- Opowiadanie: yantri - Smok nie istnieje, ale ma się dobrze

Smok nie istnieje, ale ma się dobrze

Można było to hasło potraktować na poważnie, ale tak jakoś nie wyszło :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Smok nie istnieje, ale ma się dobrze

Młody książę przemierzał komnatę długimi krokami, z entuzjazmem wymachując rękoma. Tłumaczył swoim przyjaciołom, dwu równie jak on niedojrzałym arystokratom i jednemu młodzieńcowi szemranego pochodzenia, swój najnowszy pomysł, zapożyczony z sąsiedniego, znacznie większego, królestwa.

Nagle zatrzymał się i spojrzał wyczekująco na słuchaczy. Napotkał mur niezrozumienia.

– Powtórzyć? – zapytał.

Młodzi ludzie zaczęli się kręcić na krzesłach, chrząkać i niezrozumiale mruczeć pod nosami. W końcu odezwał się Cregg, o którym wszyscy oprócz męża matki wiedzieli, że jest bękartem.

– Niech to podsumuję. W trakcie tych swoich zagranicznych studiów spotkałeś ludzi, którzy zajmują się nauką, oceniają innych ludzi zajmujących się nauką, dostają za to kasę od króla, którą dzielą się z innymi ludźmi zajmującymi się nauką. Tego rozdawania pieniędzy nie rozumiem, ale mniejsza z tym. Tak więc ci ludzie spotykają się czasami, by rozdzielić tę kasę, poklepać się po plecach, pogadać, popić, pojeść i tyle. I chcesz, żebyśmy tu sobie urządzili podobne zgromadzenie. Zgadza się?

Książę Joseph, dla przyjaciół i rodziny Josi, usiadł i prawie ukrył twarz w dłoniach. Zatrzymał się jednak w pół gestu, westchnął tylko i podjął się wyjaśnienia nieścisłości.

– Oni naprawdę zajmują się nauką. Badają różne rzeczy.

Młodzieńcy spojrzeli po sobie z powątpiewaniem. Królestwo Ellanu było wyspą długą na trzydzieści i szeroką na może piętnaście mil, szczycącą się jedną górą, kilkoma wzgórzami i malowniczymi klifami. Ludzie żyli tu z rybołówstwa, niezbyt skutecznej uprawy roli, hodowli owiec, tudzież krów, oraz od niedawna – z turystyki. O nauce nie mieli zbyt wielkiego pojęcia, a i badać nie za bardzo wiedzieli co. Wszyscy trzej przyjaciele księcia musieli pracować pomimo posiadanych tytułów. Jeden rudowłosy, jeden brunet i jeden jasny blondyn. Rudowłosy Lucas wyraził zdanie wszystkich:

– To raczej nudne. Myślałem, że zaproponujesz spotkania z damami, przy alkoholu i fajce. Wtedy możemy sobie podyskutować o czym chcesz, nawet o nauce.

Książę zmarszczył brwi.

– Myślałem, że więcej w was ducha odkrywców, że macie jakieś ambicje intelektualne…

– Oczywiście, że mamy! – wykrzyknął Aldyn, ten o blond włosach. – Co mielibyśmy nie mieć?

Pozostali spojrzeli na niego zdziwieni. Wzruszył ramionami.

– Co nam zaszkodzi spróbować? – dodał. – Słyszeliście Josi, kasa, jedzenie, picie. Może i damy dołączą…

Nie dołączą, pomyślał książę, ale był na tyle mądry, by nie wypowiedzieć swoich myśli na głos.

– To jak? – zapytał. – Jesteście ze mną?

– Jasne – odparł nie do końca przekonany Cregg.

– Dawaj. Mamy nazwę? – entuzjastycznie podszedł do sprawy, jak do każdej zresztą, niepoprawny optymista Aldyn.

– Yhm – wymruczał niepewną zgodę sceptyczny i leniwy Lucas.

Josiemu zrobiło się ciepło na sercu. Pierwszy etap zakończony.

– Będziemy się nazywać Rojel-sosajty. To podobno znaczy Towarzystwo Królewskie. A co do naszych zadań – Aldyn, naskrob listę członków i jakiś statut, możesz się oprzeć na statucie związku rzeźników, Cregg, znajdź coś do zbadania, przydałoby się coś chwytliwego, żeby przykuło uwagę króla, Lucas, wynajdź nam jakieś wspólne oznaczenia, nie wiem, broszki, krawaty czy coś, i znajdź nam salę bez przeciągów na siedzibę. Pierwsze spotkanie jutro.

– A ty?

– Ja porozmawiam z królem.

***

Król Harold nie był szczęśliwy, gdy usłyszał o najnowszym kaprysie swego wnuka i następcy. Przez chwilę pomyślał nawet o wydziedziczeniu szaleńca, ale jak dotąd nikt z pozostałych potomków nie kwapił się do powrotu na wyspę, więc nie miał wielkiego wyboru. Zamyślił się głęboko. Może uda się jakąś korzyść z tego wyciągnąć…

– Powiedz mi, Josi – zagadnął krojąc stek – ile pieniędzy byście chcieli?

Książę poruszył się na krześle. To było jedno z tych pytań, które przyprawiały go o ból głowy. Zaczynał żałować, że nie poczekał z tematem Rojel-sosajty do następnego dnia, kiedy już mieliby plan działania i ogólnie większe pojęcie o tym, co zamierzali badać i o funduszach na to potrzebnych.

– Nie wiem – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Nie chcielibyśmy narażać królestwa na zbyt wielkie wydatki.

Król pokiwał głową.

– Rozsądnie, chłopcze, rozsądnie – skomentował popijając mięso winem. – A po co ci moja zgoda? Księciem w końcu jesteś, nie muszę ingerować we wszystkie twoje zabawy.

Ani cię niańczyć, dodał w myślach.

To też było trudne.

– Bo widzisz, dziadku, to jest, wasza wysokość, w królestwie za morzem król sprawuje patronat nad Rojel-sosajty.

Harold przeżuwał następny kawałek steku bez zrozumienia dla sentymentów wnuka. Młodzieniec zaczynał się pocić.

– No i nazwa – wydukał. – Rojel, rozumiesz? To znaczy królewskie. A jakie to stowarzyszenie królewskie bez króla?

Monarcha roześmiał się szczerze, aż sos skapnął mu z brody na talerz.

– Poszukujesz prestiżu, mój wnuku! – wykrzyknął. – To dobrze, bo kraj i jego władca muszą mieć prestiż. Niech ci będzie. Powołaj to swoje Rojel coś tam, daję ci tymczasowe wsparcie.

– Dziękuję, wasza wysokość! – uradował się książę i uściskał dziadka.

– Czekaj, czekaj – ostudził jego zapał starzec. – Mam też dla tego nowego tworu zadanie. Jak je wykonacie, to pomyślę nad stałym, jak to nazwałeś? A, patronatem. A jak nie, no cóż… nie można mieć w życiu wszystkiego.

***

– Co wymyślił?! – wykrzyknął Cregg spoglądając z ledwie skrywaną rozpaczą na listę możliwych przedmiotów badań naukowych, którą trzymał w ręku.

Josi poklepał go po ramieniu i podprowadził do krzesła, na które brunet osunął się z rezygnacją.

– Spokojnie – powiedział książę. – Nie pozbywaj się listy. Przedyskutujemy twoje projekty i zajmiemy się nimi, tyle że trochę później. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo ze starym. Właściwie jestem zaskoczony, że nie namyślał się przez miesiąc, ani nie wynalazł nam jakiegoś niemożliwego zadania.

– Doprawdy? – wtrącił się Lucas. – Uważasz, że udowodnienie, naukowe podkreślam, że smok był niepoczytalny w momencie podpisywania umowy z margrabią Dupkiem, znaczy Dupoint, nie mieści się w definicji zadania niemożliwego?

– A w ogóle, po co mu to? – zainteresował się Aldyn.

Książę uśmiechnął się lekko.

– Zobaczymy – odpowiedział. – Dziadek potrzebuje jakoś odzyskać smoka dla społeczeństwa, jak on to nazywa. Smoczyca jest popularna, turyści ją lubią, przepadają wręcz za smoczątkami. Problem w tym, że cały zysk z przedsięwzięcia idzie do kieszeni margrabiego, bo to on prowadzi ten cholerny park rozrywki. Wiecie, że dziadek zwolnił go z podatków, żeby się turystyka rozwijała.

– To czemu ich nie opodatkuje teraz?

– Nie może. Dupek rozpęta burzę, narobi nam negatywnych opinii, turyści przestaną przyjeżdżać. Takie tam.

– Co mu da udowodnienie, że smoczyca była niepoczytalna?

– Umowa stanowi, że na okres dwudziestu lat margrabia Dupoint ma wyłączne prawo do prezentacji gadziny i jej potomstwa publiczności. Na tej podstawie chłopi wydzierżawili mu łąki. Gdyby udowodnić, że jedna ze stron nie wiedziała, co podpisuje, umowa nie miałaby racji bytu. Co więcej, jeśli naukowo wykazać, że Dupek nakłonił Mirelkę do podpisania kontraktu podstępem, to on nagle staje się najgorszą szują, nikt mu nie wierzy, a my odzyskujemy smoka, i dodatkowo zainteresowanie powinno wzrosnąć.

– A jego wysokość daje nam pieniądze na to towarzystwo naukowe, tak? – podsumował Aldyn.

– Tak.

Zadumali się. Problem nie należał do trywialnych, bo jak tu udowodnić niepoczytalność takiego stworzenia jak smok?

***

Postanowili zbadać smoczycę. Jako że książę Joseph był zbyt łatwo rozpoznawalny, wziął na siebie ciężar składania do kupy obserwacji polowych i wyciągania wniosków, a także organizowanie zebrań, dbanie o zaopatrzenie i tym podobne drobiazgi. Jego trzej przyjaciele zaś pojedynczo i grupowo odwiedzali park rozrywki i obserwowali smoczycę z młodymi. Nikt nigdy nie studiował smoka na poważnie, więc zaczęli traktować swoje zajęcie z należnym entuzjazmem. Nie zauważyli, kiedy z rolników stali się naukowcami. Co prawda nadal musieli wykonywać codzienną pracę na rzecz rodziny, ale coraz rzadziej myśleli o unikaniu badań naukowych na rzecz pijaństwa czy towarzystwa młodych niekoniecznie dziewic.

Nawiązali kontakt z Rojel-sosajty w królestwie za morzem i uzyskali ich zainteresowanie. Dwóch uczonych nawet wybrało się do Ellanu, by wspomóc, a przynajmniej poobserwować badania nad smokiem.

Mierzyli, ważyli, pomimo utyskiwań margrabiego, który w końcu zawsze kapitulował przed autorytetem starszych uczonych, liczyli. Obserwowali zachowanie. Nic. Żadnych wskazówek co do potencjalnej niepoczytalności, nawet tyciego załamania nerwowego czy choćby śladu depresji.

– Możemy się w tym wszystkim mylić – zauważył Cregg. – Nie wiemy, co jest normą dla smoków. A nie możemy nawet z nią porozmawiać, nigdy nie odpowiada. Nie mam pojęcia, jak margrabia i Mirelka ten kontrakt uzgodnili.

Reszta zebranych poparła go mrucząc zgody.

– I co z tego? – zapytał jeden z gości, brodaty Eustachy. – Nawet gdybyśmy znali normy, zdrowie psychiczne jest zbyt ulotne do wiarygodnej analizy. Chyba, że ktoś zachowuje się wyraźnie jak szaleniec.

Drugi z gości, o imionach John Eric, łysawy, gładko ogolony starzec poruszający się o lasce, odłożył cygaro, pociągnął solidnego łyka koniaku, i oznajmił:

– Ona musiała być szalona. Przecież dopiero co wysiedziała potomstwo.

Książę pokręcił głową.

– Nie ryzykowałbym tej linii rozumowania – stwierdził. – Margrabinie się nie spodoba i wywoła burzę w swoim kraju, a wiecie jak tam do tego podchodzą. Staniemy się szowinistami dla całego świata i szlag turyzm trafi.

Starzec się obruszył.

– Przecież to prawda – zaprotestował. – Hormony, instynkt macierzyński, to wszystko wpływa na kobiety, znaczy smoczyce pewnie też…

Eustachy westchnął.

– Wiemy o tym, wiemy – uspokoił kolegę. – Ale to za mało. I nie wiemy, jak działają hormony w smoku. A tak przy okazji, gdzie jest ojciec maluchów? Z powietrza się przecież nie wzięły.

Piątka naukowców i potencjalnych naukowców popatrzyła po sobie. Szósty, Lucas, któremu przypadło tego dnia napisanie podsumowania, potrząsnął głową, przeczytał jeszcze raz to, co właśnie napisał, a w końcu powiedział grobowym głosem:

– Panowie, mamy więcej problemów niż tatuś smok. Po pierwsze Mirelka nie ma prawa latać, nawet gdyby jej kości były puste jak u ptaków, po drugie ona nie ma prawa zionąć ogniem i nie eksplodować, po trzecie ja nawet nie potrafię ustalić, skąd ona się wzięła!

Ostatnie wykrzyknął z rozpaczą w głosie.

– Jak to? Skąd się wzięła w Ellanie? – zapytał Aldyn.

– W Ellanie, na świecie, w ogóle. Jakoś mi to ani z historii, ani z ewolucji nie wychodzi!

Wszyscy rzucili się do papierów, przeglądali zapiski i wnioski chaotycznie, co chwila mrucząc "niemożliwe", "tak nie może być", "a niech mnie". W końcu usiedli zadumani, zrezygnowani.

– Badania są w porządku – wyraził swoje zdanie John Eric.

– Tok rozumowania jak najbardziej poprawny – dodał Eustachy.

Starcy popatrzyli po sobie. Nigdy w swoich długich karierach zawodowych nie spotkali się z niczym tak zagadkowym.

– Widzieliśmy to wszystko na własne oczy – zaczął John Eric. – Ale z daleka.

Brodaty pokiwał głową.

– Czas przyjrzeć się smoczycy z bliska – oświadczył. – Z tak bliska jak to tylko możliwe.

***

Zaczaili się przy ogrodzeniu niedaleko pieczary i poczekali, aż ostatni ze zwiedzających opuszczą park po pokazie smoczych ogni. Jeden z pracujących tam pastuchów wpuścił ich do środka, gdy już i obsługa rozeszła się do domów.

Powoli zakradli się do siedziby smoka. Cregg prowadził, jako że znał okolicę lepiej niż przyjezdni. Starsi uczeni dreptali za nim. Zespół badawczy był z konieczności ograniczony. Łatwiej było przemycić mniej osób, i chociaż starsi mężczyźni nie byliby pierwszym wyborem, to wysłano ich jako najmniej zaznajomionych z postacią smoka, a po cichu także liczono na ich naukową ekspertyzę i autorytet ich Rojel-sosajty, które istniało przynajmniej od kilkudziesięciu lat.

Powolutku ekipa skradała się dość szerokim korytarzem. Z dala słyszeli pochrapywanie smocząt. Jeśli matka też spała, to musieli ją obudzić, co mogło nastroić ją negatywnie do całego przedsięwzięcia. Wkrótce ich oczom ukazała się pieczara słabo oświetlona przez nieliczne pochodnie. W odległym kącie, skulone jak koty, spały trzy smoczęta. Ich łuski migotały błękitno i zielonkawo w świetle pochodni. Mężczyźni zatrzymali się chłonąc ten sielski widok. Nagłe sapnięcie wyrwało ich z kontemplacji. Jednocześnie odwrócili wzrok i zagapili się na środek pomieszczenia, gdzie siedziała smoczyca obserwując ich uważnie. Zawahali się i tylko sile woli zawdzięczali to, że nie rzucili się do ucieczki. Jeszcze może temu, że żaden nie chciał wyjść na tchórza przed innymi. Za swój wysiłek zostali nagrodzeni perlistym śmiechem i słowami Nie bójcie się, Wiem, że nie chcecie nas skrzywdzić, które pojawiły się w ich głowach bez udziału uszu.

– Sssłyszymy cię – wyjąkał John Eric, siadając z wrażenia na pobliskim kamieniu.

Słyszycie – przyznała smoczyca. – Ze sobą nawzajem też możecie rozmawiać za pomocą myśli, dopóki jesteście w zasięgu mojego pola telepatycznego.

Popatrzyli po sobie.

Eustachy? – pomyślał John Eric.

Panowie? – to Cregg.

– Nie, nie wierzę – Eustachy gapił się wybałuszonymi oczami na Mirelkę. – Telepatia nie istnieje.

Smoczyca przekrzywiła głowę.

Masz rację – przyznała, co wywołało zdziwienie całej trójki. – Nie istnieje w waszym wymiarze. Ale ja przeniosłam was częściowo do innego, dlatego musicie być w moim zasięgu. Ja was utrzymuję pomiędzy wymiarami, beze mnie nie zdołalibyście przeżyć poza swoim ojczystym.

Mirelka przybliżyła wielką trójkątną głowę do swoich gości. Byli niemal pewni, że wyraz jej pyska układał się w uśmiech, i że tym razem to jej wola powstrzymywała ich od paniki i że ich paraliżowała, trzymając w miejscu. Ogromne pomarańczowe oczy zdawały się oceniać ludzi. Światło pochodni wydobywało z łusek smoczycy wszystkie kolory tęczy, z przewagą czerwieni.

Po chwili Mirelka zamrugała i odsunęła głowę. Złożyła ją na przednich łapach zaopatrzonych w potężne szpony. Zaklęcie prysło i mogli się już poruszać, nie chcieli jednak uciekać. Teraz ciekawość przeważyła. Zaczęli obchodzić smoczycę wokół, wyciągnęli miary, dotykali łusek, zapisywali wyniki, mruczeli pod nosami. Eustachy nawet spróbował podnieść jedną ze smoczych łap, bez powodzenia, chociaż mógł przysiąc, że Mirelka nie opierała się jego działaniom.

Jedynie Cregg stał na uboczu wpatrując się w gada z zachwytem. Nigdy wcześniej nie miał okazji przyjrzenia się smokowi z bliska. Mirelka wskazała mu wzrokiem pochrapujące w kącie maluchy.

Nie mają jeszcze imion – pomyślała do niego. – Dopiero za kilka lat, gdy będzie wiadomo, jakie są, co lubią.

A ty? Mirelka? – zapytał podchodząc do smocząt, które nawet nie zauważały jego obecności, zapewne mentalnie utulone do snu przez matkę.

Zaśmiała się i przesłała mu wrażenie zarumienienia.

Tak naprawdę Mirabelka, bo zeżarłam wszystkie śliwki w promieniu wielu mil od naszej nory, powodując niemałe kłopoty.

Cregg nie mógł powstrzymać śmiechu. Pozostali uczeni nawet tego nie zauważyli.

Czemu nam pomagasz? – zapytał, gdy już się uspokoił.

Popełniłam błąd. Nie chciałam, by moje dzieci kryły się po jaskiniach przed turystami, jak to wymyślił król na początku, kiedy jeszcze próbował udawać, że nas nie ma, no i namówiłam margrabiego na ten park rozrywki. Powinnam była porozmawiać z monarchą, a tak… teraz nie mają chwili spokoju, ludzkie dzieci targają je za uszy i ogony, i nie możemy nawet odpowiedzieć po smoczemu, bo narobimy kłopotów królowi i pewnie rozmaici rycerze i im podobni zaczną na nas polować.

Smutek w myślach smoczycy objął swoim zasięgiem także dwóch uczonych z sąsiedniej wyspy, pogrążonych w rozmowie. Jak na komendę przerwali i spojrzeli na Mirelkę.

– Mamy kilka pytań – zaczął John Eric – bo nic nam się nie zgadza.

Pytajcie.

– Jak to jest możliwe, że latacie? Albo ziejecie ogniem? W ogóle istniejecie, bo twoje ciało, bez urazy, zdaje się nieproporcjonalne i nie powinnaś oddychać czy móc się poruszać. Telepatia też nie ma racji bytu. Jakby… jakby czegoś ci brakowało.

Smoczyca objęła ich myślą, przefazowała lekko. Czuli teraz cząstkę tego, co ona. Nie widzieli, bo tego nie dało się zobaczyć, ale właśnie czuli. Sami zdawali się wyblakli, jednowymiarowi, szarzy, smoczęta bardziej barwne, ale niemal niezauważalne w porównaniu do majestatu matki. Smoczyca rozciągała się pomiędzy wymiarami, jej ciało pełne gracji i mocy, promieniujące witalnością i potęgą. Była całością, jednością, a zarazem przedłużała swe istnienie, by objąć nim maleństwa, którym dała życie, ale i niezliczoną ilość stworzeń niedostrzegalnych dla istot zdolnych się poruszać tylko w czterech wymiarach, jak mieszkańcy Ellanu.

Smoczyca wycofała się pozostawiając gości własnym myślom. Opuścili grotę nie zamieniając ze sobą ani słowa.

***

Margrabia Dupoint wrzał ze wściekłości, gdy odprowadzany śmiechem i niepochlebnymi okrzykami wsiadał na statek, który miał go zawieźć do rodzinnego kraju. Z początku myślał, że to tylko kaprys króla, który powołał sobie Rojel-sosajty złożone z niedoświadczonych młokosów, aby odebrać mu kontrakt ze smokiem. Planował już zemstę, napisał nawet kilka listów szkalujących Królestwo Ellanu, które miały na zawsze pogrzebać opinię wyspy jako kraju dla turystów, gdy prom dostarczył gazety z pobliskiego, potężnego królestwa, a w nich artykuł tamtejszego towarzystwa naukowego.

Jak niepyszny zamknął park rozrywki, spakował siebie i swoją rodzinę zarzekając się, że jego stopa nigdy nie postanie na ziemi żadnego z tych parszywych krajów, i wykupił bilety na najbliższy statek do domu. Mógł wyśmiewać i protestować przeciwko wynikom badań jakiegoś tam stowarzyszenia z zapyziałej wysepki, ale nie był w stanie obalić publikacji starego i szanowanego towarzystwa naukowego.

Król Harold przejął atrakcję turystyczną, zmienił zasady interakcji turystów ze smokami, oddał większość terenu w ręce chłopów, którzy sami ustalili, ile bydła i owiec pozwolą smokowi zjeść, a na koniec przekazał całe przedsięwzięcie pod opiekę Creggowi. Otoczył także stałym patronatem lokalne Rojel-sosajty, z którego był niezmiernie dumny. Aby zapoznać władcę bliżej z badaniami towarzystwa, jego członkowie spotkali się z monarchą w jaskini smoczycy. Tam też wyjaśnili mu, jak doszli do oczywistego dla wszystkich, łącznie z Mirelką, wniosku, że smoki nie mają prawa istnieć, a co za tym idzie podpisywać kontraktów.

Koniec

Komentarze

Uśmiechnęło!

Się podobało, choć hasło trochę nachalne.

I są babolki:

– “rybołóstwo” – ort niestety;

– “popił mięso winem” – sprawdź poradniki zapisywania dialogów, ale to jest czynność niegębowa – nie taka pisownia;

– “towarzystwa młodych niekoniecznie dziewic” – wiem, co masz na myśli, ale brakuje tu jakiegoś słowa;

– “o imieniu John Eric” – to są dwa imiona ;).

A poza tym – lekkie i przyjemne, acz długo w pamięci nie zostanie.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Zabawne. Jak napisał Staruch – lekkie i przyjemne. Domorośli naukowcy (no dobrze, ze wsparciem starszych kolegów) całkiem sprytni w ostatecznym rozrachunku. I w sumie też sielankowe, zwłaszcza zakończenie. 

Czytałam na telefonie w autobusie, więc na łapankę się nie siliłam, ale też nic szczególnego mi się w oczy nie rzuciło. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Młody książę przemierzał komnatę długimi krokami, z entuzjazmem wymachując rękami.

Niezamierzony (?) rym już w pierwszym zdaniu. :(

W końcu ten z nie do końca legalnego źródła, o imieniu Cregg, się odezwał.

Pomijając brak przecinków, to te zdanie to kryminał. Jak można być z nie do końca legalnego źródła? In vitro w Watykanie? ;)

Przyznam szczerze, że potem nie szukałem potknięć, bo dałem się porwać historii. Podejście do dialogów, interpunkcji i budowy zdań dość niechlujne i chaotyczne, ale nadrabiasz narracją. Jest wyczuwalny styl i sznyt, taki charakter. Podobało mi się to. :) Tytuł też chwytliwy, ale kojarzy mi się z czymś, a nie mam pojęcia z czym. :(

Margrabia Dupoint wrzał ze wściekłości, gdy w towarzystwie śmiechów i niepochlebnych okrzyków wsiadał na statek, który miał go zawieźć do rodzinnego kraju.

Tutaj dałem się porwać stylowi i humorowi i dobrą chwilę zastanawiałem się, czy Towarzystwo Śmiechów i Niepochlebnych Okrzyków, to takie inne Rojel-sosajty (które pada zdecydowanie za często!) albo Ministerstwo Głupich Kroków. :)

Swoboda w prowadzeniu historii, humor i styl na plus, ale warsztatowo jest nad czym pracować. :) Taki umilacz popołudnia!

Zgodzę się z przedpiścami, że sympatycznie i zabawnie.

Miałam nadzieję na jakieś bardziej odlotowe rozwiązanie problemu, ale niech będzie, jakie jest. Grunt, że małe smoczątka już nie muszą harować.

A no właśnie – nie można się było czepić, że praca dzieci jest nielegalna?

Babska logika rządzi!

przemierzał komnatę długimi krokami, z entuzjazmem wymachując rękami

Powtórzony dźwięk (ami-ami).

 najnowszy pomysł, zapożyczony z sąsiedniego, znacznie większego, królestwa

Pomysł można zapożyczyć z królestwa? Jakoś mi to nie brzmi.

wbił oczekujące spojrzenie w słuchaczy. Napotkało mur niezrozumienia.

Primo – antropomorfizujesz spojrzenie (to ono czegoś oczekiwało?). Secundo – mieszasz metafory. Jak już coś wbił, to skąd tu nagle mur?

 zapytał z brakiem nadziei

Nie można niczego robić "z brakiem", bo braku z definicji nie ma. Poza tym stan emocjonalny księcia jest dość jasny – a gdyby nie był, możesz napisać np. "westchnął", albo "spytał, wznosząc oczy do nieba".

 ten z nie do końca legalnego źródła

Jakie, przepraszam, jest nielegalne źródło ludzi? Nieślubny ten Cregg, czy co? W ogóle przeorganizowałabym to zdanie: W końcu odezwał się Cregg, ten z nie do końca legalnego źródła.

 dostają za to kasę od króla, którą, (…) dzielą się z innymi

Znowu – przeorganizowałabym: dostają za to od króla kasę, którą dzielą się z innymi. Jeśli coś określasz, postaraj się, żeby określnik był jak najbliżej podmiotu.

 tego zbytnio nie rozumiem

Nie można rozumieć "zbytnio", najwyżej "za bardzo" (nielogiczne? może, ale arbitrariness of the sign).

 prawie ukrył twarz w dłoniach

Jak mógł to zrobić "prawie"? Był tego bliski (jak wnioskuję z kontekstu) – czy tylko zakrył usta?

 badać nie za bardzo było co

Zawsze jest co badać :P.

 Wyglądali jak bracia z różnych ojców.

Ale jakie to ma znaczenie? I czemu opisujesz ich dopiero teraz? Wcześniej było miejsce.

 Rudowłosy, Lucas mu było

Wystarczyłoby: Rudowłosy Lucas.

 Nie dołączą, pomyślał książę, ale był na tyle mądry, by nie przełożyć swoich myśli na słowa.

Uwaga techniczna – pomyślał to słowami, tylko ich nie wypowiedział na głos.

 entuzjastycznie podszedł do sprawy, jak do każdej zresztą, niepoprawny optymista Aldyn

Wiesz, tylko osobowość bohaterów lepiej pokazać w dialogu – mogłabyś mu dodać parę kwestii wyżej, niech się poentuzjazmuje.

 wymruczał niepewną zgodę

Jakoś mi to nie brzmi.

 lekki przypływ triumfu

Triumf z definicji nie jest subtelny. Może zrobiło mu się ciepło w sercu?

 nie miał zbytnio wyboru

"Zbytnio" jest przysłówkiem i nie może opisywać "wyboru". Król nie miał wielkiego wyboru.

 przeżuwał następny kawałek steku bez zrozumienia dla sentymentów wnuka

Nie wiem, czy to dobry pomysł, tak zderzać dwie różne rzeczy. Może: obojętnie przeżuwał stek?

 listę możliwych badań naukowych

Badań (spektroskopia, miareczkowanie, chromatografia) – czy przedmiotów badań?

 że nie namyślał się przez miesiąc, lub nie wynalazł

Powinno być: że nie namyślał się przez miesiąc, ani nie wynalazł.

 A w ogóle po co mu to?

A w ogóle, po co mu to?

 zwolnił go z podatków, coby się turystyka rozwijała

"Coby" jest gwarowe – nie pasuje do księcia.

 kiedy z farmerów stali się naukowcami

"Farmerów" to anglicyzm. Rolników.

 Co prawda nadal musieli odpracowywać swoje dni w służbie rodzinie

Dziwnie to brzmi.

 młodych niekoniecznie dziewic

Niekoniecznie młodych, czy niekoniecznie dziewic? ;P

 poparła go mrucząc zgody

Wystarczy "poparła go". Przy okazji – smok jest istotą rozumną. Nie mogą z nim po prostu pogadać?

 zdrowie psychiczne jest zbyt ulotne do wiarygodnej analizy

Niegramatyczne, i "ulotne zdrowie" sugeruje raczej chorowitość.

 Chyba że

Chyba, że.

 poruszający się o lasce, o imieniu John Eric

Laska miała na imię John Eric?

 napisanie podsumowania

A nie "protokołowanie" aby? Podsumowanie pisze się na podstawie protokołu.

 Ostatnie wykrzyknął z rozpaczą w głosie.

Co "ostatnie"? I możesz to zdanie skreślić, bo stan psychiczny mówiącego jest widoczny w dialogu.

 Wnioski jak najbardziej poprawne

Jakie wnioski? Przed chwilą martwili się ich brakiem?

 poczekali aż

Poczekali, aż.

 starsi mężczyźni nie byliby pierwszym wyborem

Trochę to anglicyzm.

 spały trzy smoczęta, ich błękitno-zielonkawe łuski błyszczały odbitym światłem

Rozdzieliłabym: spały trzy smoczęta. Ich łuski migotały błękitno i zielonkawo w świetle pochodni.

 odwrócili wzrok i zagapili się na środek pomieszczenia

Tu dobrze by było przyspieszyć: przenieśli wzrok na środek groty.

 Jeszcze może temu

Jakieś to kolokwialne.

 Mmmożemy cię słyszeć

Anglicyzm! Po polsku byłoby: słyszymy cię.

 tak długo jak

Tak długo, jak. Lepiej by było: dopóki.

 zginęlibyście w którymkolwiek z innych niż wasz ojczysty.

Lepiej by brzmiało: nie zdołalibyście przeżyć poza swoim ojczystym.

 że wyraz jej pyska układał się w uśmiech

Nie można prościej: że się uśmiecha?

 Światło pochodni wydobywało wszystkie kolory tęczy z łusek smoczycy, z przewagą czerwieni.

Kolejne zdanie, które bym przeorganizowała: Światło pochodni wydobywało z łusek smoczycy wszystkie kolory tęczy, z przewagą czerwieni.

 uczucie zarumienienia

Opisz to porządnie. Rumieniec jest czymś fizycznym, może świadczyć o różnych uczuciach.

 Nie chciałam, by moje dzieci kryły się po jaskiniach przed turystami, jak to wymyślił król

Czegoś tu nie rozumiem. To w końcu o co temu królowi chodzi?

 różnorodni rycerze

"Różnorodni" tu nie pasuje – spróbuj "rozmaici".

 przefazowała lekko

Hę?

 istot zamieszkujących wyłącznie cztery wymiary

Może lepiej: istot zdolnych się poruszać tylko w czterech wymiarach (jeśli chcesz się dowiedzieć, dlaczego, polecam "Hiperprzestrzeń" M. Kaku). Cały ten zachwyt smoczycą jakoś mi zgrzyta – jest poetycki w komediowym tekście, a przy tym metafizycznie wątpliwy, chociaż, przyznaję, robi wrażenie.

 sami ustalili limit owiec i bydła pożeranego przez smoka

Praca domowa: co to znaczy "limit" i dlaczego nie pasuje do tego zdania?

 

Sympatyczne. Młode, ale nie duszoszczypatielne, widać poczucie absurdu. Masz potencjał.

 Tutaj dałem się porwać stylowi i humorowi i dobrą chwilę zastanawiałem się, czy Towarzystwo Śmiechów i Niepochlebnych Okrzyków, to takie inne Rojel-sosajty (które pada zdecydowanie za często!) albo Ministerstwo Głupich Kroków. :)

:D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Przesympatyczny tekst, a na koniec się nawet uśmiechnęłam, chociaż teraz, jak się tak zastanowić, jest taki mały smuteczek. Smok i smoczątka istniały, aż tu okazuje się, że nie. Zdecydowanie przyjemna lektura dla relaksu o której raczej zapomnę później, ale co tam. Technicznie wydaje się wszystko w porządku.

Lekkie, łatwe i przyjemne oraz niewątpliwie na temat hasła… Zabawne na wielu poziomach, włącznie z Mirabelką. Ale też uważam, że smoki powinny istnieć :)

http://altronapoleone.home.blog

Dzień dobry,

Dziękuję za ciepłe słowa, a także (może nawet przede wszystkim) za konstruktywną krytykę.

Bałam się bardzo wrzucić opowiadanie publicznie właśnie ze względu na możliwą krytykę, która w Internecie bywa dewastująca.

 

ac i Tarnina, wszyscy w Ellanie wiedzieli, że Cregg jest bękartem, oprócz jego ojca, który nigdy się go nie wyparł. Wiem, mogłam to ująć znacznie zgrabniej.

 

Deirdriu i drakaina, smoki istnieją, jak najbardziej istnieją. Nauka Ellanu i sąsiedniego królestwa po prostu nie rozwinęła się na tyle, by można je było naukowo wykryć. Daje to pewne korzyści – Mir(ab)elka i smoczątka mogą spokojnie żyć nie nagabywane przez żadnych naukowców, a gdyby zdarzyło im się nabroić, to nie można ich pozwać ;)

 

Staruchu, dziękuję za podpowiedź dotyczącą dialogów. Nie wiedziałam, że istnieją poradniki ich zapisywania.

 

Finkla, można się było czepić, że praca dzieci jest nielegalna, ale na to nie wpadłam :(

Tarnino, przegryzam się przez Twoje komentarze. Co do wielu po prostu reaguję prostym “racja”.

Myślałam, że udało mi się wyeliminować anglicyzmy, ale wychodzi na o, że język, w którym mówimy na codzień jest tym, który odciska swe piętno na całym sposobie wyrażania się, w tym nawet na języku ojczystym. Brak przecinków bierze swoje źródło także z czytania angielskich tekstów. Cieszę się, że mi to pokazałaś. Dziękuję :)

A teraz odpowiedzi:

 prawie ukrył twarz w dłoniach

Jak mógł to zrobić "prawie"? Był tego bliski (jak wnioskuję z kontekstu) – czy tylko zakrył usta?

Zatrzymał się w połowie gestu, gdzies na wysokości nosa.

 

 Wyglądali jak bracia z różnych ojców.

Ale jakie to ma znaczenie?

Dla Ellanu ma, ale nie w tym opowiadaniu, więc mogłam to spokojnie skasować.

 

 młodych niekoniecznie dziewic

Niekoniecznie młodych, czy niekoniecznie dziewic? ;P

Niekoniecznie dziewic ;)

 

Przy okazji – smok jest istotą rozumną. Nie mogą z nim po prostu pogadać?

Pogadali, pogadali, w końcu. Smoczyca jest jedyną istotą, która może zainicjować rozmowę. Oni nawet nie wiedzieli, jak doszło do podpisania kontraktu, czyli jak margrabia się z Mirelką porozumiał.

 

napisanie podsumowania

A nie "protokołowanie" aby? Podsumowanie pisze się na podstawie protokołu.

To jest czterech chłopaków z zabitej dechami wyspy. Oni piszą podsumowania.

 

 Nie chciałam, by moje dzieci kryły się po jaskiniach przed turystami, jak to wymyślił król

Czegoś tu nie rozumiem. To w końcu o co temu królowi chodzi?

Kiedy król rozpoczął cały turystyczny biznes, zależało mu, żeby nikt przyjezdnych nie odstraszył, więc zdecydował się na ukrycie informacji o występowaniu na wyspie smoka. Nie wiedział wtedy o smoczątkach. Margrabia przez przypadek spotkał Mirelkę, dogadał się z nią i zbudował park rozrywki. Z parku były zyski, które król postanowił mu odebrać, nie mógł jednak zrobić tego wprost, stąd cała historia. Ot, władca zmienił zdanie w temacie smoka. Wiem, powinnam to opisać.

 

 sami ustalili limit owiec i bydła pożeranego przez smoka

Praca domowa: co to znaczy "limit" i dlaczego nie pasuje do tego zdania?

To też anglicyzm :)

 

Yantri, jest sporo ciekawych podpowiedzi. Acz najlepiej – publikować tu oraz słuchać rad (i olewać te nietrafione ;)).

Z reguły nikt tu się nie rzuca na publikujących, by olśnić kogoś własną wiedzą. Raczej – można się sporo nauczyć (wiem to po sobie).

Czyli – czekamy na kolejne opowiadania!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Tak uczynię, Staruchu, bo już widzę, że pomocne grono tutaj czyta i komentuje :)

Powoli, jak czas będzie.

Poprawiłam co nieco. Nie wiedziałam wcześniej, że wolno.

To zależy od regulaminu konkursu. Z reguły wolno poprawiać aż do terminu zamknięcia zgłoszeń, acz nie jest to żelazną zasadą. Bywa też, że jurorzy czytają wcześniej. I wtedy trafia do nich wersja “zabugowana”.

Toteż raczej lepiej wrzucić na betalistę, a jakaś dobra dusza pomoże wtedy wyłapać oczywiste babole.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Bardzo fajny, przewrotny tytuł.

Opowiadanie jest lekkie i wywołuje uśmiech na twarzy. Może nie jest to mój ulubiony typ prozy, jednak zdecydowanie ma swój urok. :)

Podoba mi się Twoje podejście do hasła – spodziewałabym się raczej czegoś poważnego i raczej w niewesołym klimacie. 

Ode mnie klik na zachętę. :)

Dziękuję :)

Brak przecinków bierze swoje źródło także z czytania angielskich tekstów.

Też ciągle coś czytam po angielsku, i sama miewam przez to kłopoty z interpunkcją, więc rozumiem. Po prostu trzeba uważać przy poprawianiu.

 Cieszę się, że mi to pokazałaś. Dziękuję :)

Proszę :)

Smoczyca jest jedyną istotą, która może zainicjować rozmowę.

Ha, ale my o tym nie wiemy.

sami ustalili limit owiec i bydła pożeranego przez smoka

Praca domowa: co to znaczy "limit" i dlaczego nie pasuje do tego zdania?

 To też anglicyzm :)

Tak, to anglicyzm, ale trochę bardziej szczegółowo: "limit" to "granica" (z łacińskiego "limes"). Używanie tego słowa w znaczeniu "maksimum", "maksymalna dopuszczalna ilość" zgrzyta, nawet, kiedy robi to TVP. Szczególnie, kiedy robi to TVP. To konkretne zdanie można przeformułować, żeby nie potrzebowało "limitu", np.: sami ustalili, ile bydła i owiec pozwolą smokowi zjeść.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dziękuję za wyjasnienie :)

Przeredagowałam trochę, dodałam też, że smoczyca nie odpowiadała na próby nawiązania dialogu.

Sporo się tu uczę od Was :)

Pora nadrabiać te wszystkie teksty konkursowe, a więc nadrabiam.

Co do logiki przyczyn i skutków nie mam uwag, wszystko mieści się w granicach formy. A że to jest chyba jedyna rzecz, w której mogę być choćby cieniem autorytetu, przejdę do odczuć, bo nic innego mi nie zostaje.

Od połowy tekstu cały czas się uśmiechałem, absurd robi swoje. Tak więc całość mi się musiała spodobać. A hasło wcale nie było takie łatwe.

Jedynie zgrzyta mi trochę tytuł, który spoileruje zakończenie, ale jego uroczy nonsens odkupuje wszystkie winy.

Powodzenia w konkursie!

 

PS Zapomniałem dodać: gdybym nie był spętany regulaminem, pędziłbym do Biblioteki i klikał jak szalony ;)

Dziękuję, Kordylianie :)

Dość zabawne opowiadanie z nieźle wykorzystanym hasłem. Niestety, wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Najbardziej przeszkadzały mi nie zawsze poprawnie konstruowane zdania i zlekceważona interpunkcja.

 

Resz­ta ze­bra­nych po­par­ła go mru­cząc zgody. –> Na czym polega mruczenie zgód?

 

odło­żył cy­ga­ro, po­cią­gnął so­lid­ne­go łyka ko­nia­ku… –> …odło­żył cy­ga­ro, po­cią­gnął so­lid­ny łyk ko­nia­ku

 

które po­ja­wi­ły się w ich gło­wach bez udzia­łu uszu. –> Co to są głowy bez udziału uszu?

 

Mógł wy­śmie­wać i pro­te­sto­wać prze­ciw­ko wy­ni­kom badań… –> Chyba można oprotestować wyniki badań, ale nie mam pojęcia, na czym polega wyśmiewanie prze­ciw­ko wy­ni­kom badań?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam. Komentarz po zakończeniu konkursu :)

.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Fantastyka – jest

Sposób wykorzystania hasła – w porząsiu

 

Yantri – całkiem niezły debiut, witamy w gronie piszących i publikujących :) Dostałaś całkiem nienajgorsze hasło, które bardzo przyjemnie wykorzystałaś. Podzielam zdanie Kordylina, że troszkę szkoda, że tytuł tak wiele zdradza, ale sam w sobie jest w porządku. Mi się skojarzył z „Bunkrów nie ma, ale też jest zajebiście” :D

W połowie opowiadania Josi został odstawiony na boczny tor, co odrobinę mnie zasmuciło, bo fajnie nakreśliłaś sylwetkę postępowego, żądnego prestiżu księcia :) Według mnie zbyt wiele miejsca poświęciłaś też na początkowe opisy i rozwój akcji, a zbyt mało wyjaśniasz w kwestii relacji smok-król-Dupek. Owszem, wyjaśniasz to w komentarzach (choć też jakoś to pogmatwane), ale powinno się znaleźć w opowiadaniu.

Podoba mi się Twoje poczucie humoru, w jednym miejscu niemal parsknęłam śmiechem:

 

Aldyn, naskrob listę członków i jakiś statut, możesz się oprzeć na statucie związku rzeźników,

 

:D Haha :D

 

W dwóch momentach dość niejasno przedstawiłaś sytuację, co wprowadziło w mojej głowie lekki zamęt. Najpierw tu:

 

Dziadek potrzebuje jakoś odzyskać smoka dla społeczeństwa, jak on to nazywa. Smoczyca jest popularna,

 

Sądziłam, że chodzi o smoka i smoczycę, o dwa egzemplarze.

 

A tutaj z kolei napisałaś tak:

– Czas przyjrzeć się smoczycy z bliska – oświadczył. – Z tak bliska jak to tylko możliwe.

 

Choć nieco wcześniej było coś takiego:

Mierzyli, ważyli, pomimo utyskiwań margrabiego, który w końcu zawsze kapitulował przed autorytetem starszych uczonych, liczyli. Obserwowali zachowanie.

 

Więc ja sobie już na wstępie wyobraziłam, że podchodzą do smoka blisko, że faktycznie go ważą i mierzą. To znaczy ją ;) I potem miałam zdziwko. Szkoda, że nie dodałaś wcześniej choćby jednego zdania typu że „bali się, więc utrzymywali dystans”.

Pamiętaj, że wyobraźnia czytelnika różni się od Twojego pomysłu i jeśli nie dasz konkretnego opisu, to potem możesz nieźle zamieszać.

 

Technicznie – nie jest najgorzej, chociaż musisz jeszcze ćwiczyć. Ekspertem od przecinków nie jestem, ale wydaje mi się, że sporo pozjadałaś ;)

Nie bój się, publikuj, tutaj ludzie są przyjaźni. Czepialscy, ale przyjaźni :D ;)

Sympatyczny, lekki tekst, przy którym się uśmiechnęłam (świetny tytuł!). Sama historia jest bardzo prosta (i w tym jej urok), mogłaby się może sprawdzić jako bajka dla dzieci? Podoba mi się takie małe, zapomniane królestwo, które wprowadza po swojemu dziwne zagraniczne koncepty ;-) Przydałyby się jeszcze na pewno poprawki warsztatowe, krytyczne spojrzenie na interpunkcję i uważne przeczytanie tekstu po dkątem tego, czy wszystkie podawane informacje są na pewno potrzebne (np. tutaj można by się zastanowić i nad formą, i nad treścią: "Wszyscy trzej przyjaciele księcia musieli pracować pomimo posiadanych tytułów. Jeden rudowłosy, jeden brunet i jeden jasny blondyn", a tutaj "Smoczyca rozciągała się pomiędzy wymiarami, jej ciało pełne gracji i mocy, promieniujące witalnością i potęgą" jakby zabrakło czasownika w drugiej części zdania). Aha, właśnie opis Mirelki wyróżniał się pozytywnie pod względem warsztatu – poza tym jednym zdaniem, które zaznaczyłam.

Iluzja i BardzoGrubaLola, serdecznie dziękuję za wszystkie uwagi. Tytuł powstał całkowicie podświadomie, do tego stopnia, że sama miałam uczucie, że mi się z czymś kojarzy, ale nie mogłam odgadnąć z czym. Możliwe, że właśnie z “bunkrami” :D

To, czego na pewno potrzebuję, to spojrzenia na tekst po kilku dniach. W tym wypadku tego nie zrobiłam, bo wyjeżdżałam, a termin się zbliżał. Teraz analizuję uwagi i kiwam głową przy niektórych, myśląc: “przecież to oczywiste!”.

Bałam się tego debiutu, ale okazało się, że otrzymałam bardzo pomocne komentarze, i na pewno nie będzie to moja ostatnia publikacja tutaj :)

Aha, królestwo jest wzorowane na miejscu, w którym przez kilka lat mieszkałam – wyspie pragnącej być niezależną, ale i mieć to wszystko, co sąsiedzi.

Podobało mi się to opowiadanie, choć w różnych momentach, z różnym natężeniem. Zgadzam się z przedmówcami, że jest ono sympatyczne i to słowo chyba najlepiej oddaje ogólny nastrój. Niemniej wydzieliłabym tutaj trzy części. Pierwsza, która zapowiadała, że będziemy mieli do czynienia z parodią wszelkiej maści kółek naukowych czy akademickich. Zabawna, ale powodująca, że czytelnik dalej spodziewa się czegoś innego. 

W drugim fragmencie (moim zdaniem najciekawszym) dostajemy lekką historyjkę w stylu “z kamerą wśród zwierząt”. Przyjemnie i z zaciekawieniem czytałam to, oczekując przewrotnego finału. 

Końcówka niestety trochę mnie rozczarowała, a przede wszystkim była zbyt pośpieszna, bardzo skrótowa. 

Mimo tego, w ogólnym rozrachunku, miło spędziłam czas, czytając Twoją pracę. 

 

Pozdrawiam C.

 

Dla mnie świetnie napisanesmiley. Pomysł ciekawy, również ten dotyczący wyjaśnienia smoczej telepatii. Sama smoczyca mnie ujęła, jak i jej imię. Szkoda, że później księcia brak. No i rozwiązanie problemu sprytne. Lekka, przyjemna i zabawna lektura.

Dziękuję serdecznie, Cephiednomiko i Monique.M :)

 

Miało być lekko, przyjemnie i zabawnie i cieszę się, że tak wyszło. Sprawia wrażenie pisanego w pośpiechu, bo tak pisane było – przed przeprowadzką z kraju do kraju. Sprawia mi wielką radość, że pomimo głosów krytycznych (wzięłam sobie do serca wszelkie uwagi) jednak się podobało.

No no, coraz bardziej mnie poziom tego konkursu zachwyca (i przeraża).

 

Opowiadanie, w ujęciu ogólnym, mocno na plus: bardzo sympatyczne, ciekawe, sprawnie – naprawdę sprawnie – napisane, lekkie, z przyjemnym, nieprzekombinowanym humorem i ciekawą historią w tle. Co prawda wciąż mieści się to opowiadanie w kategorii “do się pouśmiechania i być-może-zapomnienia” (a być może nie – zobaczymy) (present day: wyszło pół na pół – coś pamiętam, coś kojarzę, ale…), ale za to jest w tej kategorii zawodnikiem mogącym aspirować naprawdę wysoko. Mówiąc bardziej przyziemnie: pisz, Autorko, i wrzucaj wincyj – może następnym razem coś grubszego i napisanego nie tylko dla funu – bo i Ty na tym skorzystasz (już choćby pasąc poczucie własnej literackiej wartości na żyznych pastwiskach zasłużenie przychylnych komentarzy tutejszej bohemy) i my się cieszyć będziemy.

 

Kolejny gruby plusik za rozwinięcie tak napuszonego i kojarzącego mi się z raczej ponurą, ciężką atmosferą hasła (RS zawsze kojarzyło mi się z bandą skostniałych dupków każących tytułować się od “sir” w górę, a w rzeczywistości będących quasi-inkwizycją, pilnującą, by nikt aby nie naruszał dogmatów przyjętej przez nich wiary w jedynie słuszny obraz świata – wiem, że jest to opinia krzywdząca, ale cóż; chyba przeczytałem za dużo książek przygodowych starszej daty;) w coś tak lekkiego i sympatycznego.

 

Co do samej historii, to jest ona z gatunku tych, w których czepianie się różnych szczegółów byłoby zupełnie bez sensu i stanowiłoby swoisty dowód na to, że czytelnik źle podszedł do opowiadania jako całości – chyba że to ja źle do niego podchodzę w tej chwili – więc jedno co mogę powiedzieć, a zasadniczo powtórzyć, to to, że mnie się tam podobało. Końcowy twist, choć też nie był z tych wbijających w ziemię, fajnie zamyka całą historię.

 

W słowach kilku, jestem tyleż zdziwiony co i oburzony faktem, że Smok, jakkolwiek ma się dobrze, wciąż nie zaistniał w Bibliotece. (To jest naprawdę stary komentarz).

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję, Cieniu Burzy :)

 

Opowiadanie miało być z tych lekkich, łatwych i przyjemnych, taki drobiazg czas umilający. Cieszę się, że Ci się spodobał.

Postaram się pisać i wrzucać więcej (tak, wiem, obiecywałam już wcześniej, ale życie poszło swoim torem i jakoś tak czasu zbrakło), ku uciesze gawiedzi, i mojej własnej też.

 

Czuję się doceniona i mile zaskoczona, choć to stary komentarz jest wink.

Przeczytałem z przyjemnością i mogę iść spać w dobrym nastroju. Może przyśni mi się jakiś smok albo smoczyca ze smoczątkami . Nie mogące istnieć, ale mające się dobrze. :)

Dziękuję, Koalo. :)

Śpij dobrze, smoczuchy do poduchy. ;)

 

(jak to cieszy, gdy ludzie po latach czytają opowiadanie, i to z przyjemnością)

Nowa Fantastyka