- Opowiadanie: Ikumi - Ze śmiercią mu do twarzy (2/2)

Ze śmiercią mu do twarzy (2/2)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Ze śmiercią mu do twarzy (2/2)

2.

 

Drzwi były otwarte.

– Hej mamo, wróciłam…

Do obskurnego i zimnego mieszkania weszła wysoka, chuda dziewczyna. Wyglądała, jakby miała się zaraz złamać pod ciężarem niesionych zakupów. Jej krótko ścięte, farbowane na fioletowo włosy zasłaniały pół twarzy. Nie lubiła, kiedy ktoś na nią patrzył.

Jednak w tym momencie co innego zaprzątało jej umysł.

Nikt nie odpowiedział na jej zawołanie.

– Mamo?…

W duchu modliła się o to, żeby to było co innego, niż myślała. Lecz wiedziała, że otwarte drzwi potwierdzały tylko jej najgorsze obawy.

– Tylko nie to… – szepnęła w przerażeniu, rzucając torby z zakupami na podłogę. Do jej uszu dobiegł dźwięk tłuczonych butelek z sokiem. Teraz nie było to istotne.

– Mamo?!

Sprawdzała po kolei wszystkie pomieszczenia, zastanawiając się, gdzie tym razem ją znajdzie. Przez chwilę miała nadzieję, że może jej nie odnajdzie, że może gdzieś wyszła, zapominając o drzwiach.

Nigdy tak nie było. Tym razem też nie.

– Mamo!

Wychudzona, wcześnie osiwiała kobieta leżała na podłodze w salonie. Oddech miała ciężki, wokół niej stała kałuża krwi. To wszystko działo się dla dziewczyny za szybko.

– Wszystko będzie dobrze… – szeptała do ucha matki gorączkowo, wybierając jednocześnie na komórce numer karetki pogotowia. – Trzymaj się… A tego skurwysyna dopadnę sama, obiecuję ci…

Kobieta nie odpowiedziała.

Jedyna myśl w głowie córki pałętała się samotnie pośród pustki.

Do tego nigdy nie powinno dojść. Gdyby się nie urodziła, oni nie byliby małżeństwem z przymusu.

 

***

 

– Pani matka jest w bardzo ciężkim, ale stabilnym stanie.

– Powiedz mi pan coś, czego sama nie widzę. – zasyczała jadowicie pannica.

– Nie mam więc pani nic do powiedzenia, wiemy na razie tyle samo. Została pobita, użyto kilku narzędzi, w tym noża, który przyczynił się do znaczącego ubytku krwi. Policja kazała nam przekazać, że szukają pani ojca aby go przesłuchać. Ordynator pozwolił pani zostać przy matce, nawet poza godzinami odwiedzin. Wie pani która sala?…

Dziewczyna nie czekała na dalsze wyjaśnienia. Nigdy nie przepadała za lekarzami, przebywanie w ich otoczeniu było dla niej deprymujące.

On ponoć też był kiedyś lekarzem.

Wiedziała, która sala, ponieważ całkiem niedawno została z niej wyrzucona przez pielęgniarki. Teraz, kiedy tam wracała wszystkie słodko się uśmiechały.

Miała ochotę im przywalić w te miłe buźki. Mdliło ją od tego widoku.

Jej matka leżała na kozetce w półprzytomna. Oczy miała lekko rozwarte, było widać, jak podąża wzrokiem za swoją córką.

– Wiesz, co znaczy twoje imię? – stęknęła siwa kobieta niewyraźnie. – „Odkrycie znaczenia światła Zaświatów"…

– Leż spokojnie mamo – odparła chuda, siadając obok łóżka na obdrapanym, białym krześle. – Musisz wypocząć. Po co znów wpuściłaś go do domu? Ile trzeba ci to tłumaczyć?…

– On miał klucze…

– Że co proszę? Skąd? Nie mów, że ty mu je dałaś!

Starsza kobieta nie zaprzeczyła.

– Ja pierdole, mamo! – Młoda nie wytrzymała. – Naprawdę jesteś niepoważna! Jak można…

Coś było nie tak. Jedynym dźwiękiem w pomieszczeniu był jednostajny pisk komputera. Nie było pulsu.

– Obudź się! Mamo, obudź się! – Szarpała staruszkę za ramiona. Dopiero po chwili pomyślała logicznie i nacisnęła czerwony przycisk na ścianie. W gabinecie rozległ się alarm, do środka wbiegli lekarze i jedna z uroczych pielęgniarek. Niczym dzikie, padlinożerne bestie rzucili się do umierającej, odpychając dziewczynę. Bezradnie stanęła obok, spoglądając na to wszystko z odległości, jakby jej to nie dotyczyło.

Puls nie wracał. Mijała minuta po minucie. Pewnie gdyby nie fakt, że starsza pani miała zeznawać w sprawie pobicia przez własnego męża, lekarze nie starali by się tak z odratowaniem jej.

Lecz i oni wyraźnie tracili nadzieję. Mijało właśnie półgodziny. Tak długo reanimacja trwała zazwyczaj jedynie w serialach medycznych.

– Pierdolony skurwysyn – syczała panna, przedłużając głoski i gapiąc się w podłogę. – Gdybym go tylko dorwała… Stary dziad powinien zdechnąć jak pies… To on powinien umrzeć, nie ona… Zrobiłabym wszystko, aby on skonał…

– Mogę to załatwić, jeżeli chcesz.

Podniosła głowę i spojrzała w kierunku, z którego dochodził pociągający głos. Po jej prawicy stał o wiele wyższy od niej mężczyzna, odziany w czerwień, z maską na twarzy. Złote włosy spływały mu po plecach, sięgając pasa. Pomiędzy pojedynczymi pasmami na plecach, wystawał skórzany futerał, przewieszony przez ramię.

Również wpatrywał się w zmarłą, którą właśnie przykrywano prześcieradłem. Dziewczyny o fioletowych włosach nie uraczył nawet spojrzeniem.

– Kim ty do cholery jesteś? Nie gadam z glinami i tak nic nie potraficie zdziałać.

– Nie mów lepiej do mnie w tak otwarty sposób – mruknął, a dziewczyna dałaby głowę, że uśmiechał się złośliwie pod lisią maską. – Ty mnie widzisz, oni nie.

I jakby chcąc to udowodnić, podszedł do jednego z doktorów. Ten przeszedł przez niego, jak przez hologram.

Opadła jej szczęka.

– Mogę sprawić, że twój ojciec przestanie być problemem, a twoja matka będzie żyć. Co ty na to?

– Gdzie haczyk?

– Hehehehe, widzę, że nie lubisz owijania w bawełnę – zaśmiał się, lekko kokieteryjnie młodzieniec w czerwieni. – Słusznie, też nie lubię. A haczyk jest w tym, że nie zrobię tego za darmo. Musisz zaciągnąć u mnie dług.

– Ile niby chcesz? I jak niby sprawisz, że moja matka odżyje?

– A zgadzasz się na zaciągnięcie i spłacenie długu?

Uśmiechnęła się. Nawet w najmniejszym stopniu nie wierzyła temu dziwakowi. Była pewna, że jest to wytwór jej skołowanej wyobraźni.

Powoli kiwnęła głową.

Mężczyzna zarzucił głową i spojrzał na wypchane prześcieradło. Coś zabłysło, oślepiając pannicę na krótką chwilę.

Do jej uszu dotarł charkot i płytkie dyszenie jej matki.

Zaskoczeni lekarze spojrzeli na niedawne zwłoki, jak próbują się uwolnić spod materiału.

– Spełniłem swoją część umowy. Możesz mi wierzyć, albo i nie, ale twój ojciec niedługo zajmie jej miejsce na Liście Zgonów. Teraz pora na ciebie. Zaciągnęłaś dług, musisz go spłacić.

– Niby jak? Nie jestem zbyt bogata.

Nieznajomy zaśmiał się krótko.

– Jeszcze do ciebie nie dotarło, że nie jestem zwykłym człowiekiem i nie o pieniądze chodzi?

Spojrzała na niego pytająco, nie do końca rozumiejąc, co ma na myśli.

– Jestem Śmiercią. A dług spłacisz, pomagając mi w moich zadaniach. Lecz przyłączając się do mnie musisz pamiętać o dwóch rzeczach. Po pierwsze, dla tego świata przestaniesz istnieć, nikt nie będzie już ciebie pamiętał, nawet własna matka. A po drugie…

Zaczął grzebać w kieszeniach, szukając czegoś. W końcu wyjął z jednej z nich coś czerwonego i podał do wychudłej.

Był to czerwony sznurek, trochę grubszy od sznurówki. Pośrodku dowiązane miał trzy stare monety, z kwadratowymi dziurkami i dziwnymi symbolami.

– A po drugie, musisz to założyć i nigdy nie możesz tego zdjąć. Jeżeli to zrobisz, ty i twoja dusza przepadniecie na wieki. Brzmi groźnie, co?

– Rozumiem, że nie mam wyboru?

To wszystko działo się zbyt szybko, niczym w jakimś szalonym śnie. Miała nadzieję, że niedługo się z niego wybudzi.

– Nie masz – odparł, pomagając zawiązać obrożę. Patrząc na jej kark mógł policzyć wszystkie kręgi. – Zaciągnęłaś dług, musisz go spłacić. Zaraz stracisz przytomność. Jest to normalne podczas przejścia, obudzisz się w moim domu, więc się nie zdziw. Tam wyjaśnię ci wszystko, co będziesz robić. Ale zanim do tego dojdzie… Jak ty w ogóle masz na imię?

– Jestem Gwen… – Zawiesiła się na chwilę, rozmyślając nad czymś. – To znaczy, „ta, co odkryła znaczenie światła Zaświatów".

– Nieźle dopasowane imię do twojej nowej roboty. Tylko nie licz na to, że ujrzysz w niej jakiekolwiek światło. Chyba, że latarki.

 

***

 

– Śmierć? Zajęty jesteś?

Ubrany w czerwień siedział przy ogromnym biurku z podświetlanym blatem, które kiedyś wyraźnie należało do jakiegoś rysownika. Spojrzenie wlepione miał w szkarłatną Listę Zgonów. Na pytanie pomocniczki kiwną jedynie leniwie głową. Gwen zadawała wiele rożnych pytań, od kiedy mu towarzyszyła, lecz w przeciwieństwie do poprzednich przypadków, ona nie wyprowadzała go natychmiastowo z równowagi.

Nie oczekiwał, że współpraca z kimkolwiek może mu się tak dobrze i przyjemnie układać. Początkowe niedowierzanie dziewczyny we wszystko, co się działo było mocno kłopotliwe, aczkolwiek wystarczyło pokazać grób jej ojca, aby zakończyć jej nieufne zachowania.

Jak mało kto rozumiała znaczenie długu u Śmierci i obowiązek spłacenia go.

– Chciałam tylko o coś spytać.

– Znowu? – zaśmiał się przyjaźnie, odwracając się do dziewczyny na obrotowym krześle. – Co tym razem malutka?

– Hahaha, wcale nie jestem malutka, dobrze wiesz. – Nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– No, na pewno mniejsza ode mnie. No ale, o co chodzi?

– Zaskakuje mnie, jak ktoś, kto jest w pewnym sensie duchem, może mieć taką chałupę? I to nie jedną. Przecież to nie ma sensu. Nikt tu nie mieszka, ani nic? A co z rachunkami?

– Ależ ty jesteś dociekliwa – westchnął ciężko, zwijając listę i chowając ją za pasek od spodni. Wyglądało na to, że dziś już spokoju nie zazna. Wstał leniwie z fotela na kółkach i zniknął na chwilę w kuchni. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek za życia pił herbatę. Z drugiej strony, nie przypominał sobie nawet, kiedy żył. Jednakowoż, była to kolejna nowość w jego szarej codzienności, odkąd załatwił sobie pannice o purpurowych włosach. Nie żyli, więc picie czy jedzenie było w ich egzystencji zbędne. Ale ona nie mogła sobie darować braku naparu z „tego zielska", jak początkowo mówił Śmierć. W końcu i jego zaraziła uwielbieniem do tego napitku.

Chociaż Gwen twierdziła, że trochę przesadza. Zaraz wrócił do salonu z kubkiem wielkości niewielkiego wiaderka. Tradycyjnie, wsypał do niego pół cukierniczki. Dziewczyna już nawet nie reagowała.

– Załatwienie sobie tych mieszkań było stosunkowo proste. – Zaczął tłumaczyć, popijając z wiaderka. – Zauważyłaś, że ludzie są niesamowicie przesądni? Wystarczy im wmówić, że jakieś miejsce jest nawiedzone, a nie dosyć, że będą je omijać szerokim łukiem, to nie zdziwi ich nawet to, że ktoś tu używa prądu. Będą pewni, że to efekt działania duchów.

– W pewnym sensie tak jest, no nie? – Chuda uśmiechnęła się szeroko. – Pewnie trochę by się zdziwili, jakbyśmy kiedyś otworzyli im drzwi i przedstawili jako Śmierć i jego towarzyszka. O ile wcześniej nie umarliby ze strachu.

– I tu tkwi właśnie tajemnica mego sukcesu w zdobywaniu kolejnych kwater. Wystarczy, że ktoś zginie w dziwny sposób, a już mało kto będzie ryzykował stanie się kolejną ofiarą.

– To trochę okrutne…

– Może, ale cel uświęca środki. A jak to nie pomaga, to pozostaje doprowadzenie jeszcze kilku innych ludzi w okolicy do obłędu. Gdy nagadają później w szpitalu psychiatrycznym, że wiedzieli Śmierć, to spokój mam zapewniony na długo.

– Co masz na myśli, mówiąc o doprowadzaniu do obłędu?

– Boże, dziewczyno, kolejne pytanie? – złotowłosy zaśmiał się przyjaźnie. – Nie dasz mi spokoju, co?

– Skoro odpowiadałeś do tej pory na moje pytania znaczy to tylko, że ci to nieszczególnie przeszkadza.

Uśmiechnął się pod maską mimowolnie. Nie mógł wyjść z podziwu dla swojego szczęścia. Dawno nie trafił tak dobrze z towarzystwem.

Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek dobrze trafił.

Wskazał dziewczynie na lisią maskę.

– Jeszcze mnie o nią nie spytałaś.

– To co, czemu ukrywasz swą twarz, jest Twoją prywatną sprawą. O ile sam mi tego nie chcesz powiedzieć, ja się dopytywać nie mam zamiaru. Ty mnie nie pytasz, czemu nienawidziłam mojego ojca.

– Ponieważ to wiem.

– Więc możesz się tylko cieszyć, że wiesz coś o mnie, chociaż ja o tobie nie wiem prawie nic. Masz asa w rękawie, jak to mawiają.

Spojrzał na pannicę zaskoczony. Takiego podejścia i obrotu sprawy się nie spodziewał.

Czuł nawet lekkie wyrzuty sumienia, co go raczej nie spotykało.

– To nieuczciwe – mruknął, kończąc herbatę. – Skoro ja o tobie coś wiem, ty o mnie też powinnaś. Chcesz posłuchać?

– Z wielka chęcią – odparła szczerze.

Mężczyzna wskazał na maskę.

– Nie bez powodu ukrywam twarz. Ten powód sprawiał właśnie, że ludzie popadali w psychozy. Kto spojrzy Śmierci w oczy, a dokładniej to na jej twarz, staje się szaleńcem. Lecz to nie wszystko. Ty również nie możesz zobaczyć, co kryje maska. Ty nie dosyć, że zwariujesz, to staniesz się demonem. Demonem, którego ja będę musiał zniszczyć. Musisz o tym pamiętać.

– Nie zapomnę, spokojnie. – zapewniła wierzyciela.

Zapadła cisza, która mocno zaskoczyła młodzieńca w czerwieni. Żadnych pytań więcej?

A przecież musiał ją nakierować na odpowiednią ścieżkę.

– Powinienem ci powiedzieć coś jeszcze…

Dziewczyna oderwała spojrzenie od gazety telewizyjnej. Uśmiechnęła się zachęcająco.

– Nie spłacisz długu…

Spojrzała na niego, jakby nie dochodziło do niej znaczenie jego słów. Nie podobało się jej to, co słyszała.

– Jak to nie spłacę? Obiecałeś. Czy to tak wygląda twoja uczciwość?

– To cios poniżej pasa – mruknął, nie ukrywając urazy.

– To co powiedziałeś, też jest ciosem poniżej pasa.

– Ale to nie wszystko – tłumaczył się dalej. – Jedynie spłacisz dług, stając się nikim innym, jak kolejną Śmiercią.

– Kiepskie rozwiązanie – w głosie Gwen tkwiły głęboko skrywane pretensje. – Myślałam, że będę miała możliwość wrócić do domu.

– Do domu nie, ale będziesz mogła dbać o to, aby twoja matka żyła dostatecznie długo. Jest tylko jedno ale. Aby stać się Śmiercią musisz ujrzeć moją twarz.

– Mówiłeś, że to niemożliwe – na twarz towarzyszki wkradła się stara nieufność.

– Mówiłem, ale tu też jest jedno ale. Możesz spojrzeć na moją twarz i stać się Śmiercią, zamiast szaleńcem, o ile pokochasz mnie prawdziwą miłością.

– To nie powinno być raczej trudne.

Śmierć spadł zszokowany z kanapy.

 

***

 

– Uciekaj młoda!

Dziewczyna podniosła się ciężko z zimnego betonu. Poczuła rwący ból w klatce piersiowej, była pewna, że zaraz zemdleje.

Rozejrzała się po dachu wieżowca. Śmierć z kosą w rękach stał naprzeciw wstrętnego stwora. Potwór wyglądał jak jaszczurka chodząca na dwóch nogach, z za długimi rękoma i grzywą czerwonych, ociekających śluzem włosów. Tylko stare szmaty, które miał na sobie zdradzały, że był kiedyś człowiekiem.

– Miałam ci pomagać! – wrzasnęła, nie ukrywając wściekłości. Nim mężczyzna zdążył cokolwiek odkrzyknąć, zerwała się na nogi i pobiegła na przeciwnika.

Widziała tylko rozciągnięty na zielonkawej skórze uśmiech. Jedyne o czym myślała, to żeby ten uśmiech zetrzeć jednym, porządnym walnięciem.

– Głupia, stój!

Nim zdążyła coś zrobić poczuła, jak coś odrzuca ją do tyłu. Przed oczami mignął jej Śmierć.

Zamachnął się kosą, lecz ostrza utknęły w tytanowej skórze przeciwnika. Mężczyzna w czerwieni próbował uwolnić broń, jednak nic z tego. Bestia złapała go drugą ręką za włosy i rzuciła na krawędź budowli. Tylko cud sprawił, że lecący jak worek ziemniaków kostuch nie wyleciał poza płytę dachu.

Jaszczur wyjął zaokrąglone brzytwy z ciała i oblizał je pociętym językiem.

Ponoć jako człowiek umarł wpadając w jakąś niebezpieczną maszynę, która dosłownie go posiatkowała.

Nic nie powiedział, nie był nawet w stanie. Ale było widać, że ma tylko jeden cel.

Chciał zniszczyć Śmierć.

– Te, brzydal! – krzyknęła Gwen. Stwór spojrzał w jej kierunku, zaskoczony. – A może zmierz się z kimś równym sobie?

Zielony prychnął i ponownie wrócił do swojej nieprzytomnej ofiary. Chudej opadła szczęka.

– Te, to że jestem kobietą nie znaczy, że możesz mnie ignorować!

Ten ignorował ją dalej.

Wściekła znów pobiegła w kierunku demona. Tym razem nikt jej nie powstrzymał. Rzuciła mu się na plecy i chwyciła za głowę. Potwór wymachiwał rękoma jak szaleniec.

– Zostaw go! – wołała z każdym kopnięciem stwora pod kolano. Raz na jakiś czas chowała głowę w ramionach, aby nie oberwać ostrzem kosy.

W tym samym momencie obudził się nie na żarty wystraszony żniwiarz. Rozeznanie w sytuacji zajęło mu dosłownie chwilę. Zwinny niczym kot chwycił za swoją własność i wyrwał ją z rąk monstra. Wychylił się w tył i zamachnął. Stalowe ostrza zatopiły się w zzieleniałym cielsku. Mężczyzna ciągnął kosę dalej, w dół, lecz nie był w stanie jej pchnąć mocniej. Gwen przeniosła rękę pod ramię przeciwnika i przeleciała przed niego, lądując nogami na atrybut swego szefa, przy czym stanęła na nim całym swoim ciężarem. Coś szarpnęło dwa razy, lecz zaraz zjechała w dół, słysząc obrzydzający chlupot organów wypływających na betonową płytę.

Upadła zaraz obok zwłok. Pisnęła przerażona, zrywając się jak poparzona.

– Dzięki. Sam bym sobie chyba nie poradził.

Chudzielec odetchnął głęboko kilka razy, aby dojść do siebie.

– Proszę bardzo, od tego chyba jestem, nie?

– Nie do końca, ale niech ci będzie. Następnym razem tak nie ryzykuj. Chcesz się wywinąć od płacenia długu?

– Nie, skądże znowu.

 

***

 

– Myślałeś kiedyś nad tym, żeby darować sobie tłuczenie się z demonami?

Śmierć spojrzał na towarzyszkę, która leżąc pod kocem oglądała coś w telewizji. Podejrzewał, że sama nie wiedziała do końca, co ogląda.

Dla niego te walki były kolejnym punktem w szarej rzeczywistości. Dziewczynę wyraźnie to przerastało, on był przyzwyczajony.

Chociaż nigdy wcześniej te istoty nie pojawiały się tak często.

– Ja nie, ale kilku innych jak najbardziej.

– I co?

– Byli moimi poprzednikami.

W oczach dłużniczki błysnęło zaskoczenie. Rozsunęła kotarę z fioletowych włosów, okrywającą twarz.

– Te stwory to nic innego jak oszalałe dusze, którym udaje się wyrwać z okowów i ograniczeń istoty energetycznej, aby stać się czymś żywym. Takie po trochu zombie, które jednak rzadko atakują ludzi.

– Tym bardziej nie rozumiem, czemu musisz je niszczyć, skoro nie są zagrożeniem.

– Są zagrożeniem i to ogromnym. Ale głównie dla Śmierci.

Zamilkł na chwilę, jakby obawiając się tego, co zaraz będzie musiał powiedzieć. Sapnął i odwrócił się do okna. Niespodziewanie wyczuł, że coś dotyka go w ramię. To Gwen położyła na nim swoją dłoń.

– Jeżeli boisz się osądu, to niesłusznie. Domyślam się, co chcesz powiedzieć. Lecz chyba będzie lepiej, jeżeli naprawdę to powiesz, nie zostawiając niedomówień.

– Masz rację… – szepnął z wyraźną ulgą w głosie. – Gdy demon zabije Śmierć sam staje się żniwiarzem. Ja również byłem kiedyś demonem. I to ja zabiłem swego poprzednika.

– Żałujesz?

Ponownie zamilkł, lecz tym razem na krócej.

– Nie. Czy to źle?

– Nie, to chyba dosyć zrozumiałe. Ale nie masz czasem dosyć tego wszystkiego? Tego, kim jesteś i co musisz robić?

– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

– Ja powoli mam dosyć… Nie mam sił…

Śmierć złapał ją za nadgarstki i przycisnął do siebie.

– Proszę, nie mów tak…

 

***

 

– Nie zdążyłam się z nią pożegnać…

– I tak by cię nie rozpoznała.

Stali nad świeżo zakopanym grobem, chroniąc się kołnierzami płaszczów przed nieprzyjemnym wiatrem. Wszyscy inni już dawno odeszli, wrócili do codziennych zajęć. Ziemia przyozdobiona była zielonymi wieńcami z iglaków.

– Może i masz rację. Na pewno masz rację… Nikt mnie nie poznał. Dziwnie się na mnie patrzyli.

– Nie dziwniej niż na mnie – mruknął Śmierć, poprawiając maskę. Czuł się nieswojo będąc na cmentarzu. Wbrew stereotypom, nie bywał tu za często.

– Wcale mnie to nie zaskakuje – zaśmiała się smutno Gwen, patrząc na wystające spod płaszcza mężczyzny czerwone niczym krew ubrania. – Kto się tak na pogrzeb ubiera? Zresztą, czemu czerwony? Śmierć nie powinien być odziany na czarno, najlepiej to jeszcze w staroangielskim stylu?

– No też coś – prychnął pogardliwie. – W czerwieni jestem bardziej seksy.

Chuda uśmiechnęła się znacząco, aby zaraz nie wytrzymać i wybuchnąć śmiechem. Mieli szczęście, że byli jedyni w nekropolii.

Jednak coś nie dawało jej spokoju.

– Ty wiesz czemu umarła, prawda?…

Złotowłosy spojrzał na nią ze smutkiem. Pokiwał powoli głową.

Oczy dziewczyny zeszkliły się szkarłatem.

– Masz jej duszę, prawda?…

Śmierć westchnął, podszedł do niej nieśmiało. Widząc, że ona zaraz wybuchnie, przytulił ją do siebie.

– Nie becz młoda. W tym zawodzie nie ma na to miejsca.

– Może pora to zmienić?

– Może. Ale niestety, raczej nie za mojej kadencji.

– Okropny jesteś, wiesz?

 

***

 

Wpadli na siebie w korytarzu. Przestraszona dziewczyna uderzyła tyłkiem o podłogę. Oboje właśnie skończyli całodzienny patrol. Mężczyzna wyciągnął do niej dłoń i podniósł chudą na nogi, co trudne nie było.

Gwen ziewnęła przeciągle. Była padnięta i nie miała sił aby dziwić się tym, że po raz pierwszy od tygodnia spotkała Śmierć. Nie wiedziała, czy ten w ogóle wracał do mieszkania, ponieważ po każdych łowach była tak wykończona, że od razu zasypiała na kanapie. Więc jeżeli nawet zaglądał do domu, to przychodził bardzo późno i bardzo wcześnie wychodził.

Tłumaczył się, że to zwiększona ilość ataków demonów tak na niego działa. Twierdził, że lepiej zabezpieczyć się i uzbroić, bo nigdy nie było wiadomo, kiedy któryś zaatakuje.

Panna z purpurą na głowie nie miała jednak siana we łbie. Czuła, iż chodzi tu jeszcze o coś innego, bardziej przyziemnego.

Śmierć od jakiegoś czasu omijał towarzyszkę. Czasami tylko, jakby nie wytrzymywał z nagromadzonymi w ciągu całego dnia emocjami, na krótko ją do siebie przyciskał. Po chwili puszczał z westchnieniem ulgi i wracał do zajęć, jakby nigdy nic.

Rozumiała go i była wdzięczna za ten gest. Coraz ciężej było jej sobie poradzić z tym, co się działo w jej życiu po życiu.

– Ile dzisiaj młoda?

– Trzydzieści trzy…

– Że co proszę?! – krzyknął, mając lekkie obawy co do tego, czy wszyscy w budynku spali. Obdarzył pannę zaskoczonym spojrzeniem.

Znużona popatrzyła na niego z lekką rezygnacją. Dopiero teraz dostrzegł cienie pod jej oczami.

– Katastrofa lotnicza… Chce spać…

– No nieźle, gratulacje – poklepał ją po plecach, przenikając przez drzwi. – Wszystkich zdążyłaś zebrać?

– Pilot mi umknął tylko… Śmierć…

– Hm?

– Spać chcę… Proszę?…

Złotowłosy pokiwał głową, poprawiając maskę.

Wstążka się poluzowała i rozwiązała.

Przerażony mężczyzna krzyknął tylko na dziewczynę i odepchnął ją od siebie, łapiąc lisią twarz w ostatniej chwili. Ta jednak nie spodziewała się ataku, nie zdążyła nawet pomyśleć. Z impetem walnęła plecami o antywłamaniowe drzwi. Niczym manekin odbiła się od nich, upadając twarzą na dywan.

– Gwen! – spazmatycznie zawołał żniwiarz. Zawiązał taśmę na tyle głowy i podbiegł to obitej. Przewrócił ją na plecy, zobaczyć czy wszystko było dobrze.

Nie było.

– Boli… Za co… Za co tato…

– On nie żyje. To nie on. To ja… – poczuł ściśnięcie w gardle. – No już, spokojnie, nic ci młoda nie będzie przecież…

Nie odpowiedziała, oddychała tylko ciężko. Podniósł ją i zaniósł na łóżko. Wisiała mu bezwładnie na ramionach, przywodząc na myśl szkielet. Wyglądała, jakby miała zaraz się złamać.

– Ale cię załatwiłem… – szepnął, przyglądając się leżącej na kołdrze. – Dobrze, że poza bólem nic więcej ci nie grozi.

Usiadł na krawędzi materacu, zapominając o tym, iż miał tej nocy również iść na patrol. Patrzył tępo w swoje kolana, odwrócony plecami do poturbowanej.

– Czym sobie na to zapracowałam? – Dobiegł do jego uszu słaby i nieśmiały śmiech. – Co tym razem popsułam?

Uśmiechnął się, przypominając sobie incydent ze składaniem kosy. Dopiero teraz do niego doszło, jak dawno to było.

– Przepraszam. Maska mi spadła prawie, bałem się, nie chciałem, żebyś zobaczyła moją twarz. Źle by się to skończyło, wiesz dobrze.

– Skąd ta pewność?

Spojrzał przez ramię na dłużniczkę. Podniósł brew, zapominając, że ona i tak tego nie widzi.

– Pokaż swoją twarz… – szepnęła niemal bezgłośnie. – Chyba zasłużyłam na rekompensatę.

– Boję się, wiesz dobrze – pokręcił powoli głową, tak żeby zrozumiała. – To się może źle skończyć.

– Nie wiemy, jak to się skończy.

Odetchnął ciężko. Dobrze wiedział, jak to się skończy.

Przez chwilę czuł, że powinien jej powiedzieć prawdę. Lecz nie mógł sobie na to pozwolić.

Mógł zrobić za to co innego. Podniósł nieznacznie lisią twarz, odkrywając usta i rzucił się na Gwen.

Nie wyraziła żadnego sprzeciwu.

W końcu mógł sobie ulżyć, po kilku dobrych latach.

 

***

 

– Czy my tak naprawdę jesteśmy potrzebni ludziom do czegokolwiek?

Śmierć burknął z rezygnacją, domyślając się, ze nie zazna już tego dnia spokoju. Odłożył notatki, rzuciwszy okiem na to, co było w telewizji. Dziewczyna nie lubiła, jak było w mieszkaniu za cicho, tak więc telewizor albo radio zawsze było uruchomione, co jemu samemu przeszkadzało często w pracy. Ale był cierpliwy i reagował tylko w skrajnych przypadkach, kiedy w odbiorniku leciały przypadkiem niesamowicie głupie seriale.

– Co cię natchnęło do takich pytań? – mruknął swoim głębokim głosem.

– Pierwsza spytałam – podeszła do niego i oparła się o jego kolana, aby spojrzeć mu w oczy.

Nie lubił tego. Panna miała na niego zbyt duży wpływ, zbyt łatwo z niego wszystko wyciągała.

Z drugiej strony, to sam na to pozwalał. Przecież mógł bardzo łatwo to przerwać. Wiedział, że ona już się nadaje i to od dawna. Coś go powstrzymywało. Chyba nie chciał jej stracić.

– Może ci się to wydać dziwne, ale jesteśmy ludziom potrzebni i to bardzo – odparł, spojrzawszy w drugą stronę, byle ominąć jej wzrok. – Po pierwsze, kiedy nadejdzie odrodzenie świata, to ja, Śmierć, otworzę wrota Świata Umarłych. A po drugie, walczymy z demonami, które mimo wszystko, stanowią dla ludzi pośrednie zagrożenie. Raz na jakiś czas jeden z drugim wpada na to, żeby opętać jakiegoś człowieka. Strasznie kłopotliwa sprawa.

– Czy ja wiem… – głos miała smutny i zmęczony. – Ludzie sami powinni o siebie dbać. Czemu oni zawsze potrzebują nianiek?

– Ty też jesteś przecież człowiekiem – głos miał zaskoczony.

– Jestem człowiekiem w takim samym stopniu, jak ty… Nie jestem. – Wstała i wyłączając telewizor usiadła na kanapie. Podwinęła kolana pod brodę, wpatrując się martwym spojrzeniem w przestrzeń. Wyglądała, jakby miała gorączkę. – Już od dawna nie jestem człowiekiem. I to nie twoja wina. Ja nim nie byłam już za życia. Lecz wtedy tego nie dostrzegałam, nie czułam tego. Dopiero teraz, kiedy jestem wiecznie młoda, kiedy mogę się cieszyć niezależnością i posiadaniem cokolwiek bym tylko chciała widzę, czym jestem naprawdę.

– Czym jesteś?… – strach brzmiał w jego głosie.

– Pustką… Bezradną, bezsilną pustką…

– Jesteś chora… Powinnaś się położyć…

– Wiesz przecież, że to niemożliwe.

Nie zauważyła, kiedy złotowłosy do niej podszedł, poczuła jedynie, że ją przytula. Uśmiechnęła się mimowolnie. Temu gestowi było daleko do człowieczej naturalności, jakby był wyuczony. Mimo to, był o wiele bardziej szczery i uczuciowy, niż jakikolwiek wcześniej doznanych ze strony ludzi.

W pokoju zaległa niespokojna cisza, podczas której na całym świecie zmarło dokładnie pięćset osiemdziesiąt dziewięć osób. Jednocześnie urodziło się ich tysiąc czterysta sześćdziesiąt dziewięć. Sam Śmierć nie wiedział, czy ktokolwiek pilnuje tego całego bajzlu, czy może on i Gwen byli jedyni.

Jeżeli faktycznie tylko oni mieli na to wpływ, czy to co robili miało sens?

Chudy szkielet leżący w jego ramionach poruszył się niepewnie.

– Jestem zmęczona… Chce to zakończyć. Możesz to zrobić, prawda?

– Mogę… Niestety mogę.

Pokiwała głową, odgarniając włosy z twarzy.

Pierwszy raz ujrzał jej twarz tak dokładnie. Jakby i ona do tej pory nosiła maskę.

– Zrobiłbyś to? Dla mnie?

Westchnął i wstał z kanapy, nie patrząc na dziewczynę. Kątem oka ujrzał ciemne chmury za oknem. Czuł, że ten cień idzie po niego. Akurat kiedy zaistniała nadzieja.

– Chodź do sypialni, co? – zaproponował chrapliwie. Jedyną odpowiedzią był cichnący dźwięk kroków Gwen i skrzypienie drzwi. Nie myśląc za długo dołączył do niej.

Leżała na drewnianym łóżku, opierając się plecami o ścianę i skubiąc końce włosów chudymi palcami, przypominającymi nogi wyblakłego pająka. Wzrok miała oczekujący, wręcz nachalny a wygląd mocno anemiczny. Cienie pod oczami dodawały jej dobre kilka lat.

Chociaż odpychał od siebie tą myśl najmocniej, jak potrafił czuł, że jest temu wszystkiemu winny. Jedyne co dawało mu jakiekolwiek wytchnienie, to świadomość, że pannica zaciągnęła dług z własnej woli.

Wiedział, że to nie do końca tak było, manipulował nią, jak każdą inną, wykorzystał nadarzającą się okazję.

Ale tak właśnie trzeba było.

– Pomóż mi… – do jego uszu dotarł słaby szept.

Po policzkach pomocnicy kostuchy płynęły dwie, cienkie stróżki krwi, upodobniając ją do diablicy z jakiegoś koszmarnego obrazu. Zapomniawszy, jak wygląda sprawa z łzami, wytarła twarz wierzchem dłoni, rozmazując czerwień bo porcelanowej cerze. Wyglądała teraz jak dziki wojownik idący na łowy. Kiedy się zorientowała, co zrobiła, zachichotała histerycznie.

– Popadam w obłęd – mruknęła, podnosząc głowę i patrząc Śmierci prosto w oczy.

– Widzę.

Usiadł na krawędzi materacu, tuż obok dziewczyny. Dłuższą chwilę wyraźnie go coś niepokoiło.

– Nie byłem z tobą szczery Gwen – począł ostrożne tłumaczenia, wyraźnie wzbudzając zainteresowanie. – Nie jestem w stanie sprawić, że będziesz kolejną Śmiercią. Nie wiem, czy w ogóle istnieje jeszcze jakaś Śmierć, poza mną. Powiem więcej. Jeśli ujrzysz moją twarz, zginiesz, przepadniesz… Miłość do mnie nic tu nie zmieni, poza tym, iż przejmę w takiej sytuacji twoją moc. Nie jesteś pierwszą, która padnie tego ofiarą. Udzielałem „kredytu" aby przyciągnąć do siebie potencjalną zdobycz. Aby stać się potężniejszym, może nawet niezniszczalnym. Pragnąłem władzy, a teraz widzę, tak jak i ty, że jestem nikim. Tak jak i ty przeszedłem metamorfozę i dostrzegam to, czego wcześniej istnienia nie podejrzewałem. Lecz dzięki tobie dostrzegłem szansę naprawy, o ile można tak powiedzieć o kimś takim jak ja. Chociaż ty możesz być gotowa odejść, ja nie jestem gotowy, aby cię stracić…

– Ja się tego wszystkiego domyśliłam. – Głos miała znużony. – Nie patrz tak na mnie. Powiedziawszy mi to wszystko potwierdziłeś tylko moje przypuszczenia. I nie, nie mam ci za złe tego, co robiłeś. O ile teraz zrobisz to, o co proszę. – westchnęła ciężko, znów ukrywając się w fiolecie włosów. – Jestem zmęczona… Chcę odejść. A wcześniej ujrzeć twoją twarz, o ile to możliwe…

Spróbował się do niej uśmiechnąć, lecz ciężko mu to szło. Nagle coś przyszło mu do głowy.

– Dobrze, zdejmę maskę, lecz wpierw muszę załatwić pewną sprawę.

Towarzyszka kiwnęła głową na propozycję. Żniwiarz usiadł pośrodku łóżka krzyżując nogi i zamykając oczy. Siedział tak przez chwilę bez ruchu, niczym posąg, po czym jego włosy powoli zapalały się złotym światłem. Chwilę później zafalowały dziko, przysłaniając go całego. Przestraszona Gwen wstała gwałtownie, coś jednak ją powstrzymało.

W powietrze uderzył słup jaskrawego światła i potępieńcze jęki. Potężna wichura mocy rozwarła okna w pokoju, zerwała firanki, trzaskała drzwiami. Wszystko to trwało ułamek sekundy.

Dziewczyna odsłoniła oczy, które chroniła przed oślepnięciem. W pierwszej chwili była pewna, że mężczyzna uciekł. Prawda była jednak gorsza od podejrzeń.

Szarość siedząca przed nią wyglądała jak szmaciana, zaniedbana lalka. Wciąż złote włosy wiły się niczym stado węży, spływając na podłogę. Kiedy odwrócił się do niej nie zdołała powstrzymać pisku przerażenia i zdziwienia.

Teraz Śmierć przypominał klasyczną wersję ze starych obrazów, chudszy nawet od niej sprawiał wrażenie zwykłego szkieletu. Maska sama zjeżdżała mu z twarzy.

– Pozbyłem się właśnie dusz twoich poprzedniczek. Chcę, mieć tylko ciebie…

Przysunął się do niej i rozwiązał wstążkę z tyłu głowy.

Na jej twarz napłynął ciepły uśmiech. Zaraz znikł, zamiast tego zaatakował ją ból.

Powoli i ona znikała.

Zdesperowany i przerażony złotowłosy przycisnął kochankę do siebie. Czuł, jak malała, zmniejszała objętość i wagę. Jakby chcąc ją zatrzymać pocałował ją.

Usłyszał głębokie westchnienie. Coś pchało mu się do ust, do ciała, płuc, serca i umysłu. To coś było słodkie i lekko cierpkie. Gwen znikła wraz z pocałunkiem, pochłonął duszę chudej w całości.

Teraz to on czuł ból, który przemienił się w uniesienie. Jeszcze nigdy wcześniej nie był tak potężny i tak silny. Ubrania znów opalizowały czerwienią, ciało nabrało kolorów i kształtów piękniejszych i doskonalszych niż kiedykolwiek wcześniej.

Wcale nie potrzebował wielu romansów. Wystarczyła jedna prawdziwa miłość.

A ona?

Ona od tej pory istniała w jego sercu, dając mu moc, jakiej nikt nie mógł posiąść.

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Z ciekawej historii zrobił się romans. Amor vincit omnia po raz kolejny. Ale zajrzę jeszcze do trzeciej części z dwóch.

Po policzkach pomocnicy kostuchy płynęły dwie, cienkie stróżki krwi,

A one ciągle stróżują…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka