- Opowiadanie: mkmorgoth - Decyzja Charlesa Parkera

Decyzja Charlesa Parkera

To opowiadanie powstało ponad dekadę temu, pod innym tytułem i osadzone w jednym z miast Ameryki Północnej. Po latach wróciłem do tego tekstu i zmieniłem tło, rozbudowałem fabułę, bowiem czegoś brakowało do układanki. Postanowiłem zmienić kontynent i miasto. Na takie, które z każdym wyjazdem odkrywam, które znam i wciąż pamiętam, do dziś :)

Przyjemnej lektury ;)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Decyzja Charlesa Parkera

Młoda kobieta wsiadła do jednego z wagoników kolejki SkyTrain na stacji w Singapurze. Wewnątrz siedziało kilkunastu pasażerów; jedni ze sobą rozmawiali, inni zaś prowadzili dyskusje dzięki wideokonferencji. Po chwili dostrzegła pewnego mężczyznę, tajskiego pochodzenia, który siedział spokojnie i czytał najświeższe wydanie hologazety The BangkokPost. Usiadła naprzeciwko niego.

Sawatdee ton bai kha, panie Chang! – odezwała się po chwili z uśmiechem. – Pan też był na referendum w Singapurze, czy w innym celu?

Pan Chang przerwał czytanie i spojrzał na nią.

Sawatdee ton bai khap, panno Parker – rzekł radośnie. – Tak, również udałem się tutaj na referendum. W Bangkoku powstają diabelnie długie kolejki po to by oddać głos, a trzeba się śpieszyć. Dzisiaj ostatni dzień.

– Dokładnie, ja tak samo, jak zobaczyłam co się dzieje u nas w mieście wolałam tutaj przyjechać. Nie chciałam sterczeć jak kołek i czekać. Prawdę mówiąc nie lubię na nic długo czekać.

– Jest pani trochę nerwowa. Nie powinna być pani taka niecierpliwa. Mai pen rai. Proszę się nie martwić. To niezbyt dobra cecha charakteru i niekorzystnie wpływa na duszę, o tutaj. – Wskazał na swoje serce.

– Ja, niecierpliwa i nerwowa? Chyba mój mąż.

– A właśnie, jak tam pani mąż, Charles? Dalej się upiera przy swoich dywagacjach, o które nie raz się sprzeczacie. Słyszę to czasem jak przebywam na tarasie.

– Zgadza się. Cały czas stoi okoniem. Nic do niego nie dociera. Złapią go i wsadzą do więzienia za te swoje teorie spiskowe. Może i ma rację, ale powinien udać na referendum. Tak jak pan i ja. Prawda?

Chai. Tak. Może jeszcze pójdzie i zagłosuje. Dzień jeszcze się nie skończył. Ale jest w tym trochę prawdy co mówi pani mąż. – Pan Chang lekko ściszył głos.– Spisek wobec naszej planety istnieje.

– Skąd pan o tym wie?

– Jak dojedziemy na miejsce, to coś pani pokażę.

– A nie lepiej teraz, tutaj?

Pan Chang nie odezwał się. Wskazał tylko palcem na śledzące ich oko kamery wiszącej nad nimi.

– Aha, rozumiem – rzekła.

 

***

 

Parker stał pod ścianą osaczony przez kumpli z pracy i gapił się tępym wzrokiem w sufit.

– Słuchaj Charles, musisz podpisać tę przynależność do Unii, inaczej wyleją ciebie z pracy. Chcesz zostać na lodzie? – pouczał go poważnym tonem Harlan Ellis.

– Mam to gdzieś! – odparł ze złością Parker.

– Jak to, masz gdzieś? – wtrącił się do rozmowy stojący z boku Ed McKenzie. – Wszyscy już podpisali listę przystąpienia do Unii, oprócz ciebie! Wiesz co mogą z tobą zrobić? Wszystko! Na przykład wsadzić cię do paki. A tajskie więzienia nie należą do najprzyjemniejszych. Zwłaszcza to w Bangkoku.

– Jeśli nie złożę jednego, głupiego podpisu? – prychnął Parker.

– Oczywiście, że tak, ale jeśli tego zrobisz, a masz na podjęcie decyzji kilka godzin. Komitety zamykają około dziewiątej wieczorem.

– O dziesiątej, Ed – poprawił go Harlan.

– Właśnie, o dziesiątej. My obywatele Terry mamy obowiązek uczestniczenia w referendum. Terra musi stać się członkiem Unii Planetarnej. Zrobimy to, inaczej podzielimy ten sam los co społeczność kolonii na księżycu, która się zbuntowała. Tak jak ty. Wszystkich, bez wyjątku na rasę, płeć czy wiek, wysłano do kamieniołomów na Ganimedesie. Charles, na miłość boską, musisz się zdecydować!

– Wy, wszyscy, podpisaliście ponieważ jesteście naiwni. Zobaczycie nic na tym nie zyskacie! Nikt nie zyska! – Parker wziął głęboki wdech. Przeniósł wzrok na duże, panoramiczne okno, skąd roztaczał się zapierający dech w piersiach widok na wysokie, ostrokrawędziste i smukłe drapacze chmur Sukhumwit, najbogatszej dzielnicy Bangkoku. Rdzenni tajowie, mimo obowiązującego zakazu, nazywają to miasto Krung Thep. Nigdy nie zostali przez żadną z obcych cywilizacji podbici. Od zawsze pozostali wolnym narodem, ale potrzebującym od lat małej iskierki, by ponownie wzniecić bunt przeciwko władzy rządzącej całym układem planetarnym, która to ma ochotę władać również Terrą, a rząd terrański został z łatwością przekupiony.

– Nie! – kontynuował dalej Charles. – Niczego nie podpiszę! – szturchnął ramieniem Ellisa, który zagradzał mu drogę i skierował się ku wyjściu.

– Zobaczysz, zmuszą cię! Oni są bezwzględni! Nikt ci nie pomoże! – groził Harlan Ellis.

Charles nawet nie odwrócił się i niczego już nie słuchał, znikając po chwili z ich pola widzenia.

Wyszedł na korytarz, gdzie roiło się tam od pracowników tego stupiętrowego biurowca. Podszedł do wind i wywołał jedną z nich. Zjawiła się po kilku sekundach. Wsiadł i udał się na najwyższą kondygnację, skąd odleciał sterowcem linii ThaiAirlines do znajdującego się na peryferiach miasta mieszkania.

 

***

 

– Panie Chang, to mi chciał pan pokazać? Ten świstek zwykłego papieru? – Peggy trzymała w ręce złożą na pół małą żółtą karteczkę. – Przecież jest zakazany. Skąd pan go ma?

– W tej chwili to nie istotne skąd go mam. Proszę otworzyć i spojrzeć i co jest tam napisane. Śmiało – rzekł widząc jej zakłopotaną minę. – Proszę też pokazać to Charlesowi. Zresztą pani też może w tym uczestniczyć. Wszyscy mogą.

Peggy ostrożnie rozwinęła kartkę i zajrzała.

 

***

 

– Charles, posłuchaj mnie uważnie – rzekła jego żona Peggy, gdy oboje siedzieli przy stole. – Czy chcesz, czy nie, musisz to zrobić.

– Nie zrobię tego i już – szedł w zaparte.

– Ja już podpisałam, sąsiedzi też już byli; mieszkańcy Bangkoku, a nawet wszyscy terranie już poszli na referendum, tylko nie ty. Zawsze myślisz tylko o sobie, a nie o przyszłości! Ty…

– A ty za to myślisz! – przerwał jej surowym tonem. – Zastanowiłaś się choć raz, czy faktycznie będzie lepiej jak przystąpimy do tej cholernej Unii Planetarnej?!

Peggy upiła łyk zimnej, słodkiej jak miód herbaty.

– Charles, my terranie mamy obowiązek przyłączyć się do Unii, czy tego chcemy, czy nie. Nie pamiętasz, co rząd Unii Planetarnej zrobił dwa lata temu z kolonistami księżyca, wysługując się bezwzględnymi agentami z Wydziału Bezpieczeństwa Międzyplanetarnego?

– Pamiętam, nie musisz mi tego…

– Kolonia została spacyfikowana przez wojsko. WBM dopilnował, aby wszystkich, bez wyjątku, dwa tysiące ludzi, rozsiać po więzieniach i kamieniołomach całego układu słonecznego. Czy chcesz aby tobie coś takiego też się przytrafiło? Idź. To tylko jeden głupi podpis. Nie bądź egoistą!

– Nie jestem egoistą! Mam swój honor i nie poddam się żadnej, chorej instytucji, która chce nami sterować jak marionetkami, a potem nas wszystkich wykończyć! Zobacz na te naiwne, prostackie hasła reklamowe. Manipulują nami od samego początku! Czy ty tego nie dostrzegasz? To takie trudne?

– Czytałeś dzisiejszą prasę?

– Nie, jeszcze nie. Właśnie, powiem ci coś jeszcze skoro wspomniałaś o masmediach. Wszystko co służyło do przekazywania informacji, od zawsze miało na celu okłamywanie społeczeństwa, tuszowanie prawdy i tego co istotne.

– W takim razie co jest według ciebie takie ważne?! – wzięła się pod boki Peggy. – Przecież masz zawód, wykształcenie, mieszkanie, rodzinę – wyliczała po kolei na palcach. – W pracy zawsze byłeś szanowany i lubiany wśród pracowników i wielokrotnie wyróżniany przez przełożonych.

Wskazała na wiszące na ścianie hologramy wyróżnień i dyplomy, obok fotografii.

– Tak, to prawda, ale nie od początku tak było. Po prostu miałem trochę szczęścia w życiu. Ułożyło mi się, choć ojciec wmawiał mi, że jeśli nie skończę studiów, będę pionkiem społeczeństwa, zwykłym robolem, ale udało mi się, skończyłem studia. Znalazłem pracę. Ja i tysiące ludzi na Ziemi, może trochę więcej, miało tyle samo szczęścia.

– Właśnie to oferuje nam Unia Planetarna. Jeśli do niej przystąpimy, będziemy tak samo bogaci i szczęśliwi, jak mieszkańcy Ganimedesa czy Merkurego, już nie mówiąc o Marsie. Chyba każdy marzy, aby tam chociaż polecieć i zobaczyć, o pracy nie wspominając.

– Bzdury! To wszystko pewnie wyczytałaś w hologazetech. Dowiedziałaś się oglądając holowizję i korzystając z WszechNetu, a wszystko to dzięki wirtualnej rzeczywistości.

– No, tak. Coś w tym złego?

– Bardzo złego! Cały czas staram się tobie przekazać, że media muszą nas okłamywać! Za to dostają kasę, siedzą cicho jak mysz pod miotłą i dzięki temu nie trafiają za kratki – wskazał na milczący projektor holowizyjny i leżącą pod nim parę okularów. – Przecież inaczej żadna holoreklama; żaden projekt nikomu by się nie opłacał. Znalazłem pracę i ukończyłem studia, ale co mają powiedzieć miliony ludzi, którzy nie mają wykształcenia i nie mogą tak łatwo znaleźć pracy, sposobu na przeżycie choćby jednego dnia. Co mają powiedzieć!? Jak na przykład nasz sąsiad, pan Chang. Nie skończył nic, przez lata nie mógł nic znaleźć, ledwie wiązał koniec z końcem. Gdyby nie pomoc jego rodziny, nie wiadomo czy w ogóle cokolwiek by sobie kupił do jedzenia. Zresztą tutaj, w Tajlandii nie ma systemu emerytalnego jak u nas, więc to dzieci są zobowiązane pomagać swoim rodzicom.

– On nie jest emerytem. Nie każdy dysponuje pokaźną sumką pieniędzy i zachodnim pochodzeniem, aby studiować. Właśnie dlatego poszedł podpisać. Może będzie lepiej, może wszystko się jemu ułoży, tak jak tobie. Wreszcie znajdzie pracę, gdy otworzą się granice, a my terranie nie będziemy już się musieli ubiegać o bardzo drogie wizy marsjańskie.

– Skąd wiesz, że poszedł?

Peggy wstała od stołu by odstawić kubek do zlewozmywaka.

– Skąd wiem? Bo byliśmy dziś razem na referendum, kiedy byłeś w pracy.

Spojrzał na nią bykiem.

– Tylko nie patrz na mnie w ten sposób. Nie lubię kiedy się tak gapisz. Nic między nami nie było.

– Może było, skoro mówisz o nim w ten sposób: Byliśmy dziś razem – zaakcentował ostatnie słowo. – Nie wiem co wy dzisiaj robiliście. W ogóle nie wiem co wy robicie kiedy pracuję. Może wy po prostu…

– Ach, przestań! Nie ruchaliśmy się razem, ani nie piłam z nim tajskiej whisky, jeśli o to tobie chodziło! Dzisiaj spotkałam pana Changa, kiedy wracałam z Singapuru SkyTrainem. On też tam pojechał, bo w Bangkoku ludzie ustawili się w długich kolejkach. – Sięgnęła do kieszeni w spodniach by wyjąc z niej karteczkę, którą dostała od pana Changa, ale przez moment zawahała się. Nie wyjęła jej. Może później mu pokaże, albo kiedy nadarzy się lepsza ku temu okazja. – I nic miedzy nami nie było i nie będzie! Po prostu jesteś cholernie zazdrosny! Jesteś szalony! Jesteś…

Po chwili przestali się przekomarzać. Zamilkła i nie dokończyła swojej kwestii. Po jej policzkach spłynęły krople słonych łez. Załkała i rozpłakała się, a jemu zrobiło się trochę głupio.

– Jestem podły, wstrętny drań. To chciałaś mi powiedzieć. Możliwe i nie mam ci nic za złe, ale martwię się o ciebie i naszą przyszłość. Przyszłość jest nie unikniona, tajemnicza i nie pewna, nigdy nie wiadomo co możemy na jej ścieżce spotkać.

Powoli zbliżył się do niej. Przytulił ją do siebie i pocałował w czubek głowy. Wczepił palce w jej długie, miękkie w dotyku niczym jedwab kasztanowe włosy, pachnące kokosowym aromatem. Uwielbiał ten zapach, aczkolwiek rzadko jej o tym wspominał, ale ona dobrze o tym wiedziała.

Peggy spojrzała na niego.

– Skoro tak, skoro przyszłość jest nieunikniona, to idź dzisiaj i złóż ten podpis.

Odsunął się od niej jak oparzony.

– Nie, nigdy! – odrzekł stanowczym głosem i wyszedł z kuchni.

Usiadł na sofie i poleceniem głosowym włączył projektor holowizyjny. Nałożył okulary. Za pomocą wirtualnej rzeczywistości dostępnej przez WszechNet oraz sprzężenia z nadsyłanymi setkami obrazów na sekundę przez satelity, mógł na żywo uczestniczyć w wydarzeniach, tak jak by tam był. Przez kilka minut przeglądał kanał po kanale. Wszędzie emitowano zamiast newsów tylko reklamy i spoty wyborcze. Zdjął okulary. Projektor automatycznie wyłączył się, po czym udał się na taras, chcąc odetchnąć nieco świeżym i tropikalnym powietrzem. W Bangkoku, gdzie temperatura prawie zawsze osiąga identyczne wartości, oscylując w zakresie trzydziestu – trzydziestu pięciu stopni Celsjusza, organizm powoli, po latach, dostosowywał się.

Niebo było zaciągnięte ciemnymi stalowymi chmurami, dając w porze monsunowej trwającej od maja do listopada obfite opady deszczu. Oparł się łokciami o balustradę, spoglądając na roztaczający się w polu widzenia z trzydziestego piętra zielony krajobraz z widokiem na odległe drapacze chmur. Miasto. Cywilizacja. Nowoczesna technologia. Ciągła pogoń za pieniędzmi; za karierą; codzienne reklamy różnorodnych produktów; cały ten tkany kłamstwem świat, ze wszystkimi zbędnymi pierdołami, składał się na jeden gigantyczny chaos, który nie miał końca. Tutaj, na peryferiach miasta, gdzie wciąż istnieje nietknięta przez cywilizację pokryta tropikalnym lasem okolica, można odpocząć od szarej codzienności związanej z miejskim życiem w Bangkoku. Czy za ten luksusowy widok, warto było spłacać przez cztery lata zaciągnięty kredyt w banku, po to by zamieszkać w tej części miasta? Czy nie lepiej by mieszkało się dużo taniej w centrum metropolii, z widokiem na góry, ocean lub inne krajobrazy wyświetlane w hologramach?

Parker po kilku minutach wrócił do mieszkania. Wziął do ręki hologazetę, gdzie widniała rzucająca się w oczy reklama z wkurzającym od kilkunastu dni hasłem reklamującym referendum:

 

Zadbaj o swoją przyszłość w Unii Planetarnej! Miliony ludzi, na wszystkich planetach naszego układu zadecydowało! Idź, nie czekaj, zagłosuj, i ciesz się wspaniałą przyszłością!

 

Wyłączył hologazetę i płynnym ruchem schował urządzenie do czarnej skórzanej aktówki. Włożył buty, ściągnął z wieszaka popielatą zamszową kurtkę i parasolkę.

W tym samym momencie za sobą usłyszał głos Peggy.

– Hej, hej! Wychodzisz gdzieś?

Obrócił głowę, spoglądając prosto w jej zielone oczy.

– Tak, wychodzę. Czy coś w tym dziwnego?

– Nie, ale…

– Więc idę złożyć ten cholerny podpis – rzekł w taki sposób jakby ktoś kazał mu zrobić to z przymusu. – Wrócę niebawem.

Bez wahania, po tych słowach opuścił mieszkanie.

 

***

 

Rzeczywiście, wrócił niebawem. Minęła zaledwie godzina.

Wszedł do środka ze spuszczoną głową, wpatrując się w podłogę niczym niesforne dziecko, które narozrabiało.

Peggy pierwsza podniosła głos:

– Co się stało, Charles? Czy ty… Czy byłeś na głosowaniu? Upłynęło tylko sześćdziesiąt minut, a ty…

– Tak… to znaczy, nie! Nigdzie nie byłem i niczego nie podpisałem. Nawet tam nie dotarłem. Nie wsiadłem do sterowca. Po prostu, pierdolę to!

Zdjął kurtkę i wolnym krokiem przeszedł do pokoju, omijając Peggy, która stała w miejscu jak słup soli.

Zapadł się wygodnie w miękkiej sofie, a ona wciąż tkwiła w tym samym miejscu, zatopiona w oceanie własnych myśli; nawet nie drgnęła.

– Czy ty wiesz, co teraz z tobą będzie? – odezwała się po chwili.

– Nie, nie wiem.

– No to ci powiem – przeszła się kawałek po pokoju. – WBM wytropi cię i może zrobić z tobą co zechce. Skazać na karę śmierci, wsadzić do więzienia, wysłać poza układ słoneczny na zawsze! Czy nie zdajesz sobie z tego sprawy w jakiej znalazłeś się sytuacji?! Wiesz co zrobili na księżycu! Charles, ty po prostu nie myślisz! Wyjrzyj przez okno i spójrz na tych ludzi, na społeczeństwo przyszłości, a ty jesteś…

– I tu się mylisz skarbie, złotko ty moje – wszedł jej w zdanie, niczym pocisk przebijający na wylot kevlarowy pancerz. – Ty, moi koledzy z pracy i sąsiedzi, uważacie mnie za durnia…

– Nikt nie uważa ciebie za durnia.

– Nie przerywaj mi! – huknął. – Poczekaj aż dokończę co mam do powiedzenia, okej!

Peggy usiadła w fotelu.

– Jak już mówiłem, niektórzy z was, a może wszyscy, uważacie że mam coś nie po kolei w głowie. Ale chyba jako jedyny na tej parszywej planecie mam więcej oleju w głowie. Nie poszedłem na referendum tylko dlatego, że mam swoje zdanie, i mam także prawo nie zgodzić się na nadchodzące zmiany. Możesz mi wierzyć albo nie, będą one dla nas, terran, niezbyt korzystne.

– Ale przecież mówili i pisali o tym, że powinno być lepiej. Przecież dziesięć lat temu, gdy Merkury oraz Mars przystąpiły do Unii Planetarnej zyskały wiele. Mieszkańcy znaleźli nowe miejsca pracy, gospodarka uległa polepszeniu, a ludzie zaczęli wreszcie normalnie żyć. To dla nas oznacza to samo, lub prawie to samo.

– Właśnie, prawie to samo. Dobrze to ujęłaś Peggy. Zgoda przez kilka lat, może więcej, będzie nam się dobrze żyło. Spełnią się marzenia o bez wizowym ruchu między planetami oraz mrzonki o lepszym świecie. A potem ta utopia się skończy. Wpierw wyeksploatują wszystkie możliwe złoża na lądach i w oceanach, potem mając absolutną władzę nad planetą, wreszcie dobiorą się do nienaruszalnej strefy Antarktydy. Kiedy okaże się, że nie ma tutaj już nic cennego, co można wydobyć, odwrócą się do nas plecami. Terra przez dziesięciolecia stawiała opór. Greenpeace długo o to walczył, aby nie eksploatowano ostatnich złóż mineralnych, aż kilka lat temu w dziwnych okolicznościach zarząd spółki zmienił zdanie.

Zgadnij czemu?

Nie wiesz?

Bo został wykupiony za grube miliony przez MarsMineCorp. Teraz tylko referendum, a ogłupieni przez naiwne hasła wyborcze terranie zadecydują, bo nie mają lepszej pracy lub wcale.

– Nie, na pewno tak nie zrobią.

– Skąd masz pewność?

– Możliwe, że nie mam żadnej pewności, lecz jedno jest pewne.

– Co takiego?

– To, że nie poszedłeś oddać swojego głosu. Oni przyjdą po ciebie. Znajdą ciebie wszędzie. Nie umkniesz im. I, na pewno, są już w drodze.

– No i co, myślisz że Oni, ci z wszechmogącego WBM…

Wypowiedź przerwał mu dzwonek do drzwi. Podszedł do drzwi wyjściowych.

Spojrzawszy w holoekran domofonu, zauważył stojących na zewnątrz budynku pięciu facetów w czarnych uniformach. Nim zdecydował otworzyć nieznajomym, nacisnął pulsujący na zielono przycisk na panelu i zwrócił się do mikrofonu.

– Słucham, czego chcecie? Kim panowie są?

– Jesteśmy z Wydziału Bezpieczeństwa Międzyplanetarnego.

– A w jakiej sprawie?

– Przybyliśmy do Pana Parkera. Charlesa Parkera. Zastaliśmy go w domu, prawda – usłyszał bardziej twierdzący niż pytający głos jednego z mężczyzn.

– Nie, chyba zaszła jakaś pomyłka. To mieszkanie państwa Chuenchom.

– To wykluczone, mamy dokładne dane o panu, panie Parker. Proszę natychmiast umożliwić nam wejście do mieszkania. Od tej chwili ma pan trzy minuty. Jeśli do tego czasu nie otworzy pan, wejdziemy i użyjemy siły.

– Co? – oburzył się. – To jakiś absurd. Ostrzegam, wezwę policję!

– Od razu panu powiem, że może pan spokojnie tego zaniechać. To nie potrzebne. Mamy rządowe upoważnienia i wejdziemy gdzie nam się chce, więc…

Wyłączył domofon, nie dając wypowiedzieć się do końca agentowi WBM. Przycisk na panelu znowu zaczął pulsować zielonym światłem. Odsunął się od drzwi.

– Co ty żeś zrobił Charles! Teraz…

– Teraz mogą nam skoczyć, nie otwieram drzwi. Nie bój się, nasze mieszkanie, jak i cały ten apartamentowiec ma bardzo dobre zabezpieczenia antywłamaniowe. Za coś płacimy, prawda?

– Jak im nie otworzysz tych cholernych drzwi, to zaraz otworzą sobie sami.

– Zobaczymy – prychnął kładąc na stole hologazetę. – To mieszkanie prywatne, nie mogą tak sobie, bez niczego, wejść tutaj. A poza tym, wydaje mi się, że jeśli spróbują to zrobić, wewnętrzny system ostrzegania wezwie policję, która zjawi się u nas w ciągu minuty.

Nagle usłyszeli hałas. Wyszli z salonu.

Drzwi wejściowe roztrzaskano. Na podłodze leżały fragmenty drewna i metalu. Do mieszkania wkroczyło trzech wysokich facetów. Podeszli do nich. Peggy została odsunięta na bok przez jednego z nich, natomiast męża, pozostali dwaj obezwładnili, zakuli w kajdanki i zaciągnęli do salonu, rzucając na fotel. Wszystko to wydarzyło się w mgnieniu oka.

Stanęli naprzeciw niego. Charles przez chwilę nie wiedział co mówić.

W końcu przełamał się w sobie i zwrócił się do napastników:

– Na jakiej podstawie wchodzicie do prywatnego mieszkania? Wiecie, że każdy rozbój, każdy napad jest karany. Wezwana przez ochronę policja zapewne jest już w drodze i…

– Mogę pana zapewnić – uspokajał nieznajomy, – że policja wie o tym co zrobiliśmy, i co z panem za sekundę zrobimy. A o to potwierdzenie kim jesteśmy? Proszę.

Mężczyzna sięgnął do kieszeni marynarki i rzucił na blat stołu holowizytówkę.

Parker ostrożnie, starając się nie stracić z wzroku rozbójnika, zgarnął ją z blatu. Na jej powierzchni wyświetlił się trójwymiarowy napis.

 

Wydział Bezpieczeństwa Międzyplanetarnego

 

– Jesteśmy z Wydziału Bezpieczeństwa Międzyplanetarnego, zajmujemy się usuwaniem osób apolitycznych zagrażających spokojnemu, stabilnemu i bezpiecznemu rozwojowi Unii Planetarnej, którą reprezentujemy. Zapewne nie pierwszy raz słyszał pan o nas, prawda?

Charles skinął głową.

– Wyśmienicie – rzekł z uśmiechem ostrym jak nóż. – A teraz przepraszam, musimy pana zidentyfikować. To może trochę zaboleć, ale nie potrwa długo.

Agent najpierw wyciągnął laserowy skaner, celując nim najpierw w siatkówkę oka, potem w neurochip umieszczony tuż obok skroni. Jak na razie nie odczuwał jakiegokolwiek bólu.

Ale mylił się.

Stojący cały czas obok niego dwaj agenci chwycili go mocno za ramiona i przytrzymali. Ten co stał naprzeciwko, nałożył jemu maskę z przezroczystego lateksu z otworami na oczy, która idealnie dopasowała się do kształtów anatomicznych twarzy Parkera. W jednej chwili, do obu oczu przyłożył urządzenie, które na zasadzie działania zwykłej ssawki, wyciągnęło mu gałki oczne na zewnątrz.

Bryzgnęło krwią, bo zostały podrażnione delikatne naczynka krwionośne, które pękły. Parker jęknął z bólu i wierzgnął kilka razy nogami, ale mimo tego nie stracił przytomności.

Agent przez kilka sekund, powoli obracał gałkami ocznymi, bacznie się im przyglądając. Dla Parkera cała ta operacja ciągnęła się jak wieczność. Miał wielką ochotę krzyczeć, ale lateksowa maska utrudniała mu to, gdyż skutecznie blokowała mięśnie wokół ust. Mógł wydawać z siebie tylko stłumione, nic nieznaczące pomruki.

– Tak, wszystko w porządku. Nie widać żadnych śladów po zabiegach neurochirurgicznych, ani neuroimplantów, które mogły fałszować pańską tożsamość, panie Parker. Śmiem twierdzić, iż jest pan w stu procentach sobą.

Mężczyzna zakończył operację, zdjął maskę razem z urządzeniem i schował do czarnej torby.

Charles mrugał przez chwilę powiekami. Oczy trochę go zaczęły piec, jakby ktoś wylał na nie szklankę octu. Przygryzł dolną wargę.

– Proszę nie przecierać oczu. To zaraz minie – rzekł agent chwytając go za nadgarstek.

Charles mimo pieczenia, posłuchał się rady agenta.

– Skoro uzyskaliśmy stuprocentową pańską tożsamość, według regulaminu możemy przejść do sedna sprawy. Zatem odczytam co następuje – znów sięgnął do kieszeni, wyciągając holotableta. – Na mocy Wielkiej Konstytucji uchwalonej przez Rząd Unii Planetarnej z siedziba na Marsie, Panie Charlesie Parkerze dopuściłeś się przestępstw politycznych. Po pierwsze nie stawiłeś się na obowiązkowym referendum w sprawie wejścia Terry w skład Unii Planetarnej. Po drugie: złamałeś prawo, że każdy obywatel wzywany w odpowiednim czasie, zobowiązany jest uczestnictwa we wszystkich najważniejszych wydarzeniach politycznych Unii Planetarnej. Po trzecie: utrudniałeś e-śledztwo i stawiałeś opór podczas przechwycenia przez organy upoważnione…

– Ja wam, kurwa, utrudniałem? Ależ to nie prawda! To kłamstwo! To kpina! Ja…!

– Proszę się uspokoić i nie pogarszać swojej sytuacji, jeszcze nie skończyłem! I naprawdę, radzę nie mówić do mnie takim tonem! Ma pan prawo jedynie do milczenia. Nie może pan korzystać z usług e-adwokackich. Za tak poważne przestępstwa, został pan uznany jednomyślnie za winnego, i musi ponieść karę przewidzianą w kodeksie prawnym Unii Planetarnej. To wszystko panie Parker.

Kiedy skończył, jeden z agentów uderzył go mocno w potylicę.

Parker stracił przytomność i zwalił się na podłogę. Stojący obok dwaj mężczyźni podnieśli go.

Funkcjonariusz zwrócił się do Peggy.

– Przykro mi to było konieczne. Ten człowiek… znaczy się, pani mąż, nie może sprawiać kłopotów podczas transportu.

– Dokąd go zabieracie? – spytała Peggy, spoglądając z ukosa na nieprzytomnego męża.

– Zabieramy go na Charona. Będzie pracował w karnej kopalni niklu.

– Kiedy zostanie zwolniony? Czy jest jakaś nadzieja?

– Nadzieja matką głupich, pani Parker. Nigdy nie opuści Charona, przynajmniej w cielesnej powłoce – zaśmiał się. – Dostał dożywocie.

Do mieszkania wkroczyło jeszcze dwóch wysokich mężczyzn.

– Przeszukaliśmy dokładnie całe mieszkanie pana Changa. Nikogo już tam nie zastaliśmy, nie znaleźliśmy też żadnej ulotki, które rozdawali w całej Tajlandii.

– Jasna cholera! Czy chociaż namierzyliście dokąd się udał?

– Oczywiście, mamy nagranie z kamery jak pan Chang wsiada do SkyTraina z wykupionym biletem do Singapuru, ale tam trop już się urywa.

– Aha, no trudno. Ale wiemy dokąd, a to już coś.

– Ale to jeszcze nie wszystko, zdobyliśmy dzisiejsze nagranie wideo rozmowy Changa z tą panią. Z panią Parker.

Agent spojrzał na nią.

Peggy lekko zadrżała ze strachu.

– Dobra, wyjdźcie. Zostawcie mnie samego na chwilę z panią Parker.

Pan Chang też nie uczestniczył w referendum. Okłamał ją. No w sumie skąd miała znać prawdę, przecież spotkała go dopiero w pociągu.

– Cóż panno Parker, ten Chang, jest teraz przez nas poszukiwany. Wiemy o czym rozmawialiście, ale po tym nic nie można sądzić. Brakuje nam dowodów. Czy coś pani dał, pan Chang? Jakąś kartkę czy coś innego?

Peggy przez chwilę nic się nie odezwała.

– Nie, nic mi nie dał. Zaraz po wyjściu rozstaliśmy się i udaliśmy się do swoich mieszkań.

– Na pewno? – spojrzał w jej oczy w taki sposób, jakby miał w nich zamontowany jakiś skaner prawdomówności. Zastanowiła się czy wyciągnąć tą karteczkę z kieszeni, czy nie.

– Tak, na pewno. Nic mi nie dał. Gdybym coś dostała pokazałabym to panu. Ale nie mam – skłamała.

– No dobra. Ufam pani na słowo. Ale gdyby sobie cokolwiek pani przypomniała i chciała się z nami tym podzielić, to jesteśmy otwarci. Na stole leży moja wizytówka. Będziemy mieli panią cały czas na oku. Do widzenia.

– Do widzenia.

 

***

 

Peggy została sama w mieszkaniu. Wyszła na taras. Sięgnęła do kieszeni w spodniach, by wyjąć kartkę zwykłego papieru, który w dotyku był szorstki. Dostała ją od sąsiada, kiedy wracali razem z referendum. Przyzwyczajona do wszędobylskiej technologii, przypomniała sobie czym był papier. Kiedyś mama czytała jej na dobranoc książki, które teraz zostały zastąpione przez czytniki elektroniczne. Papier pomimo tego, iż został wycofany z powszechnego użycia, stanowił też zakazany element, po to by dzięki elektronice i WszechNetu ingerować w życie publiczne terran. Władza miał też ułatwione zadanie by tłumić wszelki ruch oporu, od razu, w zalążku zanim by zdołał wykiełkować. Mogli z łatwością sterować ludźmi; mogli wiedzieć co każdy robi, jakie ma plany, przemyślenia. Mogli precyzyjnie zlokalizować przestępcę. Natomiast nad produkcją papieru, w nieznanej lokalizacji nie mieli kontroli. Żadnej. Nie było cenzury. Papier był dla nich zmorą, zaś dla ludzi – drogą ku wolności. Tu w Tajlandii powstał ruch oporu mający za zadanie przeciwstawić się tej panoszącej się po układzie planetarnym chorobie. Spojrzała na kartkę gdzie widniała zapisana odręcznym charakterem pisma wiadomość:

 

Przyłącz się do nas, do ORO. Jeszcze nie jest za późno. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Ogólnoterrański Ruch Oporu, oddział w Królestwie Tajlandii. Jeśli zdecydujesz się, znajdziesz nas w Singapurze. Na soi 3 podejdź do starego chińczyka w czerwonej kurtce przeciwdeszczowej i spytaj o pana Changa.

 

Peggy przypomniała sobie to co cały starał się jej przekazać Charles. Dlaczego go wtedy nie rozumiała i była głucha jak pień? Dlaczego wtedy mu nie pokazała tej kartki, i przemilczała fakt istnienia tajnej organizacji do której należał pan Chang? Dlaczego była taka głupia? Dlaczego człowiek tak łatwo ulega naiwnym i prostackim słowom, i daję się z łatwością oszukać oraz manipulować jak mała kukiełka?

Najbardziej utrwaliły się w jej umyśle słowa Charlesa, które teraz wracają i nabierają sensu: „Mam swój honor i nie poddam się żadnej, chorej instytucji, która chce nas wszystkich wykończyć".

Może nie wszystko jeszcze stracone i to Charles, jej mąż, jest poszukiwanym od lat przez tajów bohaterem, co zmieni bieg wydarzeń. Spojrzała na pochmurne niebo. Deszcz już nie padał tak obficie. Miejscami przez wiszące nad Bangkokiem szare chmury przebijały się promienie słońca.

Schowała kartkę do kieszeni i pobiegła do najbliższej stacji SkyTrain, skąd za kilkanaście minut odjeżdża następny pociąg do Singapuru. Może agenci nie namierzyli jeszcze pana Changa. Musi ratować męża, za wszelką cenę.

Kończył się monsun, ale coś się zaczynało. Nadchodziły zmiany. Może jest jakaś nadzieja.

Czy te wszystkie motta, zabobony i proroctwa nie zostały wymyślone by łatwiej sterować masami bezmyślnych ludzi? A ci którzy wychylą łeb i zaczną być zbyt dociekliwi i niepasujący do wzorca systemu, bo go zaburzają, są zwykle usuwani w cień, wytykani palcami jako terroryści albo likwidowani tak by nigdy nie stali się liderami ruchu oporu, a broń boże – męczennikami.

Nadzieja nie jest matką głupich.

 

Michał Kwaśnik

 

Koniec

Komentarze

Po napisaniu komentarza wylogowało mnie. Jeszcze raz, więc: dobry, budujący tekst, a zdanie "nadzieja nie jest matką głupich" powinienem nad łóżkiem zawiesić:). Pobobało mi się, temat nie nowy: totalitaryzm, próba walki z nim, jednocześnie ciekawie napisany, przedstawiony. Pozdrawiam

Mastiff

Miło mi Bohdanie, że Ci się podobało. Fakt, że temat jest oklepany, na wszelkie możliwe sposoby, ale jakoś lubię taką tematykę. Dzięki za przeczytanie i za wystawienie komentarza. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Witam! Opowiadanie bardzo przypadło mi do gustu, choć temat nie nowy jak to już przedmówcy zauważyli :) Tego typu tematyka zawsze będzie jednak aktualna, na czasie, zwłaszcza że żyjemy w takim a nie innym świecie gdzie istnieją ci ONI czyli władza i MY zwykłe szaraczki próbujące walczyć na swój sposób z jej mechanizmami. Opowiadanie jest dobrze napisane, temat ciekawie przedstawiony. Ja osobiście doszukałem się pewnych nawiązań do UE :) i jej polityki, a także do taktyki NWO :) Ci, którzy lubują się w tych klimatach wiedzą o czym mowa :) Jednym słowem opko jak dla mnie zasługuje na uznanie pomimo oklepanego tematu :) Pozdrawiam!

ppikar, dzięki za komentarz, i cieszę się że podobało :) Dokładnie, tak jak piszesz mi w poście wyżej, trochę się na tym wzorowałem pisząc do opko.
Opko powstało klika lat temu, ale trochę je zmodyfikowałem. Choćby miejsce akcji - Tajlandia, Bangkok - zostało zmienione przeze mne teraz, na potrzeby fabuły i tła opka. Nie zrobiłbym tego, gdybym kilka razy nie udał się w długą podróż do tego kraju. A tak nawiasem mówiąc kolejka SkyTrain, nie jest wymysłem. Istnieje naprawdę w Bangkoku i ma taką nazwę.
Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Profesjonalnie napisane, w większości zgodzę się z komentarzami poprzedniomówców... Daję 5.0

@jkhoszowski - Dzięki za komentarz!

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Wciągająca fabuła. Identyfikacja, poprzez wyciąganie gałek ocznych szokująca. Dość absurdalna sytuacja z wyłapywaniem i dożywotnią zsyłką tych, którzy nie brali udziału w referendum. Jeśli chodzi o jawne złożenie podpisu, to nie jest już referendum z typową dla tego typu głosowania zasadą tajności i wyrażeniem swojej opinii, tylko raczej otwarta lista obywateli będących instrumentem w rękach władzy.

@elvicka - dzięki za bardzo konkretny komentarz do opka. Masz rację. Mea culpa. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Fajny pomysł i wciągająco poprowadzony.

Pozwolę sobie jednak trochę pomarudzić:

- wydaje mi się, że ten totalitarny ustrój za bardzo przerysowałeś. Elvicka też to zaznaczyła, ale z prawnego i logicznego punktu widzenia pod kątem funkcjonowania państwa to kary, jakie opisałeś, są rzeczywiście trochę absurdalne. To już nie reżim, a jakaś rzeźnicka maszyna do mięsa. Nasuwa się też pytanie, co w takim razie robi się ludziom za cięższe przewinienia.

- nie rozumiem, dlaczego agenci WBM pojawili się po niego w dniu wyborów. Nie jest to wprawdzie opisane, ale nie odniosłem wrażenia, że zapadł późny wieczór, a więc nie minęła godzina, do kiedy można głosować.Fakt, że go zlokalizowali tak szybko też jest trochę dziwny. Poza tym, skąd wiedzieli, że nie głosował?

- jeszcze jedna kwestia (jeśli czytałem nieuważnie i walnę zaraz gafę to przepraszam), a mianowicie, jakim prawem agenci WBM w ogóle się u niego pojawili? Skoro tego dnia trwa dopiera głosowanie w sprawie przystąpienia do Unii Planetarnej, to jakim prawem jej organy (WBM) się panoszą w obcym państwie/planecie? Wyniku nie ma, więc w ogóle nie wiadomo, czy przystąpienie nastąpi - no chyba że stopień uzależnienia od Unii jest już taki, że referendum odbywa się tylko pro forma, a wynik jest z góry ustalony. W takim wypadku jednak nie miałoby sensu karanie tych, którzy na wybory nie poszli.

Takie mi się uwagi merytoryczne nasunęły.

Jeśli chodzi o styl, to parę rzeczy rzuciło mi się w oczy. Tu już nie poprawisz, ale może uwagi przydadzą się do zredagowania oryginału:

- "Złapią go i wsadzą do więzienia za te swoje teorie spiskowe. Może i ma rację, ale powinien udać (się) na referendum." - zamiast "swoje" proponuję "jego". W drugim zdaniu zgubiłeś "się".

- "tę przynależność do Unii, inaczej wyleją ciebie z pracy" - naturalniej byłoby "cię"

- "Oczywiście, że tak, ale jeśli tego (nie) zrobisz, a masz na podjęcie decyzji kilka godzin." - zgubione "nie". Podzieliłbym to też na dwa zdania.

- "Od zawsze pozostali wolnym narodem, ale potrzebującym od lat małej iskierki, by ponownie wzniecić bunt przeciwko władzy rządzącej całym układem planetarnym, która to ma ochotę władać również Terrą, a rząd terrański został z łatwością przekupiony." - dałbym "pozostawali". Podzliełbym też to zdanie, bo jako taki tasiemiec nie brzmi dobrze.

- "Peggy ostrożnie zajrzała tam" - zły szyk, a poza tym opis tej czynności nie za bardzo pasuje do przeglądania zawartości karteczki.

- "Zobacz na te naiwne, prostackie hasła reklamowe" - może lepiej "spójrz"

- "Zamilkła i nie dokończyła swojej kwestii." - może lepiej "zdania"

- wszedł jej w zdanie, niczym pocisk przebijający na wylot kevlarowy pancerz - ;)

- "Jak na razie nie odczuwał jakiegokolwiek bólu. Ale mylił się." - sam nie wiedział, czy odczuwa ból?

Takie mi się sugestie nasunęły.

Pozdrawiam.

Jeszcze jedno - używasz za dużo zaimków.

Dzięki Eferelinie za bardzo obszerny komentarz, w którym podobnie jak inni zauważyłeś fatalne elementy w tym opku. Zgadzam się z Toba w 100% i biję się pokornie w pierś, i jednocześnie obiecuję poprawę i skupienie przy pisaniu oraz wstawianiu tutaj kolejnych opowiadań, by były lepsze jakościowo niż te co są obecnie.
To Twoje marudzenie jest słuszne, ale nie zgodzę się w jednej kwestii, otóż działanie WBM wcale nie do końca jest fikcją, co prawda jest przerysowane - i to pewnie jest mój błąd - ale już dzisiejsza technologia pozwala na wytropienie osobę lub grupę osób nawet w ten sam dzień (systemy android w smartfonach mają taką specyfikę), co prawda to tylko wg teorii twórców tego OSa giganta Google. Ale kto wie co będzie w niedalekiej przyszłości. 
Natomiast fakt jest taka, że trochę sie pospieszyłem i w zamyśle miałem dać WBM na wytropienie bohatera mojego opka przynajmniej 24 lub 48 godzin. Chciałem nadać opkowi suspensu, a wyszedł absurd - i to mój błąd.
Niestety nie dam rady poprawić błędów, które wyłapałeś - ale przydadzą się na przyszłość.
Dzięki jeszcze raz za komentarz i za to mimo wszystko, że Ci się podobało.

PS. Zaimki to moja zmora, i cały czas mnie prześladują ;)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Dla mnie ten totalitarny system wogóle nie wydaje się być przeysowany , stalinizm wyglądał mniej wiecej w ten sposób, kazdy mógł byc aresztowany i skazany, faktyczna wina mało kogo obchodziła. Tyle tylko, że wtedy nikt nie rozdawał ulotek - podziemie było zbrojne.

@PomrocznieJasny:
Dzięki za komentarz :)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Opowiadanie całkiem niezłe.

Natomiast odbiór treści bardzo utrudniony przez nieprawidłowe użycie zaimków i fatalne akcenty. Poczytaj o pozycji akcentowanej i nieakcentowanej w zdaniu.

Infundybuła chronosynklastyczna

Hmmm. Mam wrażenie, że już to kiedyś czytałam, ale nie ma mojego komentarza…

Skojarzenia z UE i stalinizmem oczywiste… Fajnie, że umieściłeś akcję w egzotycznym, ale znanym Ci krajobrazie.

Warsztatowe usterki jeszcze są, ale to stary tekst. Nawet podwójnie stary. ;-)

 

Babska logika rządzi!

No cóż, opowiadanie nie przypadło mi do gustu. Opisana historia zdaje mi się mocno przerysowana, a przez to mało wiarygodna. Całości nie najlepszego wrażenia dopełnia wykonanie, pozostawiające bardzo wiele do życzenia. :(

Zastanawiam się, jak agent włożył Charlesowi oczy z powrotem, skoro przy wyjmowaniu coś tam się pourywało…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Political fiction.

Witam.

Całkiem dobre opowiadanie o totalitaryźmie przyszłości.

Trochę mnie dziwi, że Ziemia jest tak słaba, biedna, izolowana. Na księżycu było, jeśli dobrze zrozumiałem, dwa tysiące kolonistów, to ilu było na planetach Układu Słonecznego? Te kolonie były aż tak potężne?

Obowiązkowe referendum też mnie zdziwiło. Głównie to, że jednak ktoś mógł zachorować, nie zdążyć na nie, albo pracować w tym czasie. I nawet gdy na nim nie był, to policja polityczna chyba zadała by pytanie w stylu,, dlaczego pan nie głosował?’’.

Zgrabna opowieść o jednostce idącej pod prąd, o tym, czy warto jest się buntować, skoro opór jest bezcelowy, o ludziach którzy chcą jedynie żyć w spokoju. Ale też o tym, że jak raz przyjdą, to będą już ciągle przychodzić.

I jeszcze powiedzonko Stalina ,, Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy’’.

Pozdrawiam, Feniks 103.

audaces fortuna iuvat

Nowa Fantastyka