- Opowiadanie: nebaba - Kudłaczek nie lubi lupugarów

Kudłaczek nie lubi lupugarów

Szanownym czytelnikom donoszę, że postarałem się poprawić zapis dialogów. Reszta jest w zasadzie nie zmieniona od czasu publikacji.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Kudłaczek nie lubi lupugarów

Najprzyjemniej jest jesienią, kiedy można sobie posiedzieć przy wesoło trzaskającym ogniu w kominku. Wtedy wszystko wydaje się miłe i ciepłe. Za oknami już zaczynają siąpić drobne, przykre deszcze, ale nam nic nie przeszkadza. Mamy zapas drzewa na całą zimę, spiżarnia pęka w szwach, a w słoikach na półkach pełno owocowych wspomnień minionego lata. Siedzi się wtedy niezwykle miło, grzeje brzuszek od ognia, słucha pogwizdywań wiatru w kominie i czeka pierwszego śniegu.

Właśnie w takie dni, gdy jest już tak miło, że milej chyba się nie da, można czasem usłyszeć pędzące gdzieś z głębi puszczy, pełne smutku porykiwania. Oczywiście – jeżeli to są beki godowe dzikiego, leśnego bydła, to jest to również niezwykle przyjemne. Można nawet szybciutko włożyć kurteczkę i wybiec na ganek, żeby też sobie poryczeć. Jelenie wtedy są tak oczadziałe fruwającą wokół nich miłością (bo „love is all around…”), że za bardzo nie odróżniają gatunków i nawet – bywa – odpowiadają rykiem na nasze ryczenie. Takie głupie bydełko leśne z nich jest…

Niestety, czasami w księżycowe wieczory, poza rogaczami, słychać również inne wycie. To jest smutne i głodne, i chmurne, i zgoła nieprzyjemne jęczenie głodnej sfory, co to się umawia na kolację. Wtedy zwykle robi się już mniej przyjemnie. I traci się dobry humorek, i jest się bardzo rozczarowanym takim obrotem spraw. Kudłaczek, odkąd pamiętał, nie lubił lupugarów.

– Nie lubię lupugarów – westchnął i poczochrał się łapką w tył głowy. – Sysiu, ja naprawdę nie lubię lupugarów…

Sysia spojrzała przyjaciela, odgarnęła grzywkę w kolorze mysiblond i westchnęła cichutko.

– Wiem, Kudłaczku, ja też za nimi nie przepadam.

– Wyją – stęknął.

– Drapią – burknęła.

– I warczą – dodał.

– Ooo, i śmierdzą – podsumowała.

– Śmierdzą? Skąd wiesz? – zdziwił się Kudłaczek. – Wąchałaś któregoś?

– E, nie, ale to co z nich wypada, to śmierdzi… – Sysia śmiesznie zmarszczyła piegowaty nosek.

– To akurat jest normalne. Jak coś z nas wypada, wiesz, tyłem, to zawsze śmierdzi – zauważył, nie bez racji, Kudłaczek.

– To taaak – przyznała Sysia. – Ale one jeszcze szczają na roślinki… Wtedy śmierdzi nawet rano.

– Oj – rano śmierdzi, bo rano szczają, co ty myślisz? Jak wiatru nie ma, to zawsze się dłużej smród unosi. One tak sobie oznaczają ten, o, teren.

– Noo, widziałam – przytaknęła mała. – Mówili o Tym na Discovery – widocznie nagle zapragnęła uchodzić za intelektualistkę.

– Ooooglądasz Discovera? – Kobiety zawsze zadziwiały Kudłaczka. Średnio raz dziennie. Chyba, że Sysia nie przychodziła, bo akurat była chora, albo wyjeżdżała z rodzicami.

– E tam, raz widziałam jak Tatuś coś oglądał, ale mi nie pozwolił. Potem w powtórce zobaczyłam, kiedy Mamusia się rano myła. To było właśnie o lupugarach. Jak zbierają się w tachy i napadają…

– Nie w tachy, tylko w atachy – uprzejmie poprawił Kudłaczek.

– Noo, też to oglądałeś!

– Wiesz, że nie mam telewizora.

Kudłaczek wstał i poszedł do kuchni. Coś się przypalało. Chyba.

– Kudłaczku, coś śmierdzi – Sysia po raz kolejny zmarszczyła piegowaty nosek. – Chyba coś się przypala.

– Spokojnie – krzyknął z kuchni Kudłaczek. – To tylko woda mi z garnka wykipiała.

Faktycznie. Ze stojącego na płycie garnka buchały kłęby pary. Kucharz sięgnął po czajnik z wodą i niezdarnym ruchem uzupełnił to, co zdążyło odparować. Krytycznie spojrzał na lekko okopcony brzeg naczynia i sięgnął po sporą, drewnianą łychę.

– Kudłaczku, co ty tam tyle czasu robisz? – zawołała z pokoju dziewczynka.

– Nic, nic, tylko muszę poprawić mięso w garnku, bo mi się przypali. Zaraz przyjdę.

– Kudłaczku, a co będzie do jedzenia?

– Zupa Sysiu, moment – zastękał znad płytki, usiłując przewrócić lekko sterczącą z garnka stopę.

– Już idę – zdążył zawołać i sparzył boleśnie łapkę buchającą z wywaru parą.

– Rwwwa mać! – wymknęło mu się.

– Słucham? – Sysia miała typowy, kobiecy zwyczaj słyszeć wszystko, co nie było kierowane do niej.

– Nie, nie. Nic. Już idę do pokoju.

Kudłaczek wyszedł z kuchni ssąc oparzoną łapkę.

– Zobacz – z wyrzutem zerknął w stronę płytki. – Oparzyłem się.

– Oj Kudłaczku, mocno boli? – Sysia, w nagłym przypływie matczynych uczuć, postanowiła pochylić się nad cierpieniem przyjaciela. – Może włóż pod zimną wodę?

– Nie. Mówiłem, że to nic takiego…

– Skoro nic takiego, to dlaczego burczałeś w kuchni jak Tatuś, kiedy stuknął samochodem w słupek na parkingu?

– Oj, wymskło mi się… – słabo bronił się Kudłaczek.

– Mamusia mówi, że tak mówią tylko menele spod budki z piwem!

– Twoja mamusia może i ma rację. Ale już naprawdę jestem wkurzony na te lupugary.

– Wiem.

– Popatrz tylko. Od kiedy przed wakacjami zaczęło się to darcie ryja nocą, to raz w miesiącu trzeba sobie z nimi jakoś radzić. Sama mówiłaś, że śmierdzą i wyją. Na domiar złego, tak się ostatnio rozpanoszyły, że wyobraź sobie czasami nocą próbują pakować mi się na dach.

– Na dach? – zdziwiła się mała. – Jak to?

– Normalnie – Kudłaczek zamyślił się i przygarbił czoło w niemym wysiłku liczenia. – To było trzy, cztery, pięć, nie, cztery wieczory temu. Wył mi taki jeden i wył pod drzwiami. Już chciałem wziąć widły i go nimi potraktować…

– Kudłaczku, ty to dopiero jesteś odważny! – przerwała opowieść Sysia.

Bohaterski pogromca lupugarów już miał naburczeć na małą za przerywanie jego opowieści. Jednak zmienił zamiary, kiedy dostrzegł wlepione w niego, pełne podziwu spojrzenie dziewczynki. Zasłuchana kręciła prawym mysiogonkiem z czerwoną kokardką.

– No więc, złapałem za widły i poszedłem do drzwi. Tylko, ten lupugar zamilkł i pobiegł za dom. Pomyślałem, że poszedł sobie, ale zaraz potem usłyszałem, jak od podwórza gramolił się na dach. To nawet ucieszyłem się. Z widłami w garści pobiegłem na stryszek. Przycupnąłem na środku i czekam. Faktycznie, słyszę, że lezie.

– Oj, Kudłaczku, jakie to musiało być straszne. Aleś ty dzielny!

– Kudłaczek wyraźnie zadowolony dumnie wypiął okrągławy brzuszek i wyprostował się jak struna.

– Siedzę sobie, czekam, a ten lezie – kontynuował dzielny łowca. – Strzecha się lekko osypuje i szur-szura. No to wyczekałem moment i jak nie podbiegnę, jak zamachu nie wezmę, jak nie pier… znaczy jak nie dziobnę przez strzeszkę do góry.

– Trafiłeś?! – na poły z niedowierzaniem, na poły z radością pisnęła Sysia. – Powiedz, Kudłaniu!

– Co miałem nie trafić? – przepełniony dumą brzuszek jeszcze bardziej się zaokrąglił. – Tam tylko jak coś nie chrupnie i wrzaśnie. Dosłownie, jakbyś psa kopła z całej siły w bok.

– A skąd ty wiesz jak piszczy pies, kiedy się go kopnie?

– Oglądałem Discovera – wymijająco burknął bohater.

– Kudłaczek! Przecież ty nie masz telewizora.

– No, właśnie. Masz rację! Jaka ty jesteś inteligentna! – bez cienia drwiny w głosie pochwalił Kudłaczek, a twarzyczka małej natychmiast pokraśniała z samozadowolenia.

– Więc, jak już mówiłem, jak tylko trafiłem go tymi widłami to on się zaszamotał, wrzasnął i spie… sunął się na ziemię przed domkiem, na klombik.

– Kudłaczku, Mamusia mówi, że…

– Oj, wymskło mi się… – słabo bronił się Kudłaczek.

– Co ci się „wymskło”? Mamusia mówi, że nie wolno kopać piesków i innych zwierzątek, bo każde żyjątko chce żyć!

– Taaak? To może lupugarów też nie wolno dziobać widłami?

– Eee, nie pytałam Mamusi, ale lupugary to jednak chyba coś innego jest.

– Lepiej nie mów Mamusi o lupugarach, bo zabroni ci do mnie przychodzić – ostrzegł gospodarz.

– A co to znaczy „spiesunął”.

– Yyy, wiesz to taki wyraz… – kręcił pełen chwały władca wideł. – Co to ja mówiłem? Aaa, że ty bardzo mądra jesteś…

Mała patrzyła na niego okrągłymi oczami. To już drugi raz jednego dnia powiedział, że jest mądra! Czuła jak jej serduszko mięknie w wątłej piersi, niczym kostka masła na ciepłej patelni. Wyglądała na zbitą z tropu. Oznaczało to, że Kudłaczek może kontynuować. Skwapliwie skorzystał z okazji.

– To ja widłami ciach w strzechę. On: „łaaaaaa” i po dachu na dół. Potem pierdut na klombik. A tam trzask i jeszcze głośniejsze „łaaaaa”. I potem szelest w krzakach i jęczenie. Coraz cichsze i cichsze.

– Uciekł?

– No, w pewnym sensie uciekł.

– Jak to „w pewnym sensie”?

– Bo klombik… – kudłaczek zastanawiał się ile może powiedzieć małej. W końcu zdecydował, że skoro znają się prawie od zawsze, to może jednak jej wszystko wytłumaczyć.

– Pamiętasz, jak pod koniec lata tyle ich się wałęsało, że kilka razy podeptały mi klombik?

– Mała przytaknęła.

– No i wtedy porozkładałem na klombie kilka pułapek na niedźwiedzie…

– Brrr… – skrzywiła się dziewczynka. Pamiętała, kiedy latem pokazał jej, jak to działa. Taki potrzask mógł „odgryźć” kawał całkiem grubego kołka… – Chodzi ci o te stalowe, zardzewiałe szczęki, które robią „kłap”?

– Taaak – wolno pokiwał łebkiem. – No i złapał się w największą, kiedy spadł z dachu.

– Och! To straszne!

– Straszne.

– Musiałeś go uwolnić z tego potrzasku?

– Nie musiałem.

– Jak to możliwe? Sam się uwolnił?

– W pewnym sensie… – Kudłaczek skromnie spuścił wzrok i z dużym zainteresowaniem zaczął oglądać podłogę u swych stóp. – Łapa została…

– Kudłaczku! – zawołała Sysia. – I co zrobiłeś?

– No jeszcze nie skończyłem. Zupę gotuję…

Spodziewał się teraz wybuchu histerii, kłębowiska emocji i rozpaczy, łez a nawet manifestacji obrzydzenia. Nic z tych rzeczy. Zobaczył wlepione w niego, zaokrąglone podziwem, oczy dziewczynki.

– Serio!? – z radości aż klasnęła w dłonie. – Pokaż, pokaż mi to! Proszę?

– Noooo – burknął lekko zakłopotany i zaskoczony. – To chodź do kuchni.

Kuchnia mieściła się w niewielkim pomieszczeniu z malutkim, brudnym okienkiem. W rogu znajdował się piec kaflowy z płytką. W palenisku trzeszczał cichutko ogień, a na płytce lekko podskakiwał garnek z zupą.

Podeszli, żeby zajrzeć do garnka, a Kudłaczek podniósł pokrywkę i zamieszał drewnianą łyżką. Lekko przytrzymał nią mięso, tak, by mała mogła zobaczyć.

– Sysiu, ja naprawdę nie lubię lupugarów – poskarżył się po raz kolejny.

– A dodałeś warzyw? – po gospodarsku zapytała dziewczynka.

– Taaa, miałem dwie cebule i marchew. O, i soli trochę znalazłem.

– Jak ostatnio robiłeś pieczeń z lupugarów, to nie była dobra…

Kudłaczek tylko westchnął. Od wakacji postawił sobie za punkt honoru, że nauczy się przyrządzać lupugara. Jak dotąd wywalił już trzy potrawki, dwie pieczenie, jajecznicę a nawet tatara. Wszystkie były ohydne.

Zawsze w okolicy pełni księżyca dziwne typy łaziły po lesie, wyły i w końcu rosła im sierść, kły i wyskakiwali z ubrań. Potem biegali po lesie i szukali zaczepki. A jak się już takiemu dało po łbie to z powrotem zamieniał się w człowieka. Ale nie takie numery. Kudłaczek wiedział, że człowiek, to człowiek – a lupugar, to lupugar. Nawet jak takiemu odrąbać łapę, to zanim ją do domu doniesiesz, z wilczej zmienia się w zwyczajną, ludzką.

– Sysiu, ale sama widzisz, ile ja tego mięsa teraz mam – bronił się nieudolnie. – Szkoda, żeby się marnowało…

– Przecież nie lubisz lupugarów?

– Nie lubię lupugarów – przytaknął.

– Mała spróbowała wywaru i skrzywiła się.

– Łeee, gorzkie, fuj!

Kudłaczek złapał widelec i dziobnął mięso. Faktycznie było łykowate, gorzkie, żylaste i śmierdziało mokrym psem. Westchnął z rezygnacją. Znowu trzeba będzie wywalić cały gar żarcia. Jeszcze się ptaki strują, jak poprzednio. Może zakopie ten syf gdzieś za domem. Byle z dala od kompostownika, bo mu zaświni warzywka na wiosnę… Ale głośno powiedział tylko:

– Może zjemy chleb z dżemem? Mam jeszcze trochę mleka…

– A nie skisło? – zapytała przytomnie dziewczynka.

– Nie, na pewno jest dobre, tłuste.

– To ja poproszę chleb z dżemem – uśmiechnęła się mała.

Później, kiedy z zapałem wcinali grube kromki chleba z dżemem – Kudłaczek nie umiał kroić cienkich i zgrabnych pajdek, a Sysi nie pozwalał dotykać noża – zza okna dobiegło ich pełne bólu, wilcze wycie.

– Nie lubię lupugarów – poczochrał się za uszkiem trzonkiem kuchennego noża.

– Wiesz Kudłaczku. Nie martw się – mała pokręciła w zamyśleniu prawym mysiogonkiem z czerwoną kokardką. – Może ty ich zwyczajnie nie umiesz doprawić? – pocieszyła przyjaciela dziewczynka.

Koniec

Komentarze

OK, do konkursu.

Słitaśne :] Jak skrzyżowanie Muminków z Crittersami :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

No, takie delikutaśne, takie tilitili, takie cipicipi... hehe. Fakt, niezwykłe opowiadanie.

Mastiff

Bardzo tu miło i przyjemnie.

Gdyby szanowny Autor poprawnie zapisywał dialogi, nie miałbym do napisania nic poza komplementami.
Nie wiem, dlaczego poszło to opowiadanie na konkurs kiczu. Bardziej do komiki, moim zdaniem, pasuje. Nieźle bawi, naprawdę.

Byłem, przeczytałem, podobało mi się.

I, jeśli chodzi o wybór konkursu, to zgadzam się z AdamemKb, mimo iż słodkie toto jak miód z cukrem ;)

Pozdrawiam 

Dziękuję za wszystkie uwagi. Bardzo mi miło, że się podoba. Miałem nadzieję :)
AdamieKB - faktycznie sprawdziłem zasady zapisywania dialogów - muszę to poprawić (tylko edytowanie online jest niemożliwe). Przepraszam, ale zapis dialogów potraktowałem jakoś tak po macoszemu, to mój błąd. Poprawię się i dziękuję za zwrócenie uwagi.
Jeśli chodzi o wybór konkursu, to jest w tym tekście jednak sporo - zamierzonego, słodkiego - kiczu. Oczywiście nie upieram się. Nie jestem pewien, ale Admin może chyba zawsze przenieść to opowiadanie do odpowiedniejszej kategorii...

Ha :) Takiego kiczu to jeszcze wśród tekstów konkursowych nie czytałam. Ale wiesz co? To opowiadanie broni się nawet bez tego dopisku "Fantastyczny kicz", po prostu jako dobry, trochę słodziutki, a trochę potworny tekst. Mi się nie z Muminkami, tylko z Puchatkiem skojarzyło :D Kudłaczek i Sysia jak Puchatek i Krzyś, a lupugary jak hohonie :D Świetne, antypedagogiczne, i - tylko gdyby nie ten zapis dialogów :] - nieźle napisane.

Sympatyczny tekst. Nawet nie zauważyłam, że to na “kiczowaty” konkurs, zorientowałam się przy komentarzach. Niby słodkie, a zupa była za gorzka. ;-)

Babska logika rządzi!

Bajeczka owszem, groteskowa i absurdalna, a i parodii dopatrzyć się można, ale kiczu, niestety, nie dostrzegłam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka