- Opowiadanie: MrBrightside - Sukcesor

Sukcesor

Bardzo się cieszę, że udało mi się skończyć ten tekst.

Historia, którą opisałem w “Sukcesorze” stanowi prequel/spin-off opowiadania “Transgresja”, które opublikowałem tutaj w 2018 roku (ależ ten czas leci!). Znajomość tamtego opowiadania absolutnie nie jest konieczna przed lekturą “Sukcesora” – po prostu rozwijam tu kilka wątków tam ledwie zarysowanych.

Atrybut: miecz bez klingi

Motyw: pamiętaj o pracy nóg i uszu

Serdecznie dziękuję Sonacie za błyskawiczną konsultację.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Sukcesor

O tamtej porze roku słońce błąkało się po niebie bez celu i bez końca, scalało dni w mgliste jedno, lecz przy tym wcale szczególnie nie grzało. Wściekłe światło z rzadka pozwalało zasnąć, aż bolała od tego głowa. Sivan Hakkinen miał wiele powodów, by nie znosić letniego przesilenia, ale żaden nie równał się z faktem, że to właśnie latem dolegliwości Oshy robiły się nie do zniesienia.

Gdy przechadzali się za osadą, zbierając kwiaty, Sivan ciaśniej otulił siostrę pledem, a ta przerwała plecenie wianka, przymknęła powieki i wyciągnęła twarz ku chłodnym promieniom. Osha łapczywie czerpała kolejne wdechy, choć starała się ukrywać, że było jej ciężko.

– O czym myślisz? – spytał Sivan, gdy milczenie zrobiło się nieznośnie.

Wiało od wschodu, od morza, od tańcującej nad horyzontem bladej kuli światła.

– Modlę się.

Do kogo, siostrzyczko?

Pytanie, choć cisnęło się na usta, nie padło. Sivan chciał ufać, że wiara w Aeona, zostawiona im przez ojca ostoja przyzwoitości, goreje mocno także w sercu tej dziewczyny. Nawet jeśli inuicki szaman tak doskonale potrafił przemawiać do cudzych umysłów, że Sivan łapał się na wątpliwościach co do fundamentów wiary cywilizowanych ludzi. Tu, na dalekiej północy, łaska i gniew wielkiego Aeona nie sięgały głębiej niż do serc dzieci Hougana Hakkinena.

– Wiesz, czasami śni mi się, że biegnę.

Anemiczny uśmiech Oshy przerwał napad kaszlu.

 – Biegnę, nie odwracam się – ciągnęła – byle dalej, byle na południe. Gdzie? Nigdy nie wiem, ale to nigdy nie ma znaczenia. Widzisz, braciszku… Aeon nie zesłał mi cenniejszego daru niż sen. Tylko wtedy znów mogę poczuć się w pełni człowiekiem.

Sivan gniewał się, że dotąd nie zauważył, jak choroba i daleka północ zaczęły przeistaczać tego podlotka w kobietę.

– Nie mów tak. Eispoo znajdzie sposób, żeby ci pomóc.

Nic nie odpowiedziała. Wianek zamknęła chabrem, a potem wetknęła go bratu na głowę.

– Ja wiem, że przyjdzie mi tu umrzeć.

Chłopak spoglądał w jej oblicze, tak ciepłe i spokojne jak fale o tamtej porze roku.

– Dlatego się modlę, Sivan. Do każdego, kto tylko zechce mnie wysłuchać. Bo jeśli jest choćby mała szansa, żebym nie udusiła się tutaj, wśród tych wrogich plemion…

– Nie bądź niewdzięczna! Mamy posłanie, strawę. Mamy gdzie żyć.

– To nie jest życie…

– Gdy Eispoo wróci z lekarstwem, zaczniemy przygotowania. Już wiosną moglibyśmy wyruszyć do Wiecznego Miasta.

– Sivan, ja nie przetrwałabym podróży do stolicy, a ty mówisz o Wiecznym Mieście! – Głos Oshy prawie się załamał. – Musisz… zejść na ziemię. A nie opowiadać takie rzeczy.

Zdążyli dotrzeć do zabudowań wioski. Inuita stojący na straży przywitał ich nikłym uśmiechem. Gdy zatrzymali się pod dormitorium, Sivan rzekł:

– Obiecuję ci, że już niedługo razem z Eispoo cię stąd zabierzemy. – Potarł kciukami zarumienione przez wiatr policzki siostry, gdy ujmował jej twarz w dłonie. – A potem będziemy wieść nudne życie w mieście, gdzie nasza wiara jest prawem i największą świętością. Nudne i długie życie, Osho.

Bardzo chciała uwierzyć w jego słowa.

– Wypoczywaj. Zajrzę do ciebie wieczorem.

Spomiędzy budynków wybiegł parobek Sabri, śniadolicy kompan Hakkinenów. Dopadł do nich zdyszany:

– Hej! Pod jakim kamieniem żeście siedzieli?! Eispoo wrócił! Opatrują go w ambulatorium!

Rozpromieniony Sivan spojrzał na siostrę, potem na chłopaka.

– Idź, będę tuż za tobą – Dziewczyna doskonale odczytała jego zamiary. – Sabri mnie odprowadzi.

Sivan obdarzył ich po równo niemym „dziękuję” rozradowanych oczu. Mimo bezchmurnego nieba przed dormitorium zamigotały drobne płatki śniegu, wśród których, niczym mara, rozpłynął się Sivan Hakkinen.

 

.

 

Esma Espenskogar stąpała bardzo ostrożnie. Woda chlupała przy każdym kroku, ale przy tym stanowiła monolit; pewne oparcie dla stóp. Esma zmierzała ku swojemu dowódcy, ten klęczał pośrodku morza i dzierżąc rękojeść zanurzonego w wodzie rodowego miecza, Ylivoimainen, oddawał się modlitwie.

Zawiał wiatr, kobieta zachwiała się, potem odgarnęła włosy z twarzy. Podmuch przywiódł drobiny piachu, które zaczęły przylepiać się do dłoni Esmy, a ta studiowała je w skupieniu. W końcu rzekła:

– Dotarli.

Kygo Hakkinen, dowódca wyprawy z nadania namiestnika króla Północy, ocknął się z transu.

– Jesteś pewna?

– Z tak bliska w zasadzie mój Dogmat Pyłu nie może się pomylić.

Kygo zachwiał się, gdy próbował wstać. Esma dopadła do niego.

– Nic mi nie jest – szepnął i nosem musnął jej szyję. – Chciałem tylko znów poczuć twój zapach.

Kobieta szybko zerknęła za siebie. Oddział, który zostawili na statku, przypominał zlewające się punkciki.

– Kygo, uroczystości przesilenia trwają w najlepsze. Gdy za parę tygodni skończą się obrzędy, nie ryzykowalibyśmy otwierania kolejnego frontu, i to tuż za naszymi plecami. Jesteś pewien, że to dobry czas?

– Przecież to nic…

– Nic? Na Aeona, to się może skończyć wojną domową!

Nie spojrzał na Esmę, kiedy z czułością pogładził jej podbrzusze.

– Lepszej pory nie będzie. Za parę tygodni ludzie przestaną się domyślać. Będą mieć pewność. A przecież to sam Aeon cię pobłogosławił! Oddaj się jego zamysłom. Kimże jesteśmy, by im się sprzeciwiać?

– Nadal uważam, że odczekanie tych kilku tygodni to mniejsze ryzyko niż kolejna wojna. Dla królestwa. – Zagryzła wargę. – Ale też dla nas.

Kygo wstał, tym razem bez przeszkód. Z chlupotem wyciągnął z wody rękojeść, okazała się pozbawiona ostrza.

– Mówisz do mnie językiem dworu, przez to patrzysz na rycinę, lecz nie widzisz, co przedstawia. Inusaami to nie wrogowie, tylko siła, którą wszyscy w Hilversun zlekceważyli. Wszyscy oprócz nas, Esmo.

 

.

 

Drzwi ambulatorium zaryglowano, a przed wejściem Inuitka, jedna z przybocznych szamana, dyskutowała ze szpakowatym, całkiem eleganckim żołnierzem. Uwagę przykuwał jego połyskujący złotem łuk.

Sivan wylądował za winklem sąsiedniego baraku i, wiedząc już, że głównym wejściem nie ominie tamtej dwójki, rozejrzał się za uchylonym oknem.

– Co to ma znaczyć? To oficjalna audiencja? – spytała kapłanka, uśmiechając się przy tym delikatnie. Albo nie? Większość postronnych uważała, że wszyscy Inusaami po prostu mają twarze zastygłe w podobnym grymasie.

– Ależ skądże. – Nieznajomy spróbował odpowiedzieć podobną miną. – Jestem tutaj prywatnie.

– To gwałt na świętej tradycji przesilenia. Zgodziliśmy się na udział delegacji, ale nic ponad to.

– Spędzę tu noc, prześpię się i więcej mnie nie zobaczycie. Proszę tylko o jeden siennik.

Kapłanka odpowiedziała śladem wyuczonego uśmiechu.

– O tej porze roku noc tutaj nie zapada, dlatego wyrusz tuż po przebudzeniu, dla własnego dobra.

Inuitka odeszła, a żołnierz odetchnął ciężko i wszedł do środka.

Tymczasem Sivan wykorzystał okazję i wpadł do ambulatorium, w towarzystwie wściekle wirujących drobin śniegu. Przy Eispoo uwijała się jedna z kuzynek Sabriego. Ciążowy brzuch utrudniał jej ruchy, lecz mimo to oliwkowymi dłońmi sprawnie obmywała poranione podudzia najstarszego z potomków Hougana Hakkinena. Ten siedział. Głowę miał pochyloną. Milczał, czasami tylko syczał z bólu. Sivan dopadł do brata, siadając na klepisku tuż przed nim.

– Braciszku! Tak bardzo się cieszę!

Eispoo patrzył obojętnie gdzieś w bok. Nic nie mówił, tymczasem Sivanowi aż oczy lśniły.

– Braciszku?…

Zdezorientowany, złapał brata za rękę, najdelikatniej jak tylko był w stanie, czym wyrwał go z zamyślenia. Naraz wrócił ciepły uśmiech Eispoo, jakże inny od grymasu Inuitów, jakby znów w trójkę spędzali noc polarną nad paleniskiem w baraku, zabijając czas gadaniem o niczym.

– Sivan! Dziękuję. Wspaniale zająłeś się Oshą.

– Daj spokój. – Sivan machnął ręką. – Braciszku, opowiadaj! Co udało się załatwić w stolicy?

Eispoo gestem podziękował sanitariuszce i niepewnym jak na niego krokiem, udał się do drzwi. Unikał spojrzeń brata domagających się odpowiedzi.

– Bądźcie gotowi – rzucił przez ramię. – Wyruszamy razem z Laurentem. Wszystko wam opowiem w drodze.

Później wyszedł. Sivan nie podniósł się z podłogi, tylko patrzył na uchylone drzwi. Nic nie rozumiał.

Wkrótce dziewczyna także się ulotniła, a wtedy odezwał się żołnierz, wyrywając chłopaka z osłupienia:

– Wydajesz się mieć więcej z ojca niż Eispoo. Co prawda nie poznałem jeszcze waszej siostry…

– Znał go pan? – podchwycił Sivan mimo oszołomienia.

– Hougana? Tak. Dawno temu.

– Pomógł pan wrócić Eispoo, prawda? – Chłopak niezgrabnie zebrał się na równe nogi. – Ja… Bardzo panu dziękuję. Bardzo. Przepraszam, pójdę za nim. Muszę…

– Zostawiłbym go, póki co. Potrzebuje trochę powietrza, w przeciwnym razie chyba się udusi. Biedak, nie był gotowy doświadczać stolicy w jej pełnej krasie.

– Był pan z nim w stolicy?

– Nazywam się Laurent Akwitańczyk i żaden ze mnie pan. Myślę, że w twoich żyłach płynie dużo więcej błękitnej krwi niż w moich.

– Eispoo nigdy się tak nie zachowywał. Ja nie rozumiem… Co tam się stało?

Laurent odetchnął głęboko, dając sobie czas na staranniejsze dobranie słów.

– Słuchaj, Hilversun to teraz bardzo duszne miejsce. Namiestnik króla, a wasz dziad, Johan Hakkinen, to już wiekowy mag, któremu się może w każdej chwili zemrzeć. Na oczywistego następcę jest szykowany wasz kuzyn, Kygo. Ale Espenskogarowie chcieliby coś uszczknąć dla siebie na zmianie namiestnika, kapłani Aeona mają jeszcze inny pomysł na to stanowisko… I tak to się tam wszystko powoli kotłuje.

– Nie rozumiem – powtórzył Sivan. – Co to ma do…

– Na pewno rozumiesz. W stolicy ni stąd, ni zowąd pojawił się kolejny wnuk namiestnika. Niby wszyscy wiedzieli, że gdzieś tam za kołem podbiegunowym żyją bękarty Hougana, lecz każdy brał was za skutecznie wygnanych. Obecność Eispoo w Hilversun musiała wzbudzić i wzbudziła popłoch.

– Że niby Eispoo miałby być nowym namiestnikiem? Co za brednie.

– A czemu nie? Spójrz na linię krwi. Obaj Eispoo i Kygo są wnukami Johana, po jego dwóch jedynych, nieżyjących synach.

– Eispoo nie poszedł do stolicy robić zamachu stanu, tylko po lekarstwo dla Oshy. Znaleźliście je, czy nie?

Laurent pozwolił sobie położyć dłoń na ramieniu chłopaka.

– Przykro mi.

Wiadomość dotarła nie od razu. Sivan wyrwał się Akwitańczykowi, wzrok miał rozbiegany. Wkrótce w pomieszczeniu zamigotały lodowe drobiny, a łucznik został w nim sam.

 

.

 

Zatopiona w świetle przesileniowego słońca polana lśniła płatkami kwiatów. Górowały nad nią totemy, wzniesione na granicy łąki i leśnego podszytu. Wśród traw rozstawiono ławy, w których przyozdobieni kwieciem Inusaami podjęli delegatów z Hilversun. Powietrze przepełniał słodki aromat.

– Nie podoba mi się, że Johandottir bez słowa nas zostawił – utyskiwała Esma Espenskogar na towarzyszącego delegacji kapłana Aeona, który ulotnił się wkrótce po przybyciu za Koło.

– Tak zażyczył sobie szaman – odparł Kygo, kosztując wina z żółtych malin. – On jest tutaj gospodarzem.

Hakkinenowi odpowiedziało wymowne prychnięcie. To siedzący za Esmą, postawny Bjer Espenskogar nie krygował się, by wyrazić swoje zdanie.

– Paranoja – mruknął. – Jedyny gospodarz tych ziem siedzi na tronie w Hilversun.

– Bracie, przecież nikt tego nie podważa… – powiedziała Esma ze zniecierpliwieniem, wszak temat nie wypływał po raz pierwszy.

– Namiestnik Johan trzymał dzikusów bardzo krótko. Posyłał w przesilenie figuranta, rzadko kiedy sam się wybierał.

– Przecież namiestnik w ostatnich latach dużo chorował.

– Wcześniej nie chorował, a działał w taki sam sposób. A teraz? Z honorami przyjechaliśmy ich witać!

Espenskogar soczyście splunął.

– Zmierzasz do czegoś, Bjer? – odezwał się Kygo, lecz nie zaszczycił rozmówcy spojrzeniem.

Za Espenskogarem pojawiła się Inuitka z pokaźnym wiankiem, aż zapachniało słodko. Milczała, uśmiechała się jak wszyscy tubylcy.

– Zamierzam pokazać trochę cywilizacji dzikuskom. – Bjer złapał kobietę za kibić i przyciągnął do siebie, jakby była jego. Inuitka nie wzbraniała się, nawet nie pisnęła. – A wy, mam nadzieję, pamiętacie, że jesteście tu w imieniu króla.

Odciągnął kobietę na bok, niezbyt daleko. Potem zniknęli w zaroślach.

– Nie boisz się, że zatruli wino? – spytała Esma, gdy Kygo brał kolejny łyk jasnego trunku.

– Trucizną nie można mnie zabić – odparł, odprawiając Inuitkę, która łasiła się do niego.

Patrzyli, jak Inusaami wirują w tańcu wokół totemu i ze śpiewem obrzucają go kwiatami.

– No tak… A ja im nie ufam. Poza tym słyszałam, że wino mogłoby zaszkodzić dziedzicowi naszych rodów.

– Dziedziczce.

Esma, zaskoczona, na krótką chwilę zrzuciła maskę i spojrzała na Kygo. Uśmiechał się.

– Mam przeczucie, że to będzie dziedziczka.

 

.

 

W przestronnym dormitorium ciszę przerywało jedynie pochrapywanie Laurenta Akwitańczyka. Inuici zostawili swoje sienniki i udali się świętować. A że mieszkali bardzo skromnie, to i nikogo nie zostawili do pilnowania przybysza, bo i nie miałby nawet czego ukraść.

Laurent śnił snem spokojnym, wojskowym zwyczajem regenerował się przed podróżą. Ale niczym natrętna mucha przy uchu zaczęły mu brzęczeć chłopięce głosy. Wkrótce drzemka stała się melodią przeszłości.

– Nie będzie chciał. Tracimy czas – przekonywał Sivana Sabri.

– A zapytałeś, że wiesz?

– Zaraz to w ogóle będzie po wszystkim. No ale przynajmniej sobie zapytasz.

– Po prostu pomyśl, jak go obudzić.

– Dawaj, Sivan, chodźmy stąd. Twoje zaklęcie z płatkami nam wystarczy. O resztę zadba wielki Aeon.

Laurent podniósł się na łokciu z posłania, drugą ręką pocierał oczy.

– Chłopcy… Zlitujcie się.

– Panie Laurencie! – wyrwał się Sivan. – Czy pójdzie pan z nami?

– Jeśli idziecie na Hilversun i dalej na Bramę, to chętnie. Jeśli nie, dajcie człowiekowi spać. – Łucznik położył się z powrotem, a do tego obrócił na bok, tyłem do nieproszonych gości.

– Idziemy podejrzeć uroczystości szamana! Te, gdzie nie można zaglądać! – konspiracyjnym szeptem odezwał się Sabri, mając dość podchodów.

Laurent jednak ponownie zerwał się z posłania.

– Czy wyście oszaleli?!

– To ostatnia okazja, skoro niedługo i tak stąd wyruszamy! – przekonywał z kolei Sivan.

– Schwytają was, nawet nie zdążycie pisnąć. Dobranoc.

– Tak, w okolicy pojawili się żołnierze króla, przybyli najpewniej z delegacją ze stolicy. Pan jest arskyttem, prawda? – Sabri głową wskazał złoty łuk. – Na pewno pan wie, jak ich ominąć. Z Inuitami sobie sami poradzimy.

Bystry gnojek…

– Sivan, posłuchaj. – Laurent usiadł. – Przyjaźniłem się z twoim ojcem. Uratował mi życie, już będąc na wygnaniu za Kołem, jako mut. Obiecałem mu, że o was zadbam, gdyby go zabrakło. Nie sądziłem, że kiedykolwiek w ogóle do tego dojdzie… No ale stało się, jak się stało. A ja nie rzucam słów na wiatr. Dlaczego chcecie się tam pchać?

– Bo to ciekawe? – mruknął Sabri.

– Panie Laurencie – Sivan przyjął poważną minę – dużo rozmawialiśmy z Oshą. Ona miała dość tego, jak nas tutaj traktują. Że ani z nas Inuici, ani arystokraci. Ja tego tak nie odczuwałem, ale teraz, gdy znowu jej się pogorszyło, zacząłem rozumieć, co czuła. Więc skoro mamy stąd odejść na zawsze, chciałbym móc jej opowiedzieć, co szaman przed nami chował. Uważam, że tyle nam się należy.

Zaskrzypiał rygiel wrót dormitorium.

– Jeśli pospał, to wynocha z naszej ziemi! – piekliła się Inuitka, wkraczając do środka.

Laurent od razu chwycił łuk, natomiast Sivan złapał rozmówców za barki. Zamigotały śnieżynki i cała trójka zniknęła.

Wylądowali kawałek za budynkiem, blisko lasu. Sivan miękko, pozostali stracili równowagę i przewrócili się.

– Brutalne to twoje zaklęcie. – Laurent syknął, pocierając stłuczone ramię. – Jak się nazywa?

– Nazywa? – zdziwił się Sivan. – Po co miałbym je nazywać? Bez sensu.

– Na całym kontynencie magowie nadają nazwy swoim zaklęciom. Ojciec ci o tym nie mówił? Nazwa ma zwykle związek z naturą czaru. To twoje zaklęcie nie powoduje przeniesienia w przestrzeni, prawda? Specjalizuje się w tym inny ród. No i impet, z jakim wylądowaliśmy, sugeruje…

– Ojciec mówił nam, żeby nie zdradzać sekretów swoich zaklęć, bo nic dobrego z tego nie będzie.

– Mądrze mówił…

Inuitka wybiegła z dormitorium i gwizdem zaalarmowała innych. Spomiędzy baraków wyłoniło się kilka osób.

– Widzisz, uniknęlibyśmy tego, gdybyśmy od razu poszli na miejsce – syknął Sabri.

– Daj spokój, nie poradzisz sobie z paroma łowczymi? – Sivan machnął ręką. – Przecież nie wyślą za nami mut.

Rozmawiając, kierowali się już w głąb zarośli. Laurent siedział tam, gdzie wylądował i nie wyglądał, jakby gdzieś się wybierał.

– Nie puszczą teraz stąd pana tak łatwo – rzucił Sabri spomiędzy gałęzi. – Odbędzie się przesłuchanie, może nawet przed samym szamanem. No i na pewno dopiero gdy uroczystości się już skończą.

W polu widzenia pojawił się Inuita przeczesujący przybudówkę dormitorium. Łucznik westchnął.

– Przesuńcie się. W zasadzie sam jestem ciekaw tych słynnych obrzędów.

W leśnym środowisku obaj chłopcy poruszali się inaczej. Wyglądali, jakby spędzili wśród drzew całe życie. Laurent starał się naśladować ruchy towarzyszy, choć brakowało mu gracji.

– Sabri, skąd jesteś? – podjął łucznik, gdy oddalili się wystarczająco. – Wyglądasz bardzo egzotycznie jak na te okolice.

– Prawda? Raz próbowałem zabarwić włosy, żeby też mieć złote loczki jak prawie wszyscy tutaj. Ale niestety wyszły rude.

– Anatolia?

– Kapadocja. Ale byłem też z Sarmacji, gdy Południe sprzedało mnie na Wschód podczas wojny o Dację. Potem przez chwilę byłem z Inflantów, później moi panowie przegrali tam bitwę z kimś stąd. Przeprawiono mnie więc przez morze, krótko byłem z Espenskogardu, potem oddali mnie w ramach jakiegoś okupu, proszę wybaczyć, nie znam szczegółów, Inuitom. I oto jestem Sabrim zza Koła.

– Rozumiem. To dlatego znasz arskyttów.

– Widziałem was wielu, zwłaszcza na wojnach. Tych łuków nie można z niczym pomylić.

Koronami drzew przemieszczał się dwuosobowy inuicki patrol. Z drugiej strony lasu szeleściły paprocie. Tak pod biegunem wywabiało się ofiary. Sivan wziął sprawy w swoje ręce i kilkoma skokami zgubił pościg.

– Będziemy musieli nadłożyć drogi. – Sivan rozejrzał się jeszcze.

– Taniec Migotliwych Zwierciadeł – rzekł Laurent.

– Słucham?! – odparł zdezorientowany Hakkinen, ciągle nasłuchując.

– To twoje szalone zaklęcie wymaga ruchu, który umyka oczom. Wymaga też drobin śniegu, a te migoczą w słońcu. Zdecydowanie powinieneś je nazwać Tańcem Migotliwych Zwierciadeł.

– Głupia nazwa.

– Nieprawda! Poza tym nie słyszałeś chyba dotąd głupiej nazwy dla zaklęcia. Niektórzy z Zachodu czy Południa wymyślają takie bzdury…

Sivan zaśmiał się. Szczerze i niewinnie jak dzieciaki podobne jemu, którym jednak przyszło żyć w spokojniejszej okolicy.

– Tata miał kilka takich zaklęć. Nazywały się tak głupio, że nawet nie umiem tego teraz powtórzyć. – Wspomnienia skalały goryczą chwilę beztroskiego rozbawienia. Uśmiech Hakkinena rozpłynął się. – Panie Laurencie, skoro się znaliście, może wie pan… co się z nim stało? Szaman nigdy nie chciał nam powiedzieć. Nikt nie chciał.

Nie sądziłem, że jest ci aż tak ciężko. Myślałem, że ledwie pamiętasz ojca. To komplikuje sprawy.

Laurent spojrzał na Hakkinena tak jak ojciec spogląda na syna. Jak na dziecko, którego nigdy nie miał.

– W tamtych czasach horda nacierała głównie północnym korytarzem, więc tereny za Kołem były kluczowe do obrony królestwa. Poznałem Hougana, gdy już go wygnali za romans z Inuitką, waszą matką. Ojciec był naprawdę uzdolnionym magiem, więc nie dziwi mnie, że został mut. Mój oddział przybył z Hilversun, by wspomóc mut, ale ta misja, jesienią i zimą za Kołem, była, co tu dużo mówić, ekstremalna. Kilka fal odparliśmy brawurowo, przez długie tygodnie szło nam nieźle. Ale gdy zapadła polarna noc, zrobiło się bardzo źle. Hordzie ciemność zdawała się nie przeszkadzać, nacierali tak, jak przedtem. Nam przeciwnie… I tę ostatnią falę odparliśmy. Okrutnie poranieni wróciliśmy do wioski Inuitów. Mnie udało się wylizać. Hougana zmogła febra, na którą zmarł.

Milczysz…

– Nie jest to może najbardziej bohaterska śmierć, coś, o czym bardowie śpiewaliby w balladach… – ciągnął Laurent. – Służba w mut to ciężki kawałek chleba.

– Nie. Dziękuję, że pan mi to opowiedział.

– Dziwię się, że Hougan nie przestrzegł was, by do nich nie dołączać.

– Braciszek jest świetnym mut.

– Eispoo ciągle jest naiwny. Łatwo go zabarwić na dowolny kolor. Tacy ludzie nie żyją długo.

Twarz Sivana stężała, ale potem uśmiechnął się.

– Proszę się nie obawiać. Eispoo nie należy po prostu do mut. On jest hoida mut. Najwspanialszy z nich wszystkich.

Niewiarygodne! Houganie…

Okolicę przeszył syk. Cała trójka instynktownie padła na ziemię. Naraz powietrze zgęstniało, szczypało w usta i oczy. Nie tak daleko, za drzewami, niebo rozdarła świetlana szrama.

Runy na łuku arskytta zamieniły się.

– Co pan zrobił, panie Laurencie?

– Nic. W ten sposób łuk mnie ostrzega przed potężną magią.

 

.

 

W baraku cuchnęło mdłym kadzidłem. Johandottir sam nie wiedział, czego się spodziewać po miejscu, w którym rezydował szaman w dni najważniejszego dla Inusaami święta. Spodziewał się wiele, ale nie rudery zbitej ze zbutwiałych desek.

Arcykapłanie, czyżbyś niedostatecznie mnie przygotował? Czy pominąłeś tak wiele, że zostałem zaskoczony już na samym początku pielgrzymki?

Wkrótce spomiędzy totemów wyłonił się szaman. Nie odróżniał się zbytnio od innych Inusaami, szatę nosił workowatą i skromną, może nawet skromniejszą niż pozostali. Tylko włosy miał rzadkie i długie, prawie do ziemi.

Och, przebacz zwątpienie zwykłemu prostaczkowi, wielki Aeonie. Arcykapłan się nie pomylił.

Duchowni wymienili się pozdrowieniami. Stanęli ramię w ramię przed wyrwą w ścianie, wpuszczającą do środka mnóstwo słonecznego światła, zastępującego ołtarz. Johandottir pochylił głowę, gdy krzyżował ręce na piersiach, szaman natomiast po prostu zadarł brodę ku promieniom.

– Arcykapłan, król i namiestnik przesyłają najlepsze życzenia z okazji święta przesilenia – rozpoczął cicho Johandottir.

– Od wygłaszania takich formuł macie, zdaje się, następcę namiestnika.

Następcę? Niebywałe!

– Rzecz… jest nadal otwarta. Arcykapłan zapewniał mnie, że czcigodni są już po słowie.

– Och, podsyłał tu swoje ptaszki całkiem regularnie, ale przedstawiał jedynie żądania, żadnych odpowiedzi.

– Zatem jestem, by rozwiać wszelkie wątpliwości.

– No tak. Na dobry początek, wyjaśnij mi, czcigodny kapłanie, dlaczego miałbym wam pomóc sabotować własnego namiestnika?

Do czego ten człowiek zmierza?

Johandottir patrzył na szamana, na jego delikatny uśmiech, na wąskie, rozbawione oczka i nie potrafił z tej twarzy wyczytać ni krztyny emocji. Zwrócił się więc ku Inuicie i rozłożył ręce, by szaman był absolutnie pewien jego intencji.

– Kygo złamał święte prawo, a bękarty Hougana Hakkinena są skreślone przez grzech swego ojca. W ocenie hierarchów z Hilversun nie ma wśród Hakkinenów godnego następcy namiestnika.

Szaman jakby osłabł. Oparł się dłonią o najbliższy z totemów.

– Przybywasz, kapłanie, w te święte dni, by spiskować – szepnął. – To rani moje serce.

Zachichotał.

A więc nie jesteś tak całkiem poważny…

– Przeciwnie. To wyraz najwyższej troski o naszą wspólną ojczyznę.

– Oczywiście – westchnął szaman. – To zatem jeśli nie Hakkinenowie, to kto?

– Mamy kandydata.

– Macie kandydata! Czyli arcykapłan dogadał się nie tylko ze mną, ale jeszcze z jakimś pomniejszym rodem. A jako że na północy tylko Hakkinenowie i Espenskogarowie mają te pierścienie… Jak je nazywacie?

– To okruchy krwi Aeona…

– Okruchy! Bez okrucha, choćbyście namaścili namiestnikiem samą inkarnację tego waszego boga, nikt za nim nie pójdzie.

 – Czcigodny, z całym szacunkiem, toż to bluźnierstwo…

– Och, śmiesz kpić, wyciągając teraz tę fałszywą pobożność. Chyba, że jest prawdziwa, wtedy arcykapłan kpi, podsyłając mi tak niepoważnego dyskutanta.

– Nie wyrzeknę się wiary, nawet w imię powierzonego mi zadania! – Johandottir wypiął pierś w nagłym przypływie męstwa.

Szaman mierzył go wzrokiem dłuższą chwilę, lecz naraz stracił zainteresowanie. Machnął ręką i jakby obolały, ruszył pomiędzy totemy.

– Zatem nie mamy o czym rozmawiać.

– Czcigodny jest wspaniale zorientowany w polityce, jak na kogoś nie ruszającego się zza Koła – Johandottir postanowił przejąć inicjatywę.

– Gdybym nie był doskonale zorientowany, już dawno żadni Inusaami nie żyliby za Kołem. Przekaż arcykapłanowi, że uważam jego pomysł za chybiony. Głupi! Tak jak nikt nie pójdzie za namiestnikiem Inusaami, tak nie pójdzie i za pomniejszym…

– Hierarchowie widzą na stanowisku namiestnika generała Eklunda.

Szaman przystanął. Aż się odwrócił.

– Eklunda? Nie przesłyszałem się? Przecież to niemagiczny żołnierz.

– Dokładnie tak.

– Możesz zatem przekazać arcykapłanowi, że jest nie tylko śmieszny, ale i…

– Za Eklundem stoją masy niemagicznego wojska. Magowie stanowią tak naprawdę raptem ułamek ludu królestwa. Ta nominacja wywróciłaby stolik. Z poparciem tłumu, rody musiałyby się ugiąć.

Powietrze w baraku zgęstniało.

Za dużo przeklętego kadzidła.

– Ten ułamek ludu stanowi o sile wojsk królestwa. Postaw i kilka batalionów zakutych w stal chamów naprzeciw dowolnemu namiestnikowi z ościennych królestw, a już teraz powiem ci, kto przetrwa, a kto sczeźnie.

– Żebyśmy mieli jasność. Ta propozycja nie wynika ze zwykłej niechęci hierarchów do Hakkinenów i Espenskogarów. Patrzymy na wszystko z boku od lat, analizujemy i wyciągamy wnioski. Eklund gorliwie wyznaje wielkiego Aeona. Przy sprzeciwie hierarchów nigdy nie waży się podnieść ręki na Inusaami. Moglibyście rozkwitnąć! Długo nie będzie podobnej okazji, by tyle zrobić dla naszej i waszej wiary.

Obaj na chwilę umilkli.

 – Naprawdę tak uważacie?

Zwątpił. Udało się.

– Tak. Naprawdę. Dlatego Kygo musi zapłacić życiem za swój grzech. Jeśli bękarty Hougana Hakkinena przy okazji zginą, nawet lepiej. Arcykapłan jest gotów ponieść brzemię ich ofiary w imię większego dobra.

– To… doprawdy poświęcenie.

– Dostaniecie przynajmniej kilka bezcennych lat, by wzrastać w spokoju. Nie poślą was na wojnę, nie zagonią mut do bronienia królestwa przed hordą. Moglibyście wychować całe pokolenie w spokoju. Po prostu.

– Arcykapłan i hierarchowie, jak widzę, zaplanowali wszystko w najmniejszym szczególe. Imponujące, nie mogę zaprzeczyć.

Johandottir dotknął ust, bo od dłuższej chwili nieprzyjemnie wibrowały. Ledwo ich tknął, pękły i popłynęła z nich krew.

– Myślę jednak, że sam wiem, co będzie najlepsze dla mojego ludu. Tam, gdzie wy upatrujecie szansę, ja widzę ryzyko. Nadal uważam, że niemagiczny namiestnik to nieporozumienie. Żeby mieć władzę, trzeba władać magią. Tak w Hilversun, jak i w gęstych lasach Inusaami.

Do szczypiących ust dołączył zamazany obraz. Członki kapłana ociężały, a barak zdawał się kołysać jak kuter na wzburzonych falach.

Johandottir nie zauważył, kiedy szaman pojawił się tuż przed nim. Inuita położył palce na piersi kapłana i delikatnie popchnął. Ciało bezwładnie popłynęło w powietrzu do tyłu, zatrzymując się na jednym z totemów.

Jego dotyk jest tak zimny…

– Wysłuchałem, co miałeś mi do powiedzenia, czcigodny Johandottirze. Odpowiedź dla arcykapłana mam krótką, choć ufam, że zostanę doskonale zrozumiany bez pośrednika.

Chłodne palce napierały, a totem tracił twardość. Przypominał maź, w której zatapiało się zdrętwiałe ciało kapłana.

Kocham cię, Aeonie, mój panie… Dlaczego mnie opuściłeś?

Szaman nie czekał, aż pochłanianie ofiary minie. Wyszedł przed barak, wszak zbliżał się najważniejszy moment uroczystości przesilenia. Świetlana szrama na niebie nabierała rozmiarów i blasku, lśniła już niemal jak drugie słońce.

 

.

 

Inuitki coraz nachalniej zaczepiały Kygo, by wciągnąć go we wspólne fetowanie. Hakkinen uparcie odmawiał, jednak wkrótce wszystkie ławy opustoszały, a prócz delegatów ze stolicy, nikt przy nich nie został.

W pewnym momencie nawet Esma wstała.

– Matka raz była za Kołem w trakcie przesilenia – wyznała. – Zbliża się najważniejsza chwila ceremonii. One ci tego nie powiedzą, ale to bardzo w złym tonie im teraz odmówić.

Od tubylczyń woniało mdło, kwiatami i anyżem. Pewnie przez to zachowywały się jak w transie.

Kygo odtrącił natrętne adoratorki, by zwrócić się do jedynej kobiety, która w tamtej chwili go interesowała:

– Zatańczysz ze mną, panno Espenskogar?

Pobiegli przed siebie jak dzieci. W akompaniamencie śpiewów i muzyki, wirowali pomiędzy totemami; trzymali się za ręce. Mdły zapach wzmógł się, ale przestał przeszkadzać. Z przytłumionymi przez aromat zmysłami nagle każdy tańczył z każdym. Twarze zlewały się, choć w tej ludzkiej masie Kygo wypatrywał tylko za Esmą. I zawsze ją odnajdywał, a wtedy mieli okazję na chwilę publicznej, niezobowiązującej bliskości.

Już wkrótce przestaniemy się kryć jak małolaty, najdroższa.

Ceremonia nabierała intensywności, a ludzi zebrało się już całkiem sporo. Hakkinena za ręce złapał Inuita śmiejący się głośniej niż wszyscy wokół. Kygo wyrwał się z jego uścisku, bo wstyd przyznać, ale przestraszył się. Chłopak był młody, miał niespotykane na Północy, skośne, rozbawione oczka, płaski nos i przeokrutnie się szczerzył, zupełnie nieadekwatnie do sytuacji.

Puszczony wolno Inuita upadł i przetoczył się obok współplemieńca, stojącego sztywno w skórzanym pancerzu, plecami do biesiadników. Leżał, nie spieszył się by wstać, zamiast tego chichotał, wyciągając ręce ku niebu.

Kygo nieco otrzeźwiał. Miał ochotę podejść do dziwaka i się przyjrzeć, lecz nie zdążył zrobić nawet kroku, bo został złapany w silne objęcia, a potem ciśnięty na bok.

– Też mi namiestnik! – ryknął Bjer i splunął. – Urwą ci łeb, ani się nie spostrzeżesz, kiedy! Miło się tańczyło, na krew Aeona?!

Kygo usiadł na trawie. Z boku widać było szaleństwo wstępujące w tłum, lecz także, że coś zaczynało się dziać kawałek dalej. Kilkunastu Inuitów stało w okręgu, bez ruchu, wyczekiwali.

– Ponoć w złym tonie jest odmówić. A widziałem, Bjer, że jesteś świetnie zorientowany w etykiecie, gdy zabierałeś tamte dziewczęta w krzaki.

Powietrze zaczęło gęstnieć, szczypać w usta. Nad głowami biesiadników rozwarła się świetlista szrama, z której buchnęło gorącem.

– Takie bałwochwalcze tańce… Jak można przeczyć wszystkim wartościom, jakie wyznajemy na Północy?

– Nie wysłano cię tutaj, byś opiniował moje poczynania. Zajmij się swoją robotą, a politykę zostaw mnie.

– Powinieneś zabrać tę siksę, moją siostrę, i iść precz…

– Spójrzcie tam! – nadeszła Esma, wskazując przed siebie.

Na wzniesieniu opodal, z lichego baraku wyłonił się szaman. Przystanął pomiędzy dwoma totemami i wzniósł ręce ku jaśniejącej szramie na niebie. Powietrze wibrowało, falowało od wzmagającego się upału.

– Najdrożsi! – przemówił. – To znowu się dzieje! Okażmy wdzięczność, że kolejny rok udało nam się przetrwać na tej niesprzyjającej ziemi!

Biesiadnicy ucichli. Zadzierali głowy i wpatrywali się w wodza z podekscytowaniem wymalowanym na zblazowanych dotychczas twarzach.

– Koło i wszystko co za nim nie wybaczają marnotrawstwa – ciągnął szaman. – Za chwilę nasze dzieci spotka najwyższy z zaszczytów. Golv’en Stroom zjednoczy ich z tą ziemią!

W inuickim okręgu znalazło się jeszcze dwoje dzieciaków. Chłopiec z twarzą zdeformowaną jak ten, który wpadł na Kygo. Dziewczynka dużo bardziej szpetna, o sztywnych ruchach, nie była w stanie chodzić. Wszyscy otumanieni, wili się w trawie, chichocząc.

Wkrótce szczelina na niebie zadrżała. Jej zawartość, niczym gęsty olej, wdarła się na ziemie Inuitów, rozlała po okręgu. Potem otoczyła ciała pozostawionych wewnątrz dzieci. Agresywnie wtłaczała się do środka każdym możliwym otworem, na co ofiary zareagowały donośnym rechotem przechodzącym w ryk. Krótkim, gdyż szybko stracili przytomność. Proces emitował potworne ilości światła i ciepła, a gdy się zakończył, szaman wydał polecenie przyprowadzenia jeszcze jednej osoby. Dziewczyna była nieprzytomna, gdy wrzucono ją w okrąg.

Kygo spojrzał na wzniesienie. Szaman upewniał się, że Hakkinen na pewno patrzy.

– Wyczuwam Dogmat Pyłu – odezwała się Esma. – Ta dziewczyna to musi być jeden z bękartów Hougana.

– Golv’en Stroom! – ryknął szaman i wniósł ręce.

Rzeczywistość znów upłynniła się i ściekła z nieba, tym razem kotłując się wokół tylko jednej ofiary. Osha nie krzyczała, gdy rozpoczęła się egzekucja. Nie miała sił, bo i tak nie mogła nabrać tchu. Poddała się męce w ciszy; być może przez to jej ciało przyjęło tyle świetlistej cieczy, co ciała jej poprzedników razem wzięte.

Cała czwórka, na której przeprowadzono Golv’en Stroom, leżała w bezruchu. Skóra mieniła się im jak drogocenne kamienie, a przeszywały ją pręgi czarnych, rozgałęzionych naczyń. Inuici z największym pietyzmem podnosili ciała i przenosili je do baraku szamana. Krąg został przerwany.

Cokolwiek tutaj właśnie zaszło, w życiu nie widziałem bardziej spektakularnej egzekucji. Musimy zamienić dwa słowa, szamanie. Może nawet więcej niż dwa.

 

.

 

Trzeźwy osąd. Należało go zachować za wszelką cenę. Widząc, co właśnie zaszło, Sivan wpadł w katatonię. Dobrze. Gdyby wrzeszczał, gdyby zaczął szaleć, dużo trudniej byłoby go zabrać. Może w ogóle byłoby to niemożliwe…

Laurent nie puszczał ręki syna Hougana Hakkinena, gdy przedzierali się przez busz. Drogę torował im Sabri i nagle przystanął. Dał znak, by zachować czujność.

– Co jest, młody?

– Tu powinno być gwarno. Nie wszyscy Inusaami są wpuszczani na uroczystości.

Istotnie, zarośla przerzedziły się i widać było już pierwsze baraki. Zdawały się opuszczone, do uszu docierały jedynie ptasie trele.

Skórę szczypał jednak nietypowy jak na tę porę roku chłód.

Eispoo!

Sivan też to załapał. Wyrwał się z uścisku i ruszył przed siebie. Oszołomienie zaczęło mijać, toteż nadgarstkami przecierał łzy z policzków. Laurent podążał parę kroków za nim, trzymając napięty łuk w pogotowiu.

Wymarła wioska prezentowała się upiornie, jakby wszyscy opuścili ją w pośpiechu albo w ogóle zniknęli. Jedynym śladem jakiegokolwiek oporu był fakt, że jeden z baraków, pomimo pełni nieskończonego, czerwcowego słońca, lśnił spowity szronem. Do obu skrzydeł jego wrót przyszpilono dwoje zamarzniętych ludzi, a z ich piersi wypływała na wpół skrzepła krew.

Przed miejscem kaźni stał Eispoo, a gdy zobaczył nadchodzące postaci, nabrał głęboko powietrza. Chłód natychmiast zaczął ustępować.

Co do… Przecież tych dwoje, sądząc po pancerzach, to mut!

– Bracie! – jęknął Sivan. – Na słodkiego Aeona, bracie…

– Dobrze, że jesteście – odezwał się cicho Eispoo. – Laurencie, nie ma co dłużej zwlekać. Zabierz ich stąd natychmiast. Dołączę do was, gdy tylko…

Sivan nie czekał, co jego brat ma do powiedzenia, po prostu do niego podszedł. Wtulił się w jego ciepło. I gorzko zapłakał.

Pierworodny Hougana Hakkinena nie rozumiał. Spojrzeniem domagał się odpowiedzi od arskytta.

– Szaman ją zabił – kwilił Sivan. – Och, braciszku!

– To nie do końca tak. Widzieliśmy zaklęcie, którym szaman sprowadza ciepło na zimę – wyjaśnił Laurent. – Potężna magia. Najpewniej wykorzystuje ludzkie ciała jako naczynia, w których magazynuje energię.

– Osha żyje? – Eispoo spojrzał na zdruzgotanego brata. – Żyje, czy nie?

– Nie potrafię określić, czy żyje. Nie potrafię też stwierdzić, czy ją to zabiło. Szaman chce przecież korzystać z tej mocy w ciągu roku. Gdyby wystarczało mu martwe naczynie, nie trudziłby się używaniem ludzkich ciał.

Zdjęty emocjami, których żadną miarą nie chciał pokazać, Eispoo objął brata. Głaskał mu głowę, cicho zanucił coś w Inuickim języku.

– Laurencie, idźcie już.

– Chodź z nami! – Sivan pokręcił głową. – Bardzo cię proszę, braciszku! Nie zostawiaj mnie samego…

– Laurent się tobą zajmie, dopóki nie wrócę. A przecież musimy zabrać jeszcze Oshę, prawda? Wierzę, że żyje. Jeszcze wszystko będzie dobrze.

Houganie, nie wyparłbyś się tego chłopaka.

– Przemyślałeś to, Eispoo? Szaman zgromadził tam mut, którzy nie wiadomo, jak się zachowają. Do tego są też delegaci z Hilversun. A Kygo jest nieobliczalny.

– Mut liczyli, że nie wrócę przed przesileniem. – Chłopak spojrzał na przytwierdzone do wrót ciała. – Przeliczyli się. Ale nie jestem potworem, mieszkańcy się pochowali, czekają. Wiem też, jak rozmawiać ze swoimi ludźmi, żeby dotarło. A jeśli ktoś zdecyduje się podnieść rękę na mnie, czy moje rodzeństwo, to nie jestem przecież chłopcem do bicia. Umiem się bronić.

Młodszy z Hakkinenów ciągle pochlipywał, wycierając nos w rękaw.

– Wiem, że jest ci ciężko, ale nie czas na łzy, Sivan – szepnął Eispoo, nie wypuszczając brata z uścisku. – Ojciec szukałby rozwiązania. Przecież jeszcze nie wszystko stracone. – Następnie spojrzał na arskytta. – Ruszajcie czym prędzej.

 

.

 

Gwar biesiady powrócił na polanę. Szaman zstąpił ze wzniesienia pomiędzy współbraci, kurtuazyjnie wypił dwa łyki wina z żółtych malin, odmówił jednak tańca. Jego celem byli goście ze stolicy.

– Czyż Golv’en Stroom nie jest najpiękniejszym, co w życiu widzieliście?

W odpowiedzi Kygo zaczął bić brawo.

– Spektakularne zaklęcie. Prawdziwa chluba Inusaami.

Bjer prychnął, jednak Kygo, niezrażony, kontynuował:

– Czy mam rozumieć, że w ten sposób rozpocząłeś wywiązywać się z umowy, czcigodny szamanie?

– Dokonałem tego, do czego zobowiązałem się wobec mojego ludu przed duchami przodków. Zapewniłem im ciepło, drogi namiestniku. Jednakże, nie będę ukrywać, że przy okazji także część twoich interesów udało się zaspokoić.

– Wszystkie te dzieci nie żyją?

– Żyją. Ale, stety lub niestety, śmierć przy ekstrakcji jest nieunikniona.

Wśród zgromadzonych rozległ się szmer poruszenia. Wszyscy patrzyli przed siebie, bo oto przez wrota baraku szamana przestąpił Eispoo Hakkinen, a potem ruszył przed siebie w dół wzniesienia, ze lśniącym ciałem na rękach.

– Pozbyć się go też nie potrafiłeś, gdy sam do ciebie przyszedł w Hilversun? – syknął Bjer wprost do ucha Kygo. – Szaman ci nie pomoże.

Inusaami rozpierzchli się po lesie, słusznie przeczuwając niebezpieczeństwo.

– Cóż to? – zdziwił się szaman. – Nie wolno ci tu być.

– Odchodzę – oznajmił na to Eispoo. – Zabieram Oshę i Sivana. Nigdy tu nie wrócimy, masz moje słowo.

– Och? Nie mogę cię stąd puścić razem z tą dziewczyną. Bez niej te ziemie, Północ, cały kontynent, wszyscy zimą zamarzną.

– Na pewno sobie poradzicie.

– Zdajesz sobie sprawę, bękarcie, że Golv’en Stroom to wyrok? – wtrącił się Kygo. – Ona i tak umrze.

Na chwilę wszyscy umilkli.

– Uzdrowię ją. Znajdę sposób. Jednocześnie chcę, abyście wiedzieli, że nie chowam urazy. Ciągle możemy rozstać się w pokoju.

Na takie dictum szaman rozłożył ręce i uśmiechnął się chytrze ku Kygo. Bardzo był ciekaw, w którą stronę potoczy się ta rozmowa.

– Sęk w tym, że nie możemy – odparł namaszczony namiestnik i dobył rękojeści miecza.

– Oferuję ci pokój, Kygo.

– Nie będzie pokoju, dopóki żyjecie.

Eispoo przyjął to do wiadomości spokojnie. Odłożył siostrę na trawę w cieniu totemu i złożył pocałunek na jej czole.

Niech tak będzie.

Szaman oddalił się na spory kawałek, a w międzyczasie mut zamknęli Hakkinenów i Espenskogarów w sporym kręgu.

– Golv’en Stroom! – ryknął szaman, lecz… nic nie nastąpiło.

Kygo nie zaprzątał sobie głowy intencjami Inuity i rękojeścią miecza zatoczył przed sobą koło, materializując przerywany okrąg przejrzystej cieczy. Jeśli szaman uknuł coś nierozsądnego, po prostu umrze.

– Wiedz, że to zaszczyt zginąć od ran zadanych rodową spuścizną Hakkinenów – zwrócił się do Eispoo. – Ylivoimainen to najwspanialsza broń na kontynencie!

Bezkształtne, lewitujące skupiska cieczy zaczęły przybierać podłużną formę. Eispoo dobył dwa sztylety i chuchnął na nie.

– Kaskada Żmijom Wydarta! – ryknął Kygo.

Wzburzona woda przyjęła kształt oszczepów i wystrzeliła, by szyć wrogie ciała. Eispoo zmrożonym ostrzem, był w stanie odbić uderzenia, a potem zamienić wodę w lód, by skutecznie zneutralizować kontratak zza pleców. Świat jednak zamigotał mu przed oczami, wkrótce szarpnęło nim i pojawił się zupełnie po drugiej stronie polany.

– Po prostu stąd odejdźmy, bracie! – To Sivan jak zwykle pojawił się znikąd. – Nie musisz…

Przekalibrowanie pocisków na zmienny cel nie stanowiło dla Kygo najmniejszego problemu.

Cholera!

Eispoo pchnął brata na bok i krzyknął:

– Arktyczny Powidok!

Machnął ręką w górę, a tumany lśniącej zamieci wzbiły się w powietrze i skryły synów Hougana Hakkinena. Skutecznie wstrzymało to ostrzał.

– Idź! – rzucił Eispoo, łapiąc brata za ramiona. – Pilnuj Oshy, zajmę się wszystkim. A jeśli umrę…

– Nie umrzesz!

– Jeśli umrę – wycedził starszy z braci – jeśli tak się stanie, uciekaj stąd czym prędzej. Obiecaj mi.

Nieopodal Esma stanęła u boku kochanka, gdy ten oceniał sytuację.

– Drań umie się bronić – mruknął Kygo.

Kobieta złożyła pocałunek na ustach Hakkinena. Objęła jego głowę, całowała namiętnie, długo, jakby byli zupełnie sami. Tak, by każdy, kto patrzył, nie miał wątpliwości co do tego, co widzi.

– Jestem tutaj – szepnęła. – Śmierć naszym wrogom, namiestniku.

Kygo zatoczył koło Ylivoimainenem, indukując kolejną salwę Kaskady. O wiele bardziej zmasowaną niż poprzednia. Gdy był pewien, że przeciwnicy są zajęci, bezczelnie przyciągnął Esmę do siebie i także ją pocałował. O wiele krócej, niż by chciał.

– Kocham cię, Esmo.

 

.

 

Tymczasem z lasu wybiegł Laurent i dopiero wtedy spostrzegł, co wywołało rwetes słyszalny z oddali. Miał ochotę utyskiwać na bezmyślność tych dzieciaków, oznajmić im, że wyrusza natychmiast i nic go nie obchodzi, jak rozwiążą swoje sprawy, lecz wtedy runy na łuku arskytta zamieniły się.

Łucznik popatrzył za siebie i wśród zarośli wypatrzył sterczącego nieruchomo mut. Za jego plecami zatrzymał się Sabri, który pędził wraz z nim za Sivanem na miejsce obrzędów. Laurent podszedł w ich stronę, lecz napotkał na przeszkodę. Dłonią zbadał niewidzialną ścianę.

– Półprzepuszczalna… – szepnął. – To to samo zaklęcie. Nie zbliżaj się do mut, młody…

Sabri zdążył się już cofnąć na tyle, że znikł wśród paproci. Odezwał się jeszcze:

– Uciekam byle dalej, możesz być tego pewien! Och, w końcu udało się wszystkich tutaj zebrać. Przykro mi, arskytcie, że też się tu znalazłeś. Planowałem to inaczej.

– Słucham?…

– Szaman nakazał, bym zebrał Hakkinenów w świętym miejscu. I tak zamierzaliście odejść i mnie tu zostawić, więc stwierdziłem, że czemu nie… Poza tym lubię, że jestem teraz Sabrim zza Koła, a nie znowu czyimś parobkiem. – Umilkł, gdy nieopodal huknęła magiczna eksplozja. Po dłużej chwili zabrał głos po raz ostatni. Mówił szybko. – No, powodzenia, arskytcie. Cokolwiek szaman sobie zaplanował, wiedzcie, że nie życzę wam źle.

Zaszumiały roztrącane w biegu rośliny.

– Niebywałe! – mruknął Laurent.

Sięgnął po strzałę. Miała grot wykonany z kryształu.

Arskytt napiął cięciwę i wycelował wprost w mut.

– Przepuść mnie.

Mut milczał.

Pchnięty kolejną eksplozją, blisko Laurenta pojawił się Bjer Espenskogar. Przez impet stracił równowagę i przetoczył się, zatrzymując dopiero na barierze mut. Laurent instynktownie w niego wymierzył.

– Ci głupcy wyzabijają się, a wszystko ku uciesze herszta dzikusów!

Bjer dopiero po chwili zauważył, że nie jest sam. Prychnął, ścierając płynącą po brodzie krew z rozciętej wargi.

– Arskytcie, lepiej wymyśl, jak przetrwać tę farsę!

Przyklęknął, położył obie dłonie na trawie. Z ziemi wydobył się pomruk.

– Umieraj, jeśli masz takie życzenie, Kygo. Przynajmniej oszczędzisz Północy swojego namiestnictwa. Wielowarstwowe Krycie!

Bjera zaczęły otaczać nakładające się na siebie hałdy ziemi, tworząc kopułę. Wielowarstwowe Krycie było bodaj najsłynniejszym z zaklęć, jakie wytworzył ród Espenskogarów. Szczycili się, że tej ściany nic nie było w stanie naruszyć.

 

.

 

Sivan wylądował przy Oshy, lecz w emocjach nie potrafił zmusić się, by choćby dotknąć błyszczącej skóry, aby przypadkiem nie zadać siostrze dodatkowego bólu. Z bliska przypominała woskową figurę, nie człowieka. Ale również z bliska mógł zauważyć, że Osha ciągle oddycha. Że żyje.

Wzburzenie sprawiło, że płatki śniegu nieustannie wirowały wokół chłopaka. Wzdrygnął się, gdy usłyszał głos za plecami:

– Za chwilę będzie po wszystkim.

Dziewczyna ze stolicy. Esma. Mówiła spokojnie, jak matka próbująca uspokoić roztrzęsionego syna.

Sivan nie stracił gardy i sięgnął po sztylet.

– Dlaczego to robicie?! – krzyknął. – Chodzi o władzę w stolicy, prawda? Nic nas to nie obchodzi! Po prostu dajcie nam odejść i żyć w spokoju!

– Jesteście w tym wszystkim najmniej ważni. Chodzi o zasady.

– Nie dam się zabić!

Sivan wzburzył jeszcze bardziej wirujące drobiny śniegu, szykując się do skoku. Ale oto płatki, jeden po drugim, zaczęły opadać ku ziemi i zanikać.

– Dogmat Pyłu: Pierwsze Prawo. – Wiedźma rozłożyła ręce na boki. – Jeśli będziesz się opierać, przysporzysz sobie tylko bólu.

 

.

 

Ani draśnięcia! Ale w końcu opuścisz gardę. Będę cierpliwy.

Otoczony masą mniej i bardziej połamanych lodowych prętów, Eispoo Hakkinen wyczekiwał.

– Tylko się bronię. Nadal możemy to przerwać i pójść każdy w swoją stronę, Kygo. Dlaczego jesteś taki uparty? W imię Aeona, opamiętaj się!

– Naiwny, naiwny dzikusie…

– Nazywaj mnie jak chcesz, ale pora przerwać ten obłęd!

– Wzywasz imię wielkiego Aeona, choć nie masz pojęcia o czym mówisz. Wszystko, co wiesz o Panu, to przekaz z drugiej ręki, od Hougana. Kapłani nie zapuszczają się za Koło. Twój ogląd świata jest przez to spaczony.

– To prawda, może i nie miałem okazji słuchać kazań wielebnych, ale i bez tego wiem, że romans z członkinią innego magicznego rodu to śmiertelny grzech. Wszyscy w Hilversun wiedzą. A wy zdajecie się z tym coraz gorzej kryć.

Celnie, draniu.

Kygo zacisnął zęby i rzekł:

– Znasz ten mit? Aeon spłodził dziesięciu potomków. Każdy otrzymał okruch jego krwi, a wraz z nim cząstkę mocy. Dzieci Aeona uznały, że nie będą dzielić się siłą z postronnymi i zaczęły mnożyć się między sobą, jednak ich potomstwo było chore, słabe, pozbawione wszelkiej mocy i szybko umierało. Wówczas Aeon miał im zakazać płodzenia wspólnego potomstwa, a każdy miał znaleźć partnera wśród niemagicznej ludności. Wtedy rody potomków Aeona rozkwitły, rozrosły się o liczne i zdrowe, władające mocą potomstwo.

– A ciebie skusił akurat zakazany owoc? Dlatego tutaj jesteśmy? Przez twoją chuć?

– Doktryna kapłanów jest błędna, bo opatrznie interpretują intencje Aeona. Moc rozmywa się w kolejnych pokoleniach. To, czego wymagają kapłani, doprowadzi do wymazania mocy z ludzkich ciał. Trzeba przerwać ten impas. Zamierzam to zrobić na swoich zasadach.

– Przecież to najzwyklejsza herezja!

– Udowodnię hierarchom, że mam rację. Nasz potomek będzie tego żywym przykładem.

– Potomek?! – podchwycił Eispoo. – Aż tak daleko się posunęliście?!

– Gdy na Północy nie ostanie się żaden inny członek głównej linii Hakkinenów, nie będą mieli wyboru, tylko zaakceptują nową rzeczywistość. Dlatego musicie umrzeć, Eispoo. By inni mogli żyć.

Pierworodny Hougana złapał jeden z lodowych prętów i dotykiem dodatkowo go zmroził. Złapał go oburącz, niczym miecz dwuręczny, gotów na to, co miało nadejść.

– Mój ojciec też sprzeniewierzył się świętym zasadom, ale nikt nie skazywał go za to na śmierć. Powtórzę ostatni raz, nie musisz tego robić, Kygo. Grzechy można odkupić! Posłuchaj, co mówisz!

– Spójrz na siebie! Chorych i pozbawionych mocy nie namaszczają tytułem hoida mut. Nawet dzikusy zza Koła potrafią się poznać na mocy. Wasz ojciec po prostu skapitulował, skreślił swoje i wasze życie. A ja zamierzam walczyć o życie moich bliskich.

 

.

 

Wędrując wzdłuż bariery, Laurent poszukiwał wyłomu lub jakiejkolwiek skazy, lecz na próżno. Jedyne, na co zwrócił uwagę, to że mut podtrzymujący zaklęcie stoją w równych odstępach. Arskytt podszedł do najdrobniejszej z Inuitek, odsunął się o paręnaście kroków i wycelował w kobietę.

– Daj mi przejść.

Nie doczekał się odpowiedzi.

Nurosekai arstata sakhar! – zainkantował łucznik.

Kryształowy grot rozbłysnął białym światłem a puszczona w ruch strzała eksplodowała z ogłuszającym hukiem w kontakcie z barierą przed twarzą Inuitki.

Ściana Golv’en Stroomu nie została nawet draśnięta, ale Laurent był zadowolony z przeprowadzonej próby. Posągowa mut, co prawda, stała tam, gdzie dotychczas, ale jej oblicze wykrzywił ślad grymasu.

 

.

 

– Filary Oceanu!

Masywny niczym wiekowy dąb gejzer wystrzelił z ziemi i na komendę Kygo Hakkinena pędził wprost na Eispoo. Ten, niepewny co do zwrotności przyzwanego tworu, zamiast uniku zdecydował przyjąć cios. Impet Filaru pchnął go w tył, lecz ostatecznie hoida mut przedarł wodną masę na pół, a potem momentalnie ją zamroził. Eispoo cały czas wydmuchiwał powietrze z ust, a wówczas temperatura otoczenia zauważalnie spadała.

Nie inkantował żadnego zaklęcia, jak…

– Potrafię rzeczy, o których w tych waszych skostniałych rodach się nawet nie śniło.

– Plugawy bękarcie…

Eispoo rozpiął rzemyki skórzanego napierśnika, zrzucił go. Podobnie uczynił z ochraniaczami na przedramionach. Pozbył się także lnianej koszuli. Od pasa w górę odziany jedynie w bitewne blizny, stanął przed swoim rywalem i rzekł:

– Chcesz walki na śmierć, to ją dostaniesz. Pamiętaj, że oferowałem pokój.

Kygo wykonał młynek rękojeścią Ylivoimainen. Artefakt skupił wokół siebie zawieszone w powietrzu krople wody, kreując z nich ostrze miecza.

Śnieżna zamieć Arktycznego Powidoku raz jeszcze wzbiła się z ziemi, tym razem oblepiając ciało Eispoo zmrożoną powłoką, skrzącą się w promieniach słońca.

– Zew Polarnej Sprawiedliwości – oznajmił zmienionym, skrzekliwym głosem.

Zabłyszczały zeszklone oczy, gdy hoida mut odrzucił lodowy oręż. Stawił krok przed siebie, potem kolejny. Trawa pod stopami oblekała się szronem, a Eispoo posuwał się naprzód coraz szybciej, a w końcu biegł.

Nie czekając, co nastąpi, Kygo cisnął w przeciwnika niedorzeczną, niezliczoną ilość włóczni Kaskady, których deszcz jednak ciągle zdawał się chybiać celu. Eispoo wybił się, skulił i niczym kolczasty lodowy pocisk pędził, niosąc śmierć.

Kygo zaparł się, wzniósł tuż przed sobą Filar Oceanu, w który huknął Eispoo z impetem, z jakim oderwany klif uderza w morze. Kontratak wydał się skuteczny, lecz słup szybko zaczął zamarzać, a przez to stanowił coraz mniej istotną przeszkodę.

Tak? A więc jak poradzisz sobie z drugim?

Kolejny Filar wystrzelił spod pierwszego, wyrzucając hoida mut daleko w górę. Kygo cofnął się raptem parę kroków, by złapać równowagę.

Teraz cię mam.

– Kaskada Żmijom Wydarta!

Eispoo mógł tylko spadać. Pikował więc, roztrącając zamrażane w locie włócznie. W końcu wysunął przedramię, które przypominało bardziej ostrze i będąc już blisko ziemi pozwolił sobie otrzymać kilka draśnięć, bo dzięki temu mógł uderzyć wprost w Kygo.

 

.

 

Nie dało się skryć. Pole wytyczone przez Golv’en Stroom stanowiła wyłącznie polana. Cofać się też nie można było w nieskończoność. Sivan naprawdę się starał zanalizować swoją sytuację na chłodno, lecz to panika zaczynała brać górę nad rozsądkiem.

Spróbował przeskoczyć w okolicę ślepego punktu Esmy, lecz na nic to się zdało. Im bliżej wiedźmy celował, tym doskonalsze było krycie Dogmatu Pyłu.

Bez płatków śniegu cały miraż trafia szlag! Moje nogi mogą pracować nawet mocniej niż zazwyczaj, a i tak nie będę w stanie jej zaskoczyć, bo wszystko będzie widziała!

Esma próbowała przejmować inicjatywę i sama wyprowadzać kontry, lecz jej piach poruszał się wolno.

Nim zaatakuje, pył szumi na wietrze. Zdążyłem się wyczulić na ten dźwięk.

– Dogmat Pyłu: Drugie Prawo.

Piach zaszeleścił w niespotykany dotąd sposób. Stał się agresywny, szybszy. Dopadł Sivana, nim ten zdołał odskoczyć, tnąc skórę i odzież.

To koniec! Och, wielki Aeonie, to naprawdę koniec!

Tylko że świadomość nie ulatywała. Rany, choć bardzo bolesne, były powierzchowne.

– Po prostu odpuść. Gotujesz sobie straszną śmierć, bękarcie!

Skoki na bliskie odległości nie dawały większego wytchnienia. Drugie Prawo doskonale nadążało za celem.

W bitwie Hakkinenów ktoś przeciągle zawył.

– To śmieszne zaklęcie nie pomoże ci… – zawahała się Esma.

– To Taniec Migotliwych Zwierciadeł, suko!

Sivan przezwyciężył ból i skoczył ku wiedźmie, dzierżąc sztylet.

 

.

 

Cięcie. Unik. Unik. Jeszcze jeden unik. Blok i cięcie. Jak z hordą.

Jucha Kygo wsiąkała w szron. Kwiczał. Tracił skupienie. Wywijał Ylivoimainen, ale w jego ruchy wkradał się chaos.

Mnie też to nuży. Kończmy to.

Ale oto bojowa struktura, którą przyjęło ciało za sprawą aktywacji Zewu, poczęła zanikać. Eispoo upadł na ziemię, zrobiło mu się ciepło, a oczy z trudem łapały ostrość.

Dlaczego… Dlaczego jestem tak zmęczony?

Kygo nie miał już siły stać. Usiadł, dysząc ciężko.

– W końcu – sapnął. – Wierzgasz jak dzikie zwierzę, bękarcie. Niewiele dłużej dałbym radę cię kiełznać.

Eispoo spróbował odpowiedzieć kolejnym zaklęciem, ale zorientował się, że z wielkim trudem był w stanie w ogóle podnieść rękę. O wyprowadzeniu ciosu nie mogło być mowy.

– Mówiłem ci – nakręcał się Kygo. – Nie ma wspanialszego oręża niż Ylivoimainen! Z chwilą, gdy dałeś się drasnąć i moja woda skosztowała twojej krwi, zyskałem nowe medium, które powoli, ale wytrwale, wyciągałem na zewnątrz. To zakazane zaklęcie, Sen o Klątwie z Głębin. Nawet nie zauważyłeś, że zdążyłeś się wykrwawić, o wielki hoida mut.

Nie jesteś ode mnie silniejszy, Kygo. Byłeś tylko bardziej cwany…

Świadomość falowała jak obraz przed oczami Eispoo. Upadł na twarz, opuszczony z sił, ale Kygo nie satysfakcjonował taki finał. Ze szczelin w ziemi po Filarach Oceanu przywołał wir wodny, który uniósł półżywe ciało pierworodnego syna Hougana Hakkinena i postawił je tuż przed swym oprawcą.

– Znajdź spokój w objęciach Aeona.

Sivan. Uciekaj. Błagam. Obiecałeś…

– Obyś mógł spojrzeć… temu dziecku w oczy… bez wstydu… – wyjęczał Eispoo.

Kygo zawahał się. Rozjuszyła go bezczelność bękarta w momencie śmierci, ale też, że Eispoo na sam koniec tak celnie zasiał ziarno zwątpienia. Na wszystko było już jednak za późno.

Wir zakotłował się z bulgotem, dekapitując Eispoo Hakkinena.

 

.

 

Pocięty ranami, Sivan leżał na plecach, dyszał ciężko i dawał się oślepiać słońcu.

Ona nie jest żadną wojowniczką. Szpieguje albo nie wiadomo co robi, ale jej zdolności nie służą do atakowania. A i tak nie potrafię się z nią mierzyć. Za bardzo polegałem na Eispoo. Trzeba było więcej ćwiczyć! Teraz wszystko przepadło!

Esma podeszła naprawdę blisko, może na dwa kroki od Sivana. Przestała obawiać się jego przeskoków, trzymała go w garści. Drobiny śniegu, które generował, już dawno się roztopiły, a nowych nie miał siły stworzyć.

– Dlaczego? Aeon mówi, że to wielki, wielki grzech związać się z inną magiczną osobą. Dlatego wygnali tatę. Dlaczego robicie to samo?

– Nie Aeon tak mówi, tylko jego kapłani. To wielka różnica.

– Nie wierzycie?

Z tak bliska widać było, że gorset wiedźmy odstaje na zaokrąglonym brzuchu, a piersi miała pełne i nabrzmiałe.

Zupełnie jak kuzynki Sabriego.

– Jesteś w ciąży – szepnął Sivan. – Tak nie można!…

– Cś… To już naprawdę koniec. Dogmat Pyłu: Trzecie…

Z nieopodal doszedł ich ryk, oboje spojrzeli w stronę, z której dochodził wrzask. To krzyczał Kygo, z radości, a może z bezradności, nad zwłokami swojego oponenta. Esma uśmiechnęła się na to półgębkiem. Wróciła do egzekucji, której nie zdążyła dokonać.

Zbrodniarze! Nikczemnicy! Zasługują tylko, by umrzeć!

Po swojej bitwie Eispoo pozostawił mnóstwo lodu.

Po co tworzyć śnieg, skoro mogę skorzystać z tego? Cóż mi zostało, jeśli nie spróbować?!

W przypływie męstwa, jakiego nigdy w życiu nie czuł, Sivan Migotliwym Tańcem uciekł do tyłu, daleko poza zasięg Dogmatu. Potem lód brata posłużył jako olbrzymie medium, a iluzja przenoszenia się w przestrzeni została odtworzona.

Zaklęcie Esmy nie nadążało. W końcu Sivan zdecydował się wyprowadzić cios. Powalił wiedźmę bezczelnym frontalnym uderzeniem, a nim zdążyła się zorientować, co zaszło, dźgał ją w brzuch raz i drugi… Krzyczał, nawet nie liczył, ile ciosów zadał, w końcu po prostu przerwał i odskoczył na bezpieczne kilka kroków.

Esma szybko się wykrwawiała. Kwiliła, gdy w niemym szlochu obejmowała brzuch, dłońmi próbowała zatamować upływ juchy, ale na nic się to zdawało. Z każdym uderzeniem serca była coraz słabsza. Wkrótce skonała.

Sivan z zakrwawionym sztyletem wypatrywał Kygo. Chciał wiedzieć, czy patrzy. Ten, osłupiały, patrzył.

Tymczasem Laurent jedna za drugą posyłał naładowane mocą strzały w kierunku bariery mut. Inuitka, którą sobie upatrzył, warczała i jęczała, lecz nie dawała za wygraną i podtrzymywała medium zaklęcia. Łucznik prowadził jednak zmasowany ostrzał dzięki technice zwielokrotnionych strzał stosowanej przez arskyttów. Nie musiał sięgać po kolejny bełt, on po prostu pojawiał się w ręku w miejscu wystrzelonego.

Inuitka wreszcie straciła przytomność. Golv’en Stroom wówczas został przerwany w miejscu, gdzie stała, a kolejna ze strzał eksplodowała tuż przed jej stopami, posyłając jej ciało w głąb lasu.

– Teraz! Sivan, Eisp…

Wówczas arskytt zauważył skalę tego, co zaszło. Sivan ściskał sztylet, wahając się, co zrobić. Miał świadomość, że w bezpośrednim starciu z niedoszłym namiestnikiem był bez szans. Na pewno miał. Ale przelana krew brata motywowała jak nic innego.

Kygo przytwierdził rękojeść Ylivoimainen do brzucha i powoli unosił ją ku górze, tworząc ostrze uformowane z krwi.

Powietrze stało się nienaturalnie wilgotne. Na horyzoncie, od wschodu, od morza, zamajaczyła ściana wody.

– Zrównam was z ziemią – syknął beznamiętnie, z pustką w oczach.

Nurosekai vsar mouro!

Biały pył wykwitł wokół dłoni łucznika i pomknął na spotkanie z Sivanem. Gdy dotarł, zamknął chłopaka wewnątrz skrzącej zamieci. Wyciszyła ona zgiełk okolicy, dopuszczając do głosu arskytta:

Nie masz szans z Kygo, młody. Przerwałem barierę szamana, to jedyna szansa, żeby stąd uciec. Wiem, że obiecałem Houganowi was chronić, ale na litość Aeona, nie za cenę życia! Mogę się tylko domyślać, co teraz czujesz… Nie bądź nierozsądny!

Sfera prysnęła. Sivan zacisnął pięści, bo gorzka prawda powoli docierała do zaślepionego zemstą serca. Potem spojrzał jeszcze raz na złote ciało Oshy, chcąc zapamiętać je jak najdokładniej, a ta, o dziwo, drgnęła. Zajęczała, wkrótce zaczęła krzyczeć, ale nie było w tym krzyku nic ludzkiego. Wrzask, niczym skowyt z zaświatów, budził taką grozę, że Inuici, mut, nawet sam szaman zaczęli uciekać.

Chłopak tytanicznym wysiłkiem rzucił Taniec Migotliwych Zwierciadeł, dopadł uciekającego Laurenta, po czym ruszyli przed siebie dużo szybciej niż reszta próbującego ratować życie towarzystwa.

Skowyt Oshy przeszedł w oszałamiający wizg. Nagle dziewczyna stała się po wielokroć jaśniejsza niż słońce. Całą okolicę spowiło światło energii, którą szaman zgromadził na zimę.

 

.

 

Świat huczał o wydarzeniach za Kołem. Johan Hakkinen ze zgryzoty zmarł. Z braku następcy z głównej linii rodu, król zaczął szukać innego kandydata. I znalazł – Bjera Espenskogara. Drań przetrwał eksplozję jako jeden z nielicznych. To ich Wielowarstwowe Krycie to naprawdę imponujące zaklęcie.

Podobno namiestnikiem próbował zostać sam szaman, ale ponieważ przelicytował, na naczynie przeznaczając krew starego rodu, nie miał ku takiej propozycji argumentów. Zamiast tego, zgodnie z przewidywaniami, Bjer przydusił społeczność inusaami. Wielu kazał wyzabijać, zostawił tylu, by coroczne Golv’en Stroom bez przeszkód mogło być przeprowadzone. Resztę zlikwidował jak chorą trzodę.

Laurent dał mi mapę Północy. Podróżowaliśmy razem gdzieś do wysokości stolicy, on odbił do Hilversun, mnie brzydziła sama myśl, że moja stopa mogłaby tam w ogóle stanąć.

Przekroczyłem Bramę Północy kilka tygodni temu. Byłem już chyba w Zachodnim Królestwie. Stąd wszystkie drogi zdawały się prowadzić do Wiecznego Miasta. Dobrze. Postanowiłem, że spełnię marzenie nas wszystkich. Tyle mogłem zrobić.

Gdy wędrowałem traktem przez las, z drzewa spadł chłopiec. Słyszałem, że za mną podąża, ale sądząc po jego masie, był zbyt młody, by stanowić zagrożenie. Miałem rację. Biedak skręcił sobie kostkę.

Opatrzyłem go i schłodziłem uraz zaklęciem. Dzieciak był mocno nieufny, ale gdy zorientował się, że nie chcę mu zrobić krzywdy, uspokoił się. Nie był zbyt rozmowny.

Przeciwnie jego ojciec, który nadszedł niebawem, szukając go.

– Serdecznie ci dziękuję za pomoc. Urwis ładnie nam daje po jajach… Stajamy tutaj niedaleko, potem ruszamy w stronę Wiecznego Miasta. Może masz ochotę się z nami zabrać?

– Czemu nie.

– W ogóle zapomniałem się przedstawić. Jestem Entresto. – Wyciągnął rękę. – Entresto Mounire. A ciebie jak zwą, przyjacielu?

Uścisnąłem mu dłoń. Przyjrzał się mojej skórze poznaczonej bliznami po Dogmacie Pyłu, ale nic nie powiedział.

– Nazywam się Sivan. – Zaraz się poprawiłem. – Sivan Hougan.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Mignęło mi trochę spraw językowych, ale skupiałam się jedynie na treści. Mnóstwo bardzo przypadających mi do gustu nazw własnych, ciekawy świat fantastyczny, relacje między bohaterami, ciężka choroba Oshy w tle i porachunki między zwaśnionymi… Fajny klimat opowiadania, mocne zakończenie, oryginalnie zaprezentowana mapka. :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia, klik. :)

Pecunia non olet

Cześć, Bruce!

Cieszę się, że tyle elementów przypadło Ci do gustu! Sprawy językowe mogą być cierniem w moim oku, to prawda, zwłaszcza że pióro mogło mi już nieco zaśniedzieć.

Z mapki jestem super zadowolony; zrobiona długopisami polecanymi przez Gruszel, a fotka strzelana wczoraj – cholerne słońce nie chciało wychodzić, musiałem polować na nie w krzokach jak jakiś zwyrol. XD

Również pozdrawiam, dziękuję za klika. :>

I ja dziękuję, dobrze zrobiłeś, strzelając fotkę wczoraj, bo załamanie pogody niestety nadeszło, a zdjęcie wyszło świetnie. :) Opowiadanie również znakomite. :)

Coraz więcej sama miewam wątpliwości (szczególnie – mając mnóstwo byków we własnych tekstach), zatem nie podejmuję się już wskazywania technicznych spraw, aby nie popełnić jakowejś gafy i nie wprowadzać w błąd. :)

Pozdrawiam, powodzenia. :) 

Pecunia non olet

Będę musiał przeczytać ponownie, bo się pogubiłem. Jestem prostym zwierzakiem i tak dużo magii oraz osób i relacji między nimi pokonało mnie, ale nie mogłem się oderwać i czytałem, czytałem do końca. :)

Wpadam z komentarzem pobetowym. Więc tak. Na początku tekstu bardzo ładnie były oddane emocje Sivana i jego lęk o siostrę, a także radość z zobaczenia brata. Został też od razu wprowadzony tajemniczy, magiczny klimat. Światotwórstwo również zgrabnie nakreślone, chociaż trochę się gubiłam, bo pojawiło się bardzo dużo imion i nazw, ale tu pod tym względem nie ma dramatu, bo jednak się ostatecznie w tym wszystkim połapałam. Podobnie z liczbą bohaterów opowiadania – jest ich dość wiele, powoduje to pewien chaos, ale też nie ma katastrofy. W bitwie też trochę za dużo tych nazw zaklęć, ale za to bardzo ładnie opisane ich efekty. 

Co do bitwy – początek wydał mi się mało dynamiczny, potem już było spoko. Mówienie nazwy zaklęcia przed użyciem go – mocno Naruto vibes :P Ogółem opko naprawdę mi się podobało. Bardzo staranne, dopracowane zdania. Świat i bohaterowie też zaprojektowani z dużą starannością – Sivan jest pełny emocji i dzięki temu wyraźnie można zobaczyć relacje między nim a jego rodzeństwem. Właśnie ta staranność, którą widać, mnie tu chyba najbardziej ujęła. Nie zauważyłam nigdzie żadnego większego “olania” jakiegoś elementu kreacji świata. Myślę, że to fantasy śmiało mogłoby być wydrukowane.

Misiu, cieszę się, że pomimo braku zrozumienia, nie potrafiłeś się oderwać i doczytałeś do końca. Jest w tym pewien masochizmu, którego nie rozumiem, ale nie oceniam. ;D

 

Z Sonatą już obgadaliśmy to opowiadanie, ale powiem, że faktycznie, Naruto był jedną z inspiracji przy powstawaniu tego opowiadania. Inkantacja zaklęć to tam sprawa drugorzędna, raczej chodziło o intensywność akcji, którą chciałem przenieść na tekst pisany. W “Transgresji” ta młócka była dużo większa, ciut bardziej nieczytelna i w “Sukcesorze” chciałem się zmierzyć z tematem ponownie, nieco tonując narrację, jednocześnie nie rezygnując z oryginalnego pomysłu. Czy wyszło? Czytelnicy ocenią. Natomiast fakt, że uważasz opowiadanie za drukowalne, jest bardzo miły. heart

 

 

MrB., po Twoim komentarzu, że to pewien rodzaj masochizmu, chyba nie będę czytał ponownie. Pozdrawiam. :)

P.S. Przeczytałem komentarz Sonaty i w większości się zgadzam z nią.

Nie był to przytyk, absolutnie! Ja bym się po prostu chyba nie zdecydował na ponowną lekturę, gdyby pierwsza okazała się dla mnie niejasna. Skusiłem się na coś takiego raptem parę razy, gdy już znałem ogląd historii i dzięki temu mogłem wyłapać parę detali, które przy pierwszym czytaniu mogły mi umknąć. Nie do końca zrozumiałem, jakie jest Twoje podejście.

Pozdrowienia!

Hmm, a czemu Królestwo Wschodnie jest na południu? ;)

Trochę się gubiłam na początku, nawet nie z uwagi na mnogość postaci, ale przede wszystkim z powodu nieznajomości świata. Kto, z kim, przeciw komu i czemu właściwie. Pod koniec pewne rzeczy się powyjaśniały, ale czytanie, kiedy nie wiadomo, o co biega, do łatwych nie należy. Ale, co tam, warto było ;)

Podobał mi się świat, który stworzyłeś, rody, które dysponują konkretnym rodzajem magii. Pomysł z wygnanymi potomkami ludzi którzy złamali zasady, których chcą załatwić ludzie, którzy złamali zasady sam w sobie jest interesujący ;) Sceny walki to nie moja bajka i pewnie wolałabym więcej się o świecie dowiedzieć, niż czytać, jak się napieprzali, choć muszę przyznać, że czary spektakularne.

Generalnie na plus.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Witaj, Irko!

Wschodnie jest na południe od Północnego, ale to nie oznacza, że pod Wschodnim nie ma jakiegoś Południowego… ;D

Miło mi, że się podobało. Starałem się okiełznać chaos informacyjny i jestem dość zadowolony z efektu, ale rozumiem, że mogłaś mimo to poczuć się zagubiona. Wolałabyś, mówisz, poczytać o świecie. Widzisz, wydaje mi się, że o tym świecie to aż za dużo tutaj miejsca poświęciłem, z pół opka na pewno, a przecież ta kobyła ma 60k. Cóż, żeby się sensownie o tym rozpisać, trzeba by chyba metrażu książki, a na to nie mam siły ani śmiałości. :>

Cieszę się, że wpadłaś!

No, też tu widzę chaos – bardzo dużo ludzi, nazw zaklęć, wprowadzanych terminów… A że czytałam na trzy podejścia, to nie zapamiętałam wszystkiego, co powinnam zapamiętać.

Podobał mi się pomysł na świat, w którym potomkowie boga władają różnymi aspektami jego mocy. I fajne przystosowanie zaklęć do zimnego klimatu.

Trochę mi się gryźli Innuici z siennikami (oni tam uprawiają trawę i zbierają siano?), wiankami (no, kwiaty pewnie jakieś mają…) – sądziłam, że oni są głównie mięsożerni, roślinami sobie nie zaprzątają głowy. Sorry, taki mają klimat. No, ale jeśli mogą sobie magazynować ciepełko na ciemną połowę roku, to zapewne wiele zmienia.

Ogółem – to jest świat na książkę, a nie opowiadanie.

Wróciła do egzekucji, której nie zdążyła wymierzyć.

Wymierza się raczej karę, egzekucji się dokonuje. Jeszcze w innych miejscach coś podobnie zgrzytało.

Babska logika rządzi!

Miło Cię widzieć, Finklo!

Inuici – nie są Inuitami, których znamy. Tak są nazywani przez obcych sobie, a sami siebie nazywają Inusaami i to jest wskazówka, co do ich pochodzenia i także miejsca akcji (nie jest to Grenlandia). Wszystko to jednak bzdurki, które raczej nie powinny wpłynąć na odbiór historii, którą chciałem opowiedzieć.

Muszę jeszcze dopytać, czy pisząc, że “to jest świat na książkę” miałaś na myśli:

  1. to jest świat na książkę, chętnie bym poczytała więcej i szkoda że tu tak mało;
  2. to jest świat na książkę, totalny chaos, nic nie rozumiem, patrzyłam tylko końca.

 

Jedno i drugie – w formacie opowiadania temu światu było za ciasno. Natomiast w kilka razy dłuższym – może być miodnie. Rozwinąłby się, pokazał walory, spokojnie wprowadziłby czytelnika w arkana…

Babska logika rządzi!

Bardzo dobre fantasy, choć można się pogubić w postaciach (ale już nie tak jak w drugim opowiadaniu). Polubiłam bohaterów, najbardziej chyba łucznika. Podoba mi się pomysł rodów i ich domen (co powtarzam w komentarzu pod "Transgresją"). Bitwa również ciekawie napisana, już bardziej przejrzyście. Masz jednak ode mnie –5 za zabicie Eispoo i –5 za rodzaj śmierci Esmy, bo że umrze to się domyślałamsmiley.

Jak rozumiem Sivan zmienił nazwisko na imię ojca, by się ukryć, ale jednocześnie nie odcinać od korzeni? Chętnie dowiedziałabym się o tym czegoś więcej smiley.

Więcej zachwytów jest pod drugim opowiadaniem i by nie powielać napiszę, że odnoszą się i do Sukcesora.

Klikam smiley.

 

Witaj, Monique! Cieszę się, że parę rzeczy się spodobało.

Co do zmiany nazwiska – chciałem wejść w sposób rozumowania Sivana po tym wszystkim, co przeszedł. Ród jego ojca opuścił go i chciał zgładzić (no dobra, może nie cały, ale Kygo miał wszelkie podstawy by działać w imieniu kolektywnego rodu), stąd rozumiem, że chłopak po prostu nie chciał być dłużej kojarzony z Hakkinenami. Ponadto przedstawianie się poza Północą tym nazwiskiem z pewnością powodowałoby pytania (to znany ród, posiadacze okrucha, itd), stąd Sivan wymyślił to tak, że nie zerwie z pamięcią o ojcu, którego kochał i cenił, ale z resztą rodu już jak najbardziej. Tym samym stał się sukcesorem rodu Hakkinenów, de facto zapoczątkowując swój własny ród (o którym więcej w Transgresji).

Co do śmierci konkretnych postaci – chciałem uniknąć oczywistości. Chciałem, by w ostatecznym starciu każdemu groziła śmierć; by nikogo nie chronił plot armor. W tym celu potrzebowałem wielu bohaterów, bo wielu musiało umrzeć. Sądzę, że gdybym postawił na mniejszą liczbę postaci, tryumf tych, którzy przeżyli, nie wybrzmiałby, jak należy.

Dzięki za klika!

Pozdrawiam!

Osobliwe opowiadanie – budzące ciekawość i chęć śledzenia losów bohaterów, a jednocześnie liczne postaci i osobliwe wydarzenia owo śledzenie mocno utrudniają, skutkiem czego dość szybko udało mi się pogubić i przestałam wiedzieć kto z kim i dlaczego, tak jak nie całkiem udało mi się pojąć, kto przeciw komu i co było tego powodem. 

Opowiadanie czytałam wczoraj, ale znalazłam tu tyle magii, że jeszcze teraz wszystko mieni mi się przed oczami. ;)

 

Sabri głową wska­zał na złoty łuk. → …Sabri głową wska­zał złoty łuk.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

Mi udało się wy­li­zać. → Mnie udało się wy­li­zać.

 

Oboje na chwi­lę umil­kli. → Rozmawia dwóch mężczyzn, więc: Obaj na chwi­lę umil­kli.

Oboje to mężczyzna i kobieta.

 

co ciała jej po­przed­ni­ków razem wzię­tych. → …co ciała jej po­przed­ni­ków razem wzię­te.

 

Eispoo dobył dwóch szty­le­tów i chuch­nął na nie. → Eispoo dobył dwa sztylety i chuch­nął na nie.

 

Zła­pał go obu­rącz, ni­czym miecz dwu­ręcz­ny… → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Zła­pał go obiema dłońmi, ni­czym miecz dwu­ręcz­ny

 

– Nie ma wspa­nial­sze­go orężu niż Yli­vo­ima­inen! → – Nie ma wspa­nial­sze­go oręża niż Yli­vo­ima­inen!

 

 – Zrów­nam was z zie­mią. – syk­nął bez­na­mięt­nie, z pust­ką w oczach. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

na na­czy­nię prze­zna­cza­jąc krew sta­re­go rodu… → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Miło mi, że wpadłaś, Reg!

Poprawki wprowadziłem.

Szkoda, że się zgubiłaś, naprawdę starałem się, żeby było przejrzyście. :c Cieszę się natomiast, że opowiadanie mimo wszystko nie przeszło bokiem, tylko coś tam z tego magicznego starcia z Tobą zostało.

Dzięki!

Cóż, MrBrightside, nie było trudno pogubić się w natłoku postaci i wydarzeń, ale nie tracę nadziei, że niebawem napiszesz coś, co pojmę w mig, coś, co będzie jasną pozycją Twojej twórczości. ;)

 

edycja

Skoro poprawiłeś usterki, zgłaszam opowiadanie do Biblioteki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nie wyobrażałem sobie Kygo jako tak przypakowanego, ale wygląda czadowo. :>

Cześć!

 

Przeczytane, komentarz po zakończeniu konkursu, czyli już niebawem.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Przybywam z kolejnym komentarzem. ;)

 

O tamtej porze roku słońce błąkało się po niebie bez celu i bez końca, scalało dni w mgliste jedno, lecz przy tym wcale szczególnie nie grzało.

Ten początek ma pomieszany styl: poetyckość przechodzi do potoczności. Trochę mi się to gryzie, ale pierwszy człon zdania jest bardzo ładny.

 

Nigdy nie wiem, ale to nigdy nie ma znaczenia.

Jeżeli to zamierzone, to okej, a jeśli nie – jedno „nigdy” można usunąć.

 

Wstęp mi się podoba. Znam już Twój styl z „Transgresji”, więc czuć tu Twojego ducha. ;)

 

Doczytałam do tego momentu i dostałam odpowiedź na “Transgresję”, także dalej nie będę wymieniać błędów/dziwnych zdań, bo nie wiem, czy postanowisz je przejrzeć pod kątem opowiadania. Rozumiem takie podejście i je szanuję, dlatego sama też nie będę się bawić we wskazywanie błędów. ;)

 

Tutaj, podobnie jak w poprzednim opowiadaniu, zaczynamy od poznawania bohaterów, mamy urywki różnych scenek. Znowu dajesz nam takie szybkie ukazanie bohaterów, bez dłuższego zatrzymania się na jednym konkretnym. Ma to plusy i minusy.

 

Wino z żółtych malin? Są takie czy na potrzeby opowiadania? Ciekawe jak smakuje. :)

 

O, na plus, że Kygo mówi o przeczuciu, że to będzie dziedziczka, dość mam już standardowych dążeń mężczyzn do dziedzica i rozpaczy, kiedy ma się urodzić dziewczynka.

 

Na tym etapie jednak, znowu mam wrażenie chaosu. Nie wiem za bardzo, co ma być wątkiem przewodnim, do czego to zmierza, a przecież to opowiadanie, nie powieść na trzysta stron.

 

Dalej mamy chęć zobaczenia obrzędów, ale zanim do tego dojdzie, sporo rozmów, które tak za wiele nie wnoszą.

 

Przez to, że dość mało Kygo dostaliśmy, pomysł zabicia go nie podziałał na mnie tak mocno, jak mógłby, gdybym lepiej go poznała.

 

Cieszę się, że wracamy fabułą do Kygo, Esmy i fetowania. Tutaj zaczyna się ciekawa akcja, ale potem następuje egzekucja i znowu mam takie wrażenie, że gdyby Oshy było więcej, mogłabym przejąć się jej losem.

Hm, to, że Osha może jednak żyć, jest chyba nawet gorsze niż egzekucja? Bo co to za życie, w świetlistej energii? Chyba że rodzaj śpiączki.

 

Ujawnienie Kygo i Esmy wyszło całkiem nieźle, zanosiło się na to po tym, co ich łączyło.

 

Dalej mamy walki, opisy mi się podobają, ale przez to, że fabuła jest dość rozciągnięta, trochę za mało tych emocji.

 

No to tak, ogólnie walki jak dla mnie są naprawdę dobrze napisane, ale przez brak emocji, nie wciągały tak bardzo. Za to Sivan i jego zabicie Esmy i dziecka… No, tu to poleciałeś. Zaszokowało mnie, że tak poprowadziłeś fabułę. Dla mnie to na plus, bo akurat jestem z tych, co to nie boją się czytać o trudnych, mrocznych wydarzeniach. To jest jedno z takich rozwiązań, które autor musi przemyśleć.

 

Po akcji z zabiciem Esmy trochę siada napięcie. Jakoś szybko się kończy całe wydarzenie, czyżby limit ograniczał?

 

Podoba mi się wplecenie mapki do tekstu. I takie nawiązanie na koniec do „Transgresji”. ;)

Cześć jasna strono!

 

Z góry przepraszam za długi czas oczekiwania, ale notorycznie brakuje mi doby na wszystko, co powinienem/chcę zrobić i muszę wybierać… życie.

 

Przeczytałem i w głowie mam mały chaos. Bardzo spodobała mi się jedna z pierwszych scen na morzu, kiedy bohater ukazał nam miecz bez klingi. Wyszło nieco złowrogo i mrocznie, czyli chyba właśnie tak, jak powinno. Także setting oryginalny, nigdy jeszcze nie czytałem czegoś takiego w inuickich klimatach. Problem miałem natomiast z bohaterami, a ściślej mówiąc z ich ilością na początku. W dalszej części, zwłaszcza w końcówce, było już lepiej, bo wszedłem nieco w świat, ale na początku miałem problem z połapaniem się: kto, gdzie i o co tu chodzi. Bardzo wiele postaci, skoki z miejsca na miejsce zbyt szybkie, bym mógł się w tym wszystkim połapać. Kolejna sprawa to odwołania do historii, będącej motorem działań spragnionych władzy. Zabrakło podbudowy, pokazania tej sytuacji, rzucasz czytelnika w wir wydarzeń i nie ułatwia to żeglugi przez tekst. Jeśli chodzi o styl, to napisane jest przystępnie i ciekawie, ale niestety nie zawsze rozumiałem kto i dlaczego akurat robi. To trochę tak wygląda, jakby było fragmentem większej całości, albo też zbyt dużo zostało w głowie.

Fantastyki sporo, zwłaszcza ostateczne starcie tu bryluje, bo wiele się tam dzieje. Bohaterowie wyraziści, jak już się ich ogarnie. Plus za mapę, poszedłeś w ręczną robotę i chwała ci za to! Niezły pomysł wymagający jednak – imho – pewnego dopracowania, by wyszło z tego dobre opko.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Nowa Fantastyka