- Opowiadanie: baranek - Punk Tadeusz. Epizod Trzynasty.

Punk Tadeusz. Epizod Trzynasty.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Punk Tadeusz. Epizod Trzynasty.

– Nie, proszę nie…

 

Tadeusz żebrał o litość. Pierwszy raz w życiu. I szło mu całkiem nieźle, mimo iż robił to bez przekonania. Wiedział, że nie można uniknąć Nieuniknionego. Niejako z definicji. A Nieuniknione zbliżało się ku niemu małymi kroczkami, kołysząc kusząco kształtną pupą.

– Błagam! Marysiu, nie dzisiaj…

Beerwomen podeszła do tapczanu, na którym Yabolman zwijał się właśnie w cichutko jęczący kłębuszek. Przerażony bohater wcisnął głowę pomiędzy ramiona i zamknął oczy. Trzeba przyznać, że to drugie uczynił nadzwyczaj niechętnie. Marysia, która w domu nigdy nie nosiła ubrania, stanowiła widok z jakiego niełatwo było mu zrezygnować. Pochyliła się i delikatnie ugryzła go w ucho.

– Jabolku, nie mazgaj się. Bądź mężczyzną.

Jęczący kłębuszek wyraźnie drgnął tu i ówdzie. Nie miał nic przeciwko byciu mężczyzną. Ale tym razem wiedział, że to podstęp. Będzie twardy. Właściwie to już był. Szczególnie ówdzie.

– Proszę. Tylko jeden rozdzialik. Taki króciutki. – szepnęła, wyciągając spod tapczanu mocno już zaczytaną książkę.

Ależ ona miała głos! Ten głos potrafiłby poruszyć kamień. A Tadeusz z kamienia nie był. Wiedział, że już po nim, ale postanowił bronić się do końca. To zwykle trwało jakieś dwie, trzy minuty. Rozprostował się nieco i otworzył oczy. Błąd. Tuż przed jego twarzą sterczała zawadiacko para argumentów, dzięki której Marysia bez trudu wygrywała wszelkie domowe dyskusje.

– No, godzinka i będzie po bólu.

Prawy sutek delikatnie musnął policzek Yabolmana. Bohater z trudem przełknął ślinę.

– Zmęczony jestem. Staruszkę przeprowadziłem przez ulicę. Później pomogłem jej wrócić, bo okazało się, że wcale nie chciała przechodzić. Cały dzień tylko praca i praca. Na nic już dzisiaj nie mam ochoty.

– Kłamczuszek. Przecież widzę, że przynajmniej na jedno masz ochotę.

– Czemu tylko na jedno? – bez trudu dał się złapać w prostą, było nie było, pułapkę.

– No właśnie. Więc najpierw poczytamy, a później…

To “później” brzmiało nader obiecująco. Tylko najpierw to cholerne czytanie. Tadeusz czytał co prawda dużo i chętnie, ale ta przeklęta książka była ponad jego siły. Nie rozumiał dlaczego ten durny hobbit, mając do pomocy potężnego czarodzieja i kilku innych nie kiepskich zawodników, zapieprza jak głupi przez całe Śródziemie żeby wrzucić jakiś kretyński pierścionek do środka jakiejś porąbanej góry. Jakby nie mogli wymyślić czegoś prostszego. Kupy się to wszystko nie trzymało. Jeden Tom Bombadil wydał mu się sympatyczny. Ale reszta? Nie lubił Froda, nie lubił Gandalfa, wkurzały go elfy i krasnoludy. Co innego taki na przykład Wędrowycz! Ten przynajmniej zawsze wiedział czego chce. I nie komplikował niepotrzebnie najprostszych spraw. Ale Marysia nie lubiła starego Jakuba. Twierdziła, że to cham i prostak. Była za to fanatyczną wielbicielką Tolkiena. Yabolman właściwie nie miał nic przeciwko fanatycznemu uwielbieniu. Szczególnie jeśli dotyczyło jego osoby. Protestował natomiast stanowczo, choć zwykle niezbyt długo, kiedy Marysia zmuszała go do lektury “Władcy Pierścieni”. I chociaż zawsze ulegał jej ciężkim, jakże cudownie ciężkim argumentom, to męczył go okrutnie każdy następny rozdział tej, jak ją nazywała, “powieści wszechczasów”.

– Dobra, niech będzie. Wezmę tylko winko z lodówki i już się biorę za tego gniota.

Wstał naburmuszony i poszedł do kuchni. Wrócił po chwili popijając “Łzy Sołtysa” i z książką w ręku uwalił się w fotelu. Beerwoman nie skomentowała. Ostatnie słowo należało do niej, nawet kiedy milczała. Kobiety!

A później… Później było owo obiecane “później”. Później jeszcze raz. I jeszcze. I wreszcie strudzony bohater, złożywszy głowę na cudownych pośladkach Marysi, zamknął zmęczone czytaniem oczy.

***

Obudził się i nie wiedział gdzie jest. Nic nowego. Zdarzało mu się to nie raz. I nie dwa. Wiele razy. Innymi słowy, często zdarzało się, że Yabolman otwierał oczy i nie wiedział gdzie jest. Ale zawsze budził się, jak by to powiedzieć, raczej statycznie. Ot, leżał sobie gdzieś w lesie lub nad jeziorem (bo lubił przyrodę) i wschodzące słońce łaskotało go w nos. Normalka. Nigdy jednak nie ocknął się w biegu. No właśnie! Biegł jak idiota z wywieszonym jęzorem, w ciężkiej zbroi, sapiąc ciężko… Zaraz?!? Jakim jęzorem?!?

“Przecież ja nie mam jęzora. Jasna cholera! Owszem, mam jęzor. I to jaki! Mogę się polizać po karku. Kły też mam? Nieźle. Super. Jeszcze ta pordzewiała zbroja, ten dziwny miecz. I ten straszliwy smród”

Olśnienie, jak to olśnienie, przyszło nagle. Stanął jak wryty.

“O kurwa! Jestem orkiem!”

Pchnięty potężnie w plecy znowu ruszył biegiem. Dziesiątki, setki orków biegło obok niego.

“Dokąd my tak właściwie pędzimy? Czy może raczej skąd?”

Zaryzykował szybkie spojrzenie do tyłu. Jakieś miasto. Potężne mury. Tłum ludzi z krzykiem i z różnymi nieprzyjemnie wyglądającymi, ostrymi przedmiotami pędził za nim. I pieszo, i konno. Kilka strzał śmignęło mu koło ucha. Ogromny kamień nadleciał nie wiadomo skąd i rąbnął w ziemię tuż koło niego. W ziemię i oczywiście w biegnących obok (tfu!) współplemieńców.

“Aha. Oblegaliśmy Tinas Mirith. I teraz dostajemy w dupę. Uff! Tylko dlaczego jestem tym złym? Tu gdzieś chyba powinny być olifanty… O rany!”

Potknął się i jak długi runął na ziemię. Zarył twarzą, czy może raczej pyskiem, w piach. Z trudem przekręcił się na plecy. I wtedy zobaczył olifanta. A raczej jego wielką nogę. Od spodu. Zbliżała się z zastraszającą szybkością.

“Życie, kurwa, jest nowelą. Było nowelą.” – pomyślał Yabol-ork i zapadł w ciemność.

***

– Już dobrze Jabolku. Dobrze. To tylko zły sen.

Beerwoman czule gładziła zroszone potem czoło Tadeusza. Miał szeroko otwarte oczy, był blady jak ściana i z trudem łapał powietrze. Ostatnio wyglądał tak kiedy przez pomyłkę napił się jogurtu. Wyciągał przed siebie ręce, jakby czegoś szukał. Położyła jego dłonie tam, gdzie najbardziej lubił je trzymać. Pomogło. Jego oddech uspokoił się z wolna, na policzki wróciły rumieńce. Wypił kilka łyków wina. A potem wtulił twarz pomiędzy jej piersi i zduszonym głosem wyszeptał:

– Kocham cię Marysiu. Zrobię co zechcesz, tylko błagam, nie każ mi już czytać tej koszmarnej książki.

Koniec

Komentarze

Fajne, biore się za następne rozdziały.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

" O kurwa! Jestem orkiem"
Zdobyłeś tym mój dzień.

na kwadrans przed weekendem skłoniłeś mnie do półgębka :)
dam 4/6, żeby uczciwie obniżyć średnią do normalnego poziomu

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Przyjemny tekst, bohater zabawny i niezła historia. Czego chcieć więcej? Fajne...
Pozdrawiam.

Świetne :) Nawet bardzo, bardzo świetne. Styl rewelacyjny i ogólnie miód malina.

Bardzo, bardzo dobre, 5

Fajne. Najlepszy ten fragment o ostatnim słowie. :-)

Babska logika rządzi!

Jeden z fajniejszych szortów Baranka. Przynajmniej spośród tych, które przeczytałam dotychczas. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka