- Opowiadanie: Szymon Teżewski - Zuzia

Zuzia

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Dreammy

Oceny

Zuzia

Zawsze śmieszy mnie, gdy ktoś mówi o duszy miasta. W końcu wszystkie znane mi miasta w gruncie rzeczy wyglądają tak samo – pewnie gdzieś w Tokio, albo Stambule jest inaczej, ale to bardziej kwestie kulturowe, niż rzekoma dusza.

Moje rodzinne miasto jest zupełnie zwyczajne, trochę senne i burackie. Warszawa? To tylko moje zadupie do potęgi n-tej, gdzie Osiedlowy Dom Kultury zastępuje Muzeum Narodowe, a autobusy służą do chodzenia. Ale ostatnio jest trochę inaczej.

Kiedy idę zupełnie sam, jak teraz, potrafi mnie raptem ogarnąć dziwny niepokój, zwłaszcza nocą,skracam drogę przez park, po lewej mijam Pałacyk Szustra i to dzieje się znowu. Jakby ktoś mnie śledził, dałbym sobie uciąć rękę, że niewyraźny cień przed chwilą schował się za drzewem. Przyspieszam, stawiam kołnierz płaszcza i chowam się za nim, idąc coraz prędzej. Gdzieś z przodu dobiega głos bawiących się dzieci, co mnie na chwilę uspokaja, a jednak – szkolne boisko jest o tej porze zupełnie opuszczone, a na murowanym stole do ping-ponga stoją tylko puste butelki. Znowu ten cień – przemyka przede mną szybko i ginie gdzieś przy stawie. Na powierzchnię wydobywa się w jednym miejscu kilka bąbelków.

Szybciej wyjść z tego parku. Przechodzę przez Belwederską nie zważając na brak przejścia dla pieszych. Jakby bezpieczniej. Przechodzę koło przystanku, jestem już przy kiosku, kiedy słyszę ciche kasłanie, odwracam się i spostrzegam siedzącą na przystanku dziewczynę – musi być ze mną nie najlepiej, skoro ją wcześniej przegapiłem, ma jasnoszary płaszcz, kolorowy, może trochę dziecinny szalik i ogromną torbę. I patrzy na mnie takim speszonym wzrokiem – coś musi z nią być nie tak, tutaj nie zatrzymują się nocne, więc na co czeka? Wtedy podjeżdża autobus, N55, chyba jakiś żart kierowcy, techniczny przejazd, bo takiego przecież nie ma, chyba nie ma. Ale ona nie macha, a kierowca tylko zwalnia na momencik i pędzi dalej w kierunku Spacerowej rozklekotanym Ikarusem.

Podchodzę bliżej, niebrzydka jest, uśmiecha się lekko i mówi coś cicho, nie słyszę. Przysuwam się bliżej, pochylam i wreszcie wyłapuję to ciche:

– Zgubiłam się.

Zgubiła się prawie w samym środku dwumilionowego miasta, ma dziewczyna talent. Pewnie też przyjechała tu z małego miasta bez duszy, zachłysnęła tym nowym miastem bez duszy, a teraz siedzi na przystanku i szuka drogi do domu, którego już naprawdę nie ma, bo w jej pokoju rodzice zdążyli urządzić składzik, a wynajmowany tutaj pokój jest bardziej celą niż domem. I robi mi się jej żal, zupełnie szczerze, bo chyba ją rozumiem.

– Pomóc ci jakoś? – pytam zachęcająco, w końcu i tak się dzisiaj nie wyśpię, tak może choć trochę ochłonę na świeżym powietrzu. – Znam trochę miasto, gdzie mieszkasz?

Krochmalna, jeden z tych wielkich bloków, które wyglądają zupełnie tak samo.

– Tu nie zatrzymują się nocne, musimy przejść na inny przystanek.

– Możemy się przejść… na Krochmalną? – pyta z nadzieją w głosie. – Spacer dobrze mi zrobi.

Wcale nie wygląda na wciętą, dobry mi spacer – przynajmniej godzina, jak nie półtorej, ale mam ją zostawić samą? Kiwam głową i uśmiecham się, w końcu stamtąd będę miał chwilę na Centralny, a potem nocny prosto do siebie. Dobry uczynek na koncie, nowa znajomość, przyda się kiedyś z pewnością.

Specjalnie prowadzę taką trasą, żeby nie przez żaden park, zresztą tak będzie chyba bliżej. Jest dziwnie, ona ciągle zamyślona, patrzy gdzieś przed siebie, albo na czubki swoich butów, nie wiem nawet jak zagaić, nie odzywam się ani słowem, aż do Placu Unii Lubelskiej, gdzie w końcu pytam ją o imię.

– Zuzia – odpowiada, a ja, nie wiedzieć czemu, myślę sobie, że przecież mogłem zgadnąć po szaliku, taka mała Zuzia w wielkim mieście.

– Nie spytasz o moje? – dodaję po chwili, bo to przecież dość niespotykane.

Ona odwraca się, patrzy na mnie wesoło i mówi:

– Bo je znam.

Przez chwilę ciarki przebiegają mi po plecach, ale cienia nigdzie nie widać, to przez jej słowa. Widzi chyba moje zmieszanie i dodaje:

– Widziałam w esemesie…

To fakt, odbierałem przy niej, ale nie wydaje mi się, żeby pijany Michał pisał do mnie po imieniu, a skasowałem jak zawsze, za późno żeby teraz sprawdzić.

– Nie bój się, naprawdę – mówi jeszcze tym swoim cichym głosem. – Studiujesz?

To może odrobinę za wiele powiedziane – próbuję, a praca dalej nieruszona, przydałoby się iść w końcu do promotora. Ale odpowiadam, może trochę za długo i niepotrzebnie narzekając, choć wydaje się zadowolona.

– A ty? – pytam na zachętę, w końcu rozmowa zaczyna się odrobinę kleić.

Opowiada, że pierwszy rok, studia inaczej sobie wyobrażała – konkretnie i rzeczowo, bez takich dłużyzn jak ja, a potem znowu milczy. W tym jej milczeniu jest jednak coś pociągającego.

Kiedy przy Placu Konstytucji, na przejściu, mało nie potrąca nas jakiś amator nocnych wyścigów, ona na chwilę mnie obejmuje, wtula się ze strachu. Potem przeprasza, a jednak łapie za rękę i tak już zostaje, nie ma rękawiczek, jej dłoń jest lodowata, ale na tyle mała, że chowam ją spokojnie w swojej. Gdzieś przy Pekinie zdaję sobie sprawę, że już za chwilę się rozstaniemy. Nic o niej nie wiem – Zuzia, pierwszy rok, zupełnie sama kilometry od mieszkania, na przystanku, na którym nic się nie miało zatrzymać. Gdyby chciała, powiedziałaby mi co się stało, głupio pytać, może właśnie jej życie legło w gruzach, a takie pytanie byłoby nie na miejscu.

 

Pod klatką mówię, że było mi miło, zaraz spytam o numer, bo tego tak nie zostawię. Ale ona wtedy wchodzi mi w słowo, dosłownie i w przenośni, robiąc zdecydowany krok w moim kierunku, stając na palcach, lekko opierając się o mnie i mówiąc mi wprost do ucha:

– Wejdziesz na herbatę?

To nie o herbatę przecież chodzi – łapię ją wpół, przyciskam bliżej i całuję. Pewnie, że wejdę na herbatę. Choćby, żeby zobaczyć jak wygląda bez tego płaszczyka, bo na wiele więcej chyba mimo wszystko nie mogę liczyć, i bardzo dobrze. Nie wygląda na taką, naprawdę jest skromna i miła, przynajmniej się taka wydaje, z tą swoją wielką torbą, szaliczkiem i dziecięcym imieniem.

Zuzia.

 

Jej mieszkanie jest niewielkie, zresztą takie samo jak wszystkie w tych blokach, dwa niewielkie pokoje, kuchnia, namiastka łazienki – raj dla trzech studentów. Zuzia chyba jednak mieszka sama, a może koleżanki wyjechały na weekend, bo przy wieszaku jakoś tak pusto. Prowadzi mnie do podłużnego pokoju, z niewielkim, śmiesznie umieszczonym oknem, siadam na miękkiej wersalce i rozglądam się ukradkiem po wnętrzu.

– Jaką chcesz herbatę? Earl grey może być? – pyta, a więc nie do końca żartowała z tą herbatą.

Pewnie, że może być, uwielbiam dobrą herbatę. Zuzia wychodzi, a ja mam chwilę, żeby lepiej się rozejrzeć, podchodzę do szafki i przyglądam się książkom – coś o aniołach, trochę fantastyki, kilka podręczników, na dole zeszyty podpisane miesiącami, pewnie prowadzi jakiś pamiętnik. Lepiej nie dotykać. Uwagę przykuwa zdjęcie w ramce, na którym Zuzia stoi uśmiechnięta na molo, a obok niej facet, ze starannie wydrapaną ze zdjęcia twarzą, wygląda na to, że wierzy w takie durnoty, trochę to przerażające, ale na swój sposób słodkie.

Wchodzi do pokoju i rzuca mi nienawistne spojrzenie.

– Spokojnie – mówię. – Niczego nie dotykałem.

A na jej twarzy nienawiść zamienia się w uśmiech. Zuzia, niby niechcący, przysuwa się coraz bliżej, a może to ja sam, a tylko odpowiedzialność zrzucam na nią, moja ręka ląduje na jej plecach, druga we włosach. Ma fajne włosy, takie miękkie. I świetnie całuje.

Nagle odpycha mnie, odgarnia te miękkie włosy i mówi, że musi się teraz koniecznie wykąpać. Skoro musi, to musi, ale raczej przesadza, nie moja sprawa, może po prostu znowu chce ochłonąć, a wystarczy żeby poprosiła, żebym wyszedł. Pewnie sama się trochę boi, obcy facet w pokoju.

Bierze ręcznik, chyba piżamę i wychodzi, a ja mam znowu chwilę na swoje małe szpiegowanie. Dziewczyńskie rzeczy, nawet znalazła się maskotka, ma gust ta Zuzia, bo ładnie sobie urządziła taką niewielką przestrzeń – minimalistycznie, ale ładnie. Nie będę jej grzebał w pamiętnikach, ani po szafkach, więc siedzę sobie na wersalce, poprawiam kapę, która zdążyła prawie spaść. I wtedy spostrzegam zdjęcie na nocnej szafce – we własnoręcznie wykonanej ramce w kształcie otwartej dłoni, takiej niewielkiej jak Zuzi, jest moje zdjęcie. Nie żadne legitymacyjne, nie z internetu – ktoś, może ona, zrobił mi je na ulicy, to się przestaje robić zabawne, Zuzia ma chyba trochę nierówno pod sufitem, to trzeba wyjaśnić. Znała moje imię, ma w pokoju moje zdjęcie zrobione ukradkiem…

Wychodzi z łazienki, wygląda świetnie z mokrymi włosami, w piżamce. Patrzy i już wie, że coś jest nie tak. Rzuca się na mnie z płaczem i przeprasza, w sumie nie wiem jeszcze nawet za co, ale to się musi wyjaśnić.

Siada na drugim końcu wersalki, kuli się i zaczyna opowiadać, jak spotkała mnie przypadkiem, wypytała koleżanki. Wcale się nie zgubiła, śledziła mnie od samego początku, ale to przecież nie jej wina, że się zakochała! „Zakochała" – tak właśnie mówi, a ja w to właśnie najbardziej nie mogę uwierzyć, choć bardzo chcę uwierzyć!

Robię jej wyrzuty, że mogła powiedzieć wcześniej, ale przecież rozumiem, że raczej byłoby z tym trudno, a ona patrzy przestraszona i zdaje się mówić:

– Zostań tylko!

Nawet szepcze to cicho, niewyraźnie, prawie płacze. Nie mam serca, to jedna z najdziwniejszych, ale zarazem najlepszych rzeczy jakie mnie w życiu spotkały chyba jutro nikt mi nie uwierzy. Głaszczę ją, przeczesuję miękkie włosy i uspokajam. Pewnie, że zostanę.

 

Rankiem wstaję z bólem głowy, jej zapach wciąż unosi się w powietrzu, ale na nocnym stoliku tylko zostawiła mi kartkę – strasznie ufna dziewczyna, musiała długo mi się wcześniej przyglądać. Na kartce kilka słów, żebym zawsze o niej pamiętał i miał ten prezent ze sobą, a pod kartką miniaturowa laleczka – Zuzia, lalka nieduża. Dziecinne, w jej stylu, ale ma dziewczyna fantazję. Pakuję laleczkę do kieszeni i wychodzę, nowoczesne drzwi zatrzaskują się za mną.

Wrócę jeszcze dzisiaj wieczorem, na pewno.

 

 

***

 

Nie jest źle, tylko wspaniale, ale jednak Zuzia jest dziwna – nigdzie nie wychodzimy, coraz więcej czasu spędzamy razem, a gdy wychodzę zawsze prosi, żebym wracał szybko. Nie ma jej nigdy za dnia, znika zanim się obudzę i potem pojawia się skądś wieczorem, a cały dzień maleńka laleczka wierci się w kieszeni i powtarza swoje:

– Zostań tylko!

Kiedy wczoraj zbudziłem się w nocy – ona nie spała, siedziała przy mnie i patrzyła jak śpię, nie przestaje mnie zadziwiać.

Teraz siedzę sam w długim pokoju i czekam, aż Zuzia pojawi się znikąd. Już prawie ciemno, za chwilę stanie w progu pokoju, uśmiechnie się i powie:

– Co tam kochanie?

Strasznie mi się dzisiaj dłuży, postanawiam zajrzeć w końcu do drugiego pokoju, dlaczego Zuzia, a właściwie my, mieszkamy w tym mniejszym, a tamten jest wiecznie zamknięty? Nigdy nie pytałem, tak samo jak nie pytałem o pamiętniki na szafce, faceta z wydrapaną twarzą, ani czemu Zuzia nawet w niedzielę zniknęła rano, a pojawiła się wieczorem. Zwyczajnie boję się pytać i zmieniać cokolwiek w swoim idealnym świecie, dobrze jest, jak jest. Najwspanialszy tydzień w moim życiu.

A jednak pokój przyciąga, w drzwiach nie ma zamka, tylko zwykła klamka, podchodzę, naciskam, ale drzwi nie ustępują, zapieram się i pcham barkiem – otwierają się. Przez otwarte balkonowe drzwi wpada światło zachodzącego słońca, podmuchy wiatru wysoko zadzierają firankę.

W rogu, na podłodze, leży skulona Zuzia, przykryta kocem w kratę. Podchodzę bliżej. Zdaje się nie oddychać. Jest blada i zimna, nie odpowiada, nie żyje? Policzki ma lodowate, sine usta, tylko włosy ciągle miękkie.

Wybiegam z pokoju i biegnę po telefon. Na nocnej szafce. Numer 112, 911? Może wszystko jedno. Kiedy odbiera dyspozytor, nie mówię już nic, tylko opuszczam dłoń z telefonem i nie wierzę własnym oczom. W progu pokoju stoi uśmiechnięta Zuzia i pyta:

– Co tam kochanie?

Mijam ją bez słowa w progu, chwytam za płaszcz i wybiegam na klatkę. Nie mogę zebrać myśli. Słyszę za sobą, jak krzyczy swoje:

– Zostań tylko!

Podbiegam do windy, jest tylko piętro wyżej, nerwowo wciskam przycisk. Ten niewyraźny cień przemyka gdzieś za mną, na chwilę przygasa świetlówka. Kroki na korytarzu ucichły, otwierają się drzwi windy.

Zuzia, w środku. Patrzy z wyrzutem, dlaczego uciekam? Widziałem ją martwą – zimną i bladą. Zdaję sobie sprawę, że zawsze kiedy przychodzi jest zimna – jakby dopiero co weszła prosto z mrozu.

Rzucam się na schody, wybiegam z bloku i wchodzę do pierwszego lepszego sklepu. Łapię oddech przy lodówce z nabiałem, całe szczęście wokół są ludzie, dużo raźniej. Laleczka w kieszeni zaczyna palić i drgać z niesamowitą siłą, zostawiam ją pomiędzy warzywami.

Zuzia jest naprawdę dziwna. Albo coś jest nie tak z nią, albo to mi potrzebna jest natychmiastowa pomoc psychiatry. Wracam do swojego domu, w którym właściwie nie byłem od tygodnia, mogłem przynajmniej wynieść śmieci, bo ledwo co da się wejść do środka. Biorę worek i idę na dół, kiedy znowu jestem pod drzwiami uświadamiam sobie, że nie zamknąłem drzwi, nie wiem jak, ale czuję, że ktoś jest w środku.

– Halo! – krzyczę przez uchylone drzwi i spostrzegam światło, ktoś zapalił biurkową lampkę. W powietrzu unosi się doskonale znany mi zapach jej delikatnych perfum, na biurku natomiast leży maleńka laleczka, która powinna znajdować się w tej chwili gdzieś między ziemniakami. Spuszczam ją w toalecie, rygluję drzwi i modlę się, żeby jej więcej nie zobaczyć. Żadnej z nich.

 

 

Tej nocy źle śpię, brakuje mi jej dotyku, ciepłego głosu i szczerego uśmiechu, z samego rana zrywam się, to wszystko trzeba wyjaśnić. Jej i tak nie ma za dnia, wracam tam, dowiem się, o co chodzi, zapytam sąsiadów, ktoś musi coś wiedzieć. Do jej mieszkania trochę boję się wejść, a szkoda – pamiętniki…

Starsza pani, z mieszkania zaraz obok dziwi się bardzo:

– Osiemset dwanaście? Nie znam nikogo.

Ale to przecież nic dziwnego, w takim bloku nikt nie zna sąsiadów, może cieć na dole będzie bardziej chętny do pomocy, dam mu na flaszkę, niech zajrzy do jakiejś książki, czy komputera.

– Panie kochany! – mówi i śmieje się. – Tu jest pewnie z tysiąc mieszkań, ludzie zmieniają się jak w kalejdoskopie, a pan mnie pytasz o jakąś dziewczynę!

– O Zuzię – mówię właściwie do siebie.

Ochroniarz śmieje się i wyciąga coś spod biurka.

– Mam tu jedną, ktoś znalazł na klatce.

I kładzie przed sobą moją małą lalkę, mój prezent, biorę ją i idę na górę. W dzień nie ma się czego bać, przynajmniej w naszym pokoju, bo co jeżeli ona dalej leży, pod kocem w kratę. Czytam jej pamiętniki, grube zeszyty, ze zdjęciami i obrazkami, kupa roboty, prawie cały dzień.

Wiele się o niej dowiaduję. Skąd jest, co lubi, a nawet jak nazywała się jej pierwsza miłość. Jestem pod coraz większym wrażeniem jej osoby – jak wiele skrywać w sobie może jedna, niepozorna dziewczyna. Wyjaśnia się nawet zagadka wydrapanej twarzy. Zostawił ją, bardzo skrzywdził. Moją Zuzię.

Czuję się trochę dziwnie, bo ostatnie miesiące są głównie o mnie, nie kłamała. Przerażające jest to, że wie wszystko – co jem, gdzie mieszkam, z kim się spotykam. Czym jej zaimponowałem? Naprawdę nie rozumiem, a w głębi duszy cieszę się, bo to prawdziwe wyróżnienie, na koniec jest o tym, że na pewno mnie zdobędzie, już niedługo. Urywa się dzień przed naszym spotkaniem na przystanku, obiecuje, że w końcu wyjdzie z cienia i do mnie zagadać. Chyba się udało.

Muszę sprawdzić, czy ona dalej tam leży, pod kocem w kratę, ale się boję, nie zadzwonię na policję i nie powiem, że znalazłem ciało, byłbym pewnie głównym podejrzanym, oby portier mnie nie zapamiętał, nie skojarzył. Zostawiam półotwarte drzwi i dzwonię na pogotowie – wejdą, zobaczą, wezwą policję, zrobią co trzeba. O ile naprawdę tam jest. Kręcę się pod blokami i widzę jak po paru godzinach wynoszą ciemny worek.

A jednak, moja Zuzia nie żyje.

 

Zaplombowali mieszkanie, laleczka już się nie wierci, a ja ciągle nie mogę o Zuzi zapomnieć. Chętnie bym z nią porozmawiał, wyjaśnił wszystko, zapytał o to, o co nie pytałem wcześniej, jak to nie żyje, skoro jeszcze wczoraj… Przyjdzie? A może będzie czekać na przystanku?

Szukam jej, chodząc bezwiednie po mieście, naszą jedyną trasą. I chociaż czuję jej obecność, to nigdzie nie mogę jej spotkać, obraziła się? Jeżeli miasto ma duszę, to na pewno ta dusza ma imię, a ja już nawet wiem jakie, takie strasznie dziecinne.

Nie mam już sił, czekam, a ona nie przychodzi, śni się czasem tylko, czasem w nocy wydaje się, że siedzi na skraju łóżka i patrzy jak śpię. Dziwnych cieni w parku już się nie boję, bo to przecież może być ona. Zapominam czasem, na chwilę, a potem gdzieś z tyłu głowy odzywa się cichy głos:

– Zostań tylko!

 

Jednego wieczora nie wytrzymuję, idę na Krochmalną, zrywam policyjne plomby i przekręcam klucz w zamku. W podłużnym pokoju pali się światło, słychać cichą muzykę, na wersalce leży Zuzia, jej miękkie włosy tworzą niesamowity wachlarz wokół jej głowy, ma przymknięte oczy i słucha muzyki. Chrząkam – zrywa się momentalnie i rzuca mi w ramiona, płacze.

– Myślałam, że nie wrócisz!

Też myślałem, że nie wrócę, ale zbyt mi bez niej szaro, zbyt wiele pytań pozostało jeszcze bez odpowiedzi, kim jest, czego chce? Niby wiem, a tak naprawdę nie mam pojęcia.

– Tylko ciebie – odpowiada, choć nie spytałem jeszcze o nic. – Żebyś tylko został i o mnie pamiętał.

Mnie… Tylko jak, skoro w plastikowym worku wyniesiono ją stąd parę tygodni temu.

– Nie żyjesz – mówię, choć przecież trzymam ją właśnie w ramionach, a ona powoli staje się coraz mniej lodowata.

– Żyję, dzięki tobie, kochanie.

Te słowa prawie zwalają mnie z nóg, siadam i próbuję wziąć się w garść. To już dawno przekroczyło granice normalności, a teraz staje się tylko bardziej realne – rozmawiam z trupem, z duchem, z demonem, sam nie wiem.

– A pomyśleć, że mogłam darować po pierwszej próbie… – wtrąca i uśmiecha się delikatnie. Uwielbiam, jak się uśmiecha.

– Jakiej próbie? – pytam, ale niepotrzebnie, bo sam przypominam sobie powoli. Tego dnia, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, na przystanku… Jechałem do kolegi, autobus 501, i taka szara myszka, ten dziecięcy szalik. Powiedziała coś, a ja nawet nie dosłyszałem, odpowiedziałem w stylu „Nie, dziękuję" i odwróciłem się do szyby, jakby za oknem naprawdę było coś bardziej interesującego.

A to byłą jej pierwsza próba, to było to, o czym pisała kolorowym długopisem w swoim pamiętniku.

– Nie żyjesz, i to przeze mnie, Zuziu – mówię z przekonaniem i w jednym momencie rozumiem wszystko. Ale ona nie, podaję jej pamiętnik, wyjaśniam, tłumaczę. Ona chyba też dopuszcza do siebie w końcu tę myśl i, zupełnie nie wiem dlaczego, mówi:

– Żyję, dopóki o mnie pamiętasz. A ty umierasz z każdą chwilą. Będziemy razem.

Umieram, o tym akurat wiem doskonale – myślenie o niej wysysa ze mnie całą energię, nie pozwala skoncentrować się na niczym, przez ostatni miesiąc nie zrobiłem dosłownie nic. Z całego serca żałuję, że pierwsza próba była nieudana, ale tak jak teraz być nie może, oddaję jej lalkę, dziękuję i mówię, że muszę odejść, że to koniec. Kłamię nawet, że nic do niej nie czuję, że jej nienawidzę, za to co mi robi, że żyje teraz moim kosztem, skazując mnie na powolną śmierć.

A ona nie odpowiada ani słowem, chowa twarz w dłoniach i zrezygnowana opada na wersalkę. Pozwala mi odejść, choć od ścian jak echo odbija się znajome zdanie. Nie zostanę, nie tylko.

 

***

 

Nie mogę pamiętać dłużej, bo to wysysa ze mnie życie, radość, wszystko. I uzależnia. Widzę ją czasem po zmroku, coraz rzadziej, coraz bardziej niewyraźną, w tłumie w metrze, czasem mignie mi jej twarz w przejeżdżającym autobusie, raz widziałem jej odbcie w sklepowej witrynie. Udaję sam przed sobą, że nie pamiętam o niej. O małej, trochę dziecięcej, ale bardzo uroczej… I zapominam, powoli, ale sukcesywnie, to co się zdarzyło coraz częściej wydaje mi się tylko jakimś koszmarem i ułudą, spychane w kąt pamięci odrealnia się i groteskowo wykrzywia.

Może gdyby nie mała laleczka, którą znalazłem ostatnio przypadkiem w spodniach, już nie powtarzałbym przed snem jej imienia.

Zuzia.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Wypatruję na stronie Twoich opowiadań, bo jeszcze nigdy się nie zawiodłam. I tak jest też tym razem. Świetne opowiadanie. Poruszające, wzruszające, przerażające. Nie ma się do czego przyczepić. Przemyślane, świetny styl, oszczędne dawkowanie informacji, bez podawania ich na tacy, tak zeby czytelnik sam musiał trochę pogłówkować. Poza tym bardzo lubię Warszawę jako scenerię horroru i opowiadań fantastycznych. No a że czasem sama spaceruję tymi samymi trasami, co Twój bohater (nie ma to jak park Morskie Oko nocą ;)) to będę wypatrywać Zuzi. Brrr.

Pierwsze opowiadanie na konkurs? Przeczytam później, gdyż na razie nie mam czasu ;)

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dobra, wróciłem, przeczytałem, a teraz ocenię. I nie będzie to ocena przychylna.
Moim zdaniem to opowiadanie najprędzej to nadaje się na jakiś konkurs na najlepsze fantastyczne romansidło, z tym, że wątpie, żeby i w takim miało szansę na wygraną. Chyba tylko przy bardzo słabej konkurencji. A to dlatego, że jest źle napisane. Niezbyt dobrze poradziłeś sobie z narracją, moim zdaniem. Wszystko dzieje się bardzo szybko, a do tego te cholernie irytujące zdania: bohater opisuje sytuacje jednym ciągiem, jakby na jednym oddechu (czy też: wydechu). Strzela nam serię słów, jakby słał kule z karabinu.
Przykład?
Uwagę przykuwa zdjęcie w ramce, na którym Zuzia stoi uśmiechnięta na molo, a obok niej facet, ze starannie wydrapaną ze zdjęcia twarzą, wygląda na to, że wierzy w takie durnoty, trochę to przerażające, ale na swój sposób słodkie.
Chwilami mam wrażenie, że może i to celowe, ale jeśli tak, to z pewnością przesadzone.
No i jak pisałem na początku - jak porównamy treść tego opowiadania do nazwy konkursu w jakim ma brać udział, to aż śmiać się chce.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nie ma na co patrzeć. Rozejść się.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Dzięki za opinie, jak widać skrajne - naprawdę ciekawie jak dla autora :)

Rozumiem doskonale że może się nie podobać, ale albo kompletnie źle zrozumiałem ogłoszenie o konkursie i chodzi jedynie o opowiadania o zbiorowych mordach, albo jest to konkurs na opowiadanie grozy, horror, makabrę.

Choć przyznam, że pisząc tytuł "Zuzia", a w nawiasie "masakra 2010" sam uśmiechałem się pod nosem ;)

Zrozumieć, pewnie zrozumiałeś dobrze. Chodzi jednak o to, że to opowiadanie ze strachem, grozą, makabrą wiele wspólnego nie ma. Moim zdaniem. Ale cieszę się, że łagodnie przyjąłeś krytykę, mam tylko nadzieję, że w czym ona pomoże.
Aha, jedna rzecz... W pewnym momencie jest "Miała fajne włosy" - to "fajne" razi bardzo.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Już minęły czasy, kiedy brałem to bardzo siebie. Zresztą z mojej strony to też pewien eksperyment narracyjny, rzadko piszę w pierwszej osobie, a co dopiero w czasie teraźniejszym. Więc wszelkie opinie, nawet te najbardziej krytyczne, mile widziane :)

tekst czytało się w miarę ok, chociaż parę mankamentów jest. Zachęciła mnie ilustracja - zdjęcie super :) (Autor sam robił?). W tekście na dzień dobry zniechęciła przebijająca niechęć do Warszawy;) No i nieszczęsny "żart" z autobusem N55 - nawet gdyby takowy istniał to nie jeździłby Belwederską/Spacerową, bo warszawskie busy nocne o numerach N5x to linie peryferyjne, nie jeżdżą do centrum ani na Centalny.
Z logiki - nie rozumiem, czemu bohater ciągle siedział w tym małym pokoju i czekał na Zuzię. Mgliste wyjaśnienie przez "umierałem razem z nią, nie wiedziałem co się dzieje" niespecjalnie mnie przekonało. W ogóle słabo wyszło przedstawienie tego rosnącego "niby-obłędu".
"plastikowym worku wyniesioną ją stąd parę tygodni temu." -> wyniesiono miało być chyba.
"- Nie żyjesz, i to przeze mnie, Zuziu - mówię z przekonaniem i w jednym momencie rozumiem wszystko. Ale ona nie, podaję jej pamiętnik" - ja też nie rozumiem, czemu przez niego?
Nie rozumiem też, skąd to nienawistne spojrzenie, gdy wszedł z nią na górę po odprowadzeniu i rozglądał się po pokoju. Później najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu, żeby czytał jej pamiętniki. Niedopatrzenie, czy jakiś głębszy sens, którego nie zauważyłam? :)

pozdrawiam.

A mi się podobało. Oczywiście wymienione uwagi są jak najbardziej prawdziwe, ale uważam, że sednem każdego opowiadania jest jego historia... Resztę zawsze można poprawić.

OK, do konkursu. :)
Pozdrawiam. 

Jeśli chodzi o samo opowiadanie to podobało mi się, chociaż podzielam częsciowo uwagi przedmówców co do technicznej strony tekstu.
Do założeń konkursu Masakra 2010 - zupełnie mi nie pasuje. Do momentu, kiedy bohater zobaczył swoje zdjęcie w mieszkaniu, jakiś nastrój grozy się kształtował, ale potem niestety zdechł śmiercią tragiczną w sweetaśno-przytulaśnych ramionach Zuzi.

Nawet nawet, ale też bez rewelacji. Ot, takie sobie opowiadanko. dałbym 3+/ 4-. Pozdrawiam.

Tekst ma sporo uroku, ale irytował mnie sposób narracji. Nie do końca rozumiem czas i okoliczności śmierci Zuzi – a raczej, jeśli jest tak, jak mi się wydaje, to mocno szwankuje logika.

Niemniej – czytało się całkiem przyjemnie.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Czytało się przyjemnie. Tak, wiem – marny ze mnie target dla horrorów.

Zgadzam się z zarzutami, że z logiką coś się nie zgadza. W jednym miejscu mam wrażenie, że pominąłeś myślnik w kwestii dialogowej.

Zestawienie Zuzi i masakry faktycznie tak nietypowe, że aż zabawne przez niedopasowanie.

Babska logika rządzi!

Opowiadanie zaciekawiło mnie, lecz w miarę rozwoju sytuacji rozumiałam coraz mniej. Zuzia od początku zachowuje się osobliwie, więc nawet znalezienie jej w drugim pokoju, pod kocem, jakoś nie zaskakuje. Natomiast od bohatera wymagałabym nieco więcej zdrowego rozsądku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka