Dzieci Justyny i Marka napisały listy do Świętego Mikołaja, pieczołowicie ozdobione wzorkami i rysunkami, i wrzuciły do specjalnej skrzynki. Skrzynka ta pojawiała się na początku grudnia w ogrodzie przy domu i znikała następnej nocy po wrzuceniu listów.
Marek oczywiście znał marzenia pięcioletniej Małgosi i dziesięcioletniego Janka. Nie wierzył już w Mikołaja, ale dzieciom tego nie mówił i razem z nimi się dziwił, że skrzynka pojawia się i znika.
Janek w swoim liście, napisanym jednak z małą pomocą taty, poprosił o przysłanie na krótki czas rycerza na koniu. Chciałby z nim (z rycerzem, nie z koniem) stoczyć walkę, bo osiągnął już dan w kendo i chciałby sprawdzić swoje umiejętności.
Małgosia podyktowała mamie swój list. Chciałaby poznać i pogłaskać prawdziwego smoka, bo wie, że smoki lubią grzeczne dzieci. Lubią je też za to, że dzieci nie pragną złota ani drogich kamieni.
Marek z niepokojem czekał na święta. Nie dostał wypłaty, bo jego szef oznajmił, że nie ma płynności finansowej i wypłaci w styczniu. Za ostatnie pieniądze, jakie mu zostały, po kupieniu prezentu dla żony i wiktuałów na święta, chciał kupić dzieciom coś, co zmniejszyłoby rozczarowanie, gdy ich marzenia się nie spełnią.
– Co by tu kupić? Zostały mi tylko dwie dychy, myślał. Nie miał dużo czasu, musiał zaraz wracać do domu.
– Tanie zabawki! Za półdarmo! Tylko u mnie! – to wykrzykiwał mijany przez Marka, uliczny handlarz.
– Masz smoki i konnych rycerzy?
– Dla pana mam, po specjalnej zniżce.
– Pokaż.
Były to plastikowe figurki z maleńkimi napisami: “Made in China”. Nie wyglądały jak spełnienie dziecięcych marzeń.
– Ile chcesz za smoka i rycerza?
– Dwadzieścia pięć.
– Mam tylko dwadzieścia.
– Bierz pan za dwadzieścia, niech będzie moja strata.
Marek wiedział, że przepłaca, ale nie miał wyboru i czas mu się kończył. W domu czekała rodzina.
Nie przypuszczał, że listy Małgosi i Janka już zostały zeskanowane przez elfy i Mikołaj zapoznał się z ich treścią. Marzenia dzieci spodobały się trochę już znudzonemu srebrnobrodemu, więc rozpoczął specjalne przygotowania. Osobiście zredagował i wysłał e-maila do znajomego smoka Zygmunta, umieszczając w załączniku skan listu Małgosi. Smok kazał Bartkowi, który dla niego pracował, odczytać głośno mikołajową korespondencję. Zaciekawił go list Małgosi, takie nietypowe marzenie. Polecił Bartkowi, żeby odpisał, że chętnie zobaczy taką miłą dziewczynkę, ale Mikołaj ma to zorganizować, bo on musi dopilnować dystrybucji smoczych oscypków.
(Nie wiedzącym o czym mowa, zaleca się przeczytanie opowiadania „Smok Zygmunt i jego owca”).
Przydała się zażyłość ze smokiem Zygmuntem. Jeden problem został rozwiązany. Drugi był poważniejszy.
– Jak znaleźć rycerza, który nie będzie chciał zabić smoka i zniży się do pojedynku z dziesięcioletnim chłopcem, wprawdzie wysokim, jak na jego wiek, ale dzieckiem?
Mikołaj długo skubał siwą brodę, co zdecydowanie pomagało mu w myśleniu. Mruczał coś, bił się z myślami. Nagle zakrzyknął:
– Eureka! Znam przecież wierzchowca sir Symonda. Z nim ustalę wszystko, a on przekona swego pana.
(Warto przeczytać „Jak dzielny rumak sir Symonda powalił smoka”).
Wysłał więc e-maila do rumaka.
(Nie jest wiadomo autorowi, kto koniowi przeczytał maila, bo rycerz w dalszym ciągu nie zhańbił się poznaniem sztuki czytania i pisania. Autor nie wnika też w fantastyczne tajniki względności czasu równoczesnego życia rumaka, rycerza, Mikołaja i dzieci).
Koń od razu pojął wagę zadania zleconego mu przez Mikołaja. Rozpoczął rozmowę z sir Symondem tak:
– Mój panie, sławny rycerzu.
– Czego, koniu?
– Jesteś największym znanym mi rycerzem.
– Czy ty czegoś ode mnie znowu chcesz?
– Ja nie, ale księżna Amarysa, znana ci przyjaciółka smoka Zygmunta, chciałaby…
– Co by chciała?
– Żebyś stoczył pojedynek z rycerzem walczącym zamorskimi technikami kendo. Musiałoby to być bezkrwawe starcie, bo twoim przeciwnikiem byłby młodzieniec.
– Koniu, co to za walka bez krwi i ran, najwyżej mu guzów mam ponabijać?
– Żebyś się nie zdziwił, kto komu nabije – pomyślał rumak, ale mówił dalej tak:
– Obserwatorem będzie znany nam, panie, smok Zygmunt i opowie swoje wrażenia księżnej. Jeżeli nie będzie krwi i będziesz dzielny jak zwykle, księżna obdarzy cię swoją… łaską.
Widoku krwi rycerz bardzo nie lubił, więc gdy dotarło do niego, co koń powiedział, oznajmił wyniośle:
– No cóż, mój wierny wierzchowcu, zatem weźmiemy udział w tych igrcach.
Mikołaj ucieszył się po otrzymaniu wiadomości od wierzchowca sir Symonnda. Porozumiał się ze smokiem, że ten przyleci do niego w Wigilię, gdy Mikołaj już będzie po rozwożeniu prezentów i razem wyruszą do Małgosi i Janka. W umówionym dniu wysłał po rycerza i jego konia elfy z eko-saniami napędzanymi grudniowym chłodem.
Niebawem powróciły z cennym ładunkiem. Czekając na smoka gospodarz z gościem zaczęli próbować prywatnych zapasów Mikołajowych z czasów, kiedy Mikołaj nie tylko poruszał się szybko, a wręcz często pędził. Pani Mikołajowej nie było, bo zarządzała gromadą elfów. Zarządzanie tylko mężem nie było już dla niej satysfakcjonujące. Czas panom mijał przyjemnie i szybko. Tak szybko, że wkrótce nie tylko nie byli w stanie go dopędzić i byli w takim stanie, że nic nie byli…
Na szczęście przyleciał Zygmunt. Kiedy się zorientował, że nie tylko nie zdążą do Małgosi i Janka, ale że Pani Mikołajowa może lada chwila wrócić, wrzucił obu smakoszy do kąpieli błotnej z bąbelkami szampana, której zażywały zmęczone renifery.
(Szef związku zawodowego reniferów wykorzystał okazję i zrobił Mikołajowi nieco kompromitujące zdjęcie. Już widział, jak użyje go, gdyby ten w kolejnym roku nie chciał podwyższyć stawek).
Gdy kąpiel nie dała oczekiwanych rezultatów, smok błyskawicznie zorganizował wodną kurację dla obu panów, poganiając służących Mikołaja dymem z pyska. Uważał, żeby nie zionąć ogniem, chociaż gotował się w środku. Trochę to pomogło i rycerz ze starszym panem zostali umieszczeni w saniach. Rumak pilnował, żeby wewnętrzne drzwi, oddzielające jego pomieszczenie, były szczelnie zamknięte, ze względu na szczególny zapach w przedziale panów. Smok oczywiście podróżował osobno korzystając ze swoich skrzydeł i magicznej mocy.
Mikołaj i rycerz śpiewali razem, zmieniając tonacje i melodie:
My lubimy dzieci.
One lubią nas.
Czas tak szybko leci.
Leci szybko czas
i w następne Święta
może nie być nas.
Pijmy za marzenia,
spełniajmy życzenia
póki jeszcze czas.
Po czym rycerz solo:
Nie jestem wielbłądem.
Grzybową zjem z prądem.
Na Pasterce wieje,
to się wytrzeźwieje.
Rumak i smok podczas lotu wymieniali co jakiś czas zażenowane spojrzenia. Dotarli na miejsce późno w nocy. Strudzeni panowie już nie śpiewali.
(W tym momencie autor nie mógł się zdecydować, czy zaświecić gwiazdy na bezchmurnym niebie, czy lampę reagującą na ruch za domem, więc zaświecił wszystko. Z sąsiadami nie będzie kłopotu, bo ich okna nie są skierowane na ogród Justyny i Marka).
Rodzice zmęczeni organizowaniem Świąt już spali. Ich dzieci leżały w łóżkach gotowe do spania, ale jeszcze oglądały zabawki od swojego taty-Mikołaja. Wiedziały, że tata nie mógł kupić lepszych, ale trochę były rozczarowane, że prawdziwy Mikołaj nie spełnił ich życzeń.
Tymczasem w ogrodzie za domem, na śniegu koło huśtawki i piaskownicy, wylądował Zygmunt, który musiał się trochę zmniejszyć, żeby nic nie uszkodzić. Obok zaparkowały eko-sanie.
Hałasy nie obudziły rodziców, za to wywabiły do okna Małgosię i Janka.
Na tym się nie skończyło. Dzieci prędko się ciepło ubrały i po cichutku, żeby nie obudzić mamy i taty, wybiegły do ogrodu. Mikołaj i sir Symond jeszcze nie wysiedli z sań, bo dochodzili do stanu używalności. Tylko rumak o czymś rozmawiał ze smokiem, który trochę zmęczony wpół siedział, wpół leżał.
Janek zatrzymał się po paru krokach i chłonął niezwykły widok. Małgosia od razu pobiegła do smoka. Zatrzymała się tuż przed nim, pięknie dygnęła i powiedziała:
– Jestem Małgosia, a ty? Zostały jeszcze pierogi, zjesz?
Smok się uśmiechnął.
( Smoki też potrafią się uśmiechać, chociaż u niektórych smoków i dla niektórych ludzi wygląda to przerażająco).
Odpowiedział:
– Ja mam na imię Zygmunt i dziękuję za pierogi, bo nie jestem głodny.
W tym momencie Mikołaj wysiadł z sań, właściwie wypadł i wylądował jak długi w śniegu. Wstał, biały od góry do dołu.
– Jaki piękny bałwan – zaśmiał się Janek.
– Ej, bo będzie rózga – powiedział udając groźnego Mikołaj.
Małgosia uznała, że oficjalne powitanie już się odbyło.
Nie minęła chwila, gdy dziewczynka wisząc smokowi na szyi gładziła jego powiekę i szczebiotała coś do niego tak, żeby nikt inny nie słyszał. Zygmunt był całkowicie tym rozbrojony. Powieka mu zabawnie drgała, wyglądał jakby puszczał perskie oko. Widać było, że smok ma ochotę się śmiać. Dawno nie miał tak dobrego humoru.
Tymczasem Janek ubrał się w specjalny strój do ćwiczeń kendo, przyniósł palcat i zaczął prezentować swoje kata. Rumak rycerza, widząc umiejętności chłopca, zaczął mieć poważne obawy o całość swojego pana, który jeszcze nie doszedł do siebie po degustacjach u Mikołaja i podniebnej podróży. Zaczął więc negocjacje z Jankiem:
– Chłopcze, mam do ciebie prośbę.
Janek nie zdziwił się nawet, że koń mówi do niego, tylko krótko zapytał:
– Jaką?
Rumak zaskoczony trochę rzeczowością Janka zaczął:
– Mój pan, sir Symond, czuje się nie najlepiej po dotarciu do ciebie. Bardzo chce przystąpić do pojedynku z tobą, ale obawiam się, że…
Janek z dziecięcą niecierpliwością zapytał wprost:
– Nie będzie pojedynku?
– Będzie. Mój pan stanie. “Dopilnuję, żeby wstał” – pomyślał koń. Będzie machał tym swoim tępym żelastwem. Proszę potraktuj go łagodnie. Najlepiej byłoby, żeby Mikołaj mógł ogłosić remis.
– Dlaczego tak?
– Wtedy rycerski honor nie ucierpi.
Chłopiec, nad swój wiek mądry, zrozumiał prośbę konia i przyrzekł oszczędzać rycerza.
Osiągnięcie porozumienia z rycerzem było bardziej skomplikowane. Sir Symondowi trzeba było jeszcze raz zastosować wodną kurację. Potem koń przypomniał mu:
– Mój panie, księżna nie lubi krwi. Obiecałeś oszczędzić chłopca. Ty jesteś wielkim rycerzem. – ”Muszę dopieścić jego ego.” – westchnął cicho koń.
– Nie byłby to honor dla ciebie, gdybyś mu zrobił krzywdę. Niech dzieciak się dowie, jak walczy prawdziwy rycerz.
Smok rozbawiony, z Małgosią na szyi, co mu wcale nie przeszkadzało, włączył się do rozmowy rumaka z rycerzem:
– Sir Symondzie jesteś taki sprytny. Podpatrz w czasie pojedynku, jak walczą tacy zamorscy wojownicy. Otworzę szkołę kendo, w której za odpowiednio wysoką opłatą będą mogli się szkolić królewscy zbrojni. Ty będziesz tam mistrzem. Król z pewnością doceni nasze zasługi.
( Zygmunt zawsze umiał zadbać o swój interes).
Koń i smok zdołali przekonać rycerza. Nastąpił pojedynek. Smok swoją mocą rozciągnął czas tak, żeby Janek zdołał wbić rycerzowi, dosłownie i w przenośni, kilka obronnych technik. Rumak i Janek pilnowali, żeby waleczny rycerz nie doznał uszczerbku na honorze. Ilekroć miecz skutecznie ciął powietrze, Małgosia nauczona przez smoka, wołała:
– Dzielny sir Symond. Brawo!
Wszyscy się doskonale bawili. Kiedy nadeszła pora pożegnań, Małgosia wyściskała smoka z całej siły. Dostała od niego najmniejszą, ale najpiękniejszą smoczą łuskę. Mikołaj, Zygmunt, rycerz i jego mądry rumak odlecieli. Dzieci im machały i długo patrzyły za nimi. Potem wróciły do domu, a rano jeszcze raz oglądając prezenty od taty, cieszyły się, że będą mieć pamiątki tej czarodziejskiej nocy i nieszkodliwy sekret przed rodzicami. Mikołaj po takim wyjątkowym spełnieniu dziecinnych marzeń poczuł się młodszy o sto lat, co szczególnie doceniła Pani Mikołajowa, gdy wrócił. Smok niezwłocznie założył (wysoce dochodową) szkołę kendo.