- Opowiadanie: Bellatrix - Cień za tobą (MASAKRA 2010)

Cień za tobą (MASAKRA 2010)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Cień za tobą (MASAKRA 2010)

Uprzej­mie pro­szę o czy­ta­nie opo­wia­da­nia wie­czo­rem/w nocy, przy zga­szo­nym świe­tle ;)

 

*****************

Mówią, że ciem­ność jest strasz­na. W mroku dzie­ją się złe rze­czy. Ja lubię ciem­ność, w niej było do­brze, cie­pło, bez­piecz­nie. Ból przy­szedł ze świa­tłem, w pięk­ny, spo­koj­ny dzień. Dla­cze­go? Prze­cież nic nie zro­bi­łam.

 

***

 

Iga stała z bu­kie­tem kwia­tów nad gro­bem naj­lep­szej przy­ja­ciół­ki. Dzień był wy­jąt­ko­wo pięk­ny jak na li­sto­pad. Niebo bez cie­nia chmur­ki, cie­pło. Cho­ciaż wtedy był taki sam, a wła­śnie dziś mija rok od kiedy…

 

Kwia­ty upa­dły na czar­ny, gra­ni­to­wy po­mnik. Za­kry­ła usta rę­ka­wem płasz­cza i za­czę­ła szlo­chać.

 

– Iga, my też za nią tę­sk­ni­my – po­czu­ła na gło­wie cie­płą dłoń któ­rejś z ko­le­ża­nek. I co z tego, gła­ska­nie po gło­wie nic nie po­mo­że, nie ukoi tego bólu, pust­ki.

 

– Li­lia­na na pewno na nas pa­trzy, tam, z góry – do­da­ła druga.

 

Pa­trzy? Nie, nie znio­sła­by wzro­ku Li­lia­ny. Tak bar­dzo czuła się winna jej śmier­ci. Nikt nie przy­pusz­czał, nawet się nie do­my­ślał, czemu zdro­wa, nie­speł­na dwu­dzie­sto­let­nia dziew­czy­na stra­ci­ła rów­no­wa­gę i wy­pa­dła z bal­ko­nu dzie­sią­te­go pię­tra.

 

Nie miała od­wa­gi po­dejść i zo­ba­czyć co z niej zo­sta­ło. Za­pa­mię­ta­ła tylko za­trwo­żo­ne szep­ty są­sia­dów o me­ta­lo­wej siat­ce ogro­dze­nia. O dru­tach, które prze­ora­ły całą twarz, zbiły się z roz­trza­ska­nym cia­łem w jedną masę.

 

Śniła jej się czę­sto, wła­śnie taka, z mia­zgą w miej­scu twa­rzy i pęk­nię­ty­mi ocza­mi z któ­rych wy­sta­wa­ły za­krwa­wio­ne druty.

 

– Wra­caj­my już. – Ko­le­żan­ki za­pa­li­ły kil­ka­na­ście jed­na­ko­wych zni­czy i usta­wi­ły je w kształt serca.

 

Wizja mar­twej, zma­sa­kro­wa­nej Li­lia­ny była strasz­na. Ale gdzieś, ze­pchnię­ty do głę­bo­kiej pod­świa­do­mo­ści, ma­ja­czył obraz znacz­nie bar­dziej prze­ra­ża­ją­cy.

 

– Tak, wra­caj­my – Iga otrzą­snę­ła się, nie do­pusz­cza­jąc, by to wspo­mnie­nie choć na chwi­lę zdo­ła­ło opa­no­wać świa­do­mość.

 

Widok jej żywej, na mi­nu­tę przed wy­pad­kiem.

 

***

 

Do­koń­czy­ła sprzą­tać pokój, zer­k­nę­ła w plan zajęć. Może zdąży jesz­cze spo­tkać się z ojcem, po­trze­bo­wa­ła tego. Ro­dzi­ce roz­wie­dli się gdy była jesz­cze mała, ale nigdy żadne złego słowa o dru­gim nie po­wie­dzia­ło. Wręcz prze­ciw­nie, spra­wia­li za­wsze wra­że­nie do­brych przy­ja­ciół. O ile wiecz­nie za­ję­ta czymś matka w ogóle po­tra­fi­ła się przy­jaź­nić z kim­kol­wiek. Oj­ciec chyba nadal ją ko­chał.

 

– Tato, dla­cze­go roz­wie­dli­ście się z mamą? – za­py­ta­ła kie­dyś znie­nac­ka. Aku­rat był za­ję­ty na­pra­wia­niem cze­goś w kom­pu­te­rze.

 

– Przez Ewę – od­parł od­ru­cho­wo i na­tych­miast się po­pra­wił. – To zna­czy, uzna­li­śmy oboje, że tak bę­dzie naj­le­piej. Nie pa­so­wa­li­śmy do sie­bie.

 

Za­wsze spo­koj­ny, cie­pły i ser­decz­ny oj­ciec tam­te­go dnia wy­glą­dał, jakby mu przy­by­ło kilka lat. Iga nie wie­dzia­ła, czy to przez py­ta­nie czy ta­jem­ni­czą ko­bie­tę, o któ­rej naj­wy­raź­niej nie chciał mówić. Czyż­by zdra­dził mamę? Nie mogła w to uwie­rzyć.

 

***

 

– Hej, o czym my­ślisz, pięk­na? – Jacek od nie­chce­nia po­tar­gał czar­ne, krót­kie włosy swo­jej sym­pa­tii. – Pa­mię­tasz, że po­ju­trze ro­bi­my u cie­bie im­pre­zę an­drzej­ko­wą? Mam parę faj­nych po­my­słów na uatrak­cyj­nie­nie wie­czo­ru.

 

– By­ły­śmy na gro­bie Li­lia­ny. Wczo­raj – od­par­ła. Spo­waż­niał, objął ją mocno i uści­snął.

 

– Wiem jak bar­dzo prze­ży­łaś jej śmierć.

 

– To moja wina.

 

– To był wy­pa­dek! Zdej­mo­wa­ła pra­nie z bal­ko­nu, po­tknę­ła się i nie­szczę­śli­wie wy­pa­dła przez ba­rier­kę. Nie mo­głaś tego prze­wi­dzieć, gdyby nie było cię u niej, wy­da­rzy­ło­by się to samo.

 

Po­trzą­snę­ła prze­czą­co głową i otar­ła łzy. O czym roz­ma­wia­li wcze­śniej? A, im­pre­za.

 

Uatrak­cyj­nia­nie za­ba­wy we­dług Jacka po­le­gać miało na kilku tric­kach, ma­ją­cych na celu wy­wo­łać at­mos­fe­rę stra­chu i na­pię­cia pod­czas wró­że­nia. Przy­mo­co­wał le­d­wie wi­dzial­ne nitki do drzwi­czek szaf­ki, ja­kieś ga­dże­ty, ma­skot­ki ma­ją­ce spaść na głowę w kul­mi­na­cyj­nym mo­men­cie wy­wo­ły­wa­nia du­chów i takie tam głu­po­ty. Wes­tchnę­ła cięż­ko, rok temu pew­nie uzna­ła­by po­mysł za ge­nial­ny, ale teraz miała wy­star­cza­ją­co dużo strasz­nych wspo­mnień, by od­czu­wać ocho­tę na do­dat­ko­wą por­cję ad­re­na­li­ny. Zresz­tą, w sumie aku­rat po­my­sły Jacka zu­peł­nie nie wy­da­wa­ły jej się strasz­ne. Nie można prze­stra­szyć się skrzy­pią­cych drzwi, gdy stało się twa­rzą w twarz z kosz­ma­rem.

 

Czuła jed­nak nie­po­kój na myśl o wróż­bach. Nikt nigdy nie chciał jej po­wró­żyć. Cy­gan­ki, za­cze­pia­ją­ce prze­chod­niów, jej nie za­cze­pia­ły. Gdy pró­bo­wa­ła po­dejść do jed­nej ta ucie­kła, jakby gonił ją pa­trol stra­ży miej­skiej. Raz udały się z Li­lia­ną do pro­fe­sjo­nal­nej wróż­ki. Za­mknę­ła im drzwi przed nosem, pro­sząc, by wię­cej do niej nie przy­cho­dzi­ły. Li­lia­na stwier­dzi­ła, że sama w takim razie na­uczy się wró­żyć, ku­pi­ła karty do ta­ro­ta, ja­kieś pod­ręcz­ni­ki. Na­uczy­ła się. Czy to dla­te­go? Czy mu­sia­ła zgi­nąć dla­te­go, że od­wa­ży­ła się po­wró­żyć swo­jej naj­lep­szej przy­ja­ciół­ce?

 

***

 

Dom był duży, ro­dzi­ce roz­bu­do­wy­wa­li go, jak jesz­cze byli razem. Zna­czy, oj­ciec roz­bu­do­wy­wał, mama tylko da­wa­ła na to pie­nią­dze. Iga czę­sto go­ści­ła przy­ja­ciół, za­ję­ta wiecz­nie mama za­chę­ca­ła ją do tego. Dziś też zo­sta­ła dłu­żej w pracy, dając bło­go­sła­wień­stwo na im­pre­zę an­drzej­ko­wą.

 

Jacek, Ania, Gosia, Marek, Krzy­siek, Kasia, druga Ania, Kac­per, Na­ta­lia, Grze­siek z Olą. – Iga zro­bi­ła szyb­ki prze­gląd za­pro­szo­nych gości. Bra­ko­wa­ło jesz­cze wiecz­nie spóź­nia­ją­ce­go się Tomka.

 

Jacek świet­nie się czuł w roli or­ga­ni­za­to­ra, piski dziew­czyn, gdy przy­ga­sa­ło świa­tło i znie­nac­ka spa­dły na głowę ma­skot­ki, a potem ra­do­sne śmie­chy świad­czy­ły o tym, że jego po­my­sły wy­pa­li­ły w stu pro­cen­tach.

 

– To teraz bę­dzie­my wy­wo­ły­wać duchy!

 

– Ja! Naj­pierw ja! – Gosia szyb­ko za­ję­ła miej­sce przy sto­li­ku. Jacek wyjął plan­szę i ta­le­rzyk.

 

– I kogo chcesz wy­wo­łać?

 

– Ducha Mi­cha­ela Jack­so­na!

 

To­wa­rzy­stwo gruch­nę­ło śmie­chem, a Gosia z ob­ra­żo­ną miną po­ło­ży­ła dło­nie na ta­le­rzy­ku.

 

Iga uśmiech­nę­ła się do sie­bie i po­szła do kuch­ni, przy­go­to­wać ko­lej­ną por­cję bły­ska­wicz­nie zni­ka­ją­cych ka­na­pek.

 

-…za­py­taj, czy wi­dział swój po­grzeb i czy po­do­ba­ło mu się…

 

Jacek wy­mknął się tuż za nią.

 

– Po­mo­gę. – Wyjął z lo­dów­ki wę­dli­nę i ogór­ki. Iga kro­iła w tym cza­sie bułkę.

 

– Nie­źle ci to wy­szło, wszy­scy do­brze się bawią – za­uwa­ży­ła.

 

– To ty je­steś or­ga­ni­za­tor­ką im­pre­zy, ja tylko po­ma­gam. Ale naj­lep­sze jesz­cze przed nami. – Pu­ścił oczko, ale widać po nim było, że jest dumny z po­chwał. Gdy wró­ci­li z tacą ka­na­pek, Ania wła­śnie kłó­ci­ła się z Kac­prem, na temat kto i ja­kie­go ducha ma wy­wo­łać w na­stęp­nej ko­lej­no­ści, bo ani duch Mi­cha­ela Jack­so­na ani Curta Co­ba­ina nie ra­czył współ­pra­co­wać.

 

– Wiem! – Na­ta­lię naglę olśni­ło i wce­lo­wa­ła palec pro­sto w Igę.

 

– Tak? – Unio­sła brwi, mając złe prze­czu­cia.

 

– Mo­żesz przy­wo­łać ducha Li­lia­ny!

 

Za­pa­dła nagle cisza. Kilka ka­na­pek zsu­nę­ło się z tacy na zie­mię.

 

– To nie jest dobry po­mysł – Jacek sta­nął w obro­nie dziew­czy­ny, wi­dząc jej zmie­nio­ną nagle twarz.

 

– W po­rząd­ku – od­rze­kła, nie­swo­im gło­sem, od­sta­wia­jąc je­dze­nie na stół. Mogę spró­bo­wać. Prze­cież to za­ba­wa.

 

"A jeśli to coś wię­cej niż za­ba­wa, to muszę cię za­py­tać o to." – do­da­ła w my­ślach, sia­da­jąc przed ta­le­rzy­kiem. Wszy­scy w mil­cze­niu po­da­li sobie ręce, at­mos­fe­ra stała się dziw­nie na­pię­ta i po­waż­na. Za­mknę­ła oczy.

 

– Li­lia­no wzy­wa­my cię, tę­sk­ni­my za tobą. Jeśli mnie sły­szysz przy­bądź i daj nam znak.

 

Po­ło­ży­ła dło­nie na ta­le­rzy­ku. Świa­tło nagle przy­ga­sło na mo­ment.

 

"Jacek mógł­by sobie da­ro­wać" – po­my­śla­ła.

 

Ta­le­rzyk nagle drgnął, strzał­ka wska­za­ła "nie".

 

– Co nie? – za­py­tał Marek.

 

– T-o-n-i-e-j-a-c-k – za­no­to­wa­ła Ania, peł­nią­ca rolę skry­by.

 

Iga po­czu­ła, jak jeżą się jej włosy na karku.

 

– Li­lia­no? To ty? – szep­nę­ła, po­ru­sza­jąc bez­gło­śnie usta­mi.

 

– N-i-e-t-o-j-a-e-a – od­czy­ta­ła Ania.

 

Iga po­pa­trzy­ła na swo­je­go chło­pa­ka, szu­ka­jąc wska­zó­wek, ale on tylko uśmiech­nął się nie­pew­nie. Co tym razem wy­kom­bi­no­wał?

 

– K-o-c-h-a-m-k-o-h-a-m-c-i-e – wska­za­ły na­stęp­ne li­ter­ki. Iga chwi­lę skle­ja­ła sens od­czy­ta­nej wia­do­mo­ści, po czym zdję­ła dło­nie z ta­le­rzy­ka, po­de­szła do Jacka i za­rzu­ci­ła mu ra­mio­na na szyję, wtu­la­jąc się z ca­łych sił.

 

– Ja cie­bie też, wa­ria­cie – szep­nę­ła.

 

Ania odło­ży­ła dłu­go­pis i za­czę­ła bić brawo, resz­ta to­wa­rzy­stwa pod­chwy­ci­ła.

 

– Jakie to ro­ma­tycz­ne – wes­tchnę­ła Na­ta­lia, zer­ka­jąc na Marka.

 

Iga nagle po­czu­ła, jak Jacek w jej ob­ję­ciach wiot­cze­je. Nie utrzy­ma­ła cię­ża­ru i chło­pak upadł bez przy­tom­no­ści na pod­ło­gę. Wszy­scy ze­rwa­li się z miejsc i za­sty­gli nagle, nie wie­dząc co po­wie­dzieć. Pierw­sza za­czę­ła hi­ste­rycz­nie pisz­czeć Gosia, resz­ta dziew­czyn przy­łą­czy­ła się, two­rząc nie­zno­śną ka­ko­fo­nię. Któ­ryś z chło­pa­ków przy­tom­nie wy­cią­gnął te­le­fon i we­zwał ka­ret­kę.

 

Iga, blada jak pa­pier, opar­ła się ple­ca­mi o ścia­nę, nie mogąc ode­rwać wzro­ku od wi­do­ku twa­rzy Jacka.

 

Twa­rzy wy­krzy­wio­nej strasz­nym, nie­ludz­kim gry­ma­sem prze­ra­że­nia.

 

Twa­rzy, którą już kie­dyś wi­dzia­ła.

 

Twa­rzy Li­lia­ny.

 

***

 

Matka przy­je­cha­ła po nią do szpi­ta­la. Nie py­ta­ła o nic, Iga też wo­la­ła po­grą­żyć się we wła­snych my­ślach. Jacek jesz­cze żył, choć miał roz­le­gły zawał, udar i leżał w śpiącz­ce. Nie wia­do­mo było, kiedy i czy w ogóle się obu­dzi.

 

– Co ze mną jest nie tak?! – wy­buch­nę­ła. – Naj­pierw Li­lia­na, teraz Jacek…

 

Matka przy­spie­szy­ła nie­znacz­nie, nie od­po­wia­da­jąc.

 

– Mamo… co ze mną jest nie tak?! – krzyk­nę­ła.

 

– Prze­pra­szam, nie wiem, nie umiem chyba ci pomóc – od­par­ła w końcu. – Wy­da­je mi się, że wszyst­ko z tobą jest w po­rząd­ku. Ale może le­piej bę­dzie, jak za­wio­zę cię do ojca. Po­sprzą­tam w domu za cie­bie.

 

No tak, matka jak za­wsze, opa­no­wa­na, spo­koj­na, prak­tycz­na i zimna jak lód. Nie miała w sobie żad­nych emo­cji, cho­ciaż oj­ciec twier­dził, że kie­dyś była inna.

 

– Do­brze, za­wieź mnie do niego – wes­tchnę­ła, zre­zy­gno­wa­na.

 

***

 

Mu­sia­ła, po pro­stu mu­sia­ła w końcu komuś o tym opo­wie­dzieć. Tata z kolei był bar­dzo wraż­li­wy, mar­twi­ła się, że bę­dzie się przej­mo­wał. Ale nie mogła już dłu­żej tłam­sić w sobie tej hi­sto­rii. Usie­dli razem, przy ku­chen­nym stole, z bu­tel­ką słod­kie­go wina. Świa­tło z jed­nej, małej ża­ró­wecz­ki nad ku­chen­ką rzu­ca­ło dłu­gie cie­nie. Wzdry­gnę­ła się. To były ostat­nie, przy­tom­ne słowa Li­lia­ny przed śmier­cią.

 

„Za tobą jest jakiś cień".

 

Oj­ciec nalał wina do szkla­ne­czek.

 

– Przy­kro mi z po­wo­du Jacka, to bar­dzo miły chło­pak. Mam na­dzie­ję, że się wy­bu­dzi. To o nim chcia­łaś ze mną po­roz­ma­wiać?

 

Po­trzą­snę­ła prze­czą­co głową.

 

– Nie, nie o nim. Tato, muszę ci opo­wie­dzieć o Li­lia­nie.

 

***

 

– Już mam opa­no­wa­ne pod­sta­wy! – śmia­ła się. – Idzie­my do mnie, wresz­cie ci po­wró­żę i do­wie­my się, co za strasz­ną ta­jem­ni­cę kryje twoja przy­szłość!

 

Śmia­łam się razem z nią, to była prze­cież za­ba­wa. Cy­gan­ki i wróż­ki to dzi­wacz­ki ja­kieś, kto ich tam wie, czemu nie chcia­ły wró­żyć aku­rat mi. Wje­cha­ły­śmy windą na ostat­nie, dzie­sią­te pię­tro, Lil otwo­rzy­ła drzwi do miesz­ka­nia. Na sto­li­ku le­ża­ła jakaś kart­ka.

 

– Kur­cze, mam zdjąć pra­nie z bal­ko­nu, mama mi zo­sta­wi­ła wia­do­mość – wes­tchnę­ła. – Ale to póź­niej, po­mo­żesz mi?

 

– Jasne – przy­tak­nę­łam.

 

– No to chodź, sia­daj.

 

Po­sa­dzi­ła mnie przy okrą­głym sto­li­ku, na­kry­tym białą, ko­ron­ko­wą ser­wet­ką i wy­ję­ła karty. Wzię­ła mnie za rękę, po czym w sku­pie­niu za­czę­ła ta­so­wać.

 

– To tarot? – za­gad­nę­łam. Przy­tak­nę­ła i po­da­ła mi karty.

 

– Prze­ta­suj je, my­śląc o py­ta­niach, na które chcesz po­znać od­po­wiedź. A potem wyłóż sie­dem kart – po­uczy­ła, po­waż­nym gło­sem. Nigdy ta­kiej Li­lia­ny nie wi­dzia­łam, za­wsze roz­trze­pa­na, chi­cho­czą­ca a teraz sie­dzia­ła przede mną po­waż­na, sku­pio­na. Nie pa­so­wa­ło to do niej.

 

Zro­bi­łam to, o co pro­si­ła. Wy­ło­ży­łam na sto­lik sie­dem kart. Wszyst­kie miały bar­dzo po­nu­re ob­ra­zy, ja­kieś mie­cze po­wbi­ja­ne w ciała, czy wi­szą­ce nad czy­jąś głową i do tego facet wy­glą­da­ją­cy jak Cha­ron nad Styk­sem.

 

– Dzie­siąt­ka mie­czy, dzie­wiąt­ka mie­czy, ósem­ka… sió­dem­ka, szóst­ka, piąt­ka mie­czy i Pu­stel­nik – ogło­si­ła Li­lia­na. Jej głos nieco drżał.

 

– To chyba nie jest naj­lep­sza wróż­ba, co? – za­gad­nę­łam.

 

– Nie je­stem pewna, to jakiś rzad­ki i trud­ny układ, że same karty mie­czy i jesz­cze Pu­stel­nik.

 

Czu­łam, że nie mówi całej praw­dy.

 

– To chyba zna­czy… że za tobą jest jakiś cień – do­da­ła i po­pa­trzy­ła na mnie. Jej oczy nagle roz­war­ły się sze­ro­ko i krzyk­nę­ła, za­sła­nia­jąc dło­nią usta z prze­ra­że­nia.

 

– Lil, co się stało? – chcia­łam ją objąć, w tym mo­men­cie przez jej twarz prze­bie­gła fala upior­nych skur­czy, jakby coś od środ­ka pró­bo­wa­ło ze­rwać skórę. Za­czę­ła hi­ste­rycz­nie szlo­chać i jed­no­cze­śnie mówić coś, nie­na­tu­ral­nie ni­skim, na gra­ni­cy sły­szal­no­ści, gło­sem. Przez mo­ment wy­raź­nie po­czu­łam w po­ko­ju obec­ność kogoś jesz­cze.

 

– Lil, pro­szę uspo­kój się – wy­krztu­si­łam, ale moje słowa brzmia­ły nie­wie­le le­piej niż jej. Wy­trzesz­czy­ła prze­ra­żo­ne oczy wi­dząc coś za mną. Za­schło mi w gar­dle, po­wo­li od­wró­ci­łam się. Pokój wy­glą­dał nor­mal­nie, za mną stał tap­czan i regał ze szkla­ny­mi drzwicz­ka­mi. W od­bi­ciu wi­dzia­łam tylko sie­bie i Lil.

 

– Nic tam nie ma – wy­du­si­łam z sie­bie, z uczu­ciem ulgi. Ale ona nie po­dzie­li­ła tego uczu­cia. Wy­char­cza­ła coś, nie­zro­zu­mia­le.

 

– Po­wiedz mi, co się dzie­je! – krzyk­nę­łam hi­ste­rycz­nie.

 

– Pra­nie. – Niski, chry­pią­cy i roz­cią­gnię­ty głos, jaki nigdy do niej nie na­le­żał. – Muszę zdjąć pra­nie.

 

Pchnę­ła mnie i po­bie­gła, pro­sto na bal­kon. Ru­szy­łam za nią, sta­nę­ła na stoł­ku, opar­ła jedną stopę na ba­rier­ce i spoj­rza­ła na mnie. Jej twarz wy­krzy­wił naj­gor­szy gry­mas prze­ra­że­nia, jaki mo­gła­bym sobie wy­obra­zić, po czym pa­nicz­nie zła­pa­ła za jedno z prze­ście­ra­deł i razem z nim ru­nę­ła w dół.

 

***

 

Nalał sobie jesz­cze tro­chę wina i wypił, jed­nym hau­stem.

 

– Jest jeden spo­sób, żeby mieć pew­ność, czy to fak­tycz­nie dla­te­go – po­wie­dział po­wo­li.

 

– Jaki? – za­py­ta­ła. Jej głos jesz­cze drżał z wy­rzu­co­nych przed chwi­lą z sie­bie emo­cji.

 

Wstał, wy­szedł i wró­cił po chwi­li z talią kart.

 

– Po­wró­żę ci – od­parł.

 

– Tato, nie chcę – szep­nę­ła. – Je­że­li na­praw­dę coś w tym jest…

 

– Spraw­dzi­my – uśmiech­nął się. – Mnie nie jest tak łatwo prze­ra­zić.

 

– Ale ja się boję! – krzyk­nę­ła. – Nie chcę, po pro­stu nie chcę. Jacek leży w szpi­ta­lu, Li­lia­na nie żyje, a ty…

 

– No do­brze już, do­brze – przy­tu­lił ją. – W takim razie, utulę cię do snu i po­cze­kam przy tobie aż za­śniesz. Po tych prze­ży­ciach pew­nie bę­dzie ci trud­no, ale spró­buj.

 

Za­snę­ła gdzieś koło pierw­szej. Sen miała nie­spo­koj­ny, równo o czwar­tej trzy­dzie­ści obu­dzi­ła się nagle, zlana potem. Czuła, że wy­da­rzy­ło się coś złego.

 

– Tato…? – szep­nę­ła. Za­pa­li­ła nocną lamp­kę i wy­grze­ba­ła spod łóżka kap­cie. Gdy miała wyjść z po­ko­ju, coś ją tknę­ło. W świe­tle lamp­ki rzu­ca­ła na ścia­nę cień. Ale to nie był jej cień, dłu­gie włosy, za ra­mio­na, ja­kich nigdy w życiu nie miała i nie­na­tu­ral­nie wy­dłu­żo­ne ręce o zde­for­mo­wa­nych dło­niach i pal­cach. Wpa­try­wa­ła się w zja­wi­sko, nie mogąc wy­do­być z sie­bie żad­ne­go dźwię­ku. Po­ru­szy­ła ręką. Cień na ścia­nie rów­nież. Wy­krzy­wio­na, czar­na dłoń nagle wy­su­nę­ła się z płasz­czy­zny ścia­ny.

 

Iga wrza­snę­ła prze­raź­li­wie. Szyb­ki tupot, za­pa­lo­ne świa­tło, za­tro­ska­na twarz ojca. Cień znik­nął.

 

– To był zły sen, có­recz­ko – po­wie­dział, przy­tu­la­jąc ją. – Tylko zły sen.

 

Cie­płe, zde­for­mo­wa­ne dło­nie po­gła­dzi­ły ją po ple­cach a dłu­gie włosy oto­czy­ły ich oboje. Iga chli­piąc cicho wsu­nę­ła się z po­wro­tem do łóżka.

 

Rano, gdy we­szła do kuch­ni, mała ża­ró­wecz­ka wciąż świe­ci­ła, wino i szklan­ki stały na bla­cie. Oj­ciec leżał na stole. Obok roz­sy­pa­ne karty i jej zdję­cie, pod nim as pik, as trefl i dzie­wiąt­ka pik. Oraz za­ba­zgra­na kart­ka i dłu­go­pis.

 

– Tato – szep­nę­ła bła­gal­nie, po­trzą­sa­jąc jego ramię. Było bar­dzo zimne.

 

***

 

Sek­cja wy­ka­za­ła, że zgon na­stą­pił o czwar­tej trzy­dzie­ści, zawał serca. Wi­dzia­ła twarz ojca po śmier­ci, miał rację, nie bał się. Umarł z bło­gim uśmie­chem na ustach.

 

– Iga, za­mó­wi­łam ci na jutro wi­zy­tę u psy­cho­lo­ga – po­wie­dzia­ła matka. – Za dużo rze­czy ostat­nio się wy­da­rzy­ło, a ja nie wiem jak ci pomóc.

 

– Mo­gła­byś mnie przy­tu­lić – wy­buch­nę­ła.

 

– Jeśli to coś ci da… – wy­cią­gnę­ła ręce i ob­ję­ła ją. Oschle. W ra­mio­nach matki nie było czu­ło­ści, mi­ło­ści, ja­kich­kol­wiek uczuć. Jej dotyk był tak różny od ser­decz­ne­go, cie­płe­go uści­sku ojca. Ojca, który już jej nie przy­tu­li, który umarł nad ranem bo chciał jej pomóc.

 

Iga roz­sz­lo­cha­ła się na tą myśl. Mama chyba ma rację, psy­cho­log się przy­da. Czuła, że sobie nie radzi z tym wszyst­kim, wy­rzu­ty su­mie­nia po­że­ra­ły ją od środ­ka.

 

– Dzię­ku­ję mamo – szep­nę­ła. – Pójdę teraz do sie­bie.

 

– Muszę wró­cić do pracy, dasz sobie radę?

 

– Tak, nie martw się.

 

Usia­dła w po­ko­ju i wy­cią­gnę­ła z kie­sze­ni po­mię­tą kart­kę, którą oj­ciec zo­sta­wił przed śmier­cią. Widać było, że kilka razy pró­bo­wał coś na­pi­sać, ale li­te­ry roz­jeż­dża­ły się, two­rząc nie­czy­tel­ne ba­zgro­ły. Ob­ró­ci­ła kart­kę kilka razy. Od­su­nę­ła na od­le­głość ra­mie­nia i wtedy za­uwa­ży­ła. Wśród po­plą­ta­nych linii wid­niał krzy­wy napis.

 

„Ewa Cię kocha".

 

Z czymś jej się to sko­ja­rzy­ło.

 

Na sto­li­ku leżał ze­szyt, w któ­rym Ania za­pi­sy­wa­ła na za­ba­wie wska­za­nia „du­cho­we­go ta­le­rzy­ka". Wzię­ła go do ręki. Po serii nie­czy­tel­nych we­zwań Gosi był zapis jej.

 

– T-o-n-i-e-j-a-c-k

 

– N-i-e-t-o-j-a-e-a

 

– K-o-c-h-a-m-k-o-h-a-m-c-i-e

 

Śmiesz­ny błąd or­to­gra­ficz­ny w dru­gim „ko­cham". Zaraz. Przyj­rza­ła się uważ­nie jesz­cze raz. W pierw­szym zda­niu też bra­ko­wa­ło jed­nej li­te­ry. Dzie­wią­tej. Tak jak tu. I tak jak w zda­niu dru­gim.

 

– Nie, to ja, Ewa… – szep­nę­ła do sie­bie i zro­zu­mia­ła nagle wszyst­ko. To nie były wy­głu­py Jacka, on, tak jak tata i Li­lia­na zo­ba­czy­li ta­jem­ni­czą Ewę.

 

– Więc pokaż się i mi – po­wie­dzia­ła Iga, dum­nie uno­sząc głowę.

 

***

 

Było już ciem­no, w po­ko­ju świe­ci­ła tylko lamp­ka nocna. Iga roz­ło­ży­ła karty, zer­ka­jąc na wy­dru­ko­wa­ną przez sie­bie ścią­gę.

 

– No chodź – syk­nę­ła. Trzy karty, te same co u ojca na stole. As pik, as trefl i dzie­wiąt­ka pik. Wie­dzia­ła już, że ozna­cza­ją śmierć.

 

– Chodź po mnie i zo­staw Jacka! – krzyk­nę­ła. Po­pa­trzy­ła wprost, na ścia­nę. Cień był nor­mal­ny, nic się nie dzia­ło.

 

„Wa­riu­ję? Chyba na­praw­dę z tym psy­cho­lo­giem to był nie­zły po­mysł" – wes­tchnę­ła, do­ce­nia­jąc prag­ma­tyzm matki.

 

Nagle zo­ba­czy­ła. Za jej cie­niem wid­niał drugi, słaby ale ciem­nie­ją­cy z każdą se­kun­dą. Serce za­cze­ło bić jak osza­la­łe, kiedy po­stać o dłu­gich wło­sach i po­wy­krzy­wia­nych rę­kach sta­wa­ła się coraz wy­raź­niej­sza. Iga wsta­ła i po­wo­li ru­szy­ła w stro­nę przed­po­ko­ju. Cień, teraz już wy­raź­ny i czar­ny, prze­su­nął się za nią. W gar­dle dziw­nie dra­pa­ło, czoło zro­si­ło się kro­pla­mi potu. Sta­nę­ła przed lu­strem i po­wo­li, czu­jąc pa­ra­li­żu­ją­cy strach, pod­nio­sła wzrok.

 

Od­bi­cie było jej i za­ra­zem nie-jej. Twarz blada, spo­co­na, star­sza o kilka lat. I włosy, dłu­gie do pasa. Wy­cią­gnę­ła rękę – w od­bi­ciu spra­wia­ła wra­że­nie po­ła­ma­nej, nie­na­tu­ral­nie po­wy­krę­ca­nej.

 

– Czego chcesz? Co zro­bi­łaś tacie i Lil? Uwol­nij Jacka! – wy­krzy­cza­ła hi­ste­rycz­nym szlo­chem. Wtedy lu­stro za­fa­lo­wa­ło i drgnę­ło. Spa­ra­li­żo­wa­na na­głym lę­kiem Iga pa­trzy­ła, jak jej od­bi­cie robi krok na­przód i staje przed lu­strem. Po­wy­krę­ca­ne dło­nie wy­cią­gnę­ły się i przy­tu­li­ły ją mocno, ob­ję­ły, wchło­nę­ły z ca­łych sił.

 

Iga za­pa­dła w ciem­ność.

 

***

 

– Nie bój się, ko­cham cię. Tata za­wsze chciał mnie zo­ba­czyć, jemu tu do­brze.

 

– Kim ty je­steś?

 

– Teraz tobą. Chodź, po­ka­żę ci coś.

 

Po­wo­li ze­szła do piw­ni­cy. Wy­krzy­wio­ne ręce od­su­nę­ły stary, za­ku­rzo­ny regał. Za nim znaj­do­wa­ła się me­tro­wa wnęka. W niej pla­sti­ko­wa becz­ka z wy­dra­pa­ny­mi li­te­ra­mi.

 

„Ewa + 1985"

 

– Zaj­rzyj do środ­ka.

 

Po­słusz­nie wy­cią­gnę­ła becz­kę i się­gnę­ła. Dło­nie wy­ję­ły za­wi­niąt­ko, okrę­co­ne szma­ta­mi. Po­ło­ży­ła je na pod­ło­dze. Ża­rów­ka tań­czy­ła dziko, ze ścian przy­glą­da­ły się syl­wet­ki ojca, Jacka i Li­lia­ny.

 

W za­wi­niąt­ku znaj­do­wał się ma­lut­ki, biały szkie­let.

 

– Za­bi­ła mnie, bo chcia­ła robić ka­rie­rę. Tata nigdy jej nie wy­ba­czył. Ja też jej nie wy­ba­czy­łam. Ani tobie, ko­cha­na sio­stro, tego, że za­ję­łaś moje miej­sce. Ale teraz mi po­mo­żesz. Chodź, po­cze­ka­my na nią, aż wróci z tej pracy.

 

Wy­szła po­wo­li z piw­ni­cy, z za­wi­niąt­kiem na rę­kach. Usia­dła w fo­te­lu, w ciem­no­ściach, cze­ka­jąc dłu­gie lata, choć mi­nę­ło za­le­d­wie parę go­dzin. Chro­bot klu­cza w zamku, wró­ci­ła.

 

– Teraz, idzie­my!

 

Matka za­trzy­ma­ła się wpół kroku. Jej młod­sza córka z obłą­ka­nym wy­ra­zem oczu trzy­ma­ła w dło­niach szkie­let no­wo­rod­ka, mam­ro­cząc coś przy tym. Czar­ny cień oplótł ra­mio­na, wy­peł­nił całe po­miesz­cze­nie dusz­ną wonią.

 

– Daj jej spo­kój – po­wie­dzia­ła, jak za­wsze spo­koj­na i opa­no­wa­na. – To mnie szu­kasz, Ewo.

 

Czar­ny kłąb rzu­cił się na nią, lecz nagle za­ha­mo­wał, za­czął się roz­pły­wać.

 

– Za­bra­łaś mi wszyst­kich, któ­rych ko­cha­łam. Tatę, Li­lia­nę, Jacka. Nie po­zwo­lę ci za­brać jesz­cze mamy – po­wie­dzia­ła Iga. Zgnio­tła nad­ludz­ką siłą drob­ne kost­ki. Czar­ny cień jęk­nął prze­raź­li­wie, głu­che dud­nie­nie i wycie prze­to­czy­ło się gdzieś pod zie­mią. Przez palce Igi ście­ka­ła krew.

 

Matka i córka pa­trzy­ły na sie­bie, nie wie­dząc co po­wie­dzieć. Pierw­szy raz tak bli­skie sobie, po­łą­czo­ne po­twor­ną ta­jem­ni­cą.

 

– Nigdy nie umia­łam być dobrą matką, ani dla niej, ani dla cie­bie. Prze­pra­szam, Iguś – ode­zwa­ła się w końcu.

 

– Nie szko­dzi i tak cię ko­cham, mamo. W końcu to mnie wy­bra­łaś.

 

– Dzię­ku­ję.

 

Przy­tu­li­ła ją mocno i wresz­cie z ser­decz­ną czu­ło­ścią.

 

Koniec

Komentarze

Przyjemne opowiadanko, klimatyczne. Podobało mi się.

OK, do konkursu. :)

Magiczne, ciekawe i trzymające nastrój. Jak dla mnie 5. Choć ja mały żuczek - nie moge oceniać ;)

A czy miały sens ataki Ewy przed atakiem na matkę? Bo z jednej strony upiorną siostrą kieruje zupełnie jasny cel, a z drugiej zachowuje się ona jak jakiś niewyżyty poltergeist o morderczych zapędach. Pomijając niespójności, nie-w-pełni-logiczności, jest to wciąż niezłe opowiadanie.

Zapowiadało się jak kolejna odsłona "zmierzchopodobnej" historii dla nastolatków, ale potem było już tylko lepiej. Udało Ci się mnie zaskoczyć, zmylić, zaciekawić. Dobra robota. Chociaż się czepnę: nie podobało mi się zdanie na końcu: Zgniotła nadludzką siłą drobne kostki. - czy rzeczywiście trzeba nadludzkiej siły, żeby zgnieść rozpadający się szkielecik noworodka?
Nie czytałam przy zgaszonym świetle, ale mam gorączkę, też niezły efekt ;)
Ode mnie 5. Pozdrawiam.

Dołączam swoje "achy". Opowiadanie posiada niezwykły klimat, wciąga i jednocześnie zaskakuje. Zasługuje na 5.

Dziękuję wszystkim za komentarze i przychylne przyjęcie opowiadania :)

@wysniony: nie lubię bronić swoich opowiadań, bo uważam, że tekst ma się obronić sam, ale napiszę tylko, że ona nikogo poza matką nie próbowała mordować - po prostu po spełnieniu warunku, nieprzygotowani "wybrańcy" ją widzieli (i to niekoniecznie w przyjaznym ustosunkowaniu) a reakcją na ten niecodzienny widok ;) było zwariowanie/zawał.

@Dreammy - jeśli chodzi o "zgniecenie" rozumiane jako "rozdzielenie szkieletu na kostki pierwsze" to owszem, masz rację. Pisząc ten fragment miałam na myśli raczej zgniecenie na bardziej drobną formę. Ale mój błąd, mogłam to ująć jaśniej.

W takim razie można zadać sobie pytanie, dlaczego ktoś zobaczył ducha ;p Gdyby duchy były inkluzywnie widzialne, to Twoi bohaterowie pomarliby jak muchy, wszyscy. A przypominam, że jeden z ataków nastąpił w miejscu pełnym ludzi. Stąd prosty, logiczny wniosek, że aby ujrzeć ducha, duch musi tego chcieć. A jeśli chce... no to wtedy występuje nieścisłość, o której wspomniałem ;]

mogli ją zobaczyć tylko ci, którzy wróżyli bohaterce - w miejscu pełnym ludzi ten warunek tylko niejako "spełniał" organizator imprezy. A co do "chęci" - przypominam, że duch również był zazdrosny i z zazdrości chętnie przy okazji siostrę pozbawiał najbliższych osób :)

Odnoszę wrażenie, że Twój duch po części zachowuje się jak matematyk-zabójca. Dąży do tego, by wytępić wszystkie cele spełniające warunki jemu-tylko-znanego równania. I z jakiegoś powodu nie lubi wróżbitów. A gdy do żądzy mordu dołączyć maniakalną zazdrość, siostrzaną nienawiść przy równoczesnej ślepej, siostrzanej miłości, brak litości dla niewinnego ojca, swojego stworzyciela, wychodzi charakterystyka całkiem interesującego pod względem psychologicznym popaprańca. Po śmierci czlowiek przeżywa kryzys osobowościowy czy jak?

a myślisz, że gdyby Ciebie zabili, to byłbyś normalny? ;)

Myślę, że na dzwonieniu łańcuchami i wydawaniu jęczących odgłosów bym poprzestał :) No, czasem zasypiające dziecko można by nastraszyć, paranoikowi w lustrze się objawić, zabrać komuś kluczyki do samochodu i przyglądać się, jak ich szuka, zakraść się do szatni dziewcząt i sprawić, by ręczniki nagle zaczeły lewitować - ale to są psikusy. Duch-mściciel - raczej nie dla mnie.

Do tej pory najlepsza "Masakra 2010" jaką czytałam :) Bardzo klimatyczne i wciągające.

Jedyny element, do którego mogłabym się przyczepić to motyw z beczką i szkieletem noworodka (brrr...). Ta wizja nie do końca pasuje mi do portretu matki głównej bohaterki - ambitnej i wykształconej kobiety sukcesu. Tym bardziej, że w 1985 roku prawo dopuszczało aborcję ze względu na "trudne warunki życiowe kobiety" (w praktyce wystarczyło oświadczenie kobiety, że znajduje się w takiej sytuacji). Dlatego wydaje mi się, że dokument potwierdzający wykonanie zabiegu skutecznie zastąpiłby beczkę. Wtedy też scena pojednania Igi z mamą byłaby bardziej autentyczna (aborcję łatwiej zrozumieć i wybaczyć niż zabójstwo noworodka).

Poza tym, super :) Zabieram się za Twoje pozostałe teksty ;)

Z tymi beczkami to była afera medialna kilka lat temu. Patologiczne małżeństwo zabijało noworodki i trzymało je w beczkach (nie był to jeden noworodek - kolekcja była większa). Myślę, że stąd wzięła się ta beczka.
Opowiadanie jest tak dobrze napisane, że przeczytałem je w całości, mimo że nie lubię makabry.
Piątka od rinosa :)

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Rinos - znam tamtą aferę (to była prawdziwa real life MASAKRA...). Rzecz w tym, że tam to była jakaś totalna patologia, a matka bohaterki to dobrze sytuowana, wykształcona kobieta. Beczka troszkę gryzie mi się z wizją cudownego pojednania Igi z kobietą, która mimo wszystko zabiła jej siostrę. Za to znacznie lepiej pasuje do tematu konkursu, niż moja lżejsza propozycja ;)   

Lubię opowiadania grozy, ale wróżby i mściwe duchy nie stanowią dla mnie szczególnych atrakcji. Jednak rozumiem ich obecność – takie były wymagania konkursu, coś musiało straszyć. Mimo wszystko opowiadanie przeczytałam z pewnym zainteresowaniem, natomiast zupełnie nie kupuję kościotrupka w beczułce.

 

Uatrak­cyj­nia­nie za­ba­wy we­dług Jacka po­le­gać miało na kilku tric­kach, ma­ją­cych na celu… – Powtórzenie.

 

-…za­py­taj, czy wi­dział swój po­grzeb i czy po­do­ba­ło mu się… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego winna być półpauza.

 

bo ani duch Mi­cha­ela Jack­so­na ani Curta Co­ba­ina nie ra­czył współ­pra­co­wać. – …bo ani duch Mi­cha­ela Jack­so­na ani Curta Co­ba­ina nie raczyły współ­pra­co­wać.

Jest mowa o dwóch duchach.

 

Cy­gan­ki i wróż­ki to dzi­wacz­ki ja­kieś, kto ich tam wie, czemu nie chcia­ły wró­żyć aku­rat mi.Cy­gan­ki i wróż­ki to dzi­wacz­ki ja­kieś, kto je tam wie, czemu nie chcia­ły wró­żyć aku­rat mnie.

 

zła­pa­ła za jedno z prze­ście­ra­deł i razem z nim ru­nę­ła w dół. – …zła­pa­ła jedno z prze­ście­ra­deł i razem z nim ru­nę­ła w dół.

 

Iga roz­sz­lo­cha­ła się na myśl.Iga roz­sz­lo­cha­ła się na myśl.

 

Więc pokaż się i mi – po­wie­dzia­ła Iga… – Więc pokaż się i mnie – po­wie­dzia­ła Iga

 

Serce za­cze­ło bić jak osza­la­łe… – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pora, mam nadzieję, zadowalająca. Gaszenie światła sobie odpuściłam. Szkoda oczu.

Nie zadziałało. :-) Beczka bardziej mnie zdegustowała niż wystraszyła. Ale ja jestem Finkla. ;-)

Babska logika rządzi!

W ostatnim czasie, gdy zasiadam do czytania czegokolwiek dla przyjemności, wybieram tylko solidne, sprawdzone produkty (jak książki ulubionych pisarzy), albo opowiadania kilku ledwie autorów na tym portalu*, a więc…

…zasiadłem do Twojego starego horroru :)

 

Staruszek wciąż daje radę – było klimatycznie i niepokojąco, a bohaterkę i jej rodziców odmalowałaś w całkiem wiarygodny sposób. Motyw z wywoływaniem duchów wyszedł bardzo fajnie. Tożsamość ducha… ciekawa. Nie dziwota, że wróżbitki unikały dziewczyny…

Warsztatowo nie to co teraz, rozjechało się też formatowanie. Ale pal licho, podobało mi się.

Jak zaleciłaś, światło zgasiłem, a nawet włączyłem w tle muzyczkę, którą odtwarzam tylko przy pisaniu horrorów. Nawet z sympatii podrzucę Ci linka, Bello! :D Może Cię zainteresuje.

Na koniec zwrócę tylko uwagę na jedno zdanie, bo niezmiernie mnie rozbawiło:

Jacek jeszcze żył, choć miał rozległy zawał, udar i leżał w śpiączce.

XD Może jeszcze sepsa, padaczka, odma prężna, wysoka niedrożność, odruch masowy, hmm? Coby nie było mu za lekko? ;P

 

Tyle od Counta, trzym się ciepło!

 

 

 

 

*No i ten nieeeeeeeszczęsny dyżur, eeeeech… :(((

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Nie wiem, jak to zrobiłam, ale przegapiłam komentarze Reg i Finkli, dopiero Twój, Councie, mnie tu ściągnął :) Muzyczka przyjemnie niepokojąca, aczkolwiek ja zarówno do czytania jak i pisania muszę mieć ciszę. Opowiadanie to faktycznie staroć i pozostaje mi jedynie przeprosić za usterki. Dziś napisałabym inaczej :)

Może za często gasisz światło? ;-)

Babska logika rządzi!

Albo za rzadko zapalam ;)

Polecam świece liturgiczne albo, na świeżym powietrzu, znicze. Nie dość, że palą się długo i wszystko widać, to jeszcze ten klimacik… <3

Z tej składanki koniecznie sprawdź When a child decide to die. Gdy ten chłopiec deklamuje: “There's no way out… I'm going to die.” ciary przechodzą :D

 

 

 

A tak poza tym… Czy Count mógłby mieć do Ciebie dwie prośby/rozkazy? Hmm?

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Mieć możesz, ale wykonanie ich to już zależy jakie będą :) Dawaj :)

Dobra.

A zaaaaatem!

..

.

!!!JEDEN!!! – Czy podzielisz się .pdf-em lub .doc-iem z W twoich snach? Taki żeś bezmiar znaków tam naprodukowała, że chyba tylko jadąc mą limuzyną marki Jelcz dam radę je przeczytać! Hmpf! Jeśli tak → primagen@vp.pl

!!!DWA!!! – Droga Bello – czy zostaniesz moją sojuszniczką? :3

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

1!!! – zaraz poszukam, teoretycznie powinnam gdzieś mieć :)

2!!! – jeśli to to, o czym myślę, to chyba… już? :)

Wooohoooo! Mam to!

 

 

Wooohooo! x2 Jeśli tylko kliknęłaś ze szczerym sercem, Bello, to istotnie – JUŻ. Ufam, że z dużą dozą gorliwości podejdziesz do nowych obowiązków i z dumą będziesz nosić laur Sojuszniczki, czerpiąc z niego – naturalnie – liczne, niebagatelne korzyści! :3

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Obowiązki, powiadasz? :D Ja i obowiązki to się średnio lubimy ;D Ale laur Sojuszniczki to chętnie ponoszę :)

Jest to obowiązek dwojakiego rodzaju, Bello. Permanentnego, wymagającego od Ciebie bezwarunkowej wiary w ideę oraz celowość tego sojuszu, a także okolicznościowego – a mianowicie, jesteś zobowiązana uczcić przymierze drinkiem, który to Ci zamierzam przy najbliższej okazji postawić ;D

Poza tym, same profity! :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

A, takie obowiązki to ja chętnie :D

Nowa Fantastyka