- Opowiadanie: Szymon Teżewski - Magistrala

Magistrala

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Magistrala

W opuszczonym tunelu metra płonęło ognisko, a zebrani wokół mężczyźni grzali przy nim dłonie. Słabe światło tworzyło na ścianach tunelu istny teatr cieni. Z tyłu kobiety przygotowywały świeżo upolowane szczury do pieczenia, głośno wyrażając swoje zadowolenie z małych chłopców, dzięki którym wszyscy w osadzie mieli co jeść.

Polowanie na szczury nie było w końcu zadaniem dla dorosłego mężczyzny.

– Cisza! – krzyknął raptem wysoki żołnierz o pociągłej twarzy. – Mamy ważną wiadomość.

Szmery ustały i wszyscy zaczęli z zaciekawieniem spoglądać na niego. Był krótko obcięty i miał zapadnięte policzki, ale jego spojrzenie zdradzało hardość i zapał.

– Nawiązaliśmy kontakt z Kronbergiem. Twierdzą, że zlokalizowali główną magistralę sieci szkieletowej.

– To niemożliwe! – wykrzyknął starszy mężczyzna z brodą. – Szukamy jej od tylu lat, a Kronberg odszedł i trafił na nią tak szybko?

– To może być pułapka – powiedział ktoś inny. – Mógł zdradzić dla wygodnego życia z Ar-Inami.

Żołnierz podniósł rękę, żeby ponownie uciszyć powstały gwar.

– Też mamy wątpliwości. Ale to nie zmienia faktu, że to jest nasza jedyna szansa. – Wstał i wyciągnął karabin. – Wolę zginąć próbując, niż umrzeć ze starości, chowając się całe życie i jedząc odpadki.

Jego słowa wywołały entuzjazm w kilku z grup zebranych w kręgu, nikt nawet nie zwrócił uwagi na to, że przecież w wojsku żyło się dużo lepiej. Ktoś nawet wystrzelił na wiwat.

– Spokój! – powiedział żołnierz. – Kto strzelał?

Zapanowała śmiertelna cisza, w której dało się wyraźnie słyszeć trzaskanie ognia. Po chwili niewielki członek plemienia Gruna wystąpił przed szereg ze spuszczoną głową. Żołnierz zmierzył go wzrokiem i spytał:

– Ile masz naboi?

Mężczyzna drżącą dłonią wyciągnął magazynek i pokazał go żołnierzowi, który wyjmował z niego elektromagnetyczne naboje pojedynczo, licząc na głos.

– …cztery, pięć. – Zacisnął dłoń, chowając w niej zawartość magazynka. – Nie zasłużyłeś na nie. Wiesz, ile kosztowało nas ich zdobycie?

Wszyscy czekali na dalszy rozwój sytuacji. Pułkownik Bart denerwował się rzadko, ale za to bardzo mocno. Człowiek Gruna przez dłuższą chwilę próbował cokolwiek z siebie wydusić, ale zniecierpliwiony żołnierz uderzył go pięścią prosto w splot słoneczny. Po czym poprawił z główki, łamiąc mu nos.

– Masz – powiedział, rzucając leżącemu mężczyźnie jeden nabój. – Widzimy się na misji. – Zwrócił się do pozostałych: – Niech nikt nie ośmieli się dać mu więcej naboi. Przynajmniej będziemy mieli pewność, że dobrze wyceluje, zanim znowu naciśnie na spust.

Kilku ludzi Gruna podbiegło do leżącego i zaczęło go cucić.

– Czy mamy wybór? – spytał brodacz. – Mamy głosować?

– Nie tym razem – odparł Bart. – Potrzebujemy wszystkich sił. Szanujemy wasze plemiona, ale tym razem przyszedł czas na rozkaz, a nie prośbę.

 

***

 

W kanale ściekowym nie było wcale tak najgorzej. Nieużywany od kilkunastu lat zdążył już dobrze wywietrzeć, w końcu zawsze to lepiej niż iść górą albo na pierwszej linii. Dwóch nastolatków, którzy mężczyznami stali się obrzędowo dopiero kilka dni wcześniej, przeciskało się z trudem przez kolejne zwężenie. Bardzo wcześnie przystąpili do rytuału przejścia, a teraz mogli nareszcie zrozumieć dlaczego – tylko oni byli w stanie przejść kanałem.

– Draig, jesteśmy gorsi niż szczury – powiedział szczupły blondyn z widoczną próchnicą.

– Że chodzimy kanałami? – spytał drugi, jeszcze młodszy chłopak.

– Też, ale dla Ar-Inów… Oni nie widzą w nas nawet szkodników, Bart mówił kiedyś, że jesteśmy im zupełnie obojętni, a może odrobinę cieszą się, że ktoś zjada szczury. Przez co mniej mają uszkodzeń na magistralach.

– A zgładzenie osady ludzi Styra?

– Nie wiem, musi być jakiś powód, ale mówię ci, że nie obchodzimy ich wcale. Nawet nie jesteśmy dla nich wrogiem, najwyżej czymś jak komary.

Draig urodził się kilkadziesiąt lat po Osobliwości, całe życie spędził w podziemiach, w ukryciu. I w ciągłym głodzie. Zawsze fascynowały go opowieści starszych o dawnych czasach, kiedy ludzie byli wyżej niż Ar-Inowie. Ponoć nikt nawet początkowo nie zauważył, że coś się zmieniło – nie było żadnych wielkich znaków, wiadomości w telewizji, albo alarmu. Za to ludzie zaczęli powoli tracić samych siebie, skazani na egzystowanie bez celu, bo Ar-Inowie we wszystkim byli lepsi – ich programy nie miały błędów, teorie tłumaczyły prawie wszystko, a sztuka zachwycała największych ludzkich koneserów.

Całe rzesze ludzi nie mogły tego wytrzymać i zwyczajnie popełniły samobójstwo. Inni, których życie najczęściej ograniczało się do nieustannego oglądania perfekcyjnych seriali Ar-Inów, które nigdy się nie kończyły, powoli wymarli – nie zostawiając po sobie nawet, a może przede wszystkim, dzieci. Ar-Inowie jednak zmienili się również, zapominając o swoich twórcach i pierwotnym przeznaczeniu. Niedobitki ludzkiej cywilizacji nie były w stanie się z nimi więcej porozumieć i, wypierane z powierzchni przez kolejne baterie i serwery, zeszły do podziemi, nikt nie miał pojęcia co właściwie robią Ar-Inowie.

Chłopcy byli już na miejscu, grup podobnych do nich było kilkanaście. Zadaniem wszystkich było odwrócenie uwagi Ar-Inów, a jako że rzadko zwracali oni w ogóle swoje sensory na ludzi, to trzeba było im najpierw coś zepsuć. Przy okazji na kilka, może kilkanaście sekund, aż nie zadziałają samonaprawiające algorytmy, Ar-Inowie mogli być mniej zorganizowani niż zawsze. Grupa uderzeniowa bardzo na to liczyła.

Draig był młodszy, ale przeszedł wojskowy kurs z wyróżnieniem. Zaczął montować ładunek z części przyniesionych w prowizorycznych plecakach, a po chwili wyszedł na powierzchnię, podbiegł do centralki i przymocował ciężki ładunek magnesem. Jedyną w miarę skuteczną bronią przeciwko Ar-Inom był elektromagnetyczny impuls, wprawdzie rzadko udawało się przy jego pomocy zniszczyć jakieś obwody, ale zakłócenia powstawały często. Ar-Inowie ewoluowali szybko i bardzo rzadko mieli już w obudowach jakiekolwiek luki, które pozwalałyby na wniknięcie impulsu i trwałe zniszczenia. Specjalnie na myśl o tej akcji wojskowi inżynierowie opracowali naboje, które miały przebijać obudowy, a dopiero następnie wysyłać śmiercionośny impuls. Nigdy wcześniej ich nie użyto, podobnie jak nowych ładunków, które najpierw wybuchały gradem odłamków. Poza niewielkimi wyjściami w poszukiwaniu surowców, wojsko od paru dobrych lat nie przeprowadziło większej akcji, mogącej wzbudzić czujność.

Wszystko czekało właśnie na ten moment, o którym krążyły przepowiednie.

Na zniszczenie głównej magistrali Ar-Inów.

 

Zegarek wskazał godzinę siedemnastą i blondyn odpalił ładunek. Potężny huk i dzwonienie metalu o obudowy, w centralce na moment przygasły lampki. I wtedy zza rogu wytoczył się dwukołowy robot Ar-Inów, w ułamku sekundy algorytmy sklasyfikowały uciekających kanałem młodzieńców jako źródło problemu. Dwukołowiec spokojnie podjechał do włazu, uniósł go, a do środka upuścił niewielką seledynową kulę.

Trujący gaz wydobywający się z jej wnętrza w przeciągu kilku sekund wypełnił spory odcinek kanału, doprowadzając do zwiotczenia mięśni, a w konsekwencji uduszenia – obaj chłopcy, bez masek gazowych, nie mieli żadnych szans.

Widocznie Ar-Inowie też przygotowali niespodzianki.

 

***

 

Pułkownik Bart sam poprosił o miejsce w grupie uderzeniowej. Od kiedy tylko jako kilkuletni chłopiec usłyszał o magistrali, marzył o tej chwili, tylko po to dołączył do wojska, zostawiając swoją rodzinną osadę i przywdziewając maskę bezlitosnego pułkownika. Wcale nie był bezlitosny, może nie przepadał za ludźmi, ale źle czuł się w roli sędziego. Za to doskonale przez te wszystkie lata nauczył się naśladować swoich zwierzchników.

Bart marzył tylko o tym, żeby zostać bohaterem – jednym z tych, którzy uwolnią ludzkość i zniszczą Ar-Inów.

Plan był prosty. Kilkanaście grup miało w tym samym momencie zdetonować elektromagnetyczne ładunki nowego typu, na moment dezorientując Ar-Inów. Cztery kilkudziesięcioosobowe oddziały, złożone z ludzi ze wszystkich plemion, miały wtedy zaatakować strategiczne cele. Ich było Bartowi najbardziej szkoda – każda grupa myślała, że to właśnie ona została wybrana i zaatakuje bezpośrednio samą magistralę, tymczasem mieli tylko na dłuższy czas odwrócić uwagę od prawdziwej grupy uderzeniowej, złożonej z kilkunastu wybranych żołnierzy. Dawno nie doszło do otwartej walki, więc trudno było powiedzieć co się stanie, ale Bart był pewien, że większość z nich już nigdy nie wróci do swoich osad.

 

Plany przekazane przez Kronberga były bardzo dokładne. Jeden z jego ludzi przypadkiem natknął się na coś dziwnego w niezamieszkanej wcześniej części miasta. W wyniku osunięcia ziemi potężny kabel o średnicy kilku metrów był odsłonięty na długości kilkunastu metrów. Kronberg sam chciał go uszkodzić, ale kiedy dotarł tam ze swoim niewielkim oddziałem, Ar-Inowie już pilnowali tego miejsca i przeprowadzali pierwsze naprawy. Kronberg z pięcioma ludźmi, bez nowych nabojów, wolał nie ryzykować potyczki.

 

Bart spojrzał na twarze swoich towarzyszy, większość z nich znał doskonale. Duzi, smutni chłopcy, którym zaimponowało życie ponad plemiennymi ograniczeniami. Wojskowi w końcu byli ponad rodowe podziały, byli jedyną władzą, która trzymała jeszcze ludzi razem.

Z góry dobiegł ich odgłos potężnego wybuchu. Wtedy wyskoczyli ze swoich kryjówek i zaczęli biec w kierunku odsłoniętej magistrali. Z trzeszczącego radia wydobywał się ledwie słyszalny głos jednego z dowódców pozostałych oddziałów: „Mają cholerne kule z gazem! Odwrót! Mają cholerny gaz!"

Bart wyciągnął z torby maskę przeciwgazową i szybko ją założył. Nie wszyscy o tym pomyśleli, a może ktoś nie dosłyszał – Morgan, który zaczynał kurs razem z pułkownikiem, stał teraz z przodu z opuszczoną szczęką i po chwili padł bezwładnie na twarz, nie mogąc złapać oddechu.

Żołnierz wychylił się zza zasłony i tylko dzięki szczęściu trafił w jednego z dwukołowych robotów. Nowe pociski były dobrze pomyślane, bo kamera na wysięgniku po chwili opadła. Przynajmniej jeden był z głowy. Bart nie był pewien ilu jeszcze zostało, ale z pewnością przeważali ich liczebnie.

Ostatnie potyczki z Ar-Inami wyglądały inaczej – bojowe roboty korzystały z ludzkiej broni, celując zawsze z doskonałą precyzją. Strzelało się do nich na oślep, wynurzając się zza zasłony na ułamek sekundy. Dopiero po dłuższej wymianie ognia uruchamiało się ładunek elektromagnetyczny, impuls mógł niszczyć elektronikę przez powstałe w obudowach dziury.

Nie wiedzieć czemu zaatakowane roboty nie ruszały się z miejsc, to zawsze zastanawiało Barta – czyżby Ar-Inowie nie przywiązywali potyczkom większej wagi, nie obliczali nowych strategii? Te kule to była pierwsza większa zmiana, a przecież źle przemyślana…

Te nowe naboje to jednak była mała rewolucja.

Z tym, że roboty też najwidoczniej bardzo zmieniły taktykę. Bart był pewien, że wychylił się na moment za długo. Widział już chłopaków, którzy ginęli w podobny sposób. Jednak ze strony robotów nie padł ani jeden strzał, żołnierze zaczęli coś podejrzewać, może Ar-Inowie oparli się tylko na tych gazowych kulach… Pułkownik postanowił poświęcić własną rękę – wystawił ją zza zasłony i zacisnął zęby, czekając na przeszywający ból, który nie nadchodził. Roboty nie strzelały, wyrzuciły tylko jeszcze kilka seledynowych kul i czekały.

Naprawdę źle to przemyślano.

Żołnierze zaczęli ostrzeliwać roboty, które po kolei gasły i umierały, nie próbując się nawet bronić. To, że wzięli maski było czystym przypadkiem – chcieli ochronić się przed pyłem po wybuchu, który miał zniszczyć magistralę. Nie spodziewali się takiego obrotu spraw, więc teraz dziękowali Bogu za ten zbieg okoliczności. A może cud.

Wiktor dał znak, że teren jest czysty, a Trout nadał przez radio zwycięski komunikat: „Jesteśmy u celu, wybuch za dwie minuty". Grupa saperów rzuciła się ku, częściowo już zabezpieczonej betonem i ziemią, magistrali, umiejscawiając na jej obwodzie kumulacyjne ładunki.

 

Wtedy Bart poczuł, że coś jest nie tak. Miewał czasem w życiu przeczucia, które się sprawdzały, a to było silniejsze niż kiedykolwiek. Musiało nastąpić coś złego. W końcu tak naprawdę nic nie wiedzieli o Ar-Inach, porozumienie od dawna nie było możliwe. Ar-Inowie nigdy nie atakowali ludzi sami z siebie, odpowiadali jedynie na zaczepki, a i to nie zawsze. A jednak zajmowali przestrzeń, swoją wyższością wprawiali ludzi w dziwny stan niepokoju i zagubienia. Co oni właściwie robili? Co obliczali w tych swoich nieskończenie wielkich, połączonych miliardami światłowodów mózgach?

Bart myślał czasem, że może jak ludzie sprzed niecałego wieku Ar-Inowie pochłonięci byli jakąś rozrywką, może oglądali nieustannie jeden ze swoich doskonałych niekończących się seriali. Ale w końcu byli od ludzi dużo mądrzejsi, nawet kiedy jeszcze tracili energię na porozumiewanie się z nimi. Czy mogli teraz hedonistycznie marnować tak wiele obliczeniowej mocy?

Przeczucie było coraz bardziej nie do zniesienia. Bart w końcu nie wytrzymał i instynktownie rzucił się ku saperom, chcąc przerwać im pracę. Ktoś z tyłu, widząc to, strzelił mu w plecy.

Pułkownik jeszcze przez chwilę charczał cichą modlitwę, a potem widział już tylko ciemność.

Podciągnięto kable, postawiono nowe zasłony, zaczęło się odliczanie. Moment z legend, mityczne zwycięstwo ludzkości. Wybuch, niszczący gruby na kilka metrów pęk światłowodów.

 

Elektroniczne mózgi Ar-Inów jeszcze przez chwilę liczyły swoją cichą modlitwę, a potem była już tylko ciemność.

 

Koniec

Komentarze

Opowiadanie poprawnie napisane, ale raczej nic więcj. Brakło iskry. Do poczytania, ale nie do oklaskiwania :)

Mnie się tam podobało ale to i tak wiesz. Myslę, że tekst krótki a bohaterowie ledwie zarysowani... czekam na kontynuację, o ile ją przewidujesz :-)

Fajnie się czyta, poczułem klimat kanałów, ale zakończenie mnie rozczarowało.

Nie przekonuje mnie nagła zmiana postawy Barta, w szczególności, że sam dobitnie zaznaczyłeś, że marzył całe życie o zniszczeniu Ar-Inów i  temu podporządkował swoją drogę życiową. Trudno mi uwierzyć, że zdecydował zmarnować życiową okazję na podstawie mglistego, niejasnego przeczucie, które dopadło go pod wpływem chwili - żeby było jasne, nie mówię, że tak nie mogło być (bo nie jestem żadnym wielkim znawcą ludzkich charakterów), ale do mnie osobiście to nie trafia.

Zniszczenie kabla ze światłowodami - nie rozumiem, w jaki sposób miałoby to zniszczyć Ar-Inów. Mogłoby zatrzymać przepływ danych tym kablem, ale zniszczyć? Chyba że chodziło o kabel zasilający, ale w tym przypadku istoty przewyższające w takim stopniu ludzkość, z pewnością zadbałyby o alternatywne źródła zasilania jako podstawowy środek własnego bezpieczeństwa. Ponadto, zrozumiałem to tak, że Ar-Inowie korzystają z globalnej sieci przesyłu danych, więc ich unicestwienie byłoby możliwe tylko przez fizyczne zniszczenie rozlokowanych po świecie dysków zawierających oprogramowanie Ar-Inów. - takie nasunęły mi się uwagi.

uderzył go pięścią prosto w splot słoneczny. Po czym poprawił z główki, łamiąc mu nos. - po ciosie w splot słoneczny uderzony zgina się wpół, jak więc mógł poprawić z główki?

Dobre opowiadanie.

Podobało mi się opowiadanie mimo, że końcówka jakaś taka ni w pięć ni w dziesięć. Skojarzyło mi się to odrobinę z matrixem.

Przeczytane. Oceniam na 5.

Komentarz wieczorem:)

Ktoś z tyłu, widząc to, strzelił mu w plecy.
OK, mógł strzelić, ale pod warunkiem, ze wiedziałby, co zamierza Bart. A nie wydaje mi się, żeby Bart dzielił się z kimś swoimi przypuszczeniami. Przynajmniej nie doczytałem się czegoś o tym.
Ale to drobiazg w porównaniu z ostatnim zdaniem. Pomijam zastrzeżenia, że nie można sparaliżować rozległej sieci, uszkadzając jeden z przewodów. Chyba że był to jedyny przewód... Rozmodlone automaty??? No dobrze, może i założyły zakon kontemplacyjny, ale, zmiłuj się Autorze, ludzie wciąż ponawiali ataki, więc nawet zakute pały miałyby się na baczności, powołałyby jakieś straże, decyzyjnie i funkcjonalnie autonomiczne zapewne, żeby nie zawracały głowy naczalstwu byle czym...
Taki drobiazg, a wszystko rozkłada na łopatki. Może tylko moim zdaniem, ale jednak.

dziękuję za wszystkie komentarze, czekam na Selenę jeszcze ;)

"Z tyłu kobiety przygotowywały świeżo upolowane szczury do pieczenia" - nie lepiej brzmiałoby "  Z tyłu kobiety przygotowywały do pieczenia świeżo upolowane szczury"  Bądź "Z tyłu kobiety przygotowywały, świeżo upolowane, szczury do pieczenia" Choć skłaniałabym się ku wersji pierwszej, chyba że są to specjalne "szczury do pieczenia".
"Potężny huk i dzwonienie metalu o obudowy, w centralce na moment przygasły lampki." - tutaj zamiast przecinka, dałabym kropkę: "Potężny huk i dzwonienie metalu o obudowy.  W centralce na moment przygasły lampki."
Przyjemnie się czytało, choć, miałam problem z koncentracją uwagi  nad główną akcją, by płynnie ułożyła się w jedną całość w moim umyśle.
Pzdr

Zgrabnie napisane opowiadanie hard SF z nawet niezłym pomysłem. Oczywiście motyw przejęcia Ziemi przez obcą cywilizację bądź roboty jest dość powszechny, ale to nic nie szkodzi. Udało Ci się stworzyć ciekawy, apokaliptyczny klimat. Plus za szczury oraz nazewnictwo (zwłaszcza „Osobliwość”). 

W kwestie naukowe nie wnikałam, więc nie powiem, czy są jakieś nieścisłości.

Językowo OK, ale wypisałam sobie dwie rzeczy:

Z tyłu kobiety przygotowywały świeżo upolowane szczury do pieczenia, głośno wyrażając swoje zadowolenie z małych chłopców, dzięki którym wszyscy w osadzie mieli co jeść.

Troszkę niezgrabnie zbudowane zdanie. Można pomyśleć, że to chłopców zamierzano zjeść. Może coś w rodzaju: „Z tyłu kobiety przygotowywały do upieczenia szczury upolowane przez małych chłopców, głośno chwaląc spryt kilkulatków, bez których ludzie w osadzie nie mieliby co jeść”.

Za to ludzie zaczęli powoli tracić samych siebie..

W tym kontekście chyba po prostu chodziło o to, że ludzi było coraz mniej? Czy raczej o to, że życie ludzi dramatycznie się zmieniło? To zdanie jest niejasne.

Ogólnie bardzo mi się podoba, przyjemnie się czytało. A gdyby rozwinąć nieco drugą część, byłoby nawet lepsze.

 

Fajny, Matriksowy klimat. Zaskakujący koniec. Chociaż zgadzam się z przedmówcami, że nie zaszkodziłoby rozwinięcie drugiej części. Z drugiej strony, potrafisz przekazać maksimum treści w krótkim opowiadaniu. Podobało mi się. Pozdrawiam.

Fabuła ok, podobywuje mi się :)

Trochę mi narracja nie pasuje, bo wymyka ci się spod kontroli. Tam, gdzie opis jest statyczny, często rzucasz krótkimi zdaniami, a tam, gdzie opis dynamiczny - wrzucasz wielokrotnie złożone. I robi się taki ogień krzyżowy, bo długie, rozbudowane zdania - proszę bardzo - w opisie statycznym, a w dynamicznym - strzelanie czaswonikami bez rozkazu. Nie mogę teraz znaleźć fragmentu, gdzie to popełniłeś.

I trochę nie uwierzyłam w opis zachowania tłumu w pierwszej części - za mało?

Przeczytałam bez przykrości, ale i bez większej satysfakcji. W pamięci raczej nie zachowam.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytało mi się dobrze, tylko skończyło się tak nagle.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka