie zdecydowałem się na takie niewiadomoco, że można się jedynie podomyślać i dorobić własną interpretację.

 

I tak właśnie kochają intelektualiści. Bardziej rozumem niż ciałem (Przekleństwo ludzi myślących) Zwykłe fizyczne kontakty seksualne im nie wystarczają. Zawsze chcą czegoś więcej (Spełnienia całkowitego - idealnego), ale przecież coś takiego nie istnieje. Narastająca frustracja prowadzi do patologii a ta do zbrodni. Tak właśnie odebrałem twoje niezwykłe opowiadanie. Bardzo dobre choć trudne w odbiorze. Pozdrawiam.  

Dla mnie końcówka jest idealna. Każdy może sobie dopowiedzieć, co uważa:)

Kolejny świetny tekst spod znaku Haremu :D Zgadzam się Andrzejem - przeniosłeś temat seksu na wyższy poziom. Świetna narracja (kontrol!) plus prawdziwi bohaterowie. Super, mimo że nie przepadam za aż tak otwartymi zakończeniami ;) Następna piąteczka do kolekcji.

Wszystki strasznie przepraszam za perfidnego ortografa "choć do mnie", ale został spostrzeżony dopiero po miesiącu (sic!)

Oj, tam. Tak się zaczytałam, że nie zauważyłam:)

Ciekawa wizja seksu przyszłości i jak zwykle napisane wciągająco, na wysokim poziomie. Końcówka totalnie z sufitu - moim zdaniem mogłoby jej nie być.

Pozdrawiam.

Końcówkę wyrzucić. Reszta stanowczo na 5.

Co do "choć" to miałem o tym napisać ale już nie byłem pewny czy to błąd czy bohater ma taki problem z jezykiem i czy to przypadkiem czegoś nie znaczy. Ta stylistyka jest zamierzona?
"- Mi też?!
- Ci też."

Bardzo ciekawy pomysł. I na kontrol, i na konkurs. Spodobało mi się.

A końcówkę zinterpretowałam sobie jeszcze inaczej… :-)

Babska logika rządzi!

Po raz nie wiem już który przekonuję się, że warto zaglądać do dawniejszych opowiadań. Tym razem znalazłam historię miłosną, jakże nietypową i świetnie napisaną. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka