- Opowiadanie: mpszyman - Pokój dziecięcy (Masakra 2010)

Pokój dziecięcy (Masakra 2010)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pokój dziecięcy (Masakra 2010)

Tego wieczoru Mikołaj był naprawdę niemożliwy. Ile razy można wstawać jednej nocy? Piotr był pewien, że nie będzie dane mu się wyspać. Było już po północy, gdy po raz kolejny usłyszał tupanie na korytarzu. Małe stopy, właściwie pięty (Mikołaj miał zwyczaj chodzić, stawiając najpierw mocno piętę na podłodze – tupał przy tym niczym stado koni) wybijały coraz głośniej rytm: tup, tup tup… tup, tup tup… Piotr odstawił drinka, przymknął ekran laptopa i wyszedł naprzeciw małemu podróżnikowi.

 

 

– Synku, co się stało? – starał się mówić spokojnie i cicho – Chodź spać. Zaprowadzę Cię do łóżka.

– Tato… – długa pauza była dla Piotra znajomym objawem, że syn mówi przez sen – w moim pokoju jest duch!

– Kochanie. Wiesz dobrze, że duchy nie istnieją. Chodź do łóżka, proszę.

Mikołaj dał się zaprowadzić do pokoju bez większych oporów. Piotr położył dziecko, nakrył je kołdrą i skierował się ku drzwiom. Przed wyjściem obejrzał się, omiótł wzrokiem pomieszczenie szukając przyczajonych misiów, niedbale ułożonych ubrań i cieni rzucanych przez zabawki. Nic nie przypominało ducha. Wracając do salonu zrobił w myślach listę płyt ze Scooby-Doo, Harrym Potterem i innymi Pokemonami, które należało schować w trosce o zdrowie psychiczne dziecka. Lista poszła w zapomnienie kilka sekund po tym, jak zasiadł przed komputerem, a palce wyczuły chłód szklanki.

 

 

* * *

 

– O której położyłeś się spać?

– Jak zwykle, chwilę po północy – kłamał. Była prawie trzecia i po czterech godzinach snu ledwo trzymał się na nogach. – Kotek, musimy coś zrobić z Mikołajem. Znowu przyszedł i opowiadał o duchu w pokoju.

– Ma 8 lat. W jego wieku to normalne. Nie pozwól mu dzisiaj wieczorem oglądać tych durnych bajek na Cartoon Network. OK?

– Jak sobie życzysz, kochanie.

 

 

* * *

 

Tup, tup tup… Kroki ucichły wcześniej niż zwykle. Zza framugi drzwi nie wyjrzała, jak co wieczór, mała główka mrużąca oczy przed wątłym światłem stojącej na biurku lampki. Piotr odczekał chwilę, zanim wstał z krzesła. Powoli skierował się ku drzwiom, w których spodziewał się zobaczyć swoje dziecko. Doszedł do framugi i ostrożnie wystawił głowę na korytarz. Nie chciał przestraszyć synka – ten nie usnąłby wtedy do świtu. Nie zobaczył go jednak. Odwrócił się w kierunku biurka. Światło lampki oślepiło go na chwilę. Nie czekając, aż wzrok ponownie przyzwyczai się do mroku korytarza, ruszył w kierunku dziecięcego pokoju. Po kilku krokach stanął na czymś miękkim. Zanim zdążył zastanowić się, co to jest, miękka materia wystrzeliła mu z pod nóg. Runął na plecy. Rozrzucił na boki ramiona, usiłując wyhamować impet upadku, ale poczuł jedynie ból skóry rozdzieranej o fantazyjnie narzucony na ściany tynk. Huk, z jakim upadł był na tyle głośny, że za znajdującymi się w drugim końcu korytarza drzwiami zaskrzypiało łóżko.

– Co się stało? Dlaczego tak hałasujesz?

– Wszystko w porządku! Pośliznąłem się. Śpij! – wyrzucił z siebie zduszonym głosem, jednocześnie usiłując wstać. Zdarta skóra na przedramionach piekła, a kość ogonowa mocno protestowała przeciw brutalnemu zetknięciu się z podłogą. Piotr cofnął się do drzwi gabinetu, poszukał ręką włącznika i zapalił światło na korytarzu. Miękki materiał pod nogami okazał się rzuconą na podłogę kołdrą. Pod nią, przytulony do ściany, spał Mikołaj. Musiał szarpnąć za pościel, kiedy Piotr na niej stanął.

– Synku! Co tu robisz? Chodź. Zaprowadzę Cię do łóżka – Piotr podniósł delikatnie dziecko razem z pościelą. Mały zesztywniał jednak, otworzył oczy i patrząc prosto w twarz ojca powoli powiedział.

– Nie! Mówiłem ci! W moim pokoju jest duch!

Nie zważając na protesty, Piotr zaniósł syna do jego sypialni razem z pościelą. Obiecał małemu, że poczeka, aż ten zaśnie. Zgasił światło. Przez następne 20 minut żaden miś nie zmienił się w potwora, spod biurka nie wypełzł wąż, a z szafy nie wyskoczył trol.

 

 

* * *

 

– Znowu długo siedziałeś?

– Uhmmm… Miki o mało mnie nie zabił – strupy na rękach zaczynały niemiłosiernie swędzieć – Potem musiałem czekać przy łóżku, aż zaśnie. Znowu widział ducha.

– Pewnie opiekunka pozwoliła mu oglądać bajki. Porozmawiam z nią.

– Nie. Przecież wczoraj byłem wcześniej w domu. I jeździliśmy na rowerach. Właściwie to powinien spać jak zabity. Ewa… Może powinniśmy iść z nim do psychologa? To chyba nie jest normalne?

– Jest. Na pewno niedługo mu przejdzie. Spóźnisz się do pracy. Idź już! Dzisiaj mam dyżur. Wrócę dopiero rano.

 

 

* * *

 

Hasło "dziecko chodzi w nocy" w google'u zwraca jeden milion dziewięćset tysięcy wyników. Na każdej stronie mieści się dziesięć linków do stron. Pierwsze pięć stron zawierało głównie odnośniki do skarg rodziców, którzy mieli taki problem. I ani jednego, który wskazywałby rozwiązanie. Około setnego wyniku Google pokazywał już tak abstrakcyjne tematy, jak sekty "Dzieci Nocy", oferty randek z prostytutkami o dziecięcym wyglądzie czy oferty nawiedzonych egzorcystów. Piotr przetarł zmęczone oczy. Po raz pierwszy od wielu tygodni nie spędził czasu na fejsie, ale prowadził rzetelne poszukiwania. Nie chodziło o to, że nie może się wyspać.Od kilku miesięcy z Mikołajem działo się coś bardzo złego. Z wesołego, krnąbrnego dzieciaka, którego podejrzewano nawet o ADHD, stawał się ponurym, zamkniętym w sobie milczkiem. Zaczął się zmieniać, gdy wprowadzili się do wymarzonego mieszkania w odnowionej, ekskluzywnej kamienicy. Nie słychać już było jego radosnego, dziecięcego śmiechu. Piotr martwił się tym. Mały był dla niego gwarantem spokojnego przejścia przez życie. I oazą normalności w świecie, który zdobył wszystkie gadżety technologiczne, niszcząc przy okazji podstawowe więzi międzyludzkie. Chociaż zdawał sobie sprawę z nienormalności sytuacji, to Piotr wiedział więcej o tym, co robią w pracy jego znajomi z fejsa, niż o tym, czym zajmuje się jego żona. Dziecko było jedyną szansą na przetrwanie ich związku. Świadomość tego faktu przyprawiała go o łzy. Podobnie jak problemy z przypomnieniem sobie, co ich do siebie zbliżyło na tyle, że zdecydowali się na małżeństwo. Spojrzał na zegarek. Wskazówki pokazywały za kwadrans pierwszą. Z pokoju Mikołaja dobiegł cichy jęk. Piotr westchnął i podniósł się z krzesła. Znów nie zapalił światła, idąc do sypialni małego. Tym razem jednak o wiele ostrożniej stawiał kroki. Powoli uchylił drzwi do pokoju syna. Spodziewał się zobaczyć go śpiącego w łóżku na wznak. Mikołaj leżał jednak na boku. Nie spał. Nawet w mroku panującym pokoju Piotr był w stanie dostrzec szeroko otwarte, przestraszone oczy, w których błyszczały łzy. Uświadomił sobie, że w pokoju jest jeszcze ktoś. Kołdra za dzieckiem ułożona była w charakterystyczny kształt ludzkiej sylwetki. Piotr mógł przysiąc, że widzi wypukłość pościeli, spowodowaną przez rękę otaczającą ciało chłopca.

– Co do… – sięgnął ręką do włącznika i, nie odwracając wzroku od łóżka, włączył światło. W pokoju oprócz niego i syna, nie było nikogo. Jednym susem znalazł się przy łóżku i chwycił dziecko w ramiona. Mikołaj cały się trząsł. Przerażone oczy pełne łez wpatrywały się w niego.

– Tatusiu, mówiłem Ci, że w moim pokoju mieszka duch. Teraz mi wierzysz?

– Nie synku. Duchów nie ma. – Piotr starał się być przekonujący, chociaż zdawał sobie sprawę z faktu, że mu to całkowicie nie wychodzi – Mówiłem Ci tyle razy…

– Nie chcę spać w tym pokoju. Zabierz mnie stąd. Ona nie może stąd wyjść! U was w sypialni będę bezpieczny!

– Jaka ona? O kim ty mówisz?

– Ten duch. Mówi w jakimś dziwnym języku. Ale nie wychodzi z mojego pokoju. Proszę. Mogę spać z Tobą w sypialni?

– Dobrze. Oczywiście. Ale tylko dzisiaj. I nic nie powiemy mamie. Zgoda?

– Zgoda.

Mikołaj usnął niemal natychmiast po tym, jak wyszli z pokoju. Piotr położył go w sypialni, wrócił do salonu i nalał do szklanki dużą porcję whisky. Palący podniebienie alkohol zniknął po kilku łykach. Podobnie jak zawartość kolejnej szklanki. Nalał jeszcze jedną porcję. W sypialni syna wciąż paliło się światło. Piotr powoli przeszedł przez korytarz i uchylił szerzej drzwi. Teraz dziwny wydał mu się nawet fakt, że same się zamykały. Do tej pory składał to na karb źle wstawionej futryny. W pokoju nie było nikogo. Usiadł na brzegu łóżka. Pociągnął kolejny łyk alkoholu. Rozejrzał się po pokoju. Wciąż był w nim sam.

– Kurwa. Co się tutaj dzieje? – zamknął oczy.

Kobieta w jego śnie była piękna. Czarne włosy spięte w kok uwydatniły delikatne rysy twarzy. Kształtnych bioder i pełnych piersi nie były w stanie przykryć luźna, długa spódnica i biała koszula spięta pod szyją czarną klamrą. Odezwała się do niego, lecz nie zrozumiał ani słowa, chociaż język wydał mu się znajomy.

– Boker Tov. – spróbował jednego z hebrajskich zwrotów, którego uczyła go Rachela, miłość z czasów studenckich. – Nie rozumiem, co mówisz. A Ty? Rozumiesz mnie? Shalom?

Kobieta spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

– Shalom. Proszę, oddaj mi dziecko…

– Jakie dziecko? Mikołaja? To mój syn. Nie mogę Ci go oddać. Slih'a. Przepraszam. Nie mogę.

– Nie rozumiesz? Oddaj mi dziecko. Korcz je zabrał. Powiedz mu, żeby je przyprowadził!

– Korcz? – Piotr przypomniał sobie sędziwego sąsiada mieszkającego pod nimi – Co on ma z tym wspólnego?

– Zabrał mi dziecko. Oddaj je. Przyprowadź moją Rachelkę. Błagam…

Piotr otworzył oczy, starając się wybudzić ze snu. Rozpoznał lampę w kształcie rakiety stojącą na szafce przy łóżku. Światło w pokoju wciąż się paliło. Gwałtownie usiadł. Kobieta ze snu wciąż stała przed nim.

– Przyprowadź moją Rachelkę. Bevakasha… Proszę…

Przetarł dłońmi twarz. Kiedy znów spojrzał na pokój, był w nim sam.

 

 

* * *

 

– Czy ty całkiem już oszalałeś? Zostajesz z dzieckiem w domu i chlasz jak ostatni pijak! Jestem w ciąży. A ty nawet teraz nie potrafisz sobie odmówić wódki? A jeżeli coś mi się stanie? Jeżeli będziemy Cię z dzieckiem potrzebowali? – Ewa nigdy nie miała litości dla skacowanej głowy Piotra

– Ewcia. Nie denerwuj się. Z tym duchem… Myślę, że Mikołaj miał rację. Coś dzisiaj w nocy widziałem…

– Gówno widziałeś! Jesteś już w takim stanie, że zaczynasz białe myszki widzieć! Zbieraj się i odprowadź Mikołaja do szkoły! Spóźnisz się do pracy!

– Nie idę do pracy. Muszę coś załatwić. Idź już spać. Całą noc pracowałaś.

 

 

* * *

 

Dłuższą chwilę stał przed drzwiami z tabliczką "H.K. Korcz". Kamienica, w której mieszkali, została podobno odbudowana po wojnie. Lecz te drzwi sprawiały wrażenie, jakby pamiętały lata o wiele starsze. I jakby od tych czasów nie były odnawiane. Farba łuszczyła się i odchodziła całymi płatami. Klamka pokryła się naturalną patyną. Całość kontrastowała z odnowioną klatką schodową i wypolerowanymi, marmurowymi schodami. W końcu Piotr przemógł się i zapukał. Po chwili ciszy za drzwiami dał się słyszeć odgłos szurania. W wizjerze jasną plamkę zastąpiła ciemna. Po kolejnej chwili drzwi uchyliły się na szerokość łańcuszka, a w przerwie między nimi a framugą pojawiła się pomarszczona twarz.

– Pan z ósemki, prawda? Czego Pan chce?

– Porozmawiać. Zadać Panu kilka pytań.

– O czym?

– Nie o czym. O kim. O Racheli.

Piotr mógłby przysiąc, że okolone zmarszczkami oczy wyglądające ze szczeliny rozszerzyły się w sposób, jaki minionej nocy widział u syna.

– Nie wiem, o czym pan mówi. Do widzenia!

Piotr był jednak przygotowany na taki obrót sytuacji. Zanim staruszek zdążył zatrzasnąć drzwi, Piotr włożył stopę między nie a framugę, a rękoma odepchnął na tyle, na ile pozwalał łańcuch.

– Pan nie rozumie! Moje dziecko szaleje ze strachu. Żona jest w ciąży… Nie wiem, czy to samo nie będzie się działo z drugim. A ja widzę dziwne rzeczy i trafiam do pana! Nie odejdę stąd!

– Zabieraj pan nogę, albo dzwonię po policję!

– Heniu, co tam się dzieje? – Do rozmowy dołączył trzeci głos.

– Nic, Krystyna! Sąsiad z góry jest wypity i pomylił drzwi.

Znowu dało się słyszeć odgłosy szurania i w szparze pojawiła się kolejna para oczu. Po chwili ciszy padło pytanie skierowane do starca, wciąż starającego się zatrzasnąć drzwi.

– Żydówa wróciła?

– Nie twoja sprawa! Idź sobie!

– Heniu… Mamy już po dziewięćdziesiąt lat. Pomrzemy niedługo. Chcesz tych ludzi z nią zostawić? Kiedyś musimy to skończyć. Proszę. Ja nie chcę iść do grobu z tym grzechem.

Obydwie twarze zniknęły za drzwiami. Piotr wstrzymał oddech i nieświadomie cofnął nogę z progu. Drzwi powoli zamknęły się. Po chwili jednak dało się słyszeć szelest odsuwanych zapadek i otworzyły się na oścież. Za nimi stał całkowicie łysy mężczyzna, zgarbiony i podpierający się laską.

– Niech pan wejdzie.

 

 

* * *

 

– Mieszkamy tu od września trzydziestego dziewiątego. Było małe, ale dzięki temu nie interesowali się nim ani szabrownicy, ani Gestapo. Ja trochę handlowałem. A Krystyna… Wie pan, wojna była…

– Heniu, mów prawdę. Kurwiłam się. Z Niemcem. Takie czasy były. Przeżyć chciałam, rozumie pan? Ale co się dowiedziałam, to do akowców zaraz niosłam. Dzięki temu nigdy mnie nie ostrzygli. A Heniowi nie przeszkadzało. Tak mówił przynajmniej.

– Krystyna, daj spokój. Nie o tym rozmawiamy. W czterdziestym trzecim zaszła w ciążę. Nie wiem, czemuśmy brzucha nie spędzili. Ona twierdziła, że to moje, a ja w to wierzyłem. Tak jakoś, wie pan… Normalności się zachciało. To i żeśmy mieli. Chłopak się urodził. Jak wybuchło powstanie w getcie, to wiedziałem, że akowcy długo nie usiedzą. Miałem schowek na fanty, co na handel szykowałem. Był na metr szeroki i całą ścianę długi. Tak był zamaskowany dobrze, że przy żadnym przeszukaniu gestapo nie znalazło. Zniosłem tam konserw, co od Niemców kupowałem, mąki, kaszy, zawsze wiadro wody czystej trzymałem. Ale kiedyś po wódce wygadałem takiemu jednemu Żydowi, co się z getta wyrwał i naszego udawał. Dobry chłop był w sumie. Miał nosa, jak to się mówi, do interesu, to z nim handlowałem. No i kiedyś sukinsyn przyprowadził mi ją do domu. Żydówę znaczy się. Z dzieciakiem. Wyciągnął z getta i przez kilka miesięcy chował po znajomych. Aż mu się przypomniał ten mój składzik. Błagał, prosił, dolary dawał. To i się zgodziłem. U nas też dzieciak był, szkoda mi się zrobiło. Oj, jak ja potem tego żałowałem. Siedziała u nas kilka miesięcy. Głównie to w tym zachowanku, ale i czasami wychodziła z tą córeczką. Z naszym w jednym wieku byli. To i żeśmy się bawić pozwalali. A potem zaczęło się powstanie. A esesmani i gestapo zaczęli chodzi od domu do domu i wywlekać każdego. A jak już wywlekli, to nie patrzyli, czy Żyd czy Polak. Strzelali do wszystkich, jak popadło. Jak te łapanki i przeszukania były, to żeśmy się chowali tej mojej skrytce. Z tą żydówą. Aż któregoś dnia… łapanka była u nas na ulicy. Wyciągali wszystkich z kamienic i strzelali. Pan sobie teraz nie wyobraża, jaki to smród. Z tego prochu. I z tego, co z człowieka wylatuje. A ten jej dzieciak to strasznie wyjący był. Darła się o byle co. I nie dało się jej uspokoić. I wtedy też drzeć się zaczęła. A hitlerowcy już do klatki wchodzili. Mówiłem, prosiłem, żeby ją uciszyła, a ta nic. Siedziała i tuliła ją, jakby to co dać miało. To wyrwałem jej dzieciaka z rąk. Nie było gdzie iść, to poleciałem piętro wyżej. To mieszkanie, co teraz wy mieszkacie, to puste było, bo w trzydziestym dziewiątym szrapnel wybił kawał ściany. Tam ją próbowałem uspokoić, uciszyć. A ta nic. Tylko wyła i wyła. A hitlerowcy dwa piętra niżej. Aż tak się zdenerowałem, że jak się nie zamachnąłem… I z czwartego piętra tego dzieciaka rzuciłem. Samo jakoś tak wyszło. Nie chciałem… Przysięgam. Tak nogami i rękami zamachało tylko, a potem łup. Na bruk. Pod nogi esesmanów. Tam już tyle ciał leżało. Poszedłem do drzwi. Ale tam już stała ta żydówa. Gdzie jest moje dziecko? Gdzie moja Rachela? Tak pytała. Odepchnąłem ją i uciekłem się schować. Niemcy musieli ją tam znaleźć. Nie wiem, co z nią robili, ale jakiś czas trwało, zanim z góry strzały usłyszeliśmy. Doczekaliśmy końca powstania i żeśmy z resztą ludzi z miasta wyszli. Tyle, że nam w obozie w Pruszkowie dzieciak na dur brzuszny zmarł…

– Pan zrozumie – wtrąciła się kobieta. – Tyle lat jak tu mieszkamy to spokój jest tylko wtedy, jak bez dzieci do tego mieszkania ktoś się sprowadza. Jak tylko dzieciak jaki jest, od razu ta zmora wraca. My już nie pożyjemy długo. Ale szkoda, żebyście Wy się tu męczyli. Sprzedajcie. Tylko komuś bez dzieci.

Piotr jeszcze dłuższy czas patrzył w milczeniu na parę starców siedzącą przed nim. W końcu podniósł się i wyszedł, nie mówiąc ani słowa.

 

 

* * *

 

– Ty już naprawdę do reszty oszalałeś! Jak to? Chcesz mieszkanie sprzedać? Teraz? Nie wiem, czy zauważyłeś, ale kryzys jest! I ten cholerny kurs franka! Musielibyśmy dołożyć do sprzedaży co najmniej sto tysięcy. Masz tyle? Bo ja nie.

– Ewa, zrozum. Boję się o ciebie. I o dzieci. Wiem, jak to brzmi. Ale w tym mieszkaniu jest duch. Będzie nam dokuczała bez przerwy. I jeszcze Ci bandyci z dołu. Przecież już wiesz, co mają na sumieniu. Nie chcę tu mieszkać. Sprzedamy to mieszkanie i kupimy coś w nowym bloku. Gdzie nie działy się takie rzeczy. A co zrobimy z Mikołajem? Panikuje na każde wspomnienie tego pokoju!

– Oszalałeś. Przestań wreszcie pić, wymyślać i jeszcze dzieciakowi bzdury opowiadać. To wszystko przez Ciebie!

– Nic nie wymyślam! Posłuchaj mnie. Proszę. Opowiedziałem Ci przecież, co widziałem.

– Nie! To ty mnie posłuchaj! Nie ma żadnych duchów! Są tylko pijackie zwidy i straszenie dziecka! I wiesz co? Udowodnię ci to! Od dzisiaj śpię w pokoju Mikołaja.

– Nie możesz, nie pozwolę ci!

– Nie?! Niby jak? Odczep się w końcu ode mnie. Nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Zacznij się leczyć pijaku. I wróć do mnie, jak przestaniesz chlać! – trzaśnięcie drzwiami od pokoju syna zakończyło kłótnię. Piotr pobiegł do drzwi, jednak Ewa zamknęła je od środka na klucz. Stał tam jeszcze kilkadziesiąt minut, próbując skłonić ją do wyjścia. Była niewzruszona. W końcu poddał się.

 

 

* * *

 

Mikołaj bez protestów pozwolił ułożyć się do snu w sypialni rodziców. Ewa wyszła tylko po to, żeby umyć się, a potem w milczeniu zrobić kanapki. I ponownie zniknęła w swoim nowym pokoju. Piotr usiadł przed komputerem. Nie był w stanie skupić się nad pracą. Bezmyślne przeglądanie stron również nie sprawiało mu żadnej przyjemności. Po kilkunastu minutach zapukał do drzwi, za którymi była jego żona.

– Odejdź! Chcę spać – usłyszał.

Dłuższą chwilę zastanawiał się, czy może zostawić Ewę w pokoju sam na sam z duchem. Potem uznał jednak, że bez zniszczenia drzwi, i pogorszenia stosunków z żoną, nie ma szans na wyciągnięcie jej z pokoju.

– Będę pod drzwiami. Jeżeli coś cię zaniepokoi, uciekaj. Nie bój się!

Zza drzwi dobiegł stłumiony płacz.

– Jeżeli teraz czegoś się boję, to ciebie! Proszę… Zostaw mnie w spokoju!

Zrezygnowany usiadł na podłodze. Oparł się plecami o drzwi i bezmyślnie zaczął wpatrywać się w ścianę. Z pokoju przestał dobiegać odgłos szlochania. Ewa musiała zasnąć. W końcu Piotr również poddał się zmęczeniu.

Sen przyszedł niemal natychmiast. Musiał odwrócić się, żeby ją zobaczyć. Drzwi do pokoju były otwarte. Czarnowłosa kobieta stała w progu, uśmiechając się delikatnie. Wpatrzona była dziecko, które tuliła w ramionach. Pogłaskała je po głowie i powoli przeniosła swój wzrok na Piotra. Nie przestając się uśmiechać, szepnęła.

– Toda. Dziękuję.

Wpatrywał się w nią, nie wiedząc, co powiedzieć.

Krzyk był tak przeraźliwy, że Piotr otrzeźwiał natychmiast. Zerwał się z podłogi. Ewa! Szarpnął za klamkę, zapominając, że zamknęła drzwi od środka! Zaczął walić w nie pięściami, jednocześnie starając się przekrzyczeć żonę:

– Ewa! Otwórz drzwi! Co się dzieje?! Otwieraj, słyszysz?!

Przeraźliwy krzyk jednak nie ustawał. Piotr zaparł się plecami o ścianę i z całej siły kopnął. Drzwi ustąpiły z głośnym trzaskiem dopiero po trzecim uderzeniu. Ewa nie przestawała krzyczeć. Piotr wpadł do pokoju i jednym susem znalazł się przy żonie. Złapał ją za ramiona. Usiłowała się wyrywać, ale siłą udało mu się ją przytulić.

– Ewa, Ewuniu. Co się dzieje? Powiedz, jestem przy tobie. Nic Ci już nie grozi! Słyszysz mnie?!

Po chwili kobieta przestała się wyrywać. Krzyk przeszedł w szloch. Z urwanych słów Piotr z trudem złożył zdanie.

– Ona tu była. Zabrała mi dziecko. Niech odda mi dziecko! Słyszysz?! Niech odda mi dziecko!

– Kochanie. To był tylko zły sen. Nie ruszaj się dobrze? Usiądź proszę. – zsunął po ciemku kołdrę. – Zapalę światło i zobaczysz, że wszystko jest dobrze. Uspokój się, bo obudzisz Mikołaja. Proszę…

Puścił żonę, wstał, odwrócił się i powoli zaczął iść w kierunku drzwi. Kiedy wyciągnął rękę do włącznika, tuż obok siebie w ciemności ujrzał znajomą kobiecą sylwetkę.

– Toda. Dziękuję.

Nagły strach ścisnął mu gardło i sprawił, że nogi się pod nim ugięły.

– Boże, tylko nie to.

Zapalił światło. Zanim się odwrócił, krzyk Ewy na nowo wypełnił niewielkie pomieszczenie. Wstrzymał oddech i spojrzał na nią. Przerażona kobieta siedziała w kałuży własnej krwi nie przestając krzyczeć:

– Moje dziecko! Niech ona odda moje dziecko! Zabrała mi dziecko!

 

Koniec

Komentarze

OK, do konkursu. 

Fajna opowiastka o duchach, z niezłym zakończeniem.

Nie rozumiem tylko, dlaczego zabrała akurat to dziecko, a nie Mikołaja, czy którekolwiek z dzieci mieszkających wcześniej w tym mieszkaniu.

Podobało mi się.

Pozdrawiam.

Zapewne to tylko taki zamysł autora, gdyż jakby ukradła Mikołaja, opowiadanie było by mniej "szokujące". 

Bardzo możliwe też, że Mikołaj i reszta dzieci zamieszkujących tą kamienice ( tego nie wiemy) była płci męskiej, a Żydówa straciła córkę. Nienarodzone dziecko zatem, miało być płci żeńskiej ;)

Fajne opowiadanie. 

W tym momencie pozwolę sobie zacytować komentarz mojej polonistyki z gimnazjum, jakiego użyła w odniesieniu do jednego z moich opowiadań, które do Twojego się nie umywa: "No.. pochłonęłam to jak bułeczkę z masłem. Wyśminite." ;)
Pierwsze naprawdę dobre opowiadanie jakie miałam okazję tu przeczytać.

Super. Bardzo mi się podobało.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka